THE SMITHS Piosenki o twoim życiu - Maciej Koprowicz - ebook

THE SMITHS Piosenki o twoim życiu ebook

Maciej Koprowicz

4,5

Opis

5 lat kariery, 4 albumy studyjne, 17 singli – to wystarczyło, by zmienić oblicze muzyki alternatywnej. Zespół The Smiths to prawdziwy popkulturowy fenomen. Genialny gitarzysta Johnny Marr w syntezatorowych latach 80. przywrócił gitary do łask, tworząc ekscytujący indie pop, który do dziś inspiruje artystów nie tylko rockowych. Z kolei Morrissey, charyzmatyczny wokalista i tekściarz, stworzył swój własny świat postpunkowego outsidera, w którym przystań znaleźli wszyscy wrażliwi, niedopasowani młodzi ludzie. Po raz pierwszy w historii muzyki popularnej ktoś przemówił tak przekonująco do wegetarian, osób LGBT, niepełnosprawnych i tych, którzy z różnych powodów czuli się przegrani, a dzięki „Kowalskim” znaleźli nadzieję. The Smiths ze swoimi jedynymi w swoim rodzaju brzmieniem, przekazem i estetyką to do dziś punkt odniesienia dla wszystkich poszukujących muzyki, która powie im coś o ich życiu.

„The Smiths. Nieoficjalna biografia” to pierwsza polska monografia zespołu The Smiths. Przedstawia historię zespołu, omawia wszystkie jego nagrania i uwidacznia ogromny wpływ, jaki wywarł na kulturę popularną. Opracowana została na podstawie setek prasowych i internetowych wywiadów oraz artykułów, a także obszernych publikacji zagranicznych i krajowych. Uwzględnia również informacje zawarte po raz pierwszy w autobiografiach Johnny’ego i Morrisseya, co czyni ją jedną z najaktualniejszych pozycji tego typu na świecie. Zawiera zdjęcia i reprodukcje okładek albumów i singli oraz pełną dyskografię zespołu. Autor ostatni rozdział zatytułował ” THE SMITHS A SPRAWA POLSKA” i ukazuje nam wpływ grupy na polskich słuchaczy i muzykę w naszym kraju.

To pionierska na polskim rynku książka o The Smiths i Morrisseyu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 596

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (8 ocen)
5
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




WYDAWCA: ZIMA

Firma Fonograficzno-Handlowa

ul. Bankowa 1/9, 44-100 Gliwice

[email protected]

———

SKLEP INTERNETOWY:

sklep.zima.slask.pl

———

ZAMÓWIENIA HURTOWE:

www.ateneum.net.pl

———

Copyright©by Maciej Koprowicz

Copyright©by ZIMA (2019)

———

Wszelkie prawa zastrzeżone, lecz cytowanie fragmentów wcelach niekomercyjnych – za wskazaniem źródła mile widziane

———

Projekt itypografia okładki:

©copyright (2018) Jakub „Stan” Stański

Skład iłamanie:

©Leszek (2018)

Skład wersji elektronicznej:

Łukasz Rudnikowski (2019)

———

Wydanie I

ISBN 978-83-953258-0-9

facebook.com/ZIMARECORDS

SPIS TREŚCI

WSTĘP

I. ZPOWROTEM WSTARYM DOMU

II. CHŁOPIEC ZCIERNIEM WBOKU

III. SŁODKI ICZUŁY CHULIGAN

IV. KOŁO RATUNKOWE

V. DŁOŃ WRĘKAWICZCE

VI. ZAAKCEPTUJ SIEBIE

VII. PROSZĘ, POZWÓL MI DOSTAĆ TO, CZEGO CHCĘ

VIII. SZAST, PRAST ITEN KRAJ JEST NASZ

IX. TERAZ MASZ WSZYSTKO

X. MIĘSO TO MORDERSTWO

XI. TEN ŻART JUŻ NIE JEST ZABAWNY

XII. NIEBO WIE, ŻE JESTEM TERAZ NIESZCZĘŚLIWY

XIII. NIEWYPARZONA GĘBA KONTRATAKUJE

XIV. NIE BĘDĘ SIĘ TOBĄ DZIELIŁ

XV. ZACZĄŁEM COŚ, CZEGO NIE POTRAFIĘ SKOŃCZYĆ

XVI. WIEM, ŻE TO KONIEC

XVII. ŚWIATŁO, KTÓRE NIGDY NIE GAŚNIE

XVIII. THE SMITHS ASPRAWA POLSKA

DYSKOGRAFIA

BIBLIOGRAFIA

PODZIĘKOWANIA

O AUTORZE

PRZYPISY

Sarze

No, it’s not like any other love

This one is different – because it’s us.

The Smiths, Hand In Glove

WSTĘP

31 lat temu zakończyła się historia The Smiths, alternatywnego zespołu rockowego zManchesteru, jednego znajpopularniejszych wykonawców brytyjskiej muzyki popularnej lat 80. XX wieku. Zakończyła się historia, azaczęła legenda. Steven Patrick Morrissey, Johnny Marr, Andy Rourke iMike Joyce stworzyli zespół inny niż wszystko, co zdarzyło się wmuzyce wcześniej, aipo nich nie doczekaliśmy się porównywalnego fenomenu popkulturowego.

The Smiths nie zajmowali pierwszych miejsc na listach singli, nie osiągali wielkich komercyjnych sukcesów poza Zjednoczonym Królestwem, nie byli megagwiazdami rocka na miarę grup, do których byli porównywani, jak U2 czy R.E.M. Może przez alternatywne ideały, które kazały im rozpoczynać karierę wniezależnej wytwórni, może przez bezkompromisowy przekaz muzyczny itekstowy, może przez kontrowersje, jakie budziły wypowiedzi wokalisty, amoże po prostu zabrakło im na to czasu. Pięć lat działalności wystarczyło jednak, by The Smiths stali się archetypem idealnego zespołu alternatywnego. Kiedy upadły polityczne kurtyny, kiedy świat połączył internet, gdy muzyka stała się łatwo dostępna dla wszystkich mieszkańców globu, legenda The Smiths wykroczyła poza Wielką Brytanię izafascynowała młodych ludzi na całym świecie.

Dzięki popularności britpopu iindie rocka, echa The Smiths iwpływy unikalnego gitarowego stylu Johnny’ego Marra zaczęły brzmieć wmuzyce zespołów ze wszystkich kontynentów. Okazało się też, że pod płaszczykiem anglocentrycznych impresji tekstowych Morrisseya kryją się tematy uniwersalne dla słuchaczy pod każdą szerokością geograficzną. Wokalista kierował swój przekaz do outsiderów, osób niedopasowanych do otoczenia, nieśmiałych, zakompleksionych iprzegranych, dając im pociechę, nadzieję na spełnienie marzeń iwiarę we własną wartość. Wtekstach dostrzegał, anawet wynosił na piedestał prowincję – po raz pierwszy pop wtakim stopniu zwracał się do mieszkańców małych, zapadłych miejscowości, mówiąc obliskich im problemach. Morrissey był głosem klasy robotniczej, sprzeciwiającym się egoizmowi iznieczulicy, panującym wWielkiej Brytanii lat 80., czyli werze Margaret Thatcher. Muzyka „Kowalskich” dodawała sił milionom młodych Brytyjczyków, których bezwzględna polityka Żelaznej Damy pozbawiła miejsca pracy, asam wokalista starał się ich przekonać, że bezrobocie nie czyni ich ludźmi gorszego sortu. Jego twórczość była bliska tym, którzy kontestowali role społeczne, szczególnie płciowe. Choć Morrissey unikał szufladkowania swojej seksualności, przemawiał do tych, których orientacja seksualna czy tożsamość płciowa nie znajdowała zrozumienia wich środowisku. Frontman The Smiths pokazywał, że niepełnosprawni nie są osobami gorszej kategorii – niedoskonałość ciała nie przeszkadza wbyciu stylowym isexy, anajbardziej podniecającym organem ciała jest przecież mózg. Udowadniał, że rock może być muzyką intelektualistów, azainteresowania kulturalne muzyków bynajmniej nie muszą się ograniczać do czytania etykietek od piwa – lansował jako ikony popu choćby Oscara Wilde’aiJamesa Deana. Stworzył dla swojego zespołu oryginalną, wyrafinowaną estetykę, zunikatowym imagem ikomunikacją wizualną, łączącą sztukę wysoką, brytyjską kulturę klasy robotniczej iamerykańską kulturę popularną. Był wreszcie jednym zpierwszych rzeczników wegetarianizmu wświecie popu, stając się symbolem walki oprawa zwierząt. Nikt przed Morrisseyem nie stworzył tak fascynującego, ujmującego przekazu inikt nie zrobił tego po nim. Wokalista The Smiths wciąż pozostaje idolem dla milionów młodych ludzi na całym świecie, którzy wjego tekstach odnajdują swoje własne doświadczenia, miłości, nienawiści ipasje. Piosenki pisane wManchesterze w1983 roku brzmią tak samo aktualnie wWarszawie, Krakowie, Poznaniu iToruniu w2018 roku.

Stąd właśnie idea pierwszej polskiej biografii The Smiths. Grupa już wlatach 80. i90. XX wieku miała kultowy status wśród polskich słuchaczy muzyki alternatywnej, aobecnie wydaje się zkażdym rokiem coraz popularniejsza wnaszym kraju. Wdodatku coraz więcej rodzimych artystów wymienia zespół Morrisseya iMarra wśród swoich inspiracji – wśród nich między innymi Komety, Muchy, Legendarny Afrojax czy Lilly Hates Roses. Przedstawienie polskim Czytelnikom niezwykłych losów The Smiths iźródeł ich popkulturowego fenomenu było więc istotnym zadaniem, które, mam nadzieję, książka, którą Państwo trzymają wręku chociaż wpewnym stopniu spełnia.

I. ZPOWROTEM WSTARYM DOMU

„Dzieciństwo wskazuje, jaki będzie człowiek, podobnie, jak poranek, jaki będzie dzień” – pisał John Milton wRaju odzyskanym. Wbiografiach zespołów rockowych rzadko kiedy autorzy roztkliwiają się jakoś szczególnie nad najwcześniejszymi losami ich członków. „X urodził się wtedy awtedy wY, poszedł do szkoły Z, miał 10 lat, gdy usłyszał Blue Suede Shoes inie mógł wnocy spać” – tak to zwykle wygląda. Ale The Smiths jest wyjątkową formacją także pod tym względem, że bez retrospekcji wszczenięce lata jej członków nie sposób wpełni zrozumieć jej fenomenu. Dotyczy to szczególnie wokalisty, którego przeżycia wokresie dzieciństwa idojrzewania zadecydowały oniemal każdym aspekcie The Smiths. Muzyczne, literackie ikulturalne fascynacje jego młodzieńczych lat wywarły ogromny wpływ na brzmienie iteksty zespołu, podobnie jak jego doświadczenia życiowe. The Smiths byli zjednej strony formą oddania hołdu idolom wrażliwego, nieśmiałego nastolatka Stevena, który później został gwiazdą rocka Morrisseyem. Zdrugiej – sposobem wyegzorcyzmowania demonów trudnego dzieciństwa iadolescencji. – Myślę, że gdybym prowadził typowe, frywolne życie nastolatka, nie śpiewałbym wtej grupie – mówił w1983 roku magazynowi „Sounds”. – Jestem pewien, że jeśli dobrze się bawisz, masz wszystko, czego chcesz, masz przyjaciół takich jak chcesz, wtedy nie chce ci się być takim ambitnym. Jeśli jesteś pozbawiony pewnych rzeczy, to czyni cię bardzo wytrzymałym istarasz się zcałych sił, by dostać to, czego pragniesz. Aja pragnąłem czegoś bardzo szczególnego, ponieważ przed The Smiths prowadziłem bardzo nieszczególne życie.

Prawdziwa historia The Smiths zaczyna się zatem 22 maja 1959 roku wPark Hospital wDavyhulme, jednej zczęści Manchesteru, gdzie przyszedł na świat Steven Patrick Morrissey, syn Petera Aloysiusa Morrisseya (ur. 1 listopada 1935) iElizabeth Ann, de domo Dwyer (ur. 13 listopada 1937), drugie ich dziecko, po Jacqueline (ur. 10 września 1957). Nazwiska wskazują na korzenie pary, które nie tkwiły jeszcze zbyt mocno wangielskiej ziemi. Angielscy biografowie The Smiths zaskakująco – zzagranicznej perspektywy – wielką wagę przywiązują do rodowych historii muzyków, jak również warunków, wktórych dorastali. Szczególnie Johnny Rogan podkreśla irlandzkie korzenie Morrisseya iMarra, jakby uznając „Irish blood”, októrej wokalista śpiewał wpóźniejszym solowym przeboju, za jeden zczynników decydujących ocharakterze zespołu. Pewnie słusznie – ironia losu sprawiła, że jeden znajwiększych zespołów whistorii brytyjskiego popu, wręcz archetyp muzycznej angielskości, tworzony był wyłącznie przez Irlandczyków zpochodzenia, co prawda urodzonych już po drugiej stronie Morza Irlandzkiego.

Rodzice członków The Smiths przybyli do Anglii, porwani gigantyczną powojenną falą emigracji zIrlandii. Wpierwszej połowie lat 50. XX wieku 200 tysięcy obywateli Zielonej Wyspy dotarło do Wielkiej Brytanii wposzukiwaniu pracy. Znatury wyjątkowo rodzinni, mieli zwyczaj ściągać tam całymi familiami. Nie inaczej było zMorrisseyami. Siedmioro dzieci Petera iEllen, pięć córek idwóch synów, dorastało wcentrum Dublina, skąd wraz zrodzicami wyprowadziło się do położonego na przedmieściach Crumlin. Irlandia pod przywództwem charyzmatycznego Eamona de Valery cieszyła się wreszcie pełną niepodległością od znienawidzonego Londynu, ale rozwijała się zbyt powoli, by należycie wykarmić wszystkie swoje dzieci. Dojmująca bieda młodych Irlandczyków sprawiała, że tęsknie spoglądali wstronę przemysłowych miast Wielkiej Brytanii, oferujących znacznie więcej miejsc pracy niż stołeczny, choć wistocie prowincjonalny Dublin. Jako pierwsze do Anglii wyruszyły siostry ojca przyszłego lidera The Smiths, Mary, Ellen iPatricia. Mąż tej ostatniej, Richard Corrigan, przekonująco namawiał szwagra do spróbowania swoich sił wManchesterze. Peter porzucił więc w1956 roku Crumlin dla swego czasu przemysłowej stolicy Wielkiej Brytanii, wyspiarskiego odpowiednika Łodzi, niegdyś światowego centrum włókiennictwa.

„Miasto pokiereszowane, fizycznie iduchowo, przez brutalne przejście od wiejskiego spokoju do nienaturalnego rytmu nowoczesnego życia, zmagało się zproblemami ludzkiej egzystencji wcoraz bardziej stechnicyzowanym świecie” – pisał Simon Reynolds wmonografii post-punku, który tak cudownie wykwitł wManchesterze. Było to miasto ponurej, przemysłowej architektury, ceglanych fabryk imagazynów, wiaduktów kolejowych iwiecznie sypiących się osiedli robotniczych, które urzędowi architekci bez sentymentów obracali wproch, by zrobić miejsce dla nowoczesnych budynków. Lokalne społeczności bez ustanku przesiedlane były zmiejsca na miejsce, skutecznie utrudniając przybyłym za chlebem emigrantom zapuszczenie korzeni. Rodzina Stevena Patricka Morrisseya przeprowadzała się kilkukrotnie. Przyszły gwiazdor najwcześniejsze dzieciństwo spędził przy 17 Harper Street wdzielnicy Hulme. Trzy lata po jego narodzinach dom Morrisseyów przeznaczono do zburzenia, aoni sami musieli przenieść się na Queen’s Square wpobliżu Moss Side. W1964 roku zakończyli swoje wędrówki, osiedlając się przy 384 Kings Road wdzielnicy Stretford.

Robotniczy, wieloetniczny Manchester emanował ponurą, industrialną aurą, która bez wątpienia przenikała do rodzącej się wnim muzyki. „Manchesterskość” twórczości The Smiths szczególnie podkreśla wswojej biografii zespołu Tony Fletcher – kreśli pokrótce historię miasta, niejako sugerując, że dzieje The Smiths są znią nierozerwalnie związane. Trzeba jednak zaznaczyć, że do czasów „Kowalskich” Manchester bynajmniej nie był muzyczną pustynią. Biograf Johnny’ego Marra, Richard Carman wysunął interesujące spostrzeżenie, że dzięki amerykańskim siłom powietrznym, które stacjonowały wLiverpoolu podczas II wojny światowej, północno-zachodnia Anglia wcześniej niż inne części kraju znalazła się worbicie intensywnych wpływów popkultury Stanów Zjednoczonych. Teoretycznie służąca rozrywce żołnierzy – wpraktyce słuchana przez wszystkich wokolicy – radiostacja American Forces Network nadawała także po wojnie współczesny jazz, skiffle, rhytm and blues irock’n’roll, ażołnierze stacjonujący wpobliskiej bazie Burtonwood przywozili na Wyspy amerykańskie płyty. Wlatach 50. i60. XX wieku wManchesterze kwitły kluby muzyczne, takie jak Twisted Wheel, który stał się mekką angielskiej odmiany muzyki soul, zwanej northern soulem. Pojawiły się też pierwsze rodzime gwiazdy rock’n’rolla – The Hollies, Herman’s Hermits, Freddie and the Dreamers czy Wayne Fontana and the Mindbenders. Młodzi The Smiths mieli więc do dyspozycji wiele lokalnych wzorów. Musiało jednak minąć jeszcze kilkanaście lat, zanim Manchester dzięki swej muzycznej scenie stał się najmodniejszym miejscem wWielkiej Brytanii, jako stolica postpunkowego szyku emanującego zklubu The Haçienda iartystów wytwórni Factory Records Tony’ego Wilsona (Joy Division, New Order, The Fall, The Durutti Column, ACertain Ratio, James), szaleńczej ekstazy acid house’uizjawiska zwanego Madchester (Happy Mondays, The Stone Roses, Inspiral Carpets, 808 State), awreszcie britpopu (Oasis).

Wlatach 50. XX wieku Manchester wWielkiej Brytanii słynął bardziej zpiłki nożnej iwspaniałej drużyny Manchester United, jednego znajlepszych klubów Europy. To właśnie futbol pomagał aklimatyzować się Peterowi Morrisseyowi wswoim nowym miejscu zamieszkania. Grał na pozycji napastnika wamatorskiej drużynie, powstałej pod egidą pubu Northumberland. Szło mu na tyle dobrze, że przyjaciele radzili mu zapisanie się do drugiego zespołu United, apóźniej przeszedł nawet testy wklubie Bury. Morrissey senior twardo stąpał po ziemi – przedkładał pewną, choć wyczerpującą robotę ponad płoche marzenia okarierze gwiazdy stadionów. WIrlandii trudnił się wyrobem popielniczek ikloszy do lamp, ajuż na angielskiej ziemi szybko udało mu się zdobyć przyzwoitą pracę kierowcy wózka widłowego. Pracując wmagazynie firmy Johnson, Clapham and Morris (JCM), ciężko zarabiał na utrzymanie rodziny, którą założył zdwa lata młodszą Elizabeth Ann Dwyer.

Para poznała się jeszcze wIrlandii. Młodość Betty, jak wszyscy nazywali pannę Elizabeth, wyglądała bardzo podobnie do tej Petera. Dwyerowie też doczekali się pięciu córek idwóch braci, także pochodzili zcentrum stolicy Eire ipodobnie jak Morrisseyowie, przenieśli się do Crumlin. Od czternastego roku życia Betty pracowała wtamtejszej fabryce, przyszywając guziki. Po przybyciu do Manchesteru, sześć tygodni po przyjeździe Petera, zatrudniła się jako pakowaczka koców. Zajęcie może niezbyt imponujące, ale itak powodziło się jej dużo lepiej, niż wIrlandii. Obojgu narzeczonym praca pomogła zakotwiczyć się na obcym gruncie, co nie było łatwe. – Kiedy przybyłem do Manchesteru, przez kilka pierwszych tygodni myślałem, że zrobiłem błąd – wspominał Peter Morrissey. – Betty bardzo bała się wyjazdu iAnglii. Na szczęście młodzi znaleźli wManchesterze swoje miejsce na ziemi. 16 marca 1957 pobrali się wKościele Matki Bożej Nieustającej Pomocy wdzielnicy Moss Side. Ceremonia przypadła na wigilię dnia świętego Patryka, najważniejszego święta wirlandzkim kalendarzu, więc impreza zudziałem krewnych, także zsamej Zielonej Wyspy, przeciągnęła się bardzo długo.

Morrisseyowie byli bardzo związani zlokalną irlandzką społecznością. Wiele lat później ich syn zatytułował jeden ze swoich największych przebojów Irish Blood, English Heart(Irlandzka krew, angielskie serce), ale mimo tej deklaracji, wjego duszy pozostało sporo zCelta. – Byłem bardzo świadomy bycia Irlandczykiem ipowtarzano nam, że jesteśmy zupełnie inni, niż te niechlujne dzieciaki wokół nas. Myślę, że przejąłem to, co najlepsze zobu miejsc izobu państw. Itam, itu jestem jednym ze swoich – przyznał wwywiadzie dla dziennika „Irish Times” Morrissey w1999 roku. Jakby symbolicznym piętnem irlandzkości stały się imiona wokalisty. Ochrzczony został jako Steven Patrick, równocześnie na cześć zmarłego wdzieciństwie brata Petera, Patricka Stevena, oraz ojca Betty, Patricka Stephena (później prasa brytyjska, nie wiedzieć czemu, wręcz maniakalnie przekręcała pierwsze imię naszego bohatera na Stephen). Trudno znaleźć bardziej „irolskie” imiona. Uprogu kariery Morrissey zrezygnował zużywania ich na rzecz nazwiska, również typowego dla mieszkańców Eire. Zperspektywy niebrytyjskiej celtyckie korzenie wokalisty są często traktowane jako mało istotny fakt wjego życiorysie, ale zpunktu widzenia Wysp ma to ogromne znaczenie. Nie tylko dlatego, że – wbrew temu, co mówił wwywiadzie – późniejszy gwiazdor wManchesterze nie do końca był „swój”. Angielskie dzieci chętnie przypominały mu ojego odmienności, używając typowego przezwiska na określenie Irlandczyka – „Paddy”, czyli zdrobnienia od Patrick. Konsekwencją irlandzkości było również wychowanie wduchu katolickim. – Pochodzę zmonstrualnie wielkiej iwręcz absurdalnie katolickiej rodziny – mówił w1984 roku irlandzkiemu magazynowi „Hot Press”. Trzynaście lat później wyznawał na łamach „Guardiana”:– Najgorszą rzeczą, jaką możesz zrobić dziecku, to sprawić, by czuło się winne. Poczucie winy jest wyjątkowo mocno wpajane katolickim dzieciom, bez wyjaśnienia im, dlaczego. To morderczy ciężar do dźwigania.

W1965 roku dramatyczne zdarzenia wfamilii sprawiły, że państwo Morrissey, awraz znimi ich dzieci, stracili siłę do dźwigania swojego krzyża. Wmarcu wwieku 63 lat odszedł nagle mieszkający wDublinie dziadek Stevena ze strony ojca, Peter. Wlistopadzie zmarł drugi zjego dziadków, mieszkający wsąsiedztwie Patrick Stephen Dwyer, zwany Esty. Przyczyną zgonu wwieku 52 lat był atak serca. Ale prawdziwą traumą dla rodziny Morrisseya była śmierć brata jego matki, zaledwie 24-letniego Erniego Dwyera. Ernie był alkoholikiem ijego wątroba nie wytrzymała prowadzonego przezeń trybu życia. Był jednak ulubieńcem całej rodziny, także małego Stevena, zktórym zresztą dzielił datę urodzin. Chłopiec zachował po wujku, niczym relikwie, harmonijkę ustną oraz fotografię, na której Ernie łudząco przypominał mu późniejszego idola, Jamesa Deana. „Śmierć dziadka iErniego była tak bolesna, że przez dziesięć kolejnych lat nikt nawet nie wspominał ich imion” – pisał wokalista wautobiografii.

Rok 1965 był prawdopodobnie najbardziej traumatycznym rokiem wżyciu naszego bohatera – iprawdopodobnie wielu jego manchesterskich rówieśników. Rodzinnym miastem Morrisseya, awraz znim całym Zjednoczonym Królestwem, wstrząsnęły doniesienia oserii makabrycznych zabójstw na dzieciach zManchesteru. – Wtedy czuliśmy się, jakbyśmy żyli woperze mydlanej – wspominał w1985 roku wokalista. – Przyszło mi żyć wpobliżu miejsc, wktórych kilkoro zofiar zostało uprowadzonych. Wtej społeczności doniesienia otejże zbrodni zdominowały wszystkie rozmowy na kilka lat. Byłem bardzo, bardzo świadomy wszystkiego, co się wydarzyło. Świadomy jako dziecko, które mogło samo być ofiarą.

Jako pierwsza, wtajemniczych okolicznościach zaginęła wdrodze na tańce wGorton 16-letnia Pauline Reade. Nie widziano jej od 12 lipca 1963 roku. 23 listopada tego roku informacje ozamordowaniu dzień wcześniej prezydenta USA Johna F. Kennedy’ego, choć żywo dyskutowane wirlandzkiej społeczności Manchesteru, zostały przyćmione tajemniczym zaginięciem 12-letniego Johna Kilbride. Nastolatek ostatni raz widziany był na rynku wAshton-under-Lyne, kilka mil od Manchesteru. Ogłoszenia „Czy widziałeś tego chłopca?” wkolejnych dniach alarmowały mieszkańców na słupach wcałym mieście. Policjanci przeszukiwali pobliskie wrzosowiska, kanalarze szukali zwłok wstudzienkach, ale nic nie znaleźli. 16 czerwca 1964 roku zniknął dwunastoletni Keith Bennett – tym razem uprowadzony został ze Stockport Road, już wsamym Manchesterze. Wdrugi dzień Bożego Narodzenia tego samego roku dziesięcioletnia Leslie-Ann Downey zAncoats wybrała się do wesołego miasteczka – ijuż nie wróciła. Wostatnie dni 1964 roku wmieście zapanowała panika. Gazety prześcigały się wsensacyjnych nagłówkach, amieszkańcy zaczęli podejrzewać, że wszystkie porwania mogą być dziełem tego samego zbrodniarza. Ciał zaginionych dzieci nie odnaleziono przez długie miesiące. Wreszcie makabryczne rozwiązanie zagadki mieszkańcy Manchesteru poznali wpaździerniku 1965 roku. Miejscowa policja, zaalarmowana przez 17-letniego Davida Smitha, wkroczyła do mieszkania Iana Brady’ego iMyry Hindley przy Wardle Brook Avenue. Smith, szwagier Hindley, był świadkiem, jak para zakatowała siekierą iudusiła kablem 17-letniego Edwarda Evansa. Kilka dni później wwalizce należącej do Brady’ego odkryto pornograficzne zdjęcia małej dziewczynki oraz taśmę, na której zbrodniarze zarejestrowali jej rozpaczliwe wołanie opomoc. Ann West, matka Lesley Ann Downey rozpoznała głos córki. Zkolei wdomu Brady’ego iHindley policja odnalazła notes zzapisanym nazwiskiem Johna Kilbride izdjęcia wykonane na pobliskich wrzosowiskach, Saddleworth Moor. Niebawem odnaleziono tam zakopane zwłoki Lesley Ann iJohna. Dzieci były przed zamordowaniem wykorzystane seksualnie. Zwyrodnialcy stanęli przed sądem wkwietniu 1966 roku iskazani zostali na dożywocie. Przyznali się do zbrodni – butna Hindley deklarowała: „Cokolwiek zrobił Ian, ja zrobiłam”. Rok później wielkim bestsellerem wydawniczym stała się fabularyzowana opowieść oMoors Murders, jak powszechnie nazywane były na Wyspach zbrodnie straszliwej pary. Książka walijskiego pisarza Emlyna Williamsa Beyond Belief: AChronicle of Murder and its Detection wstrząsnęła młodym Morrisseyem, stając się jednocześnie źródłem inspiracji dla utworu Suffer Little Children. W1985 roku Brady został przeniesiony do szpitala dla obłąkanych. Rok później on ijego wspólniczka przyznali się do zamordowania Pauline Reade iKeitha Bennetta – ciała tego ostatniego do dziś nie odnaleziono. Hindley, „najgorsza kobieta Wielkiej Brytanii” zmarła w2002, aBrady w2017 roku.

Wypadki 1965 roku sprawiły, że młody Steven po raz pierwszy mógł naprawdę odczuć, co oznacza śmierć – motyw wracający jak bumerang wjego twórczości. Wwywiadach przyznawał się wręcz do obsesji na tym punkcie, którą przejawiał już wwieku ośmu lat. Mało tego, już wtedy intrygujące stało się dla niego zagadnienie samobójstwa, które uważał za coś „bardzo pociągającego iatrakcyjnego”. Morrisseya cechować miało odtąd dość specyficzne podejście do życia iśmierci, zktórych żadne tak naprawdę go nie pociągało – jak ujął to wiele lat później wNowhere Fast.Wjednym zwywiadów zanotowano jego interesujące spostrzeżenie: – Starali się wpoić ci, że pójdziesz do nieba ibędziesz żył na wieki wieków, aja pamiętam, że ta cała idea wiecznego życia przerażała mnie, bo nie potrafiłbym wyobrazić sobie życia bez końca!

Wzacytowanym zdaniu widać również, że nawet wmłodości Morrissey niespecjalnie wierzył wżycie pozagrobowe, nigdy jednak nie deklarował się jako otwarty ateista. Zapytany, czy posiada jakieś poglądy religijne, odpowiedział: – Tak, ale wżadnym stopniu nie tak dramatyczne, jakie powinny być po tym absurdalnym katolickim wychowaniu. Nigdy nie stawiałem znaku równości między chrześcijaństwem ikatolicyzmem. Zawsze wyobrażałem sobie, że Chrystus spogląda zgóry na Kościół katolicki iwogóle się do niego nie przyznaje... Chyba podobne zdanie mogli mieć jego rodzice. Po rodzinnych tragediach wstrząśnięci Morrisseyowie odwrócili się od Kościoła, choć ich syn zdążył jeszcze rok później przystąpić do pierwszej komunii wkościele św. Wilfryda, apotem do bierzmowania. Brak zainteresowania Stevena uczęszczaniem na niedzielną sumę spotykał się za to zpełnym zrozumieniem rodziców. Musiał jednak stawić czoło innej konieczności wynikłej zirlandzkich korzeni. Mimo coraz bardziej swobodnej postawy wobec Kościoła, państwo Morrissey posłali syna do typowych katolickich szkół, słynących zrygoru. Dla wrażliwego młodzieńca szkolne lata okazały się jednym znajmroczniejszych okresów wżyciu.

Mimo rodzinnych dramatów, dzieciństwo Stevena Patricka było dość szczęśliwe. – Nie mieliśmy pieniędzy, ale to były naiwnie przyjemne czasy – wspominał. Morrisseyowie iDwyerowie, którzy imigrowali zCrumlin, trzymali się razem, więc chłopiec dorastał wśród ciotek, wujków ikuzynów. Peter iBetty byli rodzicami liberalnymi, ze zrozumieniem traktującymi swoje pociechy. Szczególnie blisko chłopiec był ze swoją matką. Gdy urodziła Stevena, miała zaledwie 22 lata, była więc wciąż młodą, otwartą na świat dziewczyną. – Ona naprawdę pokierowała mnie wwiększość kierunków, które później stały się dla mnie istotne – przekonywał wokalista. To właśnie dzięki matce Morrissey stał się najsłynniejszym wegetarianinem brytyjskiego popu – Elizabeth Dwyer przez całe życie unikała mięsa. – Nie dorastałem wotoczeniu, wktórym uważało się, że jedzenie mięsa jest konieczne – podkreślał artysta. Winnym wywiadzie źródła swojej niechęci do spożywania braci mniejszych upatrywał wseansie telewizyjnego dokumentu ozwierzęcych farmach, który obejrzał wwieku jedenastu lat, iwstrząsającym dla wrażliwego chłopca widoku „szarpiących się gwałtownie świń ikrów, które potem zapewne miały zostać zarżnięte”.

Zpewnością zasługą Betty, która pracowała wbibliotece, było wypracowanie umałego Stevena miłości do książek. – Moja matka była bardzo zapalonym czytelnikiem imiała wiele książek – wspominał. – Powiedziała do mnie kiedyś: „Patrz, musisz to przeczytać. Tu jest wszystko, co musisz wiedzieć ożyciu”. Miała na myśli tom Dzieł zebranych Oscara Wilde’a, legendarnegoenfant terrible światowej literatury. Urodzony w1854 roku, zpochodzenia – warto podkreślić – Irlandczyk, wciągu swojego zaledwie 46-letniego życia zadziwił współczesnych zarówno ogromnym talentem literackim, ekstrawaganckim, sarkastycznym poczuciem humoru, jak iskandalizującymi, wrealiach wiktoriańskiej Anglii, poglądami ipostawami życiowymi. Okazał się więc modelowym idolem dla Morrisseya, który wswojej karierze wydawał się odgrywać rolę Oscara Wilde’arocka. Eseje, powieści, poematy isztuki genialnego Irlandczyka pełne są ostrej krytyki wobec angielskiego społeczeństwa wyższych sfer, by wspomnieć tak słynne dzieła, jak Portret Doriana Graya (The Picture of Dorian Gray, 1890), Wachlarz Lady Windermere (Lady Windermere’s Fan, 1892), Mąż idealny(An Ideal Husband, 1895) czyBądźmy poważni na serio (The Importance of Being Earnest, 1895). Drwił znonsensownych konwenansów epoki wiktoriańskiej, walcząc znimi zarówno piórem, jak iwłasnym przykładem. Hołdował estetyzmowi, poszukując wsztuce przede wszystkim piękna inegując jej społeczny utylitaryzm (wtej kwestii jego uczeń zManchesteru miał nieco inne zdanie). Mawiał: „Mając wolność, przy książkach, kwiatach ipod księżycem – któż nie byłby szczęśliwy?” Jakże morrisseyowsko brzmi to zdanie, nieprawdaż? Niepokorny dublińczyk odrzucał też ugruntowany stereotyp męskości. Ostentacyjnie zniewieściały, otaczał się kwiatami i... pięknymi chłopcami, hołdując greckiej tradycji pederastii, czyli relacji seksualnych między starszymi mężczyznami idorastającymi efebami. Na własną zgubę. WXIX wieku homoseksualizm był wWielkiej Brytanii, jak zresztą iwcałej Europie, surowo karany. Oskarżony przez markiza Queensberry ouwiedzenie jego syna, młodziutkiego lorda Alfreda Douglasa, Wilde trafił do więzienia. Dwa lata za kratami zainspirowały go do napisania wspaniałej Ballady owięzieniu wReading(The Ballad of Reading Gaol, 1898), ale też zniszczyły go jako człowieka. Jak wielu wielkich twórców epoki, zmarł wbiedzie ipogardzie współczesnych, choć jego twórczość ekscytowała kolejne pokolenia podobnych mu ekscentryków ifreaków. Wśród nich był Steven Patrick Morrissey, który już jako mały chłopiec zachwycił się bajką Słowik iróża (The Nightingale and the Rose, 1888), awkolejnych latach odkrywał dla siebie też inne dzieła Oscara Wilde’a, którego życie itwórczość okazały się jednym znajważniejszych fundamentów swoistej ideologii The Smiths.

Ale jak Morrissey śpiewał wpiosenceHandsome Devil, wżyciu jest też coś więcej niż książki. Jest na przykład telewizja. Morrissey od małego był bardzo podatny na magię szklanego ekranu. Jego rówieśnikom mogło wydawać się zupełnie niezrozumiałe uwielbienie dla oper mydlanych, żelaznych pozycji wrepertuarze brytyjskiej telewizji lat 60. i70. Soap operas, tasiemcowe opowieści olosach jednej bądź kilku rodzin, zazwyczaj mieszkających po sąsiedzku, swoje korzenie wywodzą ze słuchowisk radiowych na antenie BBC, takich jak The Archers – nadawany do dziś, angielski odpowiednik naszych Matysiaków. Szybko stały się również domeną telewizji. Największą popularnością cieszyły się dwie rodzinno-sąsiedzkie sagi, Coronation Street (emitowane od 1960 do dziś) iCrossroads(nadawane wlatach 1964-2003). Oile ten drugi serial, zakcją rozgrywającą się wfikcyjnym hotelu wMidlands, nie znalazł uznania woczach Morrisseya (Jest kompletnie icałkowicie niemożliwe, by utożsamiać się zbohaterami – mówił w1985 roku), to Coronation Street zafascynował go obsesyjnie. Zpewnością miało na to wpływ miejsce akcji, którym był Manchester. Formalnie losy bohaterów toczyły się wfikcyjnym miasteczku Weatherfield wmanchesterskiej aglomeracji, ale Morrissey bez trudu mógł odnaleźć znajome krajobrazy na ekranie – Coronation Street istnieje zresztą naprawdę, wprzyległym do Manchesteru Salford. Corrie, jak popularnie zwali serial Brytyjczycy, był owocem wyobraźni Tony’ego Warrena. Chyba warto przytoczyć ciekawą refleksję autora na temat genezy wyrazistych postaci serialu: – Tylko gej mógł stworzyć Coronation Street... Byłem zadziwiająco zniewieściałym małym chłopcem... Iponieważ byłem zagubiony wkwestiach swojej seksualności, kiedyś obserwowałem bardzo uważnie, co nakręca facetów ikobiety. Ztych szczegółowych obserwacji, które czyniłem, odkąd miałem pięć czy sześć lat, wyszły postaci oryginalnych bohaterów Coronation Street. Młody Morrissey nie tylko sympatyzował ze stworzonych przez Warrena bohaterami, ale także wysoko cenił grających ich aktorów, szczególnie Pat Phoenix, wcielającą się wkochliwą Elsie Tanner. Przeprowadził znią nawet w1985 roku wywiad dla magazynu „Blitz”. Dowodem uznania dla Phoenix było również ozdobienie jej wizerunkiem okładki singla The Smiths, Shakespeare’s Sister. We wrześniu 1985 roku wokalista dał niezwykły wyraz swojej miłości do brytyjskich oper mydlanych. Magazyn „Record Mirror” zamieścił okładkowy artykuł oMorrisseyu, wcałości poświęcony jego fascynacji tą gałęzią telewizyjnej sztuki. Po latach nie miał najlepszego zdania oCoronation Street: – Jest teraz bardzo pusty, zupełnie pozbawiony fabuły – opowiadał. – Iwydaje się, że nikt się tym nie przejmuje. Zadowalają się pokazywaniem brązowych drewnianych drzwi, tydzień po tygodniu, icała akcja ma miejsce na tle brązowych drewnianych drzwi. Kiedyś sądziłem, że był tam jakiś poetycki instynkt, który znaczył wiele dla wielu osób. Ale te dni zpewnością minęły. Teraz to wszystko jest nie do zniesienia. Krytykował także inne popularne opery mydlane, Crossroads, EastEndersiAlbion Market, przyznawał natomiast, że jest „kompletnie uzależniony” od Brookside, serialu Channel 4 zakcją wLiverpoolu, emitowanego wlatach 1982-2003. Chwalił jego humor irealizm postaci, zwłaszcza młodych, wykazał się również świetnym zorientowaniem wfabule. Przy tej okazji „Record Mirror” zapytał go oniezwykły epizod zdzieciństwa – rozkochany wCoronation Street, 12-letni Steven wysłał do producentów serialu... własne propozycje skryptów ipomysłów fabularnych! Czternaście lat starszy Morrissey wspominał zpewnym zażenowaniem, że wśród nich znalazły się między innymi pomysł wstawienia szafy grającej do pubu The Rovers Return (– Zpewnością ku przerażeniu bywalców, którzy, zjakiegoś nieznanego powodu, sprzeciwiali się każdej zmianie wich życiu – dodawał), kilka rozwodów oraz „dziwny przypadek uduszenia”. Zapytany, czy chciałby pojawić się na planie Corriewjakiejś roli odparł, że nie byłoby to zbyt interesujące, ale zazdrościł swoim przyjaciołom zzespołu Dead Or Alive, których piosenka pewnego dnia zabrzmiała wserialu.

Młody Morrissey, jako zaprzysięgły telemaniak, szczególnie uwielbiał rokroczne audycje, pełniące rolę swoistego rytuału, roztaczające atmosferę odświętności iodległego luksusu. Co podkreślał wautobiografii artysta, imprezy te zapewniały mu też pewną dawkę ekscytujących wiadomości oświecie, który okazywał się znacznie większy od Stretford. Były to wybory Miss World iKonkurs Piosenki Eurowizji. Wpływ tych pierwszych na twórczość ikarierę wokalisty wydaje się dość niewielki, za to bez wątpienia Eurowizja jest jednym zfundamentów „morrisseyskości”. – Jako dziecko byłem zafascynowany tym wniemal religijny sposób – przyznawał.

– Byłem jednym ztych chłopców, którzy oglądali [festiwal] każdego roku zdługopisem ipapierem na kolanach. Tak wyśmiewany dziś przez strażników „dobrego muzycznego smaku”, wlatach młodości wokalisty cieszył się olbrzymią popularnością iniemałym prestiżem. Festiwalowe piosenki pisali artyści tej klasy, co legendarny Francuz Serge Gainsbourg, asama impreza wykreowała szereg międzynarodowych gwiazd, zgrupą ABBA na czele. Dla młodego Morrisseya wielkim przeżyciem było zwycięstwo reprezentujących Wielką Brytanię Sandie Shaw (Puppet On AString, 1967) iLulu (Boom Bang-A-Bang, 1969). Pewien melodramatyzm eurowizyjnych piosenek (tak trafnie sparodiowany przez innych idoli artysty, grupę Roxy Music wutworzeSong For Europe) można odnaleźć wniejednej piosence The Smiths. W2007 roku angielskie media rozgrzało doniesienie, że BBC proponowała reprezentowanie Wielkiej Brytanii na festiwalu wHelsinkach właśnie Morrisseyowi. Wwywiadach potwierdzał te plotki iprzyznawał, że zgodziłby się, gdyby nie musiał startować wpreeliminacjach krajowych. Publiczny nadawca ostatecznie postawił na głosowanie audiotele, oczywiście bez udziału naszego bohatera.

Ale nie tylko mały ekran przyciągał Morrisseya. Kluczową inspiracją dla tekstów istylu wizualnego The Smiths okazało się kino. – Byłem kompletnie zanurzony wfilmie – opowiadał. – Ci ludzie zastąpili mi przyjaciół, których nigdy nie miałem... Co może dziwić wprzypadku osoby tak wrażliwej iunikającej przemocy fizycznej, młody Steven lubował się w... horrorach. Był zagorzałym czytelnikiem tandetnych brytyjskich pisemek owszystko mówiących tytułach „Movie Monsters” i„Quasimodo’s Monster Magazine”, wypełnionych groteskowymi historiami opotworach ibiografiami gwiazd kina grozy. Po latach grupa Bauhaus zaśpiewała epitafium dla Beli Lugosiego, ale wdyskografii The Smiths pozostało niewiele śladów fascynacji frontmana tą dziedziną kultury popularnej.

Ogromny wpływ na twórczość Morrisseya wywarło natomiast współczesne kino brytyjskie. Steven od dzieciństwa uwielbiał komedie zcykluCarry On (tłumaczone jakoDo dzieła...lub Cała naprzód). Tworzone były zawsze przez duet Gerald Thomas (reżyser)-Peter Rogers (producent). Zrealizowali oni wlatach 1958-1978 29 filmów charakteryzujących się niewyrafinowanym humorem, często oseksualnym podtekście. Najbardziej znany wPolsce film zserii to chyba Kleopatro, do dzieła! (Carry On Cleo) z1964 roku. Pojawiający się wtekstach The Smiths cierpki, absurdalny humor można tłumaczyć wpływem Carry On, ale nie znaczy to, że wyłącznie płoche komedyjki fascynowały młodego artystę. Wpóźniejszych latach zwracał się ku kinu ambitniejszemu, często poruszającemu wątki społeczne. Zaśpiewany przez Morrisseya postulat omuzyce, która mówi coś onaszym życiu, równie dobrze mógłby się odnosić do X muzy.

„Moja siostra ija byliśmy zjednoczeni wgloryfikowaniu kina problemu społecznego” – pisał wautobiografii. Wśród obrazów, które zrobiły na nim wmłodości wielkie wrażenie, wymieniał Spare the Rod (reż. Leslie Norman, 1961), Czas rozprawy (Term of Trial, reż. Peter Glenville, 1962), Wgórę po schodach wdół (Up the Down Staircase, reż. Robert Mulligan, 1967) iNauczyciel zprzedmieścia (To Sir, With Love, reż. James Clavell, 1967), prezentujące cierpienia brytyjskich nastolatków wsystemie szkolnictwa – temat jakże bliski młodemu Stevenowi. Był on pasjonatem filmów isztuk teatralnych utrzymanych wstylistycekitchen-sink drama (dramatu kuchennego zlewu), czyli prezentujących życie iproblemy klasy robotniczej wnaturalistyczny sposób. Ten nurt wkulturze brytyjskiej, który pojawił się wlatach 50. XX wieku iprzetrwał dwie kolejne dekady, zwrócił uwagę rodzimych konsumentów sztuki na właśnie tę grupę społeczną. Koniec opowieści olordach wcylindrach – ważniejsze jest, by przedstawiać prawdziwą żywą tkankę narodu. Dramatopisarze iscenarzyści nie unikali takich drażniących kwestii, jak stosunki klasowe irasowe, nietolerancja dla różnych orientacji seksualnych, rozpad rodziny, przemoc domowa, aborcja czy bezdomność. – [Te filmy] zawsze wydawały się reprezentować porzucone ambicje, ograniczone marzenia – wyjaśniał w1984 roku Morrissey.

– Były dla nas cenne, ponieważ po raz pierwszy ludzie mogli przemawiać wswoich regionalnych dialektach, mogli prawdziwie iuczciwie mówić oswojej sytuacji. Bez względu na to, jaki kolor ma prawda, to zawsze dobrze jest ją słyszeć.

Problemy zwykłych ludzi zpółnocy Anglii zajmowały ukochaną dramatopisarkę iscenarzystkę Morrisseya, Shelagh Delaney. Pochodząca zSalford waglomeracji Manchesteru podbiła serca krytyków iwidzów takimi sztukami, jak Smak miodu (ATaste of Honey, 1958), The Lion in Love (1960), Sweetly Sings The Donkey (1964) czyCharlie Bubbles (1967). Szczególnie wielką popularność zyskała ta pierwsza, zekranizowana w1961 roku. Film okazał się wielkim sukcesem – zdobył kilka nagród BAFTA iwyświetlany był za granicą, także wPolsce. Smak miodu, osadzony wrodzinnym mieście autorki, był jedną zulubionych książek Morrisseya. Jego teksty napisane dla The Smiths zawierają mnóstwo cytatów ialuzji do tej, jak iinnych sztuk dramatopisarki zSalford, która została przez wokalistę dodatkowo uwieczniona na okładce składanki Louder Than Bombs. – Nigdy nie robiłem żadnego sekretu ztego, że przynajmniej pięćdziesiąt procent winy za to, że zabrałem się za pisanie, ponosi Shelagh Delaney – żartował wokalista.

Krajobrazu kulturalnych fascynacji młodego Stevena dopełnia, rzecz jasna, muzyka. Dla milionów młodych Brytyjczyków dorastających wlatach 60. XX wieku racją stanu było oglądanie kultowej telewizyjnej listy przebojów BBC, Top of the Pops. Ideą programu było prezentowanie piosenek zczołowych miejsc brytyjskiej listy singli wwykonaniu samych artystów – teoretycznie, bowiem żelazną regułą były tam występy zplaybacku. Jednakże nie miało to większego znaczenia dla widzów, którzy otrzymywali cotygodniową dawkę popu znajwyższej półki, arównie ważny, co muzyka był tutaj obraz. To właśnie dzięki Top of the Pops ioszałamiającym wizualnie występom T. Rex czy Davida Bowiego mógł narodzić się na początku lat 70. glam rock. Pierwszy odcinek TOTPnadano 1 stycznia 1964 roku. Wystąpili wnim m.in. The Beatles, The Rolling Stones iThe Hollies. Dla młodego mieszkańca Stretford show był istotny nie tylko dlatego, że zapewniał edukację muzyczną – był powodem do dumy całego Manchesteru, bowiem przez pierwsze dwa lata emisji to właśnie wtym mieście go realizowano. Młody Steven oczywiście od dzieciństwa marzył owystępie wtym kultowym programie. „Cała ludzka aktywność jest bezowocna, gdy zderzona zostaje zwidokiem dziewcząt ichłopców śpiewających pop wtelewizji” – pisał wautobiografii. – „Ja też będę śpiewał. Jeśli nie będę, to umrę...”.

Program pomógł chłopcu odnaleźć pierwszych muzycznych idoli. Singlem, który zainaugurował jego bogatą kolekcję płyt, był Come And Stay With Me Marianne Faithfull z1965 roku, wybłagany od rodziców. We wczesnym dzieciństwie Morrissey fascynował się też duetem The Righteous Brothers. OutworzeYou’ve Lost That Loving Feeling pisał, że był tym, który „doprowadził go do światła”. Inni ważni dla chłopca wtamtym okresie artyści to popowi Love Affair iThe Foundations oraz mistrzowie psychodelicznego rocka, Small Faces. Dzięki zakochanym wmuzyce młodym ciotkom, Jeane, Mary iRicie Steven poznawał ikony rock’n’rolla, Elvisa Presleya iBilly’ego Fury oraz efemeryczne gwiazdki dziewczęcego popu, Timi Yuro iRitę Pavone. SingielHearttej ostatniej zwykł wymieniać jako swoją ulubioną piosenkę wankietach prasowych, które chętnie wypełniał, już jako gwiazda, wlatach 80. Wten sposób zaczynał budować się muzyczny panteon Morrisseya. Młodzi ludzie często wraz zdorastaniem zastępują swoje dotychczasowe bóstwa nowymi, które następnie ustąpić muszą kolejnym objawieniom. Wprzypadku naszego bohatera kanon jedynie się powiększał okolejnych artystów. Rewolucja glam rocka, anastępnie punku nie spowodowała wyrzeknięcia się przez Morrisseya vintage’owego popu sprzed lat, aprzenikanie się wszystkich tych inspiracji zaowocowało niepowtarzalną mieszanką – artysta wrównym stopniu czuł się muzykiem rockowym, jak igwiazdą pop, co od zawsze było słychać na jego albumach. Dla młodego Stevena magiczny świat kina, telewizji imuzyki pop był ucieczką od problemów codzienności. Szczęśliwe ibeztroskie lata dzieciństwa szybko zmieniły się bowiem wpasmo udręk iupokorzeń. Nieśmiały izamknięty wsobie chłopiec czuł się zagubiony wśród rówieśników, nie podzielających jego fascynacji ispojrzenia na świat. Jeszcze mniej zrozumienia mieli dla niego dorośli. Największym przekleństwem dorastającego Morrisseya okazała się szkoła – nadwrażliwy samotnik oartystycznej duszy nijak nie pasował do trybów „przemysłu” edukacyjnego. Steven rozpoczął naukę wwieku 5 lat, w1964 roku, wSt. Wilfrid’s RC Primary School wdzielnicy Hulme. Już od małego był przerażony rygorami formalnej edukacji, awszkolnych murach widział więzienie – ito okrytycznie niskim standardzie. „St. Wilfrid’s to swego rodzaju przytułek dla żałosnych biedaków. Chociaż miało być zburzone już w1913 roku, pięćdziesiąt lat później wciąż dręczy, ciągnąc za sobą nas, małe dzieci, zanurzając nas wswoje ponure izby” – pisał Morrissey wautobiografii. „Nie ma pieniędzy inie ma środków, tak samo jak nie ma kolorów iśmiechu. Te dzieci są powykrzywiane izakażone. Wielu maruderów cuchnie imdleje zbraku jedzenia, ale nie ma tu czegoś takiego jak cierpliwość irozsądek unauczycieli, będących wgwałtownej agonii”. Bardzo nielicznych nauczycieli iwychowawców Steven postrzegał jako istoty ludzkie – zjego wspomnień wyłania się parada zdegenerowanych okrutników, takich jak dyrektor szkoły, John Coleman, „stary, niezdolny do pochwał, ajego wojskowym zadaniem jest zamordowanie dziecka wśrodku”. Morrissey podkreślał, że żaden zjego nauczycieli nigdy się nie uśmiechał – ich apatię próbował tłumaczyć żałosnym inudnym życiem prywatnym. Pół biedy, gdy nauczyciele byli sztywni iponurzy. Wokalista pamięta zbyt wiele przypadków przemocy fizycznej, zarówno ze strony kadry świeckiej, jak iduchownej – przytaczał wspomnienia „siostry Piotry, brodatej zakonnicy bijącej dzieci od zmierzchu do świtu” iregularnego bicia skórzanym paskiem po dłoniach ze strony panny Dudley, która pozostała obojętna nawet na groźby samobójstwa ze strony jednej zuczennic...

W1970 roku Steven ukończył szkołę św. Wilfrida. Nadszedł czas na kolejny stopień jego edukacji – secondaryschool, czyli odpowiednik naszego gimnazjum. Chyba do końca życia będzie przeklinał dzień, gdy po raz pierwszy wstąpił wprogi St. Mary’s Secondary Modern School wStretford. Uczęszczali do niej wyłącznie chłopcy. Podobnie jak podstawówka Morrisseya, była to szkoła katolicka. Ipodobnie jak ona potrafiła skutecznie wybić zgłowy uczniom jakąkolwiek ochotę do nauki – oraz do życia. Niechęć do szkoły iformalnej edukacji to częsty motyw zarówno wbiografiach, jak itwórczości gwiazd muzyki. Wspomnijmy tylko Paula McCartneya, który wbeatlesowskimGetting Better przyznawał: Nauczyciele, którzy mnie uczyli, nie byli spoko, czy Rogera Watersa zPink Floyd, autora najsłynniejszego antyszkolnego manifestu wdziejach rocka, Another Brick In The Wall Part 2, ze skandowanymi słowami: Hej, nauczycielu! Zostaw dzieciaki wspokoju! Ale mało która legenda rocka aż do takiego stopnia nienawidziła szkoły, jak Morrissey. Imało która aż tak jadowicie zaatakowała wswojej twórczości system edukacji, wywołując zresztą gwałtowny sprzeciw jego organów...

Wokalista The Smiths bez ogródek hejtował swoją dawną szkołę średnią wwywiadach. – Bardzo sadystyczna szkoła – mówił wtelewizyjnym programie Oxford Road Show. – Bardzo barbarzyńska. Wylądowałem tutaj tylko przez jakąś dziwaczną pomyłkę natury czy czegokolwiek. Surowość placówki nijak nie pasowała do osobowości chłopca. Specjalizowała się wprzedmiotach technicznych, zupełnie lekceważąc humanistyczne. Obróbka metalu idrewna, rysunek techniczny – jak najbardziej. Teatr, muzyka, języki obce? Apo co takie bzdury dorastającym synom Albionu? Kolega zklasy Stevena, Mike Moore tłumaczył Johnny’emu Roganowi: [Uczeń] był zmanipulowany przez system, który miał go doprowadzić prosto do pracy wprzemyśle. Całą zasadą systemu było to, że nie mogłeś się mu opierać, musiałeś go zaakceptować. Jeśli pokazałeś jakąkolwiek oznakę indywidualizmu, próbowali to wymazać. Wrażliwy, introwertyczny Morrissey nie mógł być wżaden sposób „kolejną cegłą wmurze”. Nie był jednak też buntownikiem – zaciskał zęby ipróbował po prostu jakoś przeżyć wkoszmarnej szkolnej rzeczywistości. – Totalny brak zainteresowania uczniami – komentował podejście nauczycieli. – Szkoła średnia bez pomocy naukowych, bez książek, typ szkoły, wktórej jedna książka była dzielona przez 79 uczniów – tak to było urządzone. Jeśli upuściłeś ołówek, mogli cię zatłuc na śmierć. Było tam pełno agresji. Wydawało się, że jedynym zajęciem nauczycieli było chłostanie uczniów – co potrafili doskonale. Nie mogło dziwić, że uczniom St. Mary’s przypominała raczej kompanię karną niż szkołę, skoro jej dyrektorem był były wojskowy, Vincent Morgan zwany Jet. Każdy dzień zaczynał się swoistym odpowiednikiem porannej musztry, którą była wspólna modlitwa iśpiewanie hymnów religijnych. Następnie Morgan przystępował do inspekcji wybranej części garderoby bądź sprawdzał stan higieny uczniów. Wrazie jakichkolwiek odchyleń od normy, uczniowie karani byli pasem po łapach. Bicie uczniów wtej arcychrześcijańskiej szkole nie było wyjątkiem, było oficjalną regułą. Nauczyciel obróbki metalu tłukł uczniów kawałkiem drewna, pieszczotliwie zwanym Charlie. Instruktor pływania używał bambusowej tyczki. Niektóre nauczycielki rzucały wuczniów pantoflami albo kawałkami kredy, wprost wich głowy. Najgorszym ze wszystkich według morrisseya był Paul Sweeney, nauczyciel wychowania fizycznego. Lubował się wkoszmarnie sadystycznych zabawach kosztem przerażonych uczniów – do jego ulubionych należało rzucanie piłką lekarską wbiegnących dookoła uczniów. Podczas treningu biegowego wuefista miał zwyczaj karać chłopca, który przybiegł ostatni, potężnym kopniakiem piłką futbolową wtyłek, ewentualnie uderzeniem kijem do krykieta. Typowym widokiem na sali gimnastycznej byli uczniowie zwisający zwysiłkiem na drabinkach gimnastycznych, wramach pokuty za jakieś błahe przewinienie. Godnym kompanem Sweeneya był inny nauczyciel WF-u, niejaki Kijowski. Wspominając ich sadyzm na kartach autobiografii, Morrissey sugerował, że ich zachowanie nosiło wszelkie znamiona molestowania seksualnego, dodając, że wuefiści zlubością przyglądali się biorącym wspólny prysznic chłopcom.

Choć zwielu powodów Steven nie cierpiał lekcji wychowania fizycznego (o czym nie omieszkał wspomnieć po latach wpiosenceThe Headmaster Ritual), paradoksalnie ze wszystkich przedmiotów szkolnych najlepsze wyniki osiągał właśnie wsportach. Wbrew stereotypowemu wizerunkowi mola książkowego, Morrissey okazał się utalentowanym lekkoatletą. Wielokrotnie podkreślał, że właśnie sportowy talent był bardzo pomocny wprzetrwaniu trudnych lat szkolnych. – Sport był jedyną rzeczą, wktórej byłem dobry ikiedyś ogromnie go kochałem – opowiadał. – Szczególnie lubiłem biegi. Ale musiałem być dobrym biegaczem, zpowodów, które przemilczę. Stumetrówka była moją racją bytu... Morrissey miał zpewnością na myśli swoich szkolnych prześladowców, przed którymi musiał się ratować ucieczką. Zdrugiej strony jednak talenty te przydawały się także wrelacjach zinnymi uczniami. Większość znich prezentowała jakże odmienną od stylu życia Morrisseya postawę twardego chuligana zklasy robotniczej, awtakim środowisku sportowe sukcesy były zdecydowanie godne szacunku wśród „tough kids”. Jednym zniewielu prawdziwych szkolnych przyjaciół Stevena był taki właśnie szkolny twardziel, Mike Foley, który niejednokrotnie ratował jego skórę przed wrednymi chłopaczyskami. Okrucieństwo wSt. Mary’s było codziennością, auczniowie bywali równie sadystyczni co ich nauczyciele – przykład szedł wszak zgóry. – Przez całe życie nie widziałem niczego tak pełnego przemocy, jak moja szkoła – wyznawał. Wizerunek brytyjskiego młodego twardziela zklasy robotniczej zdawał się wrównym stopniu przerażać Morrisseya, co go fascynować. Całą galerię takich właśnie typów można odnaleźć wjego tekstach, zarówno The Smiths, jak isolowych. To chyba tłumaczy dziwny zpozoru fakt, że na koncertach grupy kojarzonej zpoezją, kwiatami iambiwalentną seksualnością tak często pojawiały się agresywne iszukające zaczepki łobuzy. Słodcy iwrażliwi chuligani? – aż chce się zacytować tytuł jednego zutworów „Kowalskich”.

Sportowe umiejętności były chyba jedyną nicią porozumienia introwertycznego ucznia znieludzkimi nauczycielami. Wuefiści byli świadomi jego talentów ichętnie mianowali go reprezentantem szkoły wrozmaitych zawodach. – Tak, wygrywałem wszystko – chwalił się Morrissey, wspominając jednakże ogromną presję, jaką czuł ze strony szkoły na osiąganie sukcesów. Właśnie ta presja skutecznie zniechęciła go do sportu, zktórego bez żalu zrezygnował, gdy zaczął obracać się wtowarzystwie, gdzie aktywność fizyczna była „estetycznie nielegalna”. – Nie lubię niczego zprzymusu – deklarował. – Zawsze uwielbiałem gry, ale ponieważ były tak ślepo obowiązkowe, odszedłem od całej idei sportu.

Znacznie mniej zapału przejawiał do innych przedmiotów. Morrissey, choć wpóźniejszych latach stał się ucieleśnieniem intelektualnej gwiazdy pop, był kiepskim uczniem. Jak wiemy, szkoła średnia, do której trafił, nie oferowała nic dla osób oartystycznych zainteresowaniach. Oceny Morrisseya na świadectwie nie mogą wżaden sposób świadczyć ojego umysłowych horyzontach. – Był dla nas owiele za mądry – przyznawał jego kolega zklasy, Paul Whiting. – Byliśmy wszyscy pieprzonym gównem zmieszkań socjalnych, walczącym ze sobą iokradającym się nawzajem, aSteve Morrissey był ponad tym. Nie powinien być wtej szkole. Inny jego znajomy zSt. Mary’s, Barry Finnegan, tak zapamiętał portret artysty zczasów młodości: – [Na przerwach] kręcił się, gapiąc się uważnie. Albo był boleśnie nieśmiały, albo celowo zamykał się na ludzi inie chciał innych wswoim życiu. Wydawało się, jakby wokół niego była jakaś tarcza.

II. CHŁOPIEC ZCIERNIEM WBOKU

Swoją tarczę, tak jak wdzieciństwie, nastoletni Morrissey budował przede wszystkim zartystycznych fascynacji. Poddawał się czarowi zjawisk popkulturowych, które podbijały serca całej ówczesnej angielskiej młodzieży, ale równocześnie jakby świadomie dobierał do swojego panteonu artystów mało znanych, niszowych, ezoterycznych. Wydawał się celowo separować od rówieśników, fascynując się tak nietypowymi rzeczami, że trudno byłoby znaleźć wokolicy kogoś, kto mógłby podzielać te zainteresowania. Między innymi ztego powodu uważany był wlokalnym środowisku za dziwaka. – ZMorrisseya zawsze się wyśmiewali wManchesterze – wspominał znany dziennikarz, Paul Morley. – Był takim wiejskim głupkiem. Co za ironia – dziś jest poetą swojego pokolenia. Ale wtedy był „tym wkącie, Stukniętym Stevem”.

Wokresie młodzieńczym Morrisseya oczywiście wciąż najważniejsza była dla niego muzyka. Jak cała reszta nastoletnich Brytyjczyków, na początku lat 70. XX wieku oszalał na punkcie twórcy glam rocka, Marca Bolana ijego zespołu T. Rex. Hałaśliwy rock’n’roll ihard rock ożeniony ze stylowym, sikstisowym popem, odjechane wkosmos teksty itytuły płyt oraz androgyniczny wizerunek, ociekający brokatem ikipiący (bi)seksualnością tworzyły piorunującą mieszankę. Odkąd Bolan pojawił się wTop of The Pops zkawałkiem Hot Love, śpiewając wpełnym makijażu ibłyszczącej srebrnej koszuli, nic już nie było takie samo... 16 czerwca 1972 roku T. Rex wystąpił wmanchesterskiej sali Belle Vue, awśród widzów był też 13-letni Steven Morrissey, na swoim pierwszym koncercie wżyciu. Już wtedy przyjął glam rock zcałym dobrodziejstwem inwentarza – wBelle Vue pojawił się ubrany wpurpurową satynową kurtkę.

1972 rok wokalista uznawał później za absolutnie przełomowy dla jego postrzegania muzyki. „Gdy pojawił się David Bowie, dziecko umarło” – zwięźle pisał wautobiografii. Bowie, muzyczny kameleon, podbił serca młodych Brytyjczyków wizerunkiem Ziggy’ego Stardusta, kosmity, który przybył na Ziemię, by zostać megagwiazdą rocka. Chudy iandrogyniczny jak model zXXI wieku, występował wjaskrawym, krzykliwym makijażu, charakterystycznej fryzurze „krótko zprzodu, długo ztyłu” ufarbowanej na wściekłą czerwień iobcisłych, ni to damskich, ni to męskich uniformach. „[Bowie] jest bardzo prawdziwy, niewiarygodnie olśniewający, nieustraszony icałkowicie brytyjski” – pisał Morrissey oautorze hitu roku 1972 Starman, co równie dobrze mogłoby być opisem jego samego.

We wrześniu Bowie wystąpił wManchesterze, wklubie Stretford Hardrock, atrzynastoletni fan glamu cieszył się zkrótkiego spotkania zidolem twarzą wtwarz. Dwa miesiące później, wtym samym miejscu Morrissey podziwiał innych sztandarowych artystów tego stylu, Roxy Music. Tym razem udało mu się uciąć pogawędkę zsaksofonistą, Andym Mackayem. Co prawda nie zdołał poznać dwóch charyzmatycznych liderów Roxy, wokalisty Bryana Ferry’ego iklawiszowca Briana Eno, ale nawet widok zwisającej zokna zespołowego busa peleryny ze strusich piór, należącej do tego drugiego, okazało się dla nastolatka ze Stretford doświadczeniem okosmicznym znaczeniu. Roxy Music prezentowali bardzo ambitny, futurystyczny wbrzmieniu rock, aFerry wswoich tekstach nawiązywał do kina, literatury isztuki.

Morrissey preferował tę rzeczywiście „glamour”, intelektualną iartystowską odmianę glam rocka. Nie interesowały go wistocie rzeczy hardrockowe, czy nawet metalowe, ciężkie ihałaśliwe dokonania Slade iSweet. Jarał się natomiast glamowym obliczem byłego lidera The Velvet Underground, Lou Reeda zprodukowanej przez Bowiego płyty Transformer, innymi kumplami „Ziggy’ego”, Mott The Hoople oraz duetem ekscentrycznych braci Mael, tworzących amerykańską grupę Sparks. Wśród glamowych faworytów chłopaka pojawiały się, obok wielkich iznanych każdemu brytyjskiemu nastolatkowi gwiazd, także nazwy zupełnie anonimowe, które były osobistymi odkryciami naszego bohatera. Ci muzycy dziś bardziej niż za sprawą dokonań artystycznych są znani jako ulubieńcy Morrisseya. Tak było wprzypadku artysty opseudonimie Jobriath, dziwacznej amerykańskiej odpowiedzi na Davida Bowiego, którego nagrania zupełnie przepadły na listach przebojów. Ten otwarcie homoseksualny kosmita zPensylwanii w1983 roku zmarł wkompletnym zapomnieniu na AIDS, ale zawsze wymieniany był przez wokalistę The Smiths jako jeden zartystów jego życia. Ale to nie Jobriath miał na zawsze zostać zapamiętany jako ukochany wykonawca wszech czasów Morrisseya.

Tego samego wieczoru, gdy naszego bohatera poraził widok strusiej peleryny Eno, uboku Roxy Music miał zagrać nowojorski zespół New York Dolls. Niestety, młodzi melomani zManchesteru musieli przeżyć bolesne rozczarowanie – trzy dni wcześniej zmarł perkusista grupy, Billy Murcia ikoncert został oczywiście odwołany. Mimo absencji tego wieczoru, to właśnie New York Dolls mieli woczach Morrisseya niebawem przyćmić iBowiego, iRoxy Music, iMott the Hoople, iLou Reeda, iwszystkich innych modnych wtedy wykonawców. – Miałem trzynaście lat ito było moje pierwsze prawdziwe emocjonalne doznanie – wspominał. – Następnego dnia miałem 29 lat... Na kartach autobiografii dodawał: „The Dolls byli moi. Usłyszałem izobaczyłem połączenie ciężkiego hałasu ifantastycznych popowych tekstów, balansujące na krawędzi. Rzucali wyzwanie każdemu”.

Dolls ucieleśniali wszystko to, czego nienawidzili wmuzyce rockowej rodzice inauczyciele nastolatków pierwszej połowy lat 70. XX wieku. Zgiełkliwe brzmienie, łączące glam rock, hard rock irock’n’roll odległe było tak, jak tylko to możliwe od estetyki ckliwych hitów zEurowizji. Słuchając takich kawałków zpierwszej płyty zespołu, New York Dolls z1973 roku, jak Personality Crisis czy Looking For AKiss, wyraźnie usłyszeć można zapowiedź punkrockowej ściany dźwięku, którą powalili Anglię kilka lat później Sex Pistols[1]. Punkowo brzmiały już same tytuły utworów – Personality Crisis, Trash, Frankenstein, asame teksty były oczywiście równie prowokacyjne iwyzywające. Do Morrisseya szczególnie musiał przemówić numer pod tytułem Lonely Planet Boy ze słowami: Jak możesz pojechać do mojego domu/Kiedy wiesz, że nie mam żadnego/Ijestem tak bardzo samotny[2]. Ale bomba pod nazwą New York Dolls nie miałaby aż tak potężnej siły rażenia, gdyby nie wizerunek muzyków. Pięciu kolesi zNowego Jorku prezentowało odjechany, androgeniczno-fetyszystowski image. Wyobraźcie sobie Stonesów, którzy po godzinach występują jako drag queens wszemranym barze BDSM, aotrzymacie obraz Laleczek. Amerykanie prezentowali właściwie przegięty do granic dobrego smaku image glamrockowy, jakby zapowiadając spandeksową erę pudel-metalu lat 80. Oczywiście śladów tego wizerunku próżno szukać wstylu ubierania się The Smiths, ale dla Morrisseya ważniejszy był obrazoburczy efekt, jakiwywoływał on wśród konserwatywnej publiczności ipostronnych widzów. Chociaż wszyscy członkowie grupy byli heteroseksualni, to nie odżegnywali się od skojarzeń transwestyckich ihomoseksualnych, które powszechnie wzbudzali.

Lata 70. XX wieku były dziwnym czasem transformacji obyczajowej wWielkiej Brytanii. Dziś trudno wto uwierzyć, ale do 1967 roku wAnglii iWalii kontakty homoseksualne były nielegalne. WSzkocji zdepenalizowano je w1980, awIrlandii Północnej dopiero w1982 roku! Nic dziwnego, że wtamtych czasach młodzi Brytyjczycy chętnie eksperymentowali ze swoją seksualnością, awawangardzie obyczajowej jak zwykle szli muzycy. David Bowie wwywiadach szokował deklaracjami homoseksualizmu (później przyznawał, że zpremedytacją starał się wten sposób zyskać publicity), zotwartością na obie płci niespecjalnie kryli się też Marc Bolan iLou Reed, wówczas bardziej popularny wAnglii niż wrodzinnych Stanach. Ale to Dollsów „Melody Maker” opisywał jako „pierwszy homoseksualny zespół rockowy na świecie”, amagazyn „Disc” na okładce alarmował: „Zamknijcie wdomach swoich synów, oto New York Dolls!”. Morrissey wautobiografii zperwersyjnym sarkazmem przywoływał wspomnienia szoku, jaki wywołała wśród nauczycieli okładka pierwszego longplaya Dollsów, którą przyniósł kiedyś do szkoły na zajęcia ze sztuki. Przedstawiała członków zespołu jako transwestytów, wdamskich ciuchach ipełnym makijażu, spoglądających kusząco wobiektyw. „Jerry Nolan na okładce debiutanckiego albumu Dollsów był pierwszą kobietą, wktórej się zakochałem” – skomentował żartobliwie Morrissey ekstrawagancki image perkusisty.

Jednak dla naszego bohatera New York Dolls byli czymś dużo więcej, niż tylko artystyczną prowokacją. Stali się dla niego absolutnym wzorem pod każdym względem, ideałem zespołu, paczką przyjaciół na dobre izłe, tworzących genialną muzykę. Jako taki właśnie zespół Morrissey pragnął widzieć The Smiths, przynajmniej jeśli chodzi orelacje zJohnnym Marrem.

„Dollsi trwali wnieskończonym okresie dojrzewania, byli bardzo blisko siebie, znali się jak łyse konie” – pisał wautobiografii. „Zamknięty gang zżytych ze sobą kumpli, których wspólnota ibliskość ujawniała wzajemne uczucie, co dodawało im uroku, którego nie mieli Wings[3] czy Moody Blues[4]”.

New York Dolls stali się prawdziwą obsesją młodego Morrisseya, który zgorliwością neofity starał się ze wszystkich sił promować zespół wśród swoich rówieśników. – Byłem wyrzucany zlekkoatletycznych ipiłkarskich szkolnych drużyn, bo na zawody przychodziłem wdesperackich t-shirtach Dollsów własnej roboty – przyznawał. – Nauczyciele bardzo się martwili, spodziewali się, że przyjdę na matematykę wdamskim stroju. Wspominał też zupełnie bezowocne próby zarażenia muzyką Amerykanów swoich szkolnych kolegów – prezentacja utworu Frankensteinna zajęciach ze sztuki nie wzbudziła niczyjego entuzjazmu. Podobnie zareagowała szeroka publiczność. Opierwszym longplayu The Velvet Underground mówiło się, że kupiło go niewiele osób, ale każda znich założyła zespół. To samo można powiedzieć wprzypadku New York Dolls. Debiutancki album, dziś uznawany za pozycję kultową ijeden zkamieni milowych na drodze do punk rocka, sprzedał się rozczarowująco – wAmeryce dotarł do 116. miejsca listy Billboardu, ana Wyspach Brytyjskich wogóle nie pojawił się wzestawieniach. Morrissey rzeczywiście mógł się czuć chłopcem zsamotnej planety.

Niemniej jednak nasz bohater starał się dotrzeć jakoś na planety zamieszkiwane przez podobnych mu zapaleńców. Regularnie wysyłał do muzycznej prasy anonse, wktórych zapraszał fanów New York Dolls do korespondencji. Wśród „pen-pals” byli między innymi James Maker, późniejszy bliski przyjaciel The Smiths inieformalny członek grupy podczas pierwszych koncertów, atakże Mick Jones, który zaledwie kilka lat później stał się wraz ze swoim zespołem The Clash jedną znajwiększych gwiazd rocka na świecie. Morrissey słał do muzycznych magazynów także pełne zapału listy, wktórych entuzjazmował sie walorami muzycznymi Dollsów, zwykle przeciwstawiając ich ówczesnym modnym zespołom zAnglii, na przykład Sex Pistols. Na koncert tego zespołu wManchesterze w1976 roku przytaszczył nawet, nie wiadomo po co, sfatygowany debiutancki album New York Dolls. Egzemplarz tego samego longplaya Steven wysłał wtym samym roku do Tony’ego Wilsona, już niebawem szefa wytwórni Factory Records, awówczas prezentera Granada TV, zprośbą oprezentowanie na antenie więcej tego typu muzyki. – Byłem tak fanatyczny wstosunku do Dollsów, że była to prawie niezdrowa obsesja – wyznawał Morrissey po latach.

Fanatyzm zaprowadził go nawet do założenia autoryzowanego przez agentów zespołu brytyjskiego fanklubu, atakże do napisania pierwszej na Wyspach jego biografii. Może to za duże słowo – 48-stronicowy esej, wypełniony afektowanymi opiniami owielkości nowojorczyków, przetykany cytatami zwywiadów. Przytoczmy fragment ztego dzieła: „The New York Dolls byli pierwszym prawdziwym znakiem, że lata 60. się skończyły. Ich niezrównana wulgarność dychotomizowała uczucia ekstrawaganckiego poświęcenia inikczemnej nienawiści. Było niemożliwością, by spoglądać na The Dolls jako wystarczająco zanurzonych wgłównym nurcie, tak jak było niemożliwe, by ich zignorować. Otej grupie napisano tyle, że można by zapełnić bibliotekę (trudno dać temu wiarę, mając wpamięci objętość książki naszego bohatera – przyp. aut.). Byli cause celebre[5]nowojorskiej awangardy”. Jak widać, już na tym etapie pisarskiej twórczości Morrissey dawał upust swojemu zamiłowaniu do słów trudnych irzadkich, ale zwięzła książeczka była na tyle dobrze napisana, że znalazła wydawcę. W1981 roku licząca nieco ponad 6 tysięcy słów broszurka pod tytułem New York Dolls ukazała się nakładem lokalnej oficyny Babylon Books. Kosztowała półtora funta iokazała się pewnym sukcesem wydawniczym – sprzedała się wliczbie niemal 3 tysięcy egzemplarzy, aMorrissey na swojej pracy zarobił około 450 funtów. Mógł się też cieszyć zrecenzji na łamach „Record Mirror”. Warto zwrócić uwagę, że książka ukazała się aż osiem lat po odkryciu przez Morrisseya New York Dolls, dodajmy – grupy nieistniejącej od 1977 roku. Dowodzi to niezwykłego oddania młodego mieszkańca Manchesteru muzyce grupy szalonych Amerykanów. Istałości jego muzycznych uczuć, choć, co ciekawe, kiedy już sam został gwiazdą pop, wwywiadach odcinał się od fascynacji zespołem. W1984 roku przyznawał: – To był okropny czas iteraz nienawidzę Dollsów. Pięć lat temu mógłbym rzucić się dla nich na tory. Teraz prawdopodobnie nigdy już nie będę mógł słuchać żadnego zich nagrań. Winnym wywiadzie dodawał: – Pewnego dnia po prostu się obudziłem inagle Dollsi przestali dla mnie cokolwiek znaczyć. Co było trochę przerażające. Rzeczywistość zweryfikowała jednak jego słowa. Miłość do New York Dolls przetrwała całe lata. Wmaju 2004 roku nie kto inny, jak Morrissey, wówczas już zaprzyjaźniony zczłonkami zespołu, zasugerował wokaliście Davidowi Johansenowi, by znów połączył siły zżyjącymi muzykami Laleczek, Sylvainem Sylvainem iArthurem Kane’em. Jeszcze tego samego roku New York Dolls stanęli na scenie, awkolejnych latach nagrali nawet trzy albumy studyjne.

Biografia Dollsów nie była jedynym literackim dokonaniem młodego Morrisseya. Zpewnością marzył ozostaniu pisarzem – pisał do szuflady sztuki, głównie jednoaktówki, iwiersze. Byłaby to idealna ścieżka zawodowa dla samotnika, którego trudno było wyciągnąć zzagraconej książkami sypialni. Rzeczywistość jednak zmusiła go do zweryfikowania takich marzeń – aprzynajmniej odłożenia ich na półkę na wiele lat[6]. Na przełomie lat 70. i80. spod jego pióra wyszły jednak dwie książki, tym razem będące owocem pasji filmowej. Wówczas tylko jedna ujrzała światło dzienne – wiosną 1983 roku, gdy The Smiths już koncertowali, Babylon Books wydał książkę James Dean Is Not Dead, oryginalnie zatytułowaną przewrotnie James Dead Is Not Dean. Tytuł tej broszurki (znów zaledwie 48 stron) zdradza zawartość – tym razem Morrissey wziął na warsztat życiorys legendarnego amerykańskiego aktora, którego nazwisko stało się synonimem „młodego gniewnego” wkinie. Dean żył bardzo krótko, zaledwie 24 lata, ale też bardzo intensywnie, wystąpił wkilku filmach należących dziś do żelaznej klasyki, takich jak Na wschód od Edenu (East of Eden, reż. Elia Kazan, 1955), Buntownik bez powodu (Rebel Without ACause, reż. Nicholas Ray, 1955) iOlbrzym(The Giant, reż. George Stevens, 1956). Wcielał się wzbuntowanych romantyków, nierozumianych przez rodziców iotoczenie, skonfliktowanych zcałym światem, jednocześnie twardych iwrażliwych. Fascynował iszokował współczesnych nie tylko na ekranie. Nie krył się zseksualnymi eksperymentami, awśród jego licznych gejowskich kochanków był nawet słynny aktor, Marlon Brando. Słynął zzamiłowania do niebezpiecznych wyścigów samochodowych – zginął wwypadku, będąc wdrodze na tego typu zawody (tragiczna śmierć aktora zainspirowała piosenkę zespołu Partia Chciałbym umrzeć jak James Dean). Był filmowym odpowiednikiem gwiazdy rocka – młody, przystojny, zawsze stylowo uczesany iubrany, wyzywający icharyzmatyczny. Nic dziwnego, że dla Morrisseya stał się kolejnym wzorcem osobowym. Nasz bohater pieczołowicie zbierał wszystkie dostępne materiały oDeanie, awjego sypialni gości witały wielkie zdjęcia aktora na ścianie. Co dość charakterystyczne, fascynowały go jednak nie tyle aktorskie umiejętności Amerykanina, co owa rebeliancka aura, którą roztaczał. – Szczerze mówiąc, myślę, że był trochę kabotynem – mówił wokalista w1984 roku. – Kiedy oglądam jego filmy, czuję się nieco zażenowany. Ale jestem zafascynowany sposobem, wjaki wydawał się reprezentować swoje czasy ipokolenie. Gdy sam osiągnął już gwiazdorski status, jeszcze bardziej gorzko wyrażał się oowocu swojej dawnej fascynacji Deanem. – Nazywanie tego książką to przesada – mówił. – Nie było absolutnie nic nowego, co mógłbym dodać do tematu, ale myślałem, że rzucenie czegokolwiek na rynek może wzbudzić jakieś zainteresowanie ze strony ludzi, którzy nie wiedzieli wiele oJamesie Deanie. Wtedy wszystkie książki na jego temat miały już wyczerpane nakłady. Ale czułem ten niewiarygodny, poetycki związek zJamesem Deanem idlatego to zrobiłem. To była komunia dusz. To dość tajemnicze ikłopotliwe. Odnajdywałem wielkie podobieństwa między nami prawie wkażdym aspekcie jego życia.

Szef Babylon Books, John Muir relacjonował, że James Dean Is Not Dead sprzedała się wfenomenalnym nakładzie 5 tysięcy egzemplarzy. Biograf The Smiths, Johnny Rogan, kwestionował tę liczbę, twierdząc, że wtamtym czasie wtakich nakładach nie sprzedawały się mainstreamowe publikacje ogwiazdach muzyki ifilmu, aco dopiero niezależne wydawnictwa. Mimo że autor bardzo się wstydził swojego dzieła (anegdota mówi, że kiedy po jednym zkoncertów dostał do podpisania jego egzemplarz, gniewnie wyrzucił go wtłum), to faktycznie zapisało się ono wpamięci czytelników. Wydania nie doczekała się natomiast inna książka Morrisseya na tematy filmowe, Exit Smiling napisana w1979 roku[7]. Tym razem jej bohaterami byli mało znani szerokiej publiczności aktorzy drugoplanowi – kolejny przykład zamiłowania naszego bohatera do artystycznej, ezoterycznej niszy. Pozycja liczyła 53 strony rękopisu, ana jej kartach przewijały się niewiele dziś mówiące miłośnikom kina nazwiska, takie jak Eve Arden, Rita Tushingham, Michael Parks, Christopher Jones czy Sal Mineo. Warto zaznaczyć, że wgalerii sportretowanych piórem Morrisseya aktorów znalazło się kilka postaci, których fotografie ozdobiły okładki albumów isingli The Smiths – między innymi Richard Davalos, Terence Stamp iDiana Dors. Przy okazji Exit Smiling trzeba też odnotować, że wksiążeczce odnaleźć można było wyraźne echo ówczesnych fascynacji Morrisseya literaturą feministyczną. – Odkąd miałem czternaście lat, byłem całkowicie zanurzony wfeminizm – przyznawał. Wsród swoich ulubionych książek wlatach 70. wymieniał Popcorn Venus (1973) Marjorie Rosen iFrom Reverence To Rape(1974) Molly Haskell, zorientowanych feministycznie krytyczek filmowych, opisujących sposoby przedstawiania kobiet na dużym ekranie ipunktujących przykłady seksistowskiego ukazywania pań zpunktu widzenia męskiej dominacji. Obie książki posłużyły Morrisseyowi jako niewyczerpane źródła cytatów irozmaitych bon motów, które trafiły później do bardzo wielu piosenek The Smiths, ale też miały wpływ na postrzeganie przez niego spraw płci, tożsamości seksualnej, seksu irodziny. Artysta wwywiadach deklarował też uznanie dla prac słynnej feministycznej pisarki Germaine Greer, autorki Kobiecego eunucha (The Female Eunuch, 1970). Trzeba jednak przyznać, że piosenki The Smiths raczej nie dotykały kwestii emancypacji kobiet jako takiej. Oczywiście natrafiamy wnich na portrety nieszczęśliwych, steranych życiem kobiet, ale Morrisseya bardziej zdawało interesować kwestionowanie narzucanych przez społeczeństwo ról płciowych iwalka ze stereotypem macho, silnego dominującego mężczyzny, któremu na różne sposoby starał się przeciwstawiać zarówno wtekstach, jak iwypowiedziach prasowych icałej kreacji scenicznej. – Przeczytałem książkę pod tytułem Men’s Liberation, która była dla mnie jak Biblia – mówił Morrissey opracy Jacka Nicholsa z1975 roku pod pełnym tytułem Men’s Liberation: ANew Definition of Masculinity (Wyzwolenie mężczyzn: Nowa definicja męskości). – Zdałem sobie sprawę, jak straszne jest to, że ludzie są tak sztywno podzieleni, że mężczyźni mogą lubić tylko „męskie rzeczy”, akobiety „kobiece rzeczy”.

Właśnie ztego źródła wypływały deklaracje aseksualności icelibatu, otrwaniu wktórym artysta gorąco zapewniał dziennikarzy wpierwszych latach kariery The Smiths. Wrzeczywistości młody Morrissey miał sporo doświadczeń erotycznych. W1987 roku wyznał magazynowi „i-D”, że stracił dziewictwo wwieku 13 lat. – Ale to był izolowany incydent, wypadek – zastrzegał. – Nie mam żadnych miłych wspomnień ztym związanych. Wliście napisanym wwieku lat szesnastu deklarował: „Nie uprawiam dużo seksu, tak naprawdę mogę policzyć, ile razy go miałem”. Mimo pozornej skromności owego wyznania nie da się zaprzeczyć, że nijak nie przystaje ona do jego późniejszych wypowiedzi ocelibacie. Choć Morrissey lubił przedstawiać siebie jako nieatrakcyjnego samotnika, wrzeczywistości był postrzegany jako bardzo interesująca osoba przez płeć przeciwną. Inie tylko. Wliście do korespondencyjnego przyjaciela Roberta Mackiego z1980 roku chwalił się, że ma dziewczynę, Annalisę. Prawdopodobnie tożsama była zAnnalisą Jablonską (nazwisko wyraźnie zdradza polskie korzenie), która użyczyła swojego głosu podczas sesji nagraniowych pierwszego albumu The Smiths[8].

Wliście do Roberta Morrissey pisał, że zarówno jego dziewczyna, jak ion sam są biseksualni, dodając jednakowoż, że nienawidzi seksu. Rzeczywiście, jeśli już opowiadał publicznie oswoich kontaktach seksualnych, zawsze były one opisywane jako pomyłki ibolesne rozczarowania. Około 1982 roku próbował włóżku zfacetem. – Jeden zmoich fizycznych kontaktów był zmężczyzną. To był bardzo krótki, absurdalny iśmieszny moment – wspominał dziesięć lat po tym wydarzeniu. Artysta jest bardzo niechętny określaniu swojej orientacji seksualnej. – Zawsze myślałem, że byłem aseksualny, ponieważ tak naprawdę nie stymulują mnie ani mężczyźni, ani kobiety. Był taki okres, wktórym myślałem, że mogę być gejem, ale wtedy nagle oświeciło mnie, że chłopców też nie lubię. Przy innej okazji zwierzał się: – Zawsze interesowali mnie mężczyźni lub kobiety, którzy nigdy nie byli zainteresowani mną. Ija nigdy nie byłem zainteresowany kobietami lub mężczyznami, którzy interesowali się mną. Jego deklaracje celibatu iaseksualności, którymi tak chętnie raczył prasę wczasach The Smiths, mogły więc wynikać po prostu zsilnego rozczarowania związkami iseksem. Istotnie, w1984 roku na łamach „Melody Maker” wyjaśniał: – Było to sprowokowane przez serię dosadnych, na szczęście krótkotrwałych, ale okropnych doświadczeń, które skłoniły mnie ku decyzji oabstynencji. Wydawało się to całkiem łatwą inaturalną decyzją. Reminiscencje tych doświadczeń można odnaleźć wwielu piosenkach The Smiths. Zautobiografii wokalisty wynika, że nie miał żadnych partnerów przez cały okres dzialalności zespołu. Nie powinniśmy więc zarzucać Morrisseyowi, deklarującemu celibat, hipokryzji czy grania pod publiczkę. Artysta nigdy nie twierdził, że całe życie spędził wstanie dziewiczym. Miał swoje powody, by zrezygnować zseksu izwiązków, przynajmniej na jakiś czas. Aprzy okazji mógł dzięki temu stać się prawdziwym, bodaj pierwszym whistorii popu, rzecznikiem tych, którzy zróżnych powodów nie mieli swojego życia erotycznego.

Morrissey ukończył uciążliwą edukację wSt. Mary’s w1975 roku, po czym kontynuował naukę wcollege’uStretford Technical School. Nowa szkoła ne była tak nieprzyjaznym miejscem, jak poprzednie placówki, ale chłopak nadal czuł się wyobcowany. Iwciąż nie odnalazł wsobie entuzjazmu do nauki. Po roku zdał co prawda egzaminy O-level zliteratury angielskiej, socjologii iwiedzy ogólnej (General Paper), oblewając historię, ale po otrzymaniu wyników dał sobie spokój zedukacją. Znacznie bardziej od wkuwania kręciły go regularne wycieczki do mieszkającej wNowym Jorku ciotki Mary, podczas których chłonął jak gąbka tamtejszą popkulturę i, rzecz jasna, nowe trendy muzyczne. Bilety lotnicze były jednak słonym wydatkiem. Aby móc pozwalać sobie na amerykańskie wojaże, Morrissey chcąc nie chcąc, musiał poszukać pracy.

Wlistopadzie 1976 roku naszemu bohaterowi udało się zakręcić wurzędzie Civil Service (administracji), ale wytrzymał tam ledwie dwa tygodnie, znużony papierkową robotą. Pracowniczka pośredniaka potraktowała go jak leniwego śmiecia, gdy przybył tam ponownie wposzukiwaniu wakującego zajęcia. „Nie po to poszedłem do college’u, by biegać po schodach”– pisał wlistach wlutym 1977 roku. Wciągu miesiąca przyjął jednak pracę kasjera wbanku Inland Revenue. Posada była całkiem przyzwoita – 18-latek zarabiał 22,5 funta tygodniowo. Ajednak to nie dawało mu szczęścia.

Kiedy nie miałem pracy, to mogło uzasadniać moją ciągłą depresję, ale gdy ją znalazłem, to nadal byłem przygnębiony – wyznawał. „Każdego dnia wchodziłem do budynku przygotowany na egzekucję” – pisał wautobiografii. Wreszcie jego męki zostały ukrócone po kilku miesiącach, gdy przyszedł do pracy wt-shircie Ramones. Zmuszony był znów zameldować się wurzędzie pracy. Tym razem pani wpośredniaku też nie miała litości. Zracji tego, że Steven porzucił lukratywną posadę, odmówiła chłopakowi zasiłku, wzamian proponując... czyszczenie kanałów. Teoretycznie dla takiego maniaka winyli, jak Morrissey, dobrą fuchą powinna być praca za ladą lokalnego sklepu płytowego Yanks Records, ale itam nie zabawił długo, zniechęcony „głodową stawką iwarunkami pracy jak wlochu”. Jeszcze gorszą pomyłką okazało się zatrudnienie wszpitalu, gdzie zadaniem Morrisseya było czyszczenie lekarskich kitli zkrwi... „Nie ma żadnej ucieczki, oprócz śmierci” – tak podsumowywał swój ówczesny stan psychiczny wautobiografii. Jakby mało miał problemów zszukaniem roboty, wrozsypce było też jego życie rodzinne – tuż przed Bożym Narodzeniem 1976 roku Peter Morrissey odszedł od żony idwójki dzieci. Nic dziwnego, że zdruzgotany życiem chłopak musiał szukać pocieszenia wmedycynie. Lekarz przepisał mu antydepresanty, które na kilka lat stały się jego nieodłącznym towarzyszem.

Morrissey nie widział dla siebie innej drogi zawodowej, jak tylko związanej ze sztuką, najlepiej – oczywiście – zmuzyką. Może dziennikarstwo muzyczne? Już wwieku sześciu lat tworzył własne muzyczne fanziny. Jako nastolatek zasypywał redakcje modnych muzycznych magazynów, takich jak „New Musical Express” czy „Sounds” listami, wktórych gorąco promował swoich ulubieńców, szczególnie New York Dolls iSparks. Kilka znich się nawet ukazało drukiem – Morrissey dawał wnich świadectwo ciętego języka izłośliwej ironii, niejednokrotnie pozwalając sobie na zaczepki pod adresem recenzentów, zktórych opiniami się nie zgadzał. Tak pisał do „NME” na temat swoich ziomków zManchesteru: „Buzzcocks wjednym różnią się od swoich współczesnych – posiadają iskrę oryginalności... iich muzyka daje poczucie, że spędzili więcej niż standardowe dziesięć minut na pisaniu. Niewątpliwie, Buzzcocks nie poradzą sobie dobrze – anawet poradzą sobie kiepsko – wgłosowaniu „NME” iwtych mrocznych czasach, kiedy Patti Smith, Loudon Wainwright, anawet New York Dolls nie robią żadnego wrażenia na prezenterach zRadio 1, zdrowy rozsądek już nie jest taki zdrowy. Ale jak na razie są najlepszą, jedyną kopiącą tyłki kapelą rockową wkraju. Idźcie izobaczcie ich, adopiero potem miejcie zuchwałość się ze mną nie zgadzać, wy głupie cipy”. Zczasem jednak listy przestały mu wystarczać. Morrissey starał się omiejsce wredakcji „Sounds”, „Melody Maker” i„NME”, lecz te popularne muzyczne tygodniki, bardzo wpływowe wlatach 70. i80., nie