Kwiat paproci. Opowieść o Barbarze Piaseckiej-Johnson - Lila Dmochowska - ebook

Kwiat paproci. Opowieść o Barbarze Piaseckiej-Johnson ebook

Lila Dmochowska

3,9

Opis

Kiedy Marilyn Monroe grała rolę ubogiej, głupiutkiej artystki estradowej w filmach: „Mężczyźni wolą blondynki”, „Jak poślubić milionera” czy „Pół żartem, pół serio” i szukała dla siebie lepszego życia w ramionach bogacza, purytańska amerykańska widownia trzymała za nią kciuki i nie widziała niczego zdrożnego w jej wyznaniu, że „najlepszym przyjacielem kobiety są brylanty” oraz że „ze wszystkich perfum świata najpiękniejszy jest zapach pieniędzy”. (…)

Kiedy jednak taka przygoda rozgrywała się w realnym świecie Nowego Jorku i dotyczyła młodej, wykształconej blondynki z Europy Wschodniej, opinia publiczna była oburzona i czuła się oszukana, tak jakby odziedziczona przez nią fortuna uderzała po kieszeni każdego obywatela Ameryki bezpośrednio.

(fragment z książki)

Jedni porównywali ją do Kopciuszka, drudzy do Królowej Śniegu. Niektórzy widzieli w niej zakochaną w starszym mężczyźnie marzycielkę; inni wyrachowaną łowczynię majątków. Cały świat poznał Barbarę Piasecką-Johnson podczas sądowej batalii o spadek po Johnie Sewardzie Johnsonie, którą Polka toczyła z jego dziećmi. Proces pomiędzy „złą macochą” i potomkami milionera nazwany został przez amerykańską prasę ówcześnie najdłuższą, najdroższą i najbardziej sensacyjną sprawą sądową ostatnich lat. Oliwy do ognia dolała Fortuna Johnsonów Barbary Goldsmith, w której autorka nie tylko przedstawiła sagę rodziny Johnsonów, ale i zdała czytelnikom relację z batalii o rodzinny spadek. Czy jednak znajdziemy tam prawdę o tym jak skromna kobieta z polskiej prowincji stała się jedną z najbogatszych kobiet USA i jedną z największych polskich kolekcjonerek dzieł sztuki?
Oto biografia Barbary Piaseckiej-Johnson, z której dowiecie się jaki los czeka tego, kto znajduje kwiat paproci… Odkryjecie tajemnice najbogatszej Polki w historii, zajrzycie do jej rezydencji Jasna Polana, dzięki niepublikowanym nigdy wcześniej zdjęciom, w tym światowej sławy fotografa z Nowego Jorku – Czesława Czaplińskiego.
Lila Dmochowska – historyk sztuki, niezależny krytyk artystyczny, fotograf, podróżniczka. Autorka bestselleru Leopold Zborowski. Główny bohater historii o Modiglianim i artystach paryskiej cyganerii, Universitas 2014, a także licznych artykułów i esejów z dziedziny sztuki współczesnej. W swoich tekstach łączy dociekliwość naukową z pasją detektywistyczną. Jest absolwentką tego samego Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego, co Barbara Piasecka-Johnson – bohaterka jej najnowszej książki Kwiat paproci (Universitas 2019).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 268

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (8 ocen)
3
2
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Beciabook

Nie oderwiesz się od lektury

Pasjonująca i rzetelna. Bardzo polecam.
00

Popularność




Okładka

Strona przedtytułowa

Strona przedtytułowa

Strona przedtytułowa

Mojej Mamie Amelii

 

Kłamstwo nie ma wcale krótkich nóg. Jest chyże jak gazela. To właśnie prawda wlecze się za nim na żółwich nóżkach, wraz ze swoimi dokumentami, sprostowaniami, uściśleniami.

WISŁAWA SZYMBORSKA1

1 J. Szczęsna, A.K. Bikont, Pamiątkowe rupiecie, Kraków 2012, s. 287.

Kwiat paproci zakwita pod Sobótką

Dzieje najbogatszej na świecie Polki przyrównywane były nie raz do wielu postaci z bajek. Widziano ją w roli Kopciuszka, dobrej wróżki czy szlachetnej Belli z Pięknej i Bestii. Opowieści te kończą się jednak szczęśliwie. Żadna z nich nie pasuje zatem do historii życia Barbary Piaseckiej-Johnson. Można raczej jej skomplikowany żywot przyrównać do losu głównego bohatera z baśni Ignacego Kraszewskiego Kwiat paproci.

Sobótka, którą Barbara wybrała na miejsce ostatniego etapu życia, to dość symboliczne miejsce na mapie Dolnego Śląska. Istnieje bowiem prastara słowiańska baśń opowiadająca o legendarnym kwiecie paproci, który zakwita właśnie u podnóża masywu Ślęży w najkrótszą noc w roku, zwaną świętojańską. Kto odnajdzie ów perunowy kwiat, zapewni sobie bogactwo i dostatek. Będą one jednak złudne i nie przyniosą mu szczęścia. Zdobytym majątkiem nie wolno się dzielić.

Czy Piasecka-Johnson znała zbeletryzowaną przez Józefa Ignacego Kraszewskiego ludową powiastkę o kwiecie paproci? Czy choć raz, mieszkając w Sobótce, skojarzyła własny los wygrany na loterii z tym okrutnym i samolubnym kwiatem? Tego oczywiście nie wiemy, ale bez trudu możemy sobie wyobrazić scenę, kiedy w rozgwieżdżoną noc św. Jana robaczki świętojańskie odbywają taniec godowy, a nieuleczalnie chora bogaczka dyskretnie zerka z okna swojej rezydencji w stronę ludzi zmierzających z pochodniami na szczyt Ślęży. Podczas nocnych sobótkowych zabaw zapewne wielu z nich będzie śpiewać i skakać przez ogniska, a najbardziej zdesperowani – jak co roku – wyruszą na poszukiwanie kwiatu paproci…

 

Zapukała sama…

Wiosną 2012 roku w Instytucie Historii Sztuki (IHS) Uniwersytetu Wrocławskiego, przy ulicy Szewskiej 36, pojawiła się emisariuszka od Barbary Piaseckiej-Johnson, która zaproponowała ówczesnemu dyrektorowi, profesorowi Waldemarowi Okoniowi, przekazanie części swoich bibliofilskich zbiorów do uczelnianej biblioteki2. Nie była to deklaracja wiążąca, poparta oficjalnym pismem, więc profesor uprzejmie podziękował, przekazał pozdrowienia i o całej sprawie zapomniał. Niebawem jednak pod uniwersytecki budynek podjechała półciężarówka wypełniona tysiącami katalogów aukcyjnych oraz dziesiątkami albumów i książek o sztuce3.

Dar sprawił bibliotekarzom niemały kłopot. Trudno go było szybko posegregować i skatalogować, a niebawem planowano ceremonię symbolicznego przekazania z udziałem samej Piaseckiej. Unikalny zbiór postanowiono umieścić w błękitnym gabinecie retro, w którym odbywają się obrony prac magisterskich (moja obrona również odbyła się w tym stylowym saloniku). Przygotowania do uroczystego spotkania władz IHS z kolekcjonerką były w toku, ale konkretnej daty nie ustalono. Nikt nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo była już wówczas chora…

Niestety, nie udało się Piaseckiej-Johnson odwiedzić macierzystej uczelni i osobiście przekazać księgozbioru, chociaż Sobótkę dzieli od Wrocławia tylko 25 kilometrów. Być może sama donatorka za długo zwlekała z decyzją, aby skontaktować się z IHS, który sam się do niej nie dobijał i nigdy nie zabiegał o dotacje. Wiadomość o jej śmierci spadła jak grom z jasnego nieba i prace nad systema­tyzowaniem zbiorów zostały na pewien czas wstrzymane. To właśnie wtedy postanowiłam bliżej zainteresować się moją starszą koleżanką z tego samego Studium Historii Sztuki (ja ukończyłam je już w XXI wieku). Nie wiadomo, co kierowało Piasecką, kiedy postanowiła przekazać katalogi do użytku kolejnych pokoleń IHS. Może podświadomie liczyła na to, że kiedyś jakiś wrocławski historyk sztuki zainteresuje się jej życiem i pasją kolekcjonerską wnikliwiej niż dziennikarze?

 

2 Cenniejsze książki, w tym starodruki, kolekcjonerka już wcześniej przeznaczyła dla Zakładu im. Ossolińskich. Było to ok. 159 publikacji, głównie obce polonika wydane w wieku XIX i pierwszej połowie XX, a także trochę literatury najnowszej polskiej wydanej w kraju; http://ossolineum.pl/wp-content/uploads/2015/04/Za%C5%82.-nr-3-7_cz.-2.pdf (dostęp: 12 października 2015).

3 Wśród zestawu wydawnictw zagranicznych można się było doliczyć tylko pojedynczych, dość przypadkowych pozycji traktujących o polskiej sztuce i rodzimych artystach. Pojawiły się zapewne w bibliotece polonijnej kolekcjonerki jako prezenty przywożone jej przez gości z rodzinnego kraju.

Koleżanka z Instytutu

W 1996 roku Uniwersytet Wrocławski postanowił poświęcić jeden z numerów swojego pisma „Nasz Uniwersytet” sławnym absolwentom uczelni. Na łamach tego periodyku, wśród wielu wybitnych osób, pojawiła się też Barbara Piasecka, jednak bez podania drugiego członu jej nazwiska – Johnson. Notatka o niej była dość kuriozalna. Autorzy opracowania nie wymienili konkretnych zasług Piaseckiej, pomimo że uczelnia kilka lat wcześniej odznaczyła ją (15 listopada 1990 roku) Złotym Medalem, doceniając rangę swojej dyplomantki jako filantropa, konesera sztuki i kolekcjonera4. Redakcja ograniczyła się tylko do stwierdzenia, że Piasecka zaistniała „jako osoba, o której głośno było we wszystkich środkach masowego przekazu”5. Zamieszczono jej legitymacyjne zdjęcie oraz wydobyto na światło dzienne treść niektórych pism i podań z archiwalnej teczki personalnej.

Zgromadzone akta dotyczące studenckiej przeszłości Barbary Zygfrydy Piaseckiej6 są przechowywane w Archiwum Uniwersytetu Wrocławskiego7. Ich zawartość jest nader skromna: krótki życiorys, świadectwo maturalne, fotografia, kilka podań, arkusz ocen, późniejsza zagraniczna korespondencja absolwentki z władzami uczelni.

Z obejrzanych przeze mnie dokumentów wynika, że Piasecka długo nie mogła się zdecydować, co chciałaby robić w życiu. Bezpośrednio po maturze, zdanej w 1955 roku, nie starała się o przyjęcie na żadne studia – jak sama napisała: „ze względu na chorobę matki i ciężkie warunki materialne”. Następnie (bodaj w roku 1957) zaczęła studiować rolnictwo, zapewne za namową ojca rolnika, który był dla córki wielkim autorytetem. Jej dwaj starsi bracia skończyli meliorację na Politechnice Wrocławskiej. Wszystko wskazuje na to, że w owym czasie cała rodzina Piaseckich wiązała swoją przyszłość z rolnictwem.

Dziewczyna szybko zrozumiała, że nie jest to dla niej wymarzony zawód i próbowała przenieść się na biologię na Wydziale Przyrodniczym Uniwersytetu Wrocławskiego. Podanie motywowała chęcią studiowania spokojniejszego kierunku, bardziej zgodnego z jej temperamentem. Została dopuszczona do egzaminu wstępnego, ale nie przeszła go pomyślnie. Niepowodzenia Piaseckiej na sprawdzianach łatwiej zrozumieć, gdy spojrzy się na jej maturalną cenzurkę, odzwierciedlającą braki prawie we wszystkich przedmiotach. Wśród trójek błyszczały tylko dwie piątki: z wychowania fizycznego i przysposobienia obronnego oraz dwie czwórki: z logiki i chemii.

W październiku 1958 roku napisała kolejne podanie do rektora – tym razem z prośbą o przyjęcie na filologię polską lub filozofię. Jeszcze tego samego roku zaczęła studiować tę ostatnią. Przerwała jednak naukę po semestrze – i tu nie odnalazła swojego powołania. Postanowiła ubiegać się o przyjęcie na historię sztuki.

Jakie okoliczności sprawiły, że córka rolnika zapałała miłością do sztuk pięknych? To pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Nie można przecież brać na poważnie późniejszych zwierzeń milionerki Barbary Piaseckiej-Johnson, zamieszczonych w amerykańskiej prasie, że już jako nastolatka miała wizję: leżąc latem pośród koniczyny, ujrzała siebie jako wielką kolekcjonerkę. W takim wypadku od razu zdawałaby egzaminy na historię sztuki i nie marnowałaby cennych lat na poszukiwania zawodowej drogi.

Łatwiej byłoby nam uwierzyć, gdyby opowiedziała o swoich kolekcjonerskich marzeniach, które zrodziły się podczas obozu zabytkoznawczego w czerwcu 1960 roku. Odbył się on po pierwszym roku studiów z historii sztuki, w Opactwie Cystersów w Henrykowie. Kolega zrobił jej wtedy serię portretów na rozległej, ukwieconej mniszkiem polanie. Jedna z tych fotografii jest szczególna. Basia trzyma w ręku dmuchawiec niczym magiczny atrybut, co zdecydowanie wyróżnia ją pośród innych młodych ludzi w tle. Widać, że nabrała już powietrza i zaraz zdmuchnie opierzone nasiona. Zapewne pomyślała życzenie. Jeśli uda jej się wprawić w lot wszystkie zarodniki, marzenie się spełni. Dmuchawiec symbolizuje wolność i nieograniczone możliwości. Jego ulotność niesie też ze sobą skojarzenia wanitatywne: Vanitas vanitatum et omnia vanitas („Marność nad marnościami i wszystko marność”). Cytat z Księgi Koheleta zawiera przemyślenia na temat sensu ludzkiego życia. Wynika z niego, że nic na świecie nie posiada wartości absolutnej; nie jest trwałe i nie potrafi w pełni uszczęśliwić. Ani miłość, ani bogactwo; ani władza, ani sława; nawet mądrość nie czynią człowieka raz na zawsze pewnym swego i zadowolonym. Kiedy do końca prześledzimy dzieje naszej bohaterki, będziemy mogli się przekonać, jak wielka mądrość zawarta jest w stwierdzeniu pochodzącym ze Starego Testamentu.

*

Piasecka z desperacją dobijała się do drzwi wymarzonego studium. Zezwolono jej (warunkowo) na uczestnictwo w zajęciach. Przez pierwszy semestr pilnie chodziła na wykłady i ćwiczenia jako wolny słuchacz, zdobyła wymagane zaliczenia i otrzymała upragniony indeks. Była seminarzystką bardzo sumienną, ale nie wybitną. Studia ukończyła z rocznym poślizgiem. W podaniu o przedłużenie terminu obrony tłumaczyła się chorobą matki oraz ogromem materiału badawczego, którego nie zdoła szybko przyswoić. W 1965 roku obroniła pracę magisterską pt. Jan Stanisławski – twórca nowoczes­nego malarstwa polskiego8, którą komisja egzaminacyjna określiła jako ambitną. Ostatecznie magistrantka otrzymała ocenę dobrą, gdyż dopatrzono się w tekście błędów merytorycznych.

Kiedy Barbara Piasecka studiowała na Uniwersytecie Wrocławskim, historia sztuki była bardzo elitarnym kierunkiem (przyjmowano wtedy na rok 10–12 studentów), z bardzo konserwatywnym programem nauczania, obejmującym również naukę kilku języków obcych: łaciny, francuskiego, angielskiego i oczywiście niemieckiego9, niezbędnego w badaniu archiwów dotyczących sztuki śląskiej. Prawie wszystkie osoby uzyskujące wtedy dyplom magistra historii sztuki to wyjątkowe osobowości, które zaistniały w późniejszym czasie jako pracownicy naukowi, dyrektorzy i kustosze muzeów, antykwariusze czy kolekcjonerzy.

Na marginesie należy zaznaczyć, że w latach 50. XX wieku i jeszcze kilka dekad później aż dziesięć semestrów zabierało słuchaczom IHS przyswojenie wiedzy o arcydziełach i rozwoju artystycznych idei od antyku do okresu międzywojnia (obecnie pięcioletni okres studiów obejmuje również sztukę XX wieku i najnowszą). Przyszli profesjonalni znawcy sztuki zgłębiali atrybuty chrześcijańskich świętych, rozgryzali definicje filozofów, tłumaczyli łacińskie inskrypcje. Każdy na wyrywki musiał znać panteon antycznych bogów i związane z nimi mity, a także Stary i Nowy Testament, aby móc trafnie zinterpretować wszechobecne w sztuce nowożytnej alegorie.

Admiratorką sztuki najnowszej była wtedy na wrocławskiej uczelni Helena Blum (Blumówna). Pani profesor z Krakowa tuż przed II wojną światową obroniła pierwszy w Polsce doktorat ze sztuki współczesnej. To ona przywoziła do socjalistycznej Polski nowinki o modnych artystycznych trendach poznawanych na Biennale w Wenecji i na zagranicznych sympozjach naukowych, na których pojawiała się regularnie, pomimo rygorów żelaznej kurtyny. Ceniona historyk i krytyk sztuki dzieliła swój czas pomiędzy Kraków (wykładała również na Uniwersytecie Jagiellońskim) i Wrocław. Helena Blumówna była na wrocławskiej uczelni prawdziwym autorytetem i to właśnie od niej zarazili się „współczesnością” dawni uczelniani koledzy Piaseckiej – profesor Paweł Banaś i Mariusz Hermansdorfer (były dyrektor Muzeum Narodowego we Wrocławiu, twórca autorskiej kolekcji polskiej sztuki współczesnej).

Piasecka, prawdopodobnie również dzięki Helenie Blum, zafascynowana była nowymi artystycznymi trendami. Zdecydowała się bowiem pisać pracę magisterską właśnie pod jej skrzydłami. Wkrótce po obronie otrzymała stypendium na studia podyplomowe w Między­narodowym Centrum Studiów nad Ochroną i Konserwacją Zabytków w Rzymie10 i dzięki temu wyfrunęła w daleki świat. Taki scenariusz wydaje się zdecydowanie bardziej wiarygodny niż plotki, że do wyjazdu przyczynił się jej narzeczony, który poprosił mieszkającego we Włoszech brata, by pomógł Piaseckiej znaleźć tam pracę.

*

Archiwum uniwersyteckie przechowuje również późniejszą korespondencję (w formie faksów) Barbary Piaseckiej-Johnson z sekretariatem rektora. W 1983 roku ktoś z rodziny Piaseckich został upoważniony do odbioru kserokopii jej pracy magisterskiej. Dwa lata później (4 kwietnia 1985 roku) wystawiono zaświadczenie o ukończeniu przez nią studiów. Taki dokument był jej zapewne potrzebny, by przedstawić go na procesie sądowym w toczącej się w Nowym Jorku batalii o spadek po Johnie Sewardzie Johnsonie. Nikt bowiem nie chciał w Ameryce uwierzyć, że była pokojówka Johnsonów posiadała dyplom ukończenia wyższej uczelni.

W 1991 roku (z paromiesięcznym opóźnieniem) sławna absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego osobiście odebrała Złoty Medal, przyznany jej przez władze uczelni w dowód uznania za zasługi na polu kultury i sztuki. W tym uroczystym dniu odbyła się w Auli Leopoldina skromna uroczystość, w trakcie której udostępniono do wglądu jej oryginalną pracę dyplomową. Ona zaś napisała na stronie tytułowej: „Widziałam pamiętnego dnia 1 marca 1991”. I złożyła podpis.

4 A. i Z. Judyccy, Polonia: słownik biograficzny, Warszawa 2000, s. 243.

5 „Nasz Uniwersytet – pismo społeczności Uniwersytetu Wrocławskiego” 1996, s. 21–22.

6 W późniejszym czasie Barbara Piasecka-Johnson zrezygnowała z drugiego imienia (Zygfryda). Nie widnieje ono w żadnym słowniku biograficznymi ani nie zostało umieszczone na jej nagrobku.

7 Archiwum Uniwersytetu Wrocławskiego, teczka Barbary Zygfrydy Piaseckiej (dostęp: 30 października 2015).

8 Biblioteka Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego, Katalog prac magisterskich, nr kat. 142.

9 W teczce studenckiej (przechowywanej w Archiwum Uniwersytetu Wrocławskiego) znajdują się zaliczenia z czterech języków obcych.

10 Stypendium naukowe w Międzynarodowym Centrum Studiów nad Ochroną i Konserwacją Zabytków w Rzymie otrzymał również znany pisarz i architekt Waldemar Łysiak.

Zacharzyce? Ona tam nigdy nie mieszkała…

Wojciech i Pelagia Piaseccy wraz z dziećmi: Barbarą, Rochem, Grzegorzem i Piotrem, uciekali ze wsi Staniewicze, położonej nieopodal Grodna, kiedy to 17 września 1939 roku Armia Czerwona uderzyła na tyły polskich wojsk. Mieli nadzieję bezpiecznie przetrwać okres wojny w Aleksandrowie pod Warszawą.

Rodzina Piaseckich po mieczu pochodziła z okolic Poznania. Wojciech był powstańcem wielkopolskim. Urodził się pod koniec XIX wieku we wsi Masłowo (powiat śremski). Trudno dociec, jakie okoliczności w okresie międzywojennym rzuciły młodego Wielko­polanina na tereny wschodniej Polski. Ludzie mieszkający na wsi nie byli wtedy zbyt mobilni. Żenili się zazwyczaj z osobami z sąsiednich wiosek albo pozostawali na ojcowiźnie. Przeprowadzki z jednego krańca Rzeczypospolitej na drugi były rzadkością. Być może mężczyzna zdecydował się na wyjazd w okolice Grodna, aby odciąć się od przeszłości. Niewykluczone, że skusiły go mniejsze koszty utrzymania w tamtym rejonie. Bywało, że niższa cena masła powodowała migrację całych rodzin. Kiedy 25 lutego 1937 roku w Staniewiczach urodziła się Basia, jej ojciec liczył sobie czterdzieści dwie wiosny.

Kilka informacji o własnych dziejach z okresu okupacji zdradziła sama bohaterka podczas procesu o spadek po Johnie Sewardzie Johnsonie. Opowiadała przed sądem chaotyczne, mrożące krew w żyłach historie. Niewiele jednak mogła pamiętać z tamtych czasów. Wspomnienia z wczesnego dzieciństwa tracimy zazwyczaj przed dziesiątym rokiem życia. Psychologowie nazywają to dziecięcą amnezją. Kiedy Hitler napadł na Polskę, Basia była zaledwie dwuletnią dziewczynką. Przedstawione przez nią informacje o pochodzeniu i tragicznych losach własnej familii są zapewne tylko przebłyskami mglistej pamięci, pomieszanymi z fragmentami historii, które opowiadali rodzice. Jeśli nawet wspomnienia dorosłych były interesujące, to zazwyczaj młodzi słuchali ich tylko jednym uchem. Sama Piasecka wspominała:

Z późniejszych opowiadań rodziców wiedziałam, że rozpoczęła się wojna. Bombardowali kościół, zabili księdza. Leśniczy został przywiązany do drzewa i zagryzły go wilki […]. Byliśmy aresztowani w naszym własnym domu, ale udało nam się uciec […], ktoś wylał kawę na moją stopę; poczułam straszny ból. Byłam w szpitalu, ale leżałam na pryczy na korytarzu, bo szpital był przepełniony. Leczyli tam moje oparzenie, jeszcze ciągle mam bliznę […]. Zbliża się do mnie na biało ubrana kobieta z czekoladą w ręce i mówi: Powiedz Heil Hitler, a dam ci czekoladę. Moja matka mówi bardzo cicho: Nie rób tego i ja mówię: Nie lubię czekolady11 .

*

Po zakończeniu II wojny światowej Piaseccy przenieśli się do Wielkopolski. Osiedli w obrębie wsi Perzów, niedaleko Domasłowa i osady Szczęście, w powiecie kępińskim, w dawnym województwie poznańskim. Tam Basia uczęszczała do szkoły podstawowej pierwszego stopnia (nieżyjący już ojciec mojej znajomej uczył się z nią w jednej klasie). Najprawdopodobniej jej rodzice zasiedlili w okolicy opuszczony dworek i objęli tamtejsze gospodarstwo. Po paru latach z niejasnych przyczyn majątek został im jednak odebrany. Na przełomie 1947 i 1948 roku Piaseccy zdecydowali się na przeprowadzkę do Wrocławia. Tu dziewczyna ukończyła podstawówkę. Jednak w artykułach prasowych i niektórych książkowych opracowaniach dotyczących Piaseckiej-Johnson autorzy podają informację, że Basia-Kopciuszek wyfrunęła w daleki świat z podwrocławskiej wsi Zacharzyce…

*

Zacharzyce (niem. Sacherwitz) położone są na południowym wschodzie stolicy Dolnego Śląska, tuż za rogatkami osiedla Brochów, na starym trakcie biegnącym z Wrocławia do Nysy. Na początku XX wieku wieś przeżywała swój najlepszy okres w dziejach. Zachowana z 1916 roku kartka pocztowa z Sacherwitzprzedstawia barokową bryłę pałacu, okazały budynek wiejskiej świetlicy i jej bogate wnętrze oraz pokaźnych rozmiarów zajazd. Kiedy polscy repatrianci z Kresów Wschodnich zasiedlali w połowie 1945 roku te tereny, wieś wyglądała zapewne tak, jak na przedwojennej pocztówce. Co dziś pozostało z czasów dawnej świetności tego zaścianka, w którym ponoć mieszkała Piasecka?

W dzień wolny od pracy można do Zacharzyc dojechać samochodem z centrum Wrocławia w 15 minut. Droga prowadząca do wioski jest wąska i brukowana. Tuż za tablicą informującą o nazwie miejscowości, z prawej strony duktu, stoją resztki malowniczego poniemieckiego folwarku, przy którym bujnie rozrosły się ostre krzewy jeżyn. Za nim, w gąszczu chwastów i samosiejek, kryje się ruina dawnego pałacu, z racji swojego obecnego stanu nazywana przez okolicznych mieszkańców „Strasznym Dworem”. Okazały gmach przetrwał wojnę w prawie nienaruszonym stanie. Około 1948 roku został podzielony na mieszkania dla pracowników PGR-u, którzy zajmowali się hodowlą trzody chlewnej w pobliskim majątku. Niestety, to nie o tym domostwie wspominała Barbara Piasecka-Johnson:

Po wojnie dali mojemu ojcu piękny dom w zamian za to, co stracił na wschodzie Polski. Mieliśmy ten dom przez półtora roku. Był piękny: olbrzymie dywany, wspaniałe obrazy, wspaniałe meble – piękny dom, podobny do tego z Jasnej Polany, może tylko nie tak duży. W 1947 roku zabrali go nam – zabrali wszystko z domu […]. Zabrali zwierzęta, wynieśli meble, obrazy. Przyszli i zabrali fortepian12.

W niedzielne jesienne popołudnie wioska wydaje się wymarła, więc trudno jest mi zagadnąć kogokolwiek na temat rodziny Piaseckich. Mam nadzieję, że niektórzy mieszkańcy jeszcze ich pamiętają, gdyż kilka lat temu rozmawiali na ten temat z dziennikarką lokalnej gazety:

Mało kto wie, że w podwrocławskich Zacharzycach gospodarstwo mieli rodzice miliarderki Barbary Piaseckiej-Johnson. To spadkobierczyni fortuny Sewarda Johnsona, jednego z dwóch współwłaścicieli firmy Johnson & Johnson. Obecnie należy ona do najbogatszych Amerykanów. Ma też jedną z największych prywatnych kolekcji dzieł sztuki na świecie. W latach młodości mieszkała właśnie w Zacharzycach. – Była to bardzo porządna rodzina. Pamiętam, jak Basia przyjeżdżała tutaj autobusem z Wrocławia w zniszczonych trampkach – opowiada Kornelia Mosewicz, jedna ze starszych mieszkanek wsi. – Jej rodzice u nas zostawiali traktor – wspomina kobieta. Po wyjeździe do USA miliarderka do Zacharzyc już nie zajrzała. Mieszkańcy chcieliby, żeby wróciła i zainwestowała tutaj13.

W tym miejscu należy zwrócić uwagę, że pani Kornelia w rozmowie z przedstawicielką prasy nie wspominała, iż rodzina Piaseckich żyła w Zacharzycach – to była nadinterpretacja dziennikarki. Gdyby tak było, po co mieliby w gospodarstwie sąsiadów trzymać swój traktor?

Dużo czasu zabrało mi szukanie po wsi gospodarzy pamiętających dzieje powojennych osadników. Większość pionierów już dawno poumierała. Zagadywane osoby kręciły przecząco głowami i wzruszały ramionami. Niektórzy słyszeli plotkę, że ponoć familia ta mieszkała w „Strasznym Dworze”. W końcu dotarłam do gospodarza, który znał Basię i chętnie (choć anonimowo) pomógł w ustaleniu kilku faktów.

Z jego relacji wynika, że Piaseccy na stałe mieszkali we Wrocławiu, a w Zacharzycach zarabiali na życie rolnictwem. Ojciec rodziny na początku próbował wieść znojny trud chłoporobotnika. Kiedy synowie dorośli i zaczęli wydajniej pomagać, on – już jako emeryt – raczej symbolicznie trzymał pieczę nad rolniczym interesem. Rodzice Basi powoli się dorabiali i sukcesywnie wykupywali od chłopów okoliczne pola uprawne, na których hodowali zieleninę. Nazywano ich badylarzami – tak pogardliwie mówiono o ludziach, którzy w PRL-u uprawiali i sprzedawali warzywa, owoce oraz kwiaty. Byli to prywatni przedsiębiorcy, rolnicy i ogrodnicy, dostarczający lokalnym aglomeracjom podstawowe artykuły żywnościowe, których nie produkował państwowy resort.

– Piaseccy domu w Zacharzycach nie mieli na pewno, tylko taką drewnianą szopę na polu – relacjonuje mój rozmówca, który czasami bawił się z Basią w chowanego, choć była od niego dużo starsza. – W tym miejscu, gdzie teraz stoimy, sadzili kapustę. Później, kiedy starzy Piaseccy podupadli na zdrowiu, pola uprawiali ich synowie. Dwóch kształciło się na inżynierów, trzeci nie chciał się uczyć i z czasem przejął zacharzyckie pola. Mniej więcej w połowie lat 70. Piotr, który tam gospodarzył, wyjechał za granicę, a grunty rolne w niejasnych okolicznościach przepadły. Potem Johnsonowa kupiła bratu Grzegorzowi stary dworek i 200 hektarów ziemi pod hodowlę zwierząt we wsi Domasłów na tzw. Szczęściu, w dawnym województwie poznańskim. Dzielił on te grunty z Walczakami, rodziną ze strony matki. Seward Johnson chciał sprowadzić do Domasłowa rasowe amerykańskie bydło, ale ówczesne polskie przepisy na to nie pozwalały. Gospodarze zajęli się więc hodowlą koni i owiec. Po jakimś czasie, gdy Grzegorz również wyjechał do Ameryki, majątek podupadł. Następnie na gospodarstwie osiadł brat Roch, który również trzymał tam konie, jednak nie miał głowy do gospodarki.

Mój rozmówca pracował w późniejszym czasie na Szczęściu i pamięta samochodowe „rajdy” braci Piaseckich po okolicznych drogach oraz to, że rządzili na miejscowych dyskotekach, podrywali dziewczyny i handlowali dolarami, z tego też powodu mieli kłopoty z ludową władzą. Później Roch został udziałowcem w torfowej spółce Torf Corporation, ale „Basia go z niej wyrzuciła, bo nie akceptowała jego drugiego małżeństwa z dużo młodszą kobietą. Ponoć była tak rozeźlona na brata, że nawet pozabierała zwiezione wcześniej do Domasłowa antyki”14.

11 B. Goldsmith, Fortuna Johnsonów, tłum. D. Talma, Warszawa 1992, s. 99.

12 B. Goldsmith, op. cit., s. 99.

13http://www.gazetakrakowska.pl/artykul/23283,w-50-dni-dookola-wroclawia-zacharzyce,id,t.html (dostęp: 22 marca 2015).

14 Cytat pochodzi z niniejszej książki z rozdziału Torf prosto z apteki natury.

Dziewczyna z Wrocławia

Wrocławscy koledzy Barbary Piaseckiej-Johnson, z którymi udało mi się skontaktować, mówią o niej Basia albo Baśka. Wspominają, że kiedyś mieszkała z rodziną w jednej z kamienic przy ulicy Tadeusza Kościuszki, ale dokładnego adresu nie są w stanie podać. Bywali tam czasami, ponieważ kolegowali się z jej braćmi. Poniemiecka czynszówka stała naprzeciw nieistniejącego już dziś kina Tęcza. Stąd do Zacharzyc było naprawdę niedaleko.

Ten fragment miasta, nazywany Przedmieściem Oławskim, należał po wojnie do tak zwanego trójkąta bermudzkiego, który wyznaczały ulice: Traugutta, Kościuszki i Pułaskiego. Domy w okolicy nie ucierpiały podczas oblężenia Breslau i po 1945 roku zostały zasiedlone przez repatriantów ze wszystkich dzielnic dawnej Rzeczy­pospolitej, w tym przez lwowski i warszawski lumpenproletariat, co sprawiło, że rejon ten szybko zyskał złą sławę.

*

W czasach licealnych Basia była jednak zameldowana w dzielnicy Śródmieście, na tzw. Wielkiej Wyspie przy ulicy Nauczycielskiej 4/5. Taki adres widnieje na jej świadectwie maturalnym z Liceum Ogólnokształcącego nr III, do którego uczęszczała15. Do roku 1965 mieściło się ono przy obecnej ulicy Jedności Narodowej 117 (niem. Matthias Strasse, wtedy była to ulica Józefa Stalina). Dziewczyna musiała codziennie przemierzać sporą odległość z domu do szkoły. Na piechotę zapewne zajmowało jej to około pół godziny. Tramwajem oczywiście krócej.

Długa droga z domu Basi na osiedle Ołbin, gdzie stała szkoła, była jedną z piękniejszych tras spacerowych, jaką dziś można polecić turystom zwiedzającym stolicę Dolnego Śląska. Przebiegała bowiem przez Ostrów Tumski. Chociaż najstarsza część Wrocławia wciąż stała w rusztowaniach, to można było podziwiać gotyckie kościoły, barokowe pomniki, malownicze mosty, liczne kanały Odry, ogród botaniczny. W końcu ulicą Księcia Józefa Poniatowskiego dochodziło się do majestatycznego budynku, pamiętającego rygor pruskiego gimnazjum.

Nietknięty przez wojnę gmach dawnego Königliches Friedrich Gymnasium został zbudowany w latach 1893–1896. Trzykondygnacyjny budynek wzniesiono z czerwonej cegły, w stylu neogotyckim, i ogrodzono wysokim żelaznym parkanem. Centralnie zaprojektowany ryzalit z wejściem głównym wieńczy attyka z dużą tarczą zegarową.

Piasecka chodziła do tego liceum dłużej niż większość jej kolegów, ponieważ nie otrzymała promocji do klasy maturalnej. Spadła zatem o rok niżej i na dwa ostatnie lata trafiła do klasy, w której uczyła się Ewa Tołpówna, córka ówczesnego rektora Wyższej Szkoły Rolniczej we Wrocławiu, profesora Stanisława Tołpy. Młodzież licealna korzystała wtedy z podręcznika do biologii, którego uczony był współautorem (wraz z Janem Radomskim). Na okładce książki widniał duży zielony liść, określany niekiedy przez uczniów mianem paprotki, choć po prawdzie bardziej przypomina on liść dębu. Koleżanki z ławy szkolnej, Ewa Tołpa-Schmidt i Barbara Piasecka-Johnson, spotkają się ponownie po trzydziestu pięciu latach w zupełnie innych okolicznościach, ale na tę opowieść trzeba jeszcze trochę poczekać…

Pani Ewa zaznacza, że nie przyjaźniła się z Basią w czasach licealnych. Miała już zgraną elitarną paczkę przyjaciół, do której córka chłoporobotnika, w dodatku repetująca klasę, raczej nie pasowała. Zresztą nowa uczennica nie zabiegała o niczyją przyjaźń. Została zapamiętana jako ładna blondyneczka, nieśmiała, zakompleksiona i cicha, która trzymała się na uboczu. Była stałym obiektem docinków ze strony kolegów. Często przychodziła nieprzygotowana do lekcji, a wywołana do tablicy jąkała się, peszyła i zacinała podczas odpowiedzi. W takich stresujących okolicznościach mocny rumieniec pokrywał jej policzki i można powiedzieć, że w czasach szkolnych pąs był jej znakiem firmowym. Pani Ewa nie pamięta żeby Basia z jakiegoś przedmiotu się wybijała. Była raczej bardzo przeciętną uczennicą.

W latach 50. młodzież szkolną zobligowano do noszenia granatowych uniformów, przy których zmieniało się co kilka dni białe kołnierzyki. Uczniowie musieli też mieć przyszyte tarcze na rękawach i obowiązkowo nosić berety, bez których nie byli wpuszczani na teren szkoły. Dawny kolega Piaseckiej o imieniu Bohdan wspomina: „Mam pamiątkową fotografię, jak stoi moja klasa i Basia z prawej strony, w uniformie – szkolnym fartuszku z białym kołnierzykiem, biedulka taka…”16.

Fartuch Piaseckiej odbiegał trochę od standardowego granatowego mundurka szkolnego, jakie można było nabyć w sklepach odzieżowych. Został uszyty przez jej matkę: być może z oszczędności, a być może nieśmiała dziewczyna chciała się wyróżniać w szkolnym tłumie. Ubiór miał wprawdzie taki sam prosty fason jak inne, ale był wykonany z błyszczącej satyny w kolorze ciemnoniebieskim. To fascynujące, jakie szczegóły można zapamiętać na długie lata. Ewa Tołpa wciąż widzi we wspomnieniach koleżankę siedzącą kilka ławek przed nią. Dziewczyna ma jasne włosy gładko ściągnięte w koński ogon…

Teraz już wiemy, dlaczego lata licealne nie były w życiu Barbary Piaseckiej przyczynkiem do miłych wspomnień. Chociaż w annałach swojego liceum występuje jako wybitna absolwentka17, nigdy nie odpowiadała na zaproszenia związane z rocznicami. Kilka dni po jej śmierci dziennikarze dowiedzieli się, że:

Członkowie Stowarzyszenia Absolwentów i nauczyciele mają za złe słynnej Piaseckiej, że nigdy nie interesowała się swoją szkołą. Nie przyjechała na jubileusz jej pięćdziesięciolecia w 1996 roku. Bardzo liczyliśmy, że nie tylko przyjedzie, ale wspomoże szkołę finansowo. Mieliśmy duże plany – mówiła POLITYCE w 2002 r. Bożena Sabatowska, sekretarz szkoły18.

Nie pojawiała się też na zjazdach absolwentów IHS, które zwyczajowo były organizowane pod Wrocławiem w wojnowickim Zamku na Wodzie, znajdującym się pod zarządem Stowarzyszenia Historyków Sztuki. Na archiwalnych zdjęciach widoczne są osoby z jej roku, z którymi podtrzymywała przyjaźń, będąc już amerykańską milionerką: Bożena Żankowska-Massy, Małgorzata Szelepin19, Stanisław Kozak20.

*

Czynszówka z ulicy Nauczycielskiej 4 (dawniej Gustav Dickhuth Strasse), w której 60 lat temu mieszkała Piasecka, stoi do dziś w pierzei cudem ocalałej z zawieruchy II wojny światowej. Przylegała ona bezpośrednio do gęsto zabudowanych kwartałów obecnego placu Grunwaldzkiego, zrównanych z ziemią podczas obrony Festung Breslau, aby w tym miejscu mogło powstać lotnisko. W bliskim sąsiedztwie tej kamienicy przez pół wieku funkcjonował największy targ spożywczy we Wrocławiu.

Secesyjna kamienica, tak jak i te z nią sąsiadujące, została wzniesiona na początku XX wieku. Ozdobiona sztukateriami, odmiennymi na każdym z pięciu pięter fasady, i delikatnym ażurem balkonowych balustrad, była kiedyś jedną z ładniejszych w okolicy. Dziś, nieremontowana przez 70 lat, chyli się ku upadkowi i pociąga za sobą rozkład wartości kulturowych i społecznych, także wśród niektórych lokatorów.

Przed zaniedbaną wysoką bramą, w samo południe, w dzień powszedni, stoi kilka osób, które zagaduję, pytając, czy tutaj mieszkają. – A uchowaj Boże – krzywi się kobieta, a mężczyźni jakby ze wstydem pochylają głowy, bo oni i owszem. Wypytuję więc o najdłużej mieszkających lokatorów i zdradzam cel mojej wizyty. W tym momencie panowie się ożywiają i wyżej podnoszą głowy. Nie wiedzieli, że w ich domu żyła kiedyś ta sławna amerykańska multimilionerka. Ich koleżanka teraz chyba trochę zazdrości, bo choć mieszkający w tym budynku panowie nic na tej wiadomości nie zyskują materialnie, to jest jednak prestiż i będzie się czym ekscytować przy wódeczce…

Weszłam przez dwuskrzydłowe wrota do przestronnej sieni i stanęłam na wzorzystej terakocie, tak charakterystycznej dla wrocławskich kamienic z początku XX wieku. Ściany z obu stron szerokich schodów wyłożone są błękitnymi glazurowanymi kaflami z delikatnym poziomym szlaczkiem i florystycznymi ozdobnikami. Tu napotkałam kolejnego lokatora, który stał w otwartych drzwiach swojego mieszkania i od progu krzyczał, że się haniebnie spóźniłam, a jemu woda wciąż się leje na głowę. Całą sytuację obserwował młody mężczyzna – chyba sąsiad. Uprzejmie wyjaśniłam, że nie jestem zarządcą tej nieruchomości i zdradziłam cel wizyty. Mężczyźni nie potrafili mi udzielić odpowiedzi, ale momentalnie stali się bardziej uprzejmi i pomocni. „Zaprotegowali” mnie sąsiadce, która przyszła wyjąć listy ze skrzynki. Mieszka w tej kamienicy od dwudziestu lat, nie może zatem pamiętać Piaseckich, ale wie, kto żyje w niej najdłużej. Wspięłyśmy się więc na trzecią kondygnację.

Miłe małżeństwo, które szeroko otworzyło swoje piękne stuletnie drzwi, żyje tu od pół wieku, jednak nie pamięta lokatorów z piętra wyżej. Teraz, gdy wiedzą, kto zajmował ów lokal, może przypomną sobie jakiś detal. Byli jednak na tyle uprzejmi, że pozwolili mi zapoznać się z rozkładem swojego przestronnego mieszkania o powierzchni 130 metrów kwadratowych. Mieszkanie piętro wyżej jest takie samo, choć dziś podzielone na dwa mniejsze. Pod numerem piątym nikt nie otworzył drzwi. Zapewne wszyscy w pracy. Dowiedzą się ciekawostek o swoim mieszkaniu od sąsiadów.

Schodząc po schodach o ażurowej stalowej konstrukcji, nie czułam rozczarowania, że więcej opowiedziałam lokatorom, niż się od nich dowiedziałam. Jakiś bonus jednak był. Na własne oczy zobaczyłam miejsce, które Barbara Piasecka zachowała w swoich wspomnieniach. Zrobiłam też kilka zdjęć, a mieszkającym tam ludziom – zupełnie nieświadomie – pozostawiłam legendę, która zapewne długo będzie jeszcze żyła w tej zaniedbanej kamienicy i dosładzała jej dekadencką egzystencję. Na parterze wciąż czekał na mnie pan, któremu woda zalewała mieszkanie. Nie martwił się już awarią. Pytał o rezultat mojego „śledztwa” oraz zapraszał na kawę i pogawędkę. Towarzyszący mu młodzieniec chciał się koniecznie upewnić, czy wiadomości o mieszkającej w jego domu multimilionerce Barbarze Piaseckiej-Johnson, to aby na pewno prawda.

*

Na początku lat 60. Piasecka, już jako studentka historii sztuki, przeprowadziła się do nowego mieszkania w świeżo wybudowanym, dwukondygnacyjnym bloku przy ulicy Łaciarskiej na Starym Mieście. Dziewczyna była tam zapewne domeldowana do brata inżyniera. Z tego miejsca miała tylko kilka kroków do Rynku i na uczelnię. Od tego czasu ona i jej nowy lokal stały się bardzo atrakcyjne dla kolegów z roku. Można było wpaść do Baśki po zajęciach na herbatę albo przechować się podczas „okienka”. Zorganizowała u siebie kilka hucznych prywatek. Mieszkanie było nowoczesne, z centralnym ogrzewaniem, łazienką i kuchenką gazową – luksusem niedostępnym w wielu poniemieckich kamienicach. Czteropokojowy lokal na pierwszym piętrze miał – jak na socjalistyczne warunki – bardzo wysoki standard: osobne WC i dwuskrzydłowe drzwi do salonu, ale nade wszystko o jego atrakcyjności stanowił dostęp do telefonu, który w okresie gomułkowskim i jeszcze kilka dekad później posiadali jedynie nieliczni uprzywilejowani szczęś­liwcy. Choć od tego czasu minęło pół wieku, niektórzy koledzy Piaseckiej wciąż pamiętają, że aparat telefoniczny przy Łaciarskiej nie był standardowym odlewem z czarnego bakelitu, ale luksusowym modelem w kolorze białym.

Znam oczywiście dokładny adres tego lokalu, ale go nie podam. W starym panelu domofonu wciąż tkwi wizytówka z nazwiskiem „Piasecka”. Budynek właśnie przechodzi gruntowny remont elewacji, więc wyblakła lista lokatorów zapewne niedługo zniknie bezpowrotnie21. Mieszkająca pod tym adresem starsza pani o tym samym nazwisku co moja bohaterka to zapewne żona któregoś z jej trzech braci. Pani Piasecka kategorycznie odmówiła rozmowy na temat swojej szwagierki.

*

Dawni wrocławscy koledzy Baśki Piaseckiej pamiętają, że jej rodzice w latach 1950–1960 mieli stoisko z zieleniną na placu Nankiera, który przylegał do zrujnowanego placu Nowy Targ. Targowisko mieściło się w bezpośrednim sąsiedztwie nowego bloku, w którym mieszkała. Był to w owym czasie największy w mieście szaberplac, gdzie handlowano wszystkim, w tym żywnością przywożoną przez rolników. Dziewczyna sprzedawała kapustę i inne plony z gospodarstwa rodziców już jako uczennica szkoły średniej, a także na studiach oraz po obronie pracy magisterskiej, zanim wyjechała na włoskie stypendium.

Targowisko miało cechy tymczasowości. Byle jak sklecone budy sąsiadowały ze straganami pod chmurką, gdzie jedyny luksus stanowił parasol. Warzywa rzucano na płachty brezentu leżącego bezpośrednio na bruku. Z drewnianych skrzynek budowano stoisko, stawiano wagę, układano odważniki i stragan był gotowy.

Wielu starszych wrocławian pamięta jednak ów targ jako królestwo poniemieckich antyków i miejscowy salon mody. Największe elegantki buszowały po stoiskach w poszukiwaniu amerykańskiej odzieży, butów i dodatków przysyłanych w paczkach przez Polonię z USA dla rodzin na Podhalu. Praktyczni górale nie cenili sobie takich fatałaszków, ale chętnie odsprzedawali je handlarzom z całej Polski, a ci przywozili ciuchy do miast.

Prawdopodobnie pierwszy powiew zachodniego luksusu Basia poczuła właśnie na placu Nankiera, za pośrednictwem owych kapitalistycznych dóbr oferowanych na straganach. Ubrania z paczek były niejednokrotnie używane, ale handlarze kazali sobie za nie słono płacić. Dziewczyna zapewne nie raz i nie dwa przymierzała modne łaszki, dotykała bielizny, torebek, elastycznych rajstop, ale musiała obejść się smakiem. Być może to właśnie wtedy zaprag­nęła wyfrunąć z socjalistycznej szarzyzny i poszybować w daleki, kolorowy świat.

*

Ucieczka Basi z ojczyzny miała niewątpliwie podłoże ekonomiczne, choć w porównaniu do większości polskich obywateli jej familia dobrze sobie radziła w socjalistycznych realiach. Wydaje się, że nikt z jej bliskich nie był szykanowany przez ówczesne władze. Obaj bracia, którzy ukończyli Politechnikę Wrocławską (należeli do PZPR), mieli już wtedy intratne stanowiska. Kiedy się jednak okazało, że ich siostra wystąpiła o azyl polityczny, Grzegorz Piasecki (zwerbowany jako informator) pisał dla bezpieki zagmatwane wyjaśnienia, aby ocalić własną skórę. Zapewne po wybraniu przez Barbarę wolności jej rodzina miała przez pewien czas trudności z otrzymaniem paszportów. Wszystko się jednak zmieniło, kiedy została amerykańską milionerką. Funkcjonariusze z ulicy Łąkowej szybko zwietrzyli interes. W późniejszym okresie członkowie jej rodziny wykupywali swój wyjazd za ocean bardzo drogimi fantami.

 

 

15 Obecnie Liceum Ogólnokształcące nr III im. Adama Mickiewicza przy ulicy Składowej 5.

16http://www.tvn24.pl/wroclaw,44/basia-byla-wesola-bezposrednia-kobieta-setki-osob-zegnaly-piasecka-johnson,318729.html (dostęp: 19 września 2015).

17Księga Pamiątkowa Jubileuszu 50-lecia III Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Mickiewicza we Wrocławiu, I. Barycka, A. Kosmulska, A. Lewańska, M. Bednarek (red.), Wrocław 1996.

18http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kraj/1540441,1,bajka-o-kopciuszku-ktory-zostal-macocha.read (dostęp: 19 września 2015).

19 Małgorzata Szelepin, przyjaciółka Barbary Piaseckiej-Johnson z czasów studiów, wieloletni pracownik Muzeum Architektury we Wrocławiu.

20 Stanisław Kozak, absolwent historii sztuki na Uniwersytecie Wrocławskim, wieloletni przyjaciel Barbary Piaseckiej-Johnson, pracownik Muzeum Zamku Królewskiego na Wawelu, później kustosz gabinetu grafiki Zakładu im. Ossolińskich we Wrocławiu.

21 Piszę te słowa 12 czerwca 2015 roku.

John Seward Johnson – bogaty truteń

Kiedy trzydziestoletnia Piasecka przybyła pod koniec lat 60. na amerykański kontynent, jej przyszły małżonek zaczął już ósmą dekadę życia i wciąż odcinał kupony od bajecznej fortuny. John Seward Johnson (Senior) należał do drugiego pokolenia potentatów finansowych firmy Johnson & Johnson. Urodził się 14 lipca 1895 roku. Mając 15 lat, odziedziczył udziały w farmaceutycznej firmie swojego ojca do spółki ze starszym bratem Robertem, zwanym później „Generałem”.

Siostra Johnsonów, Evangelina, otrzymała jedynie skromny udział, który dość szybko sprzedała. Panie w tej rodzinie były wyraźnie dyskryminowane. Żadna z nich nigdy nie znalazła się w zarządzie firmy. W fabryce nie dopuszczano płci pięknej nawet do jadalni, gdzie spożywał posiłki personel zarządzający. Najwyższym stanowiskiem w koncernie, jakie mogła objąć kobieta, było szefowanie w biurze personalnym, w dziale produkcji kosmetyków dla niemowląt.

Kiedy Seward uzyskał pełnoletniość, nadal nie wykazywał zainteresowania rodzinnym biznesem. Gdyby nawet chciał się zaangażować, starszy brat by mu na to nie pozwolił. Pierworodny – zapewne z racji wieku, ale też predyspozycji do zarządzania firmą – przejął zarząd nad rodzinnym interesem i to on uczynił z fabryki ojca światową markę oraz wielokrotnie pomnożył rodzinny majątek. Robert Wood Johnson był – tak jak Johnson Senior – opętanym przez pracę geniuszem biznesowym, a także człowiekiem despotycznym, który nie pozwolił nikomu z rodziny odgrywać ważnej roli w firmie.

Podczas II wojny światowej młodszy z braci założył (czasowo) własną firmę Atlantic Diesel Corporation, która produkowała wirniki i śmigła do samolotów. Po zakończeniu wojny zamknął fabrykę. Pracujący dla niego ludzie wspominali ten okres jako jeden z najlepszych w swoim życiu. Szef zapewnił im bardzo dogodne warunki pracy i sowicie wynagradzał.

Zapewne dla rodzinnego interesu dobrze się stało, że Seward nie interesował się rządzeniem w korporacji, bo być może puściłby rodzinę z torbami. Z dwojga braci on był zawsze tym gorszym. Miał problemy z nauką, cierpiał na dysleksję, potrzebował dużo czasu na przeczytanie książki. Do szkoły nie uczęszczał, gdyż nie był w stanie sprostać jej surowym rygorom. Zafundowano mu więc prywatne lekcje w domu. Młodzieniec przejawiał tylko zainteresowanie sportem, a szczególnie żeglarstwem, które pozostało jego pasją do końca długiego życia. Nie przykładano, jak widać, wielkiej wagi do edukacji Sewarda, mimo że urodził się on w rodzinie milionerów. Prywatny nauczyciel nie mógł zapewnić wysokiego i wszechstronnego wykształcenia.