Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gus - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 września 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Gus - ebook

Oto historia Gusa.
Opowiada o zagubieniu.
O odnalezieniu.
I o stopniowym procesie uzdrawiania.

Szczerze mówiąc, nie wiem już jak żyć. Promyczek nie była tylko moją najlepszą przyjaciółką, była moją drugą połówką. Drugą połową mojego umysłu, mojego sumienia, mojego poczucia humoru, mojej kreatywności… Była drugą połową mojego serca.
W jaki sposób człowiek może wrócić do swoich zajęć, jeśli na zawsze stracił połowę siebie?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8075-170-5
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

22 STYCZNIA, NIEDZIELA

GUS

Każdy mój krok jest trudniejszy niż poprzedni. Nie wiem, dokąd idę, chcę jedynie zatopić umysł w alkoholu.

Przechodząc z cmentarnego trawnika na chodnik, czuję w piersi zmianę. Żal ponownie zmienia się w gwałtowny gniew. Jest tak od wielu dni. Żal. Gniew. Żal. Gniew. Żal… Gniew…

Nie chcę już niczego czuć. Jestem już tym cholernie zmęczony.

Ostatnie dni spędziłem w obskurnym motelu w podłej dzielnicy, próbując zagłuszyć śmierć. Obok znajduje się sklep monopolowy, w którym sprzedają whiskey i fajki. Tylko tyle mi trzeba.

A mówiąc o papierosach – już prawie się skończyły. Właśnie palę ostatniego. Na samą myśl o tym, słyszę w głowie jej głos: „Powinieneś rzucić”.

Odpowiadam:

– Nie zaczynaj z tym dzisiaj, Promyczku.

Kobieta, którą mijam na chodniku, obchodzi mnie dość szerokim łukiem, przez co mam wrażenie, że powiedziałem to na głos. Ocieram twarz w nadziei, że to wytrąci mnie z paranoi. Niestety tak się nie dzieje.

– Muszę się przespać. – Tak, znów do siebie gadam. Nieważne. Muszę się napić.

Na następnym skrzyżowaniu jest bar. Wygląda na ciemny i brudny – jest idealny.

Kiedy otwieram drzwi, uderza mnie odór zwietrzałego piwa, potu i dymu. Jestem w domu. Przynajmniej na najbliższe kilka godzin.

W drodze do lady zauważam, że przygląda mi się kilkunastu facetów w średnim wieku. Klimat tego miejsca podpowiada mi, że to stali bywalcy. To pewnie lokal, w którym przepijają kasę na czynsz i codzienne zakupy. A ja im przeszkadzam. Spoglądam w dół i uświadamiam sobie, że garnitur i krawat raczej mi nie pomagają. Odwiązuję krawat, zdejmuję go i wkładam do kieszeni. Następnie ściągam marynarkę i rozpinam górne guziki koszuli, by po chwili zająć miejsce na stołku przy barze.

Barman wita mnie skinieniem głowy, kładzie przede mną serwetkę, gdy podwijam rękawy.

Sięgam po paczkę papierosów, jednocześnie zamawiając:

– Jacka. Podwójnego. – Paczka papierosów jest pusta. Wiedziałem. – I camele.

Nie podaje mi papierosów, tylko wskazuje na stojący w rogu pomieszczenia automat, po czym sięga po okrągłą, wysoką szklankę i butelkę whiskey. Zsuwam się ze stołka i kupuję w dystrybutorze dwie paczki fajek. Wracam do czekającego na mnie alkoholu.

Obok siedzi kobieta mniej więcej w wieku mojej mamy. Mogę się założyć, że dwadzieścia lat temu była atrakcyjna, jednak brutalność życia i złe wybory odcisnęły się piętnem na jej twarzy. Pachnie tanimi perfumami i jeszcze tańszym seksem. Sięgam po szklankę z trunkiem. Nim mam szansę uciec, kobieta odzywa się do mnie.

Ale ja nie chcę rozmawiać.

– Co taki przystojniak robi w takim miejscu?

Dlaczego nie zapyta wprost, czy mam ochotę na bzykanko za pięćdziesiąt dolców lub loda za dwie dychy, pomijając tę całą gadkę szmatkę? Nie odpowiadam, siadam trzy stołki dalej.

Ona jednak przysuwa się o jeden bliżej.

– Mogę ci w czymś pomóc, cukiereczku? – Drżą jej ręce. Potrzebuje pieniędzy na następną działkę. Nie dotknąłbym jej nawet kijem, ale mam ochotę rzucić jej kasę, bo doskonale rozumiem potrzebę ucieczki od rzeczywistości.

Chociaż jest mi jej żal, nie potrafię wykrzesać z siebie prawdziwego współczucia. Kręcę zwieszoną głową. Zazwyczaj nie bywam aż takim dupkiem, ale dzisiaj jest inaczej. Obracam się nieznacznie i patrzę jej w oczy.

– Potrafisz przywracać do życia? Właśnie w tym przydałaby mi się pomoc.

Wiem, że nigdy czegoś takiego nie słyszała. Zdezorientowana, patrzy na mnie, mruga i nagle wydaje się rozumieć.

Spoglądam na bursztynowy płyn wirujący w szkle w mojej dłoni i sam odpowiadam na swoje pytanie:

– Tak myślałem. – Unoszę szklankę i dwoma łykami wychylam jej zawartość. Odstawiam ją na bar do góry dnem, daję znać barmanowi, że potrzebuję kolejnej, i dopiero wtedy ponownie spoglądam na kobietę. – Zostaw mnie. – To polecenie. Jej sztywny uśmiech podpowiada mi, że akurat to już słyszała, pewnie zbyt często, biorąc pod uwagę uzależnienie.

Samotność jest moją towarzyszką, świetnie się dogadujemy do momentu, gdy trzeba wstać ze stołka, co nie jest łatwe. Nie wiem, ile czasu minęło, wiem jednak, że wystarczająco wiele, by zapomnieć o złamanym sercu. Wypiłem z dziesięć, może dwanaście podwójnych whiskey, zanim barman odmówił polania następnej. Mam ochotę wydrzeć się na niego, ale, prawdę mówiąc, jestem zbyt wyczerpany, by robić sceny. Obraz mi się rozmywa, nie czuję kończyn, jestem kompletnie odrętwiały. Poruszanie się jest walką. Muszę iść spać, pozwalam więc, by barman zamówił mi taksówkę.

Wracam do motelu. Wlokę się schodami, człapiąc niezdarnie. Nie wiem nawet, czy zamknąłem za sobą drzwi. Opadam na łóżko, twarzą prosto w brudną narzutę. Śmierdzi pleśnią, obrzydliwą mieszanką brudu, grzyba i Bóg jeden wie czego jeszcze. Pomieszczenie wiruje, wciągając mnie w odmęt odurzającej ulgi, i uwalnia od rzeczywistości. Nie mam pojęcia, czy zasypiam, czy tracę przytomność. Bez względu na przyczynę, jestem wdzięczny za ten stan.24 STYCZNIA, WTOREK

GUS

Przespaliście kiedyś cały dzień? To znaczy, czy zasnęliście i obudziliście się ze świadomością, że uciekła wam każda jedna minuta?

To cholernie piękne. Lecznicze. Kojące. Nie śnię. Cóż, pewnie miewam sny, ale po przebudzeniu ich nie pamiętam. Nigdy nie doceniałem tego wspaniałego daru, aż do dzisiaj. Były to dla mnie dwadzieścia cztery godziny pustki. Jak już mówiłem, to cholernie piękne.

Pamiętam, jak matka Promyczka, Janice, zaszywała się na całe dnie w sypialni. Zawsze uważałem, że to smutne, że to marnowanie życia. Teraz chyba ją rozumiem, bo nie mam najmniejszej ochoty wychodzić z łóżka, z tego pokoju, i zmagać się z tym, co czeka mnie za drzwiami. Nie wstydzę się przyznać, że się ukrywam. Tak, kurwa, ukrywam się.

Po powrocie z kibla przyglądam się marynarce bezceremonialnie rzuconej na podłogę pod drzwiami. Przez chwilę myślę, jak bardzo nienawidzę tego garnituru. Ma rok i założyłem go jedynie dwa razy – na pogrzeby sióstr Sedgwick. Przy najbliższej okazji spalę tę szmatę. Szukam w kieszeniach papierosów, zapalniczki i telefonu.

Z wahaniem rozglądam się po pokoju i odpalam papierosa. Zazwyczaj nie palę w pomieszczeniach, ale panujący tutaj syf aż się o to prosi.

Włączam telefon. Wyłączyłem go dwa dni temu, gdy wyszedłem z domu, bo nie chciałem z nikim rozmawiać. Przed pogrzebem kontaktowałem się z mamą SMS-ami, ale to wszystko. Już się boję liczby nieodebranych połączeń, wiadomości i e-maili. Wiem, że będzie ich wiele.

Osiemdziesiąt siedem nieodebranych połączeń.

Siedemdziesiąt dwa SMS-y.

Trzydzieści siedem e-maili.

– Rany – mówię, wzdychając z rozdrażnieniem i niedowierzając. Najpierw nie wierzę w to, co widzę. Później mam to po prostu gdzieś. Rzucam telefon na łóżko, kończę pierwszego papierosa, odpalam kolejnego, a po nim jeszcze jednego. Mija piętnaście minut, w ciągu których karmię swój nałóg. Nie mogę przestać o niej myśleć. Nie jest to nic konkretnego. Nic, co mógłbym sobie wyobrazić czy przywołać ze wspomnień. Jest tylko ból i pustka. Mrok. Światła, jasnego światełka już nie ma. Z każdym głębokim zaciągnięciem się papierosowym dymem walczę o spokój, o rozproszenie ciemności.

Jednak spokój nie nadchodzi.

Podejmuję wyzwanie – sięgam ponownie po telefon i zaczynam przeglądać nieodebrane połączenia. Od mamy, kumpli z zespołu – Franco, Robbiego i Jamiego, naszego producenta – ZGKB (Zajebiście Genialnego Kreatora Brzmienia – naprawdę ma na imię Tom, ale uwielbia, gdy nazywamy go ZGKB), i naszego managera – Hitlera (oczywiście nie nazywa się tak, ale przezwisko idealnie do niego pasuje, biorąc pod uwagę jego całkowity brak wrażliwości). Nasza trasa koncertowa została zawieszona. Najwyraźniej w jego rozumieniu trasa i wszechpotężne pieniądze stoją ponad poważną chorobą i śmiercią. Jedynego imienia, które, z naturalnej i egoistycznej potrzeby serca, chciałbym teraz zobaczyć, nie ma jednak na liście. I już nigdy nie będzie.

Przerzucam wiadomości i e-maile, dzwonię także do mamy. Odbiera po drugim sygnale.

– Gus, kochanie, gdzie jesteś? Dobrze się czujesz?

Nienawidzę jej martwić, a świadomość, że moją ucieczką od rzeczywistości przyczyniłem się do tego, sprawia, że czuję się jeszcze gorzej.

– Cześć, mamuś.

Powtarza pytanie:

– Gdzie jesteś? Twoja furgonetka wciąż stoi zaparkowana przy kościele.

– Tak, wiem. Zatrzymałem się w motelu. – Mam wyschnięte i obolałe gardło.

– Gus, powinieneś wrócić do domu. – Mama nigdy nie mówiła mi, co mam robić. Sugestie? Tak. Ale polecenia? Bardzo rzadko.

Nie odpowiadam.

Wzdycha.

– Kochanie, wiem, że ci ciężko…

Przerywam jej:

– Ciężko? Proszę, przyznaj, że tego nie powiedziałaś, bo to niedopowiedzenie roku. – Mama pociąga nosem i słyszę, że jest na skraju płaczu. Czuję się jeszcze podlej, bo wiem, że to moja wina. – Przepraszam, mamuś.

– Wiem. – Ból w tym jednym słowie przypomina mi, że tkwimy w tym oboje. Ona również tęskni za Promyczkiem.

Narzucam marynarkę, wkładam papierosy i zapalniczkę do kieszeni.

– Za pół godziny będę w domu. Kocham cię.

– Kocham…

Rozłączam się, nie dając jej dokończyć.

Mija godzina, podczas której płacę za motel, jadę taksówką pod kościół po moją furgonetkę i wracam do domu. Jest pora lunchu.

Po otwarciu drzwi uderza mnie zapach czosnku i zeszklonej cebulki. Wiem, że to woń wegetariańskiego taco. Burczy mi w brzuchu. Nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłem.

Wchodzę do kuchni i całuję mamę w czoło.

– Muszę się pozbyć tego cholernego garnituru. Zaraz przyjdę.

Kiedy wracam do kuchni, jemy w milczeniu. Mama jest podobna do Promyczka. A może Promyczek była podobna do mamy. Obie rozumiały znaczenie ciszy. Niektórych ludzi ona przeraża, starają się jej unikać, wypełniając ją niepotrzebnymi bzdurami. Jednak cisza nie jest wrogiem. Przynosi komfort i spokój. Przypomina o tym, jak jest naprawdę, o rzeczywistości. To przygnębiające, bo teraźniejszość jest inna, niż była tydzień temu.

Po ośmiu taco mój żołądek błaga o litość.

– Dzięki za wtorek z taco, mamuś.

Uśmiecha się, ale ten uśmiech nie jest szczery.

– Proszę. – Wydaje się zmęczona. – A zmieniając temat, Franco wpadał tutaj codziennie, by sprawdzić, co z tobą.

To jej rada, bym się z nim skontaktował.

– Tak, zadzwonię do niego, gdy wyjdę spod prysznica.

Mam dwa nowe nieodebrane połączenia (od Franco i Hitlera), jestem gotowy wyrzucić ten pieprzony telefon przez okno, wprost do pieprzonego oceanu, wskoczyć do łóżka, nakryć się kołdrą po same uszy i o wszystkim zapomnieć. W czwartek rano wylatujemy do Europy, by rozpocząć nową trasę koncertową. Nasz debiutancki album pod nazwą „Rook” od ubiegłorocznej premiery sprzedaje się nieźle w Stanach, jednak to nic w porównaniu ze sprzedażą w Europie. Hitler nie może się doczekać, aż zaczniemy tam grać. Nie chcę wrócić na trasę. Wiem, że jestem niewdzięcznym, egoistycznym dupkiem, ale, szczerze mówiąc, nie wiem już, jak żyć. Promyczek nie była jedynie moją najlepszą przyjaciółką, była jakby moją drugą połówką… drugą połową mojego umysłu, mojego sumienia, mojego poczucia humoru, mojej kreatywności… Była drugą połową mojego serca. W jaki sposób człowiek może wrócić do swoich zajęć, jeśli na zawsze stracił połowę siebie?25 STYCZNIA, ŚRODA

GUS

Dziś są moje urodziny. Kończę dwadzieścia dwa lata. Czuję się, jakbym miał pieprzone osiemdziesiąt dwa.

Mama upiekła babeczki. Dwadzieścia dwie czekoladowe babeczki. W każdą wbiła świeczkę. Potrzebowałem dwóch prób, by je wszystkie zdmuchnąć.

Najwyraźniej moje życzenie się nie spełni.

Wiedziałem.

To pierwsze urodziny, które chciałbym przespać. Chciałbym cofnąć czas do ostatnich moich urodzin, które świętowaliśmy razem z Promyczkiem i Gracie. I nie chodzi o metaforę. Chciałbym to zrobić fizycznie, znaleźć się z nimi w jednym pokoju, śmiejąc się głośno i zajadając babeczkami, aż by nas zemdliło.

Uśmiecham się na myśl o nich, ale boli mnie brzuch.

Nie chcę jeść tych babeczek bez nich.

Koniec z urodzinami.

Koniec z chwilami przypomnienia.

Cholernie nienawidzę tych chwil.26 STYCZNIA, CZWARTEK

GUS

Wiem, że nie spakowałem wystarczającej ilości ubrań, ale teraz jest już za późno. Franco czeka na mnie w kuchni, rozmawiając z mamą. Wytwórnia wysłała samochód, który stoi na podjeździe gotowy, by zabrać nas na lotnisko. Samolot do Niemiec odlatuje za dwie godziny. Łapię kilka par bokserek i skarpetek, po czym wrzucam to wszystko do torby, gdzie znajdują się już dwie pary jeansów, trzy podkoszulki, dezodorant, pasta do zębów, szczoteczka, laptop, portfel i telefon.

Przewieszam torbę przez ramię, klepię się po kieszeniach, sprawdzając, czy zabrałem papierosy i zapalniczkę. Nie mogę wyjść, nie zerkając na leżący od tygodnia na mojej komodzie laptop Promyczka. Zostawiła mi go. Zawiera całą muzykę, jaką kiedykolwiek napisała. Czuję się tym zaszczycony. Umysł krzyczy, bym zabrał go ze sobą, ale serce mnie powstrzymuje, nakazując zostawić sprzęt. Wiedziała, że umiera. Jestem pewien, że jest tam jej pożegnanie, a ja nie jestem na nie gotowy. Wyłączam światło i zbiegam po schodach.

Na mój widok Franco stuka się palcem po brodzie.

– Co tam, ciołku?

Kręcę głową.

– Nic, cieniasie.

Mama nawet nie mruga. Franco i ja zawsze tak się do siebie odzywamy. To nasze czułe słówka. Tak naprawdę, teraz, kiedy nie ma już Promyczka, jedynie Franco potrafi zdobyć się na szczerość. Bez owijania w bawełnę, bez zmiękczania, waląc prosto z mostu. Uwielbiam go za to. Mimo wizerunku twardziela – ogolonej głowy i tatuaży – jest wrażliwy… ma również silne poczucie lojalności.

Wskazuje na moją torbę.

– Tylko tyle bierzesz, stary? Lecimy na dwa miesiące.

Wzruszam ramionami.

– I gitary. Ciuchy, kiedy będą mi potrzebne, mogę kupić gdziekolwiek. Zwijajmy się, młody.

Kiwa głową. Jestem wdzięczny, że tego nie analizuje. Ściska mamę.

– Dzięki za śniadanie, pani H. – W ręku trzyma dwa duże, jagodowe muffinki owinięte papierowym ręcznikiem.

Mama również go ściska.

– Bardzo proszę. Bawcie się dobrze, Franco.

– Tak zrobimy.

Kiedy mnie obejmuje, mam ochotę rozpaść się w jej ramionach. Popłakać jak wtedy, kiedy miałem osiem lat i skręciłem kostkę. Jednak tego nie robię. Oboje tulimy się dłużej niż zwykle, obawiając się odsunąć.

– Kiedy mnie nie będzie, pamiętaj, by co noc włączać alarm – mówię.

Kąciki jej ust unoszą się, wiem, że stara się być dzielna.

– Zawsze pamiętam. Nie martw się o mnie. Jedź podbijać świat, Gus. Jestem z ciebie bardzo dumna.

Kiwam głową. Komplementy zawsze mnie zawstydzały, jakbym na nie nie zasługiwał. Przez ostatnie tygodnie w ogóle czuję się bezwartościowy.

– Dzięki, mamuś. Kocham cię.

Mama całuje mnie w policzek i podaje owiniętego papierem muffinka.

– Też cię kocham, skarbie. Bądź bezpieczny.

Normalnie odpowiedziałbym: „Jak zawsze”, ale nie potrafię tego z siebie wydusić. Wydaje się to kłamstwem przy tylu niewiadomych. Brakuje mi powodu, by dbać o własne bezpieczeństwo.

– Pa, mamuś.

– Pa, Gus.27 STYCZNIA, PIĄTEK

GUS

Kiedy lądujemy w Berlinie, jest piątek. Nigdy wcześniej nie opuszczałem Stanów, ale szybko pojmuję całe to zamieszanie – jet lag jest przerąbany.

Po odprawie i wielu innych rzeczach po drodze, jeszcze zanim trafiamy do hotelu, padam na pysk. Czas mi dziś nie służy. Po południu, przed próbą, mamy umówione spotkanie. Później, przed samym koncertem, czekają nas jeszcze dwa wywiady.

Trudno jest nałożyć maskę zadowolenia. W ogóle nie mam ochoty tego robić. Za cholerę mi to nie wychodzi. Jestem wdzięczny, że Hitler wszędzie nam towarzyszy. Gość jest zakochany w dźwięku własnego głosu, więc z radością pozwalam mu mówić podczas spotkań. W większości to i tak sprawy, którymi on powinien się zajmować. I niemal mam ochotę go przytulić, kiedy w trakcie obydwu wywiadów instruuje reporterów, by nie zadawali osobistych pytań. Nie ma potrzeby tłumaczenia, dlaczego wcześniejsza trasa została skrócona ani z jakiego powodu na miesiąc zniknęliśmy z powierzchni ziemi. Dzięki Bogu, bo urwałbym komuś łeb, gdyby padło jej imię. W duchu powtarzam ksywkę Promyczka co najmniej milion razy dziennie. Jednak usłyszeć jak obcy facet, który nigdy jej nie znał, wypowiada jej prawdziwe imię? Czy któryś z dziennikarzy zrobiłby to z troską i współczuciem? Byłbym skłonny rozerwać typa na strzępy.

Przed obiadem, jak i w trakcie, udaje nam się wypić kilka kufli mocnego niemieckiego piwa.

Mam we krwi wystarczającą ilość alkoholu, by po wejściu na scenę gitara dobrze sprawowała się w moich rękach, a publika wydawała się tylko rozmytą, kolorową i podrygującą plamą. Mój umysł balansuje na granicy zatracenia. Muszę skupić się tylko na wygrywanych akordach i tekście, który śpiewam. Przez ponad godzinę o niczym nie myślę. Wydaje się, że znalazłem sposób na uporanie się z traumą – to spora dawka alkoholu i występy na żywo. Magia.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: