Po bardzo udanym pierwszym spotkaniu z czeskim kryminałem podczas lektury "Południcy", z chęcią sięgnęłam po kolejny, by przekonać się, czy był to szczęśliwy traf, czy może nasi sąsiedzi zasługują, by bliżej przyjrzeć się ich twórczości. I Iva Prochazkowa ze swoją serią o podinspektorze Marianie Holinie okazała się strzałem w dziesiątkę.
Mimo, że lekturę rozpoczęłam od tomu trzeciego, to mam wrażenie, że w żaden sposób nie wpłynęło to na odbiór zarówno bohaterów, jak i intrygi kryminalnej.
Główny bohater jawi nam się jako człowiek nieidealny, dobry w tym co robi, ale i działający nieszablonowo. Opierający się prócz dowodów na, o zgrozo, astrologii. Tym razem jednak, przy zabójstwie znanej klarnecistki, zawodzi go intuicja, a dowody wyprowadzają znacznie na manowce. Czy pojawienie się kolejnych ofiar sprawi, że śledztwo wskoczy na właściwe tory, a może zupełnie się zagmatwa?
Autorka w niespiesznym stylu pokazuje nam nie tylko meandry śledztwa, ale i historię ludzkich dramatów, pełnych wyrzutów sumienia i nierozliczonej przeszłości. Zaglądamy również za kulisy filharmonii poznając codzienność muzyków i zespołu technicznego, co jest ciekawym dodatkiem do intrygi kryminalnej. Nie sposób nie wspomnieć również o szczególnym czeskim humorze, który ubiera fabułę powieści traktującą zarówno o zbrodniach, jak i zwykłych ludzkich problemach, w zwiewne szaty dodające jej lekkości.
Tomy poprzedzające mam już na półce w Empik go i po znakomitej części trzeciej z chęcią je przeczytam. Twórczość autorki będzie idealna dla miłośników klasycznych, opartych na skrupulatnym śledztwie kryminałów, dość lekkich, ale z wyrazistymi bohaterami.
Opinia bierze udział w konkursie