Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Randka pod jemiołą - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
31 października 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Randka pod jemiołą - ebook

Czy pocałunek pod jemiołą zawsze przynosi szczęście?

 

Joanna jest szczęśliwą mężatką. Nie przeszkadzają jej nawet staroświeckie poglądy jej męża dotyczące tego, jak powinna wyglądać i zachowywać się jego żona. Musi mieć długie włosy, zapinać guziki bluzki niemal pod samą szyję i zawsze trzymać w ręce najważniejszy atrybut domowego ogniska – ściereczkę do kurzu. Wszystko jednak się zmienia, gdy Joanna odkrywa, że mąż ją zdradza. Wraz z radykalną zmianą fryzury, bohaterka postanawia całkiem odmienić swoje życie.

 

Jej decyzja pociąga za sobą szereg konsekwencji – Joanna będzie musiała stawić czoła flirtującemu dyrektorowi szkoły oraz na nowo przemyśleć swój stosunek do pracy. Na szczęście, odkryje wokół siebie ludzi, którzy zawsze będą gotowi jej pomóc.

 

A gdy nadejdzie grudzień i pod butami zacznie skrzypieć śnieg, a wokół unosić się zapach pierników i pomarańczy, nikt nie będzie potrafił oprzeć się uczuciu.

W te święta każdy potrzebuje odrobiny bliskości.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7976-083-1
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

21 grudnia

Dekoruję dziś ciasteczka na choinkę. Kto by pomyślał, że tyle z tym zachodu! Jeden lukier w wersji tradycyjnej — śnieżnobiały. Drugi zielonkawy, z sokiem ze szpinaku. Trzeci — z kropelką soku z buraczków. Ładny, pastelowy róż. Właściwie powinnam się tym stresować — bo co, jeśli nie wyjdzie, nie zastygnie, rozleje się? Albo przynajmniej pukać się w głowę i komentować: „A po co to? Czy nie mogłyby być po prostu ciasteczkowe? Nie wystarczyłby zwykły cukier puder lub polewa czekoladowa?”.

Tymczasem ja bawię się tymi kolorami jak dziecko. Kombinuję, czy z dodatkiem modrej kapusty nie wyszłoby niebieskie. Potem pluję tym sinofioletowym lukrem o kapuścianym zapaszku i pękam przy tym ze śmiechu. Z lubością wdycham zapach korzennych przypraw i miodu. Zapamiętuję dobre chwile, kolekcjonuję je tak, jak małe dzieci zbierają nad morzem kolorowe kamyki.

Kiedyś przygotowania do świąt były dla mnie źródłem stresu. Czy zdążę umyć okna i czy nie zostawię smug? Czy uszka nie rozkleją się w gotowaniu? A jeśli bigos nie wyjdzie, okaże się za tłusty, za słony, za chudy, za kwaśny…? Jeżeli teściowa skrytykuje, teść nie zechce skosztować, mąż się skrzywi? Byłam wiecznie wystraszoną, sfrustrowaną gospodynią domową, zakompleksioną kobietą, zabieganą żoną, nieumiejącą odpuścić i machnąć ręką na głupstwa. Ba, nie potrafiłam się nawet wyspać. W weekendy zrywałam się wcześnie, aby niczego nie zaniedbać, ze wszystkim zdążyć. Żeby tylko świat był ze mnie zadowolony. Nie zastanawiałam się wówczas, czy ja sama jestem zadowolona ze świata.

Gdybym miała wskazać moment, w którym to wszystko się zmieniło — lub raczej w którym rozpoczął się żmudny proces przemiany, musiałabym sięgnąć do stycznia tego roku. Prawie dwanaście miesięcy temu. Właśnie wtedy stało się „to” z Kamilem.Siedziałam przed lustrem i gapiłam się we własne odbicie jak sroka w gnat.

— No więc? — ponaglił mnie fryzjer.

— Niech pan tnie! — rzuciłam desperacko. — Całkiem.

— Ale że jak? Na zapałkę?

— Na jaką znowu zapałkę? — zdenerwowałam się. — Na Halle Berry. Kiedyś mi znajomy powiedział, że jestem do niej podobna. Więc niech będzie na Halle Berry. Mam na myślę tę fryzurę, którą miała, gdy odbierała Oscara.

— A skąd ja mam, do licha, wiedzieć, kto to jest jakaś Holibery i jaką ma fryzurę?

Prychnęłam potępiająco i wyciągnęłam z torebki telefon. Poszukiwania zdjęcia trwały tylko chwilę. Fryzjer przyjrzał mi się krytycznie, przekrzywiając głowę.

— Może i jest pani trochę podobna — potwierdził. — Ale włosy ma pani inne. Ona jest… nie całkiem biała.

Widać było, że próbuje zachować poprawność polityczną.

— Nic nie szkodzi. Niech pan tnie.

— Ale kark ma być podstrzyżony? — upewnił się. — Bo na tym zdjęciu nie widać. Z tyłu bardzo krótkie?

— Tak. Koniecznie.

Odkryty kark miał być moją manifestacją wolności i niezależności. Brzmi głupio, przyznaję, ale kiedy się znało mojego męża, cała sprawa stawała się jasna. Kamil miał bardzo staroświeckie poglądy na temat tego, jak powinna wyglądać i zachowywać się „przyzwoita kobieta”. Po pierwsze, musiała mieć długie włosy i nie powinna upinać ich wysoko, bo widok odkrytego karku uważał za lubieżny. Po drugie, guziki bluzki czy koszuli zapięte niemal pod szyję. Po trzecie, żadnych mini ani spodni rurek, nie wspominając już o legginsach. Bo za bardzo opięte na pupie, bo obcisłe na udach, bo erotycznie i zachęcająco. I tak dalej. Mogłabym wymieniać jeszcze długo, a każde kolejne zdanie byłoby głupsze od poprzedniego.

Najgłupsze zaś wydawało mi się to, że kiedyś mi się te jego chore poglądy podobały. Uważałam za bardzo męskie, trochę romantyczne, a już na pewno bardzo seksowne — że on chce mnie mieć na własność, że jest zazdrosny nawet o potencjalne spojrzenia innych mężczyzn, które mogłyby musnąć mój kark.

Malowałam się dyskretnie, bo Kamil nie lubił makijażu. Nie nosiłam krótkich sukienek, ponieważ on twierdził, że kiedy siadam i zakładam nogę na nogę, wyglądam prowokująco, a jego trafia szlag, że inni mężczyźni to widzą. Gotowałam niskokaloryczne zupy-kremy, najlepiej porową albo brokułową, choć sama ich nie lubiłam — ponieważ on je uwielbiał. Dla niego dom bez zupy to nie dom, a seksowna żona to nie żona, a flama. Żona powinna mieć w ręce szmatkę do kurzu, nie szminkę. Szmatka do kurzu w żoninej dłoni jest potrzebna nie tylko po to, że trzeba posprzątać. To także symbol ciepła domowego ogniska.

W porządku. Nie kupowałam sobie szminek, błyszczyków ani drogich perfum — choć przyznaję, że lubiłam czytać, z jakich nut składają się kultowe zapachy. Chodziłam w wygodnych butach na płaskim obcasie, zwanych w naszej rodzinie „cichobiegami” — nie dlatego, że nie lubiłam szpilek, lecz z powodu gustu mojego męża. Zresztą po jakimś czasie sama zapomniałam, jakie są moje upodobania, czy wolę spodnie, czy sukienki, jakiej muzyki chętnie bym posłuchała, co najbardziej lubię jeść albo jaki jest mój ulubiony kolor lakieru do paznokci.

Oczywiście to nie było tak, że jak słodka idiotka godziłam się na ów dziwaczny rodzaj zniewolenia. Było znacznie gorzej: nie zdawałam sobie sprawy z tego wszystkiego. Zmiany we mnie i wokół mnie dokonywały się podstępnie, powolutku, po cichu. Takie są najtrudniejsze do zauważenia. Uświadomiła mi to moja siostra Jagoda pewnej zimowej nocy — po tym, jak zaryczana, zasmarkana i z rozwianym włosem zjawiłam się w jej domu w Solcu Kujawskim.

— Przestań! — zawołała od progu. — Tylko nie ciągaj nosem, szanuj moje nerwy! Masz tu ręczniki papierowe. No, teraz lepiej. Siadaj i opowiadaj, co się stało.

— Przyłapałam go — zaszlochałam. — To jest absolutnie niewiarygodne, tandetne, obrzydliwe… Takie rzeczy zdarzają się tylko w kiepskich filmach i głupich książkach.

— Ewentualnie na odwrót — rzuciła filozoficznie Jagoda. — Ale w sumie to nie ma większego znaczenia. Nalać ci koniaku?

Jagoda uwielbiała koniak. Co do mnie, nie wiedziałam, czy go choć trochę lubię, bo Kamil nie znosił kobiet pijących alkohol. Nie zdążyłam więc skosztować koniaku. Nie wiedziałam też, czy jestem amatorką wina albo na przykład kolorowych drinków. Jedyne, na co mój mąż nie kręcił nosem, to odrobina ponczu albo piwa z sokiem na przyjęciach rodzinnych. Na których zresztą bywaliśmy rzadko. Raz zobaczył mnie z kieliszkiem słodkiej wódki w dłoni. Powiedział wtedy, że do kompletu brakuje mi tylko kabaretek i latarni, a ja zastanawiałam się, czy powinnam dać mu w pysk, czy się rozbeczeć. Ostatecznie zrobiłam to drugie, a on przepraszał mnie potem, tłumacząc, że po prostu wyglądałam wulgarnie, więc musiał mi to powiedzieć, bo się za mnie wstydził. A poza tym alkohol jest przecież wysokokaloryczny. Kalorie były niezwykle ważnym zagadnieniem dla mojego małżonka.

— I co z tym koniakiem? — powtórzyła Jagoda.

— Nie, dziękuję — powiedziałam mechanicznie, ponieważ po tylu latach abstynencja weszła mi w krew.

Siostra z satysfakcją pokiwała głową, jakby moja odpowiedź spełniła jej oczekiwania. Zaparzyła mi wielki kubek herbaty, a sobie przyniosła pękaty kieliszek i butelkę. Jeszcze przez jakiś czas nie mogłam się uspokoić, ale ona nie zwracała na to uwagi. Jako pani psycholog była przyzwyczajona do cudzych łez.

— Chłopcy pojechali z ojcem do babci do Włocławka — oznajmiła. — Nie wracają na noc, więc mogę sobie pofolgować.

Wiedziałam, że w przypadku mojej siostry „pofolgować sobie” znaczyło po prostu wypić tyle koniaku, aż zrobi się senna. Jagoda się nie upijała. Nigdy. Miała najmocniejszą głowę z naszego rodzeństwa. Zresztą, by być szczerą, musiałam przyznać, że nie miała wielkiej konkurencji — ja nie piłam, nasze dwie pozostałe siostry sączyły jedynie szampana, a brat Grzesiek uaktywnił się alkoholowo dopiero po tym, jak poznał swoją drugą żonę, Agatę, która była wielką amatorką wytrawnego wina. Ale potem pojawiło się dziecko, więc wino poszło w odstawkę.

— Mów wreszcie — zażądała Jagoda, kiedy już upiła łyczek połyskującego bursztynowo trunku.

— Przyłapałam go — powtórzyłam, tym razem bez łez, za to z rosnącą wściekłością, ponieważ przypomniałam sobie scenę, której świadkiem byłam przed zaledwie godziną. — Z pulchną cizią. Wróciłam wcześniej z kursu, bo skończył się godzinę przed czasem… Mówiłam ci, że byłam na kursie?

— Nie.

Upiła kolejny łyk i przyglądała mi się z chłodną ciekawością. Nie wygląda na zszokowaną, przemknęło mi przez myśl.

— No więc kurs. Doskonalenie umiejętności twórczego pisania na lekcjach języka obcego, bla bla bla — paplałam nerwowo. — Dyrektor każe się nam dokształcać, a już zwłaszcza teraz, po reformie, żeby móc łatać etaty, dlatego zapisujemy się, na co tylko się da. A jeśli ktoś nie robi kursów, to za karę, na przykład, pisze protokoły, robi ewaluację albo ma dyżury na tym piętrze, gdzie są maluchy.

— Żartujesz! — Jagoda pokręciła głową i chyba chciała wyrazić swój pogląd na temat reformy edukacji oraz osoby mojego dyrektora, ale nie dałam jej powiedzieć nic więcej.

— Pojechałam po Kamila do pracy, żeby go zabrać do domu. Jego auto jest w warsztacie, wiedziałam, że właśnie skończył się pilates, a przecież taki mróz i musiałby wracać tramwajem, więc… W każdym razie zastałam go w ramionach tej bździągwy! — wypaliłam wreszcie. — Choć właściwie trudno to nazwać ramionami…

Utknęłam. Znowu zaczęłam popłakiwać, bo obraz, jaki ujrzałam w lustrze po wejściu do sali, w której mój mąż prowadził zajęcia, pojawił się przed moimi oczyma z najdrobniejszymi szczegółami. Zaczerwieniona twarz Kamila, trójkątna plama potu na jego klatce piersiowej, przymknięte z rozkoszy powieki i ręce tej dziewczyny na jego… na jego…

— Czyli co dokładnie robili? — zapytała Jagoda zimnym tonem badacza, co pomogło mi się uspokoić.

— Ona go tak jakby ugniatała — wyjaśniłam. — No wiesz, pieściła jego…

— Okej. Rozumiem, nie musisz wchodzić w szczegóły. Widział cię?

— Nie. Miał zamknięte oczy, stał tyłem do drzwi, a przodem do lustra… I ja właśnie zobaczyłam ich odbicie, bo wiesz, gdyby nie lustro, to mogłabym jeszcze mieć wątpliwości, czy to na pewno on.

— Ale nie masz?

— Nie mam.

Pokiwała głową i wysączyła koniak do dna, po czym nalała sobie jeszcze. Cierpliwie czekałam, żeby mi podpowiedziała, co teraz. Byłam w rozsypce, a ona w końcu zawodowo zajmowała się takimi popapranymi sytuacjami.

— Co teraz zrobisz? — zapytała, burząc mój spokój, bo naprawdę spodziewałam się, że poda mi receptę na naprawienie tego wszystkiego, co się właśnie tak piekielnie popieprzyło.

— Nie wiem. Myślałam, że ty mi powiesz. Mam w głowie mętlik. Byłam w takim szoku, że po prostu odwróciłam się i wybiegłam… Wsiadłam do tramwaju i pojechałam na dworzec. Na gapę.

— No, to faktycznie dowodzi szoku — zażartowała ponuro Jagoda.

— Nie kpij sobie.

— Nie kpię, siostrzyczko. — Uśmiechnęła się smutno i przesiadła się do mnie na kanapę. Nie zapomniała jednak o zabraniu ze sobą kieliszka. — Mówię całkiem serio. Jeżeli ty, najgrzeczniejsza, najpokorniejsza, najbardziej potulna istota pod słońcem, buntujesz się do tego stopnia, że jedziesz na gapę komunikacją miejską, to musisz być w prawdziwym szoku.

— To nie był bunt — mruknęłam. — Po prostu ręce mi się tak trzęsły, że nie mogłabym prowadzić samochodu, a biletu nie miałam gdzie kupić.

— Więc twoje auto zostało pod tym klubem fitness?

Pokiwałam głową. Nie potrafiłam jeszcze dojść do tego, co to oznacza. Jakie to będzie miało skutki? Po pierwsze, jeśli Kamil zobaczy, że na parkingu stoi mój seat, domyśli się, że już wiem o jego kochance. To dobrze czy źle? Nie miałam pojęcia. Po drugie, jutro będę musiała tam podjechać taksówką, żeby zabrać samochód przed pójściem do pracy. To zdecydowanie źle.

— Okej. Teraz przede wszystkim wyłącz telefon.

— Dlaczego?

— Bo jeśli on za chwilę zadzwoni, zaniepokojony faktem, że nie wróciłaś na noc, to wszystko nam zepsuje.

— Niby w jaki sposób miałby jeszcze cokolwiek zepsuć?

— W taki, że wciąż jesteś miękka jak koński pączek. Musisz stwardnieć.

Nie bardzo rozumiałam, od czego miałabym stwardnieć, ale rzeczywiście czułam się miękka, słaba, rozpaćkana jak coś, co rozdeptano po drodze i kompletnie nie zwrócono na to uwagi. Czyli w sumie rzeczywiście jak koński pączek.

Rozczuliłam się nad sobą i chlipnęłam raz i drugi, przy okazji wyłączając telefon.

— Pociągiem też jechałaś na gapę? — zapytała Jagoda.

— Nie, kupiłam bilet. Nie przesadzaj.

— Spokojnie, tylko diagnozuję. Okej. To teraz zapytam jeszcze raz: co zrobisz?

— Nie wiem, Jaguś! — zawołałam z rozpaczą. — Przyjechałam do ciebie po ratunek.

— Ratunek nie oznacza, że ja za ciebie podejmę decyzję — odparła spokojnie Jagoda. — Psycholog nie może decydować za pacjenta.

— Ale przecież jesteś moją siostrą!

— To w końcu wybieraj. Przyjechałaś do psychologa czy do siostry?

Przez chwilę patrzyłam na nią w oszołomieniu. Jeszcze do mnie nie docierało, że mój świat właśnie wali się w gruzy i że rzeczywiście — tak jak powiedziała — nikt nie zdejmie z moich ramion tego ciężaru, nikt za mnie nie zadecyduje, jak zareagować na zdradę człowieka, który przysięgał mi miłość oraz wierność. I którego ja kochałam oraz któremu byłam wierna.

— Do siostry — odparłam wreszcie, widząc, że ona wciąż czeka na odpowiedź.

Jagoda uniosła koniakówkę w moją stronę, jakby wznosiła toast.

— W takim razie — powiedziała z ulgą — mogę szczerze i prosto w oczodoły nazwać rzecz po imieniu: tak oto wygląda czarna dupa.Tamtej nocy żadna z nas nie zmrużyła oka. Co więcej, do żółtego domku w Solcu Kujawskim zostały w trybie pilnym wezwane moje pozostałe siostry: Gosia i Patrycja (brata nie wzywałyśmy, bo jego córeczka była przeziębiona — uznałyśmy, że tym razem Grzesiek jest bardziej potrzebny żonie). Uściskały mnie serdecznie, wypowiadając przy tym kilka pocieszających oraz wulgarnych słów (te ostatnie pod adresem Kamila). Każda z nich — z tego samego powodu co ja — wyłączyła telefon, po czym ucięłyśmy sobie pogawędkę do rana, podlewaną skąpo koniakiem, a znacznie obficiej gorącą herbatą z sokiem malinowym oraz moimi łzami.

Najpierw obgadałyśmy ze szczegółami scenę, której świadkiem stałam się w sali do ćwiczeń. Musiałam opisać wygląd cizi, wyraz twarzy mojego niewiernego męża, a przede wszystkim własną reakcję.

— Czyli jesteś bardziej zrozpaczona czy wściekła? — zapytała rzeczowo Małgosia.

— Zrozpaczona! — palnęłam. — Wściekła — poprawiłam się natychmiast. — Nie wiem.

— To dobrze — orzekła Jagoda. — Bo może dzięki temu nie będziesz taka szybka z wybaczaniem.

— Z wybaczaniem?! — prychnęła Patrycja. — Mam nadzieję, że to w ogóle nie wchodzi w grę. Skopać mu dupsko i tyle.

— I obić gębę. Jemu oraz tej cizi — dodała mściwie Małgosia, która miała najprzystojniejszego faceta z nas wszystkich, w związku z czym uważała wierność małżeńską za jedną z najważniejszych cnót pod słońcem.

— Ale ja go kocham… — Próbowałam się wtrącić, lecz kompletnie mnie nie słuchały.

— Tylko nie daj sobie wmówić, że to jednorazowy skok w bok — podjęła Jagoda tonem osoby, które wie absolutnie wszystko. — Takich historii to ja słyszałam setki. Facet mówi, że chwila zapomnienia, że hormony, powiew szaleństwa, życiowy błąd… Że kocha tylko żonę i zrobi wszystko, żeby jej nie stracić. Jeśli naiwna małżonka łyknie takie tłumaczenie, to wracają razem do domu i mielą ten temat przez resztę życia…

— Skąd wiesz? — przerwałam. — Przecież może tak być, że on naprawdę żałuje…

— Tak, jasne. Tego, że dał się przyłapać.

— Skąd w tobie tyle cynizmu?

— To nie cynizm, siostrzyczko. To znajomość tematu. Czy wyobrażasz sobie, że wracasz teraz do domu, Kamil cię przeprasza, ty mu wybaczasz i od tej pory żyjecie sobie długo i szczęśliwie?

Zamrugałam, żeby powstrzymać łzy. Nie potrafiłam sobie wyobrazić powrotu do domu, a co dopiero całej reszty.

— Temat zdrady wróci za każdym razem, gdy dojdzie do sprzeczki. A nawet bez tego. Zadawałabyś mu pytania, jak to się zaczęło, jak długo trwało, gdzie i kiedy dotknęli się po raz pierwszy… Chciałabyś wiedzieć, co takiego miała ona, czego tobie brakuje, jakie miała piersi, a jakie pośladki. Pytałabyś, czy było mu dobrze, co ze sobą robili i w jakich konfiguracjach, i choć bolałoby jak diabli, musiałabyś tego słuchać ciągle od nowa.

— Nie da się inaczej? — zapytałam z rozpaczą. — Przerobić to, przegadać, a potem wybaczyć i zapomnieć?

— Zwariowałaś? Wybaczyć i zapomnieć? — wtrąciła się Patrycja. — Ani nie jesteś Jezusem, ani nie masz alzheimera.

— Pewnie się da — odparła z namysłem Jagoda, nie zwracając uwagi na słowa naszej niesfornej siostry. — Pod warunkiem, że przestaniesz go kochać. Tylko… w takim wypadku po co miałabyś nadal z nim być?

Około drugiej nad ranem całkiem przestałam beczeć; nie było już wątpliwości, że miejsce rozpaczy zajęła wściekłość. Moje siostry zadbały także o to, żebym nieco przystopowała galopadę myśli. W tym celu najpierw przeprowadziłyśmy klasyczną burzę mózgów, a potem Patrycja wzięła długopis, żeby na ręczniku papierowym zapisać punkt po punkcie, co zrobię rano.

— Podrzucę cię pod klub i weźmiesz auto — zaczęła Gosia, powtarzając to, co ustaliłyśmy wcześniej.

— Pojedziesz do domu, wstawisz wodę na kawę i oblejesz skurczybyka wrzątkiem — dodała Patrycja.

— Przestań się wygłupiać — syknęła na nią Jagoda, po czym zwróciła się do mnie tonem tak łagodnym, jakby mówiła do dziecka: — Zaparzysz kawę, zapalisz światło w sypialni i usiądziesz sobie przy toaletce, obserwując, jak ten skunks się budzi.

— To musi być koło piątej. Będzie zaspany i niezdarny, a dzięki temu od razu zyskasz przewagę. Jeszcze ustaw lampkę tak, żeby mu świeciła w oczy.

— Zapytasz go, jak dziunia ma na imię.

— Albo czy nie pogniotła mu skorupek — rzuciła Patrycja.

— Nie wygłupiaj się, Pati! — Jagoda najwyraźniej traciła cierpliwość. — Tu nie ma miejsca na improwizację, Aśka musi być rozsądna, zimna i twarda jak skała.

— Oj tak, skała jest zazwyczaj bardzo rozsądna. — Patrycja spróbowała być ironiczna, ale wszystkie trzy spojrzałyśmy na nią w taki sposób, że natychmiast umilkła.

Zajrzałam jej przez ramię i zobaczyłam, że zanotowała kolejny punkt: „pytasz o imię”.

— Dajmy na to, że Jola — odezwałam się. — On powie, że Jola, i co wtedy mam powiedzieć? Przecież się rozbeczę.

— Absolutnie nie możesz się rozbeczeć!

— Nie dam rady!

— Musisz dać radę. Bo jeżeli się rozbeczysz, on podejdzie do ciebie, zacznie cię głaskać po plecach i mówić coś w rodzaju: „Kochanie, ona dla mnie nic nie znaczy, nawet nie pamiętam, jak ma na imię…”.

— No przecież Jola — przypomniała Patrycja.

— A może powinnaś raczej zapytać, kiedy Kamil zamierza się wyprowadzić? — odezwała się Gosia. — Powiedz mu… niech spada na bambus, niech teraz tamta mu pierze gacie.

Rozmowa trwała jeszcze dobre parę minut. Moje siostry plotły piąte przez dziesiąte dla rozładowania emocji, podczas gdy do mnie właśnie dotarło, że absolutnie nie zgadzam się, żeby inna kobieta prała gacie mojego męża. Że nie zamierzam się nim z nikim dzielić, a rozstanie w ogóle nie wchodzi w grę. Chcę wybaczyć i zapomnieć, chcę być żoną Kamila, żyć z nim, gotować mu zupy, prać, prasować, sprzątać i co tam jeszcze, dopóki śmierć nas nie rozłączy. I koniec dyskusji.Ostatecznie cały nasz plan okazał się zupełnie do bani, a to z tej przyczyny, że Kamila po prostu nie było w domu.

— Włącz telefon i sprawdź, czy do ciebie dzwonił — doradziła mi Jagoda, gdy zatelefonowałam do niej i zdałam relację.

— Skoro z tobą rozmawiam, to chyba włączyłam, co?

— Rzeczywiście. To tylko dowodzi, że jestem na samym dnie, jeśli chodzi o sprawność intelektualną. Muszę się zdrzemnąć. Tobie radzę to samo.

— Przecież muszę iść do pracy.

— Ale jest czwarta czterdzieści. Zdążysz się przespać i nawet wziąć prysznic.

— I tak bym nie zasnęła. Cała się trzęsę.

— Jak uważasz. Tylko żebyś potem nie gadała od rzeczy na lekcji, bo dzieciaki cię zjedzą żywcem. A Kamil dzwonił w końcu? Bo nie powiedziałaś.

— Dzwonił.

— Aha! — zawołała triumfalnie. — Ile razy?!

— Raz — szepnęłam. — Koło dziewiętnastej.

— Czyli zaraz po tym, jak wsiadłaś do pociągu? Zapewne wyszedł z klubu, zobaczył twoje auto i domyślił się, że musiałaś go nakryć…

Urwała. Chyba obie pomyślałyśmy o tym samym. Zatelefonował, usłyszał, że abonent jest w tym momencie nieosiągalny, po czym zamiast zrobić to, co zrobiłby każdy kochający małżonek: zacząć mnie szukać, obdzwaniać siostry i znajomych… Zwyczajnie pojechał do swojej cizi. No bo jeśli nie do niej, to dokąd?

Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Chodziłam nerwowo po domu i dotykałam wszystkich tych przedmiotów, które w jakiś sposób wiązały się z moim mężem. Jego bluza z kapturem, niedbale zawieszona na oparciu krzesła. Jego maszynka do golenia, krem pod oczy (bo Kamil bardzo dbał o cerę), kapcie w kratkę, a przy nich zwinięte w kulkę skarpetki, napoczęta krzyżówka w gazecie z programem telewizyjnym… Znowu zaniosłam się płaczem, choć bardzo chciałam pozostać dzielna i twarda.

Gdy już się nieco uspokoiłam, zrobiłam lekki makijaż, bo przecież wyglądałam koszmarnie po hektolitrach wylanych łez i nieprzespanej nocy. Następnie zaparzyłam sobie kawę, usiadłam na krześle przy toaletce i w wyobraźni odegrałam całą scenę, tak jak zaplanowałyśmy to z siostrami. Poszło mi naprawdę znakomicie. Byłam wyniosła, chłodna i spokojna, a Kamil (którego rolę chwilowo grała jedna z poduszek) — wystraszony i skruszony. Nastrój poprawił mi się na tyle, że postanowiłam pójść za radą siostry i zdrzemnąć się odrobinę, bo powieki zaczęły mi opadać. Nastawiłam budzenie na szóstą trzydzieści. Ostatnią moją przytomną myślą było, że w tej sytuacji malowanie się i picie kawy było bez sensu.

Obudziło mnie niejasne przeczucie, że dzieje się coś bardzo złego. Wątłe styczniowe słońce stało już na tyle wysoko, że zaglądało do sypialni. Zerwałam się i natychmiast opadłam z powrotem na łóżko. Po pierwsze dlatego, że zakręciło mi się w głowie, a po drugie — bo na krześle obok toaletki siedział mój wiarołomny mąż i przyglądał mi się z troską.

Miało być odwrotnie, pomyślałam. To znaczy, oczywiście, bez tej troski, bo ja miałam mu się przyglądać z chłodną wyniosłością oraz pogardą, i to ja miałam siedzieć, a on leżeć, i to on miał być zaspany, rozczochrany oraz niezdarny.

— Co tu robisz? — zapytałam niewyraźnie.

— To raczej ja powinienem o to zapytać — odparł. — O tej godzinie powinnaś być w szkole.

W panice rzuciłam się do telefonu, leżącego na szafce nocnej. Jasna cholera, rozładował się. Rzut oka na zegar — dochodziła dwunasta! Nie poszłam do pracy! Gorączkowo myślałam, co powiem dyrektorowi. Może trzeba skłamać, że migrena? Albo zatrucie pokarmowe, o tak, to jest znacznie lepsze, bo ludzie w instynktowny sposób unikają drążenia tego tematu…

Po chwili jednak dotarło do mnie, co się właśnie dzieje: mój podły, wiarołomny małżonek siedzi sobie jak gdyby nigdy nic i gapi się na mnie bez cienia skruchy na swej mordzie zdradzieckiej!!!

Ty szujo! — chciałam zawołać; nawet już wzięłam oddech i otworzyłam usta, lecz, niestety, Kamil mnie uprzedził.

— Posłuchaj, Joanno — zaczął. — Wiem, że mnie widziałaś… Że zobaczyłaś mnie z Martą. Błażej mówił, że wybiegłaś z klubu, kiedy akurat wychodził po aerobiku…

Urwał, a ja zastanawiałam się, co mogłabym powiedzieć. W głowie miałam kompletną pustkę. Chyba spodziewałam się, że będzie się wypierał. A już na pewno nie byłam gotowa na to, że tak od razu poda mi jej imię. Przecież miałam o nie zapytać, to był jeden z punktów. W tej chwili nie mogłam sobie przypomnieć nic więcej z całego sprytnego planu opracowanego przez moje siostry.

— Kochamy się — dodał Kamil gorąco, po czym z westchnieniem wstał z krzesła. Nie umknęło mojej uwadze, że zerknął przy tym w lustro, jakby chciał sprawdzić, czy ma wystarczająco zbolałą minę. — Długo z tym walczyłem, ale na próżno. Kochamy się i chcemy być razem.

— Aaa… — Wydałam z siebie dziwny dźwięk, ni to krótkie ziewnięcie, ni to kłapnięcie żuchwą. Albowiem dopiero teraz uświadomiłam sobie, że wciąż mam otwarte usta. Moi uczniowie powiedzieliby, że opadła mi kopara. Tyle razy słyszałam to powiedzonko, a dopiero w tej chwili w pełni zrozumiałam jego sens.

— Myślę, że będzie lepiej, jeżeli oboje nabierzemy dystansu do całej sprawy. Emocje opadną, uspokoimy się i wtedy będzie nam łatwiej porozmawiać.

— Emocje? — warknęłam, bo wreszcie odzyskałam głos. — U ciebie to niby jakie emocje? Chyba podniecenie seksualne. A u mnie już opadły, jeśli chcesz wiedzieć. Jestem gotowa na spokojną rozmowę…

— Wydaje ci się — odparł łagodnie, jakby rozmawiał z dzieckiem, co, oczywiście, rozwścieczyło mnie jeszcze bardziej. — Jesteś w rozsypce. Za parę dni zadzwonię, spotkamy się, porozmawiamy… Ustalimy, jak uporządkować nasze sprawy. Wszystko się jakoś ułoży, zobaczysz. Oboje mamy prawo do szczęścia.

Po czym zwyczajnie wyszedł z pokoju. Jeszcze przez chwilę wsłuchiwałam się w odgłosy dobiegające z garderoby, a potem z łazienki. Najwyraźniej oprócz ubrań postanowił też zabrać kosmetyki. Aż wreszcie trzasnęły drzwi i zapadła cisza.

Siedziałam na łóżku, potargana jak nieboskie stworzenie, łzawiło mi lewe oko, bo przecież zasnęłam w makijażu i trochę tuszu dostało mi się pod powiekę. Gapiłam się bezmyślnie na tę bluzę Kamila, wiszącą krzywo na krześle. Nie zabrał jej, choć było to jedno z jego ulubionych ubrań. Uczepiłam się tej myśli, jakby fakt ów stanowił coś w rodzaju gwarancji, że mąż do mnie wróci.

Wszystko było nie tak. On miał błagać o wybaczenie. Ja zamierzałam się dąsać, wściekać, rzucać w niego kapciami, wywrzeszczeć parę obelg, ale potem miałam mu darować winy — po tym, jak już mnie zapewni, że kocha, żałuje i się wstydzi. Na koniec miałam powiedzieć, że ja także kocham.

Rzecz w tym, że rzeczywistość okazała się nieco prostsza, niż sobie zaplanowałam. Nikt nie oczekiwał, że cokolwiek daruję. Nikt nie chciał ani mojego wybaczenia, ani mojej miłości.

Wreszcie wstałam, poszłam pod prysznic i zmyłam z siebie nieprzespaną noc, rozmazany makijaż, łzy, ileś tam brudu, włosów, potu, złuszczonego naskórka i diabli wiedzą czego jeszcze. Niestety, choć bardzo mocno tarłam i szorowałam, nie udało mi się zmyć ani odrobinki upokorzenia oraz poczucia, że poniosłam totalną życiową klęskę.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: