Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gdybyś tylko wiedziała - ebook

Data wydania:
13 lutego 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Gdybyś tylko wiedziała - ebook

 

Tajemnica sprzed lat, która niszczy rodzinę.

Czy prawda zawsze jest jednak najlepszym rozwiązaniem?

 

Rodzina Audrey się rozpadła. Jej dwie dorosłe córki, Jess i Lily, są ze sobą skłócone, a nastoletnie wnuczki nawet się nie znają. Sekret sprzed trzydziestu lat – to jedyne, co nadal ich łączy.

Kiedy napięcie sięga zenitu, decyzja, którą przed laty podjęła jedna z sióstr, teraz może wyjść na jaw. Czy pomimo skrywanej tajemnicy i trwającej wiele lat niezgody pojednanie jest możliwe? I za jaką cenę?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8053-537-4
Rozmiar pliku: 814 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Nawet nie powiedziałaś mi ż e g n a j,

Mego imienia nie wspomniałaś,

Nie tchnęłaś słowa, kiedy noc, blednąc,

Już pierwszą smugę światła wysłała.

Nieporuszony, niepomny,

Że oto odeszłaś,

A rzeczywistość ma inną się stała.

Thomas Hardy, Odejście

Kiedy nie potrafimy opowiedzieć swojej historii, ona opowiada się sama – poprzez nasze sny, objawy chorób, zachowania, których nie możemy zrozumieć.

Stephen Grosz, Życie wysłuchane

Zobaczyć, jak przeszłość zmienia się na twoich oczach – co za szok!

Irvin D. Yalom, Istoty ulotne, przeł. P. LubońskiProlog 23 czerwca 1988

W czwartek rano Jess wchodzi na górę, chociaż nie ma tam nic do zrobienia. Już umyła zęby i ściągnęła włosy w coś na kształt kucyka. Jej tornister stoi oparty o stojak na parasole przy drzwiach wejściowych. Za parę minut ona i Lily spotkają się w holu i wyjdą do szkoły.

Później – wiele lat później – Jess stwierdzi, że w jakiś sposób się domyśliła, jakimś cudem wyczuła, co się dzieje: niewytłumaczalna siostrzana intuicja kazała jej to sprawdzić.

Kiedy Jess staje u szczytu schodów, Lily wychodzi z gościnnej sypialni. Jest odwrócona plecami do Jess, cicho – niemalże z namaszczeniem – zamyka drzwi, obiema dłońmi ściskając klamkę. Jess patrzy, jak Lily powoli, głęboko nabiera powietrza, nienaturalnie długo zatrzymuje je w płucach, aż wreszcie spokojnie wypuszcza.

– Co ty robisz?

Lily odwraca się gwałtownie, strzela oczami na boki, jakby próbowała odzyskać rezon.

– Dlaczego tak się skradasz? – Lily syczy ze złością, zupełnie nie brzmi jak jej siostra.

– Dziś rano nie wolno nam tam wchodzić. Rodzice nam zabronili.

Jess słyszy we własnym głosie błagalny ton, niemalże skamlanie, i aż się krzywi.

– Nie mów mamie, że tam byłam. Mówię poważnie, Jess. Nie bądź skarżypytą.

Lily mówi cicho, ale stanowczo, a wyraz jej oczu przypomina Jess wszystkie te sytuacje, w których przyłapała siostrę na korzystaniu z telefonu, chociaż mama im tego zabroniła, albo kiedy widziała, jak Lily z koleżankami pali papierosy za placem zabaw w parku.

Zapada pełne niepewności milczenie. Żadna z nich nie wie, jaki będzie następny krok Jess. Dopóki jej lewa stopa nie dołączy do prawej na ostatnim schodku, Jess sama nie jest pewna, co zrobi.

– Ja też chcę tam wejść.

Siostry patrzą na siebie z gniewem. Jess czuje, że coś się między nimi pojawia: coś nieznanego, a jednak przerażającego, czego nie potrafi albo nie śmiałaby nazwać.

– Nie wejdziesz tam, Jess. Słyszysz?

Lily zasłania sobą drzwi, wygina rękę do tyłu tak mocno, jakby policjant miał jej założyć kajdanki. Jess udaje się dostrzec, że Lily ściska klamkę, ostatnią przeszkodę, którą Jess musiałaby pokonać, gdyby zdecydowała się nie posłuchać siostry.

– Ale ja chcę. Jeżeli ty tam byłaś, to dlaczego ja nie mogę?

Jess powoli przesuwa się w głąb przedpokoju, ośmielona Lily przejmuje kontrolę nad sytuacją.

– Przestań. Mówię poważnie. Nie wolno ci tam wchodzić.

Na widok wyrazu twarzy Lily – zarumienione policzki, zmrużone oczy, ściągnięte brwi – Jess czuje, jak zimny dreszcz przebiega jej po plecach. Pod tą maską stanowczości kryje się panika. Jess nie ma pewności, czy Lily zamierza się bronić, czy przypuścić atak.

Strzępki wspomnień rozbrzmiewają w jej umyśle niczym melodia, która nie chce się odczepić: słowa, które usłyszała, chociaż nie powinna. Wszystkie te stłumione odgłosy rozmów za zamkniętymi drzwiami, wyznania szeptane do telefonu, kiedy dzwoniący sądził, że nikt nie podsłuchuje.

Żołądek Jess wywraca się do góry nogami pod elastycznym paskiem butelkowozielonej spódnicy. Dziewczyna czuje, że krew pulsuje jej w nadgarstkach, jakby ciało próbowało popchnąć ją do działania. Wyobraża sobie, że robi krok do przodu, odpycha Lily na bok, podejmuje walkę, w której zwycięża – wbrew wszystkiemu, pomimo pięciu lat przewagi i większej siły siostry. Ale na myśl o tym, co mogłaby zobaczyć i czego mogłaby się dowiedzieć, zastyga w bezruchu.

Nagle rozlega się pikanie budzika w elektronicznym zegarku Lily, która szybko podnosi rękę, żeby go wyłączyć. Jess aż się wzdryga. Wie, że budzik jest nastawiony na wpół do dziewiątej. Głowy ich rodziców zaprząta teraz coś innego, więc siostry wspólnie ustaliły tę godzinę, żeby wyjść do szkoły na czas, w razie jakby mama i tata o tym zapomnieli. Lily jeszcze przez parę sekund wytrzymuje wzrok siostry, aż w końcu to Jess pierwsza odwraca głowę. Wycofuje się, rusza na dół po schodach i dopiero teraz uświadamia sobie, że trzęsą jej się nogi. Słyszy, że Lily niemalże depcze jej po piętach, ale nie odwraca się, żeby na nią spojrzeć. Nie zniosłaby ponownie widoku jej twarzy, której wyraz zdradzał coś, czego nie chciała się dowiedzieć.

Schodząc, Jess zastanawia się, czy odnaleźć mamę i powiedzieć jej, gdzie weszła Lily, oraz co jej zdaniem zaszło w tej sypialni. Jednak zanim stanie na ostatnim stopniu, dochodzi do wniosku, że nie może tego zrobić. W ten sposób zdradziłaby swoje podejrzenia, a jako dziesięciolatka nie ma jeszcze odwagi mówić na głos o pewnych rzeczach.

Bierze więc tornister i wychodzi z domu, nie mając pewności, czy kark piecze ją od letniego słońca, czy od gorącego oddechu siostry. Jeszcze tego nie wie, ale kiedy po południu wróci ze szkoły, materia, z jakiej utkana jest jej rodzina, zmieni się nieodwracalnie, a wydarzenia z tego poranka przez następne trzydzieści lat będą odtwarzały się w jej umyśle jak zacinająca się płyta.Rozdział 1 Audrey

Audrey Siskin siedziała na łóżku, z dłońmi płasko ułożonymi po obu bokach na kołdrze. Zupełnie zagubiona, rozejrzała się po pokoju, który odtąd miała uważać za własny. Znajome przedmioty znajdowały się w przypadkowych miejscach, niczym dzieci w pierwszy dzień szkoły. Stały tam dwuosobowe łóżko z kutego żelaza, w którym spała przez wszystkie lata małżeństwa i długo potem, pomalowana na biało toaletka, o jakiej marzyła w dzieciństwie, ale na którą było ją stać dopiero wtedy, kiedy już była dorosła, oraz wysoka dębowa szafa, którą razem z Edwardem kupili po wprowadzeniu się do domu na Barnsbury Square, świeżo po ślubie, gdy była w piątym miesiącu ciąży.

Wychyliła się do przodu, zdarła taśmę z jednego z dwudziestu kilku tekturowych pudeł rozstawionych po całym pokoju, ale nie mogła się zmusić do otworzenia go. Kiedy już się rozpakuje, klamka zapadnie: nie będzie odwrotu.

„Mamo, to niedaleko. Zaledwie parę kilometrów. Nic aż tak bardzo się nie zmieni”.

Powiedziały to jej obie córki: osobno, ale z takim samym przekonaniem. Technicznie rzecz biorąc – pod względem położenia geograficznego – obie, Jess i Lily, miały rację. Była zaledwie jedenaście kilometrów od domu, niemal rzut beretem. Zwykłe przesunięcie się z północnego Londynu nieco na zachód. Z Islington do Shepherd’s Bush. Z domu w stylu georgiańskim do domu w stylu wiktoriańskim. Ale z jakiegoś powodu Audrey miała wrażenie, że przeniosła się z Ziemi na Księżyc.

Wiedziała, że ma wielkie szczęście, bo obie córki zaproponowały, żeby się wprowadziła do nich. Miała świadomość, że lepiej zrobić ten krok teraz niż za rok, kiedy może się to okazać o wiele trudniejsze. A jednak nie mogła oprzeć się wrażeniu, że wszystko jest nie tak. Dzieci nie powinny być odpowiedzialne za swoich rodziców, to zakłócało naturalny porządek rzeczy. Ale przecież – myślała Audrey, przytłoczona natłokiem wspomnień, których wolałaby nie mieć – tyle wydarzeń w jej życiu zakłóciło naturalny porządek rzeczy. Tyle przełomowych chwil – narodziny, śmierć, zaślubiny – powinno wyglądać inaczej, gdyby ziemia sumiennie kręciła się wokół własnej osi, nie przechylając się nawet o kilka stopni.

– Babciu, jak sobie radzisz? Pomóc ci w czymś?

Głos Mii popłynął po schodach i dotarł do sypialni, która aż do tego dnia należała do niej. Odtąd Mia miała spać w małym pokoiku na najwyższym piętrze, gdzie kiedyś znajdował się strych. W głosie wnuczki zabrzmiała troska, której Mia próbowała nadać pozory normalności.

– Nie, dziękuję, kochanie. Właśnie się zabieram do rozpakowania tych pudeł. Niedługo przyjdę na dół.

Audrey dźwignęła się na nogi, sprężyny materaca zaskrzypiały ze współczuciem. Rozejrzała się po swojej nowej sypialni, zupełnie nie wiedząc, od czego zacząć. Organizowała tę przeprowadzkę w stanie takiego otumanienia, że nie była pewna, co wyrzuciła, a co zatrzymała albo co może znaleźć.

Kiedy zdarła taśmę z drugiego pudła i je otworzyła, zobaczyła starannie owinięte, schludnie poukładane przedmioty. Odpakowała pierwszy z brzegu – oprawioną w ramkę nieco wyblakłą fotografię. Patrzyła na nią ze wstrzymanym oddechem, niemalże słysząc, jak piaski czasu przesypują się przez klepsydrę.

Jej córeczki na plaży – to chyba Woolacombe Bay? – biegnące wzdłuż brzegu, z rozmazanymi rękami i nogami, bo poruszały się tak szybko, że migawka aparatu za nimi nie nadążyła. Słońce świeciło wysoko na niebie, granatowe morze zlewało się z horyzontem, w oddali majaczył ledwo widoczny mały biały trójkącik żagla łódki. Jej dziewczynki: trzymające się za ręce, uśmiechnięte, rozbawione, skąpane we wręcz nierealnym blasku smugi światła, która przecinała kadr.

Audrey przesunęła palcami po szybce – po włosach zaplecionych w warkocze, opalonych kończynach i zarumienionych od słońca policzkach – i niemalże poczuła upał panujący tamtego letniego dnia. Niemalże słyszała śmiech dziewczynek, szum fal rozbijających się o brzeg, krzyk mew na niebie. Czuła zapach soli w powietrzu, piasek między palcami u nóg, smak radości swoich córek. Chciałaby móc zanurzyć ręce w tej fotografii, objąć dzieci, przyciągnąć je blisko do siebie i już nigdy nie puścić.

Z sercem tłukącym się o żebra, ściskała w dłoniach zdjęcie.

Jej córeczki. Ostatnio czasami tylko te zdjęcia przypominały jej, że sobie tego wszystkiego nie wymyśliła, że to nie tylko owoc fantazji. Że dawno temu jej córki były przyjaciółkami.

Oddychała powoli, myśląc o wszystkich tych straconych latach. Nawet teraz wydawało jej się nierealne, że minęły prawie trzy dekady, odkąd Jess odwróciła się od Lily. Audrey przypomniała sobie dziesięcioletnią Jess z kamiennym wyrazem twarzy, który pojawił się u niej niemalże w ciągu jednej nocy przez rzeczy, jakich żadne dziecko nie powinno doświadczyć. Krzywda na stałe naznaczyła jej rysy, jakby tamte wydarzenia zabrały Jess i zastąpiły ją dzieckiem, które Audrey ledwo rozpoznawała. Po wszystkim Audrey przez wiele miesięcy miała nadzieję, że zachowanie Jess zmieniło się w wyniku szoku, że wkrótce znowu stanie się tą samą szczęśliwą dziewczynką, którą była przedtem. Przez całe lata kurczowo czepiała się nadziei, że wydarzenia z okresu ich dzieciństwa na nowo zbliżą wzajemnie Jess i Lily. Stało się inaczej – zniszczyły jej rodzinę. Puls Audrey przyśpieszył, kiedy przypomniała sobie wszystkie te posiłki spożywane w ciszy. Razem z Lily i Jess siedziały przy kuchennym stole za dużym dla ich trójki, a Audrey sztucznie pogodnym głosem pytała dziewczynki, jak było w szkole, i z całych sił starała się nie reagować ze złością na monosylabiczne odpowiedzi Jess. Pamiętała, jak pukała do drzwi jej pokoju, pytała, czy miałaby ochotę na wspólne oglądanie telewizji, i co wieczór słyszała taką samą obojętną odpowiedź: „Nie. Chcę zostać sama”. Przez całe lata Audrey wielokrotnie zadawała sobie pytanie, co przeoczyła i czy mogła zrobić coś inaczej, żeby nie dopuścić do konfliktu między nimi. Odkąd Jess opuściła dom i na stałe zerwała kontakty z Lily, Audrey wielokrotnie ją błagała, żeby córka wyjawiła jej powód, Jess jednak nie chciała się zwierzyć. Teraz Audrey miała dwie córki, które ze sobą nie rozmawiały, i dwie siedemnastoletnie wnuczki urodzone w odstępie zaledwie sześciu tygodni, którym nigdy nie pozwolono się poznać.

Wbiła paznokcie w dłoń, przypominając sobie, kiedy ostatnio próbowała – bezowocnie – pogodzić ze sobą córki.

– Babciu, wszystko dobrze? Mam wejść i ci pomóc?

– Kochanie, wszystko w porządku, naprawdę. Tylko trochę się krzątam.

„Wszystko w porządku”. Audrey nie miała pojęcia, dlaczego ciągle powtarzała te słowa, które były tak bardzo dalekie od prawdy.

Kiedy spojrzała w lustro stojące na toaletce, nie dostrzegła na twarzy żadnego znaku, który by ją zdradził. Wokół oczu miała jedynie drobniutkie zmarszczki. Włosy ufarbowała na brązowo i ułożyła u fryzjera poprzedniego dnia, ale do tej pory zachowały sprężystość. Jej makijaż był nieskazitelny. Nałożyła go rano, jeszcze zanim się ubrała.

Ludzie często nie dowierzali, kiedy mówiła, że ma sześćdziesiąt dwa lata. „Wygląda pani co najmniej dziesięć lat młodziej!” – wołali, a ona jak ta głupia wierzyła, że ma to jakiekolwiek znaczenie i że zewnętrzne oznaki dobrego samopoczucia automatycznie przekładają się na wnętrze. Tak jakby nie zdarzało się, że apetycznie wyglądające jabłko w środku bywa zgniłe.

Dopiero z bardzo bliska, tak jak Audrey patrzyła teraz, dało się dostrzec jasnofioletowe półksiężyce pod oczami lub częstotliwość, z jaką mięśnie na jej czole układały się w marsową minę. Dopiero z bliska można było zaobserwować krótki, płytki oddech, jakby Audrey nie mogła głęboko zaczerpnąć powietrza. Ale przypadkowemu obserwatorowi tak naprawdę nic w jej twarzy nie zdradzało, że w jej wnętrzu z niepowstrzymaną szybkością komórki dzielą się i namnażają. Nic nie zdradzało prawdy, jaką był fakt, że powoli umierała.

Audrey odwróciła się od lustra, rozluźniła splecione dłonie i pochyliła się nad pudłem leżącym u jej stóp. Kiedy sięgnęła do środka, ostry ból przeciął jej brzuch po prawej stronie, zmuszając ją do opadnięcia na łóżko. Oddychając powoli, żeby zapanować nad bólem, Audrey zrozumiała, dlaczego Jess tak bardzo nalegała, żeby matka już teraz się do niej wprowadziła. Audrey chciała jeszcze poczekać, zachować swój dom i niezależność tak długo, jak tylko się dało. Miała nadzieję, że zostanie tam, dopóki ciało wyraźnie nie da jej znać, że już dłużej sobie nie radzi. Teraz po raz pierwszy poczuła wdzięczność za radę Jess, zadowolenie, że sprzedała dom i meble, zostawiając tylko najważniejsze rzeczy – ze względów zarówno praktycznych, jak i sentymentalnych – zanim bardziej podupadła na zdrowiu. Kiedy tak siedziała na łóżku, próbując siłą woli odgonić ból, zrozumiała, że gdyby zwlekała zbyt długo, być może nie zdołałaby samodzielnie zorganizować przeprowadzki, a do tego stałaby się dla córek jeszcze większym ciężarem.

Odwinęła z papieru kolejne oprawione zdjęcie i zobaczyła Edwarda z rodzicami. Trzymał na rękach Lily przed świąteczną choinką, a dziadkowie stali sztywno po jego bokach. Na odwrocie widniało napisane jej ręką: „Barnsbury Square, Boże Narodzenie 1972”. Ich pierwsze święta jako małżeństwa, jako rodziców, pierwsze we własnym domu.

Przenosiła wzrok po kolei na wszystkich obecnych na fotografii, jak to robiła tyle razy w ciągu tych wszystkich lat, próbując odczytać z tych zamrożonych przez czas twarzy jakąkolwiek zapowiedź tego, co miało się wydarzyć. Ale widziała tylko sztywną etykietę teścia, kwaśną minę teściowej i wyraźną radość Edwarda tulącego w ramionach sześciotygodniowe maleństwo.

Patrząc na to zdjęcie, znowu zaczęła się zastanawiać, jak rodzice Edwarda by sobie poradzili, gdyby wiedzieli, co się stanie szesnaście lat później. W tamtym roku życie jej i Edwarda zmieniło się nieodwracalnie, ziemia się pod nimi zatrzęsła i wciągnęła ich w przepaść, z której nigdy tak naprawdę się nie wydostali. Zastanawiała się, czy jego rodzice udźwignęliby tę rozpacz, gniew i wstyd, i za każdym razem dochodziła do wniosku, że dobrze się stało, że nie dożyli tej chwili. Niekiedy Audrey zazdrościła im tej nieświadomości, tego, że nie musieli zmagać się z poczuciem winy, zamętem w głowie i długą listą pytań bez odpowiedzi, które męczyły ją przez te wszystkie lata.

Kilka razy potrząsnęła głową, usiłując pozbyć się natrętnych myśli. Nie mogła sobie pozwolić na wspominanie Edwarda dziś, kiedy już i tak wiele innych emocji walczyło o jej uwagę. Jednak przez ostatnie pięć miesięcy, odkąd rutynowa mammografia wykryła guzek w jej piersi – guzek, który dał już przerzuty do wątroby i węzłów chłonnych, co jej lekarka bez ironii nazwała „pozytywnymi węzłami chłonnymi” – przez cały ten czas miała wrażenie, że jej umysł całkowicie pogrążył się w przeszłości. Odkąd dowiedziała się, że najprawdopodobniej za półtora roku już nie będzie żyła, mogła myśleć prawie tylko o tym, o czym przez kilkadziesiąt lat próbowała zapomnieć.

Chwyciła się solidnej czarnej gałki na ramie łóżka i zakazała sobie dalszych rozmyślań. Jednak kiedy tylko schyliła się i zdarła taśmę z kolejnego pudła, w jej głowie pojawił się obraz, od którego serce zawsze boleśnie jej się ściskało: prawie trzydzieści lat wcześniej siedziały we trójkę przy kuchennym stole, wokół nich atmosfera gęstniała od czegoś, czego Audrey nie mogła ani przerwać, ani wyjaśnić, a Jess piorunowała wzrokiem Lily i odmawiała odpowiedzi na pytanie, dlaczego nagle nie mogła znieść obecności siostry w tym samym pokoju.Rozdział 3 Lily

Przy drugim końcu stołu rozległ się wybuch śmiechu. Lily ominął jakiś żart. Podała Pippie butelkę prosecco, nie napełniwszy sobie kieliszka. Sączyła wodę mineralną i po raz drugi w krótkim czasie zerknęła na swój telefon, zastanawiając się, kiedy wreszcie będzie mogła wyjść.

– Czy Phoebe zapisała się na tę wycieczkę do Chin? Słowo daję, nasze córki to dopiero mają szczęście. W naszych czasach na wycieczki szkolne jeździło się nie dalej niż do Francji. Clementine jest niesamowicie podekscytowana. Od dwóch tygodni nic, tylko czyta historię Chin. Znalazłam jej nauczyciela mandaryńskiego, ale nie wiem, ile zdąży się nauczyć w ciągu ośmiu miesięcy.

Pippa uśmiechnęła się, a Lily próbowała sobie przypomnieć cokolwiek na temat wycieczki do Chin. Na pewno by pamiętała, gdyby Phoebe jej o tym wspomniała, ale w jej pamięci nie został żaden ślad.

– Tak, to brzmi wspaniale. Phoebe chyba się jeszcze nie zdecydowała. Do kiedy trzeba się zdeklarować?

– Do poniedziałku, więc niech lepiej się pośpieszy, jeśli chce jechać. Naprawdę zapowiada się cudowna podróż. Powiedziałam Tomowi, że może my też powinniśmy wybrać się do Chin, ale odparł, że skoro ma tylko siedem tygodni urlopu rocznie, to woli je spędzić w miejscu, które zna i lubi, zamiast narażać się na pobyt w jakiejś dziurze. Słowo daję, on w ogóle nie lubi przygód. Czasami myślę, że powinnam po prostu się spakować i pojechać do jakiegoś egzotycznego kraju jak ta kobieta w Jedz, módl się, kochaj.

Śmiech Pippy wibrował w uszach Lily, która usiłowała przypomnieć sobie twarz jej męża, ale ponieważ mężczyźni tak rzadko angażowali się w szkolne sprawy swoich dzieci, w jej umyśle wszyscy mężowie koleżanek zlali się w jedną masę.

Lily popatrzyła na grupkę mam, które poznała przed sześcioma laty, kiedy Phoebe poszła do gimnazjum, i z którymi odtąd sumiennie się spotykała. Wiedziała, że większość z nich spotyka się bardziej regularnie i że mają wręcz encyklopedyczną wiedzę o życiu całej reszty. Jednak odkąd się znały, prawie żadna nigdy nie pracowała.

– Co słychać u Daniela? Nadal się buja z gwiazdami Hollywood?

Lily odwróciła się do Annabel, po czym zerknęła na ekran swojej komórki, który niestety pozostawał czarny.

– Wszystko u niego dobrze, dziękuję. Świetnie. Jak zawsze jest bardzo zapracowany.

– Musimy niedługo zaprosić was na kolację. Nie widziałam Daniela od wieków, a to taki fajny facet. Prześlę ci parę terminów na WhatsAppie. Może zaproszę też Anoushkę i Pippę, jak myślisz?

Lily nie zdążyła odpowiedzieć, bo zabrzęczał jej telefon i wystrzeliła ręką w jego stronę, przewracając kieliszek Annabel, którego zawartość cienkimi strużkami rozlała się po drewnianym stole.

– Ojej, bardzo przepraszam. Ale ze mnie niezdara. Wytrę to.

Lily zebrała płyn serwetkami, które potem podała przechodzącemu kelnerowi. Kiedy usiadła z powrotem i znowu przeprosiła, zajrzała w telefon, ale okazało się, że to nie wiadomość, na którą czekała.

– Lily, wszystko w porządku?

– Tak, to tylko mój szef. Nic pilnego.

– W sobotę wysyłają ci e-maile z pracy? Boże, jak oni cię wykorzystują! W każdym razie chciałam spytać, co u twojej mamy. Mieszka jeszcze u siebie?

Lily bacznie spojrzała na Annabel, zastanawiając się, czy w jakiś sposób mogła dowiedzieć się prawdy.

– Tak. Chciałam, żeby zamieszkała z nami, ale doskonale rozumiem, dlaczego woli zostać u siebie. Codziennie rozmawiamy przez telefon i co niedziela spotykamy się na lunchu, a do tego mam całą armię opiekunów gotowych w każdej chwili do pomocy.

Zmusiła się do tego, żeby przestać trajkotać. Kłamstwa paliły ją w gardło. W ciągu tych paru lat przekonała się jednak, że najlepsze kłamstwa zawsze zawierają ziarnko prawdy. To prawda, że codziennie rozmawiała z mamą i to prawda, że Audrey co niedziela przychodziła do niej na lunch. Prawdą było nawet to, że stworzyła listę prywatnych pielęgniarek, które w razie potrzeby mogła wysłać do domu Jess, o ile ta wpuściłaby je za drzwi. Ale jeśli chodzi o całą resztę: jak Lily mogłaby wytłumaczyć, dlaczego matka zamieszkała u jej siostry, skoro nigdy ani słowem nie wspomniała tym kobietom o jej istnieniu?

Uświadomiła sobie, że zaciska szczęki na myśl, że jej mama w tej chwili rozpakowuje się w domu Jess. Lily nie rozumiała jej decyzji. Jak można w racjonalny sposób wytłumaczyć, dlaczego jej mama postanowiła zamieszkać w domu Jess, chociaż przez ostatnie dwadzieścia osiem lat to właśnie ona niszczyła jej rodzinę?

– To świetnie, że ma ciebie. A ty możesz podzielić się tym ciężarem z Danielem. Nie wyobrażam sobie w pojedynkę opiekować się chorym rodzicem.

Lily potakiwała, chociaż zaczęło jej się kręcić w głowie. Chwyciła się twardej krawędzi stołu, miała wrażenie, że gardło jej się zaciska, jakby czyjeś niewidzialne dłonie złapały ją za szyję. Odsunęła się od stołu, wstała i wzięła płaszcz.

– O Boże, bardzo cię przepraszam, ale nagle źle się poczułam. Muszę wyjść na powietrze. Daj mi znać, ile ci jestem winna, dobrze?

Słyszała za sobą głos Annabel, kiedy ruszyła przejściem między stolikami, aż wreszcie znalazła się na Kensington High Street. Jej rozpalone policzki owionęło zimne lutowe powietrze. Ludzie wokół śpieszyli do sklepów, barów i restauracji. Lily ruszyła niepewnym krokiem przed siebie, ciaśniej otulając się kaszmirowym płaszczem i próbując siłą woli spowolnić puls.

Wreszcie skręciła w spokojniejszą uliczkę. Chciałaby móc teleportować się do domu, gdzie okazałoby się, że sytuacja jest zupełnie inna, decyzje anulowane, a jej życie wróciło do normalności. Kiedy jednak oparła się o ścianę i zamknęła oczy, zobaczyła nie hol w domu, w którym mieszkała z Danielem i Phoebe. Ujrzała scenę, którą przez lata tak usilnie starała się usunąć z pamięci, scenę, która tak często pojawiała się w jej snach wbrew próbom zapomnienia o niej – tak jakby im bardziej pragnęła wymazać te wspomnienia, z tym większą natarczywością wracały.

Schodzi za siostrą po schodach, modląc się w duchu, żeby Jess jednak nie zdobyła się na odwagę i nie spróbowała wejść do gościnnej sypialni, żeby się nie odwróciła i nie zobaczyła łez w jej oczach.

Poczekała, aż atak paniki zacznie mijać. Zamachała ręką na przejeżdżającą taksówkę, wsiadła do jej ciepłego wnętrza i podała kierowcy adres.

Pragnęła tylko wrócić do domu.

Kiedy weszła przez szerokie, lśniące, czarne drzwi frontowe, powitał ją widok, na który nie była gotowa.

– Daniel? Gdzie jesteś? Co się dzieje?

Usłyszała dzwonek telefonu dobiegający z gabinetu Daniela w głębi holu, a potem skrzypienie biurowego krzesła. Kiedy wyszedł z gabinetu i ruszył w jej stronę po podłodze wyłożonej czarno-białymi płytkami, Lily zauważyła świadomy wysiłek, z jakim próbował zachowywać się normalnie.

– Wcześnie wróciłaś. Nie poszłaś na drinka z całą tą bandą ze Świętego Pawła?

– Źle się poczułam, więc nie zostałam. Dlaczego twoje bagaże już stoją w holu? Przecież wyjeżdżasz dopiero jutro.

Daniel przeniósł spojrzenie z lewej strony na prawą, aż wreszcie skupił wzrok na walizkach stojących przy drzwiach wejściowych.

– Musiałem przebukować bilet. Na jutro zorganizowali kolację dla wspólników, więc miałbym mało czasu, gdybym poleciał dopiero rano. Wysłałem ci SMS-a zaraz po tym, jak wyszłaś na siłownię. Myślałem, że bateria w telefonie ci padła.

Lily poczuła, jak jej palce zaciskają się w kieszeni na telefonie, który rozładował się dopiero wtedy, kiedy wracała taksówką do domu.

– Nie dostałam od ciebie żadnej wiadomości. Inaczej od razu bym wróciła. Kiedy jedziesz?

Kiedy spojrzał na zegarek, jego policzki pokryły się delikatnym rumieńcem.

– Taksówka będzie za jakieś dziesięć minut.

– Dziesięć minut? Zamierzałeś wyjechać bez pożegnania?

Lily oparła się o ścianę. Myślała o tej niekończącej się godzinnej pogawędce z mamami, podczas której cały czas czekała na telefon. Pragnęła, by Daniel zadzwonił, powiedział, że zmienił zdanie i że popełnił błąd, i nie wsiądzie do tego samochodu.

– Bardzo cię przepraszam. Oczywiście, że nie chciałem wyjechać bez pożegnania. Wysłałem ci SMS-a, ale przez większą część dnia miałaś rozładowany telefon, a ja naprawdę muszę polecieć dzisiaj.

– A co z Phoebe? Nie możesz wyjechać bez pożegnania z nią.

– Już się pożegnaliśmy. Jest w swoim pokoju. Nic jej nie jest, Lil, naprawdę.

Lily pobladła na myśl o siedzącej w pokoju Phoebe, która już pożegnała się z ojcem.

– Daniel, martwię się o nią, dobrze o tym wiesz. Ostatnio zrobiła się taka… skryta. Martwię się, jak twoja nieobecność na nią wpłynie.

Daniel westchnął.

– Lil, daj spokój, nie zaczynajmy tego od nowa, proszę cię. Przerabialiśmy to ze sto razy. Tylko wariat odrzuciłby taką ofertę. Jeżeli przez pół roku będę pracował poza Nowym Jorkiem, mam dużą szansę na stanowisko partnera zarządzającego. Myślałem, że i ty tego chcesz. Myślałem, że obojgu nam na tym zależy.

Lily przypomniała sobie ich wszystkie rozmowy o kolejnych szczeblach w karierze. Zawsze się nawzajem wspierali. Nigdy jednak nie przyszło jej do głowy, że będą musieli zamieszkać na dwóch kontynentach.

– Tak było. Tak jest. Tylko że… pół roku rozstania to nie byle co. Stawiasz nasze życie na głowie, więc to chyba normalne, że mam mieszane uczucia.

Splotła ręce na piersi, żeby Daniel nie zauważył, jak bardzo trzęsą jej się dłonie. W tej napiętej atmosferze wyobraziła sobie, że Daniel podchodzi do niej, obejmuje ją, przytula głowę do jej głowy – owiewa jej szyję gorącym oddechem – i szepcze jej do ucha, że nie musi jechać.

– Niczego nie stawiam na głowie. Bądźmy szczerzy: w tygodniu i tak rzadko się widujemy, bo zawsze któreś z nas pracuje, więc mój wyjazd na pół roku za granicę naprawdę niczego radykalnie nie zmieni. Nie patrz tak na mnie, wiesz, że to prawda.

Lily popatrzyła ponad jego ramieniem w kierunku kuchni, którą wyremontowali przed trzema miesiącami.

– Wiem, że ciężko pracujemy i że to dla ciebie wielka szansa. Chyba… chyba po prostu żałuję, że zostawiasz to wszystko… nas… tak bez żalu.

Daniel zrobił krok w jej stronę i delikatnie położył ręce na jej ramionach.

– Oczywiście, że to dla mnie trudne, ale przecież nie wyjeżdżam na zawsze. I wiem, że nasze życie jest cudowne, ale to nie znaczy…

Mówił zniżonym głosem, aż w końcu całkiem zamilkł.

– Nie znaczy, że co?

– Po prostu myślę, że trochę więcej przestrzeni dobrze nam zrobi, to wszystko.

Na chwilę zapadła cisza, podczas której Lily niemalże słyszała, jak w głowie Daniela obracają się trybiki, kiedy rozważa wszystkie wady i zalety tego, co miał na myśli.

– Lil, wiesz, że mówię o tobie. Nie możesz zapomnieć o przeszłości. Naprawdę nie wiem, czy nie chcesz, czy po prostu nie potrafisz, ale twoja przeszłość zawsze stoi między nami. Od lat, dobrze o tym wiesz. I, bardzo mi przykro, naprawdę, ale to ma wpływ nie tylko na ciebie. Dotyczy nas wszystkich.

Daniel spuścił głowę i zaczął obracać platynową obrączkę, którą Lily włożyła mu na palec prawie osiemnaście lat wcześniej.

– Teraz o tym mówisz? Jakie to niesprawiedliwe.

Podniósł wzrok. Patrzyli na siebie, jakby wszystkie te rzeczy, o których nigdy nie śmieli porozmawiać, teraz rozbrzmiewały między nimi cicho.

– Na miłość boską… Możecie się przestać kłócić chociaż na pięć minut przed wyjazdem taty?

Lily raptownie podniosła głowę. Na szczycie schodów stała Phoebe, piorunując ich wzrokiem. Oczy miała obrysowane czarną kredką, usta pomalowane jaskrawoczerwoną szminką.

– Wiecie, że słyszę każde wasze słowo, prawda? Nigdy nie pomyśleliście, że mam dosyć słuchania waszych kłótni?

– Kochanie, my się nie kłócimy. My tylko… rozmawiamy.

Rozległ się głośny sygnał telefonu. Daniel zerknął na ekran, skrzywił się i schował komórkę do kieszeni dżinsów.

– Przyjechała taksówka. Muszę już iść.

Wbiegł po schodach, przytulił Phoebe i pocałował ją w czubek głowy.

– Niedługo przyjadę na weekend, obiecuję, dobrze, kochanie? I pamiętaj, że gdybyś czegokolwiek potrzebowała, zawsze jestem dostępny przez e-maila, Skype’a, WhatsAppa i nawet pod starym, dobrym telefonem. Kocham cię.

Pocałował ją raz jeszcze, po czym zbiegł ze schodów. Wziął głęboki wdech i zwrócił się do Lily.

– Wyślę ci SMS-a, kiedy już będę w mieszkaniu. Będzie środek nocy, więc zadzwonię jutro. I Lily… Proszę, spróbuj dostrzec w tym jakieś pozytywne strony. To nam dobrze zrobi, naprawdę.

Musnął ustami jej policzek i lekko uścisnął jej rękę tuż nad łokciem. Potem otworzył drzwi i z pomocą kierowcy załadował walizki do bagażnika. Odwrócił się i po raz ostatni pomachał do nich obu. I pojechał.

Lily stała w drzwiach, odprowadzając wzrokiem taksówkę, która dotarła do skrzyżowania, wjechała na główną ulicę i zniknęła.

– Mamo, możesz zamknąć drzwi? Jest potwornie zimno.

Phoebe wciąż jeszcze stała z uniesionymi brwiami u szczytu schodów. Ciemne włosy równo obcięte na gładkiego boba okalały jej twarz.

Lily zamknęła drzwi i kątem oka uchwyciła swoje odbicie w lustrze w holu. Własna bladość ją wystraszyła. Nad głową usłyszała tupot nóg, a potem gniewne trzaśnięcie drzwi do pokoju Phoebe.

Stała w kompletnej ciszy. Spojrzała na zegarek: za piętnaście piąta. Do nocy zostało jeszcze parę godzin, ale ona już teraz poczuła przemożną chęć, by się położyć i zasnąć. Zastanawiała się, czy zapukać do drzwi pokoju Phoebe, sprawdzić, czy wszystko u niej w porządku, czy chce się czegoś napić albo coś zjeść. Wiedziała jednak, że kiedy córka jest zła, najlepiej dać jej spokój.

Poszła na górę do swojej sypialni, zamknęła drzwi i położyła się na łóżku. Zwinęła się w kłębek na boku, przyciągnęła do siebie jedną z poduszek Daniela i przycisnęła ją do piersi. Kiedy zamknęła oczy, znowu się tam przeniosła, do łóżka, w którym nigdy nie powinna spać.

Leży na boku, przytulona na łyżeczkę do siostry. Nie powinny spać w jednym łóżku ani nawet w jednym pokoju, ale niekiedy Lily nie może się powstrzymać i zakrada się tam, kiedy telewizor zostaje wyłączony, światło na półpiętrze zgaszone, a stłumione głosy rodziców cichną i w domu zapada całkowita cisza, w której Lily słyszy tylko niespokojne bicie swojego serca. Jej siostra głęboko wciąga powietrze, a kiedy je wypuszcza, Lily czuje jej ciepły oddech na miękkiej skórze swojej ręki. Minęło pół roku, odkąd to się zaczęło, a Lily do tej pory nie może się z tym pogodzić. Zupełnie jakby jej umysł podzielił się na dwie części: wiedza i niewiedza, akceptacja i wyparcie. Lily potrafi okłamywać samą siebie, jeśli dzięki temu nie musi sobie wyobrażać przyszłości, która już być może nadciąga. Mocniej obejmuje siostrę w talii. Jej ciało wydaje się takie małe jak ciałko pisklaka samego w gnieździe. Wokół krążą drapieżnicy i tylko Lily może ją ochronić. Wie, że zrobiłaby wszystko, żeby ocalić swoją siostrzyczkę, żeby przerwać to, co się z nią dzieje. Głowa ją boli od rozmyślania o tej niesprawiedliwości. Przysuwa się jeszcze bliżej do siostry, jakby chciała wziąć na siebie część jej ciężaru. Czuje ciepło jej stóp, wyobraża sobie blade półksiężyce na paznokciach u nóg, które tak często jej maluje. Kiedy leży w ciemności, jest pewna, że nigdy nikogo nie pokocha z takim żarem, jaki czuje teraz.

Lily z trudem otworzyła oczy, usiadła i odrzuciła poduszkę pod biały drewniany zagłówek. Okrężnymi ruchami potarła skronie, próbując pozbyć się z umysłu tego obrazu, który pozostał w jej mięśniach, skórze, wspomnieniu oddechu jej siostry i delikatnym biciu serca.

Pamiętała, jak oglądały razem filmy, przytulając się do siebie na kanapie, pod kołdrą, którą przyciągnęły na dół. Jak na całe gardło śpiewały piosenki z musicali. Na kolanach trzymały ciastka czekoladowe, a przed nimi na ławie stały kubki z parującym kakao. Pamiętała, jak biegały po parku i jak na samym końcu zwalniała, żeby jej siostra, z buzią zarumienioną z radości, mogła razem z nią wbiec na metę. Pamiętała jej śmiech: szczery, perlisty, zaraźliwy śmiech, w który miało się ochotę zanurkować.

Gdzieś głęboko w jej wnętrzu pozostało uczucie straty. Niekiedy nie była pewna, czy wspomnienia są boleśniejsze, czy też może gorzej byłoby zapomnieć.

Trzasnęły drzwi wejściowe. Lily zawołała Phoebe, ale odpowiedziała jej tylko cisza.

Wyszła z sypialni, zeszła na dół do kuchni i nalała sobie szklankę wody, z nadzieją że wypłucze z siebie te wspomnienia. Kiedy jednak tak stała, wyglądając przez okno w mrok, uległa gorzkiemu żalowi, że przed laty, kiedy leżały we dwójkę w łóżku, nie wiedziała, że wszystkie jej wysiłki, by obronić siostrę, pójdą na marne.Rozdział 4 Audrey

Audrey wypiła herbatę przyniesioną przez Mię, po czym zasłoniła okna, przez które sączyło się przyćmione światło. Rozejrzała się po pokoju: zostało jeszcze tylko sześć pudeł. Zdarła taśmę z tego, które stało najbliżej, i znalazła w nim swoją biżuterię, perfumy i różne bibeloty, których nawet nie chciało jej się rozpakowywać. Otworzyła pudło obok, wciśnięte między toaletkę a szafę. Znalazła w nim kilkadziesiąt pamiętników w kolorowych okładkach, z popękanymi i wystrzępionymi grzbietami.

Od dziesiątego roku życia regularnie pisała pamiętnik. Przypomniała sobie ten pierwszy, jasnoniebieski, podarowany jej przez mamę w dniu, od którego jej wiek zaczął się składać z dwóch cyfr. Czyste białe strony czekające, aż Audrey zapełni je swoimi nadziejami, lękami, rozczarowaniami i marzeniami.

Na chybił trafił wybrała jeden z zeszytów.

Rok 1969. Skończyła wtedy szesnaście lat.

Ogarnęła ją tęsknota, kiedy zaczęła przewracać kartki zapisane niebieskim długopisem. Jej charakter pisma był wtedy pełen zawijasów i okrągły, jakby litery jeszcze nie straciły dziecięcego tłuszczyku. Zatrzymała się na jednej ze stron.

9 grudnia 1969 roku. Jej urodziny.

Wygładziła papier dłonią, ujęła dwa rogi kartki w palce, jakby trzymała modlitewnik, i zaczęła czytać.

To były najlepsze urodziny w moim życiu. W szkole nic specjalnego poza tym, że Sandra i Val złożyły się na broszkę, którą w zeszły weekend oglądałyśmy razem w Woolworth. Chciałam od razu ją założyć, ale pan Gibbons by mi ją skonfiskował.

Kiedy wróciłam do domu, mama i tata czekali na mnie w kuchni. Nie mam pojęcia, jak tacie udało się wcześniej wyjść z fabryki, bo tam nigdy na to nie pozwalają, ale kiedy go spytałam, tylko puścił do mnie oko. Okazało się, że powiedział majstrowi, że to wyjątkowa okazja. Mama zrobiła na kolację steki i zapiekankę z cynaderkami i ozdobiła talerze białymi papierowymi serwetkami, więc wszystko wyglądało naprawdę bardzo ładnie. A potem dali mi najlepszy na świecie prezent – longplay Niny Simone, którego często słuchałyśmy u Sandry. Nigdy bym nie pomyślała, że będę miała własny. Potem mama dała mi ogromny tort ponczowy, a tata przypomniał, żebym zdmuchując świeczki, pomyślała sobie jakieś życzenie. Życzyłam sobie, żeby dostawać w szkole same szóstki, wypaść dobrze na maturze i dostać się na studia, chociaż na palcach jednej dłoni można zliczyć osoby z naszej szkoły, które poszły na studia, a pan Gibbons zawsze podkreśla, że do tej grupy nie należała ani jedna dziewczyna. I życzyłam sobie, żeby kiedyś występować na scenie jak Nina Simone albo Aretha Franklin i żeby pojechać do Ameryki, bo ze wszystkich miast na świecie najbardziej chciałabym zobaczyć Nowy Jork.

Zjadłam dwa kawałki tortu, a mama powiedziała, że nie muszę pomagać w zmywaniu, bo są moje urodziny, więc posłuchaliśmy z tatą płyty Niny Simone, a kiedy zaczęłam razem z nią śpiewać The Look of Love, tata ścisnął mnie za rękę i powiedział, że śpiewam tak samo dobrze jak Nina, a ja się roześmiałam i powiedziałam, że się wygłupia, ale w głębi ducha miałam nadzieję, że kiedyś może rzeczywiście zaśpiewam na scenie.

Teraz leżę na łóżku i myślę o tym, co się mówi – że człowiek naprawdę czuje się inaczej, kiedy kończy szesnaście lat. Przedtem miałam wrażenie, że wszystko zostało już ustalone, że moje życie już jest zaplanowane. Ale teraz wydaje mi się, jakby cały świat czekał na mnie, tylko muszę być odważna i zrobić krok do przodu.

Audrey czytała ten fragment trzy razy. Dłonie jej się trzęsły. W końcu odłożyła pamiętnik na kolana. Pamiętała chwilę, kiedy pisała te słowa, jakby to było wczoraj: leżała na łóżku, z pamiętnikiem wspartym o poduszkę, z piórem w ręku i nogami skrzyżowanymi w kostkach, a z salonu przez cienką ścianę mieszkania dobiegały głosy uczestników teleturnieju Call My Bluff.

Gdzie się podziała ta optymistyczna szesnastolatka? Co się stało z jej nadziejami i marzeniami, z wiarą, że wszystko jest możliwe? Kiedy jej aspiracje zostały zniszczone i przez kogo albo przez co?

Jeszcze raz przebiegła wzrokiem przez ten fragment, rozmyślając o tym, w jaki sposób zawiodła tę szesnastolatkę. Nie zdobyła wyższego wykształcenia, a wśród ocen nie miała ani jednej szóstki. Nigdy nie była w Nowym Jorku, w ogóle nigdy nie pojechała sama za granicę, była tylko na kilku rodzinnych wycieczkach we Francji. Nigdy nie zaśpiewała na scenie, ani w Ameryce, ani gdziekolwiek indziej. Całe życie spędziła jako matka, żona i szkolna bibliotekarka i chociaż lubiła swój zawód, to nie mogła sobie wmawiać, że jej praca zmieniła świat.

Audrey wpatrywała się w pamiętnik z uczuciem, że gdzieś na tych stronach znajdują się odpowiedzi na pytania, których jeszcze nie potrafiła zadać. Jej obecne życie dzieliła niezmierzona odległość od tego życia, które sobie wymarzyła.

„Jak to możliwe, że dotarłam do kresu, a mam wrażenie, że ledwo zaczęłam żyć?”

Tyle by zmieniła, tyle rzeczy zrobiłaby inaczej, gdyby dostała drugą szansę. Wiedziała jednak, że tak się nie da. Już miała szansę, a teraz jest za późno. Doprowadził do tego guzek w jej piersi, wszystkie te namnażające się komórki szalejące w jej ciele, przez które najprawdopodobniej w ciągu najbliższych osiemnastu miesięcy zakończy swój żywot.

Wiedziała, że przy odpowiednim leczeniu mogłaby wydłużyć ten czas – może do dwudziestu dwóch miesięcy? Dwudziestu czterech? Świadomie jednak nie poddała się chemioterapii i żadne namowy – Lily, Jess, jej wnuczek czy lekarza – nie mogły zmienić jej zdania.

Audrey zamknęła pamiętnik i przycisnęła go do piersi. Było za późno, żeby zacząć naprawiać tyle zniszczeń: przedwczesną śmierć Edwarda, cierpienie ich wszystkich, konflikt między Lily i Jess, którego nie potrafiła załagodzić. Już sama nie wiedziała, czy zaczęła traktować rozłam między córkami jako status quo, czy może nie zagłębia się w to bardziej, bo się boi, że jego przyczyną jest coś przerażającego.

Wzięła zdjęcie córek na plaży w Woolacombe. Wiedziała, że nie może machnąć czarodziejską różdżką i przywołać tych, których straciła, albo cofnąć krzywd, które zostały wyrządzone. Kiedy jednak patrzyła na uśmiechy swoich córek – na ich radość niezmąconą wydarzeniami, które rozegrały się niespełna dwa lata po zrobieniu tego zdjęcia – poczuła, że jej serce bije szybciej, z coraz większą determinacją.

Skoro zostało jej półtora roku życia, to właśnie tyle czasu miała na odkrycie przyczyny wrogości Jess wobec Lily.

Miała półtora roku na poskładanie swojej rodziny w całość.

– Babciu! Kolacja już prawie gotowa. Mama wróci za dziesięć minut.

Audrey postawiła fotografię na nocnym stoliku i przesunęła palcem po ramce. Dopiero teraz zrozumiała, dlaczego zamieszkała u Jess, nie u Lily. W ten sposób mogła zbliżyć się do Jess, poznać przyczynę jej smutku, spróbować zszyć rozdartą materię swojej rodziny.

Wyszła z pokoju i zawołała do wnuczki:

– Dobrze, kochanie, już idę! Jestem gotowa.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: