Córy Ziemi - Alaitz Leceaga - ebook + książka

Córy Ziemi ebook

Alaitz Leceaga

4,4

Opis

Przeklęta ziemia

Hiszpański region La Rioja, 1889 rok. Plotka głosi, że winnice Las Urracas zostały obłożone klątwą, bo od lat dręczy je susza. Kiedy sąsiednie posiadłości rosną w siłę, Gloria może tylko bezradnie patrzeć, jak mija kolejny rok bez zbiorów w winnicy jej ojca.

Kobieta, która chce walczyć o władzę

Nadchodzi czas, kiedy Gloria będzie musiała stanąć na czele rodzinnego interesu. I zdecyduje się wypowiedzieć wojnę innym właścicielom winnic, którzy nie wyobrażają sobie, że mogliby konkurować z kobietą. Tym bardziej taką, która śmie kwestionować ich władzę.

Tajemnica, która musi zostać wydobyta z cienia

Z pomocą swoich sióstr Gloria podejmie walkę o przywrócenie dawnego blasku rodzinnemu majątkowi. Aby to zrobić, będzie musiała poznać sekrety od lat ukryte w zamkniętych sypialniach domostwa i na martwych polach winnic.

To powieść o kobietach, które w cieniu przekleństwa walczą o należne im miejsce.

 

Od lat czekaliśmy na taką autorkę jak Alaitz Leceaga. Przeczytaj tę książkę jak najszybciej.

„El Mundo”

Powieść o silnych, niezależnych kobietach, których przeznaczeniem jest trzymać los w swoich rękach.

„El Periódico”

Alaitz Leceaga jest obecnie bardzo gorącym nazwiskiem. Zapamiętaj je – usłyszysz je jeszcze wiele razy.

„Cosmopolitan”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 669

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (168 ocen)
95
52
14
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
coolturka

Nie oderwiesz się od lektury

Urzekła mnie przepiękna okładka i wiadomość, że to kolejna z powieści hiszpańskiej pisarki Alaitz Leceagi. Trzy siostry żyją z ciężarem klątwy, w którą wierzą wszyscy na około, więc i one. Nastrój tej opowieści jest magiczny i nieoczywisty, budzi też duży niepokój. Zwłaszcza zachowanie brata, który twierdzi, że cokolwiek by uczynił dobrego czy też złego, to niczego nie zmieni, bowiem to wszystkie kobiety z rodu Veltràn - Belasco noszą w sobie demony i to właśnie one odpowiadają za całe zło. Tak jak urzekły mnie wszystkie trzy dziewczęta z rodu: piękna, lecz naiwna (do czasu) Gloria, racjonalna i praktyczna Teresa, uzdolniona muzycznie i wrażliwa Veronica, tak bardzo nie mogłam znieść zadufanego w sobie Rafaela oraz oschłej ciotki Angeli. Straszne to były czasy, straszne dla kobiet w ogóle, a szczególnie okrutne dla trzech sióstr naznaczonych klątwą. Współczułam im całym sercem i po cichu kibicowałam. Ze zgrozą i fascynacją wkroczyłam w ich świat. Zachwyciła mnie wymarła dolina Las...
20
LenkaMagda

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca, świetnie napisana powieść.
10
Broszarda

Nie oderwiesz się od lektury

wow, poprostu wow. niesamowicie wciągająca opowieść, zaskakująca i poruszająca. bardzo polecam
10
Chilim26

Z braku laku…

Liczyłam, że będzie to epicka rodzinna historia. Nie była. Zabrakło tu klimatu, ciekawych bohaterów i interesującej historii.
00
FannyBrawne

Dobrze spędzony czas

Mroczna, pełna tajemnic historia stylizowana na powieść gotycką i z feministycznym wątkiem. Niektóre fragmenty się dłużą i nie do końca przekonał mnie wątek miłosny, ale ogólnie świetna rzecz.
00

Popularność




Przeklęta ziemia

Hiszpański region La Rioja, 1889 rok. Winnice Las Urracas od lat dręczy susza. Plotka głosi, że to za sprawą trzech córek właściciela, na których, jak nad innymi kobietami z ich rodu, ciąży klątwa. Kiedy sąsiednie posiadłości rosną w siłę, najstarsza z sióstr, Gloria, może tylko bezradnie patrzeć, jak mija kolejny rok bez zbiorów.

Kobieta, która chce walczyć o władzę

Nadchodzi czas, kiedy Gloria będzie musiała stanąć na czele rodzinnego interesu. I zdecyduje się wypowiedzieć wojnę innym właścicielom winnic, którzy nie wyobrażają sobie, że mogliby konkurować z kobietą. Tym bardziej taką, która śmie kwestionować ich władzę.

Tajemnica, która musi zostać wydobyta z cienia

Z pomocą sióstr Gloria podejmie walkę o przywrócenie dawnego blasku rodzinnemu majątkowi. Aby to zrobić, będzie musiała poznać sekrety od lat ukryte w zamkniętych sypialniach domostwa i na martwych polach winnic.

To powieść o kobietach, które w cieniu przekleństwa walczą o należne im miejsce.

ALAITZ LECEAGA

Hiszpańska autorka urodzona w 1982 roku w Bilbao w Kraju Basków. Jest wielką entuzjastką powieści grozy, thrillerów i literatury kobiecej. Między 2008 a 2012 rokiem publikowała opowiadania na hiszpańsko- i angielskojęzycznych portalach internetowych.

Jej debiutancka powieść Las zna twoje imię okazała się hitem wydawniczym roku 2018 w Hiszpanii, z imponującym wynikiem ponad 100 000 sprzedanych egzemplarzy. Prawami do adaptacji serialowej natychmiast zainteresowała się firma producencka Nostromo Pictures.

Tego autora

LAS ZNA TWOJE IMIĘ

CÓRY ZIEMI

Tytuł oryginału:

LAS HIJAS DE LA TIERRA

Copyright © Alaitz Leceaga 2019All rights reserved

Translated from the original edition of Penguin Random House Grupo Editorial S.A.U., Barcelona, 2019

This edition has been published through the agreement with Hanska Literary&Film Agency, Barcelona, Spain

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2021

Polish translation copyright © Jerzy Żebrowski 2021

Redakcja: Joanna Kumaszewska

Zdjęcie na okładce: © Svetlana Belyaeva

Projekt graficzny okładki oryginalnej: Penguin Random House Grupo Editorial

Opracowanie graficzne okładki polskiej: Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.

ISBN 978-83-8215-582-2

WydawcaWYDAWNICTWO ALBATROS SP. Z O.O.Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawawww.wydawnictwoalbatros.comFacebook.com/WydawnictwoAlbatros | Instagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Przygotowanie wydania elektronicznego: Michał Nakoneczny, hachi.media

Ja, dla odmiany, nosiłam piekło w sobie i nikt nie potrafiłby rozpalić go bardziej.

MARY WOLLSTONECRAFT (SHELLEY)

Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz

CZĘŚĆ PIERWSZAMARTWE WINNICE

DZIECINNE ZABAWY

Nasza matka też miała rude włosy: czerwone jak krew, jak wino, które daje ta gleba. Była opętana, tak jak my. Przynajmniej tak wszyscy o niej mówią i być może mają rację, bo nocą 1848 roku, gdy się urodziła, w całej okolicy zatrzęsła się i popękała ziemia, jakby nasza matka wyłoniła się z jej trzewi. Trzęsienie ziemi nie po raz pierwszy nawiedziło ten rejon, ale właśnie tej nocy zawaliła się zbudowana zaledwie pięć lat wcześniej zapora La Misericordia, pękając pod naporem wody. Rzeka odzyskała ponownie to, co do niej należało, zatapiając stare miasteczko San Dionisio i grzebiąc w wodnej mogile jego pięćdziesięciu mieszkańców, którzy w tym momencie żegnali się już ze swymi domami i ulicami.

Tak oto zaczęto mówić o opętanych kobietach z rodu Veltrán-Belasco: wiedźmach o ognistych włosach. A może zaczęło się to jeszcze przed narodzeniem mojej mamy, nawet zanim wody zapory pochłonęły stare miasteczko San Dionisio.

Nasza cioteczna babcia Clara również miała lśniące czerwone włosy i mawiała, że prześladują ją demony. Opisywała je jako smukłe istoty wyglądające niemal jak ludzie, ale o wiele wyższe i szczuplejsze, o długich rękach i szpiczastych palcach. Demony bez twarzy, które o północy, gdy spała, pochylały się nad jej poduszką i szeptały swoje sekrety. W pewien piękny lipcowy dzień, kiedy spędzała letnie wakacje w naszym domu i miała już dość tych złowrogich istot i głosów, które wypełniały jej głowę, cioteczna babcia Clara przystawiła sobie do podbródka strzelbę i pociągnęła za spust. Miała wtedy dziewiętnaście lat, tyle samo co ja teraz.

*

– Myślisz, że dzwon starego kościoła może jeszcze bić? – spytałam brata. – Chciałabym go usłyszeć, choćby raz. Wiesz, żeby się przekonać, czy brzmi inaczej po tym, jak przeleżał tyle lat w wodzie w towarzystwie zmarłych.

Rafael i ja leżeliśmy na plecach na brzegu jeziora La Misericordia. Zanim odpowiedział, uniósł się na łokciach, aby spojrzeć na ruiny miasteczka, którego nie zdążyliśmy poznać. W letnie miesiące, gdy mijały kolejne tygodnie bez jednej kropli deszczu, widać było dzwonnicę kościoła starego San Dionisio, wystającą jak obelisk nad powierzchnię jeziora. Pomnik ku czci tych wszystkich, którzy zginęli tamtej nocy.

– Oczywiście, że ten dzwon może nadal rozbrzmiewać, co więcej, słyszałem go z pokoju w zimowe noce, kiedy wiał północny wiatr – odparł, jak zawsze pewnym głosem. – Ale ten dzwon jest śmiertelną pułapką, siostrzyczko.

– Śmiertelną pułapką? – powtórzyłam, osłaniając ręką oczy, by uchronić się przed południowym słońcem, gdy patrzyłam na dzwonnicę. – Dla kogo?

– Dla żyjących, oczywiście. Uruchamiają go zmarli, którzy czekają pod wodą, żebyśmy do nich dołączyli – dodał. – Czasami nuży ich wyczekiwanie i uderzają w dzwon, by zwabić jakiegoś nieszczęśnika na brzeg. Jeśli znajdzie się wystarczająco blisko, wtedy trach! Wysuwają z wody swoje martwe ramiona i na zawsze wciągają go w otchłań.

Mimo nieznośnego upału poczułam dreszcz na plecach, wyobrażając sobie ręce zmarłego wystające z wody w pobliżu miejsca, gdzie leżeliśmy.

– Kolejny nieboszczyk dla wiedźm – rzucił Rafael. – Kobiety z rodu Veltrán-Belasco kradną jeszcze jedną duszę.

– Ja nikomu nie ukradłam duszy – powiedziałam, wpatrując się nadal w powierzchnię jeziora, by się upewnić, że nic się tam nie porusza.

Kończył się wrzesień 1889 roku, a od kwietnia nie padało nawet przez jeden dzień, więc poziom wody w jeziorze La Misericordia był bardzo niski. Do tego stopnia, że oprócz dzwonnicy kościoła widać było nad powierzchnią zbiornika stare dachy domów. Z brzegu dawało się też dostrzec sylwetkę starego mostu, który łączył kiedyś dwie przedzielone rzeką części San Dionisio, a teraz oplatały go tylko gałęzie zatopionych drzew.

– Wiesz co? Nie wierzę ci – oświadczyłam, podnosząc się. – Słyszałeś tylko bicie dzwonu, który nadal wisi na dziedzińcu za domem i służył dawniej do zwoływania na posiłek ludzi pracujących w winnicach. – Położyłam się ponownie na rozgrzanych od słońca kamykach. – Stary dzwon z tego kościoła nie może już dzwonić, skoro przeleżał ponad czterdzieści lat w wodzie, więc przestań mnie straszyć. Jestem już za duża na bajki o duchach, Rafaelu.

Odwrócił się do mnie i przyglądał mi się intensywnie jasnymi oczami. Tak bardzo różniły się od moich, że odnosiłam często wrażenie, jakby patrzył na mnie ktoś obcy, a nie mój brat bliźniak.

– Tak, zdążyłem już zauważyć, jak bardzo dorosłaś, Glorio. Jesteś już kobietą – powiedział, nie fatygując się, by ukryć lekki uśmiech. – Nie myśl, że tego nie dostrzegam. Powinnaś wiedzieć, że masz nade mną władzę.

Rafael urodził się zaledwie pięć minut przede mną, ale to wystarczyło, żeby nie miał ogniście rudych włosów i by nie ciążyła na nim klątwa. Tych pięć minut przewagi oraz to, że był mężczyzną, wystarczyło, aby był jedynym spadkobiercą rodu Veltrán-Belasco. Po śmierci ojca miał odziedziczyć wszystko: wielką rodową posiadłość, w której mieszkaliśmy, otaczające ją ziemie, winnice, piwnice… wszystko z wyjątkiem klątwy. To było moje dziedzictwo, mój ponury przywilej. Mój i moich dwóch młodszych sióstr, Teresy i Veróniki, które miały takie same rude włosy jak ja.

– Proszę, przestań już tak na mnie patrzeć – wyszeptałam, nie mając nadziei, że spełni moją prośbę. – Wiesz, że źle postępujesz. Bardzo źle. To, co robisz… co robimy, kiedy nikt nas nie widzi, to śmiertelny grzech.

– Jeszcze nic nie zrobiłem. – Rafael położył się znowu na plecach i udawał, że mnie ignoruje. – Nie rób sobie nadziei.

Odetchnęłam z ulgą, ale w tym momencie wyciągnął rękę i pogładził mnie po grzbiecie dłoni.

– Ciotka Angela mówi, że nasze winnice są uśpione, a na polach panuje susza, bo ziemię skaziła klątwa. Jakaś diaboliczna moc – wyszeptałam.

Zaśmiał się cicho i poczułam ciepło jego ciała.

– Wierzysz w opowieści tej zgorzkniałej starej panny? Naprawdę sądzisz, że winnice są uśpione z powodu tego, co tu robimy? Z naszej winy? – spytał, choć znał już odpowiedź. – Dlatego od lat nie mamy dobrych zbiorów? Ależ jesteś naiwna!

Zacisnęłam palce na zaokrąglonych, rozgrzanych od słońca kamykach, które leżały wokół jeziora, ale reszta mojego ciała pozostała nieruchoma, gdy Rafael ściskał mi do bólu rękę. Gorące kamienie paliły mi dłoń, ale byłam do tego przyzwyczajona, bo właśnie to zwykle robiliśmy: sprawialiśmy sobie ból.

– Nie, nie chodzi tylko o to, co tutaj robimy – powiedziałam, starając się ze wszystkich sił, by nie drżał mi głos z powodu bolesnego pulsowania w ręce. – Dobrze wiesz.

– Całe szczęście, bo tak naprawdę to bez znaczenia, czy postępujemy dobrze czy źle, ponieważ masz w sobie demona. Podobnie jak twoje siostry, a przed wami mama i cioteczna babcia Clara. Demony wstąpiły w was, zanim się urodziłyście – odparł ze spokojem. – Moje grzechy, cokolwiek robię czy myślę, niczego nie zmienią. Przecież to wiesz?

Skinęłam głową w milczeniu, przygryzając wargę, aby wytrzymać ból ręki.

– Dlatego na naszej ziemi nie rośnie nic dobrego i dlatego winnice są wyschnięte. Uśpione. To wyłącznie wasza wina, to wy odebrałyście życie tej ziemi – podsumował.

Puścił moją dłoń, bo nie musiał już jej ściskać: ból, jaki sprawiały jego słowa, był bardziej intensywny i dokuczliwy niż ten, który czułam w ręce.

– Staram się być dobra, naprawdę, z całego serca. Ale czasami czuję na ramionach jego ciężar… ciężar demona. Tak nazywała go mama, zanim umarła. – Myśląc o niej, zamknęłam na chwilę oczy i palące słońce zaczęło przypiekać mi powieki. – Czasem, kiedy śnię, wyczuwam wokół szyi szorstką skórę demona, który pieści mnie i uciska, pozbawiając tchu. Jego niezrozumiałe słowa przenikają do moich uszu, jakby rozdrapywał mi głowę od wewnątrz ostrymi pazurami.

Delikatne usta Rafaela wykrzywiły się w uśmiechu.

– Wiem, że starasz się być dobra, ale dla demonów twoje plany nie mają znaczenia. Więc to, co robimy, się nie liczy – zapewnił. – Choćbyś zachowywała się najlepiej i bardzo się starała, dla twojej duszy nie ma zbawienia, siostrzyczko. Bóg nigdy nie patrzy w twoją stronę.

Otworzyłam oczy i zobaczyłam nad nami błękitne, puste niebo.

– A co będzie z Teresą i Verónicą? Nie chcę, żeby pokutowały za moje grzechy. Może jeśli będą się dobrze sprawować…

– Teresa i Verónica? Przecież spędzają całe dnie same, robiąc Bóg wie co, włócząc się w domu po pokojach, do których nie wolno im wchodzić, ubrane jak dzikuski. Nie, nasze młodsze siostry były potępione od dnia swoich narodzin. A nawet wcześniej – stwierdził z przekonaniem. – Z naszej czwórki tylko ja zobaczę niebo.

Ułożyłam się wygodniej na kamienistym podłożu. Poruszywszy się, poczułam, jak kilka kamyków wpada za letnią sukienkę z białego lnu i zatrzymuje się na gorsecie. Nawet w upalne dni u schyłku lata zakładałam pod sukienkę gorset i bawełnianą koronkową halkę. Ważne było, żeby się wystroić, nie zważając na upał, złe zbiory i brak perspektyw na przyszłość. Nie zamierzałam zostać jedną z tych dziewczyn, z którymi żaden chłopak nie chciał chodzić pod rękę po centrum San Dionisio.

– To dla mnie bez znaczenia, że nigdy nie trafię do nieba – przyznałam. – Wystarczyłoby mi przeżyć spokojnie czas tu, na ziemi. I żeby nieraz spadł deszcz.

– Nic ci nie grozi, opiekuję się tobą. Nie musisz się o nic martwić, dopóki jesteśmy razem.

Wolałam nie mówić nic Rafaelowi o krzykach, które słyszałam nocami ze swojego pokoju. Potwornych krzykach, po których następował histeryczny śmiech, rozlegający się o świcie wśród kamiennych ścian naszego wielkiego domu i docierający do mojej sypialni. Te krzyki zaczęły się już przed laty, ale nie ośmieliłam się nikomu o nich opowiadać, żeby nie skończyć jak mama. Mój pokój był oddalony od sypialni, którą dzieliły moje młodsze siostry, nie mogłam więc wiedzieć, czy one także je słyszą, czy może jestem najbardziej opętana wśród kobiet z rodu Veltrán-Belasco.

– Wiesz… pamiętam matkę z ostatnich dni jej życia – zaczął Rafael, jakby odgadując moje myśli. – Kiedy ksiądz czytał jej Pismo Święte, próbując ocalić jej duszę. Zanim jej demon na zawsze ją zabrał. Nie wstawała już wtedy z łóżka i rozdrapała sobie do krwi twarz i szyję, dlatego związano jej ręce, żeby nie skrzywdziła jeszcze bardziej siebie i innych. Mam ją niemal przed oczami: z odleżynami z powodu tygodni spędzonych w łóżku, z wargami bladymi jak u ducha i brudnymi rudymi włosami, rozrzuconymi na żółtawej poduszce. Krzyczała i warczała jak dzikie zwierzę, a demon w jej wnętrzu rósł w siłę, aż pewnego dnia po prostu się poddała.

– A ja pamiętam, jaka mama była wcześniej, zanim demon na zawsze ją zabrał – mruknęłam, nie ośmielając się patrzeć na brata.

– Wspomnienia zwodzą. Mama nie zawsze była dla nas dobra. Czasami, nawet gdy nie osaczały jej demony, biło z niej zło.

– To prawda – zgodziłam się z nim, po raz pierwszy na głos. – Kiedy widziałam ją po raz ostatni, nakrzyczała na mnie i próbowała podrapać mi twarz. A jednak, mimo całego bólu, jaki nam zadawała, nie zasłużyła na to, co ją spotkało.

Przełknęłam ślinę i zdałam sobie sprawę, że pali mnie w gardle. Pomyślałam, że to z powodu popołudniowego upału albo pyłu, który unosi się w powietrzu, gdy całymi tygodniami nie pada, ale w istocie były to łzy, które napłynęły mi do oczu, kiedy przypomniałam sobie, jak umarła matka. Choć dla mnie było to coś o wiele gorszego niż wspomnienie – to była także przepowiednia, jakbym spojrzała za kurtynę i zobaczyła nagle własną przyszłość.

– Skoro tak mówisz…

– W głębi duszy mama była dobra, jestem tego pewna. Nie można jej winić. Spotkało ją nieszczęście, cios w żołądek od złego losu – powiedziałam, wpatrując się w bezchmurne niebo. – To tak jak podczas burzy: piorun uderza w ziemię i wypala ją, ale nikt nie jest temu winien, tak się dzieje i tyle.

– Ależ oczywiście, że zawiniła, bo była słaba i poddała się – mruknął Rafael. – Gdyby naprawdę nas kochała, demon nie miałby do niej dostępu. Ale nie kochała nas wystarczająco, zwłaszcza mnie.

Matka opuściła nas zimą 1882 roku. Od tego czasu minęło już prawie siedem lat, ale w przeciwieństwie do innych ludzi, z którymi się rozstajemy, pamiętałam ją tak, jakby odeszła wczoraj. Albo, mówiąc ściślej, przypominałam sobie dwie różne matki, bo obie dobrze znałam. Jedną była ta, która chodziła wszędzie ze swoim dziennikiem, zapisując notatki dotyczące winnic, miejscowych roślin i pogody. Ale miałam też drugą matkę: tę, która całymi dniami nie raczyła na mnie spojrzeć ani się do mnie odezwać, choć ją o to błagałam, aż nagle wybuchała płaczem albo zaczynała krzyczeć i zamykała się na tydzień w swoim pokoju. Wychodziła z niego, jakby nic się nie stało; po prostu otwierała drzwi i znów się pojawiała: moja matka. Dobra matka. Demon znikał na parę dni albo nawet tygodni, zawsze jednak wracał i wszystko zaczynało się od nowa.

– Jakie masz ostatnie wspomnienie na temat mamy? – spytałam nagle. – Ja przypominam sobie, jak bardzo kochała swoje książki i dzienniki.

Zanim Rafael odpowiedział, cmoknął, jak zawsze, gdy był zły.

– Pewnego ranka, wykorzystując nieuwagę ojca Murillo i taty, wszedłem potajemnie do jej pokoju. Chciałem ją zobaczyć, bo podejrzewałem, że już umiera, i pragnąłem się z nią pożegnać. I wiesz, co mi powiedziała, kiedy widziałem ją po raz ostatni? – Rafael zamilkł i spojrzał na mnie. – Usłyszałem od niej, że nie jestem jej synem. Że diabeł przyniósł mnie do domu, owiniętego w koc, żeby mnie wychowała jak własne dziecko. Wiesz, podobnie robią niektóre ptaki, podrzucając jajka do cudzych gniazd, by wykluły się tam ich pisklęta.

– Które pożerają potem swoje nowo narodzone rodzeństwo – dokończyłam. – Mama opowiadała mi to, gdy byłam małą dziewczynką. Przez wiele tygodni śniły mi się potem na wpół pożarte pisklęta.

Rafael zaśmiał się cicho.

– Taka była naprawdę nasza matka. Okrutna, nawet wtedy, kiedy nie nawiedzał jej diabeł.

– Myślę, że wyczytała to w którejś ze swoich książek o przyrodzie. – Próbowałam odsunąć od siebie wizję pożartych piskląt. – Ciekawe, gdzie mogą teraz być jej książki i inne rzeczy. Na przykład dzienniki… zawsze wszystko notowała. Pamiętasz?

– Teraz to już bez znaczenia, nie sądzisz? – odparł Rafael, ale po namyśle dodał: – Ojciec z pewnością kazał wyrzucić z domu jej książki, dzienniki i wszystkie naukowe rupiecie, jeszcze zanim ją pochowano. I całe szczęście, bo dzięki temu nie dopuścił, by któraś z was trzech stała się przemądrzałą babą albo czymś jeszcze gorszym. Już dość zła wyrządził, pozwalając jej gromadzić za życia te książki. Z pewnością przyczyniły się do tego, jak skończyła.

Westchnęłam i rozejrzałam się. Nad jeziorem La Misericordia nie było cienia i nie rosło nic poza rozproszonymi po okolicy niskimi krzewami macierzanki i jeżyn. Wydawało się niemal, że śmierć i wodny grobowiec pochłonęły również całe życie w otoczeniu jeziora. Na linii horyzontu majaczyło jedynie wzgórze, na którym wznosiło się nowe, oddalone bezpiecznie od wody San Dionisio, było jednak zbyt daleko, by któryś ze wścibskich mieszkańców mógł zobaczyć, co robimy. Właśnie dlatego przychodziliśmy codziennie w to miejsce.

– Nie mam zamiaru skończyć jak mama, przykuta do łóżka, w towarzystwie przerażonego księdza, który recytuje psalmy. Nie ma mowy. – Powiedziałam to na głos, ale tak naprawdę zawarłam w tym momencie pakt z samą sobą. – Prędzej poszukam starej strzelby ciotecznej babci Clary i zrobię to co ona.

Rafael powoli odsunął zaokrąglone kamyki i położył się bliżej mnie.

– Jasne, że tobie nigdy się to nie przydarzy. Opiekuję się tobą, pamiętasz, siostrzyczko? – wyszeptał mi do ucha. – Mamy tylko siebie i jesteśmy tylko my dwoje. Pewnego dnia ojciec umrze, a wtedy ty i ja odziedziczymy dom, posiadłość i wszystko inne. Taki jest nasz plan.

– Taki jest nasz plan – powtórzyłam, choć w istocie był to tylko „jego” plan.

Zaśmiał się zimno i położył głowę na moim ramieniu. Kosmyki jego ciemnoblond włosów łaskotały mnie w szyję.

– Nie przejmuj się za bardzo przyszłością, tym ja się zajmuję, tak jest prościej – powiedział, zapominając o tym, że jego przyszłość była o wiele bardziej obiecująca i świetlana niż moja. – Poza tym zawsze uważałem, że jeśli któraś z was trzech skończy przykuta do łóżka, wijąc się w nim, kiedy ksiądz przyjdzie ją pokropić wodą święconą, by odpędzić diabła, będzie to Verónica.

– Biedna Verónica – mruknęłam. Zamknęłam na chwilę oczy i poczułam na skórze promienie popołudniowego słońca. Odetchnęłam głęboko, pozwalając, by rozgrzane powietrze przeniknęło mi do płuc, wypełniając je ogniem. – Sądzisz, że ci zmarli z jeziora obserwują nas z drugiego brzegu? – spytałam, nie bardzo wiedząc dlaczego.

Rafael uniósł się nieco, by na mnie spojrzeć.

– Mam nadzieję, że nie – odparł z błyskiem w oczach. – Nie sądzę, by podobało im się zbytnio to, co tu robimy.

Potem mnie pocałował. Był to niezdarny, ale namiętny pocałunek. Jego usta miały smak gliniastej ziemi, która otaczała naszą posiadłość; były spierzchnięte, wysuszone od słońca. Od razu się na mnie położył i poczułam ciężar jego rozgrzanego ciała, które przyciskało mnie do zaokrąglonych kamyków. Całował moją szyję, sięgając dłońmi pod sukienkę. Jak zwykle, pozwoliłam mu na to. Patrzyłam na lśniący nad nami błękit nieba, wiedząc, że w tym tygodniu również nie spadnie ani kropla deszczu i będzie nas przytłaczało jedynie złote światło słońca.

W tym momencie usłyszałam hałas dochodzący z pobliskich zarośli.

Czyjś głos.

– Co to było? – szepnęłam, próbując się podnieść, by zobaczyć, skąd pochodził.

Ale Rafael nie ruszył się z miejsca.

– To nic takiego. Pewnie jedna z tych paskudnych srok, które kręcą się po całej dolinie w poszukiwaniu pożywienia. Albo wrona.

– Nie, zaczekaj – rzuciłam, kiedy nadal wsuwał mi ręce pod białą sukienkę. – Chyba słyszałam czyjś głos.

W końcu się ruszył. Na chwilę wstrzymaliśmy oddech, by lepiej słyszeć, i nad brzeg jeziora znów dobiegł tajemniczy głos.

– Dochodzi stamtąd, z tych kęp macierzanki, które są w głębi – wyszeptał. – Nie ma tu innego miejsca, w którym można się ukryć.

Wokół jeziora nie było żadnych domów ani ruin i niemal nic tam nie rosło: tylko suche zarośla, zdolne przeżyć pod słońcem lata, i stara topola ze zbutwiałymi od wody korzeniami, która ocalała cudem przed zalaniem, ale z każdym dniem coraz bardziej się pochylała.

– Ktoś śpiewa, a o ile wiem, sroki tego nie robią – szepnęłam. – Ta piosenka wydaje mi się znajoma, to chyba kołysanka.

Wolna, sentymentalna melodia docierała do nas, unosząc się w popołudniowym powietrzu. Słuchając jej, poczułam smutek, sama nie wiem dlaczego.

– To Verónica – rzucił Rafael. – I z pewnością jest z nią Teresa. Zawsze chodzą razem i gdzieś się ukrywają. Są jak papużki nierozłączki.

– Skąd wiesz, że to one? – spytałam cicho.

– Bo nikt więcej z San Dionisio nie ośmiela się tutaj przychodzić. Ci prostacy uważają, że to miejsce jest nawiedzone – odparł z niechęcią w głosie. – A tę piosenkę Verónica nuci cały czas.

Usiadłam. Kamyki były już tak rozgrzane, że parzyły mi skórę na nogach, które Rafael odsłonił.

– One for sorrow, two for joy1… – nucił ktoś za krzakami.

– Masz rację. To ta złowróżbna dziecięca piosenka, którą Verónica wyśpiewuje cały dzień. Mama śpiewała ją nam przed snem. Od lat nie słyszałam jej słów. – Nie zwracałam uwagi na dławienie w gardle. – Trudno mi uwierzyć, że Verónica ją zapamiętała… była malutka, kiedy mama umarła. Ma już lepszy muzyczny słuch niż wiele sławnych artystek, chociaż nie skończyła jeszcze dwunastu lat.

– Tak? Więc zobacz, do czego jej służy ten słuch i muzykalność.

Rafael się podniósł. Jego atletyczne, opalone ciało poruszało się inaczej, gdy był zły.

Zobaczyłam, że prawą ręką podnosi z ziemi kamyk, a lewą parę innych.

– Co robisz?! Przestań!

Ale zanim zdążyłam zaprotestować, cisnął z całej siły kamieniem w kierunku zarośli, w których ukrywały się nasze siostry.

– Trzeba im dać nauczkę, niech wiedzą, że nie wolno szpiegować. – Uśmiechnął się tak, jakby był zachwycony, że ma pretekst, by obrzucić je kamieniami. – Teresa ma już szesnaście lat i wie, że nie wolno podglądać ludzi z ukrycia.

– Nie rozumiem, dlaczego to robią. Po co nas szpiegują?

– Bo nam zazdroszczą, przede wszystkim tobie – odparł z przekonaniem. – Jesteś najstarsza z was trzech, a w dodatku jesteśmy bliźniakami. Za parę lat będziesz panią domu, a one będą musiały zadowolić się szarym życiem, pracując w którymś z okolicznych majątków albo poślubiając pierwszego mężczyznę, który im się oświadczy. Dlatego ci zazdroszczą, siostrzyczko. Każda chciałaby być na twoim miejscu.

Puścił do mnie oko i rzucił kolejny kamień, tym razem dalej, tak że wcelował niemal w krzew macierzanki.

– Zaczekaj! – powiedziałam. – Co będzie, jak w nie trafisz? Nie chcę słuchać tygodniami ich marudzenia. – Podniosłam się. – Przestań!

Chwyciłam Rafaela za rękę, ale się wyrwał. Zauważyłam, że zaciska kamyk w dłoni z taką siłą, aż zbielały mu kłykcie, więc cofnęłam się o krok.

– Chcesz, żeby poszły się poskarżyć cioci Angeli? – spytał. – Bo jak jej opowiedzą, co tu robiliśmy, zapewniam cię, że wszystko się dla nas skończy. Wszystko! – Krzyczał głośno, jakby opluwał mnie tymi słowami. – Ja mógłbym jeszcze liczyć na to, że ojciec wyznaczy mnie na swego spadkobiercę, bo nie ma komu zostawić majątku, ale wiesz, co by się stało z tobą? Wygnaliby cię z San Dionisio i zamknęli na resztę życia w klasztorze… albo zrobili coś jeszcze gorszego. Czy tego chcesz, siostrzyczko?

Zastanawiałam się nad tym przez chwilę. Jeśli Teresa i Verónica opowiedzą ciotce, co Rafael i ja robimy nad jeziorem, ojciec wyśle mnie na wiele lat na jakieś odludzie albo wyrzuci z domu i załatwi z burmistrzem, by wygnał mnie z San Dionisio, zakazując mi powrotu pod karą śmierci.

– Nie… tego nie chcę – przyznałam.

– Jasne, że nie. Dlatego to robię, dla ciebie, Glorio. Robię to dla nas obojga, żeby nigdy nie mogli nas rozdzielić. Ty i ja, na zawsze razem – powiedział już łagodniejszym tonem.

I wierzyłam mu, bo nigdy nie przestawałam wierzyć, nawet kiedy wiedziałam, że kłamie, jak teraz.

– No już, ty też weź kamień i ciśnij nim najmocniej, jak potrafisz, w te dwie plotkary, niech mają nauczkę.

Posłuchałam go. Podniosłam największy okrągły kamień, jaki leżał w pobliżu, i trzymałam go przez chwilę w dłoni. Był ciężki i gorący.

– Doskonale! Wiedziałem, że trzymasz moją stronę – stwierdził z satysfakcją. Potem odwrócił się ponownie w kierunku zarośli i zawołał: – Choćbyście biegły nie wiem jak szybko, nie uciekniecie chyłkiem! Jesteście w pułapce! No już, rzuć kamieniem, żeby zobaczyły, że nie blefujemy.

Nie zastanawiając się, co robię, cisnęłam kamień w zarośla, najmocniej jak potrafiłam. Usłyszałam uderzenie, tępe, ale przyprawiające o dreszcz. Potem rozległ się krzyk. Nie był to krzyk bólu ani zaskoczenia, lecz czystej paniki. Do tego stopnia, że z trudem rozpoznałam zniekształcony strachem głos mojej siostry Teresy.

Rafael upuścił kamienie, które miał jeszcze w ręce, i rzucił się biegiem w kierunku zarośli. Ja spóźniłam się o sekundę z reakcją i stałam nieruchomo w miejscu, gdy cichły krzyki i słyszałam tylko szmer wody za plecami, szybkie kroki Rafaela, stąpającego po kamieniach, i szum rozgrzanego powietrza.

– Glorio! – dotarł do mnie krzyk Rafaela, ale moje nogi odmawiały posłuszeństwa. – Chodź tutaj! Pospiesz się!

Kiedy w końcu odważyłam się podejść, zobaczyłam twarz Teresy upstrzoną kropelkami krwi, drobnymi i perlistymi; takie same były też na liściach rosnącej wokół macierzanki. Ale to nie była krew Teresy. Z głową na jej brzuchu leżała jej młodsza siostra. Mimo potwornego upału Verónica drżała tak, jakby było jej bardzo zimno; z ust spływała jej strużka białej śliny.

– Dlaczego to zrobiłaś? To jeszcze dziecko! – krzyknęła zapłakana Teresa. – Co ci przyszło do głowy? Rzucić kamieniem we własną siostrę. Wiesz, że Verónica ma słabe zdrowie. Zobacz, co zrobiłaś, Glorio!

Lewe oko Veróniki zmieniło się w czerwoną miazgę. Opuchnięta powieka wylewała się z oczodołu, jakby topniała z powodu upału.

– Prze… przepraszam. Nie sądziłam, że trafię którąś z was. Naprawdę nie chciałam tego zrobić – wyjąkałam, starając się nie patrzeć na wypływające oko mojej najmłodszej siostry. – Jej oko…

Krew Veróniki kapała na kamyki na ziemi i plamiła podniszczony koronkowy kołnierzyk jej bawełnianej bluzki, podczas gdy ciałem małej wstrząsały konwulsje.

– Ma w sobie diabła, który próbuje się ujawnić! – zawołał Rafael, cofając się o krok, by odsunąć się od najmłodszej siostry. – Dlatego ma drgawki.

– To nie diabeł. Jest chora i odczuwa ból, dlatego dygocze. – Teresa była zawsze najbardziej opanowana z nas trzech, ale teraz jej głos brzmiał ostro, zniekształcony przez strach. – To z pewnością nie diabeł rzucił ten kamień.

Dziecięce ciało Veróniki wiło się jeszcze przez chwilę; jej plecy wygięły się pod nienaturalnym kątem, po czym znieruchomiała na błękitnej spódnicy Teresy. Mogłoby się wydawać, że zapadła w głęboki sen, jak księżniczki z bajek, gdyby nie jej oddech, chrapliwy i płytki, charakterystyczny dla ludzi, którzy walczą o życie.

– Biedactwo, jestem z tobą, spokojnie. Nie opuszczę cię – wyszeptała Teresa, tuląc ją, jakby były same pod słońcem. – To minie. Wszystko minie i wydobrzejesz.

Czasami, w głębi duszy i zawsze potajemnie, wątpiłam w istnienie klątwy ciążącej nad rodem Veltrán-Belasco. Ale tego popołudnia, widząc, jak najmłodsza siostra walczy o złapanie tchu, podczas gdy jej krew plamiła ziemię, byłam pewna, że to prawda: miałam w sobie diabła.

Gdy ciotka Angela uznała, że diabeł dość już wycierpiał, pozwoliła mi w końcu wstać i pójść spać. Nic nie powiedziałam, nawet na nią nie spojrzałam, bo nie chciałam sprawiać jej przyjemności widokiem mojej twarzy, ściągniętej bólem. Podniosłam się tylko, kulejąc i opierając się o spłowiałą tapetę na ścianie, żeby nie stracić równowagi z powodu obolałych kolan, i wspięłam się z trudem po schodach, by dotrzeć do mojego pokoju na drugim piętrze, po przeciwległej stronie domu.

Każdego ranka o brzasku i każdej nocy przed spaniem musiałam się modlić, by uzyskać przebaczenie za to, co zrobiłam młodszej siostrze. Ale ciotka Angela nie miała na myśli przebaczenia ze strony Veróniki, która najwyraźniej nie żywiła do mnie urazy z powodu swojego oka, lecz innego rodzaju pokutę, która wymagała bólu i cierpienia. Dlatego musiałam spędzać codziennie godzinę na modlitwie, klęcząc przed wielkim krzyżem w pokoju, w którym umarła matka. Jej łóżko już tam nie stało, ale była to jedyna widoczna zmiana, bo pozostałe ciężkie dębowe meble, naftowa lampa na szafce nocnej, toaletka, a nawet grube zasłony, chroniące sypialnię przed promieniami słońca, znajdowały się na swoim miejscu. Gdy po raz pierwszy wróciłam do tego pokoju, zapach matki z ostatnich dni jej życia nadal przesycał powietrze. Jak jeszcze jedna warstwa kurzu na zapomnianych meblach, był uwięziony w przeklętych ciemnoczerwonych zasłonach.

Ciotka Angela każdego popołudnia, nie pukając do drzwi, wchodziła do mojej sypialni z wyrazem udawanej rezygnacji na pulchnej twarzy i garścią ryżu w ręce.

„To konieczne, żebyś wydobrzała, kochanie – mówiła. – Wiem, że cierpisz, ale dzięki temu nie zapomnisz, że musisz być dobra. Jeszcze będziesz mi za to wdzięczna, gdy ocalę twoją duszę. – Rozsypywała ryż pod krzyżem, na podłodze z grubych desek z orzecha. – A teraz uklęknij i błagaj o przebaczenie. Kiedy naprawdę poczujesz ból, będziesz wiedziała, że Bóg cię słyszy”.

Przypuszczam, że słyszał mnie przez cały czas, bo co wieczór wlokłam się z powrotem do swojej sypialni, żeby wyłuskiwać drżącą ręką ziarenka ryżu, które wbiły mi się w skórę.

– Ta stara Angielka i jej głupie kary… – mamrotałam, zamykając drzwi do pokoju, kiedy zostawałam w końcu sama.

„To dla twojego dobra. Zachowałaś się lekkomyślnie, ale nie powinnaś zapominać, że masz być grzeczną dziewczynką. Nie chcesz chyba skończyć jak twoja matka albo moja biedna siostra Clara, prawda?”, powtarzała, gdy mnie karała.

Nazywaliśmy ją „ciotką Angelą”, ale była naszą cioteczną babką, siostrą Clary, i nie miała w sobie nic anielskiego, z wyjątkiem imienia. Angela Raymond była bardzo wysoką kobietą, z pewnością najwyższą w całej okolicy; miała idealnie siwe włosy, zawsze spięte w kok z tyłu głowy, i okulary ze śmiesznie małymi oprawkami w stosunku do jej twarzy. Choć Angela i jej siostra nie były z nami w bliskich relacjach, zajęły się naszą matką – i torturowały ją tak samo jak nas – gdy nasi dziadkowie, rodzice mamy, zginęli w katastrofie kolejowej.

Potem, kiedy matka zmarła, ciotka Angela zaproponowała uprzejmie naszemu ojcu, że się nami zaopiekuje i będzie naszą guwernantką. „Lepiej, żebym zajęła się tym ja, jako członek rodziny, niż ktoś obcy. Opiekowałam się już ich matką. Poza tym mnie nie opętał diabeł, nigdy nie miałam rudych włosów. Jestem dobrą kobietą”.

– Gdybym musiała mieszkać z nią od dzieciństwa, też bym się zastrzeliła – mruknęłam, przypominając sobie historię naszej ciotecznej babci Clary. – Ta kobieta zawsze znajduje jakieś nowe metody tortur.

Zapaliłam lampę naftową na szafce. Gazowe kinkiety na ścianie dawały zbyt dużo światła, a nie chciałam ryzykować, że ktoś zobaczy je przez szparę pod drzwiami. Usiadłam ostrożnie na skraju łóżka i podwinęłam beżową sukienkę uszytą z cienkiej bawełny w białe prążki, żeby obejrzeć kolana. W złocistym blasku płomienia zobaczyłam, że całe ciało w okolicy kolan jest zwiotczałe i przybrało szkarłatną barwę.

– Całe szczęście, że za parę miesięcy nie będę już musiała udawać, że interesują mnie twoje idiotyczne lekcje – mruknęłam, zaciskając zęby z bólu. – W sumie po co mi one potrzebne…

Uważając, by nie poranić się jeszcze bardziej, zaczęłam usuwać ziarenka ryżu, które wbiły mi się w skórę.

Ale ta kara była niczym w porównaniu z dwoma dniami, które spędziłam zamknięta na strychu po tym, jak we troje przyprowadziliśmy Verónicę do domu. Żeby móc ją podnieść, musiałyśmy zaczekać, aż zacznie w miarę normalnie oddychać, i uważać, by nie połknęła własnego języka. Gdy szłyśmy zakurzoną drogą, dzielącą jezioro La Misericordia od naszej posiadłości, krew Veróniki mieszała się z mleczną cieczą o kwaśnym zapachu, która sączyła się z jej oka. Pamiętam, że zanim dotarłyśmy do bramy zrujnowanego rodzinnego pałacu, było już oczywiste, że siostra nigdy nie będzie widziała na lewe oko. Nie zdawaliśmy sobie nawet sprawy, że ziemia na skrzyżowaniu dróg, które znajdowało się przed wejściem do domu, zaplamiła się krwią naszej siostry. Jakbyśmy zawierali pakt z diabłem, który, jak mówiono, czekał nocą w tym właśnie miejscu na zbłąkanych nieszczęśników, by skraść im dusze.

Tamtego popołudnia, gdy ciotka Angela nas zobaczyła, zacisnęła mocno w dłoni swój wysłużony różaniec z masy perłowej i przyłożyła czystą chusteczkę do poranionego oka Veróniki, by zatamować krwawienie. Nic to nie dawało.

Ojciec wrócił ze spółdzielni winiarskiej w San Dionisio trochę później, gdy słońce zaczynało się już skrywać za uśpionymi winnicami. Rafael poszedł po niego, gdy my myłyśmy Verónicę i kładłyśmy ją do łóżka, na wypadek gdyby trzeba było sprowadzić także ojca Murillo. To była jedna z tych wyjątkowych okazji, kiedy tata przebywał w domu. Zwykle spędzał dużo czasu w podróży, poszukując zagranicznych inwestorów, którzy pomogliby zapobiec nieuchronnemu popadaniu naszej posiadłości w ruinę, albo nawiązując polityczne kontakty w Logroño lub w stolicy. Gdy długo go nie było, domem i nami zajmowała się ciotka Angela.

Rozmawiała z ojcem przez parę minut w holu, u podnóża podwójnych dębowych schodów. Szeptali w ciemnościach, jak robi się zwykle, przekazując sobie złe wieści. Ciotka Angela, zawsze dumna i pewna siebie, pochylała się teraz w kierunku ojca i mówiła szeptem, trzymając w ręce lampę naftową. Była tak przestraszona, że lampa drżała i światło tańczyło po ścianach w pustym przestronnym holu.

Ciotka zrelacjonowała to samo, co powiedział jej Rafael, gdy przyprowadziliśmy Verónicę. Po chwili oboje zdecydowali, że najlepiej będzie zamknąć mnie na parę dni na strychu o chlebie i wodzie i podawać mi wywar z ogórecznika, by „osłabić diabła, aż do uzyskania pewności, że nie stanowi już zagrożenia dla nikogo więcej”. Poza tym dzięki temu będę miała czas pomyśleć nad swoim postępkiem.

Zanim pozwolili mi wyjść ze strychu, spędziłam niemal trzy dni w zimnie, ciemnościach i strachu. Poddasze pałacu było jeszcze bardziej opuszczone i zapomniane niż reszta posiadłości. Parę lat wcześniej na ostatnim piętrze domu zagnieździło się zimą stado pszczół, aby schronić się przed zimnem, ojciec kazał więc zabić deskami dziwne okrągłe okienka na strychu, by je zgładzić. I chyba to zadziałało, bo w ciągu tych dwóch niekończących się dni, które spędziłam zamknięta na poddaszu, nie słyszałam ani jednej pszczoły. Nie słyszałam nic, oprócz mojego płytkiego oddechu i szlochów. Było mi tak zimno, że gdy wróciłam w końcu do swojego pokoju, wszystkie koce, które przyniosła mi potajemnie Teresa, nie zdołały mnie rozgrzać. Przestałam drżeć dopiero wtedy, kiedy przytuliłyśmy się do siebie pod ich stertą.

Tak, strych był najgorszy, dużo gorszy niż ryż.

Rozebrałam się pospiesznie, odpędzając od siebie wspomnienie przenikliwego zimna, i włożyłam przykrótką już trochę dla mnie białą koszulę nocną z batystu, z haftem i kokardą w tym samym kolorze. Wiedziałam, że Rafael nie przyjdzie tej nocy, bo znów miałam okres, a on nie zbliżał się do mnie, dopóki nie byłam czysta. Zwykle odwiedzał mnie o świcie, gdy wszyscy spali. Ale w tygodniu krwawienia niemal się do mnie nie odzywał, jakbym przestawała istnieć. Według niego krew, która ze mnie wypływała, była wynikiem infekcji: w moim wnętrzu kłębiły się diabły i ich pasożyty. Dopóki więc się „poruszały”, udawał, że mnie nie ma. Po kilku nocach otwierał drzwi mojej sypialni i żeby się dowiedzieć, czy może znów mnie odwiedzić, pytał: „Przestały się już ruszać?”.

Tylko Rafael i ja mieliśmy sypialnie w korytarzu na trzecim piętrze domu, ale okna mojej skierowane były na wschód, na winnice schodzące ku rzece. Latem nagromadzony w ciągu dnia upał sprawiał, że noce były nieznośnie gorące. Brakowało jednak jeszcze kilku miesięcy, by promienie słońca zaczęły ogrzewać pulsujące w winoroślach soki, uśpione podczas długiej zimy.

– Może w tym sezonie winnice w końcu zakwitną – wyszeptałam bez wielkiej nadziei.

Rozpuściłam długi rudy warkocz, który – podobnie jak moje siostry – musiałam nosić w ciągu dnia, i kaskada diabelskich włosów spłynęła mi niemal do pasa. Wyciągnęłam ze schowka w głębi szafy szczotkę, owiniętą w letnią sukienkę, z której wyrosłam trzy lata temu, i zaczęłam czesać się energicznie, mając ochotę sprawić sobie ból na myśl o Rafaelu i jego porannych wizytach. Udało się, bo poczułam się tak, jakby setki igiełek wbijały mi się w skórę głowy, a potem zobaczyłam na szczotce kilka zakrwawionych kosmyków. Ukradłam ją z pokoju mamy, zanim umarła; było już wtedy nieznośnie oczywiste, że matka – ta dobra matka – nigdy nie wróci.

W starej toaletce z czereśniowego drewna, z szufladami z przodu, nie było lustra. Za radą ciotki Angeli ojciec kazał je zdjąć, abym nie stała się „zbyt zarozumiała”, ale przed kilkoma miesiącami odkryłam, że gdy na zewnątrz jest ciemno, widzę swoje odbicie w szybie. Otworzyłam okno i wpuściłam do pokoju nocne powietrze. Wiedziałam, że będę potem musiała zasypiać, trzęsąc się z zimna, lecz było mi wszystko jedno. Za oknem lśnił nad ziemią zimowy księżyc. Wychyliwszy się, dostrzegłam zarysy poskręcanych winorośli w płaskim nieskończonym pejzażu, rozciągającym się tak daleko, jak sięgał mój wzrok.

– Tak, lepiej, żeby zakwitły… – powtórzyłam, patrząc na pogrążone w ciszy winnice.

Skończyłam się czesać, zamknęłam okno i schowałam szczotkę mamy do mojej skrytki. Miałam już się położyć, gdy usłyszałam z korytarza jakiś szept. Wstrzymałam na sekundę oddech, aby lepiej słyszeć, i szept zza drzwi rozległ się ponownie, tym razem głośniej:

– Glorio…

Ktoś mnie wołał.

Nie był to głos Rafaela ani żadnej z sióstr, ale moje imię brzmiało tak wyraźnie, jakby wymawiała je osoba znająca mnie od lat. Nie namyślając się długo, chwyciłam niebieski flanelowy szal, którego używałam, by się rozgrzać w zimowe poranki, i narzuciłam go na ramiona. Zanim otworzyłam drzwi, wzięłam jeszcze z szafki nocnej lampę naftową.

Zaczekaj chwilę, nie bądź nierozsądna. Może to diabeł, który chce porwać twoją duszę, a ty dajesz się wciągnąć w pułapkę, pomyślałam i wahałam się przez chwilę, czy nacisnąć klamkę.

– Skoro ten diabeł tak pożąda mojej duszy, niech sam po nią przyjdzie, a tymczasem niech znosi wymyślne kary ciotki Angeli – mruknęłam.

Korytarz był pusty. Światło lampy rzucało cienie na imitującą skórę starą tapetę, którą pokryto ściany na ostatnim piętrze pałacu. Te cienie towarzyszyły mi aż do schodów, które stanowiły kręgosłup domu. Ich dwie odnogi z czarnego orzecha zaczynały się w galerii na drugim piętrze i łączyły się na dole w holu, ale jedna była zbutwiała, zakazywano nam więc z niej korzystać. Niemal czarne drewno schodów skrzypiało i jęczało jak ranny zwierz, choć od lat nikt po nich nie stąpał. W niektóre popołudnia, gdy panowała cisza, jęki drewna przemierzały ciasne korytarze Las Urracas, aż znalazły ujście nad winnicami.

Zachowując ostrożność, wyciągnęłam rękę z lampą nad poręcz, by zobaczyć, co jest na pierwszym piętrze. Niczego nie dostrzegłam. W dole było ciemno i pusto, a jednak usłyszałam znów szept:

– Glorio. Glooorio…

Byłam boso i granatowe płyty, które pokrywały podłogę we wspólnej części domu – i pomagały utrzymać w nim chłód w niekończące się upalne letnie dni – zmroziły mnie do szpiku kości, gdy zbiegałam pospiesznie po schodach.

– Halo? – Mój własny głos zabrzmiał dziwnie wśród pustych ścian domu.

Właśnie w ten sposób syreny usidlają żeglarzy: zwabiają ich pieśniami i głosami na ostre skały, by ich okręty osiadły na mieliźnie, pomyślałam. Potem przypomniałam sobie, że nigdy nie widziałam morza, nie wiedziałam nawet, w którym kierunku się znajduje, bo San Dionisio otaczał jedynie ocean spragnionej wody złocistej ziemi.

– Verónico? Czy to ty?

Moja najmłodsza siostra miała zwyczaj spacerować we śnie. Już jako mała dziewczynka wstawała i wychodziła z pokoju na piętrze, by w koszuli nocnej przechadzać się po domu. Z rozpuszczonymi rudymi włosami wyglądała jak zjawa. Właśnie dlatego dzieliła pokój z Teresą: żeby siostra zamykała zawsze na noc drzwi do ich sypialni.

– Jest tu ktoś?

Nikt nie odpowiedział.

Zamierzałam wrócić do pokoju i spróbować zasnąć – albo udawać, że śpię. Czekać na świt, bojąc się chwili, gdy znów będę musiała uklęknąć na opuchniętych kolanach. Ale w głosie, który szeptał moje imię, było coś dziwnie znajomego, zeszłam więc po ostatniej kondygnacji schodów i ruszyłam za nim w głąb ciemnego korytarza na pierwszym piętrze.

Znajdowały się tam kuchnia, niewielki pokój, gdzie ciotka Angela każdego popołudnia udzielała nam lekcji, a także sypialnia, którą dzieliły moje siostry. Były tam również niemal wszystkie pomieszczenia, do których miałyśmy zakaz wstępu. Ojciec kazał przed laty zamknąć na klucz większość pokoi w pałacu, gdy stało się oczywiste, że nie mamy dość pieniędzy na utrzymanie całej posiadłości. Znajdowały się tam miejsca, do których nigdy nie wchodziłam.

Przeszłam na palcach przez pogrążony w ciszy hol i podążyłam w kierunku galerii prowadzącej do budynku przylegającego do piwnic. Światło księżyca wpadało przez wielkie okna z przodu domu, towarzysząc każdemu mojemu krokowi.

Posiadłość Las Urracas obejmowała prawie siedemdziesiąt hektarów winnic w zakolu rzeki Ebro. Nie było tu płotów ani innych ogrodzeń, tylko po obu stronach podjazdu do rezydencji stały dwie wysokie kolumny z białego kamienia. Wyryto na nich nasze rodowe nazwisko: VELTRÁN-BELASCO.

Oprócz winnic i niewielkiego pałacu zbudowanego na planie prostokąta, z fasadą z ciosanych kamieni, rodzinna posiadłość obejmowała ciąg podziemnych jaskiń, które tworzyły labirynt pod domem – i w których dawniej dojrzewało przez lata wino – oraz bodegę, czyli magazyn win, opuszczony i zamknięty, jak sięgałam pamięcią. Główny budynek łączył z bodegą przeszklony pasaż, rodzaj „zimowego ogrodu”, przypominający bardzo te, które spotyka się w niektórych nowoczesnych angielskich rezydencjach, gdzie podczas zimowych miesięcy światło słoneczne jest deficytowym dobrem i panienki czytają poezję albo szyją w pomieszczeniach ze szkła. W naszej okolicy słońca bynajmniej nie brakowało, ale ten przeszklony pasaż był tu, kiedy ojciec kupił dom i bodegę, na długo przed tym, nim Rafael i ja przyszliśmy na świat. To była tylko jedna z wielu rzeczy, które sprawiały, że posiadłość Las Urracas uchodziła za wyjątkową w całym regionie.

Pogładziłam wolną ręką szkło pasażu, idąc naprzód. Było tak zimne, że odnosiłam wrażenie, jakbym dotykałam tafli lodu. Przysunęłam lampę do szkła, ale pole po drugiej stronie było pogrążone w ciszy i ciemne, skute wiecznym mrozem, jakby zima zapuściła na dobre korzenie w gliniastej ziemi Las Urracas.

Nikomu z nas, nawet Rafaelowi, nie wolno było zbliżać się do bodegi. Była to najbardziej opuszczona i zakazana strefa w całej posiadłości, bardziej nawet niż rezerwuar wód gruntowych, które przepływały pod domem, lub skład zardzewiałych narzędzi, z którego dochodził obrzydliwy smród, gdy człowiek za bardzo się do niego zbliżył.

W dawnej bodedze Las Urracas drzemały wielkie dębowe kadzie, w których przed laty fermentowało wino, prasy do wyciskania winogron zbieranych w morzu winnic za domem i drzwi do podziemnego labiryntu: ponad trzystu metrów jaskiń, wydrążonych bezpośrednio w ziemi pod fundamentami domu, w których wino dojrzewało w ciszy i tajemniczym mroku.

Przeszłam przez oszklony pasaż i dotarłam do pomieszczenia z prasami. Główna hala bodegi była ogromna. Miała wypukłe sklepienie, wsparte na krzyżujących się drewnianych belkach i tak wysokie, że sięgało niemal do poziomu drugiego piętra domu. Dwie ściany bodegi miały uchylane okna, aby można było wietrzyć halę, gdy wino fermentowało w kadziach, żywiąc się tlenem, jakby było żywą istotą.

Powietrze w pomieszczeniu było lodowate z powodu zimna napływającego z labiryntu podziemnych jaskiń i filtrowanego przez glebę. Kiedyś w tych samych jaskiniach, w których teraz mieszkały tylko duchy, leżakowało latami wino, dojrzewając w butelkach, aż było gotowe, by je sprzedać jakiemuś przedsiębiorcy, który dorobił się fortuny na kopalniach rudy żelaza w Bilbao, albo francuskiemu bankierowi, który przyjeżdżał z drugiej strony granicy, zwabiony sławą win tej ziemi.

Zadrżałam pod cienką, znoszoną już batystową koszulą i zobaczyłam, że dym wydobywający się z niesionej przeze mnie lampy naftowej unosi się w kierunku ciemnego sklepienia i tam znika.

Może nie jest jeszcze za późno, żebym wróciła do łóżka, pomyślałam, wyciągając przed siebie rękę z lampą, by rozświetlić mrok hali.

Mimo suszy trwającej nieprzerwanie w ciągu ostatnich lat i sporadycznych pożarów, inne winnice w tym regionie nieźle sobie radziły i rozwijały się w cieniu plagi filoksery. Ten straszliwy szkodnik, który zniszczył winnice połowy świata, jakimś cudem nie zaatakował jeszcze winorośli w prowincji La Rioja, dzięki czemu pozostała jednym z nielicznych regionów wolnych od budzącej lęk zarazy. A jednak od wielu lat w winiarni Las Urracas nie wyprodukowano ani kropli wina.

Nasz pech w interesach nie miał nic wspólnego ze szkodnikiem, który zżerał korzenie francuskich winorośli, ani z żadną inną znaną chorobą tych upraw. Nasze winnice zdawały się po prostu uśpione. Życiodajne soki zostały uwięzione w winoroślach. Nikt nie wiedział, dlaczego tak się stało, ale z biegiem lat pałac, bodega i okoliczne ziemie zapadły w głęboki sen, aż zamieniły się w zakurzone, suche miejsce, w którym się urodziłam.

Ten ktoś, kogo słyszałam, zaczął nucić piosenkę. Głos dochodził z dawnej pracowni mamy w kącie hali. Było to pomieszczenie bez okien, w którym mama spędzała całe dnie, drobiazgowo katalogując występujące w okolicy kwiaty i inne rośliny, robiąc zapiski w dziennikach albo czytając powieści i książki naukowe – w każdym języku, w jakim zdołała je zdobyć. Strzegła ich jak skarbów w tym pokoiku, ukrytym przed wzrokiem naszego ojca.

Rozpoznałam tę piosenkę: to była kołysanka, którą mama nam śpiewała. Lampa zadrżała mi w ręce i przez chwilę byłam pewna, że matka – ta dobra matka – siedzi znów w swojej pracowni, klasyfikując kwiaty.

– One for sorrow, two for joy…

W tym momencie poczułam unoszący się w mrocznej hali zapach mięty i zrozumiałam, że nie zwabił mnie tu demon.

– Jezu, Glorio! Ale mnie przestraszyłaś! – krzyknęła Teresa. Gdy otworzyłam drzwi, miała jeszcze w ustach papierosa. – Jak nas znalazłaś?

– Zdawało mi się, że słyszę jakieś kroki w korytarzu – skłamałam, bo nie chciałam im mówić o szeptach, które mnie przyzywały. – Zeszłam, żeby sprawdzić, czy ktoś się nie zakradł do domu albo czy Verónica nie spaceruje znowu we śnie.

Teresa najwyraźniej się odprężyła i zaciągnęła się szybko domowej roboty papierosem.

– No tak… szedł za tobą ktoś z domowników? Rafael?

– Nie, nikt nie widział, jak schodziłam i szłam szklanym pasażem. Jestem sama. Ale co wy tu robicie? – spytałam, choć było to dość oczywiste.

Teresa i Verónica miały na sobie długie koszule z białego batystu, ze zmarszczonymi mankietami i kokardkami z przodu. Koszula Teresy była już dla niej za mała, ale nie na tyle, by mogła ją nosić Verónica. Obie siedziały na kocu na środku dawnej pracowni mamy. Obok miały jedzenie, pudełko z tytoniem do skręcania papierosów, dwie lampy naftowe i kilka otwartych książek. Pomieszczenie było niewielkie i nagrzewało się od dymu i oddechów.

– To nasz rytualny sekret, tu się ukrywamy – oznajmiła Verónica, zachwycona, że może wreszcie podzielić się swą tajemnicą ze starszą siostrą. – Kradniemy ciotce Angeli łakocie, oczywiście tylko te najlepsze, i przychodzimy tu nocą, żeby się nimi zajadać i opowiadać straszne historie. To nasze gniazdko.

Zamrugałam zdumiona.

– Jak to „wasze gniazdko”? Zaczekaj… to czekolada? – spytałam, wskazując metalowe pudełko na kraciastym kocu.

– Tak, kradniemy ją Angeli z pokoju, kiedy tego nie widzi – odparła z dumą Teresa. – Jej druga siostra mieszka daleko, chyba w Niemczech, i przysyła jej czekoladę i inne słodycze, a czasem nawet likier wiśniowy. Jak widzimy, że dostała paczkę, ja zajmuję ją czymś w pokoju do nauki, a Verónica skrada się do jej sypialni i zabiera to, co lubimy. Potem przychodzimy tutaj, jemy i rozmawiamy o naszych sprawach. To jedyne miejsce w domu, gdzie nikt nas nie śledzi.

Spojrzałam na słodycze rozrzucone na kraciastym kocu.

– I ciotka Angela nie zorientowała się jeszcze, co się dzieje? – zdziwiłam się. – Niemożliwe, żeby nie zauważyła braku tych rzeczy.

Przez chwilę czułam ucisk w żołądku, wyobrażając sobie, co by nam zrobiła nasza pobożna ciotka, gdyby odkryła, że Verónica wchodzi do jej pokoju, by ją okradać.

– Oczywiście, że zauważyła. Ale ta idiotka sądzi, że to demony albo myszy zakradają się do domu, kiedy robi się zimno. Jakby myszy potrafiły otwierać pudełka i zabierać tylko to, co dobre. – Teresa poklepała dłonią koc. – Usiądź z nami, jeśli chcesz, i poczęstuj się, ale nie mów nikomu ani słowa. Nawet Rafaelowi.

Choć minęło już prawie sześć miesięcy, nie pozwalano mi zasiadać do kolacji przy rodzinnym stole po tym, co zrobiłam Verónice, i oczywiście nie mogłam jeść czekolady… zakładając, że w ogóle była w domu. Przysiadłam więc bez wahania na skraju koca, ale jęknęłam z bólu, ugiąwszy kolana: zapomniałam, że mam siniaki z powodu klęczenia na ryżu.

– Co ci jest? – spytała Teresa, otwierając szeroko orzechowe oczy.

– Nic, pokuta boli. Skąd masz te papierosy? – Spojrzałam na puszkę z tytoniem. – Też je wykradacie ciotce Angeli? I ta obłudnica mówi mi, że panienki nie powinny palić, bo kobiecie to nie przystoi?

Ale zamiast mi odpowiedzieć, Teresa wstała i zaczęła się krzątać po opuszczonym studiu. Otworzyła szuflady starego biurka mamy z drewna czereśniowego – ze stertami pożółkłych książek i dzienników – a potem szperała wśród pokrytych kurzem różnej wielkości słoików na regale pod ścianą, aż znalazła w końcu to, czego szukała, i usiadła na kocu. Trzymała w ręce marmurowy moździerz, podobny do tych, jakie widywałam w aptece w miasteczku, i rozgniatała w nim coś, co wyjęła z jednej z puszek.

– Dostaję specjalny tytoń z mięty od Diany – odpowiedziała, nie patrząc na mnie. – Wiesz, że ona zawsze pali. Kiedy skręca sobie papierosa, dla mnie też wystarcza. Mówi, że pokaże mi wkrótce, jak się to robi, żebym jej nie zawracała głowy. Weź sobie trochę, jak chcesz, ale pamiętaj, że trzeba potem dobrze rozczesać włosy, żeby nikt nie poczuł zapachu.

Wyciągnęłam rękę do metalowego pudełka i gdy tylko je otworzyłam, pokój wypełnił świeży aromat mięty.

– Mocny jest – stwierdziłam, rozcierając między palcami szczyptę. – Diana daje ci go za darmo?

Diana była żoną zarządcy winnic Las Urracas. Przynajmniej kiedyś. Jej mąż zmarł przed wielu laty na cholerę, podczas zarazy, która zabiła w miasteczku ponad pięćdziesięciu mężczyzn. Teraz zamieszkiwała na wpół zrujnowaną chatę na peryferiach San Dionisio i aby przeżyć, sprzedawała właścicielom okolicznych winnic swoją wiedzę na temat uprawy i produkcji wina. Ale choć była lepszą specjalistką od winorośli, meteorologii i wytwarzania win niż którykolwiek mężczyzna w tym regionie, żaden z szefów winiarni nie traktował jej zbyt serio, bo była kobietą, w dodatku ubogą. Co gorsza, piła bez umiaru i uważano ją za szaloną, ponieważ przemawiała do winorośli i o zmierzchu wędrowała boso po winnicach.

– Tak – odparła Teresa. – Nie wiem, skąd go bierze, ale zawsze ma zapas. Czasem daję jej w zamian jedzenie, odzież albo stare książki mamy, żeby miała rozrywkę w tym swoim zapuszczonym domu. W końcu po paru tygodniach i tak mi te książki zwraca.

Wzięłam z pudełka bibułkę, cienką i delikatną, i położyłam ją na kocu. Potem umieściłam na niej szczyptę suszonych liści mięty, ale miałam tak zziębnięte i zdrętwiałe dłonie, że prawie wszystko się rozsypało.

– Zobacz, jak robi to Teresa – powiedziała Verónica. Jej długie rude włosy były rozpuszczone i rozsypane na poduszce. – Obserwowałam ją wiele razy. Zawsze patrzę, jak skręca papierosy, ale ona nie pozwala mi palić, bo mówi, że nie urosnę i zostanę na zawsze taka niska. Wiem, że to nieprawda. Przecież mam dopiero dwanaście lat i niemożliwe, żebym przestała rosnąć.

Verónica mówiła szybko i chaotycznie. Brzmiało to niczym kanonada słów. Płynęły strumieniem z jej ust, jak woda z odkręconego kranu. Bywało jednak, że przez kilka dni milczała, zamknięta w sobie jak uśpione winnice Las Urracas, wpatrując się zdrowym okiem w jakiś punkt na ścianie z białego kamienia. Przypominała mi matkę, która zachowywała się tak samo, naszą „inną” matkę.

– Dzięki za pomoc – powiedziałam, nie ośmielając się spojrzeć wprost na najmłodszą siostrę. – Nigdy tego nie robiłam i nie potrafię skręcić bibułki między palcami.

– Nieważne, chętnie cię nauczę. Teresa nie pozwala mi, żebym ją czegokolwiek uczyła, bo uważa, że odkryła cały świat, czytając książki, które zostawiła mama. Myśli, że już wszystko wie. – Verónica pokazała Teresie język. – Ale myli się. Świat jest pełen tajemnic. Nie sądzisz? – Spojrzała na mnie, oczekując odpowiedzi.

– Oczywiście – odparłam z poczuciem winy, które ściskało mi gardło. – Jest pełen tajemnic.

Minęło kilka miesięcy od tego przeklętego popołudnia, gdy rzuciłam kamieniem w zarośla macierzanki, w których ukrywały się moje siostry. Verónica nie straciła lewego oka, ale przestała na nie widzieć. Zamieniło się w mleczną, zamgloną gałkę, pozbawioną źrenicy i tęczówki. Było w środku całe białe. Otaczająca oko powieka z czasem zaczęła wyglądać lepiej, ale nadal opadała, zasłaniając je częściowo, i nie wyglądało na to, że wróci na swoje miejsce.

– A więc to tu były przechowywane przez cały czas rzeczy mamy – powiedziałam. – Myślałam, że ojciec po jej śmierci kazał wyrzucić wszystko z domu, żebyśmy nie stały się takie jak ona. – Obracałam papierosa w palcach, ale nie ośmielałam się jeszcze go zapalić. – A tymczasem jej książki, dzienniki i pozostałe rzeczy są tam, gdzie je zostawiła. To tak, jakby nigdy nie odeszła.

Przy jednej ze ścian pomieszczenia stał drewniany regał, tak wysoki, że sięgał niemal do sufitu. Półek nie było prawie widać, bo były zawalone stertami książek, dzienników, probówek, zakurzonych kolb, albumów, porozrzucanych map i innych przedmiotów, których nazw nawet nie znałam.

– Tak, wszystkie jej rzeczy są nadal tutaj. Poza książkami z biologii i dziennikami z sekretnymi formułami jest też pudło ze starą aparaturą laboratoryjną. – Zauważyłam, że Teresa zmieniała się całkowicie, gdy mówiła o matce. Być może ona również pamiętała mamę taką, jaka była naprawdę; nie oceniała jej z pobłażaniem, z jakim zwykle wspominamy zmarłych. – Pokaż mi te swoje kolana.

Podniosłam ostrożnie ozdobioną kokardą koszulę z białego batystu i zobaczyłam, jak obie siostry krzywią się na widok moich ran.

– Źle to wygląda.

– Paskudnie. Niemal jak odwrócona twarz, gdy patrzy się z przechyloną głową. Bardzo cię boli? – spytała z dziecięcym zaciekawieniem Verónica, nie odrywając wzroku od mojej pomarszczonej i posiniaczonej skóry. – Chyba musi boleć. Przeklęta ciotka Angela i te jej pomysły! Nigdy jej nie zabraknie cholernej wyobraźni. Jak następnym razem zakradnę się do jej pokoju, ukryję w którejś z szuflad zdechłego szczura. Zaśmierdną jej ubrania, a nie będzie mogła go znaleźć.

Zaśmiałam się cicho.

– Dzięki, ale nie chciałabym, żebyś naraziła się Angeli z mojego powodu – zwróciłam się do Veróniki. – Nic mi nie jest, a ty masz już dość problemów z…

Nie wiedziałam, jak dokończyć zdanie, więc zamilkłam. Czasem nie rozumiałam, jak mogła wybaczyć mi tak szybko to, co jej zrobiłam. Potem przypomniałam sobie, że Verónica ma dopiero dwanaście lat, miała jeszcze czas, żeby zmienić zdanie w kwestii przebaczenia.

– Proszę. To okład z werbeny i miodu, dobry na ból. Przyniesie ci ulgę i zmniejszy opuchliznę. – Teresa posmarowała mi delikatnie kolana balsamem, który sporządziła w moździerzu. – Zostaw go sobie na całą noc, żeby lepiej zadziałał. Jak przyjdziesz tu jutro wieczorem, przygotuję ci następną porcję.

Mikstura pachniała zbutwiałymi kwiatami, ale także ziemią, wilgotną od deszczu. Od miesięcy – a może i lat – nie czułam tego zapachu.

– Dziękuję – odparłam niemal bezgłośnie, jak ktoś nienawykły do niespodziewanej czułości. – A co wy tu właściwie robicie? Poza zjadaniem słodyczy ciotki i paleniem?

– Miło spędzamy czas. Szperamy w rzeczach mamy, czytamy książki o przyrodzie, zwłaszcza te z pięknymi kolorowymi ilustracjami, które przysyłali jej z Anglii, albo kończymy jedną z powieści, które przeczytała nam w połowie. A, i próbujemy odkryć, skąd dochodzą głosy.

– Głosy? – powtórzyłam zdziwiona.

– Tak, brzmią jak śmiech, ale taki złowrogi, wiesz? – odparła Verónica. – A w niektóre noce są także krzyki. Teresa twierdzi, że to tylko głosy ludzi z miasteczka, które docierają do naszego domu przez wody gruntowe, ale moim zdaniem to co innego.

– Ja też je słyszałam – oznajmiłam, po raz pierwszy odważając się o tym powiedzieć. – Słyszycie je również z waszego pokoju?

Teresa wyjęła mi z ręki papierosa z liści mięty, żeby zapalić go od płomienia lampy, po czym zaciągnęła się głęboko.

– Tak, właśnie w ten sposób odkryłyśmy to miejsce i zaczęłyśmy tu przychodzić. Z powodu krzyków. – Powietrze wypełniło się świeżym aromatem mięty zmieszanym z zapachem taniego tytoniu. – Którejś nocy były tak głośne, że biedna Verónica obudziła się przekonana, że ktoś jest w naszej sypialni.

– Myślałam, że to „on”… – powiedziała Verónica niemal szeptem.

– On? – spytałam.

Moja najmłodsza siostra skinęła zdecydowanie głową; jej zdrowe oko zdawało się błyszczeć jeszcze bardziej w blasku ognia.

– Tak. On. Czasem przygląda mi się w nocy, kiedy śpię. Stoi w nogach mojego łóżka. Jest wyższy i szczuplejszy niż ktokolwiek, kogo widziałam. Ma długie ręce i szpiczaste palce, jakby nie był człowiekiem. Wiem, bo czasami wyciąga je do mnie, gdy śpię…

– Wystarczy, Verónico – przerwała jej delikatnie Teresa i wyczułam w jej głosie drżenie. – Wiele razy o tym rozmawiałyśmy: „on” nie istnieje, to tylko wytwór twojej wyobraźni. Nie czatuje na ciebie żaden demon ani zjawa.

– Ale Glorię możemy w to wtajemniczyć, ona nikomu nie powie – broniła się Verónica. – Prawda, że nie powiesz? Teresa boi się, żebym nie opowiedziała o tej prześladującej mnie mrocznej istocie komuś nieodpowiedniemu, bo nie chce, żeby poddali mnie egzorcyzmom, tak jak mamę, albo żeby spotkało mnie coś jeszcze gorszego. Ale ty nic nie powiesz, bo jesteś naszą starszą siostrą i opiekujesz się nami.

Spojrzałam na nie, siedzące na kocu w blasku ognia. Były tak do mnie podobne – ten sam kolor włosów, takie same migdałowe oczy i pokryta piegami mleczna skóra – że miałam wrażenie, jakbym patrzyła na siebie. Nie opiekowałam się nimi zbyt dobrze.

– Nie martw się, obiecuję, że nie powiem nikomu o tej istocie. I z pewnością Teresa ma rację, że tylko ją sobie wyobrażasz. Jest nocnym koszmarem. Opowiedzcie mi coś więcej o tych głosach i krzykach. Co o nich wiecie?

– Niewiele więcej – rzuciła Teresa. – Pierwszej nocy, kiedy je usłyszałyśmy, po tym, jak udało mi się uspokoić Verónicę, poszłyśmy za tymi głosami do bodegi. Wydawało nam się, że dochodzą z pracowni mamy, ale gdy udało nam się tu wejść, w środku nikogo nie było.

– Bardzo dziwne. Tajemnicza historia, jak w tych tanich detektywistycznych książeczkach, które czytywała mama.

– Nie ma w tym żadnej tajemnicy – stwierdziła Verónica z dziecinnym zapałem. – To demony, które zamieszkują Las Urracas i budzą się o świcie, żeby znaleźć kogoś nieostrożnego i skraść mu duszę. Rafael opowiadał mi kiedyś, że zanim nasza rodzina kupiła pałac i winnicę, Las Urracas należało do dwóch sióstr. Wszyscy mieszkańcy starego San Dionisio wiedzieli, że były wiedźmami, czcicielkami diabła i tajemnych mocy. Właśnie dlatego przy wejściu na teren posiadłości krzyżują się drogi. To tam siostry czekały, aż pojawi się diabeł, by zawrzeć z nim pakt.

Teresa prychnęła.

– Nie ma w tym ziarnka prawdy. Rafael sobie z ciebie żartuje, nie wierz w nic, co twój brat opowiada – przestrzegła ją. – Dom zbudowano w tym miejscu, bo za posiadłością przepływa Ebro, więc dawne właścicielki mogły wykorzystywać wodę z rzeki do nawadniania winnic w okresie suszy. To przypadek, że skrzyżowanie dróg znajduje się akurat przed bramą, i nie istniało, gdy budowano pałac.

– No a… ten wiatrowskaz z trzema srokami, który jest nadal na dachu? – nie dawała za wygraną Verónica.

Wiatrowskaz z kutego żelaza na czterospadzistym dachu pałacu wskazywał zawsze na zachód. Zmieniał kierunek za każdym razem, gdy wiał wiatr od gór, znajdujących się trochę bardziej na północ, ale potem zwracał się znów ku zachodowi. Był w kształcie srok, z długimi ogonami i dziobami rozwartymi tak, jakby skrzeczały na wiatr.

– Obie siostry, które dawniej tu mieszkały, nosiły imię Urraca, czyli sroka – odparła Teresa z typową dla niej cierpliwością. – Teraz jest mniej popularne, ale przed laty nadawano je wielu kobietom. Dlatego posiadłość tak się nazywa. To były dwie siostry, pamiętasz? Stąd nazwa Las Urracas.

– Dwie siostry. Las Urracas. Jasne… – powtórzyła Verónica, dopasowując elementy układanki. – A trzecia sroka? Kim była?

– Siostry miały kuzynkę o imieniu Maravillas – powiedziała Teresa.

– Mieszkam w tym domu od urodzenia i nie wiedziałam o tym – przyznałam, patrząc na nią ze zdumieniem. – Jak się tego dowiedziałaś?

– Tak naprawdę to nie ja, tylko mama. Badała historię pałacu i zapisała wszystko w jednym ze swoich dzienników: opowieści o dwóch siostrach, o tajemniczym skrzyżowaniu dróg przed bramą, o labiryncie w podziemiach posiadłości… Ja tylko to przeczytałam. – Teresa znów nie patrzyła na mnie, gdy wspominała o matce. – Jej dzienniki nadal tu są, więc jeśli jesteś ciekawa, możesz je poczytać. Wiesz, jaka była, zawsze zafascynowana swoim własnym światem, lubiła notować wszystko, najdrobniejsze nawet szczegóły tego, co ją otaczało. Ale uważaj, jak będziesz szperać w jej rzeczach: strzelba, której użyła cioteczna babcia Clara, by popełnić samobójstwo, też tutaj jest, więc nie postrzel się w nogę ani nie zrób czegoś jeszcze gorszego.

– Nie martw się, będę uważała z bronią – mruknęłam.

Myślałam jednak o mamie i jej włosach, tak rudych i falujących jak nasze, opadających na jej twarz, gdy zapisywała w dziennikach sekretne wzory, chaotyczne słowa lub rymy, które stanowiły zagadkę dla każdej z nas.

– To wszystko wygląda tak, jakby mama chciała posiadać archiwum z całego świata. Zawsze otaczała się książkami, notatkami albo sekretami… – powiedziałam łagodnie. – Nigdy o niej nie rozmawiamy.

Zdałam sobie nagle sprawę, że dzięki naszej rozmowie i miksturze od Teresy ból kolan zaczął stawać się tępym, mglistym wspomnieniem.

– Nie, nigdy nie rozmawiamy o tym, jaka była. Chodzi mi o to, jaka była naprawdę. – Teresa zamilkła na chwilę, jakby mówienie o matce przychodziło jej z trudem, po czym dodała: – Tak czy inaczej, to bez znaczenia, bo ty zawsze jesteś z Rafaelem, tylko z nim. Dlatego nie wiedziałaś, że tu przychodzimy. On nie pozwala ci być z kimkolwiek innym.

– To nieprawda – zaprotestowałam pospiesznie, lecz nagle przypomniałam sobie, ile razy brat złościł się na mnie, kiedy nie poświęcałam mu całej uwagi. – Chodzi o to, że on i ja dobrze się rozumiemy, byliśmy razem jeszcze przed narodzinami. Jesteśmy bliźniakami i czasem nie musimy nawet nic mówić, by wiedzieć, co myśli to drugie.

– Ja najbardziej lubię, jak jesteśmy wszystkie trzy razem, tak jak teraz. Bez Rafaela. – Na ustach Veróniki zaigrał figlarny uśmiech. – Jeśli jesteśmy ze sobą, milkną demony.

Widząc najmłodszą siostrę, uśmiechającą się w blasku ognia, z rozczochranymi rudymi włosami i bielmem na oku, potrafiłam zrozumieć, dlaczego właśnie mimo tak młodego wieku wydawała się najbardziej opętana z nas trzech. Najbardziej też przypominała matkę.

– Powinnaś unikać Rafaela, nie tylko dlatego, że jest twoim bratem. Jego towarzystwo nikomu nie służy – poradziła mi poważnie Teresa. – Jest jak jedna z tych larw, które zaszywają się w korzeniach winorośli i gryzą je, żywiąc się sokiem rośliny i wszystkim, co w niej najlepsze, aż nie pozostanie już nic do pożarcia. A gdy krzew uschnie, przechodzi na następny i zaczyna od nowa. Taki jest nasz brat. To pasożyt.

– Co ty możesz wiedzieć! Po prostu mi zazdrościcie, bo mnie faworyzuje, a z wami dwiema prawie nie rozmawia. Jestem dojrzała jak na swój wiek, nie przypominam innych dziewczyn. Jestem wyjątkowa. – Przypomniałam sobie, ile razy Rafael powtarzał mi te słowa, zanim położył się na mnie. – Wy jesteście tylko małymi dziewczynkami, które zajmuje zabawa w chowanego i tajemne gierki, ja natomiast jestem już kobietą.

– Nie zazdrościmy ci, Glorio. Codziennie dziękuję losowi, że nie jestem w twojej skórze. Nie zniosłabym tego, co robisz z Rafaelem. Albo raczej co Rafael robi z tobą.

– Nie wiem, o czym mówisz. Nie robi niczego wbrew mojej woli – skłamałam niezdarnie, spoglądając na Verónicę, by sprawdzić, ile rozumie z naszej rozmowy. – Pewnego dnia zostanę panią tego wszystkiego, panią Las Urracas, i wtedy pożałujecie swoich potwornych insynuacji na temat naszego brata. On naprawdę mnie kocha, nie tylko jako głupią młodszą siostrę.

Starałam się utrzymać w palcach skręcony papieros, ale drżały mi tak bardzo, że omal nie upuściłam go sobie na koszulę. Pochyliłam głowę i przygryzłam od wewnątrz policzki, by opanować ból, ból innego rodzaju. Mroczny i oślizły, ten, który odczuwałam, myśląc zbyt wiele o tym, co robiłam z Rafaelem. Albo co on robił ze mną, jak powiedziała właśnie Teresa.

– W porządku, Glorio – rzuciła, jakbyśmy nie rozmawiały o czymś bardzo ważnym. – Wiem, że wierzysz, że Rafael ci pomoże, kiedy umrze ojciec i on wszystko odziedziczy, i dzięki temu nie będziesz musiała szukać męża ani obawiać się, że zostaniesz na ulicy. Ale to tylko marzenia, nic więcej. Choćbyś była nie wiem jak dobra, nasz brat cię nie ocali… ani się z tobą nie ożeni.

– Tego nie możesz wiedzieć. Nie znasz go tak dobrze jak ja. Wiem, że potrafi się zmienić. Być lepszy – wyszeptałam, nie mając odwagi podnieść głowy. – Jeśli będę go lepiej traktować i wykażę cierpliwość, zmieni się. Zachowuje się w taki sposób, bo za bardzo mnie kocha.