Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Najnowsza pełna zwrotów akcji powieść J.H. Markerta, uznanego przez krytyków i wielbicieli gatunku za dziedzica Stephena Kinga.
W kolejnej po Gościu z koszmaru i Panu kołysance powieści Markerta, jak na klasykę gatunku przystało, nie brakuje trudnych do wyjaśnienia zjawisk i wydarzeń, mrocznych postaci oraz nastroju niesamowitej grozy, gdzie prawdziwe źródło zła to nie wymyślone potwory, lecz realni ludzie.
Przed laty w miasteczku Twisted Tree w domu Ojca Ciszy – mężczyzny, który udawał księdza, policja znalazła kilkanaście ciał dzieci. Mordercę nazwano tak, ponieważ od chwili aresztowania nie odezwał się słowem. Dopiero tuż przed egzekucją wypowiedział zdanie, które uruchomiło lawinę koszmarnych, niewyjaśnionych zgonów. Rozpoczyna się pełne zwrotów akcji śledztwo. Czy kluczem do rozwiązania zagadki okaże się jedyny ocalały z masakry w domu Ojca Ciszy, obecnie dorosły człowiek, przebywający w zakładzie psychiatrycznym?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 437
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 11 godz. 14 min
Lektor: Mikołaj Krawczyk
Chłopiec kolorował tak zapalczywie, że czarna kredka złamała mu się w dłoni na pół.
W przypadku tego koloru to nie było nic niezwykłego.
Chłopiec pamiętał, że ciemność wokół tych oczu była gęsta i tylko przyciskając kredkę odpowiednio mocno, można było odtworzyć tak głęboką, ciemną czerń.
Siedział na drewnianej podłodze, sięgnął po kolejną czarną kredkę z pojemnika stojącego obok i wrócił do kolorowania z furią i pośpiechem – właśnie usłyszał, że matka idzie na górę.
Zrobił coś złego i była wściekła.
A kiedy była wściekła, stawała się okrutna. Ale nie mógł sobie przypomnieć, co zrobił tym razem.
– Noah! – piskliwy głos matki zawołał go ze schodów za zamkniętymi drzwiami sypialni. – Noah Nichols!
Z każdym jej krokiem jęczały stopnie.
To sprawiało, że z jego sercem działo się coś złego, było obrzmiałe i dudniące.
Wyobraził sobie jej sięgającą kolan bawełnianą spódnicę, grubą jak zasłona, szeleszczącą przy każdym kroku, jej wielkie stopy upchnięte w ciężkich butach.
Z całych sił docisnął kredkę do papieru.
Musiało być ciemniej.
Musiał to dobrze zrobić.
Jej głos za drzwiami zbliżał się coraz bardziej.
– Noah, idę do ciebie. Ktoś tu był niegrzecznym chłopcem! Ktoś był niedobrzykiem!
Wyobraził sobie, jak schody załamują się pod jej ciężarem, jak wpada do ciemnej, zakurzonej dziury, spada do piwnicy, w której spały wszystkie pająki, do piwnicy z wężami i różnymi nędznymi kreaturami, zapada się w ziemi z robakami, korzeniami i kośćmi dinozaurów. Wyobraził sobie, jak matka umiera tam na dole.
Rozpadając się w pył.
Na malutkie drobinki.
Kolorował mocno, złamał kolejną czarną kredkę. Odrzucił ją na bok jak poprzednie, zadowolony, że skończył rysunek na czas. Skończył wystarczająco.
– Noah! – Była tuż za drzwiami.
Co on takiego zrobił?
Zdmuchnął kredkowy pył z rysunku, rozsiewając czarne okruchy wśród drobinek kurzu, które unosiły się w promieniach słońca wpadającego przez okno. Czarne resztki osiadły na wyblakłych deskach podłogi, mieszając się z tymi w dziesiątkach innych kolorów barwiącymi drewno jak paleta farb. Tak sobie wyobrażał tęczę, gdyby nagle rozpadła się na miliardy maleńkich kawałków.
Klamka zagrzechotała.
– Noah, otwórz te drzwi, natychmiast! Natychmiast!
Nie powinien był zamykać drzwi. Przysięgła, że następnym razem, gdy je zamknie, ojciec weźmie pasek, ten z grudkami utwardzonego kleju w każdej z dziurek.
Ale chłopiec nie pamiętał, żeby zamykał drzwi.
Spojrzał na kolorowy obrazek w swoich dłoniach i przestraszył się.
W prawym dolnym rogu widniał podpis czerwoną kredką – Dean.
Klamka zatrzęsła się, jakby zaraz miała odpaść.
– Chcesz do swojej arki, Noe? Właśnie tam chcesz trafić?
Starał się nie patrzeć na drzwi szafy w kącie pokoju, małe jak dla hobbita, teraz zbliżające się jak tunel.
Nad nimi starannie namalowane słowa.
– Nie zamykaj mnie w arce – szepnął do siebie.
Wstał i na miękkich kolanach podreptał w stronę ściany, do której przykleił rysunki tworzące już dość rozległą płaszczyznę. Różne wersje oczu – były ich dziesiątki – narysowane po powrocie z tego przerażającego domu.
Drzwi sypialni zatrzęsły się, a matka krzyczała coś o powodzi i arce.
– NOAH!
Wziął kilka pinezek z miseczki na podłodze i przypiął nowy obrazek obok innych, wiszących tam jak gigantyczny kolaż, wszystkie podpisane imionami, których nie znał.
Zaginieni nastolatkowie znalezieni w Twisted Tree
Trwające miesiąc poszukiwania kończą się tragedią
Wczoraj po południu, zaraz po godzinie 16.00, poszukiwania dwóch zaginionych nastolatków, Grishama Grahama i Jeremy’ego Shakesa, uczniów ostatniej klasy szkoły średniej w Twisted Tree i gwiazd lokalnej drużyny futbolowej, dobiegły smutnego i przygnębiającego końca. Po tym, gdy na schodach komisariatu policji w Twisted Tree zostawiono anonimowy list, w którym podano lokalizację zaginionych nastolatków, ciała obu chłopców znaleziono zakopane dwadzieścia jardów od opuszczonej rezydencji Crawley Mansion, popularnego miejsca spotkań nastolatków w Twisted Tree, rzut beretem od słynnych powykręcanych drzew, które dały miastu nazwę. Obaj chłopcy zostali znalezieni z podobnymi urazami głowy powstałymi w wyniku ciosów zadanych tępym narzędziem, prawdopodobnie młotkiem. Ciosy te okazały się śmiertelne. Pierwsze doniesienia o zaginięciu dwóch chłopców napłynęły cztery tygodnie temu, w noc aresztowania Jeffa Pritcharda. Władze badają obecnie możliwy związek między tymi dwiema sprawami, ponieważ Crawley Mansion, ostatnie miejsce, w którym widziano chłopców, znajduje się zaledwie nieco ponad kilometr przez las od „Domu Grozy” Pritcharda. Zarówno Grisham, jak i Jeremy mieli przed sobą obiecującą karierę…
Światło na ganku było zapalone.
Za dziesięć dziewiąta, a jej córka czwartoklasistka wciąż jeszcze nie spała – drobna sylwetka dziewczynki pojawiła się w oknie salonu i zniknęła, gdy tylko zatrzymali się przy krawężniku. Cztery duże krople deszczu uderzyły w przednią szybę, a potem pojawiła się równomierna, uporczywa mżawka.
Tess Claiborne zastygła na chwilę, zanim wysiadła z nieoznakowanego sedana swojego partnera, który nie wyłączył silnika.
– Wszystko w porządku? – Danny Gomes bębnił kciukami o kierownicę, co, jak dobrze wiedział, doprowadzało Tess do szału. Nie dlatego, że w ogóle to robił, ale dlatego, że nie trzymał rytmu. Zero wyczucia tempa. Żadnej wskazówki, że chodzi o jakiś konkretny kawałek. A dla kogoś takiego jak Tess, kto urodził się z nieustającą potrzebą dotarcia do sedna sprawy, jego bezładne bębnienie było jak drapanie paznokciami po tablicy. Ale akurat teraz nie miała prawa narzekać. Akumulator w jej samochodzie się rozładował, nie miała czasu się z tym bawić, więc była wdzięczna za podwózkę.
– Tak, okej – odpowiedziała i znów spojrzała na teraz już puste okno. Szczerze mówiąc, nie była jeszcze gotowa, by stanąć twarzą w twarz z własną córką, i nie podobało jej się, jakie to żałosne uczucie. Jeśli przed rozstaniem z Justinem były jeszcze jakieś wątpliwości, to teraz się rozwiały – ulubiony rodzic wykopany na orbitę, a ona została sama z tym całym chaosem.
Danny, jako najlepszy przyjaciel jej męża, siłą rzeczy trzymał stronę Justina. Tess spojrzała na Danny’ego.
Przestał bębnić.
Deszcz kaskadami spływał po przedniej szybie. Wygładziła białą bluzkę i namacała kaburę, w której trzymała swoją dziewiątkę.
– Włącz wycieraczki. Proszę.
Włączył. Kaskady zniknęły.
– Lepiej?
Przytaknęła.
– Jutro rozmawiam z prawnikiem.
– Co? Tess, poważnie?
– Tak, Danny, poważnie. Masz z tym jakiś problem?
– Nie, ale… Cholera, nie wiem. Może mam. To się chyba dzieje za szybko, wiesz? Co z terapią? Eliza dała ci ten numer, prawda?
– A co z niewtrącaniem się w nie swoje sprawy?
Danny przesunął się na siedzeniu, żeby znaleźć się z nią twarzą w twarz. Miał na koszuli trochę pyłu z prażonej kukurydzy, którą się wcześniej raczył. Zabrudzenie znajdowało się tuż nad brzuchem, bo tam lubił wycierać ręce po zjedzeniu czegoś sypkiego.
– A co z tym, że twoje sprawy są nasze, a nasze są twoje? Mówimy sobie wszystko? Czterech Jeźdźców i inne głupoty?
– Tylko żartowaliśmy – powiedziała Tess, przypominając sobie noc, kiedy siedzieli we czwórkę przy ognisku i, już dość mocno pijani, poprzysięgli sobie różne rzeczy. Justin nawet proponował, żeby zawarli pakt krwi, jakby byli nastolatkami. Tess zanurzyła w swojej wódce z tonikiem papierek po lizaku Dum-Dum, po czym żuła go przez chwilę, a w końcu nazwała Justina idiotą i była to scena bardzo w ich klimacie.
Mogliby razem konie kraść. Dwie pary trzymające ze sobą na dobre i złe. A teraz to wszystko poszło się pieprzyć z powodu jej męża.
Żeby cię cholera, Justin.
Odwróciła wzrok od partnera, spojrzała znowu na dom, puste okno.
Nie potrafiła stwierdzić, na kogo Danny był bardziej wkurzony – na Justina za zdradę czy na nią za to, że go wyrzuciła z domu. Do czego miała pełne prawo. Nawet żona Danny’ego, Eliza, która pracowała w opiece społecznej, a przy tym jakoś znalazła czas, żeby porządnie wychować piątkę dzieci razem z Dannym, nie miała zastrzeżeń. A może Danny był wkurzony tak ogólnie, bo ich świat został zaburzony.
Pracowali jako detektywi w departamencie policji w Missouli w Montanie i fakt, że niemal przestali ze sobą rozmawiać, nie ułatwiał im roboty. Ponadto nawyki jej partnera stały się dla niej jeszcze bardziej irytujące. Trzeba podkreślić, że Danny miał wielką skłonność do wygłupów, czym często działał jej na nerwy, zważywszy, że ona była zawsze poważna.
Grzmot zawibrował na wschodzie powolnym pomrukiem. Tess poczuła się nieswojo. Jej serce zaczęło szybciej bić.
Nadchodzi burza.
Danny podrapał się po przerzedzonych brązowawych włosach i wypuścił powietrze jak rozdymka, co robił zawsze, gdy się z czymś pogodził.
– Dasz sobie radę wieczorem?
Tess skinęła głową.
– Tak. Będzie dobrze.
Jej fobia na punkcie burz, problem od czasów nastoletnich, kiedy jeszcze używała imienia Tessa, to nie jego problem.
– O której to się ma stać?
– O północy. Czasu wschodniego.
– Mam nadzieję, że to przyniesie twojemu tacie trochę spokoju.
– Taaa… – powiedziała, myśląc o egzekucji, która miała się odbyć po drugiej stronie kraju za kilka godzin. – Mam nadzieję.
Patrzyła na deszcz, otworzyła drzwi samochodu.
– Do zobaczenia rano – rzuciła, wysiadając, i zamknęła drzwi, ominęła różowy rower Julii stojący na środku chodnika i pospiesznie weszła do domu.
Tammy i Lincoln Bellingsowie byli sąsiadami, którzy zostali regularnymi opiekunami do dziecka, odkąd wyrzuciła Justina dwa tygodnie temu. Mieli czwórkę własnych dzieci, już dorosłych, które wyprowadziły się jakiś czas temu, więc teraz chętnie zajmowali się Julią. Tess weszła do kuchni i zobaczyła Tammy z rękami po łokcie w mydlinach w zlewie, a Lincolna przy stole grającego z Julią w warcaby.
– No i kto tu jeszcze nie śpi? – zapytała Tess.
Julia rzuciła matce poirytowane spojrzenie, które było standardem od miesięcy, odkąd skończyła dziewięć lat, a zaczęło się pojawiać jeszcze częściej od czasu odejścia Justina.
Lincoln przesunął pionek.
– To moja wina. Wciągnęła mnie w jeszcze jedną partyjkę – powiedział i pozbierał pionki, które przeskoczył. Julia zmarszczyła brwi, studiując planszę, jakby zastanawiała się, jak mogła nie przewidzieć tego ruchu. – Naładowałem akumulator twojego samochodu – dodał Lincoln.
– Nie musiałeś tego robić, ale dziękuję.
– Robi się takie rzeczy dla sąsiadów, Tess.
Wstał od stołu, potargał rude włosy Julii i podał żonie płaszcz przeciwdeszczowy.
Tess obserwowała, jak Julia zdejmuje pionki z szachownicy.
Tammy dotknęła ramienia Tess.
– Trzymaj się. I zadzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebować – powiedziała cichym głosem, po czym niemal wyszeptała: – Odmówię modlitwę za twojego ojca dziś wieczorem.
– Są w domku na działce – powiedziała Tess. – Myślę, że potrzebują trochę prywatności.
Tess odprowadziła sąsiadów i zamknęła za nimi drzwi. Kiedy wróciła do kuchni, Julia miała już przygotowaną szachownicę do kolejnej partii.
– Nie dzisiaj, kochanie. Powinnaś już spać. Jutro szkoła.
Julia gwałtownie wstała, zrzucając szachownicę na podłogę, pionki potoczyły się w różne strony.
– Tata by mi pozwolił! – wykrzyczała i wybiegła z pokoju.
Tess zawołała za nią, ale córka była już na korytarzu, za chwilę trzasnęła drzwiami sypialni.
Rozległ się grzmot; serce Tess przyspieszyło. Wyciągnęła szklankę z szafki, napełniła ją Old Samem na dwa palce, dorzuciła lód i piła, aż ciepło uspokoiło bicie jej serca. Pomyślała, że Julia rano posprząta warcaby. Popijała bourbona. Nuta karmelu przypomniała jej Twisted Tree, jej rodzinne miasto w Kentucky, gdzie bourbon był nie tylko napojem, ale wręcz stylem życia.
Wreszcie zdecydowała, że nie chce zaczynać następnego dnia od kłótni, więc schyliła się, by pozbierać czerwone i czarne pionki rozsypane po wyłożonej kafelkami podłodze.
Aż znów rozległ się grzmot; zamiast dudnienia głośne klaskanie.
Tess drgnęła, po czym z irytacją kopnęła leżące na podłodze pionki i wyszła z kuchni. Myślała o tym, że ona i Eliza zawsze muszą trzymać dyscyplinę, podczas gdy ich mężowie są towarzyszami zabaw. Kobiety kochały swoje dzieci nie mniej niż mężczyźni, ale to zawsze do Justina i Danny’ego dzieci podbiegały, kiedy wracali z pracy. Justin, gdy tylko przekraczał próg, upuszczał teczkę w przedpokoju, symboliczny sposób zostawiania pracy za drzwiami – czego ona nigdy nie była w stanie zrobić – i stał tam jak posąg z rękami rozciągniętymi na boki. Nazywał to Drzewem Pandy. W którymkolwiek miejscu domu była Julia, natychmiast przybiegała i wskakiwała na niego. Czasem przodem i wtedy było to klasyczne przytulenie, czasem bokiem. Ale bez względu na to, pod jakim kątem skakała, trzymała się ojca jak panda drzewa i stali tak nieruchomo, jakby połączeni rzepem, aż jedno z nich wypadało z roli i zaczynało się śmiać.
Tess znalazła się przy drzwiach sypialni Julii, uśmiechając się do wspomnień, trochę wbrew sobie. Pchnęła drzwi i zobaczyła córkę leżącą na łóżku i udającą, że śpi, z ramieniem obejmującym nową lalkę, którą nazwała Dolly. Tess poszła do własnej sypialni i starała się ignorować zapach wody kolońskiej Justina, którą dziś rano nostalgicznie psiknęła kilka razy w powietrze. Żałosne. Jakoś wciąż się utrzymywał, jak to bywa ze wspomnieniami. Rzuciła torebkę na podłogę, zzuła baleriny, zdjęła kaburę i zamknęła pistolet w środkowej szufladzie komody. Rozebrała się do biustonosza i majtek, odwróciła się bokiem, żeby zobaczyć swój profil w lustrze toaletki. W wieku trzydziestu trzech lat nadal miała wysportowaną, wyrzeźbioną sylwetkę. Eliza żartowała z nią na ten temat, bo sama, po piątce dzieci, trochę przytyła – jak mówiła, stała się bardziej krągła i bardziej ponętna, dodając, że Danny jako dobry mąż łaskawie przytył razem z nią. Żartowali, że Tess i Justin nadal są w formie, ponieważ mieli tylko jedno dziecko, a w domyśle pojawiała się sugestia, że dawno powinni mieć kolejne.
Sugerowali, że jedno to łatwizna, chociaż wcale tak nie było.
Tess posyłała im wtedy wymuszony uśmiech, ale w głębi duszy bolało ją to za każdym razem, gdy o tym wspominali. Nie dlatego, że nie mogła, ale raczej dlatego, że nie chciała, a cała ich czteroosobowa banda dobrze wiedziała, że Justin od lat pragnął kolejnego dziecka.
Tess odwróciła się od lustra i zrobiła to, co zawsze, kiedy wkradało się poczucie winy – pomyślała, jak trudno było przy pierwszym. Trudny poród. Problemy, jakie miała z karmieniem piersią. Depresja poporodowa, która doskwierała jej przez prawie rok. Nieprzespane noce. Ciągły płacz dziecka z kolką.
Julia była trudnym niemowlęciem.
Danny i Eliza najwyraźniej nie przeszli przez nic podobnego z żadnym ze swojej piątki albo jeśli przeszli, to nigdy się do tego nie przyznali.
Eliza po prostu wydawała się w tym lepsza. W macierzyństwie.
A wszystko to stało się bardziej widoczne dla Tess, odkąd zmusiła Justina do odejścia.
Krzyczała na niego dwa tygodnie temu, bo nie mogła wtedy na niego patrzeć. A teraz, tutaj, upinała swoje sięgające ramion brązowe włosy w kok i włożyła jeden z T-shirtów Justina, bo stare nawyki trudno wyplenić.
Zaczynała za nim tęsknić.
Jej obrączka ślubna leżała na komodzie, deszcz uderzał o dach, rozlewał się po rynnach, które trzeba było wyczyścić.
Problem na jutro.
Za oknem błysnęło. Jeszcze więcej grzmotów, tym razem głośniejszych. Dokończyła drinka i z impetem odstawiła szklankę na komodę, wciąż zirytowana tym, w jaki sposób Julia wybiegła z kuchni.
Ale jutro szkoła i musiała iść spać.
Justina nie było w domu i Tess zastanawiała się, czy ma wszystko, co trzeba, by grać obie role, dobrego i złego policjanta.
Drzwi do jej sypialni skrzypnęły.
Julia stała w progu z Dolly w jednej ręce i postrzępionym różowym kocykiem w drugiej. – Mamo, najpierw pojawia się błyskawica czy grzmot?
Niebieskie oczy Julii przypominały jej Justina. Córeczkę tatusia.
Do diabła z nim.
Na dodatek córka odziedziczyła jej lęki.
W tym momencie zabrakło prądu. Tess zmusiła się, by udawać spokój.
– Mam przynieść świece?
Julia przytaknęła.
– A ja przyniosę papier.
***
Garderoba idealnie tłumiła hałas burzy.
Byłoby zupełnie ciemno, gdyby nie blask świec – to był pomysł Justina z dawnych lat, by odwrócić myśli od burzy poprzez tworzenie, powiedzmy, sztuki. Ale to pierwsza burza, podczas której były tylko we dwie. Julia przechyliła świeczkę, chlusnęła żółtym woskiem na papier, uzupełniając kształt, który już wysechł.
Patrzyła na niego z ukosa.
– Wygląda trochę jak kwiat – zdecydowała i spojrzała na kartkę swojej matki. Czerwona plama rozmazana na środku. – Czy to słoń?
– Może i tak. To rzeczywiście wygląda jak trąba – powiedziała Tess i dodała jeszcze dwie krople, by utworzyć nogę i wydłużyć trąbę.
Czasami zamiast kapać woskiem, rysowały obrazki, które miały utworzyć słowa, jak w kalamburach, ale takich rysowanych; kolejny pomysł Justina, który Julii bardzo się spodobał. Tej nocy po prostu kapały woskiem, ale na stercie kartek leżał obrazek, który zrobili podczas ostatniej burzy, przedstawiający choinkę i ciasteczko, a między nimi znak plus. Ciasteczko świąteczne. Bardzo prosty rebus, ale Tess bardziej lubiła wosk. Przy wosku nie musiała myśleć.
Julia pochyliła się do przodu i wlała jedną kroplę żółtego wosku w to, co mogło być głową czerwonego słonia Tess.
– No i już. Teraz może widzieć – stwierdziła, po czym zdmuchnęła świecę i położyła się na podłodze, jej włosy rozłożyły się na poduszce jak dzika trawa. Zamknęła oczy, gdy rozległ się odległy grzmot. – Pamiętasz, jak Danny próbował zrobić Drzewo Pandy z całą piątką swoich dzieci?
W ciemności Tess odpowiedziała:
– Tak, pamiętam.
Potem jej córka zapytała:
– Kiedy wróci tatuś?
W gardle Tess utworzyła się gula. Wolałaby porozmawiać o burzy.
– Nie wiem.
Julia na tym poprzestała, a Tess poczuła ulgę.
Kilka minut później córka cicho chrapała.
Tess patrzyła, jak śpi, patrzyła, jak chudziutka klatka piersiowa unosi się i opada z ledwie słyszalnym dźwiękiem. Zrobiło jej się cieplej na sercu.
Sprawdziła telefon; zapomniała wcześniej wyłączyć wibrację. Justin wysłał SMS-a dziesięć minut temu.
Jak się trzymasz? Świece są w szafie. Papier też. Porozmawiamy wkrótce?
Nie odpowiedziała. Położyła telefon ekranem do dołu na podłodze i w garderobie znów zrobiło się ciemno. Była dziesiąta. Zastanawiała się, jak sobie radzą jej rodzice w domku. Oczyma duszy widziała ojca w fotelu, słuchającego radia, czekającego na wieści, że to się stało.
Północ w Kentucky.
Egzekucja.
– Oko za oko! – krzyczała kobieta w koszulce z antyaborcyjnym hasłem przed stanowym zakładem penitencjarnym w Eddyville w Kentucky. Niskie chmury wisiały nad więzieniem jak fioletowy czepek. – Zasługuje na śmierć!
Linie zostały namalowane na parkingu dosłownie kilka godzin temu, białą farbą, więc teraz protestujący przeciwko karze śmierci krzyczeli na jej zwolenników oddzieleni pasem ziemi niczyjej. Obie strony trzymały transparenty i rwały się do boju, podczas gdy policyjne oddziały prewencji starały się nad nimi panować.
USMAŻYĆ OJCA CISZĘ!
ZABIJANIE NIGDY NIE JEST W PORZĄDKU!
ZNIEŚĆ KARĘ ŚMIERCI!
Za kilka minut człowiek zostanie uśmiercony przez porażenie prądem, co było niegdyś najpowszechniej stosowaną metodą egzekucji w USA. Jeff Pritchard, były woźny szkoły parafialnej, przez lata przebierał się za księdza, gdy zabijał swoje ofiary, które uważał za wyrzutków społeczeństwa. Przez siedemnaście lat, wyczerpując wszystkie znane sądom apelacje, Pritchard nie powiedział ani słowa.
Nie był księdzem, nigdy nim nie był, ale zdjęcia z jego aresztowania w Twisted Tree, na których widać go było ubranego w ukradzione szaty kapłańskie, migały we wszystkich wiadomościach i internecie. Tak mocno zakorzeniły się w umysłach opinii publicznej, że ludzie przyjęli to jako fakt. Kiedy zauważono, że konsekwentnie milczy, odmawiając jakichkolwiek wypowiedzi, któraś gazeta nazwała go Ojcem Ciszą.
Ekipy reporterów z całego kraju tłoczyły się w lasach wokół więzienia, próbując się dostać jak najbliżej bram z kutego żelaza. Błyskały flesze aparatów. Wielu ludzi trzymało świece. Różne sekty religijne krzyczały na siebie nawzajem, oceniając moralne aspekty tego, co miało się wydarzyć; inni byli wściekli, że tak długo to wszystko trwało.
– Znieść karę śmierci! – krzyczał mężczyzna w garniturze.
– Zróbcie to dla dzieci! – krzyczała kobieta z lokami.
– Usmażyć Ojca Ciszę!
Było to nagrywane z każdego możliwego kąta i każdym sposobem – telefonami, kamerami na statywie i iPadami, atmosfera robiła się niebezpiecznie bliska zamieszek.
Ale wewnątrz murów więzienia procedura egzekucji toczyła się swoim rytmem.
I panowała tam cisza.
***
Naczelnik podążył za czterema strażnikami więziennymi, którzy prowadzili Jeffa Pritcharda do sali egzekucyjnej na końcu bloku nr 3.
Jak dotąd wszystko przebiegało zgodnie z planem.
Pewnej wilgotnej nocy w maju 1911 roku osiemnastoletni chłopiec o imieniu James Buckner zapisał się w historii jako pierwsza ofiara krzesła elektrycznego w Kentucky, a czekając na śmierć, został ochrzczony, odrodził się w wierze i spędził ostatnie godziny na czytaniu Biblii.
Jeff Pritchard nie uczestniczył w żadnym z przedegzekucyjnych zwyczajów. Odmówił kapelana, odmówił ostatniego posiłku. Skazani na śmierć współwięźniowie szeptali słowa pożegnania, gdy przechodził obok nich, a miał do przejścia kawał drogi. W odpowiedzi kiwał głową, ale jego oczy nie odrywały się od czarnych drzwi na końcu korytarza.
Sala straceń, gdzie stał Stary Skwierczak, była sterylna i zimna, nieużywana od ponad trzydziestu lat, bo stan Kentucky przestawił się z krzesła elektrycznego na zastrzyki śmierci pod koniec lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Ale nowy gubernator, Clinton Bullsworth, był staromodnym twardzielem, który podczas kampanii wyborczej deklarował, że pragnie załatwić Jeffa Pritcharda na gorąco.
Bullsworth wiedział, że śmiertelny zastrzyk ma najwyższy wskaźnik nieudanych egzekucji i z Jeffem Pritchardem nie zamierzał ryzykować. Prawda była taka – i można było usłyszeć, jak to mówił w viralowym filmiku na TikToku – że chciał zobaczyć, jak ten człowiek skwierczy. Krzesłu elektrycznemu przywrócono dawną świetność, Stary Skwierczak znów był gotowy do działania.
Media obserwowały z sąsiedniego pomieszczenia przez pancerne szyby, jak strażnicy pomagali Pritchardowi zająć miejsce na krześle. Po zapięciu pierwszego pasa naczelnik stanął twarzą w innym kierunku. Po drugiej stronie szkła siedzieli członkowie rodzin ofiar. Kat. Prawnik Pritcharda, Barrett Stevens. Szeryf, lekarz więzienny, kapelan. Jedynymi osobami, które odrzuciły zaproszenie, byli detektywi, którzy złapali Pritcharda prawie dwie dekady temu.
Pritchard unikał kontaktu wzrokowego z rodzinami, ale skinął głową w stronę swojego prawnika, który w reakcji odsunął się od szyby. Strażnicy zacisnęli paski wokół ramion Pritcharda i poprawili elektrody na jego łydkach i nadgarstkach. Przeciągnęli gruby skórzany pas przez klatkę piersiową mężczyzny i zarzucili skórzaną maskę z drutami na jego długie włosy. Przez otwory widać było tylko usta i nos.
Naczelnik skinął głową, a strażnicy opuścili pomieszczenie szybciej, niż to robili podczas prób.
– Jeffie Pritchardzie, słyszysz mnie?
Pritchard przytaknął.
– Zostałeś osądzony przez ławę przysięgłych złożoną z równych tobie i skazany na śmierć przez porażenie prądem. Jeśli masz jakieś ostatnie słowa przed egzekucją, wypowiedz je teraz.
Przez lata spędzone w celi śmierci mężczyzna siedzący na krześle nigdy nie powiedział ani słowa naczelnikowi, policji, doradcom czy reporterom. Odrzucił psychologów, NBC, ABC, CNN, Fox i Barbarę Walters.
Ale teraz jego usta się poruszyły i wyszeptał coś, czego naczelnik nie mógł zrozumieć, ale strażnik stojący obok zbladł.
Okrągły zegar na ścianie wskazywał północ.
Naczelnik dał znak katu, a następnie dołączył do niego w bocznym pomieszczeniu. Po włączeniu prądu o napięciu tysiąca pięciuset woltów usłyszano cichy jęk, a potem głośny trzask, gdy prąd wdarł się do ciała Pritcharda.
Gdy burza minęła, Tess zdmuchnęła świece, otworzyła drzwi garderoby i podniosła Julię z pokrytej wykładziną podłogi.
Była już prawie na korytarzu, gdy Julia mruknęła:
– Śpię w twoim łóżku.
To nie była prośba czy pytanie, tylko stwierdzenie. Justin zawsze powtarzał, że dzieci w łóżku to najlepsza antykoncepcja, ale jego tu nie było, a Tess również nie miała ochoty spać sama.
Ułożyła Julię po stronie Justina i patrzyła, jak córka znów zasypia. Tess powiedziała sobie wcześniej tego dnia, że dziś wieczorem nie włączy telewizora. Jej ojciec postanowił to samo i oboje z matką uciekli do chatki w Lesie Narodowym Lolo, żeby być z dala od medialnego szumu. Nie było tak źle jak w dniach tuż po aresztowaniu Pritcharda, ale trzy tygodnie temu lokalne media zaczęły dzwonić, prosząc o wywiady i oświadczenia, a ojciec przystawał na to, dopóki matka nie położyła temu kresu i nie zażądała, by wyjechali z miasta.
Ale Tess wątpiła, by ojciec, odznaczony były detektyw, który wraz ze swoim partnerem, Burtem Lobellem, aresztował Jeffa Pritcharda, siedział teraz zupełnie biernie. Prawdopodobnie nie spał i oglądał CNN.
Tak jak się umawiali, że nie zrobią.
Ale Betsy zawsze mawiała, że Tess tę swoją szczerą nieustępliwość bez wątpienia ma po Lelandzie, i jeśli chcieli coś zrobić, to robili i już. W kuchni Tess przygotowała sobie bourbona z lodem, wróciła do sypialni i włączyła telewizor.
Piękna kobieta z mikrofonem rozmawiała z dobrze ubranym mężczyzną w studiu CNN.
…i wreszcie kontrowersje się skończyły, gdy po północy Jeff Pritchard został porażony prądem w więzieniu stanowym w Eddyville w stanie Kentucky. Jako jeden z najbardziej tajemniczych seryjnych morderców, których…
Wyłączyła telewizor i rzuciła pilota na łóżko. Serce jej mocno waliło. Jeff Pritchard. Ojciec Cisza. Nieważne, jak go nazywano, nie żył.
Nieważne, jak głęboko go pochowają, i tak będzie za płytko.
Rozważała, czy zadzwonić do ojca. Zostaw go w spokoju. Ma się dobrze. Prawdopodobnie pije Old Sama, tak jak ona. A jednak wysłała mu SMS-a:
No cóż, już po wszystkim. Jak się macie z mamą?
Kliknęła „wyślij” i czekała, wątpiąc, czy odpisze – nie był fanem SMS-ów. Przytknęła nos do krawędzi szklanki, poczuła karmelowe i waniliowe nuty, które przypominały jej dom, i wypiła solidny łyk bourbona, by pogrzebać wszelkie wspomnienia, które próbowały wypłynąć na powierzchnię.
Pogrzebane wspomnienia z nastoletnich czasów, wspomnienia, które Justin, zawodowy psycholog, zbyt często próbował odkopywać przez dziesięć lat małżeństwa. Jej dzieciństwo było dobre, dopóki nie przestało takie być. Ale znudziły jej się jego pytania. Nie była jego pacjentką. Była jego żoną. I po pewnym czasie poczuła, że nawet w tym nie jest dobra.
Zadzwonił telefon.
Uśmiechnęła się, gdy zauważyła, że jej ręka lekko drży, gdy odbierała.
– Tatuś?
– Twarda pani detektyw wciąż nazywa swojego staruszka tatusiem?
Tess odczekała chwilę, zanim się odezwała.
– Nareszcie nie żyje.
– Załatwiony na amen – powiedział.
– Jak się czujesz?
– Oficjalnie?
– Tak.
– Ulżyło.
– A nieoficjalnie?
– Ulżyło.
– Tyle to mogłeś mi napisać w SMS-ie.
– Wtedy nie usłyszałbym twojego głosu w środku nocy, kochanie.
Drżenie w jego głosie nie umknęło jej uwadze. Jakkolwiek by się starał, jej ojciec nie był dobrym aktorem – nosił swoje emocje na wierzchu – a telefon nie pomógł mu zamaskować niepokoju.
Coś ukrywa.
– Mama w łóżku?
– Przygotowuje kąpiel. Ma swój sposób na relaks.
Lód brzęknął w szklance, gdy ojciec wziął łyk.
– A ja mam swój – dodał.
Zrobiła to samo i ten łyk wszedł jej dużo łagodniej niż poprzednie.
Teraz, gdy usłyszała lód w szkle, zdała sobie sprawę, że ojciec brzmiał jak wstawiony. Ale kto mógłby go za to winić w tę noc?
– Ktoś się odzywał?
Pauza. Kolejny łyk.
– Burt zadzwonił. Rozmawialiśmy krótko. On też się ukrywa, przynajmniej w tę noc.
Burt i jej ojciec wspólnie poprowadzili szarżę na dom Pritcharda w noc jego aresztowania. Rozmawiali z Burtem regularnie przez kilka lat po tym, jak rodzina Tess przeprowadziła się do Montany, a ostatnio tylko od czasu do czasu. Ale przynajmniej utrzymywali kontakt. Tess wiedziała, że niekiedy rozmowy ze starym partnerem smucą ojca, i teraz żałowała, że wywołała ten temat. Zawsze myślała, że Burt czuł się zraniony, gdy jego wieloletni partner nagle odszedł ze służby, miesiąc lub dwa po aresztowaniu Jeffa Pritcharda.
Tess była świeżo upieczoną nastolatką, gdy nagle musiała zacząć walczyć o utrzymanie się w gronie znajomych, z czym nigdy wcześniej nie było problemu. Rodzice powiedzieli, że przeprowadzka była spowodowana niezdrowym zainteresowaniem, jakie mimowolnie przyciągała ich rodzina. Trzeba było uciec od tego cyrku, chociaż kiedy przeprowadzali się na zachód, medialny szum już niemal ustał. Nie całkowicie, ale prawie. Reporterzy już ich nie ścigali; ojciec i Burt nie pojawiali się w wiadomościach co wieczór. Ale jej rodzina wolała dmuchać na zimne i wyprowadzić się ze słynącego z gorzelni miasta, które zawsze kochali, dopóki nie odkopano tak wiele zła i strach nie wypełzł na powierzchnię.
Tess czuła to wtedy, tak jak teraz – w pewnym sensie przeprowadzili się przez nią.
Ta potrzeba chronienia jej.
Ale przed czym? Co takiego zrobiła? To były wspomnienia, które gdzieś przepadły – te, o których Justin wiedział, że gdzieś tam się chowają – z czasu, kiedy aresztowano Jeffa Pritcharda.
„Nie trzeba mnie naprawiać, Justin!” – krzyknęła kiedyś do niego, nie mogąc przyznać przed samą sobą, że jej gniew przynajmniej częściowo wynikał z faktu, że mąż się nie mylił.
– Rzeka dzisiaj wezbrała – powiedział ojciec, przywracając ją do teraźniejszości.
Rzeka Pattee wiła się za ich chatą w Lolo. Ojciec lubił siedzieć na ganku z tyłu domu i pić poranną czarną kawę, słuchając płynącej wody.
– Wszystko w porządku, tato?
Długa pauza.
– Nic takiego, czego by wcześniej nie widzieli. Egzekucja jak egzekucja. – Wypił kolejny łyk. – Tak mi donieśli naoczni świadkowie. Potrzeba było trzech strzałów prądem, żeby odesłać drania z powrotem do piekła.
Tess miała trudności z przypomnieniem sobie ojca sprzed tego aresztowania – na pewno kiedyś częściej się uśmiechał – ale mama powiedziała, że to, co zobaczył w tym domu, zmieniło go na dobre. Zaczął więcej pić i mniej spać, a kiedy udawało mu się zamknąć oczy, budziły go koszmary. Trwało to latami, z czasem osłabło, ale nigdy nie ustąpiło. Mama powiedziała, że znów miał koszmar w zeszłym tygodniu.
Tess pozwoliła ojcu mówić, ponieważ rzadko to robił.
– Gubernator zwymiotował, a potem naczelnik na niego naskoczył. Pokłócili się na oczach wszystkich. Nigdy więcej nie powinni budzić Starego Skwierczaka.
Kolejny drink.
– I ten smród. Przez telefon ten mój gość… Powiedział, że myślał, że nigdy nie pozbędzie się tego smrodu.
Lód brzęknął w pustej szklance. Tess poczuła mdłości – ta rozmowa nie służyła żadnemu z nich.
– Co powiesz na to, żebyśmy pogadali jutro? Przyjadę z Julią do was do domku. Może pizza u Tony’ego?
– Ja chętnie. Twoja mama też. – Zrobił pauzę. – Jak tam Justin?
– Justin jak to Justin.
Miała nadzieję, że taka odpowiedź wystarczy, bo nie była gotowa zaoferować dłuższej. Justin i Leland zawsze dobrze się dogadywali – Justin dogadywał się ze wszystkimi. Od pierwszego dnia nawiązali więź jak najlepsi kumple z bractwa. Leland jako ojciec, którego Justin nigdy nie miał. Tak, jej ojciec był wkurzony, kiedy usłyszał, co zrobił Justin, ale wkurzony niewystarczająco, jak na gust Tess. Powtarzał jej nieraz, żeby pamiętała, że nie wyszła za mąż za swoją robotę. Że spędza zbyt dużo czasu w pracy, a za mało z rodziną. Jakby ponosiła część winy za romans męża.
Już miała powiedzieć dobranoc, gdy ojciec dodał:
– To była najlepsza rzecz dla nas wszystkich.
Na początku pomyślała, że mówi o romansie Justina, ale zdała sobie sprawę, że wrócił do wcześniejszego wątku.
– Co było najlepsze?
– Że się tu przeprowadziliśmy.
I tyle. Nie wyjaśnił dlaczego, a ona nie zapytała. Więcej materiału do rozmowy na jutro, gdy słońce zaświeci, a butelka bourbona znów będzie pełna.
– Kocham cię, tato.
– Ja też cię kocham, słoneczko.
Miała się rozłączyć, gdy jeszcze się odezwał.
– Tessa?
– Tak?
Nic. Toczył jakiś wewnętrzny spór, coś w sobie dusił. Przestań mnie chronić. Ale powiedział tylko:
– Dobranoc.
Zakończyła rozmowę.
Dopiła bourbona.
Nie spała przez całą noc.
Lisa Buchanon spała z bronią przy łóżku.
Miała nadzieję, że nie będzie musiała jej użyć, ale może jednak.
Postanowiła nie oglądać wiadomości w dniach poprzedzających egzekucję Jeffa Pritcharda. Ten szum informacyjny budził w niej zbyt duży niepokój.
I tak już zbyt wielu w małym miasteczku Twisted Tree uważało, że jest chyba stuknięta, skoro mieszka w tym domu po wszystkim, co w nim znaleziono siedemnaście lat temu. Uważaliby ją za jeszcze bardziej szaloną, gdyby nie zdjęcie, które gazety zamieściły, gdy kupiła to miejsce lata temu. Bez najmniejszego problemu mogła uchodzić za atrakcyjną kobietę. Czterdziestoletnia, ale wciąż singielka. Uosobienie ogłady i elegancji z Południa.
Ale jeśli Jeff Pritchard został stracony o północy, jak donoszono pocztą pantoflową, to nie zdziwiła się, że pierwszy kamień wpadł przez okno do salonu minutę po północy. A potem śmiech i odgłosy innych, mniej ciężkich rzeczy uderzających w fasadę jej domu.
Jej domu.
Już nie jego.
Cholerne dzieciaki.
Gdy tylko otworzyła drzwi i strzeliła na postrach w stronę drzew, zaczęli uciekać na swoich quadach i motocyklach, a kilku innych biegiem, ich śmiech wisiał w powietrzu jak dym z lufy, zanim całkowicie rozproszył się, gdy dotarli do głównej drogi.
Podwórko przed domem stanowiło obraz nędzy i rozpaczy.
Jajka rozbryzgane po całym ganku. Na ścianach. Na drzwiach. Jedno okno rozbite. Dwa krzewy derenia przystrojone czymś, co wyglądało na serpentyny z dziesiątek rolek papieru toaletowego.
Odczekała chwilę, żeby się upewnić, że nie wrócą, cieszyła się, że przynajmniej egzekucja na krześle elektrycznym dobiegła końca. Zastanawiała się, czy mieszkanie w domu byłego seryjnego mordercy będzie teraz łatwiejsze, skoro seryjny morderca już nie żyje.
Weszła do środka, zamknęła drzwi i zadzwoniła na policję.
W klasztorze Sióstr Klarysek w Bowling Green siostra Mary Rose obudziła się na słomianym materacu, gdy zapukano do drzwi jej celi, wzywając na modlitwę za kwadrans pierwsza.
Tradycją sióstr klarysek było wstawanie w środku nocy, by modlić się za świat, gdy niebo spowijał mrok, a ludzie popełniali tak wiele grzechów.
Usiadła w ciszy, ale z ciężkim, głośno bijącym sercem, czując w kościach, że to już się stało i Jeffrey Pritchard, chłopiec, którego kiedyś znała z sierocińca Sióstr Miłosierdzia, nie żyje.
Czym prędzej przebrała się z powłóczystej koszuli nocnej w habit, otworzyła drewniane drzwi i ruszyła wraz z pozostałymi dwudziestoma trzema klaryskami, boso i w kontemplacyjnej ciszy, w stronę kaplicy.
Tam siostra Mary Rose ponownie pomodliła się za jego duszę.
Bo już dawno temu mu wybaczyła.
Z nagranej rozmowy detektywa Lelanda Pattersona z Toddem Blackstone’em (emerytowanym weterynarzem z Bowling Green w stanie Kentucky).
Blackstone: Jest pan pewien, że to on? Zabił tych wszystkich ludzi, jak gadają? Łącznie z dziećmi?
Detektyw Patterson: To on. To Jeff Pritchard. Co do tego nie mamy wątpliwości.
Blackstone: No dobrze, niech mnie pan źle nie zrozumie. Możemy sobie porozmawiać. Ale co to ma teraz za znaczenie?
Detektyw Patterson: Ma takie, doktorze, że śledztwo, przynajmniej w moim pojęciu, nie kończy się na tym „kto”. Nie zaznam spokoju, dopóki nie dowiem się „dlaczego”.
Blackstone (odchylając się na krześle): A on nie chce mówić.
Detektyw Patterson: Nie chce mówić.
Blackstone: Więc ta cała farsa z Ojcem Ciszą to prawda?
Detektyw Patterson: Poza tym, że nie jest księdzem, to tak, milczał w interesujących nas kwestiach. Ale powiedziano mi, że miał pan z nim kontakt, gdy był chłopcem. W pańskiej klinice?
Blackstone (kiwa głową, na chwilę zamyka oczy): Tak, wtedy po raz pierwszy. I ostatni, bym powiedział. Jeff miał dziewięć lat. Badałem właśnie uroczego kociaka, miał na imię Ragamuffin, jeśli dobrze pamiętam. Ten dzień wrył mi się w pamięć z wielu powodów, detektywie. Na pewno nie chce pan czegoś do picia?
Detektyw Patterson: Nie, dziękuję bardzo. Proszę kontynuować.
Blackstone (popijając kawę): Spojrzałem przez okno, zobaczyłem chłopca ciągnącego stary wózek Radio Flyer. Klasyczny czerwony, zakurzony pyłem z bocznych dróg. Wiózł na nim psa, od razu było widać, że rannego. Skończyłem badanie kota i wyszedłem chłopcu na spotkanie.
Detektyw Patterson: Znał go pan?
Blackstone: Nie, niezupełnie. Nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy.
Detektyw Patterson: Ale wiedział pan, kim on jest?
Blackstone: Tak. Był ministrantem w kościele. I widywałem go, jak chodził bocznymi drogami wokół miasta, ciągnąc zakupy tym samym radio flyerem.
Detektyw Patterson: Sam?
Blackstone: Tak, i dlatego z początku nie zdziwiłem się, że przyszedł sam do mojej kliniki. Chłopiec wydawał się bardzo niezależny. Rodzice nie przejmowali się nim zbyt mocno. (Jeszcze jeden łyk kawy). Przywiózł dorosłego golden retrievera potrąconego tego ranka przez samochód. Biedny pies był cały we krwi, trząsł się na wózku, przykryty przez chłopca kocem. Trzeba go było uśpić, a kiedy powiedziałem o tym Jeffowi, skinął głową ze łzami w oczach. Spodziewał się tego. I powiedział mi, że dlatego go przywiózł. By skrócić jego cierpienie.
Detektyw Patterson: A rodzice?
Blackstone: Zapytałem, gdzie są. Odparł, że powiedzieli, że to nie ich pies i nie ich problem. Widzi pan, chłopiec przygarnął psa jakoś rok wcześniej i umowa była taka, że pies może zostać, jeśli chłopiec sam się nim zajmie. Więc zrobił, co mógł.
Detektyw Patterson: Policzyłem to i owo. Stary dom Jeffa…
Blackstone: Wtedy jeszcze nie był spalony.
Detektyw Patterson: Ale to było sześć kilometrów od miejsca, gdzie kiedyś miał pan klinikę.
Blackstone: Tak, ciągnął tego psa sześć kilometrów. I tulił go, czule, kiedy usypiałem biedne psisko. Był w tym wszystkim sam. A potem nalegał, że odwiezie martwego psa z powrotem. Zaoferowałem, że go tutaj skremuję. Wyjaśniłem, że się tym zajmę. Wszystko za darmo, ale on nalegał, że zabierze psa do domu i sam go pochowa. A ja pamiętam, jakby to było wczoraj, że chłopiec głaskał uśpionego psa i cicho mu śpiewał do ucha.
Detektyw Patterson: Pamięta pan, co śpiewał?
Blackstone: Tę kołysankę dla dzieci. Good Night, Sleep Tight. A co, wie pan coś o tym?
Detektyw Patterson: Śpiewał to samo swoim ofiarom, więc tak, słyszałem o tym.
Blackstone: Cholera, to czyni to wszystko jeszcze bardziej przerażającym.
Detektyw Patterson: Przepraszam, doktorze, ale czy kiedykolwiek później widywał pan Jeffa Pritcharda?
Blackstone: Tak. Przyjeżdżał jeszcze sześć razy w ciągu następnych czterech lat. Za każdym razem ciągnąc ranne zwierzęta w tym radio flyerze. Za każdym razem pytał, czy można je uratować. Wszystkie były bliskie śmierci, zbłąkane kundle, które, jak mówił, znalazł. Wędrowcy. Ranni wędrowcy, tak je nazywał.
Detektyw Patterson: A pan je usypiał?
Blackstone: Oczywiście. Nie ma nic gorszego niż cierpiące zwierzę. To jego słowa. Oczywiście się zgadzałem.
Detektyw Patterson: Przepraszam, że spytam bez ogródek, ale czy nigdy nie pomyślał pan, żeby zadzwonić do jego rodziców? Albo nawet odprowadzić go do domu?
Blackstone: Tak. I jedno, i drugie. Przez telefon jego ojciec był obojętny. Twierdził, że chłopak po prostu ma swoje dziwactwa. Jest trochę ekscentryczny. Ale oni wiedzieli, co robi, i mu nie przeszkadzali. Ale to… To mi nie wystarczyło, detektywie. Więc pewnego dnia poszedłem za nim do domu. Z daleka obserwowałem, jak zakopywał jakieś zwierzę.
Detektyw Patterson: I?
Blackstone: Obok domu, w pobliżu lasu, który graniczył z ich posesją, chłopak miał własny cmentarz dla zwierząt. I tam było pochowanych więcej niż tylko tych siedem psów. Widzi pan, on każdy mały kopczyk oznaczył krzyżem z patyków.
Detektyw Patterson: Odwróconym krzyżem?
Blackstone: Nie, te wydawały się normalne.
Detektyw Patterson: Ile ich było? Doktorze?
Blackstone: Przynajmniej dwa tuziny. (Patrzy na mnie prosto). Powinienem był się domyślić, detektywie.
Detektyw Patterson: Jeśli spojrzeć z dystansu, wiele osób powinno było się domyślić wielu rzeczy. Ale niestety czasu cofnąć się nie da. I jedyna rzecz, która z doświadczenia wydaje mi się niepodważalną prawdą, to fakt, że ten cały dystans nigdy do niczego się nie przydaje.
Podobnie jak przez ostatnie dwa tygodnie, kiedy Tess odwoziła Julię, poranny korek wił się zderzak w zderzak wokół budynku szkoły, poruszając się jak zimna melasa. Tess spojrzała na zegarek; siłą woli starała się zmusić sznur samochodów do bardziej żwawych ruchów. Przypomniała sobie, jak pierwszego dnia, kiedy to ona wiozła córkę do szkoły, a nie Justin, Julia nieustannie wygłaszała komentarze. „Tata nie jechał tędy”. „Tata skręcał w tę ulicę”. „Tata opuszcza szyby. Czasami puszcza głośno muzykę, a nasz samochód tańczy, kiedy inne stają. Nauczyciele uważają to za zabawne”.
Oczywiście, że tak uważają – pomyślała.
Julia, owinięta w niebieski płaszczyk przeciwdeszczowy i żująca ciasteczko Pop-Tarts, odpięła pas bezpieczeństwa i otworzyła drzwi.
– Julia, jeszcze nie dojechałyśmy na parking.
Córka wskazała gromadkę dzieci przechodzących obok sznura samochodów.
– One idą.
Bo chodzą do szkoły na piechotę – pomyślała Tess. – A ty nie. A potem westchnęła. Wybieraj, o co warto walczyć. Żeby Justin udzielił jej tej złotej rady raz, ale nie, to były dziesiątki razy.
– No to idź – powiedziała. – Idź z nimi. Ale trzymaj się blisko nich i uważaj na samochody.
Julia przewróciła oczami, po czym zatrzasnęła za sobą drzwi, zanim Tess zdążyła się z nią pożegnać. Różowy plecak podskakiwał na jej ramionach, gdy goniła inne dzieci, a potem skręciła z nimi za róg w stronę głównego wejścia. Gdy Julia zniknęła jej z oczu, Tess wyprowadziła samochód z korka i ruszyła w przeciwnym kierunku.
Ktoś zatrąbił.
Tess pomachała.
Dziesięć minut później dotarła na posterunek policji. Zaczynało mżyć.
Pospiesznie weszła do holu, gdzie Marla Wolfe, dyspozytorka, popijała kawę z poplamionego szminką styropianowego kubka i skinęła głową w stronę biura Tess.
– Masz towarzystwo. Przyjechał jakieś dziesięć minut temu – oznajmiła.
Tess głęboko wciągnęła powietrze i otworzyła drzwi do swojego biura. Starała się sprawiać wrażenie, że wszystko ma pod kontrolą.
Justin miał na sobie białą koszulę z guzikami na kołnierzyku, dokładnie w tym samym stylu jak ta, którą nosił, gdy poznali się na studiach. Właśnie taką niemal zerwała mu z piersi, guziki i w ogóle, po trzech randkach. Teraz siedział zrelaksowany w fotelu naprzeciwko jej biurka. Brązowe, kręcone, ale przystrzyżone włosy. Okulary w rogowej oprawie i tweedowy płaszcz. Niebieskie dżinsy i mokasyny. Prototyp wykładowcy college’u. Młody Indiana Jones.
Nie wstał, gdy weszła, ale powiedział:
– Dzień dobry.
Tess powiesiła płaszcz i podeszła do biurka.
– Justin, co ty tu robisz?
– Jestem konsultantem psychiatrycznym tego wydziału. Pracuję tu, w pewnym sensie.
– Mam na myśli tutaj. W moim biurze, Justin. Co robisz w moim biurze?
– Tylko sprawdzam, co u ciebie, Tess. Wczoraj wieczorem dostało ci się z dwóch stron.
– Dwóch stron?
– Burza? Jeff Pritchard… Jego egzekucja?
– Przeżyłam. – Tess odetchnęła głęboko, wpatrując się w okno.
– Nic nie wypłynęło na powierzchnię? – zapytał Justin.
– Nie, Justin… Jezu. Przestań. Nie dzisiaj.
– A twoi rodzice?
– Mają się dobrze. Rozmawiałam z tatą wczoraj wieczorem. Cieszymy się, że to już koniec.
Tess siedziała przy biurku i nagle jej frustracja, uraza, gniew na Justina wzrosły, gorące i silne, i musiała powstrzymać się od wyładowania się na nim za to, że tam siedział, za istnienie, za to, że zniszczył ich małżeństwo, więc nie był z nią wczoraj w nocy, właśnie tej ze wszystkich innych nocy.
Wzięła głęboki wdech, machnęła ręką.
– Po prostu sobie idź. Proszę. Porozmawiamy później.
Wpatrywała się w najnudniejsze miejsce na biurku, aż drzwi się zamknęły, a następnie przekierowała swoją frustrację na pracę. Według Justina jej poświęcenie się pracy było częścią problemu. Pozwoliła, aby jej ambicje zostania sławnym detektywem, takim jak jej ojciec, przesłoniły rzeczywistość. Często była zdystansowaną żoną, nieangażującą się matką. Zbyt wiele nocy spędzonych w biurze, a nie w łóżku.
Zbyt wiele nocy w trasie.
Wychowała się na CSI, Policjantach z Miami i powtórkach Napisała: Morderstwo, ale w wieku trzynastu lat, po tym jak rodzina przeprowadziła się na zachód, jej zainteresowania rozrywkowe dzięki nowej przyjaciółce z sąsiedztwa stały się mroczniejsze. Powieść Milczenie owiec była jak jej Biblia, film Siedem najchętniej oglądanym filmem. Zawsze chciała pójść w ślady ojca. Błagała, żeby zabierał ją do pracy. Rozwiązywała wyimaginowane sprawy, siedząc obok niego, podczas gdy on przy swoim biurku zajmował się prawdziwymi, a ta jej jazda tylko się nasiliła po przeprowadzce na zachód, kiedy początkowo nikogo nie znała i często się nudziła. W liceum chodziła na zajęcia z kryminologii i kryminalistyki. Ukończyła Uniwersytet Stanowy w Montanie i wkrótce po tym, jak jej ojciec przeszedł na emeryturę, podjęła pracę w policji w Missouli. Po dwóch latach została skierowana na czteromiesięczne szkolenie dochodzeniowe w Rocky Mountain Information Network w Arizonie. Została pełnoprawnym detektywem do spraw zabójstw i marzyła o tym, by pewnego dnia zająć się sprawą formatu tej Ojca Ciszy.
Uważaj, o czym marzysz – powiedział jej ojciec.
Przez dziesięć minut Tess przeglądała akta dotyczące wznowionej sprawy napadu, w którym zastrzelono kasjera w banku. Ona i Danny mieli to zakończyć tego popołudnia. No to gdzie jest Danny? Mieli spotkanie za pięć minut, a on zwykle przychodził wcześniej, żeby po prostu pogawędzić lub, jak to nazywał, „popierdzielić”. Dzień zaczął powoli zmierzać do normalności. Ale jej ojciec zawsze powtarzał, że w ich zawodzie normalność nigdy nie trwa długo. W okamgnieniu ciemna chmura może przesłonić słońce. W jednej chwili ktoś żyje, a w drugiej nie.
I wtedy odbieramy telefon, kochanie.
Tess nagle poczuła mdłości, jakby zjadła coś nieświeżego, chociaż nic nie jadła przez cały poranek.
A potem ktoś zapukał. Nie Danny, który rzadko pukał – to Marla wsunęła głowę do gabinetu.
– Tess, linia pierwsza. Podobno to pilne.
Podniosła słuchawkę, mdłości zmieniły się w przerażenie.
– Detektyw Tess Claiborne.
– Ups – powiedział głos.
– Co? Kto mówi?
– Przepraszam – powiedział mężczyzna. – My…
– Co?
I wtedy głos wykrzyknął:
– Zrobiłem złe rzeczy!
Tess ścisnęła słuchawkę.
– O czym ty mówisz, człowieku? Kim jesteś?
– Oboje nie żyją.
Tess zesztywniała.
– Kto mówi?
– Jestem Wyrzutkiem – powiedział, nie z dumą, bardziej z rezygnacją, szczerze. – Przepraszam. Nie zawracaj sobie głowy namierzaniem. Jestem w domku w Lesie Narodowym Lolo. Pattee Canyon Drive. Oboje widzą teraz ciemność.
– Kto?! – krzyknęła, chociaż już wiedziała.
Mamo… Tato…
– Przepraszam – powtórzył głos.
Połączenie zostało przerwane.
Danny przyjechał na miejsce pierwszy.
Był trzy kilometry od Lolo, kiedy Tess zadzwoniła, spanikowana. Gdy już zabezpieczył domek, skontaktował się z Elizą i poprosił, żeby zadzwoniła do Tess i spróbowała ją przekonać, by trzymała się z daleka, ale ona nie chciała o tym słyszeć.
– Już prawie tam jestem, Danny. I wejdę do środka.
Tess rozłączyła się, zaparkowała i pobiegła w stronę domku prawie czterdzieści metrów przez las. Eliza zadzwoniła ponownie, ale włączyła się poczta głosowa. Członkowie ekipy odgradzali miejsce żółtą taśmą, inni robili zdjęcia wewnątrz i na zewnątrz. Furgonetka CSI była zaparkowana obok sterty drewna na opał, a dwóch funkcjonariuszy przeszukiwało błotniste poszycie lasu, używając latarek; technik pobierał odciski śladów oddalających się od ganku.
Danny zszedł po schodach z dyktafonem przy ustach. Kiedy ją zauważył, schował dyktafon do kieszeni i ją objął.
Łzy napłynęły jej do oczu.
– Jest bardzo źle?
– Źle, Tess. Nie powinno cię tu być.
Zajrzała do domku, drzwi były otwarte. Jeden z funkcjonariuszy wyszedł z plastikową torbą w ręku. Dwóch kolejnych podążało za śladami opon na tyłach domu.
– Ich jeep, Danny – powiedziała. – Przyjechali nim tutaj. Nie ma go. Musiał nim uciec.
– Tess.
– To jeep grand cherokee rocznik dwa tysiące dziewięć, jasnoczerwony. Miał rysę na drzwiach kierowcy. Numer rejestracyjny to, cholera, nie pamiętam, to…
– Tess, mamy wszystko. Już go szukamy.
Tess rozejrzała się. Nie było wybitych szyb.
– Jacyś podejrzani? Świadkowie?
– Jeszcze nie, ale zostawił wszędzie odciski palców. I narzędzie zbrodni.
Załamała się, słysząc słowo „zbrodnia”. Próbował ją pocieszyć, ale odsunęła się na bok, ocierając łzy z policzków.
– Wchodzę tam.
Danny złapał ją za ramię, ale zbyt słabo, więc się uwolniła. Wciągnęła powietrze i szeroko otworzyła oczy, przygotowując się.
– On jest dumny z tego, co zrobił, Danny. Zostawił dowody. Zadzwonił do mnie. Mówił przez telefon w taki sposób, jakby mnie znał.
Danny poszedł za nią.
– Tess, nie powinnaś. Mówię ci… Jest źle.
Tess zobaczyła krew, gdy tylko weszła do domku, i po jej śladach dotarła do ojca. Siedział przywiązany do bujanego fotela, z twarzą zwróconą do ściany. Głowa mu opadła, broda na piersi. Z tą bladą twarzą nie wyglądał jak on. To ja, kochanie. Kochany stary tatuś. Jego powieki były zamknięte i pomazane zaschniętą czarną farbą, dwa ciemne kręgi nad pagórkami oczu.
Widzą teraz ciemność.
Przełknęła ślinę, by pokonać ucisk w gardle, a potem zobaczyła ślad po śmiertelnym ciosie w tylną prawą część jego głowy – włosy zlepione zakrzepłą krwią z kawałkami kości. Dosłownie wbito mu mózg głębiej do środka. Na podłodze obok krzesła leżał młotek – prawdopodobnie narzędzie zbrodni. Kredą zaznaczono części drewnianej podłogi, po których mogli chodzić bez obawy, że zniszczą ślady na miejscu zbrodni. Młotek również był oznaczony, włosy przyklejone krwią do jego obucha.
Na ścianie przed twarzą ojca, na wysokości jego oczu, wisiał przybity kuchennym nożem artykuł z gazety.
Nagłówek brzmiał: OJCIEC CISZA STRACONY!
Więc motyw był osobisty. Morderstwo z zemsty.
Tess szła wzdłuż kredowej ścieżki. Za pomocą spreju daktyloskopijnego ujawniono niebieskie odciski palców na podłodze wokół młotka i na ścianie otaczającej artykuł.
Szef policji Anderson Givens, ubrany w garnitur i krawat luźno zwisający spod kołnierzyka, wyszedł z pokoju na tyłach.
– O Jezu Chryste, Danny – powiedział i przesunął dłonią po swoich krótkich, szpakowatych włosach. – Mówiłem, żebyś ją zatrzymał przy drzwiach.
Danny uniósł ręce, jakby chciał zapytać: Niby jak miałem to zrobić?
– Musiałby dysponować armią, szefie – powiedziała Tess.
Givens był sensownym gościem, którego zawsze szanowała, jednym z niewielu w wydziale, który nigdy jej nie podrywał. Chyba wiedział, że tym razem nie ma co liczyć na jej posłuszeństwo. Kilka minut po telefonie wydał rozkaz dwóm swoim ludziom, żeby zatrzymali ją na komendzie, ale łatwo sobie z nimi poradziła: Stanleyowi zagroziła, że powie jego żonie o romansie z jedną z narkomanek, którą uratował trzy miesiące wcześniej, natomiast Butch otrzymał groźbę, że kopnie go w jaja.
Więc teraz była w samym środku wydarzeń.
Givens westchnął.
– Tak mi przykro.
Zignorowała go. Techniczka pokryła pas podłogi czarnym proszkiem i przesuwała pędzelkiem po drewnie, przyklejając proszek do śladów potu i tłuszczów pozostawionych przez linie papilarne. Następnie przyłożyła przezroczystą folię daktyloskopijną, wygładziła, usuwając pęcherzyki powietrza, po czym przeniosła odcisk na błyszczącą powierzchnię specjalnej podkładki. Następnie umieściła tę lustrzaną kopię w stosownej przegródce swojego zestawu.
– Idealna odbitka – powiedziała Tess.
– Mamy ich mnóstwo zewsząd – stwierdził Danny.
– Doszło do szamotaniny – dodał Givens. – Znaleźliśmy tkankę pod paznokciami twojego ojca i kilka krótkich ciemnych włosów. Mógł go zadrapać podczas walki.
Bo jest wojownikiem. Zawsze był…
Zatrzymała się gwałtownie. Jej matka leżała na podłodze w kuchni, naga, nie licząc ręcznika owiniętego wokół prawego kolana. Jej ciało obrysowano kredą. Tess zasłoniła usta, gdy zobaczyła twarz matki. Miała zamknięte oczy i tak jak u ojca pokrywały je dwie okrągłe plamy czarnej farby, wyglądające jak dwie ciemne studnie. Z tyłu na prawym ramieniu była nabrzmiała czerwona rana, prawdopodobnie po uderzeniu młotkiem.
Danny wyjaśnił:
– Ten i dwa w głowę.
– Jeden, żeby ją spowolnić. Jeden, żeby ją powalić. Jeden, żeby ją wykończyć – uściśliła Tess. Na lewym udzie matki znajdowała się plama krwi w kształcie banana. – Jezu. Powiedz mi, że nie została…
– Nie została zgwałcona, Tess. Nie ma śladów gwałtu.
Tess się odwróciła. Może by ktoś ją czymś przykrył. Kocem, prześcieradłem, ręcznikiem, czymkolwiek. Ale nie powiedziała tego na głos. Ciało jej matki było dla nich dowodem rzeczowym.
– Wanna jest pełna wody.
– To musiało się stać wkrótce po tym, jak zadzwoniłam wczoraj wieczorem. Musiała usłyszeć, jak tata walczy.
– Znajdziemy jeepa, Tess. – Danny przelotnie dotknął jej ramienia. – Wyślemy te odciski do laboratorium tak szybko, jak to możliwe.
– Musimy go znaleźć, zanim zrobi to ponownie – powiedziała i obrzuciła wzrokiem pomieszczenie. – Zostawił swój znak. Farba na oczach. Ma zamiar znów to zrobić.
– Chodź – powiedział Givens. – Musimy cię stąd zabrać.
Kiwnęła głową, zgadzając się w milczeniu. Ponownie spojrzała na bujany fotel. Portfel leżał na podłodze obok plamy krwi. Uklękła.
– Portfel mojego ojca.
– Sprawdziliśmy go – powiedział Givens. – Na nim też są jego odciski palców.
Podniosła wzrok.
– Daj mi rękawiczki.
– Tess… – zaczął Givens.
Danny uniósł rękę, prosząc szefa, żeby odpuścił.
Tess naciągnęła cienki lateks na rozedrgane dłonie, z zestawu laboratoryjnego wyjęła pęsetę. Przeszukała przegródkę na pieniądze, ostrożnie odciągając skórzane fałdy pęsetą. Nie wiedziała, ile ojciec miał w portfelu, ale z faktu, że znalazła banknoty, a karty kredytowe też były na miejscu, wywnioskowała, że sprawca nie zabrał żadnych pieniędzy. Następnie przejrzała zdjęcia, które ojciec miał w portfelu. Upierał się, żeby nosić papierowe zdjęcia. Tess przeglądała je kilka tygodni temu, kiedy ona i Julia żartowały z niego, pokazując mu technologię smartfonów. Każde zdjęcie w jego portfelu miało własną przezroczystą plastikową osłonkę. Zatrzymała się przy siódmej osłonce. Była pusta. Brakowało zdjęcia. Ósma, dziewiąta i dziesiąta osłonka zawierały fotografie. Zaczęła od nowa, ręce trzęsły się jej tak bardzo, że z trudem trzymała portfel. Upuściła go, gdy ponownie dotarła do siódmej osłonki.
– Nie! O mój Boże, nie. Jej zdjęcie zniknęło.
– Czyje?
– Julii.
Wstała, złapała się za głowę obiema rękami, mrucząc pod nosem:
– Zdjęcie szkolne. Na odwrocie było jej imię. Jej klasa. Jej szkoła.
Rzuciła się sprintem w stronę drzwi.
Tess zahamowała z poślizgiem na mokrym chodniku, zatrzymując się kilka cali od stojaka na rowery przed głównym wejściem do szkoły podstawowej imienia Świętego Tomasza More’a.
Moi rodzice nie żyją – napisała wcześniej do Justina w biegu, zanim dotarła do samochodu. – Julia może być w niebezpieczeństwie. Jedź do szkoły.
Pobiegła do wejścia. Drzwi były zamknięte. Zaczęła w nie walić, zobaczyła dzwonek, nacisnęła i przytrzymała. W końcu drzwi się odblokowały. Funkcjonariusz Stanley poprowadził ją korytarzem.
– Gabinet dyrektorki, pierwsze drzwi po lewej – powiedział.
Tess skręciła za róg do gabinetu pani Young. Była tam już wcześniej, dziesięć miesięcy temu, z Justinem, kiedy dyrektorka Tamatha Young poinformowała ich, że Julia jest ponadprzeciętnie uzdolniona i jeśli chodzi o naukę, przerasta resztę klasy o głowę. Uczenie się przychodziło jej łatwo, a czasami Julia ostentacyjnie demonstrowała, że się nudzi. Wtedy Tess była dumna; teraz była roztrzęsiona, wściekła do tego stopnia, że zbierało jej się na wymioty. Wpadła do środka, a pani Young podniosła wzrok znad biurka, strapiona.
Justin siedział na krześle przy rogu biurka, z twarzą w dłoniach.
– Gdzie ona jest?
Pani Young przełknęła ślinę.
– Dzisiaj rano odnotowano jej nieobecność na apelu.
– Nie opuściła ani jednego dnia – powiedziała Tess. – Nigdy nie opuściła ani jednego dnia szkoły.
Dyrektorka wyglądała na przybitą.
– Otrzymałam listę obecności zaraz po rozpoczęciu zajęć. Zadzwoniłam do państwa do domu, ale nikt nie odebrał. Próbowałam na pański telefon komórkowy, ale włączyła się poczta głosowa.
Justin dotknął czoła.
– Byłem na zebraniu wydziału.
– Nie byliśmy zaniepokojeni, dopóki nie zadzwoniła do nas policja. Bardzo mi przykro.
Tess oderwała wzrok od podłogi i spojrzała na dyrektorkę.
– To nie pani wina.
Justin zwrócił się do Tess drżącym głosem:
– Nie zawiozłaś jej?
– Zawiozłam.
– To co się stało?
– Nie wiem.
– Widziałaś, jak wchodziła do budynku? Tess?
Tess milczała przez chwilę, pokręciła głową.
– Wysadziłam ją w korku przed szkołą.
– Co?
– Szła z grupą innych dzieci – Tess podniosła głos.
– Poznałabyś te inne dzieci? – zapytał Justin, po czym zwrócił się do dyrektorki: – Ma pani tu roczniki, książki pamiątkowe klas?
– Już zabieramy te dzieci z zajęć – powiedziała pani Young. – Te, które dotąd przepytaliśmy, nawet nie zauważyły Julii idącej za nimi.
– Jasna cholera – powiedział Justin, ponownie chowając twarz w dłoniach.
Ktoś zapukał do drzwi. Pan Jenkins, nauczyciel trzeciej klasy, do której chodziła Julia, wszedł z małą rudowłosą dziewczynką z tej samej klasy. Przyjaciółką Julii. Miała na imię Maggie, ale Tess wiedziała, że wszyscy nazywają ją „Piegi”. Jej duże brązowe oczy błądziły po gabinecie. Pan Jenkins podał Tess różowy plecak Julii.
– Znalazłem to z tyłu klasy, leżał oparty o ścianę.
Tess wybuchnęła płaczem, przyciskając plecak do piersi.
Justin zacisnął dłoń w pięść, jakby chciał wyprowadzić cios w powietrze, ale zamiast tego przycisnął ją do ust.
– Kiedy pan to znalazł?
– Kilka minut temu, panie Claiborne – odrzekł Jenkins i położył dłoń na ramieniu małej dziewczynki. – Maggie powiedziała, że przyniosła torbę do szkoły dla Julii.
Tess uklęknęła przed dziewczynką.
– Maggie, rozmawiałaś z Julią dziś rano?
Maggie pokręciła głową.
– Nie.
– To skąd wzięłaś jej torbę na książki? – zapytał Justin.
– Poprosił mnie, żebym ją wzięła.
– Kto? – zapytał Justin, podczas gdy Tess przeszukiwała plecak.
– Pan w okularach przeciwsłonecznych.
Justin uklęknął obok Tess i chwycił Maggie za ramiona.
– Poprosił cię, żebyś zaniosła do szkoły plecak z książkami?
Skinęła głową, przestraszona.
– I położyła go przy ścianie. Powiedział, że jest jej wujkiem.
Tess widziała, że Justin walczy, żeby nad sobą zapanować. Ani on, ani Tess nie mieli rodzeństwa. Julia nie miała wujka, poza Dannym, przyszywanym wujkiem. Justin zamknął oczy, a następnie je otworzył.
– I gdzie potem poszli?
– Na parking. Powiedzieli, że zaraz wrócą. – Maggie się rozpłakała. – Gdzie jest Julia?
Tess obserwowała ich wymianę zdań, jednocześnie przeszukując plecak, i znalazła kartkę, która nie pasowała do reszty rzeczy.
– Justin – powiedziała i podała mu odręcznie napisaną notatkę, a Justin ją przeczytał.
Tess, mam twoją córkę. Nie martw się, nic jej się nie stanie.
Wyrzutek
Dłoń Justina zwiędła, kartka wyślizgnęła mu się z palców. Tess szlochała. Justin próbował ją pocieszyć, kładąc jej dłoń na ramieniu, delikatnie je ścisnął.
– Znajdziemy ją.
Wyszła z gabinetu jakby w stanie katatonii.
Na korytarzu przyspieszyła do truchtu, a potem sprintu i wypadła przez drzwi na oświetlony słońcem parking. Zgięła się wpół obok samochodu i pozwoliła łzom płynąć. Kościół wznosił się po drugiej stronie parkingu, to tam ona i Justin pobrali się dziesięć lat temu.
On ma moją córkę. Moją dziewczynkę.
Świadomość tego uderzyła ją falą mdłości, więc przykucnęła na chodniku, biorąc ze trzy głębokie wdechy. Weź się w garść. Weź się w garść. Poczuła dłoń Justina na swoim ramieniu, poczuła, że zaraz padną pytania. Wstała, przytuliła go, zanim zdążył zadać pierwsze. Otarł jej twarz opuszkami kciuków i oboje mrugali, by powstrzymać łzy.
Trzy radiowozy z piskiem opon wjechały na parking, wyły syreny, światła rzucały niebieskie i czerwone refleksy na ceglano-kamienną fasadę kościoła. Mogliby dokładniej przesłuchać „Piegi”, ale Tess wątpiła, by mała dziewczynka miała im coś więcej do zaoferowania. Pan w okularach przeciwsłonecznych. To jest coś na początek. Dziś rano padał deszcz. Mężczyzna w okularach przeciwsłonecznych podczas deszczu rzucałby się w oczy.
– Tess.
Podniosła wzrok i zobaczyła Danny’ego spieszącego w ich stronę z jednego z radiowozów, które właśnie przyjechały. Wskazał głową w stronę kościoła.
– Ksiądz Beacon właśnie zgłosił kradzież samochodu.
A potem wszyscy zobaczyli inny pojazd zaparkowany po drugiej stronie parafialnej posesji, wzdłuż ogrodzenia. Skurwysyn. Przeczesali całe miasto w poszukiwaniu jeepa jej ojca, a on stał tuż pod ich nosem. Porzucony.
Tess wyciągnęła swoją dziewiątkę i ruszyła przez parking, a Justin za nią.
– Zostań z tyłu – poleciła mu.
Justin nie posłuchał. Pobiegł w stronę czerwonego jeepa cherokee, wiedząc, że każda zmarnowana sekunda to kolejny gwóźdź do trumny.
Jeśli to pułapka, niech sobie będzie.
Mam twoją córkę. Nie martw się, nic jej się nie stanie.
Tess deptała mu po piętach.
Jeep był pusty.
Justin uderzył otwartą dłonią w szybę i krzyknął.
Tess nagle zakręciło się w głowie, poczuła, jakby była osobą postronną, obserwującą rozgrywający się horror, i usłyszała, jak sama krzyczy, żeby niczego nie dotykać, bo odciski palców i dowody. Bicie serca w jej uszach. Jej umysł znów się skupił. Spojrzała przez szybę w drzwiach kierowcy, a następnie zrobiła krok w prawo, w stronę tylnych siedzeń. Na środkowym było zdjęcie z polaroida. Jedno z tych staromodnych zdjęć, które wysuwały się z aparatu i kończyły się wywoływać, gdy się nimi potrząsało. Justin stał teraz za nią, patrząc jej przez ramię, gdy sięgała do wnętrza jeepa, by wziąć fotografię.
Do diabła z zabezpieczaniem dowodów.
Danny pospieszył przez parking w ich stronę, krzycząc coś o zaginionym samochodzie ojca Beacona, ale dla Tess to był tylko biały szum.
Zdjęcie z polaroida już wryło się w jej umysł, a Justin oglądał je razem z nią.
Proste ujęcie zrobione z przedniego siedzenia do tyłu – w kadrze nie jedno, ale dwójka dzieci, Julia i ciemnowłosy chłopiec mniej więcej w tym samym wieku.
I oboje uśmiechali się do obiektywu.
Dom Grozy Ojca CiszySkutki wydarzeń w Twisted Tree
Minęły trzy tygodnie od aresztowania Jeffa Pritcharda – znanego teraz we wszystkich serwisach informacyjnych jako Ojciec Cisza – a liczba ofiar nadal rośnie. Oprócz czwórki otrutych dzieci znalezionych w piwnicy szczątki, jak się uważa, co najmniej piętnastu innych ofiar, wyłącznie dorosłych mężczyzn, zostały odkopane pod podłogą stodoły i pod wiatą samochodową, wraz z prawem jazdy identyfikującym jedną z ofiar jako Allena Bigsby’ego, dwudziestoletniego chłopaka pracującego na zmywaku. Zaginięcie Allena zgłoszono w Twisted Tree ponad osiem miesięcy temu.
Śledczy pracują przez całą dobę, by zidentyfikować pozostałych, koordynując swoje działania z raportami o zaginięciach z miasta i okolic. Ponieważ Pritchard odmawia rozmowy z kimkolwiek, władze mają tylko domysły na temat motywu, ale jedną wspólną cechą łączącą znane ofiary jest to, że wszystkie wydawały się wyrzutkami społeczeństwa: kłopotliwymi, zaniedbanymi, uzależnionymi i bezdomnymi. Na swój własny, wypaczony sposób Pritchard mógł wierzyć, że im pomaga.
Wielokrotnie podejmowano próby zebrania informacji od jedynego znanego ocalałego, Noaha Nicholsa, ale jak dotąd były one nieskuteczne, ponieważ straumatyzowany chłopiec niewiele pamięta ze swojej trwającej miesiąc niewoli. Ale jeśli istnieje coś takiego jak jasna strona tej tragedii – władze nie znalazły żadnych oznak fizycznego, w tym seksualnego, znęcania się nad ofiarami. Oczywiście sama psychiczna przemoc może przynieść wiele okropności.
Zapach świerków przypominał Wyrzutkowi dom.
Powiedział Julii i chłopcu, że powietrze w domu ma jeszcze dodatkowy aromat, coś wyjątkowego, niepowtarzalnego, zwanego „daniną dla aniołów”1. Dzieci spojrzały na niego dziwnie, jak większość ludzi, więc dodał: „Poczekajcie, sami się przekonacie”, i poprosił, żeby dały mu chwilę na refleksję i zmówienie krótkiej modlitwy.
Szczerze mówiąc, nie czuł się dobrze. Bolała go głowa. Przypuszczał, że to kwestia napięcia odczuwanego przez ostatnie dwanaście godzin. Dwanaście godzin, o których chciałby zapomnieć. Albo może to była ekscytacja, podniecenie, ale nie, chyba nie. Podniecenie oznaczało radość, a on nie czerpał żadnej radości z tego, co zrobił w tamtej chatce – i czego był świadkiem – dlatego czuł potrzebę, żeby wczoraj wieczorem wejść do kościoła i modlić się o przebaczenie.
Teraz miał nadzieję umyć od tego ręce. Rozegrać to mądrze i nie dać się złapać. Wróci do domu w okamgnieniu. Do Domu Zabaw, gdzie życie było fajne i komfortowe.
Ciągle powtarzał sobie, że postąpił słusznie wobec dziewczynki Claiborne’ów. Jej życie i tak miało się rozpaść na dwa. Dwa domy. Dwa święta Bożego Narodzenia. Dwa Święta Dziękczynienia. Kłótnie o opiekę.
Tak czy inaczej, nie można było wcisnąć przewijania wstecz, były tylko przyciski do przodu i szybko do przodu.
Ścisnął boki głowy, by uporządkować myśli. Czasami były zamglone. Czasami znów stawał się dzieckiem i wszystko pogrążało się w ciemności.
Niech dzieci nie cierpią.
Wyrzutek pokręcił głową. Usłyszał odryglowywanie zamka, skrzypienie otwieranych drzwi. Czasami wspomnienia przychodziły z dźwiękami.
Wkrótce wrócisz do domu.
To pomogło uporządkować sprawy.
Aż pomyślał o młotku, który zostawił w chacie.
Dobrze, że zawsze nosił dwa. Tamten był zakrwawiony po tym, co zostało uczynione, i nie chciał go dotykać.
Bez znaczenia.
Trudno dopasować odciski do kogoś, kto nigdy nie istniał.
Jak zawsze, w przeszklonej sali konferencyjnej na posterunku policji było jak w lodówce, ale Tess była zbyt otępiała, żeby to zauważyć.
Siedziała z łokciami opartymi o okrągły mahoniowy stół konferencyjny, gapiąc się bezmyślnie na Danny’ego, który zajmował miejsce naprzeciwko niej. Justin siedział po jej lewej stronie, z zaczerwienionymi oczami.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
„Danina dla aniołów” to ta część alkoholu, która wyparowuje z beczek z koniakiem bądź whisky podczas składowania (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza). [wróć]
„Mamy usługę, której mógłby pozazdrościć Amazon.”
Tysiące ebooków i audiobooków
Ich liczba ciągle rośnie, a Ty masz gwarancję niezmiennej ceny.
Napisali o nas: