Somebody to Love. Życie, śmierć i spuścizna Freddiego Mercury’ego - Matt Richards, Mark Langthorne - ebook

Somebody to Love. Życie, śmierć i spuścizna Freddiego Mercury’ego ebook

Matt Richards, Mark Langthorne

4,6

Opis

Poruszająca biografia jednej z największych legend w historii muzyki

Śmierć Freddiego Mercury’ego w wieku 45 lat w 1991 roku wstrząsnęła całym światem, a miliony jego fanów były w szoku, gdy dzień wcześniej artysta wyjawił w oświadczeniu, że zdiagnozowano u niego AIDS.

Książka Matta Richardsa i Marka Langthorne’a odsłania nieznane i zaskakujące fakty biografii piosenkarza, zawiera niepublikowane dotychczas wypowiedzi jego najbliższych przyjaciół i znanych muzyków. Droga ku muzycznej sławie przeplata się tu z poszukiwaniem miłości i historią potwornej choroby, która w latach osiemdziesiątych XX wieku rozprzestrzeniła się po całym świecie.

Ta wyjątkowa biografia rzuca nowe światło zarówno na ostatnie lata i śmierć muzyka, jak i na historię AIDS. Podobnie jak twórczość Freddiego, ta opowieść na długo zapada w pamięć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 558

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (78 ocen)
53
18
5
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
hedwiga84

Nie oderwiesz się od lektury

No wspaniałą ksiazka
00
justyna_gazda

Nie oderwiesz się od lektury

Kocham Queen wiec ta ksiazka jest dla mnie wazna.
00
liwka84

Nie oderwiesz się od lektury

Lektura bardzo wciągająca. To coś wspaniałego dla fanów Queen i samego Freddiego. Żal że nie było mu dane urodzić się kilka lat później, no ale wielkie osobowości żyją krótko, intensywnie i zostawiają po sobie piękne rzeczy. Książkę polecam serdecznie.
00

Popularność




Matt Richards, Mark Langthorne Somebody to Love. Życie, śmierć i spuścizna Freddiego Mercury’ego Tytuł oryginału Somebody to Love. The Life, Death and Legacy of Freddie Mercury ISBN Text copyright © Matt Richards & Mark Langthorne 2016 Cover artwork © Inkquisitive Illustration Cover image © Suzie Gibbons Originally published in the English language in the UK by BLINK Publishing, an imprint of Kings Road Publishing Limited. The moral rights of the authors have been asserted. Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., 2019 Copyright © for this edition by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2019All rights reserved Redakcja Barbara Borszewska Projekt typograficzny i łamanie Grzegorz Kalisiak Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
Dla Rhody Charlotte, która w tak krótkim czasie przyniosła tyle radości — Matt Książka ta dedykowana jest mojemu wyjątkowemu przyjacielowi, Mishy Kucharence, który jest nadzwyczajny pod wieloma względami — Mark Dla Richarda i Leigh, dziękujemy za wiarę w tę książkę i całe Wasze wsparcie Niezbadane życie nie jest warte życia Sokrates

Prolog

Londyn, niedziela, 10 listopada 1991 roku. Pogoda w stolicy Wielkiej Brytanii jest typowo ponura. W weekendowych wydaniach gazet huczy od spekulacji na temat niedawnej śmierci kontrowersyjnego potentata prasowego Roberta Maxwella z Teneryfy. Wysłannik Kościoła anglikańskiego, Terry Waite, został wypuszczony z niewoli w Libanie. Filmy „Terminator 2: Dzień sądu” i „Robin Hood: Książę złodziei” walczą o miano największego przeboju kinowego w Wielkiej Brytanii. A nadzieje Partii Pracy pod wodzą Neila Kinnocka na zwycięstwo w wyborach zostały spotęgowane nowym sondażem, który daje jej sześć punktów przewagi nad rządzącą partią Konserwatystów pod wodzą Johna Majora.

Żadne z tych wydarzeń prawdopodobnie nie interesuje osłabionego pasażera prywatnego odrzutowca, lądującego na brytyjskiej ziemi po krótkim locie ze Szwajcarii. Nie jest w stanie samodzielnie chodzić, a jego wzrok mocno się pogorszył, ostrożnie więc prowadzony jest po schodach na płytę lotniska. Pozwolono mu ominąć kolejki przy odprawie, co oznacza, że udaje mu się uniknąć spotkania z gapiami, prasą i czekającymi kamerami. Po odbyciu kontroli paszportowej pasażer odprowadzony zostaje do podstawionego mercedesa z przyciemnionymi szybami, które pomagają zachować anonimowość. Po nieco ponadgodzinnej podróży dociera do swojej posiadłości w Kensington, a elektryczna brama zamyka się za nim, odcinając od zewnętrznego świata.

I jego świata.

Przestronny korytarz przyozdobiony jest piękną drezdeńską porcelaną, kilka eksponatów niedawno zmieniło swoje miejsce. Przylegające do niego ogromne pomieszczenia pełne są japońskich mebli i dzieł sztuki, olejnych obrazów i przecudownych waz René Lalique’a. W muzycznym pokoju spoczywa na drewnianej posadzce fortepian, a na nim, w srebrnych oprawkach, stoją zdjęcia będące pamiątką życia, którego niewielu mogło zaznać. Klapa fortepianu jest zamknięta.

Schody prowadzą do góry, a poręcz okazuje się istotnym wsparciem dla osłabionego mężczyzny zmierzającego do sypialni. Coraz rzadziej schodzi rano na filiżankę herbaty. Cały czas przesiaduje w sypialni. Na górze zapach odświeżacza powietrza miesza się z zapachem środków dezynfekujących. Nad całością unosi się poczucie pustych godzin.

Niegdyś nieskazitelnie żółte ściany w głównej sypialni teraz wyblakły i mizernie wyglądają. Naprzeciw okna stoi łóżko z zagłówkiem wbudowanym w ścianę, po obu stronach którego mieszczą się wykonane na zamówienie mahoniowe szafki, zdobione subtelnymi intarsjami. Wybrzuszone francuskie gablotki z czasów drugiego imperium stoją pod ścianą, skrywając drogie kolekcje kryształowych rzeźb i weneckich półmisków.

Po prawej stronie sypialni znajduje się buduar, a w nim edwardiański szezlong i siedemnastowieczny fotel, czekający na przyjaciół i gości. Ale gości teraz jest mniej. Ci, którzy odwiedzają te progi, nie spodziewają się wystawnych przyjęć, jak za dawnych czasów, teraz pozostały po nich już tylko wspomnienia. Statyw na kroplówkę stojący obok łóżka, umożliwiający transfuzję, wyjawia, że w domu rozgościła się choroba.

Pacjent w łóżku jest w półśnie. Trudno złapać mu oddech. Środek przeciwwymiotny łagodzi nudności, a podany przez lojalnego członka personelu domowego lek przeciwbólowy zaczyna działać. Lekarstwa wprowadzane są do organizmu przez cewnik Hickmana, rodzaj kaniuli podłączonej do żyły szyjnej. Ten prosty zabieg wykonano kilka miesięcy wcześniej, ułatwiając podawanie leków wymaganych do utrzymania pacjenta przy życiu lub przynajmniej ukojenia bólu. Rozwiązany został w ten sposób problem pielęgniarki, która musiałaby wkłuwać się za każdym razem, gdy trzeba dotrzeć do żyły, czyli co najmniej dwa razy dziennie. Sprawę komplikuje alergia pacjenta na morfinę, zwykle podawaną w tego typu przypadkach jako środek znieczulający.

Zamieszkującego ten dom mężczyznę większość z nas by teraz nie poznała, mimo że prawie wszyscy go znaliśmy. Nie potrafi już samodzielnie funkcjonować, jego łóżko jest jak tratwa, niczym ostatnia deska ratunku, a on sam jest więźniem czterech ścian własnego domu. Po drugiej stronie japońskiego ogrodu, poza murami posiadłości, dziennikarze i paparazzi gorączkowo węszą w poszukiwaniu jakiejkolwiek plotki, pogłoski czy szeptu, który mógłby posłużyć za nagłówek dla czytelników zgłodniałych wieści ze środka. Oblegli rezydencję i czekają. Odgłosy ich paplaniny dobiegają aż do łóżka. Mężczyzna słyszy ich przez mury, a czasami widzi błękitne kłęby dymu unoszące się z ich papierosów.

Ale oni są tylko jednym z powodów, dla których człowiek z sypialni nie opuszcza domu. Innym, głównym powodem, jest AIDS. Nadzieja na lekarstwo lub choćby na kurację przedłużającą życie zgasła. Lekarze się wycofali. Nie mają już nic do zaoferowania.

Za kilka tygodni nie będzie już w stanie zejść po schodach ani choćby marzyć o opuszczeniu murów domu.

Nie jest w stanie regularnie przyjmować posiłków, egzystuje na granicy życia. Je tylko ryż, zawsze smażony, nigdy gotowany. I przyjmuje płyny: wodę i herbatę z mlekiem. Czasami, ale coraz rzadziej, przełknie świeży owoc.

Nie ma żadnej nadziei. Nic nie uratuje go od przeszłości. Jego układ odpornościowy jest tak osłabiony, że praktycznie nie chroni ciała przed żadną infekcją. Prywatny lekarz dzwoni regularnie i odwiedza go co drugi dzień, ale pacjent potrzebuje pomocy przy oddychaniu, a jego mięśnie niemal całkowicie zanikły.

W telewizorze wyświetlany jest z kasety wideo film „Zwierciadło życia” z 1959 roku z Laną Turner — jeden z jego ulubionych. Niegdyś wzruszyłby się do łez w końcówce filmu, reżyser kierował jego emocjami tak samo, jak on manipulował emocjami ludzi, którzy od dwóch dekad słuchali jego muzyki. Teraz jednak nie uroni łzy. Jego stan od czasu ostatniej wizyty w Londynie znacząco się zmienił i bliscy się zamartwiają. A kryzys zdrowia przyspieszyła decyzja, którą podjął niecały tydzień temu: zrezygnować z leków.

Przez ostatnie trzy lata brał eksperymentalną i, jak się okazało śmiertelną, mieszankę leków, która nie odsunęła nieuniknionego. Nie dała mu nadziei, a wręcz pogorszyła jakość ostatnich dni życia.

Cud się nie wydarzył. Teraz pytanie nie brzmi już czy umrze, ale kiedy. Tak skończyło się jego życie.

A rozpoczęło umieranie.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Część pierwsza

1

Wszystko ma swój początek. Nasz początek ma miejsce w Kongu Belgijskim, głęboko w sercu Afryki. Jest rok 1908 i kraj próbuje się dźwignąć po brutalnych rządach króla Leopolda II Koburga.

W tym roku Wolne Państwo Kongo przestało istnieć i stworzono z niego belgijską kolonię, znaną jako Kongo Belgijskie, siedemdziesiąt pięć razy większe od samej Belgii. Król Leopold zmarł rok później, nigdy nie postawiwszy tu stopy.

Niebawem stało się ono „modelową kolonią”, a zwierzchnictwo Brukseli zapewniało, że większość dóbr produkowanych w Kongu była reinwestowana w regionie. Przybyli misjonarze i wybudowali szpitale oraz kliniki, a Kościół prowadził szkoły. Budowano koleje, porty i drogi, a przedsiębiorstwa górnicze zapewniały zakwaterowanie, a także opiekę społeczną oraz szkolenia.

O ile mieszkańcy takich miast, jak Boma czy Léopoldville1 sporo na tym zyskali, to jednak postęp nie dotarł do osób żyjących w głębi tropikalnego lasu. Tamtejsze plemiona żyły tak jak od tysięcy lat, trudniąc się łowiectwem i zbieractwem, następnie udając się do pobliskiej wioski, gdzie handlowali mięsem i cennym miodem zebranym w dżungli. W lasach Konga żyło wiele plemion. Najsłynniejsi byli Pigmeje, znani jako Mbuti z lasu równikowego Ituri w północnej części Kongo, ale były też plemiona Aka, Twa i Baka, a także ich wyżsi i dominujący sąsiedzi, Bantu. Wśród plemienia Bantu żył młody myśliwy.

Ów łowca mieszkał w głębi dżungli Konga razem z niewielką grupą Bantu zajmującą górne dorzecze rzeki Sangha. Koczownicze plemię żyło dzięki polowaniom na leśną zwierzynę. Młody, zdrowy i umięśniony, był jednym z najlepszych myśliwych w plemieniu. Nie tylko polował, ale powierzano także mu mięso, tusze i futra, które zabierał do Léopoldville, gdzie wymieniał je na korzenie manioku, z których robiono chleb dla całego plemienia. Najpierw jednak musiał upolować zdobycz.

Dzień wcześniej, uzbrojony w długą włócznię, żeliwny nóż i drut do zastawiania wnyk, udał się do lasu. Za pomocą gałązki przymocował drut do ziemi i przykrył go liśćmi. Drugim kawałkiem drutu dowiązał młode drzewko, które miało posłużyć za sprężynę zacieśniającą pętlę. Po upływie nocy i kolejnego dnia wrócił w miejsce zastawienia sideł, by sprawdzić, co i czy cokolwiek złapał.

Gdy zbliżał się do pierwszych sideł, usłyszał hałas w leśnym runie. Podkradł się bezszelestnie, by nie spłoszyć zielonej mamby, jaskrawej niczym źdźbła trawy, która czaiła się w ściółce pomiędzy drzewami. Zbliżył się w końcu do sideł i spoglądając przez gęste niczym winorośl liany, przekonał się, że złapał małego szympansa. Niegdyś energiczne i pełne życia zwierzę teraz sprawiało wrażenie wyczerpanego i umierającego.

Gdy podszedł bliżej, zorientował się, że próbowało odgryźć sobie nogę, by wyzwolić się z pułapki. Rzucił się na szympansa i ugodził go włócznią, ale nie był dostatecznie szybki. Zęby zwierzęcia zatopiły się w jego lewej dłoni. Ostry ból przeszył jego rękę, a on wzdrygnął się. Z całą swoją siłą pchnął włócznię wprost w pierś szympansa. Poskutkowało. Zwierzę wydało z siebie ostatnie tchnienie.

Obejrzał zranioną dłoń. Rana nie była głęboka, gdyż szympans był osłabiony utratą krwi. Oczyścił ranę najstaranniej jak mógł, po czym rozciął zwłoki zwierzęcia i wydobył nożem wnętrzności. Gdy skończył, przerzucił je przez ramię i wrócił do łodzi. Ciepła krew szympansa zmieszała się z jego krwią z otwartej rany.

Nie zdawał sobie sprawy z tego, że szympans, którego upolował, był nosicielem wirusa. Przez ranę przedostał się do jego krwiobiegu, a że ludzka krew nie różniła się zanadto od krwi tej małpy, wirus zadomowił się w jego środowisku. Szympansy i ludzie dzielą ze sobą dziewięćdziesiąt osiem procent genomów, więc wirus czuł się jak w domu. Natychmiast zaczął się rozmnażać. Nieświadomy infekcji łowca rzucił truchło szympansa do łodzi na stos tusz innych upolowanych zwierząt, takich jak łuskowce i małe antylopy, i odbił od brzegu. Ruszył w trzydniową podróż w dół rzeki Sangha w stronę Léopoldville.

Było ono wówczas tętniącym życiem handlowym centrum z ciągle rosnącą populacją, a leżąca ponad trzysta kilometrów na zachód Boma została stolicą Belgijskiego Konga i siedzibą gubernatora naczelnego. Léopoldville było sporym miastem z parterową zabudową na brzegu rzeki Kongo, wijącej się przez niemal pięć tysięcy kilometrów, aż do oddalonego niemal o tysiąc kilometrów Kisangana. Niegdyś rybacka wioska, ale wraz z ukończeniem trasy kolejowej Matadi–Léopoldville stała się centrum handlu. To do Léopoldville ściągali handlarze, wędrowni kupcy i myśliwi z całego Belgijskiego Konga, by sprzedać swój towar. A gdzie gromadzili się handlarze, kupcy i myśliwi, były też prostytutki.

Po trzech dniach spędzonych na rzece nasz myśliwy dociera do Léopoldville. Przebywał tę trasę wielokrotnie, zwykle z tym samym towarem, wytropionym i zabitym w dżungli. Ta podróż wydaje się nie różnić niczym od poprzednich. Przywiezione korpusy, w tym szympansa, który go ugryzł, są pocięte na kawałki i przeznaczone na sprzedaż, do ugotowania lub uwędzenia. Ugotowanie szympansiego mięsa redukuje ryzyko infekcji. Skóry wymieni z innymi handlarzami na kukurydzę i maniok. Na mięsie zarobi kilka belgijskich franków, które wystarczą na drinka i wizytę u jednej z wielu prostytutek paradujących po ulicach. Podczas tej lub jednej z kolejnych wizyt przekaże wirusa i to wystarczy, by zaczął on rozprzestrzeniać się dalej2. Wirus HIV z szympansa na człowieka przeszedł prawdopodobnie tylko raz, by następnie przerodzić się w pandemię, której skutki doświadczamy do dziś.

W gęsto zaludnionym Léopoldville, gdzie stosunek liczby mężczyzn do kobiet był wysoki, a prostytucja kwitła, wirus miał ułatwioną drogę. Co gorsza, od zakażenia do śmierci zwykle mijało kilka lat, przez co mógł on niepostrzeżenie przenosić się z jednej ofiary na drugą. Prostytutka, którą łowca odwiedził w Léopoldville, wraz z innymi prostytutkami, u których był przy kolejnych wizytach w mieście, przekazały go swoim klientom, którzy następnie zarazili swoje żony, dziewczyny i partnerki. Tak powoli rodziła się ta śmiertelna epidemia.

2

Przez kilka dziesięcioleci od tych wydarzeń z 1908 roku infekcja rozprzestrzeniała się tylko na terenie Konga. Choroba, będąca efektem działania wirusa, przez wiele lat nie przybrała znaczących rozmiarów i potrzeba było odpowiednich warunków, by nagle zaczęła się błyskawicznie rozprzestrzeniać.

Warunki sprzyjające rozwojowi wirusa pojawiły się między rokiem 1921 a 1959 za sprawą przeprowadzonych w dobrej wierze, ale katastrofalnych w skutkach, kampanii medycznych w Belgijskim Kongu. Kolonialna służba zdrowia zapragnęła wytrzebić pewne wyniszczające i często śmiertelne tropikalne choroby, jak śpiączkę afrykańską, po raz pierwszy przy użyciu wprowadzonych do masowego obiegu jednorazowych strzykawek.

Strzykawki znane były od 1848 roku, ale aż do końca pierwszej wojny światowej robione były ręcznie, a ich szklane i metalowe elementy wyrabiane przez wykwalifikowanych rzemieślników nie były łatwo dostępne. Podczas jednej ekspedycji w górę rzeki Sangha w latach 1917–1919 francuski lekarz Eugène Jamot wyleczył pięć tysięcy trzysta przypadków śpiączki afrykańskiej używając zaledwie sześciu strzykawek1.

Dopiero w latach dwudziestych XX wieku masowa produkcja strzykawek wszystko zmieniła. Dla Afryki miało to wielkie znaczenie, zwłaszcza dla Belgijskiego Konga i sąsiadującego z nim Kamerunu, ale strzykawek wciąż brakowało i stosowano je więcej niż raz, a sterylizacja igieł praktycznie nie istniała.

Kampanie mające na celu wytrzebienie śpiączki afrykańskiej były idealnymi warunkami do rozprzestrzenienia się wirusa, który młody łowca nieświadomie przywiózł do Léopoldville. Zastrzyki w Belgijskim Kongu wykonywane były przez niewykształcone, mobilne załogi po odbyciu niby-szkolenia, które co miesiąc udawały się do okolicznych wiosek, podając zastrzyki, mające chronić nie tylko miejscową ludność, ale też robotników i kolonialną administrację. Na zaszczepienie czekało tyle osób, że nie było czasu na gotowanie i sterylizowanie każdej igły. Po prostu przepłukiwano je wodą i alkoholem, a następnie kłuto nimi następnego pacjenta. W rezultacie na strzykawkach pozostawały mikroskopijne ślady krwi, a wystarczyła najdrobniejsza cząstka tej zakażonej, by rozprzestrzenić chorobę. Nawet po 1956 roku, gdy na rynek trafiły jednorazowe plastikowe strzykawki (wynalezione przez nowozelandzkiego farmaceutę i weterynarza Colina Murdocha, który pracował nad szczepionką, mającą wyeliminować ryzyko infekcji) i tak używano ich wielokrotnie, by ograniczyć koszty.

Działania te sprawiły, że kanadyjski profesor mikrobiologii Jacques Pepin wysnuł w 2011 roku tezę, że łącznikiem między pierwotnym nosicielem a globalną pandemią wirusa były strzykawki2. Policzył, że przeciwko śpiączce afrykańskiej podano trzy miliony dziewięćset tysięcy iniekcji, z czego siedemdziesiąt cztery procent dożylnie — bezpośrednio do żyły, a nie do mięśni. Metoda dożylna jest nie tylko najlepszą metodą podania lekarstwa, ale też najprostszym sposobem zakażenia wirusem3. Ponadto przed 1950 rokiem w Afryce Subsaharyjskiej istniały tylko dwie kolonie, w których przeprowadzano transfuzję krwi. Jedną był Senegal, który rozpoczął transfuzje w 1943 roku, a drugą Belgijskie Kongo, gdzie pierwsze takie zabiegi wykonywano już w 1923 roku, głównie by leczyć niemowlęta z anemii spowodowanej przez malarię. Strach przed malarią był tak wielki, że wydawało się, iż korzyści płynące z przetoczenia krwi znacznie przewyższały ryzyko zakażenia innymi chorobami lub wirusami krwiopochodnymi, takim jak ludzki wirus niedoboru odporności (HIV)4.

Są pewne sporne kwestie. Niektórzy naukowcy twierdzą, że strzykawki nie miały tak istotnego znaczenia w rozprzestrzenieniu wirusa HIV wśród ludzi, jak same kontakty seksualne. Ale nawet oni zgadzają się, że kampanie szczepień, a w mniejszym stopniu też transfuzje, mogły później odegrać rolę w rozniesieniu się wirusa po całej Afryce.

Według Pepina iniekcje mogły zintensyfikować rozprzestrzenianie HIV ponad krytyczny próg, czyli sprawić, że nieświadomie podano wirusa wystarczająco dużej grupie osób, by uniemożliwić jego naturalne wygaśnięcie. Resztę dokonały kontakty seksualne. Dzięki rozwojowi sieci dróg i kolei Afrykańczycy zaczęli też więcej podróżować i transmisja wirusa na całym kontynencie została szybko osiągnięta. Od końca lat trzydziestych do początku pięćdziesiątych XX wieku wirus za sprawą kolei i statków dotarł do Mbuji-Mayi i Lubumbashi na południu oraz do Kisangani na północy. Początkowo infekcja ograniczała się do określonej grupy ludzi. Wkrótce jednak wirus opanował całą populację, zwłaszcza po tym jak Belgijskie Kongo uzyskało niepodległość 30 czerwca 1960 roku i przyjęło nazwę Demokratyczna Republika Kongo. Stąd wirus zaczął rozprzestrzeniać się po krajach południowej i wschodniej Afryki, a także przez Afrykę Subsaharyjską i nic nie mogło go zatrzymać.

Nie minęło dużo czasu, jak rozlał się na cały świat.

3

Szukaj szczęścia w szczęściu ogółu

Zaratusztra

Dnia 14 grudnia 1908 roku, tego samego, gdy małpi wirus niedoboru odporności (SIV), z którego wyewoluował HIV, przeniósł się z szympansa na myśliwego z Konga, pewna kobieta urodziła w małym indyjskim mieście położonym na północ od Bombaju, ważącego trzy kilogramy chłopca. Nazwano go Bomi, a jego nazwisko to Bulsara — od miejscowości, w której się urodził, Bulsar (Valsad).

Bomi przyszedł na świat w rodzinie Parsów, wyznawców perskiego proroka Zaratusztry. Wywodzący się z Persów Parsowie emigrowali w VIII wieku z Persji do Indii, uciekając przed brutalnymi prześladowaniami ze strony muzułmanów, osiedlając się głównie w Bombaju oraz miastach i wioskach leżących na północ od niego.

Mający smykałkę do handlu Parsowie w XIX wieku poddali się europejskim wpływom w Indiach, a dzięki przemysłowi kolejowemu i stoczniowemu szybko się wzbogacili. Rodzina Bulsarów nie pochodziła jednak z zamożnego Bombaju, a mieszkała dwieście kilometrów na północ w stanie Gudźarat. Tutaj jedynym realnym źródłem dochodu były zbiory mango w licznych sadach, zajmujących duże połacie terenu. Społeczność Parsów w Gudźarat nie należała więc do zamożnych, a wielu młodych mężczyzn musiało szukać pracy gdzie indziej, nie tylko w Indiach, ale też i w odległych stronach.

Bomi, jeden z ośmiu braci, nie był wyjątkiem. Konieczność sprawiła, że on i jego bracia jeden po drugim opuszczali Indie, żeglując prawie pięć tysięcy kilometrów na zachód przez Ocean Indyjski do Zanzibaru w poszukiwaniu pracy.

Bomi miał szczęście i tuż po przybyciu do Kamiennego Miasta znalazł pracę w brytyjskiej administracji jako kasjer sądowy. Szybko odnalazł wygodne życie na wyspie, poświęcając się pracy i powoli, acz sumiennie budując sobie uprzywilejowaną pozycję. Pragnął jednak rodziny, z którą mógłby dzielić swoje dostatnie życie, gdyż na wyspę dotarł jako kawaler. Często podróżował służbowo po Zanzibarze i odwiedzał Indie. Podczas jednego z wyjazdów do ojczyzny poznał Jer, drobną, młodą dziewczynę w okularach, młodszą od niego o czternaście lat. Była to miłość od pierwszego wejrzenia i wkrótce pobrali się w Bombaju, po czym Jer opuściła bliskich i udała się ze swoim mężem na zachód do Zanzibaru, gdzie mieli zamiar założyć rodzinę.

Nowożeńcy zamieszkali w piętrowym apartamencie przy ruchliwej Shangani Street w Kamiennym Mieście, leżącym w zachodniej części wyspy. W porównaniu z sąsiadami rodzina Bulsarów cieszyła się wysokim standardem życia, a zarobki Bomiego pozwalały na zatrudnienie służby i zakup małego samochodu. Po prawie sześćdziesięciu latach Jer Bulsara wspominała swoje „dostatnie życie”1.

W czwartek 5 września 1946 roku w Nowy Rok Parsów, w szpitalu rządowym w Kamiennym Mieście urodziło się pierwsze dziecko Bulsarów. Ważący trzy kilogramy chłopiec nazwany został Farrokh Bulsara. Jedna z kuzynek Farrokha, Perviz Darukhanawalla, tak później wspominała: „Kiedy był bardzo mały, miał ze trzy albo cztery lata, jego matka, ponieważ i ona, i jej mąż praco­wali, zostawiała go z moją mamą, która zajmowała się domem”2. W rozmowie z dziennikarką Lesley-Ann Jones, Perviz przywołała wspomnienia: „Był bardzo mały, niczym zwierzątko. Nawet jako bardzo małe dziecko odwiedzał nas z rodzicami. Zostawiali go z moją matką i wychodzili. Gdy nieco podrósł, bawił się w naszym domu. Był małym rozrabiaką. Byłam od niego dużo starsza i lubiłam się nim opiekować. Był bardzo małym, miłym chłopcem”3.

Gdy Farrokh ukończył pięć lat, posłano go do szkoły misjonarskiej w Zanzibarze, założonej przez brytyjskie zakonnice w Kamiennym Mieście. Według jego matki już wtedy wykazywał zainteresowanie muzyką i występami: „Uwielbiał słuchać płyt, a potem śpiewać. Śpiewał wszystko — muzykę ludową, klasyczną czy hinduską”4. Gdy jego rodzice udawali się na różne przyjęcia, zawsze towarzyszył im mały Farrokh. Wkrótce zwyczajem stało się, że ktoś go prosił, by coś zaśpiewał, a on chętny się wykazać, może nawet i popisać, z zapałem śpiewał piosenkę, pękając z dumy, że swoim śpiewem potrafi dać innym radość.

W 1952 roku urodziła się siostra Farrokha, Kashmira. „Miał sześć lat, gdy się urodziłam, miałam go więc tylko przez rok, zawsze jednak wiedziałam, że mój dumny, starszy brat będzie mnie chronił” — wspomina5. Kashmira obcowała z nim tylko przez rok, gdyż w lutym 1955 roku Farrokh został wysłany do szkoły z internatem w Indiach. W dzień świętego Walentego, tuż po tym jak przeszedł uroczystość oczyszczenia navjote, która wpoiła mu zasady wiary zaratusztriańskiej, wysłano go do szkoły świętego Piotra w Panchgani — prowadzonej w angielskim stylu szkoły z internatem — założonej w 1902 roku i rozwijającej się w czasach upadku brytyjskiego imperium. Mieściła się ona prawie pięć tysięcy kilometrów od Zanzibaru i przez najbliższe lata, aż do 1963 roku, Farrokh będzie widywał rodziców tylko raz do roku, w trakcie miesięcznych wakacji, podczas których wracał do domu.

Farrokh wypłynął do nowej szkoły wraz z rodzicami statkiem z Zanzibaru do Bombaju z przystankami w Mombasie i na Seszelach. Z Bombaju udali się do Panchgani. Przez najbliższe lata szkoła, której motto brzmiało „Ut Prosim” („Służę uprzejmie”), miała być jego domem.

„Płakałam, gdy go zostawiałam, ale szybko wmieszał się w tłum chłopców — wspomina Jer Bulsara. — Był szczęśliwy i razem z dziećmi niektórych naszych przyjaciół, które też do niej przyjechały, traktował to jak przygodę”6.

Trudno ocenić, czy młody Farrokh był rzeczywiście szczęśliwy i czy pobyt w szkole postrzegał jako przygodę. Każde ośmioletnie dziecko wysłane do szkoły pięć tysięcy kilometrów od domu, mogło mieć problemy z dostosowaniem się do nowego otoczenia, nie tylko na samym początku, ale też i później. W książce „The Making of Them: The British Attitude to Children and the Boarding School System” (Lone Arrow Press, 2000) Nick Duffell twierdzi, że wysyłanie ośmioletniego dziecka do szkoły z internatem można porównać do znęcania się nad nim. Pisze, że dostał tysiące listów od ludzi, którzy „uważają, że wysłanie ich do internatu w młodym wieku zniszczyło ich życie. Nie potrafią nawiązywać więzi z innymi. Dzieci muszą być wychowywane w otoczeniu osób, które je kochają. Nawet najlepsi nauczyciele nie dadzą im miłości. Dzieciom w tym wieku brakuje inteligencji emocjonalnej i dojrzałości, by poradzić sobie z poczuciem rozłąki. Rozwija się u nich coś, co nazywam osobowością »strategicznego przetrwania«. Z zewnątrz wydają się pewne siebie, ale są zamknięte w sobie i pełne niepewności. W wielu przypadkach ta niepewność siebie wpływa na ich późniejsze życie”7.

W późniejszych latach, gdy Farrokh Bulsara przemienił się we Freddiego Mercury’ego, rzadko opowiadał o szkolnych czasach w wywiadach. Jednym z jego najbliższych przyjaciół w dorosłym życiu był piosenkarz i gwiazda West Endu Peter Straker, ale nawet z nim Freddie rzadko rozmawiał o dzieciństwie. „Odnoszę wrażenie, że nie mówił o swoim dzieciństwie, bo wysłano go do Indii, a nie chciał uchodzić za Hindusa — sugeruje Straker. — Teraz to by nie miało żadnego znaczenia, ale wtedy czasy były inne. Mówił, że jest Persem. Podobała mu się myśl, że może być Persem, co moim zdaniem jest bardzo egzotyczne, gdy jesteś gwiazdą rocka czy zapaśnikiem”8.

Jeden z nielicznych wywiadów, w których Freddie mówił publicznie o swojej szkole, przeprowadzony został w 1974 roku. Zapytany o szkolne lata, odparł stanowczo: „Czy miałem rodziców z wyższych sfer, którzy wydali na mnie dużo pieniędzy? Czy mnie zepsuli? Nie. Moi rodzice byli bardzo surowi. Nie byłem jedynakiem, mam siostrę. Wysłali mnie do szkoły z internatem, gdzie spędziłem dziewięć lat, więc nie widywałem rodziców często. Szkoła dużo mi dała, bo nauczyłem się radzić sobie samemu”9.

W innym wywiadzie, także z 1974 roku, Freddie potwierdził swoje poglądy na temat szkoły z internatem: „Rodzice uznali, że szkoła z internatem będzie dla mnie odpowiednia, więc wysłali mnie do niej, gdy miałem siedem lat, skarbie. Z perspektywy czasu uważam, że było tam cudownie. Nauczyłem się samodzielności i odpowiedzialności”10.

Naturalnie w szkole z internatem łatwo natrafić na przejawy znęcania się i wykorzystywania na tle seksualnym, co może wpłynąć na dorosłe życie uczniów. Jungowska psychoanalityk, psychoterapeutka i superwizorka, doktor Joy Schaverien, sugeruje, że szkody psychiczne, jakich doświadczają głównie chłopcy w szkołach z internatem, gdy rodzina zostaje zastąpiona obcymi osobnikami tej samej płci, mogą dramatycznie wpłynąć na ich rozwój seksualny. Pisze: „Szukają ciepła u innych w grupie rówieśników. Seksualne eksperymenty mogą nieść pociechę, ale też prowadzić do nadużyć, co w efekcie może wywołać zaburzenia rozwoju tożsamości płciowej i niektórzy chłopcy tracą wtedy pewność co do swojej orientacji seksualnej. Instytucja objawia swoją niebezpieczną stronę, ukazując dziecku przyjemności płynące ze stosunków homoseksualnych, sprowadzając tym samym daną osobę na ścieżkę skrywanego homoseksualizmu lub ostentacyjnego heteroseksualizmu z potępieniem homoseksualizmu”11.

Nie wiadomo, czy Farrokh doświadczał takich sytuacji w szkole świętego Piotra i nigdy nie dowiemy się, czy wpłynęły one na jego orientację seksualną. Freddie w wywiadach unikał tematu znęcania się i seksualności w takich placówkach z internatem, ale skomentował krótko temat nadużyć w szkole w wywiadzie dla „NME” z marca 1974 roku, zapytany o brutalne zachowania i praktyki homoseksualne: „Byłoby głupotą twierdzić, że czegoś takiego nie ma w szkole z internatem. Wszystko, co się o tym mówi, jest w mniejszym lub większym stopniu prawdą. Znęcanie się i tak dalej. Pewien nauczyciel mnie ścigał. Nie byłem tym zszokowany, bo w takich szkołach stopniowo się do tego przyzwyczajasz. Takie rzeczy ciągną się przez cały czas”. Zapytany, czy był ładnym chłopcem, z którym wszyscy chcieli się przespać, Freddie odparł: „Zabawne, ale tak. Każdy przez to przechodzi. Uważano mnie za totalnego pedzia”. W odpowiedzi na pytanie: „Czy byłeś pedziem?”, Freddie odparł: „Ty chytry lisie! Ujmijmy to tak: były czasy, gdy byłem młody i nie miałem zielonego pojęcia o życiu. Dorastający chłopcy przez to przechodzą. Padłem ofiarą szkolnych żartów. Nie będę się na ten temat rozwodził”12.

Emerytowany nauczyciel matematyki ze szkoły świętego Piotra, Peter Patroa, z czasów, gdy uczył się tam Farrokh, wspomina, że oznaki homoseksualizmu Freddiego Mercury’ego były widoczne już wtedy. „Homoseksualizm istnieje w każdej szkole — powiedział Patroa w 2008 roku. — I z pewnością istniał u świętego Piotra, gdy Freddie się tam uczył. Gdy przeniósł się do Bombaju, miał tam ponoć chłopaka. Poinformowano o tym jego ojca i jestem pewien, że czuł się bardzo zawiedziony. Jego rodzina była bardzo tradycyjna od pokoleń, a zaratusztrianizm całkowicie zabrania kontaktów homoseksualnych”13.

Nauczycielka Janet Smith z Panchgani, która mieszkała w szkole świętego Piotra, gdzie jej matka uczyła sztuki, także Freddiego, również jest przekonana, że oznaki homoseksualizmu były wówczas u niego widoczne. „Było jasne, że Freddie różnił się od pozostałych chłopców. Biegał, do każdego zwracając się »skarbie« i często okazywał oznaki przesadnego entuzjazmu. W tamtym czasie nie rozumieliśmy, czym jest homoseksualizm. Raz zapytałam matkę, czemu taki jest, a ona odparła, że po prostu niektórzy są inni”14.

Na początku szkoły Farrokh był chorobliwie nieśmiały. Wstydził się zwłaszcza wystających górnych zębów, wypchniętych przez cztery dodatkowe zęby z tyłu jamy ustnej, co dawało wyraźny przodozgryz. Koledzy nazywali go Bucky, ale wkrótce nauczyciele zaczęli pieszczotliwie nazywać go Freddie. Szybko przywiązał się do tego imienia i w jednej chwili Farrokh Bulsara stał się Freddiem Bulsarą.

Freddie szybko poradził sobie z tęsknotą za domem, rzucając się w wir szkolnych aktywności, interesując się zwłaszcza sportem. „Szkoła bardzo duży nacisk kładła na sport, a ja angażowałem się we wszystkie dyscypliny. Uprawiałem boks, krykiet, tenis stołowy, w którym byłem bardzo dobry” — wspominał później Mercury15. Dobrze radził sobie także w biegach i hokeju, które to dyscypliny jego matka wolała znacznie bardziej od boksu. „Freddie znakomity był w każdej dyscyplinie, ale gdy usłyszałam o boksie, napisałam z Zanzibaru, gdzie mieszkaliśmy, i kazałam mu natychmiast przestać. Nie podobał mi się boks, był zbyt brutalny” — wspominała16.

Jedenastoletni Freddie wygrał w 1958 roku szkolne zawody Sportowego Omnibusa Wśród Juniorów. Niezwykle dumny ze swojego sukcesu, napisał do domu, by poinformować o tym rodziców:

Droga Mamo i Tato, mam nadzieję, że macie się dobrze, a Kash­mira uporała się z przeziębieniem. Nie martwcie się o mnie, u mnie w porządku. Z przyjaciółmi z Ashleigh House czujemy się jak rodzina. Nauczyciele są surowi i w szkole najważniejsza jest dyscyplina. Z radością donoszę, że zdobyłem puchar Najlepszego Omnibusa Wśród Juniorów. Dostałem puchar i zrobili mi zdjęcie, które ukaże się w szkolnej gazetce. Jestem dumny, mam nadzieję, że Wy też. Pozdrawiam Kash. Kocham moją siostrzyczkę i Was też. Farrokh17.

Pomimo sukcesów w sporcie Freddie coraz bardziej interesował się sztuką, literaturą i, oczywiście, muzyką. Muzykę — głównie operę — poznał już w Zanzibarze za sprawą rodziców, ale zainteresował się także zachodnią muzyką popularną, a zwłaszcza rock’n’rollowymi dźwiękami fortepianu Little Richarda i Fatsa Domino. W szkole świętego Piotra dołączył do chóru i brał udział w przedstawieniach teatralnych. Freddie natknął się także na płyty Laty Mangeshkar, jednej z najpopularniejszych i najbardziej szanowanych indyjskich piosenkarek, która nagrywała piosenki do filmów, a później aktorzy i aktorki śpiewali je z playbacku. Freddie zafascynował się Mangeshkar i w listopadzie 1959 roku udał się na jej koncert w Bombaju. Dwa lata później odwiedziła szkołę swiętego Piotra i wystąpiła na letnim festynie przed Freddiem oraz innymi uczniami.

To ciotka ze strony matki, Sheroo Khory, jako pierwsza zdała sobie sprawę z muzycznego talentu Freddiego. „Kiedyś, gdy miał chyba dziewięć lat — wspomina — przybiegł na śniadanie. W radiu grała muzyka, a gdy umilkła, podszedł do pianina i zagrał ten utwór. Pomyślałam, że muszę mu załatwić nauczyciela, bo ma dobry słuch”18. Namówiła jego rodziców, by zapłacili za prywatnego nauczyciela muzyki. Po zdaniu egzaminu Grade 5 z praktyki i teorii, 7 listopada 1958 roku Freddie otrzymał dyplom podczas corocznego apelu i wręczenia nagród w szkole świętego Piotra. „Brałem lekcje gry na pianinie w szkole — wspominał później Freddie — i bardzo je lubiłem. To zasługa mojej matki. Pilnowała, bym na nie uczęszczał”19.

W 1958 roku Freddie założył swój pierwszy zespół. W tym czasie przyjaźnił się z czterema innymi uczniami: Bruce’em Murrayem, Farangiem Iranim, Derrickiem Branche’em i Victorym Raną. Wszyscy byli fanami Elvisa Presleya i korzystali z jednej ze szkolnych sal, która służyła im jako miejsce prób. Pod nazwą The Hectics grali własną, dość prostą odmianę rock’n’rolla. Jak na kogoś, kto później stał się jednym z najbardziej ekspresyjnych i ekstrawaganckich wykonawców w rocku, rola Freddiego w zespole była bardzo skromna — grał boogie woogie na pianinie i śpiewał drugi głos, podczas gdy głównym wokalistą był Bruce Murray.

„Zależało nam jedynie na zrobieniu wrażenia na dziewczynach z sąsiadującej szkoły dla dziewcząt — przyznaje Murray. — Graliśmy takie przeboje, jak »Tutti Frutti«, »Yakkety Yak« i »Whole Lotta Lovin«. Freddie był niesamowitym muzykiem. Potrafił zagrać wszystko. Potrafił zagrać utwór po jednokrotnym usłyszeniu go w radiu. Reszta z nas wydobywała tylko żałosny hałas z tanich gitar i bębnów oraz ze starej skrzynki na herbatę, którą przerobiliśmy na bęben basowy. Ale zespół zrobił swoje: dziewczyny nas pokochały”20.

The Hectics przebierali się w białe koszule, czarne krawaty i plisowane spodnie, zaczesując włosy na żel — i szybko stali się główną atrakcją każdej szkolnej imprezy, zdobyli też popularność wśród mieszkańców Panchgani, którzy nazywali ich The Heretics (Heretycy), gdyż jak na tamte czasy byli zupełnie odmienni i ekstremalni. The Hectics rozpadli się, gdy Freddie, po oblaniu egzaminów w dziesiątej klasie, 25 lutego 1963 roku opuścił szkołę i wrócił do Zanzibaru, stając przed niepewną przyszłością.

4

W Zanzibarze Freddie zamieszkał z rodzicami, zapisał się do szkoły w Kamiennym Mieście i próbował ukończyć edukację, jednocześnie wciąż wypatrując wszelkich przejawów muzyki pop, która jakimś cudem mogła przedostać się na wyspę. Nastoletni Freddie Bulsara był pod wrażeniem zachodniego świata, wraz z jego muzyką i modą, z czego doskonale zdawała sobie sprawę jego matka, Jer: „Bardzo chciał udać się do Anglii. Jako nastolatek miał świadomość tego, co dzieje się w zachodnich krajach i to go pociągało”1. Jednak na początku lat sześćdziesiątych wciąż mieszkał z rodzicami, chodził do szkoły i niewiele wskazywało, by miał zrealizować swoje marzenie podróży do Anglii. Pewne wydarzenia sprawiły jednak, że Zanzibar ogarnęły niepokoje i cała rodzina Bulsarów w obawie o swoje życie musiała uciec do Zjednoczonego Królestwa.

Na początku lat sześćdziesiątych społeczeństwo Zanzibaru było bardzo zróżnicowane kulturowo i etnicznie. Przez stulecia wyspa chłonęła różne wpływy, gdyż tutaj przecinały się szlaki handlowe z Afryki, Azji i Bliskiego Wschodu. Teraz napięcia etniczne zaczęły rosnąć z powodu mniejszości arabskiej, która stanowiła niecałe dwadzieścia procent mieszkańców Zanzibaru, a jednak zaczęła dominować ekonomicznie i politycznie. W 1963 roku Wielka Brytania uznała niepodległość Zanzibaru. Rozpisano wybory, w których przeciw sobie stanęły partia Afro-Shirazi (ASP) i Nacjonalistyczna Partia Zanzibaru (ZNP) sułtana Dżamszida ibn Abd Allaha. ZNP zwyciężyła, zdobywając pięćdziesiąt cztery procent poparcia, ale to tylko spotęgowało niechęć czarnoskórych mieszkańców i doszło do przewrotu poprowadzonego przez samozwańczego marszałka polnego Johna Okello. Okello wierzył, że został wybrany przez Boga, by odsunąć Arabów od władzy, i 12 stycznia 1964 roku, mając poparcie afrykańskiej ludności Zanzibaru, rewolucjoniści ruszyli w stronę Kamiennego Miasta.

Rodzina Bulsarów nadal mieszkała w swoim apartamencie i doskonale zdawała sobie sprawę, że Okello i jego rewolucjoniści prą przez Zanzibar, mordując i plądrując wszystko, co na ich drodze. Żaden Arab ani Azjata nie był bezpieczny. Jer Bulsara tak wspomina ten czas: „Byliśmy przerażeni. Wszyscy biegali dookoła, nie mając pojęcia, co robić. Mieliśmy małe dzieci, więc postanowiliśmy uciec z kraju”2.

Cały swój dobytek spakowali do dwóch walizek i uciekli z wyspy. Mogli udać się do Indii, ale ojciec Freddiego, Bomi Bulsara, miał brytyjski paszport i pracował dla brytyjskiego rządu w Zanzibarze, postanowili więc polecieć do Anglii. W maju 1964 roku Bomi, Jer, Freddie i jego młodsza siostra Kashmira wylądowali na lotnisku Heathrow.

Zamieszkali w domu z czterema sypialniami przy 22 Gladstone Avenue, w Feltham — mieście leżącym w zachodniej części London Borough of Hounslow, na trasie samolotów lądujących na Heathrow. Freddie niezmiernie się cieszył, że w końcu trafił do Londynu, ale życie jego rodziców było ciężkie. Przywykli do przywilejów, służby, nie wspominając o tropikalnej pogodzie. Teraz musieli żyć pod szaroburymi chmurami Londynu z nieustającym zgiełkiem przelatujących nad ich głowami samolotów. A na początku lat sześćdziesiątych Wielka Brytania nie była szczególnie przyjazna wobec imigrantów.

Od końca lat czterdziestych XX wieku, w wyniku fali migracji z Karaibów, Indii, Pakistanu i Bangladeszu, znacznie zwiększyła się populacja czarnoskórych i Azjatów w Wielkiej Brytanii. Wzrosła wobec nich niechęć, a kwestia rasy i imigracji stała się jednym z głównych tematów polityki wewnętrznej. Latem 1958 roku doszło do gwałtownych zamieszek w londyńskim Notting Hill, podczas których zamordowany został trzydziestodwuletni, czarnoskóry Kelso Cochrane. W 1964 roku, gdy Bulsarowie dotarli do Anglii, miały miejsce wybory powszechne, których elementem były wybory uzupełniające w Smethwick, gdzie kwestie rasy tak mocno podzieliły wyborców, że jeszcze w tym samym roku w Wielkiej Brytanii powstał odłam Ku Klux Klanu. Bomi i Jer Bulsara w obliczu takich wydarzeń, postanowili się nie wychylać i po prostu zapewnić byt rodzinie najlepiej, jak potrafili, urządzając sobie nowe życie. Koszty utrzymania były wyższe niż w Zanzibarze, więc oboje podjęli pracę. Bomi znalazł posadę księgowego w miejscowej firmie cateringowej, a Jer rozpoczęła pracę w sklepie sieci Marks & Spencer.

Radość zbliżającego się do osiemnastych urodzin Freddiego Bulsary z tego, że w końcu był w Anglii, przytemperował fakt, że jego życie znalazło się na rozdrożu. W Indiach i Zanzibarze nie radził sobie w szkole, mimo to pragnął dostać się do szkoły plastycznej w Londynie. Jego rodzice mieli inną wizję i widzieli go w bardziej stabilnym zawodzie. „Wiedział, że chcieliśmy, by został prawnikiem, księgowym albo kimś w tym rodzaju, jak większość jego kuzynów — wyjaśnia Jer Bulsara. — On jednak powtarzał, że nie jest aż tak bystry”3. Musiał sprawiać wrażenie, że coś robi, wypełnił więc formularze w urzędzie pracy, miał jednak nadzieję, że nic z tego nie wyjdzie.

Nie marzył o szkole plastycznej dlatego, że rzeczywiście chciał studiować malarstwo, rzeźbę czy włókiennictwo, lecz z tego powodu, iż pragnął podążać drogą, jaką przeszło wiele angielskich gwiazd popu. W Zanzibarze, w jednym z niewielu zachodnich magazynów, które docierały na wyspę, przeczytał, że właściwie każda gwiazda pop musi najpierw udać się do szkoły plastycznej. Za cel wybrał sobie Ealing Technical College & School of Art, której słynnymi absolwentami byli między innymi Ronnie Wood, Roger Ruskin Spear i Pete Townshend. „Często mawiał — wspomina jego matka — że wiele osób ze szkoły plastycznej gra muzykę pop. W tamtym czasie nie przywiązywałam do tego dużej wagi, myślałam, że to jedna z jego fanaberii”4.

Problem w tym, że Freddie nie ukończył szkół w Indiach i Zanzibarze, przez co nie miał papierów umożliwiających dostanie się na Ealing. Jedynym rozwiązaniem było zapisać się na kurs przygotowawczy w innej placówce oświatowej. Trzydzieści pięć minut drogi autobusem od domu Freddiego, w Feltham, działała Isleworth Polytechnic, gdzie we wrześniu 1964 roku rozpoczął kurs przygotowawczy. Miał nadzieję, że uzyska najwyższe oceny, które umożliwią mu dostanie się do Ealing.

Wciąż walczył o swoją pozycję, ale przynajmniej był już w Londynie. I przyjechał we właściwym czasie. Rozpoczynała się era Beatlesów, Rolling Stonesów i Kinksów, era Modsów i Rockersów, toczących boje w nadmorskich miejscowościach, era Radia Caroline nadającego z terytorialnych wód, a w telewizji BBC właśnie zadebiutował program „Top of the Pops”. Po raz pierwszy w życiu Freddie poczuł, że odnalazł swoje miejsce i miał zamiar jak najlepiej wykorzystać szansę, którą dał mu los.

Nie zdawał sobie sprawy, że w Feltham, zaledwie kilka przecznic dalej, mieszkał siedemnastoletni student fizyki. Nastolatek był zapalonym gitarzystą, nie miał jednak pieniędzy na zakup upragnionego Fendera Stratocastera. Musiał więc zbudować własnego. Przez półtora roku z pomocą ojca konstruował gitarę elektryczną według ściśle określonych wytycznych.

Kilka lat później Freddie miał spotkać tego czarodzieja gitary w Londynie, co okazało się punktem zwrotnym dla muzyki. Życie Freddiego Bulsary i historia muzyki popowej miały odmienić się na zawsze, gdyż położone zostały podwaliny zespołu Queen.

5

Gdy rodzina Bulsarów ratowała swoje życie ucieczką do Londynu, wirus HIV rozprzestrzeniał się po świecie.

Przez dziesięciolecia od momentu, gdy około 1908 roku przeszedł z szympansa na człowieka, bytował głównie w granicach Republiki Kongo. W 1960 roku kraj uzyskał niepodległość i przestał nazywać się Belgijskim Kongiem. Rok, w którym Belgia straciła zwierzchnictwo w regionie, był też przełomowy dla rozprzestrzeniania się HIV po całym świecie.

Wielkie zachodnie mocarstwa pragnęły rozwoju zachodniej Afryki, co umożliwiło HIV wydostanie się poza Czarny Ląd. Bogaty w kość słoniową, gumę i diamenty region Kongo znalazł się na ich celowniku, a celem przyspieszenia tej intensywnej industrializacji zbudowano sieć kolejową, dając wirusowi idealne warunki do ekspansji. Kinszasa (dawny Léopoldville) wkrótce stała się najlepiej skomunikowanym miastem Afryki, dzięki czemu HIV mógł szybko się rozprzestrzeniać. Do 1948 roku ponad milion osób rocznie przejeżdżało koleją przez stolicę Konga, wirus HIV-1 mógł więc być roznoszony po całym kraju. Pomiędzy latami trzydziestymi a pięćdziesiątymi wirus opuścił swoje epicentrum.

Zdawano sobie sprawę z jego istnienia, jednak nie wiadomo było do końca, czego szukać. Już na początku lat trzydziestych francuski lekarz wojskowy Léon Pales zaobserwował drastyczny wzrost śmiertelności wśród mężczyzn budujących trasę kolejową Congo-Ocean. Wykonawszy dwadzieścia sześć sekcji zwłok, odkrył wyniszczenie organizmu u denatów, które nazwał Mayombe cachexia, od regionu, w którym zmarli mężczyźni. Charakteryzowało się ono zwyrodnieniem mózgu, obrzękiem węzłów chłonnych jelit i wieloma innymi objawami, charakterystycznymi dla HIV. Jednak w latach trzydziestych traktowano to jako kolejną niezidentyfikowaną chorobę tropikalną.

HIV mógł tak szybko rozprzestrzenić się po Demokratycznej Republice Kongo — kraju wielkości Europy Zachodniej — za sprawą sieci kolei i w mniejszym stopniu szlaków wodnych. Znaczenie miały też zmiany zachowań seksualnych, a zwłaszcza wzrost handlu żywym towarem, jak i zmiany społeczne spowodowane uzyskaniem niepodległości w 1960 roku. Badania przeprowadzone przez doktora Nuno Faria z Instytutu Zoologii Uniwersytetu Oxfordzkiego wykazały, że w tym roku „wirus wydostał się z małych grup zakażonych osób i zaczął infekować szerszą populację, a w końcu cały świat”1.

Oprócz zakażonych igieł i nowej infrastruktury, najskuteczniejszą metodą przenoszenia wirusa był seks. W wyniku budowy sieci dróg i kolei, a także rozwoju przemysłu, w Demokratycznej Republice Kongo rozkwitł handel żywym towarem. Budowniczowie, górnicy i administratorzy, którzy napłynęli na te tereny w poszukiwaniu pracy, byli głównie mężczyznami (w Kinszasie stosunek mężczyzn do kobiet wynosił dwa do jednego) odwiedzającymi prostytutki, które przyjmując wielu klientów i uprawiając seks bez zabezpieczenia, nieświadomie umożliwiły wirusowi przejąć władzę nad miastem. Stąd wirus rozprzestrzenił się na sąsiednie regiony drogami i torami kolejowymi, zbudowanymi przez tych samych mężczyzn. Badania opublikowane w magazynie „Science” sugerują, że w wyniku programów medycznych i rozwoju handlu żywym towarem, HIV szybko szerzył się poza Kinszasą, gdy jego nosiciele podróżowali nowymi drogami, a także starymi szlakami wodnymi. W 1937 roku HIV dotarł do pobliskiego miasta Brazzaville; w 1946 roku do leżącej ponad dziewięćset kilometrów Bwamandy, a w 1953 roku był już w Kisangani, ponad tysiąc sto kilometrów od Kinszasy. Autorzy badania twierdzą, że do 1960 roku wirus gwałtownie rozprzestrzeniał się po całej Afryce Zachodniej, jednak nikt nie zdawał sobie z tego sprawy2. Można tylko spekulować, ilu Afrykańczyków zmarło na skutek choroby. Przez osiemdziesiąt lat mogło ich być nawet dwieście milionów.

W końcu, gdzieś w połowie lat sześćdziesiątych, HIV przekroczył Atlantyk i wylądował na Haiti. Katalizatorem tej transmisji był kolejny gest dobrej woli, który okazał się tragiczny w skutkach. Gdy w 1960 roku Kongo uzyskało niepodległość, wielu — jeśli nie wszyscy — belgijscy urzędnicy w pośpiechu wrócili do kraju, tworząc w ten sposób próżnię w sercu tworzącej się republiki.

Celem wypełnienia próżni UNESCO ściągnęło z Haiti do Afryki, a głównie do Demokratycznej Republiki Konga, tysiące nauczycieli i technokratów. Większość z nich osiedliła się w Kinszasie. Byli idealnymi następcami Belgów — mówili po francusku, byli wyedukowani, czarnoskórzy i z radością opuścili Haiti pod brutalnymi rządami, znanego jako Papa Doc, Françoisa Duvaliera. Tygodniami, miesiącami i latami pracowali w Afryce Zachodniej w takich krajach, jak Demokratyczna Republika Kongo, Angola i Kamerun, nim wrócili do ojczyzny. Wtedy, czyli w okolicy 1964 roku, wirus HIV-1 trafił na Haiti.

Przedział czasowy idealnie pasuje więc do okresu, w którym tysiące Haitańczyków wyruszyło w 1960 roku do Afryki i wróciło z niej w drugiej połowie lat sześćdziesiątych lub na początku siedemdziesiątych, gdy Zair (Demokratyczna Republika Kongo zmieniła nazwę na Zair w 1971 roku) zakończył szkolenie miejscowych menedżerów. Większość Haitańczyków opuściła Afrykę po 1968 roku, ale wielu wróciło do domu już wcześniej. W 1998 roku J.F. Molez napisał artykuł dla magazynu medycznego „American Journal of Tropical”, w którym stwierdził: „Badania medyczne przeprowadzone na Haiti między 1985 a 1988 rokiem, a także obserwacje kliniczne wykazały, że za przyczynę śmierci emerytowanych haitańskich menedżerów, którzy mieszkali i pracowali w Zairze, po czym wrócili na Haiti (gdzie mieszkali przez dziesięć–piętnaście lat) podejrzewa się AIDS”. Biorąc pod uwagę fakt, że od zakażenia HIV do śmierci na AIDS w latach osiemdziesiątych mijało od siedmiu do dziesięciu lat, można wysnuć tezę, że w latach siedemdziesiątych, po powrocie pracowników z Zairu, Haiti opanowała epidemia AIDS.

Ale nie tylko stosunki seksualne — czy to homoseksualne, czy heteroseksualne — doprowadziły do rozwoju wirusa na Haiti. W stolicy działo się coś jeszcze, co pogłębiło problem, a z czego nikt nie zdawał sobie sprawy. Doktor Jacques Pepin twierdzi, że do gwałtownego rozprzestrzeniania się HIV na Haiti doszło za sprawą banku osocza w Port-au-Prince. Funkcjonował on tylko w latach 1971–1972, ale słynął z niskich standardów higieny. Biednych Haitańczyków zachęcano do sprzedawania osocza krwi do Stanów Zjednoczonych za śmieszne sumy, gdyż w Ameryce brakowało zarówno osocza do transfuzji, jak i białek odpornościowych, które się w nim znajdują, gamma-globulin, potrzebnych do szczepień przeciwko zapaleniu wątroby. Stany Zjednoczone miały problem ze znalezieniem osocza, gdyż brakowało zdrowych dawców. Większość zamożnych Amerykanów nie dawała się skusić na ofertę kupna krwi, podczas gdy w nękanym nędzą Haiti wielu chętnie oddawało krew za zaledwie trzy dolary.

Firma Hemo-Caribbean wynegocjowała dziesięcioletni kontrakt z haitańskim ministrem spraw wewnętrznych Lucknerem Cambronne’em, głową tajnej policji Tonton Macoute, nazywanym Wampirem z Karaibów3. Hemo-Caribbean stosowała stosunkowo nową procedurę, która zakładała pobranie litra krwi, z której wyodrębniano osocze, by resztę wtłoczyć z powrotem do organizmu dawcy. Wszystko to za trzy dolary z opcją podwyżki do pięciu dolarów, jeśli dawca zgodził się na szczepienie przeciwko tężcowi, przez co jego osocze zyskiwało na wartości, bo można było z niego pobrać materiał na kolejne szczepienia. Po wpompowaniu krwi do organizmu dawca mógł ponownie oddać krew w niewielkim odstępie czasu bez obaw o anemię.

Istniał jednak jeden katastrofalny w skutkach problem: krew dawców mieszała się w urządzeniu do plazmaferazy przed wpompowaniem jej do organizmu, przez co każdy z nich mógł zarazić się wszelkimi wirusami krwi, w tym HIV.

Firma Hemo-Caribbean zdawała się jednak w pełni zadowolona z tej metody pobierania osocza. W wywiadzie dla „The New York Times” z 28 stycznia 1972 roku Joseph B. Gorinstein opowiadał o procedurach z zatrważającą nonszalancją, twierdząc, że osocze pobierane przez firmę jest „znacznie czystsze od tego, które pochodzi ze slumsów amerykańskich miast”.

Dopiero pod koniec 1972 roku prezydent Richard Nixon zarządził śledztwo w sprawie handlu osoczem w USA, jednak bez badania na HIV, o którym jeszcze nie miano pojęcia, mimo że panował już na Haiti i prawdopodobnie dostał się do Stanów Zjednoczonych albo z zainfekowanym osoczem, albo przez chorego imigranta, który dotarł do jednego z wielkich miast, jak Nowy Jork, czy — bardziej prawdopodobne — do oddalonego o tysiąc sto kilometrów Miami.

Pojedyncza migracja wirusa HIV z Haiti do USA zwana jest „kladem pandemicznym” i była punktem zwrotnym w historii pandemii AIDS. Do kladu pandemicznego dochodzi tylko wtedy, gdy wirusowi uda się przetrwać na nowym terenie. Poszczególni nosiciele HIV mogli przedostać się do Ameryki i zarazić kilka osób, ale wirus nie był przekazywany dalej i wygasał. Szacuje się, że wirus został przeniesiony do USA między 1969 a 1972 rokiem, co pasuje do opisu epidemiologii HIV w USA, a pierwsze przypadki AIDS zostały odnotowane mniej więcej dziesięć lat po tym, jak wirus przedostał się z Haiti. Za infekcją HIV szło zachorowanie na AIDS, które następnie prowadziło do śmierci4. Podobnie jak uprzednio w Kongu, w czasach przed masowym boomem podróżowania (i w czasach medycznych programów kolonialnych stosujących igły), wirus nie był rozpoznany przez niemal dziesięć lat, zanim ktoś na niego zwrócił uwagę.

Śmierć nastoletniego chłopca w St. Louis w 1969 roku na niezidentyfikowaną chorobę spędzała sen z powiek lekarzy z Uniwersytetu Waszyngtońskiego i niektórzy wysnuli tezę, że AIDS mógł dać o sobie znać na terenie USA znacznie wcześniej niż w latach osiemdziesiątych, kiedy rozpętała się epidemia. Piętnastoletni afroamerykański chłopiec, znany jako Robert R., potem zidentyfikowany jako Robert Rayford, zgłosił się w 1968 roku do kliniki, cierpiąc na takie dolegliwości, jak obrzęk węzłów chłonnych, obrzęk nóg, dolnej części tułowia i genitaliów. Przez piętnaście miesięcy leczono go w trzech różnych szpitalach, ale stawał się coraz słabszy, znacząco stracił na wadze i przeszedł ostre zakażenie chlamydią. W żadnym ze szpitali nie zdiagnozowano jego choroby. W końcu zmarł na odoskrzelowe zapalenie płuc, a sekcja zwłok wykazała, że w tkance miękkiej miał oznaki mięsaka Kaposiego — charakterystyczne w przypadku AIDS.

Dopiero w 1986 roku lekarze mogli wykonać szczegółowe badania tkanek pobranych od Roberta Rayforda. Przeprowadzono dwa badania: badanie krwi z surowicy na obecność przeciwciał wirusa HIV oraz test na antygen P24, który jest kolejnym dowodem infekcji. Oba testy dały wynik pozytywny, ale co ciekawe, nie był to szczep wirusa, który poznano pod koniec lat siedemdziesiątych i który rozprzestrzenił AIDS na cały świat. Lekarze byli zbici z tropu. Rayford nigdy nie miał przetaczanej krwi, nie zażywał narkotyków, nigdy nie oddalał się od domu, a w jego okolicy nie zanotowano innych przypadków. Wysnuto wniosek, że musiało istnieć kilka szczepów wirusa HIV, które krążyły w ukryciu, a w pewnym momencie jeden z nich rozprzestrzenił się na cały świat. Możliwe jest, że w Stanach Zjednoczonych, tak jak w Afryce, wielu ludzi było nosicielami HIV i zmarło na AIDS znacznie wcześniej, ale nikt nie wiązał ich śmierci z epidemią wirusa, o istnieniu którego nie miał pojęcia5.

Większość dowodów wskazuje, że chociaż w USA i w innych częściach świata przed rokiem 1970 mogło istnieć kilka szczepów wirusa HIV, śmiertelny wirus HIV-1 najprawdopodobniej dotarł do USA z Haiti za sprawą pojedynczej migracji pomiędzy 1969 a 1972 rokiem, niepostrzeżenie rozprzestrzeniając się po kraju. W kolejnych latach wirus występował zwłaszcza wśród pewnych grup amerykańskiej populacji.

„Wirus dopadł chorych na hemofilię przez transfuzje krwi, narkomanów wielokrotnie używających zakażonych strzykawek i igieł oraz homoseksualistów przez kontakty seksualne” — sugeruje David Quammen6.

Przez kilkanaście lat wirus przenosił się po cichu z osoby na osobę. Objawy ujawniały się dopiero po jakimś czasie, a śmierć następowała po latach. Nikt nie znał przyczyny, nikt nie łączył ze sobą tych zgonów.

Gdzieś w latach siedemdziesiątych ktoś zaraził wirusem kanadyjskiego stewarda Gaëtana Dugasa. Potem hollywoodzkiego aktora Rocka Hudsona.

I nieco ponad dekadę po tym, jak przywleczono wirus z Haiti, zaatakował on Freddiego Mercury’ego.

6

Dnia 24 maja 2006 roku w londyńskim domu aukcyjnym Bonhams wystawiono trzyminutową rolkę filmu Super-8 mm, która przyciągnęła uwagę całego świata. Pozycja 474 datowana na 1965 rok była wyjątkowa, gdyż przedstawiała nieznany wcześniej film, na którym był Freddie Bulsara w Isleworth Polytechnic.

Niemy film nakręcony przez jednego z przyjaciół Freddiego, Briana Fanninga, pokazuje grupę sześciu młodych mężczyzn przechodzących przed kamerą, przyjmujących wystudiowane pozy, siedzących na ławce w parku, palących papierosy lub gestykulujących w stronę nieba. Brak dźwięku nadaje filmowi niesamowitej atmosfery. Ubrany w czerwoną marynarkę, białą koszulę i niebieskie spodnie Freddie ewidentnie czuje się nieswojo przed kamerą. Nie uśmiecha się ani razu, co budzi podejrzenia, że wstydzi się swoich wystających zębów. Nie ma w nim ani krzty showmana, którym miał się stać później, chociaż w jego ruchach i gestach jest coś figlarnego i teatralnego, zwłaszcza gdy ostentacyjnie wyciąga ręce ku niebu, przysłaniając wstydliwy uśmieszek ramieniem.

Freddie uczęszczał na zajęcia w Isleworth Polytechnic od 1964 do 1966 roku, co pomogło mu dostać się na Ealing School of Art. Zdał egzaminy ze sztuki, historii i angielskiego na poziomie podstawowym, ale co najważniejsze, zdał także egzamin ze sztuki i mody na poziomie rozszerzonym. Szkoła dała mu nie tylko dyplom, dała mu też wiedzę z zakresu mody, filmów, angielskiej kultury pop i, oczywiście, muzyki.

Połowa lat sześćdziesiątych była punktem zwrotnym dla popkultury w Wielkiej Brytanii. Pokolenie wyżu demograficznego wchodziło w dorosły wiek, a popkultura, sztuka i polityka miały razem wywrócić brytyjskie społeczeństwo do góry nogami. Po raz pierwszy w historii kreatywność skłaniała się ku masom, a nie tylko ku sferom wyższym. Beatlesi pokazali, że pop może być zarówno sztuką, jak i czymś szalenie popularnym, sięgali też po regionalne akcenty dla mas. Filmy takie jak „Darling”, „Sposób na kobiety” i „Wstręt” Romana Polańskiego z Catherine Deneuve przedefiniowały brytyjskie kino, podczas gdy dokumenty typu „Zabawa w wojnę” dosłownie zmiażdżyły widzów potworną wizją ataku nuklearnego. W londyńskim teatrze zadebiutowała sztuka „Zabójstwo siostry George”, był to jeden z pierwszych brytyjskich utworów z lesbijskimi bohaterkami, wyświetlano też film „Ofiara” Dirka Bogarde’a — pierwszy brytyjski obraz w historii, w którym padło słowo „homoseksualista”.

„Ofiara” okazała się społecznie ważnym filmem, gdyż odegrała znaczną rolę w promocji liberalnego podejścia do spraw obyczajowych (a także w poluzowaniu brytyjskiego prawa). Cztery lata później lord Arran złożył wniosek o dekryminalizację homoseksualnych zachowań, w konsekwencji czego parlamentarzysta Leo Abse przedstawił w 1965 roku projekt Sexual Offences Bill, uchwalony dwa lata później jako Sexual Offences Act, w którym zapisano, że dozwolone są homoseksualne czynności w miejscach prywatnych pomiędzy mężczyznami powyżej dwudziestego pierwszego roku życia na terenie Anglii i Walii. Jakby tego było mało, w 1965 roku krytyk teatralny Kenneth Tynan wywołał oburzenie, wypowiadając słowo „fuck” na antenie telewizji BBC1.

Studia na Isleworth Polytechnic i mieszkanie w Londynie w czasach swingujących lat sześćdziesiątych wpłynęły znacząco na transformację Freddiego Bulsary we Freddiego Mercury’ego. Zjawił się tam we właściwym czasie. Bulsara obserwował i chłonął wszystko, co działo się wokół niego i niczym sroka podkradał to, co pociągało go w muzyce, filmie, tańcu i modzie. Gromadził te elementy, by móc je wykorzystać w późniejszym czasie w swojej muzyce i wizerunku. Oczywiście, nie on jeden tak czynił, ale różnica polegała na tym, że gdy inni kradli i pożyczali z bluesa, skiffle i rock’n’rolla, Freddie podkradał od Pucciniego, Portera i Presleya. Ta kulturowa mieszanka miała uczynić jego kompozycje wyjątkowymi.

To jeszcze odległa przyszłość. Tymczasem w 1965 roku zmagał się z dostosowaniem się do otoczenia. Jeden z jego najbliższych przyjaciół z Isleworth Polytechnic, Adrian Morrish, wspomina, że Freddie wyróżniał się od samego początku: „Ubierał się dziwacznie, w przykrótkie spodnie rurki i przymałe staromodne marynarki. Podejrzewam, że przywiózł je ze sobą z Indii bądź Zanzibaru. Wyglądał nieporadnie, ale desperacko chciał się dopasować”1. Siostra Freddiego, Kashmira, także wspomina, że brakowało mu stylu: „Freddie wyróżniał się wśród rówieśników, bo w tamtym czasie modne były długie i zmierzwione włosy, a gdy przybyliśmy do Anglii, Freddie miał staromodną fryzurę w stylu Cliffa Richarda — błyszczące, zaczesane, odstające włosy. Gdy tylko gdzieś wychodziliśmy, albo wracaliśmy z przystanku autobusowego, wolałam iść za nim, żeby ludzie nie pomyśleli, że jesteśmy razem”2.

Determinacja Freddiego, by się dopasować, doprowadziła do tego, że wstąpił do chóru politechniki, a także do grupy teatralnej, z którą wystawił kilka sztuk, w tym „The Kitchen” i „Spectrum”. Jego największą pasją wciąż jednak pozostawała muzyka i niestrudzenie szukał ujścia dla swojej muzycznej kreatywności.

Wieczorami i w weekendy razem z przyjaciółmi czasami odwiedzał lokalne bary, gdzie oglądał takich artystów, jak Rod Stewart i Long John Baldry, a okazjonalnie po koncercie szedł na imprezę, choć zwykle nie pił i wracał wcześnie do domu. Nie wyglądał na człowieka, który miałby kiedyś organizować najbardziej szalone imprezy w historii rock’n’rolla. Przyjaciele Freddiego nie przypominają sobie, by w czasach Isleworth umawiał się z dziewczynami, ale też nie dostrzegli u niego żadnych skłonności homoseksualnych. Chodził po prostu na zajęcia, wygłupiał się z przyjaciółmi i dorabiał, wykonując niewdzięczne prace, jak mycie garów na lotnisku Heathrow, układanie skrzynek w pobliskiej fabryce, a nawet dostał pięć funtów za pozowanie nago.

Zanim opuścił Isleworth Polytechnic w 1966 roku Freddie nabrał pewności siebie i zadomowił się w Anglii. Co więcej, poprawił mu się gust, pozbył się staromodnych ciuchów z Zanzibaru i zaczął ubierać się w duchu artystycznego Londynu lat sześćdziesiątych. Freddie Bulsara w końcu się odnalazł.

We wrześniu 1966 roku dostał się na Ealing School of Art, gdzie studiował projektowanie mody. Miał wszystko, o czym marzył: studiował sztukę i podążał śladami ulubionych muzyków rockowych i popowych. W dodatku mieszkał w Londynie w okresie, gdy miasto to wyznaczało trendy mody. Czego chcieć więcej?

Po pewnym czasie sprzykrzyło mu się dojeżdżać z Feltham do Ealing, zaczął więc sypiać na podłodze w mieszkaniu Chrisa Smitha — kolegi, który wynajmował mieszkanie przy 42b Addison Gardens, w Kensington. Niebawem rozczarował się zajęciami w Ealing, gdzie musiał uczyć się o produkcji tkanin i projektowaniu tekstyliów, zaczął więc szukać alternatywy. Przede wszystkim pragnął jednak spełnić swoje muzyczne ambicje, dodatkowo rozbudzone programem „Ready Steady Go!” BBC, z 16 grudnia 1966 roku, gdzie pokazano pierwszy brytyjski występ amerykańskiego gitarzysty Jimiego Hendriksa. Hendrix wykonał „Hey Joe” i pokazał się jako wirtuoz gitary oraz ekscentryczna persona. Freddiego urzekło wszystko w jego występie: muzyka, moda, fryzura, a przede wszystkim to, jak zawładnął sceną jako artysta.

Był pod tak wielkim wrażeniem, że zobaczył czternaście koncertów Hendriksa, w tym dziewięć pod rząd w różnych londyńskich pubach. „Potrafiłem przeczesać cały kraj, by zobaczyć jego koncert, bo miał w sobie wszystko, co gwiazda rocka powinna mieć: styl i prezencję — miał powiedzieć później Freddie. — Niczego nie musiał robić na siłę. Wystarczyło, że wszedł na scenę, a cały klub rozpalał się do czerwoności. Był dokładnie taki, jaki ja chciałem być”3.

Hendrix był niecałe cztery lata starszy od Freddiego i zainspirował go, by podążał za swoimi marzeniami. Matka Freddiego wspomina, że gdy jeszcze mieszkał w domu, pisał piosenki: „Pisał piosenki od dziecka. Jak każda matka, powtarzałam mu, by wziął się do nauki i posprzątał swój pokój. Gdy raz weszłam do jego sypialni w Feltham, zagroziłam, że wyrzucę wszystkie śmieci, w tym papiery składowane pod poduszką. Odparł: »Ani mi się waż«. Pisał wtedy piosenki i teksty, które przed snem chował pod poduszkę. Bardziej od studiów interesowała go muzyka. Mąż powtarzał, że nie wie, co z niego wyrośnie”4.

Freddie doskonale wiedział, czego chce, potrzebował jednak podobnych mu muzyków, a że w otoczeniu nie mógł znaleźć nikogo odpowiedniego, kto dzieliłby jego pasję, ambicję i nieokrzesany talent, zadowalał się rysowaniem na zajęciach swojego idola, którego wizerunkami potem przyozdabiał ściany swojej sypialni. „Świetnie rysował, miał dobrą rękę i doskonale radził sobie z ołówkiem. Miał cały zeszyt swoich rysunków. Znakomicie rysował Hendriksa” — wspomina jeden z jego ówczesnych przyjaciół, John Taylor5.

Na przełomie 1967 i 1968 roku Freddiemu groziło wydalenie z Ealing za nieobecności na zajęciach (po części spowodowane wypadami na koncerty Hendriksa), jednak udało mu się przekonać dziekana Jamesa Drewa, by pozwolił mu zmienić kierunek studiów, i tak Freddie zamiast na ulicy wylądował na grafice. To właśnie tam natknął się na trzech studentów, którzy podzielali jego zainteresowanie muzyką. Oprócz Chrisa Smitha — którego Freddie już znał — studiowali tam Nigel Foster i przede wszystkim Tim Staffell.

Staffell był niezwykle utalentowanym muzykiem. Na początku lat sześćdziesiątych zaczął grać na harmonijce ustnej, by następnie sięgnąć po gitarę i ostatecznie wybrać bas. Pewnego dnia w 1964 roku grał na harmonijce w zespole Chris & The Whirlwinds w Murray Park w Whitton. Na widowni byli basista i gitarzysta z Hampton Grammar School, którzy właśnie założyli swój pierwszy zespół pod nazwą 1984. Basistą był Dave Dilloway, a gitarzystą chłopiec z Feltham, który z pomocą ojca skonstruował własną gitarę. Nazywał się Brian May.

Po koncercie Dilloway i May zahaczyli Staffella i namówili go, by dołączył do nich jako wokalista grający na harmonijce. I tak zespół 1984, z Timem Staffellem w składzie, 28 października 1964 roku dał pierwszy koncert w St. Mary’s Church Hall w Twickenham. W 1967 roku, gdy Freddie poznał Staffella, 1984 regularnie koncertował w Londynie i okolicach, a nawet nagrał kilka piosenek w studiu telewizji Thames. Zespół występował także przed Jimim Hendriksem 13 maja 1967 roku w Imperial College, na który to koncert Freddie, oczywiście, wybrał się jako widz.

Wkrótce po zmianie kierunku w Ealing Freddie zaprzyjaźnił się ze Staffellem i innymi umuzykalnionymi studentami. „Moje pierwsze wrażenie na temat Freddiego było takie, że wydawał się dość tradycyjny, by nie powiedzieć konserwatywny — nawet przez myśl mi nie przeszła kwestia jego seksualności. Nie można powiedzieć, by był arogancki. Sprawiał wrażenie dość pokornego. Nie roztaczał wokół siebie blasku. Z drugiej strony był urodzonym artystą i już wtedy kreował swoją osobowość. Myślę, że powoli rodziła się jego gwiazda. Ludzie na niego reagowali” — wspomina Staffell6.

Zimą 1967 roku przyjaciele Staffella poznali jego zespół, 1984, a Freddie i Chris Smith regularnie zaczęli chodzić na jego koncerty, gdy tylko grał w Londynie. Według Smitha, Staffell i May znacznie wyróżniali się talentem spośród muzyków zespołu. Znamienne, że na początku 1968 roku Brian May opuścił zespół, bo chciał grać w grupie, która będzie wykonywała własny materiał zamiast przeróbek, a także zamierzał więcej czasu poświęcić studiom — w 1965 roku, ukończywszy Hampton Grammar z dziesięcioma zaliczeniami na poziomie podstawowym i czterema na rozszerzonym, dostał się do Imperial College, gdzie studiował fizykę i astronomię podczerwoną. Po rozpadzie zespołu 1984 utrzymywał kontakt ze Staffellem i kilka miesięcy później znowu połączyli siły.

Tymczasem Freddie, jeśli nie nocował na podłodze Chrisa Smitha, pisał piosenki i teksty w sypialni domu rodziców w Feltham, studiował w Ealing i chodził na wszystkie koncerty Hendriksa, na które udało mu się dotrzeć. „Myślę, że Hendrix ucieleśniał jego marzenie, które sam chciał spełnić” — sugeruje Tim Staffell7.

Jego kolega z klasy John Hibbert wspomina, że w 1968 roku, pomimo inspiracji Hendriksem, nic nie wskazywało na to, by Freddie Bulsara sam miał się stać ekstrawaganckim artystą: „Można pomyśleć, że musiał się wyróżniać, że był przywódcą paczki, ale tak naprawdę nie był. Był bardzo miły, uprzejmy i dość cichy”8.

Nie porzucając pragnienia zajęcia się muzyką, na razie mógł jedynie trzymać się swoich znajomych. Na szczęście jeden z jego najbliższych przyjaciół, Tim Staffell, zamierzał założyć nowy zespół.

Po rozpadzie 1984 Staffell i Brian May chcieli dalej grać, jesienią 1968 roku postanowili więc założyć nowy zespół. Staffell miał śpiewać i grać na basie, a May na gitarze. Do tria, którego formuła w tamtych czasach była na topie za sprawą popularności The Jimi Hendrix Experience, potrzebowali perkusisty. Umieścili więc ogłoszenie na tablicy ogłoszeń w Imperial College, gdzie studiował May, że szukają „perkusisty w stylu Mitcha Mitchella/Gingera Bakera”.

Na przesłuchania zgłosiło się wielu bębniarzy, żaden jednak nie spełniał ich wymogów. Zrządzeniem losu ogłoszenie zobaczył student Imperial College Les Brown. „Pamiętam, że pierwszego dnia po powrocie do Imperial College, udałem się do studenckiej stołówki, gdzie zobaczyłem ogłoszenie o poszukiwaniach perkusisty, własnoręcznie napisane przez Briana. Natychmiast je zerwałem i przyniosłem do mieszkania” — wspomina9.

On sam nie był perkusistą, ale jego współlokator, Roger Taylor, już tak.

7

Muzyka była pasją Rogera Taylora od dzieciństwa. Swój pierwszy zespół skiffle, The Bubbling-over Boys, założył jeszcze w szkole podstawowej. W wieku dwunastu lat miał już pierwszy podstawowy zestaw perkusyjny, na którym pilnie ćwiczył w garażu rodzinnego domu, na przedmieściach Truro w Kornwalii. W 1965 roku dołączył do zespołu The Reaction, a w ciągu kilku lat stał się dość znaną osobowością na tamtejszej muzycznej scenie. Mimo lokalnej sławy The Reaction rozpadł się latem 1968 roku, a dwa tygodnie później Roger Taylor zabrał się z Lesem Brownem jego fioletowym samochodem marki Triumph Herald do Londynu, by studiować stomatologię w Royal London Hospital Medical and Dental School.

„Przybyłem do Londynu studiować, poznać nowych ludzi, dołączyć do zespołu. Przepustką do Londynu, pozwalającą poznać podobnych mi ludzi, były studia” — wspomina Taylor1.

Roger i Les zamieszkali razem w wynajmowanym mieszkaniu na parterze przy 19 Sinclair Gardens w Shepherd’s Bush. To właśnie do tego mieszkania Les pewnego wieczoru wrócił z wywieszonym przez Briana Maya ogłoszeniem. Roger zgłosił się natychmiast i niebawem Brian May i Tim Staffell udali się do jego mieszkania z gitarami akustycznymi na przesłuchanie. Natychmiast zawiązała się pomiędzy tą trójką przyjaźń, Roger został przyjęty i wkrótce zaczęli ćwiczyć w Imperial College.

„Oniemiałem, gdy Roger rozstawił swój zestaw w Imperial College — wspomina May. — Samo strojenie bębnów brzmiało lepiej niż to, co wcześniej słyszałem. Był niesamowity”2.

Zespół potrzebował nazwy. Staffell zasugerował Smile i zabrali się do roboty. Mieli dość grania przeróbek, więc zaczęli — a głównie May i Staffell — komponować własne piosenki.

Cała trójka wciąż studiowała i gdy tylko udało im się znaleźć chwilę wolnego czasu, ćwiczyli albo rozmawiali o muzyce. Mieszkanie Taylora w Shepherd’s Bush często zmieniało się w miejsce schadzek lub noclegownię dla członków zespołu i ich otoczenia, w tym Freddiego Bulsary, który trafił tam przez znajomość ze Staffellem. Freddiego z Rogerem Taylorem połączyło uwielbienie dla Jimiego Hendriksa, szybko więc się zaprzyjaźnili i Freddie regularnie wpadał na koncerty Smile. Pierwszy z nich odbył się w Imperial College, 26 października 1968 roku, gdy supportowali Pink Floyd.

W lutym 1969 roku Smile dał drugi ważny koncert w Richmond Athletic Club, a kilka tygodni później odbył się kolejny przełomowy występ (co nie znaczy, że Smile był główną atrakcją) w Royal Albert Hall, w ramach charytatywnej imprezy na rzecz Imperial College. Smile doczekał się z tego koncertu pierwszej recenzji, w której dziennikarz „Timesa” określił go mianem „najgłośniejszej grupy zachodniego świata”.

Po krótkiej trasie po Kornwalii Tim Staffell zaciągnął Freddiego na jedną z londyńskich prób. „Pewnego dnia przyszedł z Timem — wspomina Roger Taylor — i od tej pory stał się członkiem naszej paczki. Był pełen entuzjazmu. Miał długie, opadające czarne włosy i wyglądał jak dandys”3.

Freddie natychmiast polubił zespół i zaczął regularnie przychodzić na jego koncerty, czasem służąc dobrą radą, nawet gdy nikt go o nią nie prosił. „Freddie bardzo nas wspierał — wspomina Brian May — ale twierdził, że źle się prezentujemy. Twierdził, że powinien to być spektakl wyreżyserowany z rozmachem, co w tamtych czasach było dość niezwykłe, bo moda nakazywała nosić poszerzane dżinsy i nie schlebiać publiczności, bo inaczej byłby to pop. Freddie twierdził, że muzyce rockowej powinien towarzyszyć show, który miał zapierać widzowi dech w piersi pod każdym względem”4.

Freddie pragnął dołączyć do Smile, ale mógł im jedynie towarzyszyć w londyńskich koncertach, a trochę później także w trasie po Kornwalii, gdy zagrali w takich miejscach, jak Fowey Royal Regatta, Falmouth Art College i St. Minver’s Perceval Institute. Roger Taylor zawiesił studia, by skoncentrować się na muzycznej karierze, co wydawało się słuszną decyzją, gdyż Smile dostał ofertę od Lou Reiznera na nagranie singla dla Mercury Records. W czerwcu 1969 trio udało się do studia nagraniowego Trident w londyńskim Soho, gdzie pod okiem Johna Anthony’ego nagrało trzy piosenki.

Freddie musiał ciężko przeżyć wiadomość, że Smile nagrywa w studiu singel dla amerykańskiego wydawcy, gdyż szansa na dołączenie do zespołu zdawała się zaprzepaszczona. Stopniały jego nadzieje na muzyczną karierę, podczas gdy przyjaciele wypływali na szerokie wody. Co gorsza, zakończył edukację, a jego źródłem utrzymania był stragan „Kasbah”, który otworzył z Rogerem Taylorem na targu w Kensington. „Marzyliśmy o tym, by zarabiać na muzyce, ale jedyną formą zarobku była sprzedaż cudacznych ciuchów, które nam się podobały — wspomina Taylor. — Paradowaliśmy więc w aksamitnych pelerynach i obcisłych spodniach, by propagować taką modę”5.

Gdy Smile czekał na wydanie debiutanckiego singla w Ameryce, dla Freddiego znalazło się wybawienie. Był nim zespół z Liver­poolu, nazywający się Ibex, który przybył do Londynu w poszukiwaniu pieniędzy i sławy. Był triem, tak jak Smile, składającym się z Mike’a Bersina na gitarze i wokalu, Micka „Miffera” Smitha na perkusji i Johna „Tuppa” Taylora na basie. Ich menedżerem był siedemnastoletni Ken Testi, który przybył z nimi z Liverpoolu. Ken chodził z Helen McConell, której siostra, Pat, znała Rogera Taylora i Smile. W efekcie często zjawiali się w pubie The Kensington i 31 lipca 1969 zespoły Smile i Ibex wspólnie obchodziły urodziny Pat, a wśród nich był też główny satelita Smile, Freddie Bulsara.

Później impreza przeniosła się do mieszkania Pat McConell przy 36 Sinclair Road, gdzie Brian May zaczął grać na gitarze, z czego wywiązał się niespodziewany akustyczny koncert Smile. Freddie tym razem, zamiast sypać radami, zaczął śpiewać. Mike Bersin, gitarzysta i wokalista Ibex zdawał sobie sprawę z własnych ograniczeń wokalnych i dotarło do niego, że Freddie Bulsara może być osobą, której szukają. Ich menedżer Testi podzielał jego zdanie: „Ibex dreptał w miejscu. Mieli jednak dużo talentu, który Freddie dostrzegł”6.

Gdy zespoły spotkały się znowu w miejscowym pubie, Freddie zasugerował Mike’owi Bersinowi: „Potrzebny wam wokalista”. Testi zdawał sobie sprawę, że Freddie pragnie dołączyć do Smile, „ale nie było na to szans, więc zaczął czynić podchody do Ibex”7.

Wkrótce Freddie poszedł na przesłuchanie i został przyjęty do Ibex jako wokalista. „Z Freddiem byliśmy trochę nieokrzesani, ale wykazywaliśmy duży potencjał” — wspomina perkusista Mick „Miffer” Smith8. Zespół złożony z trzech członków wywodzących się z klasy robotniczej z północnej Anglii oraz mieszkającego w Londynie dandysa z Zanzibaru był dziwną kombinacją, ale Freddie nie omieszkał stanąć na jego czele. Szybko przekonał się, że siedemnastoletni menedżer Ibex nie potrafił zapewnić im koncertów w Londynie, udało się jednak załatwić dwa koncerty w Bolton — pierwszy z nich, 23 sierpnia w Octagon Theatre w porze obiadowej, był debiutem Freddiego Bulsary w szeregach Ibex.

Ken Testi wspomina, że podczas tego pierwszego koncertu Freddie pokazał się nie tylko jako wokalista: „Poza sceną Freddie był nieśmiały, ale wiedział, jak zrobić show. W ten sposób ujawniał część swojej osobowości. Już podczas tego pierwszego koncertu z Ibex wyczyniał te wszystkie rzeczy, które później miał robić w Queen — maszerował z jednego krańca sceny na drugi i z powrotem, tupiąc przy tym. Wniósł dynamikę, świeżość i prezencję do zespołu, któremu wcześniej tego kompletnie brakowało”9.

Po kolejnym koncercie następnego dnia, gdzie Ibex wystąpił na plenerowym festiwalu w Queen’s Park w Bolton, grupa nie pojawiła się na scenie aż do 9 września, gdy zagrała w Liverpoolu. W wolnym czasie ćwiczyła intensywnie, grając piosenki Roda Stewarta, Yes i The Beatles. Większość prób odbywała się w Londynie, Freddie do tej pory wyprowadził się z domu rodziców i zamieszkał w Barnes przy Ferry Road. Mieszkania nie zajmował sam, gdyż członkowie Smile i Ibex wraz z całym sprzętem zajmowali każdy wolny kąt, jaki udało im się znaleźć. W głównej sypialni stały trzy pojedyncze łóżka. Jedno zajmował Freddie, a pozostałe dwa przypadkowi ludzie, którzy akurat się tam pojawiali.

Denise Craddock studiowała z Pat McConell w Maria Assumpta Teacher Training College i także zamieszkiwała w tym domu. Wspomina zwyczaje panujące przy Ferry Road: „Ludzie spali w pokoju gościnnym. Były tam sofy, poduszki i inne rzeczy, na których można było się położyć. Czynsz wynosił dwadzieścia pięć funtów miesięcznie, co dziś może wydawać się tyle co nic, ale jako studenci musieliśmy oszczędzać, a nikomu się nie przelewało. Zwłaszcza Freddie z trudem wiązał koniec z końcem. Miał niewiele ciuchów i chodził w dziurawych butach”10.