Na zakrętach losu - Aleksander Ławski - ebook + książka

Na zakrętach losu ebook

Aleksander Ławski

4,0

Opis

Losy zwykłego człowieka w niezwykłych czasach

Wojna, komunistyczny reżim, PRL… We wspomnieniach Aleksandra Ławskiego historia przestaje być zbiorem suchych faktów i ożywa, stając się rzeczywistością i codziennością bohatera. Wojna przerywa jego dzieciństwo, w zamian dając moc doświadczeń, które kształtują jego charakter. Po zmianie systemu młody człowiek dostaje się w tryby machiny, która decyduje o tym, czego ma się uczyć, gdzie pracować, z kim rozmawiać, a co ukrywać.
Razem z twórcą tych wspomnień oglądamy jego życie: studia, pierwszą pracę, wyprawy zagraniczne, i poznajemy krąg postaci, czasem komicznych, a czasem tragicznych, których losy wplecione zostały w jego życie.

Ojciec się wystraszył, że może to Niemcy, jednak to nie byli Niemcy, tylko Żydzi, których młynarz ukrywał w kryjówce we młynie. Bardzo się bali, ale ojciec ich zapewniał, że nikt się o nich nie dowie.
Były to dwie kobiety, dwoje dzieci i mężczyzna. Pomimo że było ciemno, widać było, że byli wychudzeni i skromnie odziani. Jedna z kobiet odezwała się do ojca, aby darował im życie, bo jeżeli powie Niemcom, to ci na pewno ich zabiją. Ojciec odezwał się słowami: Ja nie dawałem wam życia, nie mam prawa i zamiaru wam go odbierać, bądźcie spokojni. Słowa te pamiętam do dziś.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 142

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (3 oceny)
2
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Bracia

Popołudnie pewnego lipcowego dnia 1938 roku. Chwila poobiednia, na ławeczkach pod rozłożystą jabłonią przy drewnianym ogrodowym stole siedzą: mój ojciec – najmłodszy z braci, wówczas trzydziestopięcioletni, średni brat Marian oraz Edward – najstarszy. Jak zwykle po obiedzie przygotowanym przez moją matkę trzej panowie prowadzą rozmowy polityczne.

Najstarszy z braci to zagorzały endek1, średni to komunista o krańcowo różnych poglądach, były członek Komunistycznej Partii Polski, i ojciec mój Czesław, który należał do „Strzelca”2 Piłsudskiego, o poglądach umiarkowanie lewicowych. Każdy z braci miał inne poglądy polityczne, wymiana swoich racji kończyła się zawsze kłótnią, po której panowie rozchodzili się w swoje strony. Pozostawał tylko mój ojciec, u którego to spotkanie miało miejsce.

Po jakimś czasie cały proceder się powtarzał, dyskusją sterował najstarszy z braci – Edward, najbogatszy i najbardziej szanowany. Mimo różnic w poglądach bracia nie używali nigdy obelżywych słów i w miarę szanowali swoje przekonania.

Rodzina, z której wywodził się mój ojciec, zamieszkiwała niegdyś tereny na wschód od Wołynia. Mężczyźni zajmowali się hutnictwem szkła. Dziadek mój, Aleksander, z żoną Anną, skoligaconą z rodziną Ławskich z domu Macander, zajmował się wychowywaniem sześciorga dzieci – czterech synów i dwóch córek.

Majątek swój posiadali w sąsiedztwie dóbr Radziwiłła. Dziadek mój – współwłaściciel lub właściciel huty szkła Bogusławka (trudne do ustalenia) – był człowiekiem majętnym, szanowanym wśród sąsiadów – Polaków i Ukraińców. Ojciec mój ukończył sześć klas szkoły w Kijowie i na tym jego edukacja się zakończyła. Do końca życia mówił z typowo wschodnim akcentem. W 1916 roku dziadek zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Prawdopodobnie przyczyną jego śmierci był zabłąkany pocisk artyleryjski z przebiegającego nieopodal frontu. Babka Anna zachorowała na tyfus i zmarła w 1917 roku. Oboje pochowani są na cmentarzu w Bogusławce.

Ojciec opowiadał, że rodzina dziadka zapraszana była przez Radziwiłła na różne uroczystości w jego pałacu, a ojciec mój razem z jego synem przystępował do pierwszej komunii świętej. Mój tata ostatni kontakt z Radziwiłłem miał w 1943 roku, kiedy przez jakiś czas zatrudniony był w hucie w Nieborowie. W pewnym momencie na dziedziniec huty zajechała karoca zaprzężona w parę koni. Wysiadł z niej ostatni właściciel Nieborowa, Radziwiłł, eskortowany przez dwóch oficerów niemieckich.

Przyjechał, jak się później dowiedziałem, spotkać się z robotnikami pracującymi w hucie. Wśród robotników panował zwyczaj, że dostojnego gościa otaczali z daleka cienkim pasemkiem szkła prosto z wanny. Była to stara tradycja powitalna. W ten sposób powitany gość musiał się wykupić, dając określoną sumę pieniędzy, później przeznaczoną na alkohol.

Ojciec, znając z czasów dzieciństwa zacnego gościa, w imieniu robotników pozdrowił go i przypomniał mu o dawnym sąsiedztwie. Radziwiłł podziękował i życzył wszystkim oraz ojcu wszystkiego najlepszego. Na tym wizyta się zakończyła.

Z opowiadań ojca wiem, że w okresie rewolucji październikowej w Bogusławce działy się dantejskie sceny. Rodzina dla ratowania życia zmuszona była przenieść się do Kijowa. W Bogusławce w 1917 roku powstał oddział Armii Czerwonej i zaczął rozprawiać się z burżujami – wrogami rewolucji. Miejscowość ta przechodziła kilka razy z rąk do rąk. Raz władali nią biali, raz czerwoni3. Czerwoni, gdy zdobyli tę miejscowość, natychmiast wyłapywali przeciwników rewolucji i przy obowiązkowo zgromadzonych mieszkańcach dokonywali egzekucji przez rozstrzelanie. Po wyparciu czerwonych biali wyłapywali ich zwolenników i na tym samym placu ustawiali drewniany pień, i po kolei każdemu szablą ścinali głowę. Proceder ten powtarzał się kilkanaście razy, zginęło ponad trzysta osób.

W tym czasie sytuacja Polski była trudna, granice wschodnie nie zostały ustalone, a przegrana armia niemiecka wycofywała się na tereny środkowej i zachodniej Polski. Tereny wschodniej Polski zaczęła zajmować Armia Czerwona, ustanawiając komunistyczne rządy. Od 1919 roku coraz częściej dochodziło do starć między tworzonymi w szybkim tempie oddziałami armii polskiej a postępującą Armią Czerwoną. W niedługim czasie chaos potyczek zamienił się w regularną wojnę między Rosją sowiecką a Polską.

Polska chociaż częściowo chciała odzyskać dawne ziemie, zabrane w czasie rozbiorów. Postępy jej ofensywy doprowadziły wczesną wiosną 1920 roku do zajęcia Kijowa. Zamierzenia Piłsudskiego dotyczące stworzenia federacji z Ukrainą nie przyniosły powodzenia. Wobec nacierającej Armii Czerwonej armia polska wycofała się z Kijowa. Męska część mojej rodziny (wraz z moim ojcem) doświadczyła trudów razem z cofającą się armią. Pozostała część rodziny została wywieziona na północny Kaukaz, a w szczególności do Czeczenii, gdzie osiedlili się w jej stolicy – Groznym. Po wojnie czeczeńsko-rosyjskiej zostali rozproszeni po różnych miastach północnego Kaukazu. Żyją tam do dziś.

Były to czasy, w których nie można było żyć, nie zaznawszy skutków toczących się zmagań militarnych, zwłaszcza w czasie pierwszej wojny światowej, rewolucji bolszewickiej, o której wspomniałem, wojny polsko-rosyjskiej w 1920 roku, paktu rosyjsko-niemieckiego przeciwko Polsce w 1939 roku i ludobójstwa dokonanego na Polakach na Wołyniu przez nacjonalistów ukraińskich wspomaganych przez Niemców w latach 1940–1944.

Okrutne czasy wojen pozostawiły wyraźne ślady na psychice mojego ojca. Wiedział, że wszelkie dobra materialne dzisiaj są, jutro może ich nie być, i nie przywiązywał do nich większej wagi.

1 Zwolennik endecji, czyli Narodowej Demokracji – polskiego ruchu politycznego o ideologii nacjonalistycznej.

2 Inaczej Związek Strzelecki. Paramilitarna organizacja powstała w 1919 roku we Lwowie.

3 Białymi określano przeciwników władzy bolszewickiej, a czerwonymi zwolenników.

Kanarki

Lato 1939 roku było gorące, w sadzie dojrzewały owoce. Ja i mój kolega Stasiek, którego rodzina mieszkała obok nas w Skierniewicach, najbardziej lubiliśmy czerwone wiśnie. Objadaliśmy się nimi przy każdej okazji. Pamiętam pewien letni słoneczny dzień. Na koniach przyjechało do nas trzech żandarmów wojskowych, zwanych potocznie kanarkami, ponieważ mieli żółte otoki na czapkach. Konie uwiązali przy płocie naszej posesji, sami poszli do sadu, a ja z kolegą Staśkiem najpierw wdrapaliśmy się na płot, a potem jakimś cudem udało nam się wsiąść na ich konie, uwolnić wodze i przejechać jakieś pięćset metrów. Do dziś nie wiem, jak to zrobiliśmy.

We wczesnych latach osiemdziesiątych, gdy miałem własnego konia, niektórzy pytali mnie, od jak dawna jeżdżę konno. Odpowiadałem, że od pięćdziesięciu lat, ale to była prawda, w którą nikt nie chciał uwierzyć.

Po przyjściu żandarmów jeden z nich zapytał, czy nikt nie ruszał koni. Opowiedzieliśmy, że nic nie wiemy. Strach nas ogarnął, bo ojciec na pewno by mnie ukarał. Miałem wtedy zaledwie siedem lat i do dziś dumny jestem z tej przygody.

Wojna

Było to ostatnie spokojne i beztroskie lato w Polsce. Nieubłaganie zbliżał się wrzesień 1939 roku. Pamiętam, że matka zapisała mnie w maju do szkoły jako sześciolatka. Rok szkolny zaczynał się pierwszego września. Pamiętam z tego okresu rozmowy o zbliżającej się wojnie. Ojciec na wiosnę 1939 roku został powołany do wojska. Chodziłem z matką do koszar odwiedzać go, lecz nikt tak naprawdę nie wierzył w to, iż może nadejść wojna.

Wśród ludzi jednak panował jakiś niepokój, władze wydały rozporządzenia o rozszczelnieniu płotów, gdyż bano się gazów trujących, oklejano szyby w oknach. W narodzie, mimo niepokoju, był też optymizm, mówiono, że się nie damy. W maju zwolniono ojca z wojska i znów mówiono, że może wojny nie będzie. Jak wiemy, były to złudne oczekiwania.

W lipcu 1939 roku ojciec znów poszedł do wojska. Stanowił kadrę podoficerską Czwartego Batalionu 18 Pułku Piechoty, który pozostał w Skierniewicach do drugiego września.

Pozostałe bataliony 18 Pułku wchodziły w skład 26 Dywizji Piechoty. Już od kwietnia włączono je w struktury Armii Poznań. Pamiętam, jak ojciec w dniu wymarszu na wojnę przybiegł się z nami pożegnać, był już w hełmie. Byłem zainteresowany jego strojem i lornetką. Nie wiem, czy miał pistolet. Wziął na ręce najmłodszą siostrę. Pachniał zupełnie inaczej niż zawsze. Trwało to wszystko bardzo krótko, pożegnał się i biegiem wrócił do swoich żołnierzy. I tak poszedł na wojnę.

Wrzesień (chyba trzeciego) 1939 roku. Siedziałem przy stole i jadłem obiad, matka moja podała krupnik. Nie zdążyłem zjeść swojej porcji, gdy nagle rozległ się potężny wybuch, ściany domu się zatrzęsły. Matka wyszła na zewnątrz i powiedziała, że niemieckie samoloty zrzucają bomby na naszą ulicę.

Bardzo się bałem. Wszyscy, poza dziadkiem, który został w domu, udaliśmy się nad rzekę, gdzie już inni ludzie zbudowali prowizoryczny schron.

W czasie tego przejścia widziałem nurkujące w powietrzu z ogłuszającym wyciem samoloty niemieckie. Później w jednym z nich rozległ się wielki huk. W trakcie lotu nurkowego, który wykonywał samolot, widziałem twarz lotnika niemieckiego, którą pamiętam do dziś.

Na naszym polu były dwa duże leje po wybuchach bomb. Pierwszy dzień wojny był dla mnie wielkim szokiem. Przez następne dwa lata panicznie bałem się samolotów.

Około dziesiątego września matka zdecydowała się opuścić dom i poszliśmy piechotą do Lasów Bolimowskich. Bardzo baliśmy się nadchodzącego wojska niemieckiego. Po krótkim pobycie w lesie zatrzymaliśmy się we wsi Borowiny, gdzie, ku naszemu dużemu zdziwieniu, zastaliśmy wojsko polskie.

Żołnierze karmili konie, nic się nie działo, zdawało mi się, że jest już po wojnie. Skoro jednak słońce zbliżało się ku zachodowi, żołnierze uformowali szyki i odjechali na swoich koniach.

Było mi wtedy bardzo smutno. W późniejszych latach, studiując historię kampanii wrześniowej, doszukałem się, że to był 9 Pułk Strzelców Konnych z Grudziądza. Następnego dnia widać było eskadry samolotów niemieckich lecących w kierunku Sochaczewa, a po niedługim czasie słychać było detonacje zrzuconych bomb.

Było to przesilenie bitwy nad Bzurą, której nie będę tu opisywał. Następne dni to walki odwrotowe Armii Poznań i Armii Pomorze w kierunku Warszawy, gdzie Brygada Kawalerii generała Abrahama śmiałym atakiem od strony Bielan otworzyła drogę do Warszawy.

Wróciliśmy do domu, za parę dni widziałem wkraczające do nas wojsko niemieckie. Panował jakiś smutek i żal, że nie mogliśmy się obronić, nadchodziły ciemne dni okupacji.

Okupacja

Do szkoły nie poszedłem. Budynki szkolne były częściowo zajęte przez służby niemieckie lub zburzone. Rok szkolny się nie rozpoczął. Matka od samych początków mojej młodości bardzo dbała o moją edukację. Abym nie utracił roku, chodziłem na naukę do córki młynarza – pięknej, może dwudziestoletniej kobiety, która zajęła się moją edukacją.

Powrót ojca

W połowie października, stojąc na progu domu, zauważyłem ojca wchodzącego na posesję. Wracał z wojny, ubrany był w ten sam mundur wojskowy. Był w płaszczu wojskowym i czapce polówce, ale bez orzełka. Twarz poszarzała, zarośnięta, widać było po nim zmęczenie, ale był szczęśliwy. Wszyscy bardzo się cieszyliśmy.

Po odpoczynku w następne dni ojciec opowiadał nam wszystkim o minionych dniach wojny – od momentu wyjścia jego batalionu z koszar. W ciągu dwóch dni cały batalion znalazł się pod Grójcem, tam został zaatakowany przez lotnictwo niemieckie. Ponieśli duże straty w ludziach. Marsz na Warszawę był już niemożliwy, zagony 8 Armii Niemieckiej zagradzały drogę. Duża część żołnierzy razem z moim ojcem, przez most w Górze Kalwarii, przedostała się na drugą stronę Wisły, następnie udali się w kierunku północno-wschodnim aż do przygranicznego miasteczka Sarny.

Duża liczba wojska została podporządkowana dowódcy Armii Polesie i miała za zadanie odeprzeć atak nacierającej armii niemieckiej.

Zadania te nie zostały wykonane. Jak wiadomo, siedemnastego września armia rosyjska od strony wschodniej zaatakowała broniącą się Polskę. Jednostki armii polskiej stawiały opór, a ojciec mój otrzymał rozkaz zdobycia dworca kolejowego w mieście Równe, zajętego przez Rosjan. Zdobyli dworzec, walcząc na bagnety, zapakowali w wagony znajdujących się tam żołnierzy rosyjskich i odesłali ich na Wschód. Za ten czyn rozkazem dowódcy ojciec odznaczony został Krzyżem Walecznych.

Przez następne dwa dni miasto Równe było we władaniu polskim. Dowódca zgrupowania, widząc beznadziejną sytuację okrążonych wojsk polskich – z zachodu nacierały wojska niemieckie, ze wschodu rosyjskie – dwudziestego drugiego września rozwiązał zgrupowanie.

Na własną rękę żołnierze mogli udać się do swoich domów, mojemu ojcu się udało, jednak nie wszyscy mieli takie szczęście. Duża część wojska dostała się do niewoli rosyjskiej, a potem została rozstrzelana przez NKWD lub wywieziona na Syberię. Kadra oficerska została w 1940 roku rozstrzelana w Lesie Katyńskim i w innych miejscach kaźni.

Starsi rozmawiali, że za niecały rok ta wojna się skończy, że Anglicy i Francuzi, nasi sojusznicy, zbrojnie wystąpią przeciwko Niemcom. Tak jednak się nie stało. Na wiosnę Niemcy zaatakowały Francję, którą bardzo szybko pokonały. Obroniła się tylko Anglia.

*

Przeżycia wojenne źle działały na moją psychikę. Dalej bałem się samolotów, widok niemieckich żołnierzy powodował stres. Trudno było się przyzwyczaić do nowej sytuacji. Zima tego roku była bardzo mroźna, zaczynało brakować żywności, w ogóle nie było węgla na opał. Ojciec ścinał drzewa nad rzeką i takim drewnem paliliśmy w piecu i kuchni w domu.

Na Gwiazdkę dostałem łyżwy przykręcane do butów. Uczyłem się na nich jeździć na zamarzniętej rzece. Szło mi nawet nie najgorzej, stosunkowo szybko nauczyłem się ślizgać oraz grać w hokeja. Umiejętności te przez całą okupację doskonaliłem.

Co jakiś czas z omłóconego zboża ojciec mielił mąkę w młynie i piekliśmy chleb w piecu. Był to najbardziej oczekiwany dzień, taki ciepły chleb niezwykle nam smakował. Na owe czasy był to duży przysmak.

Niemcy wprowadzili dla Polaków racjonowanie żywności. Na kartki można było dostać ćwiartkę chleba czarnego, tak zwanej gliny, trochę marmolady z buraków i kawałek margaryny.

Mięsa Polacy jeść nie powinni, więc go oficjalnie nie dostawali. Ludzie po kryjomu hodowali świnie, z których robili wiadomy użytek, i tym sposobem czasem można było zjeść kawałek mięsa. Chcę tutaj podkreślić, że za nierejestrowaną hodowlę groziła wywózka do obozów pracy, z których się nie wracało. Zagrożenie utraty życia było powszechne.

W tym czasie rozpoczynała się eksterminacja przez Niemców zamieszkałych w mieście Żydów, niszczono ich mienie i przy najmniejszej niesubordynacji rozstrzeliwano ich.

Na zakrętach losu

Wydanie pierwsze, ISBN: 978-83-8147-039-1

 

© Aleksander Ławski i Wydawnictwo Novae Res 2018

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

 

REDAKCJA: Novae Res

KOREKTA: Katarzyna Kusojć

OKŁADKA: Anna Gręda

KONWERSJA DO EPUB/MOBI:Inkpad.pl

 

WYDAWNICTWO NOVAE RES

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl

 

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.