Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Życie to są chwile - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
5 lipca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Życie to są chwile - ebook

Zenek Martyniuk, chłopak z Podlasia, nie zawahał się, żeby pójść za swoimi marzeniami. Muzykę kochał od dziecka. I choć miał być ekonomistą, zamiast liczyć cudze miliony postawił na to, co kocha. I został milionerem. Biografia chłopaka, którego uwielbia cała Polska - od morza po Tatry. Nigdy niepublikowane szczegóły z życia prywatnego, droga na sam szczyt showbiznesu i bogaty wybór zdjęć.

 

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8117-037-6
Rozmiar pliku: 19 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Na mojej twarzy znów maluje się uśmiech. Nie pamiętam, kiedy było we mnie tyle radości, co teraz. Zapowiada się piękna wiosna, a przede mną wielkie wyzwanie. Muszę napisać książkę o jednej z najważniejszych postaci na rynku muzyki disco polo. Może nawet nie „muszę”, ale bardzo chcę, ponieważ to właśnie mnie wybrano do tego zadania. Pomyślałam sobie, że taka propozycja więcej może się nie powtórzyć, więc podjęłam rękawicę.

Tej książki nie mogła napisać przypadkowa osoba. Wątek disco polo pojawił się w moim życiu już w czasach szkoły podstawowej, później przewijał się epizodycznie, co jakiś czas, aż w końcu, nie zabiegając o to specjalnie, zostałam dziennikarzem muzycznym w jednym z największych dzienników w Polsce.

Dziś wiem, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Przepłakałam wiele nocy, kiedy piętnaście lat temu koledzy w szkole nazywali mnie Shazzą, i to nie dlatego, że jestem ładna, czy dobrze śpiewam, ale dlatego że kiedyś przyznałam się, że lubię disco polo, a wówczas to był wstyd. Ktoś próbował mi wtedy wmówić, że jestem gorsza i gustuję w tandecie, że skoro słucham disco polo, jestem mało inteligentna… Jednak dziś to ja siedzę obok Zenka Martyniuka – króla disco polo, piję kawę z człowiekiem, którego piosenki zna i śpiewa cała Polska, i piszę o nim książkę. Mam wspaniałą pracę i codziennie rozmawiam z fantastycznymi ludźmi, takimi jak Zenon Martyniuk, z którego też nie raz pewnie się śmiali, nie raz szydzili, ale on zawsze był sobą i krok po kroku, robiąc swoje, walczył o własne marzenia. Zenek jest doskonałym przykładem na to, że jeśli coś gra nam w sercu, nie wolno z tego rezygnować… Nie można też śmiać się z cudzych upodobań i pasji, ponieważ, jak mówi stare przysłowie: „Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni”. I coś w tym jest, bo to, co kiedyś było wyszydzane, dziś jest na topie, a ktoś, z kogo się wyśmiewano, właśnie pije najlepszego szampana i ma prawdziwe powody do radości.

Koleje losu Zenka Martyniuka udowadniają, że pieniądze, które nagle pojawiają się w życiu, nie są w stanie zepsuć każdego człowieka, a wręcz przeciwnie, dzięki środkom materialnym i sławie można robić wiele dobrego dla innych. Artysta nigdy nie przechodzi obojętnie wobec ludzkiego cierpienia i niedoli. Choć mógłby zająć się wyłącznie sobą i swoją rodziną, chętnie bierze udział w akcjach charytatywnych, gra koncerty, na których prowadzi się zbiórki finansów na leczenie chorych dzieci, wydał kalendarz, z którego dochód wspiera potrzebujących i nawet ta książka przyniesie pożytek dzieciom z hospicjum.

Jest piękny marcowy wieczór. Żeby było ciekawiej, 8 marca – Dzień Kobiet. Za chwilę spotkam się z człowiekiem legendą (ostatnio widzieliśmy się „przelotem”, w listopadzie, na łódzkim Disco Fest, a swój pierwszy w życiu wywiad z Zenkiem robiłam w maju 2015 roku na 4. Urodzinach Polo TV)… Mój jak najbardziej realny bohater czeka na mnie w restauracji jednego z warszawskich hoteli. Myślę sobie, że powinien teraz jeść kolację z własną żoną. Choć spotykamy się jedynie zawodowo, zaczynam się zastanawiać, o czym może myśleć jego wybranka, wiedząc, że jej mąż spędza właśnie wieczór z młodą dziewczyną. W naszych rozmowach jest ona jednak jak najbardziej obecna. Kiedy Zenek opowiada o Danusi, zaczynają błyszczeć mu oczy. Swoją drogą, trzeba przyznać, że żona musi mieć do niego ogromne zaufanie…

Uwielbiam słuchać opowieści szczęśliwych ludzi, bo sukcesy innych mnie nie bolą, ale motywują do działania i upewniają, że nigdy w życiu nie wolno się poddawać, a udane związki, takie jak małżeństwo Zenka i Danusi, przywracają wiarę w istnienie prawdziwej miłości.

Zenka traktuję wyłącznie jako kolegę, który zechciał podzielić się ze mną i ze światem najbardziej skrywanymi sekretami ze swojego życia. Co ważne, on sam nie zabiegał, by ktoś napisał o nim książkę. Jest na to zbyt skromny i nie potrzebuje zbędnego szumu ani poklasku. Prosili o nią fani i przyjaciele, a Zenek nie potrafił odmówić, bo w końcu żyje po to, by uszczęśliwiać innych swoją muzyką i całym sobą.

W domowym zaciszu 2016

Koncert „Pożegnanie Lata w Iłowie” 2015

Z rodzicami – mamą Teresą i tatą Bazylim oraz moją siostrą#1

Dzieciństwo i wczesna młodość

Na początku wcale nie było kolorowo. Kiedy w piękny, słoneczny dzień 23 czerwca 1969 roku, we wsi Gredele na Białostocczyźnie, na świat przyszedł mały, chudy i cały czas płaczący chłopiec, rodzina nie dawała mu większych szans na przeżycie. Dziadek Mikołaj już prawie postawił na nim krzyżyk, jednak w tym krzyczącym dziecku była taka wola życia, że nie pozostało nic innego, jak tylko je nakarmić i czekać na dalszy bieg zdarzeń. – Poród odebrała babcia. Byłem malutki, ważyłem około trzech kilogramów. Dziadek jak mnie zobaczył, powiedział: „On chyba nie przeżyje… Pierwszy raz w życiu słyszę taki straszny krzyk. Jak nie umrze, to będzie z niego jakiś piosenkarz albo śpiewak” – wspomina z uśmiechem Zenon Martyniuk.

Jak wiadomo, życie na wsi rządzi się swoimi prawami. Kobiety na prowincji się nie oszczędzały i zaraz po porodzie szły do pracy. Rodzice małego wówczas Zenka – Teresa i Bazyl, nie mogli cieszyć się beztroskim rodzicielstwem. Trwał okres sianokosów i zbliżały się żniwa, zostawili więc swojego kilkudniowego syna pod opieką dziadka, a sami poszli w pole. Ten znalazł sposób na uspokojenie płaczu wnuka – nabrał zimnej wody ze studni i dał mu do picia. W końcu maluch zamilkł.

Imię wybrały mu babcia z mamą. Zastanawiały się między Zenonem a Grzegorzem. W końcu padło jednak na Zenka. Podobno niewielu Zenonów wtedy chrzczono. Ponadto na dzień jego narodzin przypadało Zenona.

Babcia Nina, która mieszkała w kolonii Gredele, oddalonej dwa kilometry od domu rodziców Zenka, odegrała dużą rolę w życiu artysty. To ona odkryła przed nim świat muzyki. – Babcia była moją pierwszą nauczycielką śpiewu. Muszę przyznać, że miała niezwykły talent wokalny. Brała udział w różnych przeglądach piosenki. Mama też podśpiewywała, tata grał na harmonijce ustnej, ale to ukochana babcia pokazała mi piękno utworów Anny German – zaznacza artysta.

Zimą jeździł do babci na nartach biegowych domowej roboty.

– Narty były robione przez stolarza z wioski. Natomiast sami je heblowaliśmy, a czubki wyginaliśmy pod wpływem gorącej wody – opowiada Zenek, który wychowywał się w domu pełnym miłości i szacunku dla drugiego człowieka. Ojciec w ogóle nie pił alkoholu, nawet na weselach swoich dzieci.

Młody Zenek

Tuż obok domu babci była poczta, na której znajdował się telefon. To urządzenie bardzo fascynowało małego Zenka. Żeby jednak mógł z niego skorzystać, musiał się jakoś zrewanżować ówczesnemu naczelnikowi poczty. Pan Władek zażyczył sobie, żeby chłopiec, w zamian za możliwość dzwonienia, śpiewał piosenki. Bardzo mu się to spodobało, a dodatkowo jego występy stały się atrakcją dla wszystkich mieszkańców przychodzących nadać listy lub telegramy.

Niektórzy przychodzili specjalnie, żeby posłuchać popisów przyszłego wokalisty, który bardzo dobrze czuł się w damskim repertuarze. – Stawałem na krześle pod aparatem telefonicznym i śpiewałem, m.in. „Balladę o Suliko”, „Tańczące Eurydyki”, „Za każdy uśmiech Twój” – wylicza Zenek, który zawsze miał zamiłowanie do utworów śpiewanych przez kobiety. Do jego ulubionych wokalistek, których piosenki chętnie śpiewał, należą: Halina Frąckowiak, Anna Jantar, Zdzisława Sośnicka, Irena Jarocka, Eleni oraz wspomniana już wcześniej Anna German.

Na obozie lekkoatletycznym w Olecku, z kolegą Adamem Łapińskim, 1984

W rodzinie Zenka ważną rolę odgrywała wiara. Mama jest katoliczką, natomiast ojciec był wyznania prawosławnego. Wszelkie święta u Martyniuków obchodzono więc dwukrotnie. Zenona ochrzczono w cerkwi, ale w szkole uczęszczał na tradycyjne lekcje religii. W każdą niedzielę wszyscy stawiali się na mszy w kościele. Siadali zawsze w pierwszej ławce, żeby dobrze słyszeć scholę kościelną. Starali się mieć jakieś życie poza obrębem wsi, w której mieszkali. Często bywali w Białymstoku, odwiedzali miejsca związane z kulturą oraz znajomych, a także robili zakupy. Pani Teresa dbała o to, by jej dzieci oraz mąż byli dobrze ubrani.

Kiedy Zenek opowiada mi o swoim dzieciństwie, z jego wspomnień wyłania się sielski obraz polskiej wsi, niemal identyczny, jak w opisach ze słynnych dzieł literackich.

Rytm życia na wsi wyznaczała przyroda. W domowe czynności angażowały się osoby dorosłe oraz dzieci. Mały Zenek chętnie pomagał przy pracach w domu i w gospodarstwie liczącym niecałe cztery hektary ziemi. Zbierał ziemniaki oraz truskawki, czyścił słomę, grabił i znosił siano do stodoły, a potem nauczył się również tkać maty, które w tamtych czasach zdobiły ściany w polskich domach. Te zajęcia zaczęły przynosić mu pierwsze pieniądze. Przy okazji codziennych zajęć pojawiła się w jego życiu również muzyka, bo po ciężkiej pracy, wieczorami, przychodził czas na biesiadowanie. Śpiewano również w przerwach na posiłki. – Kobiety siadały pod gruszą i podśpiewywały. Królowały wtedy utwory Anny German, nie brakowało polskich, białoruskich i ukraińskich przyśpiewek. Bardzo mi się to podobało – wspomina muzyk.

Jeśli chodzi o grę na instrumentach, pierwszym nauczycielem Zenka był wujek Mikołaj (miał na imię tak samo jak dziadek), który pokazał mu kilka chwytów gitarowych. Pierwszym utworem samodzielnie zagranym była pieśń kościelna „Liczę na Ciebie Ojcze”. Potem grał już „Hooray! It’s a Holiday” z repertuaru Boney M. i „Konika na biegunach”, którego w oryginale wykonywał Michał Hochman. Ciekawostką jest, że tę ostatnią piosenkę, którą wielokrotnie wykonywał na zabawach, chciał później nagrać w swojej wersji na kasetę, jednak w 1992 roku zdecydowanie odradził mu to Sławomir Skręta, szef firmy Blue Star. Jak się później okazało, zrobił wielki błąd, bo nowa wersja „Konika na biegunach” kilka miesięcy później przyniosła wielką sławę Urszuli.

Pierwszą gitarę Zenek dostał od dziadka, kiedy miał sześć lat. Była używana i trochę zniszczona, brakowało jej kilku strun, ale po drobnych naprawach okazała się w sam raz na początek poważnej nauki.

Dziadek Mikołaj, który był pracownikiem kolei, rozpieszczał Zenka. Gdy wracał z pracy, zawsze miał dla wnuka lizaki i inne smakołyki. Obiecał mu też wycieczkę do warszawskiego zoo i nową gitarę, ale niestety – niespodziewana, tragiczna śmierć nie pozwoliła na spełnienie tych obietnic. – Miałem siedem lat, kiedy dziadek wpadł pod pociąg, kiedy próbował do niego wskoczyć. Został calutki zmiażdżony. Bardzo to przeżyłem – wyznaje Zenek. – Był ulubioną postacią w moim życiu. Miał włosy trochę krótsze niż ja w latach 90. Razem ze starszą siostrą Wiolettą uwielbialiśmy go czesać. Mogliśmy robić to godzinami. Cechowało go ogromne poczucie humoru, chętnie brał udział w naszych zabawach, opowiadał o czasach wojny, pokazywał swoje rany od kul. Mówił: „Ja będę wam opowiadał, a wy mnie czeszcie”... I nagle wszystko się skończyło. Pamiętam, że śpiewał równie pięknie jak babcia Nina – wspomina.

Mały Zenek chodził do szkoły podstawowej w Paszkowszczyźnie. Tu także nie brakowało spotkań z muzyką. Nauczycielka Maria Roszczenko grała na akordeonie. – Nikt nie przywiązywał uwagi do szczegółowej nauki nut. Dany utwór trzeba było po prostu tak zaśpiewać, żeby trafić w dźwięki, narysować klucz wiolinowy, ćwierćnutę czy ósemkę. Prawda jest taka, że do dziś nie znam się na nutach. Na gitarze od zawsze gram ze słuchu, a melodię, którą mam w głowie, ktoś inny musi przenieść mi na pięciolinię – zdradza Zenek.

Do szkoły muzycznej z prawdziwego zdarzenia gwiazdor nigdy nie uczęszczał. Już w podstawówce dostrzeżono jego talent. Często proszono go, by swoimi występami uświetniał lekcje oraz szkolne wydarzenia. Zenek z sentymentem wspomina, że wujkowie nauczyli go także więziennych piosenek, takich jak „Czarny chleb i czarna kawa”. Dziś z uśmiechem przyznaje, że wtedy nie wiedział, o czym tak naprawdę śpiewa, ale skoro chcieli go słuchać, nie odmawiał.

Moja szkoła podstawowa w Paszkowczyźnie, 2017

Wbrew pozorom, występami na szkolnych akademiach nie załatwiał sobie lepszych ocen z innych przedmiotów. Ogólnie był raczej dobrym uczniem. Chodził do dziewięcioosobowej klasy, składającej się z dwóch dziewcząt i siedmiu chłopców, więc zawsze musiał być ze wszystkiego perfekcyjnie przygotowany. Nie sprawiał żadnych kłopotów w domu ani w szkole, a przez całą podstawówkę nawet raz nie poszedł na wagary. Na lekcje wybrał się nawet, kiedy ogłoszono stan wojenny, bo wiadomość o obecnej sytuacji w Polsce nie dotarła do domu Martyniuków. Przez siedem lat z rzędu Zenek miał świadectwo z czerwonym paskiem. W ostatnim roku podstawówki trochę opuścił się w nauce, bo jego duszą i sercem na dobre zawładnęła muzyka. Mama postanowiła go ukarać, zabierając mu ukochany instrument. – Z jednego przedmiotu zamiast piątki była inna ocena. Mama zdenerwowała się i schowała mi gitarę. Przekopałem pół strychu, który był wyłożony sianem, aż w końcu ją znalazłem – śmieje się dzisiaj muzyk.

Zenek był zuchem, a następnie harcerzem. Jeździł na obozy, na których nie brakowało muzyki i innych rozrywek. Pamięta, że jednego roku młodzi harcerze, korzystając ze swobody, wybrali się do kina w Gdyni na wchodzącą wówczas na ekrany „Seksmisję”.

Dużą rolę w jego życiu odgrywał również sport. Musiał być w ciągłym ruchu, uwielbiał grać w piłkę nożną, biegał. Był moment, że myślał o karierze piłkarskiej, a za idola stawiał sobie Zbigniewa Bońka.

W pierwszej klasie liceum Zenek pojechał na lekkoatletyczny obóz sportowy do Szklarskiej Poręby i wrócił z niego z nową gitarą, zakupioną w pobliskiej Jeleniej Górze. Niemal tak samo jak treningi wszystkich interesowało miłe spędzanie czasu przy muzyce. Okazało się, że nawet trenerzy lubili sobie pośpiewać, ale nikt nie zabrał ze sobą instrumentu. Zenon pożyczył więc pieniądze od trójskoczka Eugeniusza Bedeniczuka. To była świetna inwestycja. Później wszyscy grali i śpiewali w pociągu powrotnym do Białegostoku, umilając tym samym podróż innym pasażerom.

Moja ukochana mama, 2017

W czasach dzieciństwa i młodości najlepszą przyjaciółką Zenka była trzy lata starsza siostra Wioletta. Zresztą piosenkarz do dziś ma z nią świetny kontakt. Nie ciągnęło jej jednak do muzyki. Miała podobnie jak on spore osiągnięcia na gruncie sportowym, chociaż zawodową sportsmenką również nie została. Ukończyła technikum rolnicze i zajęła się bardziej przyziemnymi sprawami. Zenek ciągle wspomina ją jako najlepszą kompankę dziecięcych zabaw, czasem wręcz niebezpiecznych. – Po dziadku została drezyna. Wówczas ruch pociągów nie był zbyt duży, więc jak wiedzieliśmy, że tory są wolne, wieczorami pompowaliśmy drezynę i jeździliśmy nią do sąsiedniej miejscowości – opowiada artysta. Wątek drezyny został później wykorzystany w filmie „Disco Polo” Macieja Bochniaka, jednak Zenek twierdzi, że nikomu wcześniej nie opowiadał o tych zabawach i w przeciwieństwie do głównego bohatera filmu nie sprzedał pojazdu.

Akord: Eugeniusz Jakoniuk, perkusja Jan Rybaczuk, instrumenty klawiszowe: Kazik Wysocki, gitara basowa Zenobiusz Gul i ja, 1984

Już jako młody chłopak Zenek zaczął zarabiać na muzyce. Tuż po skończeniu ósmej klasy grywał i śpiewał z różnymi zespołami na imprezach w okolicach Gredel. Dzięki temu miał swoje pieniądze i z dnia na dzień stawał się coraz bardziej niezależny. Lubił dobrze wyglądać, gotówkę z występów często wydawał na ubrania. Zanim jednak mógł pozwolić sobie na nieosiągalne dla wszystkich ciuchy z Zachodu, pierwsze stroje na zabawy szył razem z babcią. Z pomocą przychodził mu także Kazik Wysocki, który dysponował wyszukanymi koszulami. – Babcia szyła mi koszule z tetry. Farbowaliśmy je na różne kolory. Za granie na weselach dostawaliśmy nie tylko gotówkę, ale również alkohol, który później można było spieniężyć – opowiada przedsiębiorczy artysta.

Zenek wspomina zabawną sytuację, kiedy za pieniądze z zabaw kupił sobie w Pewexie kąpielówki, które skradziono mu w bursie.

– Musiałem zagrać kilka imprez, żeby kupić sobie fajne kąpielówki za dolary. Wtedy było ciężko o coś oryginalnego i dobrego, a jak już nabyłem wymarzone spodenki, to ktoś mi je zwyczajnie ukradł – śmieje się dziś gwiazdor. Modne, będące marzeniem wielu nastolatków dżinsy również znalazły się w jego posiadaniu. Spore pieniądze muzyk przeznaczał także na biżuterię. – Strasznie lubiłem złoto, ale żeby kupić cieniutki łańcuszek lub bransoletkę, znów trzeba było śpiewać na dwudziestu albo trzydziestu zabawach. Na szczęście sprawiało mi to radość, a że grałem i przyjaźniłem się z Cyganami, też chciałem mieć takie ozdoby jak oni – wspomina.

Zenon Martyniuk z Henrykiem Mellerem, Bruksela 1992

Zdarzało się, że jednego wieczoru Zenek był w stanie zagrać na kilku zabawach z rzędu, w przyległych do siebie wsiach. Występował także na weselach. – Wskakiwałem na rower i objeżdżałem miejsca, w których mnie oczekiwano. Śpiewałem kilka piosenek i jechałem dalej – opowiada.

Właśnie na jednej z takich imprez wypatrzył go Zenobiusz Gul, który był twórcą zespołu Akord. Okazało się, że ich wokalista Anatol musi iść do wojska, więc trzeba znaleźć zastępstwo. Gul odwiedził dom rodzinny Martyniuków. Najpierw propozycję przedstawił mamie Zenka. Ta marzyła o tym, że syn po skończeniu liceum pójdzie na studia i nie będzie chciał z muzykowania uczynić swego zawodu, więc próbowała zniechęcić Zenobiusza. Kategorycznie sprzeciwiała się temu, żeby jej syn dołączył do profesjonalnego zespołu, a zbliżał się już termin pierwszej zabawy, na której młody Martyniuk miał wystąpić. Były wakacje, zatem Zenek mieszkał w domu, a nie w bursie. Musiał wymknąć się z pokoju podstępem. Pomogła mu w tym oczywiście siostra. – Powiedzieliśmy mamie, że jedziemy do domu koleżanki Wiolki, a my udaliśmy się na zabawę. Zaczęliśmy grać o 20.00, o 22.00 już zamykały mi się oczy i robiłem się senny. Zastanawiałem się, czy dam radę śpiewać do czwartej rano, bo tak planowano koniec imprezy. Na szczęście udało się, a potem jakoś wszystko dobrze się potoczyło – wspomina wokalista.

Od tego momentu zespół Akord tworzyło już dwóch Zenków – Zenobiusz Gul, zwany Dużym Zenkiem, i Zenon Martyniuk, czyli Mały Zenek, oraz Jerzy Rybaczuk i Jan Rybaczuk.

Wtedy jeszcze „Mały Zenek”, choć przyciągał damskie spojrzenia, nie za bardzo interesował się dziewczynami. W jego życiu muzyka dość długo była jedyną miłością. – Grałem zawsze ze starszymi kolegami. Jak któryś pokazywał mi fajną dziewczynę i namawiał, żebym do niej podszedł, to wolałem stroić gitarę – wspomina ze śmiechem Zenek.

Zespół Akord, 1991

Pierwszą miłość przeżył jednak jeszcze w dzieciństwie. Jako dzieciak i nastolatek podkochiwał się w pięknej blondynce, która przez kilka lat z rzędu przyjeżdżała z rodzicami na wakacje do Gredel. Miała na imię Joanna. – Zostało mi po niej tylko zdjęcie, z nieco późniejszego czasu. Jako dzieci spotykaliśmy się nad rzeką. Mieliśmy swoje ulubione miejsca. Tam też były nasze pierwsze pocałunki. Potem jednak nasze drogi się rozeszły, ale miło ją wspominam – zapewnia artysta, który w liceum podkochiwał się w niejakiej Ewie M. – Podkochiwałem się w niej, a ona we mnie. Była drobną dziewczyną o czarnych włosach. Żeby spędzać z nią czas, w nocy piłowałem kłódki, albo dorabiałem kluczyk, żeby przedostać się do oddzielonej kratą damskiej części bursy, w której oboje mieszkaliśmy. Później była jeszcze jedna Ewa. Byłem w niej tak zakochany, że aby się z nią spotkać, codziennie po szkole jeździłem autobusem, z Białegostoku do oddalonych sto kilometrów Siemiatycz. Wstawałem o czwartej rano, żeby wrócić do szkoły na zajęcia lub na trening, który zaczynał się o ósmej – zdradza muzyk, który złamał niejedno damskie serce. Dosłownie i w przenośni. Koleżanki pierwszej Ewy doniosły Zenkowi, że ta, nie mogąc poradzić sobie z rozstaniem, próbowała popełnić samobójstwo, chcąc wyskoczyć z okna. „Pech” chciał, że bursa liczyła zaledwie cztery piętra i na szczęście komuś udało się ją powstrzymać przed tym desperackim krokiem. Z takiej wysokości byłoby trudno odebrać sobie życie. Skok groził zapewne trwałym kalectwem.

Po skończeniu liceum Zenek zastanawiał się nad Akademią Wychowania Fizycznego, w praktyce jednak ze sportem wygrała muzyka, ale Zenek na wszelki wypadek ukończył jeszcze Studium Ekonomiczne w Bielsku Podlaskim. Był już znany w Białymstoku i okolicach. Wiedział, że chce być artystą, i nie wyobrażał sobie, że mógłby robić coś innego niż śpiewać i grać. Pięcioletnie studia nie były mu w głowie. Miał 19 lat, kiedy postanowił założyć rodzinę, którą trzeba było utrzymać. Na szczęście z pieniędzy zarabianych na muzykowaniu można było wyżyć.

Moje bliskie koleżanki, lata 80.

Nasz ślub, 4 luty 1989

Sesja ślubna, 4 luty 1989
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: