Joaquín „Chapo” Guzmán. Król kobiet i narkotyków - Andrés López López - ebook

Joaquín „Chapo” Guzmán. Król kobiet i narkotyków ebook

Andrés López López

3,4

Opis

Historia potężnego i groźnego handlarza narkotyków Joaquína Archivalda Guzmána Loery – słynnego „Chapo”. Okoliczności jego drugiej i ostatniej ucieczki z więzienia.

Andrés López López prowadzi czytelników w mroczny świat narkobiznesu. Joaquín „Chapo” Guzmán. Król kobiet i narkotyków to historia, która uchyla rąbka tajemnicy, ukazując, co kryje się za nagłówkami prasowymi.

W mającym ogromną władzę handlarzu narkotyków Joaquínie Archivaldzie Guzmánie Loerze, alias „Chapo”, trudno rozpoznać ubogiego chłopaka z maleńkiej wioski La Tuna w meksykańskiej prowincji Sinaloa. Przeszedł długą drogę, by stać się jednym z najbogatszych i najpotężniejszych na świecie baronów narkotykowych. Skrajnie niebezpiecznym i przez lata poszukiwanym.

Andrés López López, opowiadając o relacjach „Chapo” z kobietami, rodziną czy wspólnikami, relacjonując bezwzględne starcia z wrogami i nieustający pościg władz za słynnym capo, tworzy trzymającą w napięciu historię, w której wartka akcja, miłość i przyjaźń splatają się z ambicją, zdradą i podłością.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 314

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (16 ocen)
2
5
6
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Andrés López López Joaquín „Chapo” Guzmán. Król kobiet i narkotyków Tytuł oryginału Joaquín „El Chapo” Guzmán: El Varón de la Droga ISBN Copyright © 2015, Andrés López López Copyright © 2016, Penguin Random House Grupo Editorial USA, LLC. 8950 SW 74th Court, Suite 2010. Miami, FL 33156 Published by agreement with Penguin Random House Grupo Editorial and Book/lab Literary Agency, Poland.All rights reserved Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2019 Tłumaczka pragnie podziękować Doris Téllez León i Fernandowi Vargasowi Ruízowi za pomoc w rozstrzygnięciu wątpliwości translatorskich. Redakcja Adriana Staniszewska Projekt okładki Paulina Radomska-Skierkowska Zdjęcie na okładce Photoshot/REPORTER Opracowanie graficzne i techniczne Grzegorz Kalisiak | Pracownia Liternictwa i Grafiki Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

SŁOWO WSTĘPNE

Nowina rozeszła się lotem błyskawicy, a wkrótce potwierdziły ją media z całego świata: Joaquín „Chapo” Guzmán został ujęty po raz trzeci. 8 stycznia 2016 roku oddział meksykańskich komandosów zdołał położyć kres trwającym od pół roku poszukiwaniom.

Pamiętam, że w niedzielę 12 lipca 2015 roku, kiedy obudziłem się o 5.30 rano, znalazłem w komórce tyle wiadomości, że wstałem dużo wcześniej niż zwykle. Poprzedniego wieczoru, o 20.52 zaszło coś, czego nikt się nie spodziewał, choć można było to sobie wyobrażać – z więzienia zbiegł „Chapo” Guzmán.

SMS-y napływające od różnych nadawców – władz amerykańskich i meksykańskich, bandytów, handlarzy narkotyków, dziennikarzy ze wszystkich długości geograficznych – zgodnie donosiły o jednym – ucieczce Króla Narkotyków.

W pierwszej chwili zareagowałem jak wszyscy: zdumieniem i niedowierzaniem. Jednak kiedy około 6.00 rano w wiadomościach potwierdzono to, o czym wiedziałem z SMS-ów, zaciekawiło mnie, jak mogło dojść do czegoś tak nieprawdopodobnego. Zakład karny Altiplano, gdzie „Chapo” odsiadywał karę, należał przecież do najlepiej strzeżonych w Meksyku, przynajmniej do tamtej pory.

Wciąż jeszcze pozostaję pod wrażeniem precyzji, z jaką zbudował tunel długości półtora kilometra. Ryzyko wiązało się nie tyle z samym projektem czy technicznymi trudnościami podkopu, ile z tym, że modyfikacja choćby jednej zmiennej mogła sprawić, że wszystko diabli wezmą. Gdyby dyrekcja więzienia postanowiła przenieść „Chapo” do innej celi lub poświęciła nieco uwagi więźniom skarżącym się na hałasy, cały plan spaliłby na panewce. Zgodnie z informacjami, jakie do mnie napłynęły w tamtej chwili z wiarygodnych źródeł, „Chapo” był całkowicie przekonany, że nic nie przeszkodzi mu w realizacji jego zamiaru.

Według jednej z wielu wersji ucieczki, jakie krążyły, na ranczu, gdzie znajdowało się wyjście z tunelu, na zbiega czekał helikopter z jego synem na pokładzie. Śmigłowiec odleciał w nieznanym kierunku. Ta sama wersja zapewnia, że schwytano pilotów, ale nie wiadomo dlaczego władze nie podały tej informacji do publicznej wiadomości. Jeśli to prawda, najtrudniej pojąć, jakim cudem w tak małej odległości od pilnie strzeżonego więzienia miałby wylądować, nie zwracając niczyjej uwagi, helikopter.

Na kolejnych stronach tej książki opowiem, jak „Chapo” wykorzystał swoją zdolność do perswazji i korupcji, by uciec w 2001 roku. Nie wątpię, że podobnie jak wcześniej wielu osobom – i powiedzmy to wprost, także władzom – było na rękę, żeby „Chapo” znalazł się na wolności. Tylko że tym razem żaden z jego przyjaciół nie uwzględnił w swoich rachubach nieznanej zmiennej, a mianowicie tego, że ludzie tacy jak „Chapo”, niemal legendarni, wpadają w najmniej spodziewanym momencie.

Tak też się stało w przypadku „ponownego ujęcia” czy też trzeciej wpadki „Chapo”. O świcie 8 stycznia 2016 roku przeszkolony w Stanach Zjednoczonych oddział meksykańskich komandosów zadał trzeci cios, zabijając pięciu ludzi z jego obstawy i zatrzymując sześciu kolejnych. Akcję, wedle oficjalnej wersji, przygotowywano przez dłuższy czas na podstawie anonimowego zgłoszenia telefonicznego, którym zaalarmowano władze, że w pewnym domu w Los Mochis znajdują się uzbrojeni mężczyźni. Wersję tę uważam za zmanipulowaną w celu podważenia wiarygodności innej możliwej interpretacji zdarzeń – prawdopodobnie ze względów politycznych w tym momencie lepiej było, by „Chapo” wrócił za kratki.

Po kilku dniach wiadomość o ponownym ujęciu „Chapo” zeszła na drugi plan, gdy okazało się, że amerykański aktor, zdobywca dwóch Oscarów, Sean Penn, uzyskał to, o czym marzyło wielu dziennikarzy – wywiad z najbardziej poszukiwanym zbiegiem świata1.

Ta rewelacja – wywiad Seana Penna – spotkała się z powszechną uwagą, szczególnie zaś informacja ujawniona przy okazji przez samego aktora – wszystkich zainteresowała rola, jaką w całej sprawie odegrała meksykańska aktorka Kate del Castillo, bez której Sean Penn nie mógłby przeprowadzić swojego wywiadu.

Powieść oparta na tych materiałach bez wątpienia zapowiada się obiecująco. Jestem przekonany, że wiele jej punktów nas zaskoczy, choć nie wątpię, że ukażą raz jeszcze rzecz nieulegającą wątpliwości – wielką charyzmę „Chapo”, niezwykle mocno oddziałującą na kobiety.

Zostało jeszcze mnóstwo wydarzeń i historii do opowiedzenia o Joaquínie Guzmánie Loerze, człowieku obdarzonym niesamowicie wyrazistą osobowością, która niczym magnes przyciąga najróżniejszych ludzi. W swoim czasie na pewno zostaną one ujawnione.

Ktoś taki jak „Chapo”, kto nawet w więzieniu robi, na co mu przyjdzie ochota, wraz z wolnością traci w jakimś sensie swoją moc. Nie chodzi tu o pozycję wynikającą z noszenia broni czy przynależności do organizacji przestępczej ani o smykałkę do interesów; chodzi o charyzmę. Na tym właśnie polega siła takich osób jak Joaquín Guzmán, więc jeśli pozbawić go tej broni, wszystko mu się wali.

Siła perswazji to umiejętność sprawienia, by inni postępowali tak, jak chcemy. Często uciekają się do niej politycy, co stanowi punkt wspólny dwóch pozornie odrębnych środowisk. „Chapo” nauczył się, że dar przekonywania popłaca i być może próbując oczyścić swój wizerunek, posunął się za daleko, przeciwko czemu zaprotestowali niektórzy dziennikarze. W pewnym sensie poszedł drogą przetartą w Kolumbii przez Pabla Escobara, który miał w zwyczaju „przekonywać” przeciwników hasłem: „Plata o plomo”2. Moim zdaniem to błąd, bo poprawianie wizerunku na siłę to wewnętrzna sprzeczność.

Przed jego ponownym ujęciem w Los Mochis sądziłem, że obawa przed ekstradycją była najważniejszym powodem, który skłonił „Chapo”, by zaryzykować życie podczas ucieczki przez tunel, zakpić ze wszystkich i ponownie przejąć stery biznesu we własne ręce. Jednak poznawszy nowe doniesienia, skłaniam się ku hipotezie, że Guzmán uległ megalomanii, co jest typowe dla capos takich jak on. Ludzie ci często pochodzą ze

społecznych nizin, wychowują się w licznych rodzinach, gdzie są ignorowani przez większość osób, z wyjątkiem matek, bywają lekceważeni ze względu na swoją sytuację, wygląd lub niski poziom wykształcenia, dorastają w warunkach, gdzie bieda jest panią i dyktatorką, są dyskryminowani, co sprawia, że gdy wreszcie mają pieniądze i władzę pozwalającą na wypełnienie pustki, tracą poczucie rzeczywistości.

W filmie, który krążył we wszystkich mediach, można było zobaczyć, jak na kilka minut przed ucieczką „Chapo” podszedł do kabiny prysznicowej, pochylił się, a po chwili wrócił do szerszej części celi. Widać jednak, że coś się zmieniło: pojawił się ponownie już z bronią między nogami – ktoś podał mu ją z wnętrza tunelu. Wnoszę stąd, że Joaquín gotów był uciec lub zginąć; takie wydał polecenia.

Obecnie rozumiem, że pragnienie ucieczki było większe niż chęć pozostania przy życiu. „Chapo” musiał czuć, że jego ekstradycja zbliża się nieuchronnie, i wolał zginąć, niż spędzić resztę życia w amerykańskim więzieniu. To samo, paradoksalnie, głosili kolumbijscy handlarze narkotyków w połowie lat osiemdziesiątych: „Lepszy grób w Kolumbii niż cela w Stanach Zjednoczonych”. Guzmán pewnie myśli teraz podobnie.

Nie sądzę, by organizując tę niezwykłą ucieczkę, zamierzał ośmieszyć meksykańskie służby bezpieczeństwa. Przynajmniej nie przez samą ucieczkę, ewentualnie przez to, co nastąpiło później. Pragnienie poznania kobiety i nagrania filmu mającego uwiecznić jego osobę i spuściznę na wypadek, gdyby go kiedyś zabito lub schwytano, postawiłoby w złym świetle meksykański rząd, który dopuścił, by najbardziej poszukiwany człowiek na świecie robił mu pod nosem, co chce. To afront, w efekcie którego sprawiedliwi mogą zapłacić za grzeszników.

W tej branży zawsze myśli się po pierwsze o sobie, po drugie o sobie i po trzecie o sobie. Dopiero potem o możliwych skutkach własnego postępowania. Pierwszym pragnieniem jest uratowanie się, chronienie własnej skóry, zaspokojenie bieżących potrzeb; nikt nie zastanawia się, czy to, co robi, przyniesie korzyść lub szkodę rządowi albo innym osobom, choćby i sławnym. Krótko mówiąc, tutaj króluje prawo „ratuj się, kto może”. Zresztą, powtórzę, zapewne wielu funkcjonariuszy publicznych cieszyło się z ucieczki „Chapo”, bo kiedy narco był na wolności, paradoksalnie czuli się pewniej. Są jednak i tacy, którzy robią polityczne kariery i muszą płacić za przysługi – ci zapewne byli zadowoleni z jego ponownego ujęcia.

Od tamtego 11 lipca przez sześć miesięcy marzył o sławie, chodząc nerwowo po celi niczym lew w klatce i oglądając w telewizji program Sabadazo3. W latach osiemdziesiątych wybudował wzdłuż granicy między Stanami Zjednoczonymi a Meksykiem ponad siedemdziesiąt tuneli, przez które przemycił wiele ton narkotyków. Teraz te mistrzowskie umiejętności osiągnęły punkt kulminacyjny w postaci półtorakilometrowego korytarza, dzięki któremu na bardzo krótki czas odzyskał wolność. Ta strategia sprawdziła się doskonale, bo gdy inni rządzili w przestworzach, „Chapo” królował w podziemiu.

Gdy tylko zszedł po drabince do tunelu, zaopatrzył się w kolejną broń, kałasznikowa4, za pomocą którego gotów był otworzyć sobie drogę, jeśli zajdzie potrzeba. Pragnienie urzeczywistnienia marzenia wskazywało mu kurs, światełko w tunelu, bliską wolność.

Pokonał wykop na motocyklu, zostawiając za sobą różne przeszkody, które miały za zadanie opóźnić spodziewany pościg. „Chapo” przypomniał sobie obietnicę, jaką złożył w Gwatemali, gdy złapano go po raz pierwszy – nigdy więcej nie pozwoli się zapuszkować. Powodów mu nie brakowało: nieuchronna ekstradycja, ciągłe prześladowanie jego rodziny, i to nie tylko ze strony obcych, nielojalni wspólnicy i zdrada rządu. Żeby znów zobaczyć go za kratkami, władze musiały pokonać legendę. Bohater musiał sięgnąć bruku, spadając niczym grom z Olimpu i kładąc kres legendzie, którą stał się przy współudziale rządu i społeczeństwa. Zapragnął uwiecznić swoją historię w filmie, dla potomności, by wspominano go, jak wspomina się wielu meksykańskich bohaterów.

Oto Joaquín Guzmán Loera, „Chapo”, król kobiet i narkotyków. Tak zaczyna się jego historia.

WPROWADZENIE

Dla kogoś, kto chce ująć temat z innej niż dziennikarska lub śledcza perspektywy, pisanie o tak złożonej postaci jak Joaquín Archivaldo Guzmán Loera, „Chapo” Guzmán, to prawdziwe wyzwanie.

W tej książce łączę ze sobą dwa światy: świat fikcji i faktów. Robiłem tak od chwili, gdy postanowiłem opowiedzieć o moich doświadczeniach w kręgach narkobiznesu. Konfrontacja tych dwóch światów pozwoliła mi stworzyć własny styl w nurcie niesłusznie nazywanym „narkoliteraturą”. Ostatecznie literatura to literatura, bez żadnych przymiotników.

Niniejsza historia opiera się na najważniejszych faktach z życia „Chapo” Guzmána, poczynając od jego dzieciństwa w małej wiosce La Tuna, w gminie Badiraguato w stanie Sinaloa w Meksyku, poprzez dorastanie pod okiem wielkich narkotykowych capos z Sinaloa, aż po aresztowania. Osiami poprzecznymi opowieści są historie miłosne, na których skupiam uwagę, by ukazać go w roli męża, ojca i kochanka.

Gdy przed ostatnią ucieczką „Chapo” Guzmán siedział w zakładzie karnym o podwyższonym rygorze Altiplano w Almoloya de Juárez w stanie Meksyk, toczyło się przeciwko niemu dziewięć procesów karnych, odsiadywał trzy wyroki i miał przed sobą perspektywę nieuchronnej ekstradycji do Stanów Zjednoczonych.

Przenalizowałem dokładnie szczególne cechy „Chapo” i postaram się pokazać jego inną, bardziej ludzką twarz, która mimo wszystko pozostaje twarzą przestępcy. Niniejsza książka przeznaczona jest dla tych, którzy chcą poznać historię kryjącą się za wielkimi nagłówkami w prasie.

W tej opowieści spróbuję ukazać go inaczej, niż zrobiły to media czy meksykańska prokuratura, uznając go za człowieka, który zszedł na złą drogę i działa na szkodę społeczeństwa. Jak każdy z nas „Chapo” miał matkę, ojca, rodzeństwo, kobiety i dzieci, bliskie osoby, które go kochały. W rodzinnych stronach jest lubiany i szanowany, a tamtejsi mieszkańcy organizowali nawet marsze protestacyjne przeciw jego ekstradycji.

Na stronach książki przeplatam niektóre ważne wydarzenia z życia „Chapo” Guzmána z innymi prawdziwymi historiami, by stworzyć jak najbardziej wiarygodną opowieść, w której wciąż powraca motyw opozycji między wartościami negatywnymi i pozytywnymi. Na prośbę niektórych bohaterów ich imiona zostały zmienione, co nie umniejsza jednak prawdziwości opowiadania.

„Chapo”, wzywany przed siedem sądów federalnych w Stanach Zjednoczonych i oskarżony o wprowadzenie co najmniej pięciuset ton kokainy na teren USA, przejawia typowe dla handla­rzy narkotyków cechy: ambicję, pragnienie władzy, potrzebę dominacji nad innymi, bezwzględność. Nieobce są mu przekupstwo, oszustwo, kłamstwo i zdrada. Te wady spotykamy również u liderów społeczeństw, które uważają się za sprawiedliwe i demokratyczne.

To nie przypadek, że aż do czasu swojej drugiej ucieczki „Chapo” – który zdołał zatrzymać wszelkie nakazy ekstradycji do Stanów Zjednoczonych – musiał dzielić więzienną przestrzeń z niektórymi ze swoich zaciekłych wrogów: Zetas5, Servandem Gómezem alias „Tuta” czy byłym burmistrzem Iguali, José Luisem Abarcą, którzy z podobnych pobudek, działając w różnych grupach, skierowali swoje życie na złe tory. Paradoksalnie inni, równie jak oni lub nawet bardziej groźni, nadal pozostają na wolności, żyją obok nas, wciąż działając w strukturach narkobiznesu, zajmując miejsce tych, którzy trafili do więzienia.

Przywołuję więc przypadek „Chapo” Guzmána, by ukazać kontrast pomiędzy wartościami uznawanymi przez społeczeństwo a przestępczą praktyką, która, choć poddawana powszechnej krytyce, wciąż nie została wykorzeniona. Wręcz przeciwnie, handel narkotykami rozrósł się i został przejęty przez innego rodzaju organizacje, które w Meksyku odpowiadają za śmierć co najmniej osiemdziesięciu tysięcy osób oraz zniknięcie kolejnych dwudziestu dwóch tysięcy, pośród których znajduje się czterdziestu trzech studentów z Ayotzinapy6.

Czytelniku, za chwilę poznasz historię, która łączy w sobie akcję, przyjaźń, miłość, ambicję, a także zdradę i okrucieństwo. Historię, która pozwoli ci spojrzeć z nowej perspektywy na postać Joaquína Guzmána, zwanego Królem Kobiet i Narkotyków. Nazywa się go królemze względu na odwagę, jaką się wykazał, by zdobyć mocną pozycję w mafijnym półświatku – a teraz będzie zbiegiem przed prawem? – status niezbyt godny podziwu w społeczeństwie, które oficjalnie deklaruje szacunek dla pewnych wartości. Jednak spod maski ­narkobossa wyłania się osoba, która mimo skromnego wykształcenia zdołała zostać szefem jednej z największych organizacji przestępczych na świecie, wzbudzić uczucie wielu kobiet, spłodzić liczne dzieci, które dzisiaj, podobnie jak jego partnerki, darzą go podziwem.

I

JOAQUÍN ARCHIVALDO GUZMÁN LOERA – „CHAPO”

Zegarek wskazywał dziesiątą rano. Oddział gwatemalskiego Wywiadu Wojskowego w towarzystwie paru żołnierzy wojska meksykańskiego i agentki DEA (amerykańskiej agencji do walki z narkotykami) przygotowywał się do wejścia do budynku, który do tej pory stanowił schronienie Joaquína Guzmána Loery, „Chapo” Guzmána. Był 9 czerwca 1993 roku. „Chapo”, największy meksykański handlarz narkotyków, przez ponad piętnaście lat wymykał się władzom, które chciały postawić go przed Prokuratorem Generalnym Republiki i kilkoma sądami w Stanach Zjednoczonych za handel narkotykami.

Służby od wielu dni tropiły jednego z najbardziej poszukiwanych ludzi, zwłaszcza kiedy wymknął się nie tylko władzom, ale i swoim wrogom, braciom Arellano Félix, szefom groźnego kartelu z Tijuany, którzy jakiś czas wcześniej próbowali z nim skończyć, zastawiając pułapkę na obrzeżach lotniska w Guadalajarze.

Jednak tamtego dnia szczęście sprzyjało „Chapo”. Strzały z karabinów dosięgły kardynała Jesúsa Posadasa Ocampo, którego przez kaprys losu lub pech napastnicy wzięli za swojego wroga, Joaquína Guzmána.

Informacja, którą otrzymał gwatemalski Wywiad Wojskowy, okazała się prawdziwa. W ciągu dwudziestu minut oddział tej formacji dotarł w miejsce, gdzie ukrywał się „Chapo”. Część żołnierzy otoczyła budynek, a reszta wkroczyła do hotelu. Po obezwładnieniu pracownika recepcji weszli po schodach na trzecie piętro, po cichu pokonali korytarz i zatrzymali się przed drzwiami pokoju, by bezgłośnie skoordynować natarcie.

Obecni w pokoju – urządzonym jak pałac – się zaniepokoili. „Chapo” rozmawiał akurat przez telefon, ale usłyszał dziwny odgłos i podbiegł do okna. Gdy zobaczył wojskowe furgonetki zaparkowane nieopodal hotelu i żołnierzy celujących w budynek z broni maszynowej wspartej na zaimprowizowanych podporach, Król Narkotyków zrozumiał, że to zasadzka.

Usłyszał z zewnątrz okrzyki. Najpierw męski, a potem kobiecy głos domagał się, żeby otworzył drzwi. Po chwili grobowej ciszy, zapowiadającej, że coś się wydarzy, dało się słyszeć wybuch, który rozsadził zamek w drobny mak. Żołnierze wbiegli do środka i kazali żonie i córce „Chapo” podnieść ręce. Dokładnie sprawdzili pokój, ale nic nie znaleźli. Król Kobiet i Narkotyków zapadł się pod ziemię.

„Chapo” nie miał jak uciec, to było zupełnie niemożliwe. Na zewnątrz stał informator potwierdzający jego obecność w hotelu. Minuty upływały, a niepokój rodziny rósł na widok żołnierzy, którzy z wściekłością zaglądali pod materace i wyważali drzwi. Zarówno Wywiad Wojskowy, jak i agentka DEA mieli rozkaz schwytać „Chapo” za wszelką cenę, choćby musieli w tym celu zniszczyć budynek. Uczestnikom akcji zaczynały puszczać nerwy.

Napięcie w kryjówce Króla Narkotyków także sięgało zenitu. Dźwięk wiertarek i nieustające walenie młotów czyniły jeszcze bardziej nieznośnym przebywanie pomiędzy dwiema ścianami, oddalonymi od siebie o zaledwie trzydzieści centymetrów – w miejscu idealnym, by zmylić władze oskarżające go o bycie największym narkobossem na świecie.

Miał butlę z tlenem wystarczającą na pięć godzin. Zabezpieczała go przed uduszeniem się, a ponadto pozwalała złagodzić traumę, która powodowała, że stał zlany potem, trząsł się i miał ochotę krzyczeć, jak wtedy gdy był dzieckiem, a ojciec zamykał go na klucz w ciemnej szafie, by zrobić z niego prawdziwego mężczyznę. Było nieznośnie gorąco, ale jeszcze bardziej nieznośna wydawała się perspektywa oddania się w ręce wymiaru sprawiedliwości i stawienia czoła sądom całego świata, który wściekle domagał się jego schwytania.

„Chapo” z trudem powstrzymał jęk, gdy wiertło wiertarki trafiło go w nogę. Ból był przeszywający. Próbował przełknąć ślinę, ale uniemożliwiała mu to maseczka tlenowa.

W milczeniu, by się nie zdradzić, błagał o ratunek świętego Malverdego7, którego miał wytatuowanego na kostce. I jak gdyby patron narcos wysłuchał jego modłów, nagle ucichły łomoty, których dudnienie wypełniało skrytkę.

Na zewnątrz, w salonie luksusowego apartamentu znajdującego się w dzielnicy mieszkaniowej miasta Gwatemala, ludzie z Wywiadu Wojskowego, pod rozkazami pułkownika Otta Péreza Moliny – który potem został prezydentem Gwatemali – i agentki DEA Jessiki, z desperacją szukali Joaquína. Byli pewni – dzięki informacjom, które zebrał wywiad – że „Chapo” znajduje się w budynku. Jednak ani żona, ani córka nie potwierdzały jego obecności, choć wiedziały, gdzie jest. Chroniły go, zapewniając, że nie miały od niego wieści od wielu godzin. Władze nie dawały wiary tym tłumaczeniom.

Jessica, tyczkowata agentka DEA, podeszła do Griseldy López, drugiej żony „Chapo”, z zamiarem wypytania jej. Kobiety spojrzały na siebie uważnie i nagle napięcie w pokoju sięgnęło zenitu, gdy się rozpoznały: były koleżankami ze szkoły!

W tych dramatycznych okolicznościach Jessica i Griselda przypomniały sobie różne powody, które zbliżyły je do „Chapo”. Kiedy byli nastolatkami, Joaquín kochał się na zabój w Jessice, ale ona wyjechała do Stanów Zjednoczonych, on zaś, ze złamanym sercem, szukał pociechy w ramionach innych kobiet. Na drugą żonę wybrał sobie Griseldę. Świadkiem na ślubie był José Luis Beltrán Sánchez, wujek braci Alfreda, Artura, Carlosa i Héctora Beltrán Leyva, szefów kartelu narkotykowego, którzy potem stali się jego największymi wrogami i których oskarżał o donoszenie wojsku meksykańskiemu.

Jessicę zaskoczyło, że Joaquín ożenił się z Griseldą, a kiedy dowiedziała się, że stworzyli pełną rodzinę, poczuła rozczarowanie. Przypomniała sobie dzień, kiedy „Chapo”, przy okazji jakichś narkotykowych interesów, odwiedził ją w Nowym Jorku. Spędzili razem noc i wspominali szkolne czasy. Przy tej okazji Joaquín ją oszukał – zapewniał, że jest dobrze prosperującym przedsiębiorcą, że nie ma rodziny i chciałby ułożyć sobie życie.

Pomijając już obowiązki agentki DEA, oszustwo „Chapo” było prywatnym, sekretnym powodem, dla którego Jessica chciała go ująć. Zamierzała go zapytać, czemu po tamtej niezapomnianej nocy zniknął bez słowa, jak skończony dupek.

Joaquín był zdesperowany. Mógł znieść gorąco i zamknięcie w tak ciasnej przestrzeni, ale dręczyła go obawa, że Jessica wyjawi Griseldzie – która była obsesyjnie zazdrosna – że spotkali się w Nowym Jorku. Nigdy nie wspomniał żonie o tym epizodzie i jeśli Jessica o tym teraz mówiła, to z pewnością po to, żeby sprowokować go do reakcji i zdradzenia się. Dobra strategia, przyznał w myślach „Chapo”. Jednak nie opuścił kryjówki, choć chętnie by to zrobił, żeby wyjaśnić Jessice, co tak naprawdę się stało: tamtego ranka wyszedł bez słowa, bo odkrył, że jego młodzieńcza miłość jest agentką DEA, która – o ironio – miała za zadanie ustalić tożsamość meksykańskiego przestępcy znanego jako Król Narkotyków.

Po czterech godzinach intensywnych poszukiwań żołnierze Wywiadu Wojskowego poddali się, uznając za niemożliwe, by Joaquín znajdował się w apartamencie. Znów im się wymknął, jak kiedyś na pustyni Sonora i w górach w Durango, jego ulubionych miejscach wyładunku samolotów przylatujących z Kolumbii i wypełnionych po brzegi kokainą, którą później bez najmniejszych przeszkód przerzucał wielkimi ciężarówkami do Stanów Zjednoczonych.

Gdy tylko w apartamencie znów zapanował spokój, ranny w nogę „Chapo” wyłonił się ze swojej kryjówki. Jednak żona nie chciała z nim pójść, dopóki nie wyjaśni jej, co zaszło między nim a agentką DEA. „Chapo”, świadomy, że każda minuta się liczy, krzykiem przywoływał ją do porządku; to nie był właściwy moment na takie dyskusje. Musieli jak najszybciej opuścić to miejsce i poszukać innej kryjówki, gdzie będą bezpieczni. Griselda, chora z zazdrości, oświadczyła kategorycznie, że jeśli jej tego nie wyjaśni, nie ruszy się nawet na krok, choćby przez to ucieczka miała się nie powieść.

„Chapo” chciał się uratować, a poza tym miał do załatwienia zaległą sprawę z kolumbijskimi mafiosami, z którymi musiał się rozliczyć, żeby dalej w spokoju z nimi handlować. Niedaleko od ich apartamentu, o tej właśnie porze, na pasie startowym lotniska handlowego lądował samolot z pięcioma tonami kokainy wysłanymi z Kolumbii. Guzmán powinien je odebrać i przerzucić na teren Stanów Zjednoczonych.

Z tego powodu kilku jego ludzi czekało w okolicy na rozkazy. W kryjówce przygotowywali się do odbicia szefa, gdyby został ujęty. Telefon od „Chapo” z wiadomością, że wszystko jest w porządku, pozwolił uniknąć bezpośredniej konfrontacji. Król Narkotyków opuścił hotel przez zsyp, prosto do kontenera na odpadki. Oczyścił się pierwszą rzeczą, jaka wpadła mu w rękę, a zaraz potem odszukał swoich ludzi, którzy czekali na niego, by odebrać samolot z narkotykami.

„Chapo” nie przewidział jednak, że Jessica i pułkownik Otto Pérez Molina będą jechać za nim w odległości kilku kilometrów. Kawałek dalej wojsko przygotowało blokadę, by odciąć im drogę. Tym razem Król Narkotyków nie zdołał się wymknąć.

W chwili zatrzymania „Chapo” Guzmán próbował jeszcze raz uciec, ale nie udało mu się to. Potem przyznał, że jechał odebrać ładunek pięciu ton „koksu”. Towar został skonfiskowany, a pięciu z jego ludzi aresztowanych. Na nic zdały się dwa miliony dolarów, które zaproponował władzom za uwolnienie. Spekuluje się, że wyznaczona przez meksykański rząd nagroda w wysokości miliona dolarów trafiła do wyższych rangą wojskowych, którzy brali udział w operacji jego ujęcia.

To była bardzo głupia wpadka, uznał „Chapo”, rozmyślając nad operacją, która doprowadziła do jego uwięzienia, a przede wszystkim zastanawiając się, jak mógł tego uniknąć. Przypuszczał, że jego aresztowanie było skutkiem jakiegoś zaniedbania, czegoś, czego nie zauważył i nie załatwił na czas. Sądził, że nie wyznaczył sobie pola działania, w obrębie którego powinien się poruszać. Wiedział, że takie niedopatrzenia oznaczały ryzyko, więc jeśli nie zaprowadzi porządku w swoim życiu, może się ono stać pasmem nieszczęść i tragedii.

Zakapturzonego i ze związanymi liną rękoma i nogami „Chapo” wrzucono na pakę pick-upa. Wojsko podjęło wszelkie środki bezpieczeństwa w obawie przed ewentualną próbą odbicia Guzmána przez jego ludzi. Tak właśnie, zachowując daleko posuniętą ostrożność, odstawiono go na granicę, by przekazać władzom meksykańskim.

W mieście Meksyk na „Chapo” czekał generał Carrillo Olea, dzielny oficer, który od wielu lat deptał mu po piętach. Zgodnie z wcześniej ustaloną procedurą, by uniknąć rozpoznania, generał zasłonił sobie twarz kominiarką, podobnie zresztą jak wszyscy inni Meksykanie, którzy wzięli udział w operacji.

Zanim zaprezentowano go dziennikarzom, zabrano mu buty na platformie, których zwykle używał, by wydawać się wyższym. Wszyscy mogli zobaczyć, że ma zaledwie 155 cm wzrostu. Wprowadzono „Chapo” na zaimprowizowany drewniany podest. Stał tak, skuty, stanowiąc obiekt ciekawości reporterów. Poczuł się ofiarą celowego upokorzenia.

Rozbłysły flesze, zaszemrały kamery, a dziennikarze zarzucili go pytaniami: czym się zajmuje, ile ma dzieci, co uprawia, czy ma dużo pieniędzy? On odpowiadał im ze stoickim spokojem, niewzruszony, choć we wszystkim, co mówił, kłamał. Zadawane wprost niewygodne pytania nie zdołały go złamać: Król Narkotyków wprawdzie został schwytany, ale jeszcze nie był skończony, i chciał to pokazać.

Po wystawieniu na publiczne szyderstwo i lawinę pytań ze strony przedstawicieli mediów zaprowadzono go do pokoju zeznań. Tam mógł się przekonać, że nadal, podobnie jak w dzieciństwie, niczego się nie boi. Naprzeciw niego zasiadł generał i oświadczył, że uważa go za podłe i plugawe indywiduum, lecz „Chapo” zachował spokój. Otworzył usta jedynie po to, by się odgryźć: „Tylko rabusie okradający banki i cioty nie mają odwagi pokazać twarzy”.

Te słowa wyprowadziły z równowagi generała. Miał już ściąg­nąć kominiarkę, kiedy jeden z oficerów przestrzegł go przed tym, przypominając mu, dlaczego ją nosi. Siły bezpieczeństwa wiedzą, że przestępcy są bezwzględni i jeśli poznają tożsamość swoich przeciwników, nie zawahają się ich zaatakować, na przykład zabijając ich rodzinę.

„Chapo” dalej go prowokował, a generał nie skąpił gorzkich słów, bo przez handlarzy narkotyków takich jak Guzmán tysiące rodzin na świecie zostały zniszczone. Jednak aresztowany nie dawał się złamać. Wręcz przeciwnie, nadal okazywał wojskowemu swoją butę i obiecał mu, że nie spędzi w więzieniu wiele czasu. Miał całkowitą pewność, że wkrótce wyjdzie na wolność. „Stary lew nie wchodzi do klatki”, powtarzał. I miał rację.

II

ŚMIAŁY PLAN

Podczas odczytywania zarzutów „Chapo” zachował spokój, ale kiedy go ogolono, zrozumiał, że to nie żarty; uświadomił sobie powagę sytuacji, w jakiej się znalazł. Popadł w przygnębienie i zaczął wspominać swoją przeszłość. W końcu doszedł do wniosku, że na tym etapie nic mu nie da rozpamiętywanie własnych strapień. Musiał działać. Choć siedział w więzieniu, życie toczyło się dalej. Próbował oswoić się z sytuacją, lecz przez cały czas nie dawało mu spokoju jedno pytanie: kto go zdradził?

Wciąż nie wiedział, kto jest szpiclem. „Chapo” tak wszystko zorganizował, że mógł przekazywać z więzienia informacje swoim ludziom, z czego korzystał, szukając winnego. Gotów był zapłacić każdą sumę, by odkryć zdrajcę, ale nikt nic nie mówił, nikt nic nie wiedział.

Pomimo jego wysiłków panowała wielka cisza, a tożsamość kapusia nadal pozostawała nieznana. Opuszczenie więzienia stało się obsesją „Chapo” – choć na wolności miał sporo wrogów, zakład karny nie należał do najbezpieczniejszych miejsc. Był przekonany, że ktoś go zdradził, a przeciwnicy, bracia Arellano Félix, wysyłali z ukrycia fałszywe informacje, wymierzone w jego zaufanych ludzi. Z tego powodu Król Narkotyków nie ufał nawet własnemu cieniowi.

Jessica, pierwsza agentka federalna, która oskarżyła go w Stanach Zjednoczonych, próbowała porozmawiać z „Chapo” w więzieniu, podając się za jego przyjaciółkę. Nie dostała jednak pozwolenia tak szybko, jak chciała, ponieważ chodziło o głośną sprawę, w dodatku współpraca z meksykańską Prokuraturą Generalną nie układała się najlepiej. W gruncie rzeczy chciała się upewnić, że Król Narkotyków to ten sam „Chapo”, którego znała w dzieciństwie; jeszcze bardziej zależało jej na tym, by się dowiedzieć, dlaczego zniknął po tamtej wspólnie spędzonej nocy w Nowym Jorku.

W życiu „Chapo” zawsze było wiele kobiet, które w jednej chwili potrafił zabrać z nieba do piekła. Joaquín je kochał, ale nie przeszkadzało mu to igrać z ich uczuciami i zadawać im ból. Sam się oczywiście do tego nie przyznawał. Uważał, że zawsze kochał swoje partnerki czystą miłością, tyle tylko, że po swojemu, inaczej niż reszta śmiertelników. Dobra wymówka, by ukryć brak uczuć.

Podobnie było z Griseldą, drugą żoną „Chapo”, którą szlag trafiał ze złości przy każdej wizycie. Dręczyły ją wątpliwości wzbudzone przez agentkę DEA ogarniętą żądzą schwytania capo. Wprost kipiała z wściekłości i w końcu zagroziła Joaquínowi, że zostawi go samego w więzieniu, jeśli nie wyzna jej prawdy na temat swoich przygód z kobietami, które od ósmej rano stały pod bramą więzienia, domagając się widzenia z zatrzymanym.

Możliwe, że spośród swoich ostatnich partnerek właśnie Griseldę kochał najbardziej. Zawsze stała u jego boku, w dobrych i złych chwilach. Jednak jej cierpliwość miała swoje granice – Griselda zdobyła się na odwagę i zagroziła mu, że odejdzie z dziećmi, jeśli nie będzie jej szanował. Ta pogróżka tylko go rozwścieczyła. Król Narkotyków nie należał do ludzi, którzy pozwalają się szantażować. Nachylił się do niej bardzo blisko i we właściwy sobie gwałtowny sposób ostrzegł, że jeśli to zrobi, jej dni będą policzone.

Czas w więzieniu upływał według nieznośnej rutyny. „Chapo” wstawał wcześnie i chodził po spacerniaku. Pewnego dnia zdarzyło się coś nieoczekiwanego: spotkał dwóch kolegów, bliskich współpracowników, którzy popełnili przestępstwo, żeby dać się złapać i trafić do tego samego więzienia co ich szef. Po serdecznym powitaniu powiedzieli mu, że postąpili tak, by pomóc mu w ucieczce; musieli opracować plan. Poza tym przynosili ważną wiadomość – nazwisko kapusia, który go zdradził.

Gdy tylko je poznał, owładnęła nim żądza zemsty. To już nie były spekulacje, nie, teraz miał pewność, że to bracia Arellano Félix. Nie umieli się go pozbyć w inny sposób, więc postanowili na niego donieść, żeby uspokoić władze rozjuszone śmiercią kardynała. Nie tracąc ani chwili, wziął telefon – miał aparat w celi, bo wcześniej zdążył już przekupić strażników, którzy spełniali wszystkie jego zachcianki – i wydał wyrok.

Kiedy to zrobił, poczuł niepokój, pomyślał bowiem, że jego wrogowie mogą wykorzystać fakt, iż znajduje się w więzieniu, ale nie przejął się tym zbytnio. Spokojnie usiadł ze swoimi ludźmi, by zaplanować ucieczkę. Od jakiegoś czasu rozważał różne możliwości i doszedł do wniosku, że jego droga do wolności przebiega przez izbę chorych. Należało jednak zbadać dokładnie, jak działa ta instytucja. Nie zastanawiając się długo, sam zranił się w rękę. Opatrzyła go Camila, lekarka prowadząca ambulatorium.

Wraz ze swoimi ludźmi zaczął ją obserwować i rozważać najróżniejsze, możliwe lub nie, sytuacje oraz ryzyko całej operacji. W ramach planu „Chapo” miał uwieść lekarkę za pomocą swojego uroku osobistego i fortuny. Pomysł ten nie był mu niemiły, bo kobieta naprawdę mu się podobała. Tak więc z pomocą strażników wymyślał tysiące pretekstów, by móc wciąż wracać do ambulatorium.

Uciekając się do takich wybiegów, „Chapo” stopniowo zdobywał zaufanie lekarki. Powoli dowiadywał się też, jak działa więzienna izba chorych. Po powrocie do celi notował na karteczkach wszystko, co jego zdaniem stanowiło słabe punkty tej sekcji.

Gdy Joaquín snuł w więzieniu plany ucieczki, Griselda przeprowadziła własne śledztwo i odkryła, że już po ślubie „Chapo” miał wiele romansów w okolicy. Ponownie więc złożyła mu wizytę. Mało jej diabli nie wzięli ze złości. Czuła się oszukana. Zwyzywała go. Powiedziała, że zasłużył na odsiadkę w Stanach Zjednoczonych, powinien słono zapłacić za to, że ją zdradził.

„Chapo” zarzekał się, że nie wie, o co jej chodzi, dementował to, co mówiły o nim różne kobiety. Przekonywał, że w jego sytuacji łatwo stać się obiektem ataków ze strony kogoś, kto chciałby się na nim zemścić z byle powodu. Dodał, że najbardziej mu przykro, iż Griselda podejrzewa go o jakiekolwiek relacje z Jessicą, agentką DEA, która wsadziła go za kratki. „Chapo” odpierał zarzuty żony, twierdząc, że wszystkie te historie były częścią uknutego wiele lat wcześniej planu gringos, których jedynym celem było ujęcie go na terytorium Stanów Zjednoczonych i zamknięcie w więzieniu do śmierci.

Choć Griselda nie bardzo chciała mu wierzyć, słodycz, z jaką szeptał jej do ucha, że choćby to była prawda, ona i tak zawsze będzie tą najważniejszą, a inne pozostaną na drugim planie, w końcu ją przekonała. Rozmowa urwała się, gdy strażnik ogłosił koniec widzenia. „Chapo” w więzieniu przyzwyczaił się, że robi co mu się podoba, wyszedł więc z pokoju widzeń małżeńskich, by przywołać do porządku funkcjonariusza, który ośmielił się mu przerwać w tak delikatnym momencie. Patrząc wyzywająco, kazał mu się wycofać, a sam wrócił do celi, gdzie za zamkniętymi drzwiami udowodnił żonie, że była i nadal jest miłością jego życia. Griselda zgodziła się trwać u jego boku i walczyć o odzyskanie wolności ojca jej dzieci.

Na tym etapie lekarka zaangażowała się już bardziej, niż powinna. W głębi serca miała nadzieję, że „Chapo” po odsiedzeniu kary zacznie nowe życie. Trochę pociągał ją ten więzień, w którym wszyscy widzieli wcielonego diabła, a który przy niej zachowywał się jak anioł. Uśpił jej czujność. Podświadomie i wbrew własnym uczuciom wiedziała, że związek ich dwojga jest niemożliwy. On był przestępcą. Ona uczciwą osobą, niezdolną do takiego szaleństwa jak romans z więźniem.

Zgodnie ze swoim zwyczajem „Chapo” zaczął pływać między dwoma pozornie spokojnymi wodami, które w każdej chwili mogły zmienić się w tsunami zdolne zniszczyć choćby najbardziej dopracowany plan ucieczki z więzienia Puente Grande, jednego z najlepiej strzeżonych w Meksyku.

Griselda powiedziała, że mu wybacza, jednak nie potrafiła zapomnieć o jego licznych skokach w bok i wciąż nosiła się z zamiarem rozstania. Chciała zabrać dzieci i odizolować je od „Chapo”, by nie poszły w ślady swojego ojca. Natomiast więzienna lekarka Camila miała coraz większy mętlik w głowie. Czuła się oszukana przez Joaquína, który ośmielił się mieć w więzieniu towarzyszkę i spać z nią w jednej celi.

Z kolei Jessica nalegała na rozmowę i złożyła mu na piśmie propozycję, którą wielu by przyjęło. Wiedząc, że wcześniej czy później zostaną ujawnione wszystkie jego ciemne sprawki, poprosiła go oficjalnie, żeby dobrowolnie podpisał zgodę na swoją ekstradycję do Stanów Zjednoczonych i współpracę z tamtejszym wymiarem sprawiedliwości. Innymi słowy, zaproponowała mu, żeby został informatorem i w ten sposób uniknął kary; w jej odczuciu była to przyjacielska przysługa.

„Chapo” odmówił. Wtedy Jessica wysłała do niego kolejny list, przedstawiając mu dwie opcje do wyboru, jedną gorszą od drugiej: mógł spędzić resztę życia w więzieniu lub liczyć się z tym, że wrogowie się nim zajmą i wyślą go na cmentarz.

Wiedział, że nigdy nie pójdzie na współpracę z prokuraturą, ale trudno mu było zapomnieć o dwóch wariantach przedstawionych przez Jessicę, wciąż tłukły mu się po głowie. Jednak nigdy nie rozważał poważnie jej oferty. Prawdziwi mężczyźni nie wymiękają, a za takiego „Chapo” się uważał. Postanowił uciec. Choćby musiał oszukać setki kobiet lub zaprzedać duszę diabłu. Na szczęście w realizacji tego planu mógł liczyć na pomoc swoich towarzyszy, w więzieniu i poza nim.

III

PRZEGRUPOWANIA SIŁ

Bracia Arellano Félix, szefowie kartelu z Tijuany, i ich siepacze sądzili, że skoro „Chapo” siedzi w więzieniu, wygrają bitwę. By go dobić, planowali zadać mu kolejny cios. Spodziewali się, że w ten sposób położą kres kartelowi z Guadalajary, obecnie źle zorganizowanemu i podupadającemu. Bracia zamierzali przejąć jego szlaki przerzutowe, teren działania, towar dużej wartości i odzyskać rzekomo należący im się transport, który na polecenie „Chapo” podprowadził im jego wspólnik, Ismael Zambada, lepiej znany jako „Mayo” Zambada.

Historia zaczęła się, kiedy jedna z łodzi należących do braci Arellano Félix została skonfiskowana przez meksykańskie władze. Bracia obarczyli za to odpowiedzialnością „Mayo” Zambadę, nadzorującego logistykę w tym rejonie. Ten bronił się, mówiąc, że nie miał z tym nic wspólnego. Ale nie był to jedyny przypadek; policja przeprowadzała jedną akcję za drugą, ktoś musiał dawać jej cynk. Bracia Arellano Félix nie przyjęli tłumaczeń Zambady, a ich śledztwa zawsze prowadziły w tym samym kierunku – oskarżyli go więc o kradzież, zaznaczając, że w narkośrodowisku są dwie rzeczy, których mafiosi nigdy nie wybaczają: kradzieży „koksu” i odbicia kobiety.

Bracia Arellano Félix poprosili „Chapo” – wówczas jeszcze na wolności – o głowę „Mayo” Zambady, by w ten sposób wyrównać rachunki. Daleki od zgody na ich propozycję Joaquín – wierny obrońca swojego wspólnika, lojalny przyjaciel i towarzysz – ostrzegł go, że wrogowie na niego polują. To zdarzenie stało się początkiem nowej wojny wewnątrz mafii, a zanosiło się na nią od dawna. Widząc, że nieuchronnie zbliża się konfrontacja, bracia Arellano Félix spotkali się ze swoim wspólnikiem, Amadem Carrillo, „Panem Niebios”8, by poprosić go o pomoc. Ten stanął po ich stronie, czego „Chapo” się nie spodziewał.

„Mayo” Zambada musiał się ukryć, „Chapo” zaś pojechał do Guadalajary, by porozmawiać z Amadem Carrillo, któremu w zaufaniu wyjawił dane kryjówki. Ta nieostrożność doprowadziła do zamachu, z którego Joaquínowi udało się ujść z życiem. Było to wyraźne ostrzeżenie na cudzym terenie. To zdarzenie i zamach na lotnisku w Guadalajarze zmusiły „Chapo” do opuszczenia Meksyku i schronienia się w Gwatemali. Miał nadzieję, że sytuacja się uspokoi, a potem wszystko będzie po staremu.

„Chapo” zawiadomił „Pana Niebios”, gdzie przebywa. Ten, działając na dwa fronty, wykorzystał swoje kontakty w rządzie i kilku agencjach federalnych ze Stanów, by go zdradzić. Liczył na to, że jego rywal zostanie schwytany lub zabity; tak czy inaczej było to dla niego korzystne. Nie zdawał sobie sprawy, że Meksyk i mafia narkotykowa jeszcze długo będą się cieszyć obecnością Joaquína Guzmána Loery.

IV

KARDYNAŁ

Przed ucieczką do Gwatemali ”Chapo” musiał przekonać swoją żonę Griseldę, żeby z nim wyjechała. Wiedział, że powinien zniknąć, bo ścigały go amerykańskie władze, meksykańska policja i jego wrogowie, bracia Arellano Félix. Griselda odmówiła – nie chciała być zbiegiem. Posunęła się nawet dalej – kierując się miłością do niego i do swojej rodziny, poprosiła, by sam oddał się w ręce wymiaru sprawiedliwości, bo nie potrafiła dłużej godzić się z tym, że prowadzi takie życie. W ten sposób mógł uratować siebie i innych. Mimo że miał nóż na gardle i znajdował się w trudnym położeniu, „Chapo” nie zamierzał jednak posłuchać jej błagań i narzucił swoje zdanie.

Joaquín wszedł na specjalną ławkę, którą trzymał w domu – nigdzie indziej nie miał odwagi jej używać – by znaleźć się na wysokości żony, i powiedział: „Jedziesz ze mną albo zostaniesz z moim cieniem”. „Chapo” nie znał rozwiązań pośrednich: kochał ją i chciał, by stała u jego boku. Griselda była kobietą z rancza, z tych, które – jak mężczyźni – łatwo się nie poddają. I choć nie brakowało jej charakteru ani determinacji, wiedziała również, że kiedy Joaquín wchodzi na ławkę, nie ma żartów. Ten oświadczył, że skoro przysięgła nie opuścić go aż do śmierci, powinna z nim pojechać. Ten argument uraził Griseldę, bo, pomyślała, niewolnictwo zniesiono już dawno temu. Ale kiedy „Chapo” zszedł z ławki, ukląkł i zaczął ją błagać, żeby z nim wyjechała, była tak poruszona, że się zgodziła.

Potem pojechała po dzieci do szkoły. Dwie godziny później miała się spotkać z „Chapo” na lotnisku w Guadalajarze.

Jessica w biurze wojska meksykańskiego analizowała materiały dotyczące „Chapo”, kiedy odebrała anonimowy telefon z informacją, że Guzmán ma zamiar uciec. Wiadomość okazała się prawdziwa. „Chapo” ruszył swoim grand marquisem w kierunku lotniska w Guadalajarze, chciał zostawić za sobą przeszłość, która nie dawała mu spokoju. Rozważał nawet możliwość zaczęcia nowego życia w Gwatemali, po domknięciu kilku interesów prowadzonych z Kolumbijczykami. W międzyczasie potwierdzono, że capo chce wyjechać z kraju, i wojsko zostało postawione w stan gotowości. Jessica dała sygnał do podjęcia akcji. Chodziło o to, by ująć go na lotnisku, o ile się tam faktycznie zjawi.

„Chapo”, nieświadom tego, co szykują na niego władze i jego wrogowie, poprosił kierowcę, żeby zwolnił, bo obawiał się, że przeoczą znaki wskazujące zjazd z autostrady. W efekcie wyprzedził ich inny grand marquis z przyciemnionymi szybami. Dwie minuty później ten drugi samochód został ostrzelany na parkingu przy lotnisku przez kilku ludzi, którzy wyskoczyli z trzech furgonetek. Napastnikami, uzbrojonymi w karabinki automatyczne, byli bracia Arellano Félix i ich wspólnicy.

Czas się zatrzymał, „Chapo” zamarł. Życie przewinęło mu się przed oczami, gdy patrzył na atak. Zobaczył, jak otworzyły się tylne drzwiczki gran marquisa i wytoczyło się z nich ciało kardynała, który próbował wysiąść, by błagać napastników o litość. Ci w pośpiechu odjechali z miejsca napadu, nie zdając sobie sprawy, że pomylili auta, a ich ofiarą padła niewłaściwa osoba.

Rozległy się syreny radiowozów. „Chapo” zrozumiał, że nie może się wycofać. W towarzystwie ochroniarza pognał na lotnisko, próbując się ratować. Ludzie biegali przerażeni w różnych kierunkach, szukając bezpiecznego miejsca. Histeryczne krzyki świadków zdarzenia mieszały się z syrenami policji, od której w jednej chwili zaroiło się w terminalach. Zamieszanie trwało przez kilka minut. „Chapo” wykorzystał ten czas, żeby zniknąć. Już bezpieczny, choć serce jeszcze mocno mu waliło, bo poczuł, że właśnie otarł się o śmierć, zadzwonił do żony i powiedział jej, że nastąpiła zmiana planów i spotkają się na tajnym pasie startowym.

Przygotowana przez Jessicę operacja na lotnisku zakończyła się fiaskiem. Po „Chapo” nie było ani śladu. Pojawił się za to prezydent Meksyku, by nawymyślać im od głupców – właśnie zabito kardynała Posadasa, tuż pod ich nosem, i nikt się nawet nie zorientował. Po tej wpadce będą mieli na karku Kościół i całe społeczeństwo. Z wściekłością domagał się od agentów federalnych natychmiastowych efektów. Jessica dostała najbardziej upokarzającą w życiu reprymendę od swoich szefów w Stanach Zjednoczonych.

Gdy na lotnisku w Guadalajarze wciąż jeszcze panował chaos, „Chapo” leciał już swoim samolotem do Gwatemali, nie wiedząc, że zegarek jego córki – prezent od kolegi ze szkoły – miał zainstalowany nadajnik, którego sygnały satelita przekazywał do wojskowej anteny. W ten sposób określono jego dokładne miejsce pobytu.

Kilka minut później Jessica wsiadła na pokład samolotu DEA lecącego do Gwatemali. Powitał ją funkcjonariusz odpowiadający za ten rejon, który zaprowadził ją prosto do biur Centralnego Ośrodka Wywiadu Wojskowego w Gwatemali. Agentka poinformowała, że na teren kraju wjechał jeden z największych na świecie handlarzy narkotyków, Joaquín Guzmán, alias „Chapo”. DEA chciało go ująć, a zaraz potem poddać natychmiastowej ekstradycji do Stanów Zjednoczonych. Jednak dowódcy gwatemalskiego wywiadu mieli inny plan – za wszelką cenę chcieli przypisać sobie ten sukces i zobaczyć na swojej piersi medale. Dlatego szef tej jednostki – późniejszy prezydent Gwatemali – nie chciał zmarnować okazji, którą dostał na tacy.

Schwytanie „Chapo” stanowiło smakowity kąsek i szansę na awans w siłach zbrojnych lub karierę polityczną, nawet jeśli cena miała być bardzo wysoka. Jakiś czas później macki przestępcy dosięgły i pozbawiły życia kilku krewnych pułkownika Otta Péreza Moliny, jednego z odpowiedzialnych za jego zatrzymanie. Dlatego właśnie generał Olea nigdy nie pokazał twarzy, choć miał na to wielką ochotę, gdy przesłuchiwał „Chapo” w Meksyku.

Guzmán, dysponujący wtyczkami we wszystkich instytucjach rządowych, na chwilę przed operacją mającą na celu jego ujęcie odebrał ostrzegawczy telefon. Znajdował się w swoim nowym mieszkaniu położonym w najbardziej ekskluzywnej części stolicy Gwatemali. Dostał informację, że jeżeli złapią go Gwatemalczycy, zostanie poddany ekstradycji do Meksyku, ale jeśli wpadnie w ręce DEA, wyślą go prosto do Stanów Zjednoczonych. Ledwo zakończył połączenie, usłyszał hałas – siły bezpieczeństwa właśnie szykowały się do wyważenia drzwi.

„Chapo” zdążył udzielić wskazówek żonie i poszedł do kuchni. Tam uruchomił elektroniczny mechanizm, który otworzył małe sekretne drzwi ukryte w ścianie i się schował. Wiedział, że w takim momencie jak ten przyjdzie po niego Jessica. Ogarnięta obsesją agentka kierująca operacją szukała go już wystarczająco długo.

V

UCIECZKA

Po szczegółowym wywiadzie „Chapo” i jego towarzysze uwięzieni w Puente Grande zdecydowali, że – tak jak Joaquín sądził, zanim się zjawili – najlepsza droga ucieczki prowadzi przez izbę chorych.

Na tym etapie „Chapo” przeprowadził już dokładną analizę działania ambulatorium: znał na przykład godziny wizyt, narzędzia i fartuchy, jakich używano, wiedział, gdzie je przechowywano, o której przychodzili i wychodzili pracownicy, jakiego rodzaju leki stosowali, by uspokoić chorych, w jakich dniach mieli najwięcej pracy, a w jakich panował spokój.

Jeden z jego ludzi odnotowywał wszystkie osoby z zewnątrz, które miały jakieś związki z izbą chorych. Sprawdzał dostawców, laboratoria kliniczne, obsługę karetek, personel medyczny, pralnię, a nawet tych, którzy przywozili czepki i maseczki dla pielęgniarek.

Poświęcili wiele nocy na opracowanie szczegółowego planu, który obejmował opanowanie pawilonu, nawiązanie sojuszy, kontrolowanie zarówno więźniów, jak strażników i personelu administracyjnego. By to osiągnąć, „Chapo” często opłacał chętnym alkohol, kobiety i narkotyki. Wkrótce stał się panem zakładu karnego i hołubionym więźniem, którego wszyscy chcieli chronić w dowód wdzięczności za tak wielką „dobroć”.

Zdobywszy władzę i zaufanie, Guzmán i jego ludzie urządzili w celi 307 małą uroczystość. Zgromadzili już wystarczającą ilość informacji, teraz nadeszła pora działania. Do butelki po coca-coli, która służyła za szklankę, nalali rumu Bacardi i wznieśli toast. W tym czasie „Chapo” zrzucił strój więźnia, by założyć specjalne ubranie utrudniające czujnikom wykrycie ciepła wytwarzanego przez ludzkie ciało. Po raz ostatni przed wielką zmianą Joaquín obrzucił wzrokiem swój drugi dom.

Cela, której jedną ścianę ozdobił wizerunkiem Serca Jezusowego, a drugą świętym Malverdem, zdjęciem Griseldy z dziećmi i plakatem meksykańskiego boksera, Julia Césara Cháveza, służyła mu za mieszkanie przez kilka lat. Życie w więzieniu nauczyło go czegoś, co już wcześniej przeczuwał, ale czego nie rozumiał w pełni, póki nie przybył do Puente Grande – ważniejsza niż pieniądze i władza jest wolność.

Pracownik porządkowy, zgodnie z ustaleniami, przyszedł o wyznaczonej porze. „Chapo” pożegnał się ze swoimi dwoma dobrymi przyjaciółmi, obiecując im, że póki będzie żył, niczego im nie zabraknie. Bardziej emocjonalny z nich go uściskał: „To sprawa honorowa, bracie”, powiedział. Na tym poprzestali, bo pracownik poganiał ich, mówiąc, że pora już iść.

Był to silny brunet w wieku trzydziestu siedmiu lat, który miał pchać wózek z brudną bielizną z izby chorych do pralni. Nie szedł ani specjalnie wolno, ani szybko, poruszał się dokładnie tak samo jak zawsze w środę, gdy zabierał brudne rzeczy, by zawieźć je do samochodu z pralni. W głębi korytarza musiał minąć dwa punkty kontrolne, a w każdym z nich znajdował się oficer, którego zadaniem było sprawdzenie wózków zatrzymujących się przed czujnikami.

Pierwszy oficer podszedł, żeby rzucić okiem na wózek. Zanim to zrobił, spojrzał uważnie na pracownika porządkowego. Ten uśmiechnął się i mruknął: „Gdyby wzrok mógł zabijać…”. Komentarz nie spotkał się z życzliwym przyjęciem oficera, który zapytał, czemu wiezie tak dużo ubrań. Pracownik po prostu wzruszył ramionami. Kontrolujący nie zainteresował się bliżej zawartością wózka.

Dla „Chapo” była to chwila ogromnego napięcia. Kulił się na dnie wózka, cały spocony. Miał nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Każdy nosi w sobie własne traumy, musiał więc zatkać dłonią usta, by nie krzyczeć. Nie przypuszczał, że powróci do niego złe wspomnienie z dzieciństwa, kiedy ojciec zamykał go w szafie. Były to trzy sekundy, w czasie których znów modlił się do świętego Malverdego, by uczynił cud. Obiecał, że jeśli tak się stanie, zadba o jego kaplicę, a w zamian za odzyskanie wolności zacznie prowadzić działalność dobroczynną na rzecz ubogich.

Widząc beztroską minę pracownika porządkowego – który okazał się utalentowanym aktorem, a za ten niewielki wyczyn miał zostać wynagrodzony prawdziwą fortuną i domem dla matki – oficer dał mu znak, by przeprowadził wózek koło czujników ciepła i ruchu. Obaj kontrolerzy zbliżyli się do monitorów, dokąd czujniki przesyłały sygnały w wypadku pomiaru odbiegającego od normy. Specjalne ubranie i dodatkowa powłoka wózka zadziałały bez zarzutu, tak jak to zaplanowali towarzysze „Chapo”. W celi 307 świętowano powodzenie akcji. W tym samym czasie w ambulatorium lekarka zastanawiała się, co się stało z jej narzędziami, które zniknęły.

W sektorze dostawczym zakładu karnego – miejscu, do którego przyjeżdżają ciężarówki z zaopatrzeniem i inne pojazdy – pracownik przekazał wózek z brudną bielizną mężczyźnie ubranemu jak ludzie zatrudnieni w pralni. „Wszystko zgodnie z życzeniem szefa”, powiedział. Było to hasło oznaczające, że akcja przebiega według planu.

W więzieniu, w strefie medycznej zakładu karnego, dokąd powrócił pracownik porządkowy, zaczepił go strażnik, który z formularzem w ręku chciał sprawdzić, czy przeprowadzono drugą rewizję. Pracownik, nadal dobrze odgrywając swoją rolę, spojrzał tamtemu w oczy i powiedział, że został zatrudniony do sprzątania i nic ponad to. Strażnika zirytowała ta odpowiedź i wyciągnął z kabury broń; atmosfera tak zgęstniała, że można by ją kroić nożem. Inny strażnik, który właśnie robił obchód, przerwał te scenę, pytając, co się dzieje.

Napięcie opadło, gdy pracownik porządkowy poskarżył się, że strażnicy nadużywają władzy. On tylko wykonuje swoje obowiązki. Sytuacja w więzieniu się uspokoiła, a w tym czasie na nieuczęszczanej szosie prowadzącej do Puente Grande z ciężarówki pralni wysiadł „Chapo”. Wbił wzrok w horyzont i uśmiechnął się – był gotów się zemścić i przywrócić porządek.

Szybko przebrał się w swój zwykły strój: buty na grubej podeszwie, dżinsy, przylegającą koszulę i pasek ze skóry węża. Jeden z jego ludzi, który wysiadł z sedana, podał mu nieodzowny element garderoby – bejsbolówkę. „Chapo” założył czapkę daszkiem do tyłu i wsiadł do auta, które natychmiast ruszyło, by zniknąć na szosie prowadzącej ku wolności.

VI

NIEMORALNA PROPOZYCJA

Na pustyni w pobliżu więzienia Puente Grande czekał na niego helikopter. „Chapo” sądził, że wszystko poszło idealnie, teraz jednak ze zdumieniem zobaczył, że w gotowej do lotu maszynie siedzi jakiś elegancko ubrany człowiek. Nie wiedział, o co chodzi, i pomyślał, że to pułapka zastawiona przez braci Arellano Félix. Przywitał się, a odpowiedź nieznajomego przywróciła go do życia – postawny mężczyzna o nienagannych manierach przedstawił się jako wysoko postawiony funkcjonariusz rządowy. Przybył na bezpośredni rozkaz prezydenta.

Nieco uspokojony, „Chapo” zapytał o powód nieoczekiwanego spotkania. Tamten go poprawił: nie mogło być mowy o nieoczekiwanym spotkaniu, wszystko zostało wcześniej zaplanowane. „A może myśli pan, że naiwny plan z poderwaniem lekarki i ucieczką w wózku z rzeczami do prania z więzienia o podwyższonym rygorze to coś błyskotliwego?”, rzucił młody funkcjonariusz.

Chyba pierwszy raz w życiu „Chapo” całkiem zatkało, z czego skorzystał gość, by mówić dalej. „Mam dla pana propozycję od prezydenta: niech pan dla nas pracuje. My zostawimy pana w spokoju, a pan nada nam innych, zaczynając od tych, którzy chcieli pana wykończyć: braci Arellano Félix. Potem przekaże nam pan każdego, kto wejdzie panu w drogę lub nie spełni oczekiwań rządu”.

W tym samym czasie, gdy oni pertraktowali na pustyni, w jednej z auli uniwersytetu w Guadalajarze odbywała się prelekcja ilustrowana zdjęciami z przestępczej kariery „Chapo”: fotografie pochodziły z jego młodości, kiedy zaczynał od transportu marihuany w swojej rodzinnej wsi La Tuna; z późniejszego okresu, kiedy został już capo, były tam sceny z zamachu na kardynała; wreszcie ujęcia z okresu, który spędził w więzieniu. La Tuna, wioska licząca zaledwie dwustu mieszkańców, stała się legendarna, bo urodził się w niej, wychował i nauczył fachu „Chapo” Guzmán. Prelekcję prowadziła Jessica, która umiała wzbudzić zainteresowanie studentów i wykładowców. Zjawiły się także media.

Wystąpienie zaczęła od przedstawienia źródeł handlu narkotykami, jednej z największych katastrof, jakie dotknęły meksykańskie społeczeństwo. Narkobiznes rozwijał się błyskawicznie i od pierwszej chwili dostarczał ogromnych pieniędzy, dlatego wydawał się problemem, na który nie ma rady. Piękna kobieta przedstawiła nowatorską koncepcję na ten temat, skupiając się na „rekrutacji”.

Sukces narkobiznesu jako „rekrutera” opiera z jednej strony na możliwościach zarobku, jakie oferuje ta działalność, choć – zapewniła – pieniądze nie są tu jedynym magnesem. Z drugiej strony, ludzie pośrednio lub bezpośrednio zbliżają się do handlu narkotykami, bo, poza korzyściami finansowymi, szukają adrenaliny, co jest znamienne dla społeczeństwa, które wciąż marzy o szczęściu. Przy czym – uściśliła – jego wyobrażenie o pomyślności nie ma nic wspólnego z rozwojem duchowym.

Zdaniem Jessiki polityczna strategia pod hasłem „wojna z narkobiznesem” to za mało. Ponadto, jeśli społeczeństwo naprawdę chce uchronić swoich obywateli przed tym niszczącym procederem, musi się mocniej zaangażować. Na nic zda się podejmowanie wysiłków, takich jak schwytanie szefa kartelu z Sinaloa „Chapo” Guzmána, póki będą istnieć osoby użyczające mu swoich firm w charakterze legalnej fasady dla jego interesów w nadziei na dodatkowy dochód. Poprzez takie postępowanie, wedle słów Jessiki, przekracza się cienką linię dzielącą dobro od zła.

Śmiała teoria dla większości zgromadzonych oczekujących na kolejne dane statystyczne, nadające się do wypełniania stron gazet i pozwalające uzasadnić pewne posunięcia władz, jak na przykład propozycję, którą wiele kilometrów dalej wysoko postawiony funkcjonariusz rządu meksykańskiego złożył „Chapo”. Ten zastanawiał się zaskoczony, czy Jessica wie o tym, co się dzieje i czy stanowi to część planu strategicznego prezydenta, pragnącego wykazać się wysoką skutecznością w zwalczaniu przestępczości. W kraju i za granicą rosło powszechne niezadowolenie z powodu potęgi meksykańskich mafii narkotykowych, które ścierały się z nieudolnym rządem, a ten niewiele robił, by się z nimi rozprawić, niemal nic.

Błyskotliwe wystąpienie Jessiki, przygotowane przy pomocy jej partnera Rodriga – który czekał, aż agentka dostanie urlop w pracy, by mogła spełnić złożoną miesiąc wcześniej obietnicę ślubu – zostało przerwane pytaniem dziennikarza, który miał za zadanie podrzucić medialną bombę w samym środku tak obiecującego wykładu. W pytaniu krył się haczyk, którego w pierwszej chwili Jessica nie zauważyła. Dziennikarz, pragnąc przykuć uwagę słuchaczy, co chwila zawieszał głos dla większego efektu dramatycznego – zabieg dość typowy w jego środowisku. „Pani Jessico – zaczął – czy sądzi pani, że ten lub jakikolwiek inny rząd ma wystarczającą władzę, by mówić o zwalczaniu narkobiznesu? Bo zgódźmy się: wszyscy musimy dać coś od siebie, ale kiedy ani rząd, ani prezydent tego nie robią, tym bardziej nie może tego zrobić społeczeństwo, które nie ma ku temu żadnych środków”.

Jessica odparła, że nie rozumie pytania, a dziennikarz, jakby właśnie liczył na taką reakcję, ciągnął dalej, coraz bardziej podnosząc głos: „Jak to możliwe, że ktoś ścigany przez rząd tak po prostu sobie ucieka i znika z publicznego widoku? Czy to nie absurd?”.

Na te słowa wszyscy ucichli i czekali w napięciu na jakąś rewelację, bo dziennikarz, który zabrał głos, był znany ze swoich ciągłych, na ogół uzasadnionych ataków na rząd. Gdy nie wiadomo, o co chodzi, lepiej powstrzymać się od działania, głosi złota zasada; jednak Jessica o tym zapomniała i ponownie wpadając w pułapkę dziennikarza, powiedziała, że nie rozumie, o czym mowa.

To właśnie chciał usłyszeć dziennikarz i bez zwłoki wytoczył swoje działo – niewiedza u osoby na jej stanowisku stanowi jasny przykład nieudolności władz w tak kluczowej sprawie jak narkobiznes i jego szefowie, którzy czują się w więzieniach jak u siebie w domu. Dowodów nie trzeba szukać daleko – choćby najświeższa ucieczka Joaquína Archivalda Guzmána, znanego jako „Chapo” Guzmán, z rzekomo dobrze strzeżonego więzienia Puente Grande.

Jessica zupełnie nie spodziewała się tej wiadomości i o mało nie zemdlała z wrażenia. Rektor pospiesznie zakończył spotkanie, widząc zaniepokojenie zebranych, którzy jeszcze kilka chwil wcześniej z zadowoleniem słuchali śmiałych deklaracji agentki, dających nadzieję na nowy etap w walce z narkobiznesem.

VII

DURANGO

Teraz Joaquín Guzmán, jego przyjaciele i rząd zawarli tajny pakt: prośbą lub groźbą zjednoczyć mafie narkotykowe, stawiając na ich czele jednego szefa – „Chapo”. Tym sposobem rząd miał nadzieję ograniczyć przemoc, zmniejszyć wskaźnik zabójstw i kontrolować narkobiznes, co oznaczałoby dla prezydenta nader wygodną sytuację.

Ile razy upadamy? W takich wypadkach najważniejsze jest, by umieć się podnieść. „Chapo”, który znów musiał zaczynać od zera, wiedział o tym dobrze. W dodatku napotkał poważny problem: żaden narco już mu nie ufał. Rozeszła się wieść, że poszedł na współpracę z DEA i federalnymi, którzy trzymają mu nóż na gardle.

Jakby tego było mało, „Chapo” opuścił więzienie ze złamanym sercem – nie potrafił zapomnieć lekarki, którą oszukał, by zrealizować swój plan. To, co zaczęło się jako podstęp konieczny do ucieczki, z czasem zmieniło się – wedle jego zapewnień, które miały zapewne służyć za usprawiedliwienie i uchronić go przed podejrzeniami o tchórzostwo – w prawdziwą miłość. Tak przynajmniej zapewniał Camilę. Najbardziej ze wszystkiego doskwierało mu, że nie mógł się z nią pożegnać. Nie miał kiedy przeprosić jej za manipulację ani powiedzieć, że choć cel uświęca środki, zakochał się w niej, bo jest wyjątkową kobietą.

Tym samym argumentem posłużył się w poufnej rozmowie telefonicznej z Jessicą pułkownik Mendoza, dowódca dywizji wojska meksykańskiego, której powierzono ochronę rejonu Sinaloa. Pułkownik zaproponował jej, by połączyli siły w celu schwytania człowieka, który stał się wielkim strapieniem dla nich obojga. Chciał wykorzystać sprzeczne uczucia agentki: jej miłość i nienawiść do „Chapo”, awers i rewers monety. Yin i yang. Jessica rozważała propozycję pułkownika Mendozy, który nie wiadomo skąd znał jej najbardziej strzeżony sekret: przypadkowe spotkanie z Joaquínem w Nowym Jorku.

Pułkownik Mendoza zainteresował się nią, obdarzył ją zaufaniem i zrozumieniem. W efekcie Jessica całkiem się otworzyła i przyjęła jako swój cel postawiony przez wojskowego: znów złapać „Chapo”, za wszelką cenę.

Ten cel trzymał Jessicę w gotowości i dodawał jej sił. Starała się zebrać jak najwięcej informacji, które mogłyby ją naprowadzić na ślad „Chapo”. Przyglądając się zdjęciom byłych żon, kochanek, buchonas9 i przyjaciółek Joaquína, stwierdziła, że być może jest w Europie lub Azji, gdzie łatwo mógłby się ukryć z którąś z nich.

Pułkownik odrzucił tę możliwość. Jego zdaniem ktoś taki jak „Chapo” musi żyć aktywnie i bez wątpienia spróbuje powrócić do dawnych interesów. Ten argument zbił z tropu Jessicę, która starała się być chłodna i opanowana. Pułkownik przedstawił swoje teorie na temat możliwych miejsc pobytu Guzmána: jakiś stan na północy Meksyku albo nawet jego rodzinna wieś La Tuna w górach w Sinaloa.

La Tuna to wieś, w której wychował się „Chapo” i jego rodzeństwo, wszyscy jako dzieci „rolnika”, który według władz tak naprawdę zajmował się najważniejszą gałęzią gospodarki w okolicy – uprawą i przemytem marihuany.

Tam „Chapo” Guzmán piął się po szczeblach hierarchii u boku Héctora „Güero” Palmy, swojego przyjaciela z dzieciństwa, z którym najpierw uprawiał marihuanę, a potem zajął się transportem towaru z miast na wybrzeżu w stanie Sinaloa do Stanów Zjednoczonych. Także w La Tuna Jessica natknęła się ponownie na „Chapo”, nie mając pojęcia, że człowiek, z którym się tak przyjaźniła i spotkała ponownie w Wielkim Jabłku, został wielkim handlarzem narkotyków.

Gdy pułkownik Mendoza uzasadniał swoją hipotezę, myśli Jessiki poszybowały do Sinaloa, do czasów, w których „Chapo” pocieszał ją, przynosząc ukradzione z cmentarza kwiaty. Albo tamten słoneczny dzień, kiedy przyszedł do niej z kapelą… Wokalista musiał go podnieść, żeby zobaczyła go z okna swojego domu, skąd zaskoczona słuchała głosu Joaquína, który okropnie fałszując, śpiewał z całych sił, że ten świat nie jest w stanie pomieścić łączącej ich przyjaźni.

W La Tuna, swoim ulubionym miejscu na ziemi, „Chapo” ukrywał się chroniony przez swoich ludzi. Mężczyzna taki jak on, maszynka do produkcji dolarów, nie zmieniłby stylu życia tylko dlatego, że od ponad dwóch lat próbuje go ująć policja. Teraz bardziej niż kiedykolwiek musiał być w ciągłym ruchu, a umowa, jaką zawarł z rządem, pozwalała mu na to. W tym porozumieniu jedna rzecz, choć dodana drobnym drukiem, była jasna: jeśli pozwoli się złapać, władze wszystkiego się wyprą.

Przyjęcie pracy, którą zaproponował jej pułkownik Mendoza, oznaczało dla Jessiki, że musi natychmiast przygotować operację w rejonie Durango. Według pewnych informacji „Chapo” ukrywał się pomiędzy La Tuna a tym niegościnnym zakątkiem meksykańskiej ziemi. Pułkownik nie tracił z oczu żadnej z jego ukochanych, szczególnie Emmy Coronel, pięknej Durangijki, która zdobyła sławę, wygrywając konkurs piękności na targach kawy i guajawy. Zaledwie dwa lata później smukła miss miała zostać nową towarzyszką „Chapo” Guzmána, kiedy rozstał się ze swoją żoną Griseldą, z którą miał czworo dzieci. Poza tym miał jeszcze troje dzieci z pierwszego małżeństwa z Alejandriną Maríą Salazar.

Obserwując poruszenia Emmy – która miała obywatelstwo amerykańskie, dzięki czemu mogła łatwo przekraczać granicę – pułkownik Mendoza nabrał pewności, że „Chapo” przebywa w Durango, gdzie dalej prowadzi swoje interesy.

Losy Emmy przypominały historie wielu innych ślicznych kobiet, które po wygranej w konkursie piękności stają się celem miłosnych zabiegów mężczyzn u władzy. Zdobywają wszystko, czego pragną – czułość, pieniądze, władzę, sławę – ale na koniec płacą wysoką cenę za to, że nie wykuły swojej przyszłości własnymi siłami, co niemal zawsze prowadzi do nieszczęścia.

W Angosturze, ranczu w górskim ustroniu, często powtarzała się pewna scena: zwalniały śmigła awionetki, drzwiczki się otwierały i ukazywały się w nich adidasy Nike, które zostawiały charakterystyczny ślad. To był znak „Chapo”, który w ręku dzierżył karabin maszynowy, a na sobie miał dżinsy, koszulę, bejsbolówkę i ciemne okulary.

Potem z awionetki wyłaniał się Inés Barrera, pięćdziesięciolatek z przystrzyżoną brodą, w koszuli w kratkę. Pewnego dnia „Chapo”, korzystając z łączącego ich powinowactwa, bo Barrera był ojcem Emmy, spytał go, czy mógłby wprowadzić na ranczu parę udoskonaleń: „Pod warunkiem, że to panu nie przeszkadza, don Inés”, dodał. „A czemu miałoby mi przeszkadzać, Joaquín? Skoro, jak sam mówisz, już jesteśmy rodziną”, odparł tamten. „Chapo” nie był przyzwyczajony, by mówiono do niego po imieniu; używał go tylko, gdy musiał okazać legitymację wyborcy10. Idąc wśród witających go ludzi, powiedział: „Dla pana, drogi teściu, jestem »Chapo«”. Przez cały czas miejscowi klepali go po plecach, na znak podziwu. Na te oznaki sympatii Guzmán reagował, poprawiając im kapelusze na głowach lub serdecznie poklepując po plecach czy ramionach.

Z otaczającego go tłumu wyróżniał się Edgar, dwudziestojednoletni chłopak, który w towarzystwie swojej pięknej narzeczonej uściskał serdecznie ojca i powiedział mu, że reszta rodzeństwa nie mogła przyjść na imprezę z okazji jego imienin. „Chapo”, który dobrze znał swoje dzieci, nie przejął się tym i oświadczył w euforii, że nigdy więcej nie wsadzą go do więzienia, a tym bardziej w Durango, bo ta ziemia go kocha.

Jednak Jessica deptała mu po piętach i w jednej z baz wojskowych szykowała się, by ruszyć z całym sprzętem i przeszkolonym oddziałem na zwycięską akcję. Wciąż powtarzała swoim ludziom, że nie mogą wrócić bez „Chapo” Guzmána, człowieka, który obrósł już w legendę.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1 Wywiad Seana Penna opublikowano 9 stycznia 2016 r. (w dzień po schwytaniu „Chapo”), jednak przeprowadzony został w czasie, gdy przestępca ukrywał się przed wymiarem sprawiedliwości [o ile nie podano inaczej, wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki].

2 Słynne motto Pabla Escobara: kasa czy kulka? (dosł. srebro czy ołów?), który osiągał swoje cele za pomocą przekupstwa lub przemocy.

3 Program rozrywkowy niewysokich lotów złożony z piosenek, pokazów tanecznych, konkursów i żartów. Obecnie nie jest już emitowany.

4 Karabinek AK-47 [przyp. aut.].

5 Zetas – znana z bezwzględności paramilitarna grupa terrorystyczna działająca w latach 1999–2018; początkowo składała się z byłych komandosów wynajmowanych przez mafię, by z czasem stać się niezależnym kartelem.

6 26 i 27 września 2014 r. zaginęła w Iguali grupa 43 studentów kolegium nauczycielskiego, którzy zamierzali wziąć udział w antyrządowej manifestacji upamiętniającej masakrę w Tlatelolco w 1968 r. Do tej pory nie ustalono, co się stało z zaginionymi ani kto ich uprowadził i zamordował, jednak wiele poszlak wskazuje na udział w zbrodni lokalnej policji, wojska i mafii.

7 Jesús Malverde – meksykański bohater ludowy otoczony lokalnym kultem, zwłaszcza w stanie Sinaloa, zwany meksykańskim Robin Hoodem; patron przestępców i handlarzy narkotyków; postać niepotwierdzona historycznie.

8 El Señor de los Cielos.

9Buchón – mafioso pochodzący z prowincji (gdzie znajdują się plantacje), człowiek pozbawiony kultury, który zdobył wielką fortunę i się z nią obnosi. Określenie nawiązuje do przypadłości częstej wśród ludzi mieszkających w górach (gdzie woda jest uboga w jod) – wola (buche). Buchona to jego partnerka, kobieta atrakcyjna, ubrana kosztownie, ale bez gustu, często po wielu operacjach plastycznych.

10 Legitymacja wyborcy (hiszp. credencial de elector) – dokument uprawniający do głosowania.