Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Paryska kochanka. Prawdziwa historia kurtyzany, która zbudowała imperium na kłamstwie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
27 lutego 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Paryska kochanka. Prawdziwa historia kurtyzany, która zbudowała imperium na kłamstwie - ebook

Prawdziwa historia Valtesse de la Bigne – XIX-wiecznej kurtyzany, która swoim wdziękiem potrafiła oczarować każdego mężczyznę

Valtesse de la Bigne była słynną XIX-wieczną kurtyzaną, która podbijała paryskie salony. Modelka Maneta i muza Zoli uwieczniona w skandalicznej powieści „Nana”, na stałe gościła w kolumnach plotkarskich. Mówi się, że uwiodła przyszłego króla Edwarda VII i Napoleona III, a żaden mężczyzna nie mógł oprzeć się jej urokowi.

Jednak hrabina ukrywała przed wszystkimi wstydliwy sekret – swoje pochodzenie. Urodziła się w skrajnej nędzy w paryskim zaułku, gdzie od najmłodszych lat doświadczała głodu. Dzięki niezwykłej urodzie i sprytowi szybko zrozumiała, że droga na szczyt wiedzie przez alkowy wpływowych mężczyzn.

Biografia autorstwa Catherine Hewitt to historia niezwykłej kobiety, która mimo niskiego urodzenia, zawsze mierzyła wysoko. Sposoby, jakimi się posługiwała by zdobyć sławę i bogactwo, zaskakują do dziś i bez wątpienia zawstydziłyby niejedną współczesną celebrytkę.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66234-58-1
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

ewnego niedzielnego popołudnia w maju 1933 roku dziennikarz Jean Robert znalazł się w mieście Caen na północy Francji, gdzie miał zjeść lunch z dawnymi znajomymi ze szkoły. Spędził w ich towarzystwie parę miłych godzin, po czym pospieszył do ratusza, gdzie odbywała się doroczna wystawa prac artystów z Dolnej Normandii, którą koniecznie chciał zobaczyć przed powrotem do domu. Po zwiedzeniu wystawy wyszedł z ratusza i stanął w blasku popołudniowego słońca. Spojrzał na zegarek, by stwierdzić, że do odjazdu autobusu została mu jeszcze godzina. Dziennikarz zastanawiał się właśnie, jak najlepiej wykorzystać ten czas, gdy jego wzrok spoczął na drzwiach do naprzeciwległego budynku, które prowadziły do lokalnego muzeum. Drzwi stały otworem, zapraszając do wejścia. Ucieszony perspektywą beztroskiej przechadzki po muzeum, Jean Robert pospieszył do środka.

Wszedł po schodach i znalazł się w pierwszej sali. Nie zdołał jeszcze rozejrzeć się po wystawie, a już jego wzrok przyciągnął niezwykły eksponat. Był to portret przedstawiający zamożnego dżentelmena w niebieskim stroju z osiemnastego wieku. Jean Robert rozpoznał nazwisko malarza: Édouard Detaille. Bardzo podziwiał tego artystę. Detaille zasłynął jednak jako autor obrazów o tematyce wojskowej, a mężczyzna na portrecie nie był żołnierzem. Dziennikarz podszedł bliżej i ze zdumieniem przeczytał podpis na tabliczce: „Etienne-Michel, markiz de la Bigne”. Tuż obok dostrzegł inny obraz autorstwa Detaille’a. Kolejny portret przedstawiał oficera w mundurze napoleońskim. Podpis głosił, że jest to Sigismond-Tancrède, hrabia de la Bigne. Oba dzieła, jak przeczytał dziennikarz, zostały podarowane muzeum przez hrabinę Valtesse de la Bigne.

Jean Robert był oszołomiony. Sam przyjaźnił się z aktualnym markizem de la Bigne i zaledwie kilka lat wcześniej pomagał mu zgłębić historię jego rodu. Nie pamiętał, czy natknął się wtedy na nazwiska dwóch mężczyzn z portretów, ale jednego był pewien: nigdy nie słyszał o Valtesse.

Jak to możliwe? De la Bigne było nazwiskiem miejscowej szlachty, noszonym przez nieliczne osoby, z których wszystkie niemal na pewno łączyło pokrewieństwo. Jak mógł przeoczyć istnienie hrabiny, w dodatku zmarłej stosunkowo niedawno? I jak to się stało, że obrazy te znalazły się w muzeum w Caen?

Gdy wychodził z muzeum, owo niezwykłe imię, Valtesse, krążyło mu po głowie. Kim była ta kobieta? Musiał dowiedzieć się więcej.

Jean Robert był pewien, że kilkoro członków rodu de la Bigne mieszka w Paryżu, nie tracąc zatem czasu, złożył im wizytę. Owszem, słyszeli o owej kobiecie. „Poszukiwaczka przygód”, twierdzili. Nie byli jednak w stanie podać żadnych szczegółów. Ciekawość dziennikarza rosła.

Po powrocie do domu szczęśliwym zrządzeniem losu otrzymał list od czytelnika gazety, do której pisywał. Wspominał on o badaniach prowadzonych na temat Valtesse de la Bigne. Autor listu załączył artykuł, przypuszczając, że może zainteresuje nim Jeana Roberta. Dziennikarz z trudem opanował ekscytację. Zaczął czytać. Tak poznał niewiarygodną historię.

Valtesse nie była zwyczajną hrabiną czy też koneserką sztuki. Przywłaszczyła sobie szlacheckie nazwisko i wymyśliła mężczyzn przedstawionych na portretach, a te następnie podarowała muzeum, by przypieczętować fałszywe koneksje z miejscową szlachtą. Co więcej, owa kobieta, urodzona wśród biedaków i nędzarzy, została jedną z najsłynniejszych kurtyzan dziewiętnastowiecznego Paryża.

Jej historia rozpoczyna się od innej młodej kobiety i ucieczki z Normandii do Paryża w burzliwych latach czterdziestych XIX wieku.Rozdział 1

Dziecko rewolucji

ciąż panował mrok, gdy młoda wieśniaczka Emilie Delabigne wsiadała nad ranem do diligence, dyliżansu, który miał zawieźć ją z Normandii do Paryża. Był rok 1844. Podróżni załadowali tobołki ze swoimi rzeczami na dach dyliżansu, po czym zajęli miejsca pomiędzy obcymi, którzy mieli być ich towarzyszami podróży przez kolejne trzy dni. Jeśli chcieli wykorzystać cały dzień na jazdę, musieli wyruszyć przed świtem – dyliżanse były tańszym środkiem transportu od szybszych powozów pocztowych, ale nie jeździły nocą. Pasażerowie musieli zatrzymywać się na stacjach pocztowych wyznaczonych na trasie do Paryża, gdzie mogli posilić się i odpocząć. W jednym dyliżansie mogło podróżować osiem osób, czasami więcej. Dwudziestoczteroletnia Emilie z dużym prawdopodobieństwem była najmłodszą kobietą w gronie podróżnych wyruszających tego ranka w drogę.

Chłopi udawali się do stolicy z najróżniejszych powodów. Mogło im chodzić o niecierpiące zwłoki interesy albo chorobę krewnego, wymagającą dłuższego pobytu u rodziny. Odległość była jednak zbyt duża, aby skromny wieśniak jechał do Paryża wyłącznie dla przyjemności. Emilie wyruszała tam z ważnych przyczyn.

Dyliżanse były wyjątkowo niewygodnym środkiem transportu, szczególnie jeśli drogi, tak jak w Normandii, znajdowały się w złym stanie. Pojazd stopniowo nabierał prędkości, trzeszcząc i kołysząc się niebezpiecznie z boku na bok. Pasażerowie często narzekali, że rzuca nimi z lewa na prawo. Emilie musiała się przytrzymywać, gdy wyglądała przez maleńkie okna powozu i patrzyła, jak miejsce, gdzie dorastała, powoli znika w oddali. Był to widok przesycony tęsknotą, oczekiwaniami i obawami. W tamtej chwili bowiem pewne było tylko jedno: że nigdy już nie zobaczy swojego domu.

Emilie nie była jedyną młodą mieszkanką wsi, która w owym czasie przeniosła się do Paryża. Migracja ze wsi do miast odbywała się od zawsze, ale nabrała rozpędu w połowie XIX wieku, gdy rozwój przemysłu i handlu zwiększył zapotrzebowanie na siłę roboczą. Dzięki lepszej komunikacji wieści o cudach i pokusach stolicy zaczęły docierać do uszu podatnej wiejskiej młodzieży. „W całej Francji chłop okazuje ten sam niemądry zachwyt wobec Paryża. Wszystko, co pochodzi z Paryża, wydaje się mu wspaniałe”, narzekała pewna publicystka. Paryż olśniewał i urzekał, kusił młodych obietnicą dobrego zarobku, lepszego życia, nowych możliwości i przygód. W połowie XIX wieku masowa migracja młodzieży do stolicy stała się bête noire regionalnej prasy.

W opinii wielu osób kontakty z mieszczuchami należało traktować podejrzliwie. Bito na alarm zwłaszcza z powodu znikającej populacji wiejskich kobiet. „Policzcie tylko straty dla naszej gospodarki rolnej spowodowane nadmiernym pożądaniem luksusów przez młode wiejskie dziewczęta”, oburzał się pewien wikariusz z rejonu, z którego pochodziła Emilie. „Internaty i moda zmieniły je w delikatne damulki w rękawiczkach, gorsetach i krynolinach, niezdolne schylić się i dotknąć ziemi, niezdolne gracować pszenicy, wiązać snopków, karmić bydła”. Wiejskie dziewczęta zapominały o swoim podstawowym obowiązku zostania cnotliwymi żonami i matkami. Co gorsza, zasmakowały w niezależności.

W powszechnym przekonaniu najgorszy wpływ miał na nie wyidealizowany wizerunek la Parisienne. Elegancka, modnie ubrana, gdziekolwiek się nie udała, przyciągająca spojrzenia – la Parisienne rzucała urok na podatne wiejskie dziewczęta. Zapominały o domu, rodzinie i przyjaciołach, byleby tylko przemienić się w ten uwielbiany – i znienawidzony – wzór kobiecości.

Jednakże nie wszyscy młodzi opuszczali dom z tego rodzaju mrzonkami w głowach. Stolica oferowała również bardzo realne korzyści praktyczne. Ofert pracy było więcej, a posady stawały się pewniejsze. Rolnictwo stanowiło wyjątkowo nieprzewidywalne źródło dochodu. Wiele chłopskich dzieci, które wyruszały do Paryża, wcześniej z niedowierzaniem przyglądało się rodzicom na próżno walczącym o utrzymanie małych, lichych farm. Młodzi dochodzili do wniosku, że taką harówką niczego nie osiągną.

Głównym sposobem na zabezpieczenie majątku i przyszłości było wśród chłopów małżeństwo, ale w kurczącej się wiejskiej społeczności okazje do zawarcia korzystnego związku zdarzały się rzadko. Dziewczyna, która na wsi miała szansę zostać tylko żoną chłopa, po przeprowadzce do Paryża mogła liczyć na poślubienie artysty czy członka burżuazji. Rodziny wielu dziewcząt nie mogły zapewnić im posagu, kluczowego dla zawarcia korzystnego małżeństwa, ale przejściowa praca w Paryżu po powrocie na wieś zwiększała ich wartość jako potencjalnych kandydatek na żonę.

Emilie jednak nie wyruszała tego ranka do Paryża z myślą, że pewnego dnia powróci. Nie czekało na nią żadne zaaranżowane małżeństwo. Wyjeżdżała na zawsze.

Rodzinę Emilie opisywano jako „uczciwą”, co w dziewiętnastowiecznej Francji oznaczało na ogół „o skromnych dochodach, ale pracowitą”. W przeciwieństwie do potomków wielu najbiedniejszych robotników Emilie umiała czytać i pisać (choć do końca życia miała problemy z ortografią). Z tego względu należy przyjąć, że jej ojciec nie był robotnikiem, lecz przedstawicielem „średniej klasy” wśród chłopstwa, zajmującej się handlem i tworzącej lokalną społeczność. Wyjazd Emilie sugeruje jednak, że pan Delabigne nie był dość majętny, by utrzymywać córkę zdolną do pracy lub zamążpójścia ani też by zagwarantować jej zaręczyny z synem miejscowego rolnika. Wobec braku pewnych, dobrze płatnych posad na wsi wielu rodziców zachęcało dzieci do wyjazdu do miasta.

Nawet jednak przy wsparciu ze strony rodziców Emilie została po opuszczeniu Calvados zupełnie sama, prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu. Musiała wykazać się odpornością i zaradnością. Na szczęście cechy te młoda Normandka miała silnie rozwinięte.

Emilie, tak jak każdy pasażer dyliżansu, dotarła do Paryża wyczerpana, w pogniecionej odzieży, z członkami obolałymi po trzech długich dniach spędzonych na trudnych drogach, gdy jedyny odpoczynek zapewniały krótkie godziny snu w obcych łóżkach. Kiedy jednak przed oczami ukazywała się rozległa stolica, nawet najbardziej znużeni podróżni zapominali o zmęczeniu. W porównaniu z cichą, zaściankową prowincją splendor Paryża musiał oszałamiać i zdumiewać.

W latach czterdziestych XIX wieku, gdy Emilie zamieszkała w Paryżu, stolica powoli zaczynała poddawać się industrializacji. Na potrzeby rozwijającego się przemysłu stawiano nowe budynki, a siedem lat wcześniej otwarto pierwszą linię kolejową, dzięki czemu miasto stało się centrum aktywności i wymiany kulturowej. Na zewnątrz Paryż przekształcał się w wystawną metropolię, uświadamiającą zagranicznym gościom potęgę Francji. Rozwój przemysłu i perspektywy zatrudnienia sprawiły, że w pierwszej połowie XIX wieku populacja Paryża wzrosła dwukrotnie. Pełni nadziei migranci przybywali do stolicy ze wszystkich zakątków Francji. W roku, w którym trafiła tam Emilie, populacja Paryża otarła się o milion.

Przez większość XIX wieku kobiety miały nieliczne możliwości podjęcia pracy zarobkowej. Do 1880 roku nie istniały państwowe placówki zapewniające wyższą edukację dziewczętom, co oznaczało, że ich możliwości ograniczały się do pracy w fabryce, szwalni, pralni, przy cerowaniu odzieży bądź w roli sprzątaczki, kelnerki albo barmanki. Praca w przemyśle często okazywała się gorzej płatna niż jako pomoc domowa. Przy odrobinie szczęścia młoda dziewczyna mogła znaleźć posadę wraz z zakwaterowaniem jako służąca. Mogła zatrudnić się jako pokojówka lub jeśli była wykształcona – guwernantka. W każdym przypadku jednak praca trwała do późna i była wymagająca. Małżeństwo, nawet bez miłości, często stanowiło atrakcyjniejszą alternatywę.

Dla niezamężnej dziewczyny ze wsi, takiej jak Emilie, która chciała lub musiała podjąć pracę, przeprowadzka do miasta dawała największe szanse na znalezienie posady. W porównaniu z zarobkami mężczyzn płace kobiet były skromne. To jednak nie zniechęcało Emilie. W departamencie Calvados główne źródło utrzymania stanowiły niepewne dochody z rolnictwa, zatem znalezienie jakiejkolwiek stałej pracy uważano za sukces.

Emilie miała szczęście. Zaraz po przybyciu do Paryża rozpoczęła pracę jako lingère, praczka, w internacie na obrzeżach miasta. Aby zdobyć tego rodzaju posadę tak szybko, młoda dziewczyna musiała być już w pewnym stopniu obeznana z przemysłem tekstylnym i zadaniami pomocy domowej. Jeśli była zdolna i miała odpowiednie kontakty, mieszkanka wsi taka jak Emilie mogła nawet otrzymać ofertę zatrudnienia jeszcze przed wyjazdem, a przyszły pracodawca pokrywał koszty podróży.

Lingère było odpowiedzialnym stanowiskiem. Do zadań Emilie należało przyjmowanie brudnej i wydawanie czystej odzieży dla całej szkoły. Musiała dbać o dobry stan bielizny i odpowiednie jej przechowywanie. Emilie sama przeprowadzała pomniejsze naprawy, a od czasu do czasu szyła także zasłony i inne tekstylne dodatki na potrzeby szkoły. Przede wszystkim zaś musiała być czysta, staranna i silna. Jej praca była trudna i zajmowała dużo czasu. Emilie wstawała wcześnie, pracowała bez przerwy i kładła się późno, wyczerpana, z obolałym ciałem i otępiałym umysłem. Za każdy przepracowany dzień otrzymywała zaledwie jednego franka.

Było to trudne zajęcie, niepozostawiające czasu na rozrywkę. Zresztą podręczniki zachowania sugerowały pracodawcom, by ograniczać służbie okazje do spotkań towarzyskich. Niemniej jednak Emilie miała opłacone zakwaterowanie i wikt, a szkoła sama w sobie stanowiła małą społeczność. Świeżo przybyła w mieście, gdzie musiała dopiero zdobyć przyjaciół, Emilie z pewnością cieszyła się z towarzystwa pozostałych pracownic. To z nimi mogła dzielić się nowymi doświadczeniami i wymieniać ploteczki w ciągu dnia.

Dla dziewczyny w wieku Emilie największy koloryt nowej posadzie nadawali jednak mężczyźni, z którymi musiała teraz blisko współpracować. A jako nowa twarz o zdrowej, wiejskiej cerze i świeżej, naturalnej urodzie, tak rzadko spotykanej w Paryżu, szybko przyciągnęła uwagę jednego z nauczycieli, niejakiego monsieur T. Adorator Emilie przypadkiem również pochodził z Normandii. Z dala od rodziny i przyjaciół, w mieście, gdzie wszystko było obce i nieznane, Emilie łatwo dała się uwieść. Szybko rozkwitł romans.

W życiu dziewczyny nastąpił nowy okres, kiedy to monotonię tygodnia pracy przerywały romantyczne schadzki i skradzione chwile intymności. Jednak pewnego dnia pod koniec 1847 roku Emilie dokonała przerażającego odkrycia: zaszła w ciążę.

Niektóre źródła twierdzą, że monsieur T. był już żonaty, inne przedstawiają go jako kawalera lubiącego cieszyć się swobodą i zaglądać do kieliszka. W każdym razie nie poślubił on Emilie. Dwudziestoparoletnia dziewczyna stała się osobą najbardziej pogardzaną w dziewiętnastowiecznym społeczeństwie: niezamężną matką. Wiedziała, że zarówno ona, jak i jej nieślubne dziecko będą społecznymi wyrzutkami i że musi znaleźć inne miejsce zamieszkania. Takie historie nie należały niestety do rzadkości.

W dziewiętnastowiecznym Paryżu niemal wszystkie samotne matki żyły w biedzie i bez wsparcia rodziny, często wyrzucone z pracy w przemyśle czy ze służby domowej. Emilie wiedziała, że jej możliwości są bardzo ograniczone. Nie mogła wrócić do Calvados, gdzie czekałyby ją bezrobocie i powszechna pogarda. Najrozsądniejszym krokiem było donoszenie ciąży w Paryżu. Tu mogła przynajmniej przez większość czasu pracować, a później zapewnić potomkowi opiekę. Istniała szansa, że ojciec dziecka wspomoże ją finansowo. Stanowiło to nie tyle ryzyko warte podjęcia, co jedyną możliwość.

Latem 1848 roku, gdy Emilie była już w zaawansowanej ciąży, Francją wstrząsnęły zamieszki. Choć na zewnątrz Paryż pokazywał światu pełną blasku, świetlistą twarz, to od połowy lat czterdziestych pod powierzchnią następował stopniowy upadek gospodarczy. Rządzący orleaniści z przerażeniem patrzyli, jak ich popularność spada. W lutym 1848 roku zorganizowany w Paryżu bankiet przerodził się w masowe protesty polityczne, których prowodyrzy wyszli na ulice i wznieśli barykady. Przestraszony Ludwik Filip I abdykował, pospiesznie utworzono rząd tymczasowy i ogłoszono republikę. W czerwcu jednak niezadowolenie z polityki nowej władzy sięgnęło zenitu, a protestujący radykałowie ponownie pojawili się na ulicach. Krajobraz Paryża przypominał labirynt barykad, ulice rozbrzmiewały echem wystrzałów i okrzyków. W demonstracjach wzięły udział dziesiątki tysięcy paryżan, z czego co najmniej dwanaście tysięcy zostało aresztowanych, a około półtora tysiąca zabitych.

Zaledwie trzy tygodnie po najkrwawszych zamieszkach, gdy na ulicach nadal słychać było wystrzały, a w powietrzu wciąż unosił się dym, nastąpił poród. Emilie przebywała z dala od rodzinnego miasta i spokrewnionych kobiet, które mogłyby ją wesprzeć. Uwaga mieszkańców Paryża skupiała się gdzie indziej. 13 lipca 1848 roku, sama i w piekącym upale, Emilie wydała na świat córeczkę.

Zgodnie z rozpowszechnionym zwyczajem nadała dziecku własne imię, jednak dla kaprysu i wygody na dziewczynkę wkrótce zaczęto mówić Louise.

W akcie urodzenia Louise nie wymieniono ojca. Puste pole w miejscu, gdzie powinno pojawić się jego nazwisko, wskazuje na skomplikowaną relację. Choć ojciec Louise dołączył do jej matki, gdy ta przeprowadziła się bliżej centrum, nigdy oficjalnie nie uznał kochanki ani dziecka. Często był nieobecny, a gdy wracał, jego skłonność do kieliszka znacznie obciążała gospodarstwo domowe. Emilie Delabigne musiała radzić sobie z dzieckiem sama.

Mogła zostawić córkę. W 1844 roku 66 procent samotnych matek, które porzuciły noworodki w sierocińcu Hospice des Enfants Trouvés, stanowiły lingères. Normandzkie kobiety słynęły jednak z poczucia obowiązku i silnych więzi rodzinnych. Emilie nie chciała oddać dziecka.

W miarę jak Louise dorastała, uwidaczniała się jej niezwykła, uderzająca uroda. Dziewczynka miała bujne rude włosy o złotym połysku i bladą cerę, na której tle wyróżniał się przeszywający błękit dużych oczu. Nie była ładna według tradycyjnych standardów, ale miała w sobie coś rozbrajającego, eterycznego, wręcz urzekającego.

Gdy córka Emilie nauczyła się chodzić, przeprowadziły się do maleńkiego mieszkania na ostatnim piętrze domu przy Rue Paradis-Poissonière, w ubogiej dziesiątej dzielnicy Paryża. Był to tętniący życiem rejon miasta, zamieszkiwany przez sklepikarzy, artystów i robotników fabrycznych. Działało tam kilka małych teatrów i odbywały się kawiarniane koncerty. Mieszkania robotników, takie jak to zajmowane przez Louise i jej matkę, były niskie, ciasne i duszne. W pomieszczeniach brakowało światła i panował brud, a nieliczny dobytek matki i córki od razu sprawiał wrażenie zagracenia. Louise nie przebywała w mieszkaniu wyłącznie z matką – ojciec dziewczynki nie zapewniał im co prawda stałego wsparcia, ale zjawiał się na tyle często, by spłodzić sześcioro kolejnych dzieci. Pani Delabigne, jak ją teraz nazywano, ponaddwudziestopięcioletnia matka, nie stawiała oporu. Wiele dziewcząt zostawało konkubinami, zwłaszcza tych, które pochodziły ze wsi i nie mogły łatwo uzyskać niezbędnej pisemnej zgody rodziców na zamążpójście. Poza tym formalności związane z zawarciem małżeństwa były sporym wydatkiem.

W miarę powiększania się rodziny warunki życiowe stawały się coraz trudniejsze. Pieniądze przychodziły z trudem, a były wydawane szybko. Wreszcie matka Louise uznała, że obecność kochanka pociąga za sobą większe koszty niż korzyści, i zerwała z nim na dobre.

Louise tak naprawdę nigdy nie poznała swojego ojca. Dzieciństwo spędziła na Rue Paradis-Poissonière, a jej życie nie mogło rozpocząć się w trudniejszym okresie zarówno dla jej matki, jak i dla całej Francji. Rewolucja w 1848 roku w niewielkim stopniu przyczyniła się do poprawy codziennej egzystencji biedoty. W Paryżu zaczęto odczuwać negatywne skutki fali migracji, która sprowadziła Emilie do stolicy. Tak zachwalane wielkie możliwości okazały się ograniczone, zarezerwowane dla najszybszych i mających najwięcej szczęścia. Biedota musiała żyć w najnędzniejszych warunkach. Cuchnące powietrze wywoływało mdłości, a na brudnych, zatłoczonych ulicach szerzyły się choroby.

Rue Paradis-Poissonière stanowiła mikrokosmos miejskich bolączek. Po obu stronach zatęchłej, wąskiej uliczki stały ciasno jeden przy drugim domy zamieszkiwane przez robotników, sklepikarzy i szwaczki, których liczba stale rosła. Większość przedstawicieli klasy pracującej gorzko nienawidziła swojego losu. Teatry, koncerty kawiarniane i tancbudy zapewniały rozrywkę, ale przyczyniały się także do rozpowszechnienia alkoholizmu. Nie było to sprzyjające miejsce do dorastania. Dziecko musiało stale się pilnować. Louise nie miała jednak wyboru. Matka musiała pracować, a podczas jej nieobecności ulica stawała się dla Louise placem zabaw oraz szkołą.

Na ulicach spotykały się dzieci w każdym wieku, starsze uczyły młodsze tego, co same wiedziały, malcy zaś słuchali z szeroko otwartymi oczami historii o świecie. Dziecko musiało być bystre i umieć od razu oceniać ludzi i otoczenie. W wieku dziesięciu lat Louise zaczęła nabierać pewności siebie. Szybko przyswajała umiejętności potrzebne do przeżycia na ulicy, a jej bystre oczy patrzyły, obserwowały i chłonęły wszystko dookoła. Dziewczynka nauczyła się dostosowywać do zmiennych okoliczności. Ta zdolność miała służyć jej przez całe życie.

Louise wolała przebywać na ulicy niż w domu. Matka rzadko wracała sama. Świadoma swoich atutów, zaradna pani Delabigne często przyprowadzała do maleńkiego mieszkania kochanków. Najczęściej płacono jej za fatygę. Prostytucja nierzadko stanowiła dla biednych dziewcząt sposób, by związać koniec z końcem. W 1836 roku Alexandre Parent-Duchâtelet, wiceprezes Conseil de Salubrité, podał, że w Paryżu działa ponad trzy tysiące pięćset prostytutek, a następne od trzydziestu pięciu do czterdziestu pięciu tysięcy pracuje potajemnie. Jego zdaniem świeżo przybyłe do miasta wiejskie dziewczęta ze względu na swoją bezbronność i naiwność były szczególnie narażone na popadnięcie w ten proceder. Sklepy z odzieżą zasłynęły jako nieustające źródło młodych kobiet chętnych zarobić kilka dodatkowych sou poprzez prostytucję. Lingère, taka jak pani Delabigne, często była bohaterką prześmiewczych karykatur. Upadłe dziewczęta łączyło najczęściej to, że nie mogły liczyć na wsparcie ze strony rodziny.

Dla Louise dodatkowe źródło dochodów matki stanowiło nietypowy punkt odniesienia do oceny świata. Od dzieciństwa uczyła się na przykładzie Emilie, że miarą sukcesu kobiety jest jej zdolność do uwodzenia mężczyzn. Po latach z dumą opowiadała o seksualnej charyzmie matki: „Mama była tak piękna, moja droga, że gdy wychodziła do miasta, zawsze udawało jej się uwieść co najmniej trzech mężczyzn”.

Jako dziecko Louise przekonała się jednak, że przy takim zajęciu matki czasami lepiej jest przebywać poza domem.

W owym okresie pełnym zawirowań politycznych kluczowego znaczenia nabrały rytuały społeczne, zapewniały bowiem stabilizację i poczucie bezpieczeństwa. Normandia była regionem słynącym tak z pobożności, jak i zabobonów, a pani Delabigne po przeprowadzce do Paryża trwała przy wyuczonych rytuałach. Zadbała zatem, by córka uczestniczyła we wszystkich obrzędach religijnych i społecznych właściwych dla jej wieku. Jako dziesięciolatka Louise w gronie innych chłopców i dziewcząt z okolic kościoła Saint-Laurent zaczęła przygotowywać się do pierwszej komunii świętej. Dla dzieci takich jak Louise zarówno przygotowania, jak i sama ceremonia stanowiły przede wszystkim wyjątkową możliwość odbywania spotkań towarzyskich. Była to także rzadka okazja do założenia pięknej sukienki i bycia podziwianą. Całe wydarzenie stało w ogromnym kontraście wobec monotonii codziennego życia.

Budynek kościoła Saint-Laurent był skromny, lecz stylowy. Za każdym razem, gdy wychodziła z mieszkania, Louise widziała go, jak wznosi się dumnie na końcu drogi, promieniujący spokojem. Dojście do kościoła zajmowało zaledwie pięć minut, lecz gdy w dniu pierwszej komunii świętej Louise wyszła z domu, z każdym lekkim, sprężystym krokiem napawała się wzniosłością i wspaniałą oprawą tej chwili.

Pani Delabigne umyła i ułożyła długie, rude włosy córki. Gdy Louise zrzuciła zwyczajną codzienną sukienkę i fartuszek i założyła strojną białą komunijną szatkę, mimo że tylko pożyczoną, przemieniła się w prawdziwą księżniczkę. Delikatny wianek z białych róż został ostrożnie osadzony na jej głowie jako dopełnienie stroju. Czystość białej koronki przy rudych włosach i błękitnych oczach sprawiała, że niezwykła, prerafaelicka uroda Louise jeszcze bardziej przyciągała wzrok. Gdy po ceremonii dzieci wyszły z kościoła, zaciekawieni przechodnie obracali głowy w podziwie.

Louise natychmiast przyciągnęła spojrzenie jednego z sąsiadów. Był to młody Jules Claretie, który został później płodnym dziennikarzem. Młodsza o osiem lat dziewczynka urzekła młodzieńca, gdy go mijała, a światło igrało na „jej pięknych rudych włosach”. Już wtedy umiała się świetnie zachować. W pełni świadoma wrażenia, jakie wywołuje, ściskając modlitewnik, podeszła, by przywitać młodego człowieka. Zdążyła się nauczyć, że to, jakie relacje utrzymywało się z innymi ludźmi, decydowało o przetrwaniu.

Claretie stał się jej bliskim przyjacielem. Był zawsze spragniony kontaktu z kulturą i często dla rozrywki wystawiał zaimprowizowane przedstawienia kukiełkowe dla młodszych sąsiadów. Podczas amatorskich pokazów występował zarówno w roli reżysera, jak i lalkarza i zawsze gromadził zachwyconą publiczność, a Louise była najbardziej oddanym widzem. Siedząc na krzesełku, o które Claretie wystarał się na tę okoliczność, patrzyła urzeczona, jak wystawia luźne interpretacje tragedii Ruy Blas Victora Hugo czy dworskiego romansu Hernani tego samego autora. Claretiego zawsze uderzała intensywność, z jaką wielkie błękitne oczy Louise wpatrywały się w drewniane kukiełki, gdy jednocześnie z uwagą chłonęła dialogi. Na zakończenie każdego pokazu z entuzjazmem klaskała w delikatne dłonie. Claretie zastanawiał się, czy oglądając jego przedstawienia, marzyła o podbiciu świata teatru.

Przyjaźnie nawiązywane przez Louise nie ograniczały się do grona rówieśników. W jej sąsiedztwie mieszkał znany pejzażysta Camille Corot i dziewczynka wraz z innymi dziećmi często odwiedzała „père Corota”. Jego pracownia stanowiła zaciszną przystań w gwarnej dziesiątej dzielnicy. Gdy Louise wchodziła do środka i zamykała drzwi, odgłosy ulicy milkły i wkraczała do zupełnie innego świata. W przeciwieństwie do domu Louise pracownia artysty nie wydawała się klaustrofobiczna i zagracona, lecz przestronna i miała prosty wystrój. Jedynymi widocznymi dekoracjami były zdobiące ściany obrazy i szkice. W pomieszczeniu panował chłód, a powietrze wypełniał kojący zapach drewna i farby olejnej. Unosząc wzrok ku wysokiemu sufitowi, Louise widziała duże okno, przez które wpadało słoneczne światło.

Corot był dla niej kimś w rodzaju dziadka. Często widywała go siedzącego przy sztalugach, odzianego w wygodny, obszerny niebieski kitel, w miękkim kapeluszu na głowie. Po przyjściu Louise siadała i przyglądała się, jak mistrz maluje, podśpiewując przy pracy, Corot bowiem „zaczynał i kończył dzień śpiewem”. Dziewczynka spędzała długie letnie popołudnia zatopiona w namalowanym świecie pięknego miasta Ville-d’Avray, które Corot powoływał do życia, opowiadając historie. Patrzyła, jak na jej oczach z grubych, błyszczących warstw farby rodzi się magiczny krajobraz. Nigdy nie opuściła Paryża, a jednak w tej cichej, spokojnej przestrzeni, w której pobrzmiewało echo głosu artysty, Louise mogła niemal uwierzyć, że znajduje się gdzie indziej, siedzi nad jeziorem lub przechadza się cienistą, krętą ścieżką.

Louise rozpoczęła swoją życiową edukację, ale jej dzieciństwo czekał gwałtowny kres. Skończyła właśnie trzynaście lat i miała przed sobą pierwsze prawdziwe spotkanie z plugawym paryskim półświatkiem.Rozdział 2

Dziecko staje się kobietą

dziewczynki wyrastała atrakcyjna nastolatka, jej dziecinna sylwetka nabierała krągłości i kobiecych kształtów. Pod dramatycznym łukiem brwi lśniły wielkie błękitne oczy, odwzajemniające spojrzenie wszystkich napotkanych osób. Louise miała idealnie regularne rysy, mały, prosty nos, a gdy się uśmiechała, jej słodkie usta wyrażały cichą pewność siebie jak u Mony Lisy. Jednak to włosy przykuwały powszechną uwagę. Gęsta grzywa lśniącej czerwieni spływała po plecach, połyskując niczym złoto, gdy padło na nią światło. Rzadko widywało się takie włosy, toteż wzbudzały one liczne komentarze.

Pani Delabigne uznała, że córka wkroczyła w dorosłość i musi podjąć pracę.

Dziewczęta z klasy pracującej, gdy tylko osiągnęły odpowiedni wiek, rodziny często posyłały do pracy zarobkowej. Niewielu rodziców było zdania, że warto oddawać dzieci do szkoły. W paryskich szkołach nieobecności zdarzały się powszechnie, nawet jeśli uczniowie zostali zapisani na zajęcia. Młodzież traktowano jako źródło dochodu, podreperowującego domowy budżet. Dotyczyło to zwłaszcza dzieci z niepełnych rodzin. Pamiętniki Jeanne Bouvier, której rodzice należeli do paryskiej klasy robotniczej w drugiej połowie XIX wieku, żywo obrazują, jak bardzo dorośli polegali na zarobkach potomków: „W fabryce pracowałam dobrze, ale prawie nigdy nie dostawałam podwyżek. Matka, której zawsze brakowało pieniędzy, złościła się z tego powodu tak bardzo, że nawet mnie biła. Uważała, że pracuję za mało, i nazywała mnie leniuchem”.

Konsekwencje bezrobocia mogły okazać się tragiczne. Istotne było, aby młody człowiek znalazł posadę najwcześniej, jak to możliwe. Wychodząc z domu, matka Louise widziała zawsze odziane w łachmany nędzarki i mężczyzn kulących się w wejściach domów, pozbawionych ducha i jakichkolwiek ambicji. Brak pracy stanowił nieustannie zagrożenie, a sąsiedztwo rodziny Delabigne codziennie o nim przypominało.

Wychowana na wsi pani Delabigne przywykła do tego, że dzieci zaczynają pracę już w wieku siedmiu lub ośmiu lat. Nie wydawało się jej nierozsądne, by trzynastoletnia Louise znalazła zatrudnienie. Na początku lat sześćdziesiątych Louise po raz pierwszy udała się zatem do zakładu krawieckiego, by podjąć płatną pracę.

Był to korzystny czas dla nastolatki, by stawiać pierwsze kroki w branży odzieżowej. Rynek towarów luksusowych kwitł. Po kryzysie finansowym, który nastąpił pod koniec lat czterdziestych XIX wieku, nowy cesarz Napoleon III postanowił zadbać o dobrobyt w kraju i Francja weszła w okres dynamicznego rozwoju gospodarczego. W epoce Drugiego Cesarstwa przemysł działał świetnie, usprawniono transport i komunikację oraz inwestowano wielkie pieniądze w budowę domów. Na zewnątrz Paryż pysznił się dostatkiem i wielkimi możliwościami. Panował duch joie de vivre, a młodość i piękno były szczególnie w cenie.

Ton nadawał sam cesarz i jego otoczenie. Cesarski dwór słynął z ekstrawagancji, wystawnych balów i przyjęć, wyszukanych kostiumów i kulinarnego rozmachu. Wzór ten oddziaływał wzdłuż całej drabiny społecznej i był naśladowany przez pozostałą część ludności. Wszyscy pragnęli być niczym Napoleon i Eugenia.

„Powszechnie uważa się, że luksus to stan najbardziej korzystny dla zdrowia”, narzekał krytyk Philarète Chasles w 1863 roku. Paryż stał się miastem wieczorków tanecznych, przyjęć i przedstawień teatralnych. Wesołość i frywolność były wiodącymi zasadami.

Burżuazja stwierdziła, że dysponuje nadmiarem pieniędzy, a na odpowiedź branży rozrywkowej nie trzeba było czekać. Kawiarnie, bale, opera, balet i teatr przyciągały poszukiwaczy uciech z całej stolicy. W połowie wieku zaczęły powstawać wystawne domy towarowe, a zmechanizowanie produkcji uczyniło modę dostępną dla mas. Paryż umocnił swoją pozycję jako światowa stolica luksusu, dobrego smaku i rozrywki.

W centrum owego pełnego przepychu pokazu mody stała la Parisienne. „Parisienne nie jest modna”, oznajmiał literat Arsène Houssaye. „Ona jest modą”. Wygląd damy zaczął liczyć się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. „Przyjrzawszy się tylko zewnętrznej prezencji kobiety”, tłumaczyła hrabina Dash, autorka podręczników etykiety, „druga kobieta, jeśli ma inteligencję i wyczucie, umie stwierdzić, do jakiej klasy ta należy, jakie ma wykształcenie, w jakim towarzystwie się obraca. Może nawet odgadnąć jej gusta i charakter, jeśli zada sobie trud obserwacji; często już sam sposób, w jaki kobieta owija się szalem, umieszcza na głowie kapelusz czy zakłada rękawiczki, wiele mówi o jej życiu”.

Burżuazyjna branża modowa wymagała stałego napływu praczek, szwaczek, modystek i ekspedientek sklepowych. Louise była jedną z wielu młodych dziewcząt, dla których pierwszy kontakt z luksusem polegał na przygotowywaniu strojów do użytku innych kobiet. Podatna na wpływy nastolatka dała się porwać królującemu powszechnie duchowi ekstrawagancji i konsumeryzmu. Życie pracownicy zakładu krawieckiego różniło się jednak skrajnie od życia klientek, które obsługiwała.

Dzień pracy był długi, trwał nawet dwanaście godzin. W 1841 roku pracodawcy rzadko przestrzegali przepisów ograniczających liczbę godzin, przez jaką mogli pracować nieletni. Louise wychodziła z domu wcześnie, gdy wspaniałe miasto dopiero się budziło. Zamiatano chodniki w przygotowaniu do kolejnego pracowitego dnia, a przemierzając kolejne ulice i zaułki, Louise mijała straganiarzy, robotników fabrycznych i ekspedientów sklepowych, z których wszyscy spieszyli do pracy, by napędzać tętniący życiem miejski przemysł. Louise musiała iść żwawo. Należało zjawić się punktualnie. Pracodawcy rzadko tolerowali spóźnienia, a stracony czas trzeba było nadrobić pod koniec dnia. Żadna dziewczyna nie mogła dopuścić, by jej rodzice odkryli, że zaniedbuje pracę.

Zarobki młodych dziewcząt były niskie w porównaniu z zarobkami dorosłych. W okresie Drugiego Cesarstwa dorosły pracownik zarabiał średnio dwa i pół franka dziennie, choć niektórzy otrzymywali nawet pięć franków. Czterdzieści sou (około dwóch franków), które Louise przynosiła do domu na zakończenie dnia, stanowiło przyzwoity zarobek, biorąc pod uwagę jej wiek i profesję. Te kilka monet było źródłem dumy i wdzięczności rodziców. Louise szybko przekonała się jednak, że zarobienie ich nie jest proste.

Jej dzień pracy wypełniało przygotowywanie strojów dla klientek, dopasowywanie wstążek i obszyć, dodawanie ozdób i zajmowanie się najróżniejszymi luksusowymi tkaninami. Louise musiała zdobyć i udoskonalić szereg umiejętności. Miała jednak wrodzony dar obserwacji. Postępowała zatem tak samo jak zawsze, gdy znalazła się w nowym środowisku: przyglądała się innym. Dzięki uważnemu podpatrywaniu pozostałych pracownic i naśladowaniu ruchów ich zręcznych palców szybko opanowała wszystkie potrzebne techniki. Wkrótce stała się znana w okolicy dzięki misternym koronkowym wstążkom i ślicznym taftowym sukniom.

Gdy już opadły emocje po pierwszym dniu pracy, nowa dziewczyna taka jak Louise stopniowo popadała w rutynę. Zaczynała wcześnie, a po południu jadła skromny posiłek, zazwyczaj w zakładzie. Jeanne Bouvier, która pracowała w warsztacie krawieckim w tym samym okresie co Louise, była zdumiona, jak skromne posiłki spożywały jej koleżanki z pracy: „Skąpiły i oszczędzały, by móc kupić rękawiczki, perfumy i tysiące innych drobiazgów. Posiłek w środku dnia często przybierał najprostszą formę”. Później praca ciągnęła się aż do wieczora. Była wyczerpująca, ale dzięki rozmowom z koleżankami czas mijał szybciej.

Właściciele zakładów krawieckich zatrudniali zazwyczaj kilka dziewcząt, które pracowały jedna obok drugiej. Jeanne Bouvier wspomina, że pracujące z nią kobiety były „miłymi towarzyszkami” i śpiewały podczas szycia. „Dobrze się z nimi bawiłam”. W powieści Émila Zoli W matni, przedstawiającej fikcyjną historię paryskiej rodziny z klasy robotniczej, zakład kwiaciarski, w którym pracuje nastoletnia Nana, wypełniają głosy dziewcząt, gawędzących i plotkujących w czasie pracy, śmiejących się nawzajem ze swoich żartów i milknących jedynie, gdy zjawia się patronne.

Dla młodej dziewczyny środowisko pracy stanowiło bardzo szczególne źródło edukacji. Starsze koleżanki bywały nie najlepszymi nauczycielkami. We wspomnianej książce dziewczęta często opowiadają sobie sprośne dowcipy, a Nana szybko opanowuje seksualne podteksty. Louise zetknęła się, podobnie jak Nana, z doświadczeniami życiowymi dziewcząt ze swojego zakładu. Wiele osób podzielało krytyczną opinię Zoli o takich miejscach, które „niezgorzej uzupełniały braki wychowania”, bo dziewczęta siedziały tam „na kupie” i działo się z nimi to, co z koszykiem jabłek zawierającym zepsute owoce, „zarażały się nawzajem zgnilizną”.

Po latach Louise sama napisała powieść, zatytułowaną Isola (1876), którą oparła na swoich doświadczeniach z dzieciństwa. Opisała w niej zły wpływ miejsca pracy na młodą dziewczynę, choć to nie opowieści koleżanek odbierały jej pewność siebie. Miejsce to było:

jednym z tych zakładów, w których młode dziewczęta uczą się, między innymi, bronić swojej czci. Niepewna tego, co odbierałam, nie ośmielając się nikomu zwierzyć, nieświadoma dobra, jak i zła spędziłam w ten sposób trzy lata. Jeżeli jakiś mężczyzna, niepomny na mój młody wiek, zwracał się do mnie słowami, które odczuwałam jako nieskromne, wychodziłam z zakładu, czasami żałując kobiety, której mąż mnie obraził, a gdy zostawałam sama, zastanawiałam się, co takiego we mnie sprawia, że jestem w ten sposób prześladowana przez mężczyzn.

Komentatorzy społeczni w tamtych czasach uznawali jednak, że to powrót pracownicy do domu jest największym źródłem niepokojów. Droga do i z pracy była usiana niebezpieczeństwami, również dlatego, że stanowiła okazję do damsko-męskich spotkań. Żyjąca w tym samym czasie co Louise Suzanne Voilquine podobnie jak ona podjęła w młodym wieku pracę, by pomóc rodzinie. Tak opisywała swój strach, gdy późną porą wracała do domu: „Okropnie się bałam, że wracając, spotkam jednego z tych niegodziwych mężczyzn, którzy dla zabawy zaczepiali młode kobiety i straszyli je bezecnymi odzywkami”.

Idąc do pracy i z niej wracając, Louise stawała twarzą w twarz z mniej świetlanym obliczem miasta i pełnym spektrum najróżniejszych plugawych postaci. Przy całym blasku i przepychu stolicy pod powierzchnią toczyły ją bieda i zepsucie. Było to miasto skażone alkoholem i prostytucją. Podczas gdy burżuazja i klasy wyższe opływały w coraz to nowsze luksusy, biedota stawała się coraz biedniejsza – i coraz bardziej wrogo nastawiona. Niższe klasy zamieszkiwały obskurne rejony Paryża. Ponieważ Louise mieszkała właśnie w takim miejscu, nie mogła uciec przed ponurą stroną stolicy.

W dodatku pozory bywały mylące. W XIX wieku właściwe ocenienie ludzi po wyglądzie stawało się coraz trudniejsze. „W Paryżu występek rzadko przyodziewa się w łachmany”, napisał pewien angielski podróżny odwiedzający francuską stolicę. „Obecnie nie sposób już stwierdzić, czy ma się do czynienia z uczciwymi kobietami ubranymi jak dziewczęta lekkich obyczajów, czy z dziewczętami lekkich obyczajów ubranymi jak uczciwe kobiety”, ostrzegał Maxime du Camp. Nawet wiek i doświadczenie nie zapewniały ochrony przed oszustwem. Pani Delabigne nigdy nie wypytywała jednak, z kim zadaje się Louise. Pewnego dnia w jej rodzinnym mieszkaniu zjawiła się pewna dziewczyna, która przedstawiła się jako Camille i spytała, czy Louise może razem z nią wyjść. Zapewniła panią Delabigne, że jest przyjaciółką jej córki z zakładu pracy. Camille wydawała się nieszkodliwa. Pani Delabigne nie przyszło do głowy, że we dwie mogą narobić więcej złego, zachęcać się nawzajem do występków i bardziej przyciągać uwagę mężczyzn niż w pojedynkę. Pozwoliła Louise wyjść z obcą dziewczyną na ulicę.

Po latach w na wpół autobiograficznej powieści Louise tak wspominała swoje przygody jako nastolatki:

Ludzie wokół szeptali mi do uszu dziwne słowa, przez które rumieniłam się, choć sama nie wiedziałam dlaczego. Nie rozumiałam, a moja ignorancja miała straszliwe konsekwencje. Wstydziłam się, że nie rozumiem.

Chciałam zobaczyć, więc zbliżałam się coraz bardziej do świata, który wirował wokół mnie i do którego wydawało się, że nie należę.

Wpadłam w straszne okowy.

Oszołomiona, otumaniona, nie widząc wyraźnie, straciłam kontrolę, szalona, głupia, śmiejąc się tak, by odsłonić zęby i ukryć łzy.

Robiłam tak aż do dnia, gdy odzyskawszy przytomność, uświadomiłam sobie, że jestem zgubiona.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnejPrzypisy

Prolog:

Historia zaczerpnięta z artykułu w magazynie „Au Pays Virois” z 1933 r. René Picard, Deux Tableaux d’Édouard Detaille au Musée de Caen et Valtesse de la Bigne, „Au Pays Virois”, październik–grudzień 1933, s. 161–3. Jestem wdzięczna Christophe’owi Marcheteau de Quinçay oraz pracownikom Musée des Beaux-Arts de Caen za pomoc w zbieraniu materiałów na temat Detaille’a oraz darów Valtesse dla muzeum.

Rozdział 1:

Jestem wdzięczna Jeanowi-Marie Levesque’owi z Musée de Normandie za podzielenie się szczegółową wiedzą na temat migracji chłopów do Paryża w XIX w.

Drogi w Normandii były w opłakanym stanie i nawet po rządowych inwestycjach w latach trzydziestych XIX w. pozostawiały wiele do życzenia. R. Gildea, Children of the Revolution: The French 1799–1914, Allen Lane, Londyn 2008, s. 75–6.

R. Price, A Social History of Nineteenth-Century France, Hutchinson, Londyn 1987, s. 87.

Mme Romieu (Marie-Sincère), Des Paysans et de l’agriculture en France au XIXe siècle, Paryż 1865, s. 440.

A. Rigaud, La Dépopulation des campagnes, „Annuaire des Cinq Départements de la Normandie” 1868, nr 34, 41–8 (s. 44).

Posag składał się z odzieży, pościeli i biżuterii, które przyszła żona gromadziła w ramach przygotowań do zmiany stanu cywilnego. Majątek i pozycję społeczną rodziny można było ocenić na podstawie zawartości posagu.

Opis rodziny Emilie w Chronique de l’audience, „Gil Blas”, 16 listopada 1881 r., s. 3.

Za czasów restauracji wzrosła liczba szkół w departamencie Calvados i być może dzięki temu Emilie zdobyła umiejętność czytania i pisania. R. Price, dz. cyt., s. 337.

Tamże, s. 334.

A. Horne, Seven Ages of Paris, Pan Macmillan, Londyn 2003, s. 243.

G. Désert, Les Paysans du Calvados 1815–1895: Une société rurale au XIXe siècle, Centre de Recherche d’Histoire Quantitative de Caen, Caen 2007, s. 73.

Informacje przekazane przez Musée de Normandie.

Gdy Emilie w 1881 r. stawiła się w sądzie, jej partnera określano tam wyłącznie jako „T.”. L’Enfant de Mme Valtesse, „Le Rappel”, 16 listopada 1881 r., s. 2–3.

R. Fuchs, Abandoned Children: Foundlings and Child Welfare in 19th-Century France, State University of New York Press, Albany 1984, s. 92.

C. Jones, Cambridge Illustrated History of France, Cambridge University Press, Cambridge 1994, s. 210–11.

R. Fuchs, dz. cyt., s. 88.

Obecnie Rue de Paradis. E. Ronzeville, Paris Xe, Martelle Editions, Amiens 1996; L. Beaumont-Maillet, Vie et histoire du Xe arrondissement, Éditions Hervas, Paryż 1991.

Informacje przekazane przez centrum dokumentacji przy Musée Carnavelet. Jestem wdzięczna Gérardowi Leyrisowi za pomoc przy zbieraniu materiałów.

R. Gildea, dz. cyt., s. 156.

Tamże, s. 80–1.

R. Fuchs, dz. cyt., s. 88. Sou było jednostką pieniężną ustanowioną w czasach rewolucji, odpowiednikiem pięciu centymów. Patrz: E. Zola, The Drinking Den, tłum. Robin Buss, Penguin Books, 2003, s. 433, nr 5. .

R. Gildea, dz. cyt., s. 156.

F. Champsaur, Paris, le massacre, Paryż 1885, s. 268.

J. Claretie, La Vie à Paris, Paryż 1911, s. 234.

Pracownię Corota barwnie opisał Alfred Robaut. A. Robaut, L’Atelier de Corot, „L’Illustration”, 6 marca 1875 r., s. 158.

S. Allnutt, Corot, T.C. & E.C. Jack, Londyn 1911, s. 38.

Rozdział 2:

R. Price, dz. cyt., s. 342.

J. Bouvier, My Memoirs, w: The French Worker: Autobiographies from the Early Industrial Era, red. i tłum. Mark Traugott, University of California Press, Berkeley 1993, s. 336–80 (s. 348).

R. Price, dz. cyt., s. 158.

Cytowany w: J. Richardson, La Vie Parisienne 1852–1870, Hamish Hamilton, Londyn 1971, s. 78.

G. Groom i in., L’Impressionisme et la mode , Musée d’Orsay, Paryż 2013, s. 96.

C. Dash, Comment on fait son chemin dans le monde, code du savoir-vivre, Paryż, 1868, s. 76. Cytowana w Groom i in., s. 258.

J. Bouvier, dz. cyt., s. 336–80 (s. 346).

C. Naugrette-Christophe, Paris sous le Second Empire: Le Théâtre et la ville, Librairie Théâtrale, Paryż 1998, aneks 4. Pozostałe źródła podają nieco wyższą średnią stawkę, od trzech do pięciu franków. Patrz: E. Zola, The Drinking Den, dz. cyt., s. 433, nr 5. Auriant, Les Lionnes du Second Empire, Gallimard, Paryż 1935, s. 199.

J. Bouvier, dz. cyt., s. 380.

Tamże.

E. Zola, L’Assommoir, Fasquelle, Paryż 1977, s. 400. .

Ego, Isola, Paryż 1876, s. 164.

S. Voilquin, Recollections of a Daughter of the People, w: The French Worker…, s. 92–115 (s. 112).

Anonim, What’s What in Paris, Londyn, 1867, s. 58. Cytowany w: J. Richardson, La vie Parisienne…, dz. cyt., s. 72.

M. du Camp, Paris: ses organes, ses fonctions et sa vie dans la seconde moitié du XIXième siècle (6 tomów), Paryż 1869–75, t. 3, s. 458.

L’Enfant de Mme Valtesse, „Le Rappel”, 16 listopada 1881 r., s. 2.

Ego, dz. cyt., s. 165.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: