Sigalin. Towarzysz odbudowy - Andrzej Skalimowski - ebook

Sigalin. Towarzysz odbudowy ebook

Andrzej Skalimowski

4,0

Opis

Józef Sigalin budował Warszawę przez blisko czterdzieści lat. Wszystkie instytucje i inwestycje, które wyznaczały rytm powojennego życia miasta – Biuro Odbudowy Stolicy, Trasa W-Z, Marszałkowska Dzielnica Mieszkaniowa, Starówka, Pałac Kultury i Nauki, Zamek Królewski, Trasa Łazienkowska, aż po dolinę Wisły – związane są w ten lub inny sposób z jego nazwiskiem.

Autor, przytaczając liczne, przeważnie niepublikowane dokumenty i relacje, opowiada o życiu pierwszego po wojnie naczelnego architekta Warszawy. Pisze o mieście, które na skutek całkowitego zniszczenia i bezprecedensowej skali odbudowy całkowicie zmieniło swój charakter. Jest to również historia przemian w polskiej architekturze związanych z zadekretowaniem realizmu socjalistycznego, którego Józef Sigalin w pewnym okresie życia był symbolem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 301

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (8 ocen)
1
6
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




SERIA BIOGRAFIE

Już w księgarniach:

Beata Chomątowska Lachert i Szanajca. Architekci awangardy

Aleksander Kaczorowski Havel. Zemsta bezsilnych

Małgorzata Czyńska Kobro. Skok w przestrzeń

Angelika Kuźniak Stryjeńska. Diabli nadali

Aleksander Kaczorowski Hrabal. Słodka apokalipsa

Stanisław Bereś Gajcy. W pierścieniu śmierci

Olga Szmidt Kownacka. Ta od Plastusia

Mariusz Urbanek Makuszyński. O jednym takim,któremu ukradziono słońce

Wojciech Orliński Lem. Życie nie z tej ziemi

Klementyna Suchanow Gombrowicz. Ja, geniusz

Anna Bikont Sendlerowa. W ukryciu

Jakub Socha Żebrowski. Hipnotyzer

Aleksander Kaczorowski Ota Pavel. Pod powierzchnią

Małgorzata Czyńska Berezowska. Nagość dla wszystkich

Andrzej Skalimowski

Sigalin

Towarzysz odbudowy

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w  internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i  koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Projekt okładki Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka

Projekt typograficzny Robert Oleś / d2d.pl

Fotografia na okładce: Józef Sigalin na budowie MDM-u, 1952. Fot. Jan Knothe

Copyright © by Andrzej Skalimowski, 2018

Opieka redakcyjna Łukasz Najder

Redakcja Magdalena Budzińska

Korekta d2d.pl

Redakcja techniczna i skład Robert Oleś / d2d.pl

Skład wersji elektronicznej d2d.pl

ISBN 978-83-8049-802-0

Annie

Ja, widzisz, przed wojną byłem komunista,

Bo ja chciałem być kimś, bo ja byłem Żyd,

A jak Żyd nie był kimś, to ten Żyd był nikt.

Może stąd dla świata tyle z nas pożytku,

Że bankierom i skrzypkom nie mówią – ty żydku!

Ja bankierem nie byłem ani wirtuozem,

Wojnę w Rosji przeżyłem, oswoiłem się z mrozem

I na własnych nogach przekroczyłem Bug

Razem z Armią Czerwoną, jako politruk.

Ja byłem jak Mojżesz, niosłem Prawa Nowe,

Na których się miało oprzeć Odbudowę.

Jacek Kaczmarski, Opowieść pewnego emigranta

O Warszawie, przekłamaniach i zagrożonych dokumentach

W czasach Polski Ludowej Warszawa przeżyła dwa okresy przyspieszonego rozwoju urbanistycznego. Pierwszy to lata odbudowy – do 1955 roku[1]. Drugi nastąpił w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych, kiedy podjęto decyzję (zrealizowaną) o odbudowie Zamku Królewskiego. Wówczas wybudowano także Wisłostradę i Trasę Łazienkowską, wzniesiono Dworzec Centralny i wznowiono prace nad projektem metra. Działania te, odmienne od stagnacyjnej polityki inwestycyjnej czasów Władysława Gomułki, wiele zawdzięczały mecenatowi ­partii. Z kolei lata odbudowy w sposób nierozerwalny związane były z osobą Bolesława Bieruta. Oczywiście nie można poprzestać na wycinkowej ocenie tej postaci (kiedy w pracowniach architektonicznych projektowano kształt zabudowy nowej Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej, w gmachu UB przy sąsiedniej ulicy Koszykowej katowano studenta architektury Jana Rodowicza „Anodę”), jednak „był to »władca« – mecenas rozwoju urbanistycznego Warszawy”[2]. Jak pisał badacz urbanistyki Stefan Kurowski[3], „z pewnością nie na skalę Napoleona III, ale – jak to się mówi – i czasy były trudniejsze, i kraj inny. Władca urbanista miał również toutes proportions gardéesswojego Haussmanna – inż. Sigalina, ówczesnego naczelnego architekta Warszawy. Z pewnością nie wszystko, co wówczas zrobiono, było doskonałe. Niektóre ówczesne błędy urbanistyczne są utrwalone w kamieniu na wysokość setek metrów. Ale wielkie dzieło, zwłaszcza odbudowy zabytków, zostało wykonane”[4]. Kurowski, którego skądinąd trudno podejrzewać o szczególną sympatię dla byłego pierwszego sekretarza, napisał te słowa w 1980 roku, odwołując się do własnych spostrzeżeń. Dzisiaj dzięki swobodnemu dostępowi do archiwów można spojrzeć na tę tezę także przez pryzmat dokumentów.

Józef Sigalin budował Warszawę przez blisko czterdzieści lat. Wszystkie instytucje i inwestycje, które wyznaczały rytm powojennego życia miasta – Biuro Odbudowy Stolicy, Trasa W-Z, Marszałkowska Dzielnica Mieszkaniowa, Starówka, Pałac Kultury i Nauki, Zamek Królewski, Trasa Łazienkowska, aż po dolinę Wisły – związane są w ten lub inny sposób z jego nazwiskiem. Żywiołem Sigalina była organizacja. A pamiętać należy, że powojenne inwestycje to były kampanie, w których wykorzystywano niezliczone armie robotników, kolosalne ilości sprzętu, całe góry materiałów. Sigalin był dowódcą tych armii i strategiem ich operacji. Chociaż zwykło się mówić, że to potrzeba tworzy ludzi, trudno wyobrazić sobie człowieka lepiej stworzonego dla potrzeb powojennej Warszawy.

Takie stwierdzenie ma jednak wielu krytyków. Sigalinowi zarzucają realizację planów niepolskich, „sowietyzację” przestrzeni publicznej Warszawy, walkę z zabytkami. Zarzuty te stawiano mu już za życia. Gdy w latach siedemdziesiątych ­Tomasz Jastrun próbował porozmawiać z Sigalinem o architekturze, ten odmawiał; tłumaczył, że jest zbyt zgorzkniały. Pod koniec życia opublikował wspomnienia, które Witold Sadowy, aktor i publicysta, określił mianem najmniej egocentrycznych ze wszystkich możliwych pamiętników. Architekt przekazał także do Archiwum Państwowego w Warszawie blisko tysiąc teczek z uporządkowanymi przez siebie dokumentami. Zbierał je konsekwentnie przez całe życie zawodowe. Wydawać by się mogło, że nic lepszego nie może spotkać historyka. Faktycznie, badacz dziejów miasta znajdzie tam bezcenne źródła; na biografa czeka jednak zdradliwa pułapka autokreacji. Wspominam o tym, ponieważ moja książka nie jest wyczerpującą monografią działalności BOS-u, budowy Trasy W-Z, MDM-u ani Trasy Łazienkowskiej. Jest to raczej studium życia człowieka, który jako organizator i nadzorca odbudowy Warszawy odcisnął na niej szczególne piętno.

Z ankiet personalnych Józefa Sigalina, składanych wielokrotnie w ciągu całego życia, wyłania się obraz człowieka od wczesnych lat mocno i świadomie zaangażowanego w komunizm. Był członkiem Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej, Komunistycznej Partii Polski, Związku Patriotów Polskich, Polskiej Partii Robotniczej, wreszcie Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Nic dziwnego, że właśnie przez ten pryzmat definiuje się często całą jego postać. Nie jest to perspektywa bezzasadna (chociaż, jak to często bywa, uproszczona). Zaangażowaniu z lat młodzieńczych zawdzięczał bowiem Sigalin późniejszą karierę w powojennej Polsce. Jej ukoronowaniem było stanowisko pierwszego naczelnego architekta Warszawy.

Była to zarazem młodość typowa dla pokolenia polskich komunistów żydowskiego pochodzenia, urodzonych w końcu pierwszej dekady XX wieku. Można przywołać nazwiska równo­latków Sigalina – Romana Zambrowskiego, Leona Kasmana, Hilarego Minca i wielu innych z tak zwanego pokolenia KPP. Wszyscy oni wywodzili się z mniej lub bardziej zasymilowanych rodzin żydowskich. Często zwieńczeniem procesu „spolszczenia” była właśnie „czerwona asymilacja”. Józef Sigalin nigdy nie wszedł jednak do kręgu ścisłego kierownictwa partyjnego. Nie przeszedł też „komunistycznego uniwersytetu”, jakim było więzienie. Wreszcie – nie zrobił kariery zawodowego rewolucjonisty. Wielu młodych komunistów zauroczonych ideą traciło zainteresowanie nauką i pracą. W pewnym momencie z tej drogi nie było już odwrotu. Sigalin nigdy na nią nie wkroczył. Uparcie dążył do zdobycia dyplomu architekta, a potem kosztem kariery partyjnej, która zapowiadała się obiecująco, intensywnie pracował zawodowo. Właśnie to pozwala wyodrębnić go z „pokoleniowej masy” komunistów piastujących wysokie stanowiska w Polsce po 1944 roku. Przez cały okres powojennej aktywności Sigalin pełnił bowiem wyłącznie funkcje związane ze swoim wykształceniem, zawodem i umiejętnościami. A nie było to bynajmniej powszechne. Szczególnie w latach stalinizmu, kiedy kompetencje rzadko decydowały o obsadzaniu stanowisk. Owszem, Sigalin był sprawdzonym towarzyszem, co w sposób naturalny predestynowało go do współtworzenia rzeczywistości w komunistycznej Polsce, ale przede wszystkim na tle ówczesnej elity władzy był fachowcem.

W 2008 roku, kiedy po raz pierwszy zainteresowałem się historią życia Józefa Sigalina, siłą rzeczy tego wszystkiego nie wiedziałem. Prowadziłem wówczas kwerendę dotyczącą projektu budowy gmachu KC PZPR w Warszawie. W przeglądanych kolejno dziesiątkach protokołów, stenogramów i innych dokumentów dotyczących warszawskiej architektury z przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych nazwisko Sigalina często się powtarzało. Zaintrygowało mnie to. Jego obraz był bowiem jedno­znacznie negatywny. Leopold Tyrmand określał go mianem „tępego, ograniczonego, posłusznego wykonawcom, socrealistycznego politruka”[5]. Tomasz Markiewicz, historyk i varsavianista, nazwał go „hunwejbinem nowego ustroju”[6], sugerując jednocześnie, że musiał mieć „wyżej postawionego, zagranicznego protektora”[7]. Tadeusz Cegielski umieścił go w swojej powieści kryminalnej, obsadzając w roli „powojennego planisty, szkolonego w Moskwie”[8].

Sposób przedstawiania postaci pierwszego naczelnego architekta Warszawy wydał mi się tak jednowymiarowy, że postanowiłem go zweryfikować. O swoim zamiarze opowiedziałem rodzicom. Kilka dni później niespodziewanie dowiedziałem się od matki, że jej znajomy jest przyjacielem Weroniki Naszarkowskiej-Multanowskiej, malarki, ilustratorki i autorki książek dla dzieci, córki Józefa Sigalina z jego wieloletniego poza­małżeńskiego związku z Krystyną Kozłowską, także artystką i żołnierzem batalionu „Zośka”. Pani Naszarkowska-Multanowska nosiła wprawdzie jako dziecko nazwisko matki, ale z ojcem przez całe życie miała bardzo dobry kontakt. Zachowała również wiele pamiątek rodzinnych. Wówczas dowiedziałem się także, że Sigalin miał drugą córkę – starszą od Weroniki Teresę – z małżeństwa z Hanną Sigalin. Siostry od śmierci ojca nie utrzymywały ze sobą stosunków. Uznałem jednak, że powinienem nawiązać z nią kontakt, zwłaszcza że – jak mi przekazano – to w jej mieszkaniu pozostały rzeczy osobiste Sigalina, jego zapiski, korespondencja i fotografie, a także bezcenny z mojego punktu widzenia rękopis jego wspomnień. Z rozmową telefoniczną zwlekałem przeszło miesiąc. Obawiałem się, że zbyt szybkie wejście w bliskie relacje z rodziną może pozbawić mnie bezstronności w ocenie Sigalina.

W dniu, w którym uznałem, że już czas, zadzwoniła do mnie pani Weronika z informacją, że w mieszkaniu na Mokotowie znaleziono zwłoki Teresy Sigalin. Widząc oczami wyobraźni, jak w trakcie porządkowania mieszkania ktoś niszczy lub wyrzuca przechowywane w nim dokumenty, natychmiast pojechałem na miejsce. Od sąsiadów dowiedziałem się, że samotna od wielu lat Teresa niedługo przed śmiercią wyszła za mąż. Zostawiłem więc w drzwiach wizytówkę z prośbą o kontakt.

Pogrzeb Teresy Sigalin odbył się 18 lutego 2010 roku na Powązkach Wojskowych i zgromadził zaledwie kilkanaście osób. Wśród zebranych rozpoznałem Teresę Torańską. Jak się okazało, łączyła ją niegdyś przyjaźń z córką Sigalina. W ostatnich latach nie utrzymywały jednak kontaktu. Potwierdziła, że w mieszkaniu widziała materiały po Józefie. Przyznała także, że sama planowała je kiedyś wykorzystać. Zaintrygowana moją historią, zaprosiła mnie do siebie. Przeglądając notesy i stare książki telefoniczne, wytypowała kilka nazwisk. Po serii telefonów ustaliła, że Teresa Sigalin rzeczywiście wyszła za mąż za znacznie starszego od siebie mężczyznę. ­Podobno ­kilka tygodni przed jej śmiercią wyprowadził się do domu opieki, formalnie jednak był spadkobiercą mieszkania. W tej sytuacji jedyną szansą była pani Weronika. Jako przyrodnia siostra Teresy mogła zażądać wydania spuścizny po ojcu. Pojawiła się jednak przeszkoda formalna – Weronika nigdy nie nosiła nazwiska Sigalina. Rozpoczęło się urzędowe postępowanie spadkowe, a kwestia spuścizny po Józefie Sigalinie pozostała w zawieszeniu.

W oczekiwaniu na rozwój wydarzeń rozpocząłem zbieranie materiałów archiwalnych w Polsce, Rosji i Londynie. Przestudiowałem także twórczość pisarską Józefa Sigalina, który był autorem kilku książek. Na przełomie 1980 i 1981 roku skończył pracę nad ostatnią. Maszynopis liczył trzy tysiące dwieście trzydzieści stron i z powodu trudności z przydziałami papieru i drukiem Państwowy Instytut Wydawniczy wydał ją w trzech tomach dopiero w 1986 roku, już po śmierci autora. Podejście Sigalina do książki widać w nadanym jej tytule – Z archiwum architekta. Swoją motywację do pracy przedstawił następująco:

Nie miałem zamiaru opisania historii tych 36 lat – 1944–80, bowiem nie znałem wielu spraw, faktów, dokumentów – tym zajmują się fachowcy, historycy. Postanowiłem pisać tylko o tym, w czym brałem bezpośredni udział. Nie pisałem pełnej historii nawet tych konkretnych realizacji i planów, które omawiam w książce. Nie pisałem również wspomnień, bo inni robią to lepiej odnośnie historii i z większym przywiązaniem do lat minionych – odnośnie wspomnień. Chodziło mi przede wszystkim o znalezienie prawdy i odtworzenie klimatu związanego ze szczególnymi sytuacjami i wydarzeniami tamtych lat[9].

W dniu ukończenia książki własne archiwum w całości przekazał Archiwum Państwowemu w Warszawie, a pełny rękopis przyjęła do swoich zbiorów warszawska Biblioteka Narodowa.

Za pośrednictwem Weroniki Naszarkowskiej-Multanowskiej poznawałem też kolejnych członków rodziny Sigalinów. Pojechałem do Szwecji, gdzie w mieście Västerås od 1969 roku mieszka Krystyna Pajes, bratanica Józefa. Spotkałem się także z mieszkającym na stałe we Francji Wiktorem Sigalinem, bratankiem naczelnego architekta. Podzielili się ze mną wspomnieniami, udostępnili też materiały rodzinne. Przeprowadziłem również kilkanaście rozmów z ludźmi, którzy znali prywatnie Sigalina – architektami, urbanistami, współpracownikami i przyjaciółmi. Pojechałem także do Gruzji, by odwiedzić miejscowość, z której wywodzili się Sigalinowie.

Na początku 2011 roku powrócił temat mieszkania Teresy Sigalin. Tuż po tym, jak na mocy postanowienia sądu pani Weronika została uznana za córkę Józefa Sigalina, złożyła pozew spadkowy. Kilkumiesięczna batalia zakończyła się pomyślnie. Sąd przyznał Weronice Naszarkowskiej-Multanowskiej „spuściznę po jej ojcu inż. arch. Józefie Sigalinie”.

Fragmenty konspektu niepublikowanych wspomnień Józefa Sigalina, 1983

Archiwum rodziny Józefa Sigalina

Fragmenty konspektu niepublikowanych wspomnień Józefa Sigalina, 1983

Archiwum rodziny Józefa Sigalina

Pani Weronika stanowczo jednak odmówiła wejścia do mieszkania po zmarłej siostrze, które od prawie dwóch lat było zapieczętowane. Ku mojemu zaskoczeniu upoważniła mnie do odszukania i przejęcia materiałów w jej imieniu. W mieszaniu panował półmrok, ponieważ dawno odcięto dopływ prądu. Przestawiając połamane meble i porozrzucane ubrania, rozpocząłem poszukiwanie dokumentów. Z komody wysypało się kilkadziesiąt fotografii, wiele podartych lub pociętych. Przepołowione były głównie te przedstawiające Józefa Sigalina z żoną. Z kolei na podłodze w korytarzu zalegało mnóstwo książek. W niektórych były dedykacje dla naczelnego architekta. Na dnie wielkiej drewnianej szafy znalazłem plik dokumentów, kilka skoroszytów, kilkadziesiąt pustych zeszytów i torbę foliową, w której znajdowały się jakieś metalowe przedmioty.

Dzięki zaufaniu i uporowi pani Weroniki udało mi się uratować ponad dwieście fotografii prywatnych i zawodowych dotyczących Józefa Sigalina (w większości nigdy niepublikowanych), trzynaście należących do niego dyplomów, medali i odznaczeń z legitymacjami. Wśród nich był Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski i sowiecki medal Za Odwagę. Ponadto plik korespondencji wojennej, furażerka i dokumenty z dywizji „kościuszkowskiej” należące do żony Józefa – Hanny; siedemnaście książek z dedykacjami, między innymi od Włady­sława Broniewskiego, Adolfa Rudnickiego, Juliana Tuwima. Metalowymi elementami okazały się cynowe blachy trumienne, które Teresa musiała zabrać po pogrzebach rodziców. Zawioz­łem je na Powązki Wojskowe i położyłem za granitową płytą rodzinnego grobowca Sigalinów.

Najcenniejszym znaleziskiem był rękopis konspektu wspomnień Józefa Sigalina. Sporządził go, jak wspomniała pani Weronika, na dzień przed śmiercią w szpitalu, przy biurku przyniesionym z gabinetu ordynatora. Zbiór dwudziestu jeden luźnych kartek w formacie A4 zapisany został pochyłym i rozedrganym pismem. Miał to być osobisty przewodnik po Warszawie, ale na skutek nagłego pogorszenia zdrowia Sigalin nie zdążył już rozwinąć zapisanych hasłowo myśli. Dla biografa jest to jednak źródło bezcenne.

Wszystkie znalezione materiały posłużyły mi do przygotowania wystawy dotyczącej Józefa Sigalina. Zależało mi na przypomnieniu i spopularyzowaniu postaci architekta, ale przede wszystkim na nawiązaniu kontaktu z osobami, które mogłyby dodać coś do jego życiorysu. Zgłosiło się pięć osób; wśród nich nieżyjący już Czesław Kotela – następca Sigalina na stanowisku naczelnego architekta Warszawy.

Jedną z najważniejszych pułapek biografistyki jest stosunek autora do opisywanej postaci. Można ją lubić bądź nie, nie mogą być to jednak emocje skrajne. Fascynacja lub nienawiść nie wróżą niczego dobrego. Ja swojego bohatera staram się rozumieć. Ten życzliwy stosunek nie oznacza bynajmniej, że podchodzę do jego drogi życiowej bezkrytycznie. Myślę, że swoim oddaniem sprawom Warszawy zasłużył na upamiętnienie. Z zastrzeżeniem, że byłby to pomnik z wyraźnie dostrzegalnymi rysami.

Wierzchołki Uszby

Trzy lata po zakończeniu konfliktu rosyjsko-gruzińskiego, we wrześniu 2011 roku, prezydent Micheil Saakaszwili otworzył uroczyście nową drogę łączącą miasto Zugdidi z Mestią. Dzięki nawierzchni z asfaltowanych płyt betonowych (pierwszą, piaskową drogę wytyczono w 1937 roku) można w kilka godzin dotrzeć do położonej na wysokości tysiąca pięciuset metrów nad poziomem morza stolicy administracyjnej Swanetii. Górski krajobraz, urozmaicony średniowiecznymi osadami, nad którymi górują kamienne wieże, zachował się w prawie nienaruszonym stanie. Do dzisiaj Swanowie, przedstawiciele gruzińskiej grupy etnicznej, kultywują tam swoje tradycje. Posługują się także własnym językiem, a podstawową jednostką społeczną pozostają rodzinne klany. Przewodzą im mężczyźni, ale jak u wielu ludów kaukaskich wielkim szacunkiem darzy się także starsze kobiety.

Odcięcie regionu od reszty kraju oraz klęski żywiołowe nawiedzające Swanetię w latach dziewięćdziesiątych przyczyniły się do olbrzymiego wzrostu przestępczości. Miały w tym udział również gangi z Rosji, którą od Swanetii oddziela jedynie pasmo gór Wielkiego Kaukazu. To bliskie sąsiedztwo było wielokrotnie przyczyną nieszczęść kaukaskich krain. W 2004 roku Saakaszwili rozpoczął program walki z przestępczością w Swanetii, którego wymownym zwieńczeniem było wybudowanie prezydenckiej rezydencji w Mestii. Dzięki ogromnym inwestycjom można tam dzisiaj dotrzeć również drogą powietrzną (wybudowano lotnisko), a w centrum miasteczka – w bez­pośrednim sąsiedztwie piętrowego komisariatu policji – zachodni turyści mogą posiedzieć w modnej knajpie. Aby walczyć z korupcją, posterunek wyposażono w przeszklone fasady. Przestaje to jednak mieć znaczenie, kiedy zejdzie się z brukowanego trotuaru i ruszy w kierunku góry trochę na wyrost określanej w przewodniku mianem tarasu widokowego. Jeżeli ma się pecha i nie trafi na ścieżkę, trzeba wspinać się zalesionym zboczem. Sam szczyt (1900 m n.p.m.) jest właściwie wielkim pastwiskiem, ale widać z niego wierzchołki Uszby – legendy Kaukazu, a zarazem jednej z najpiękniejszych gór świata. Jej ośnieżone szczyty na tle zielonych wąwozów przywodzą na myśl gipsowy model. Łudząco podobny do tego, który od 1904 roku stał za szybą Pierwszego Specjalnego Zakładu Kefirowego Klaudii Sigaliny, mieszczącego się w parterze kamienicy przy ulicy Królewskiej 31 w Warszawie.

Kefirowe imperium

Na terenach Imperium Rosyjskiego jednym z popularniejszych napojów przełomu XIX i XX wieku był właśnie kefir. Początkowo cenili go przede wszystkim lekarze ze względu na właściwości zdrowotne. Z czasem przekonały się do niego także wyższe warstwy społeczne, co szybko zapoczątkowało modę na ten leczniczy napój.

W stolicy Królestwa Polskiego pierwszym i najprężniej działającym przedsiębiorstwem wytwarzającym kefir była firma pochodzącej z Kaukazu Klaudii Sigaliny. Tajemnicą jego rosnącego powodzenia były jego rzeczywiste wartości odżywcze i lecznicze. Działał kojąco na dolegliwości żołądkowo-jelitowe, ponieważ przywracał prawidłową florę bakteryjną, okazał się także skuteczny przy schorzeniach alergicznych, a ponadto łagodził nieprzyjemne objawy związane z nadmiernym spożyciem alkoholu. O jego zaletach pisano poważne dysertacje, rozprawiały o nim autorytety lekarskie w Paryżu, Wiedniu, Rzymie i Pradze. Klaudia Sigalina, która wniosła swój oryginalny wkład w technologię produkcji kefiru, przyczyniła się także do rozpowszechnienia wiedzy na jego temat. Docierała do potencjalnych klientów, co oprócz walorów informacyjnych miało także wymierne korzyści – mówiąc dzisiejszym językiem – marketingowe. W 1909 roku nakładem własnym wydała broszurkę, w której streściła ustalenia doktora Artura Hirsza, jednego z autorytetów w tej dziedzinie. Można w niej znaleźć liczne opisy skuteczności kefiru:

Dziecko 10-cio miesięczne karmione mlekiem krowiem. Bardzo silne ataki kaszlu, kończące się wymiotami […]. Zalecono używanie kefiru 3-dniowego i wdychanie tlenu. Tego ostatniego z powodu chwilowego braku na miejscu nie zastosowano, kefir zastosowano bezzwłocznie, podając co 2 godz. po 2–3 łyżki stołowe. Dziecko piło kefir chętnie, po dwu dniach temperatura spadła, obrzęki się zmniejszyły; wkrótce nastąpił okres rekonwalescencji. Kefir stosowano jeszcze przez 2 tygodnie do czasu zupełnego wyzdrowienia[10].

Klaudia Sigalina nie ograniczała się do upowszechniania cudzej wiedzy. Kilka lat wcześniej, w 1905 roku, opublikowała między innymi własne opracowanie na temat skuteczności kefiru w walce ze skutkami cholery. Z całą pewnością tego rodzaju broszur napisała więcej. To one wraz ze sprawną organizacją firmy, fachowym zapleczem i zaskakującą jak na tamte lata zdolnością przewidywania i dostosowywania się do potrzeb klientów (dość wspomnieć, że kefir Sigaliny dostarczano na zamówienie bezpośrednio do domów) przyniosły oczekiwane efekty. W 1906 roku niejaki doktor Łazarew, uznany autorytet w dziedzinie medycyny, pisał:

K. A. Sigalina zajmuje się wyrobem kefiru więcej niż 40 lat. […] Bez wątpienia przez tak długą praktykę nabyła ona wiele drogocennych wskazówek co do warunków rozwoju i w ogóle życia grzybków kefirowych. Prawdopodobnie za pomocą tych trudnych do osiągnięcia wiadomości dadzą się wytłumaczyć wielkie zalety kefiru, wyrabianego przez p. Sigalinę, co stwierdziło wiele najzupełniej kompetentnych osób. Przez obeznanie się z dokumentami (zdania lekarzy, chorych, oceny ekspertów na wystawach) doszedłem do wniosku, że kefir p. Sigaliny zawsze i przez wszystkich jest uważany za świeży, najzupełniej czysty, wyborny w smaku i doskonale działający na chorych. […] Dlatego obecnie, stosownie do ogólnie przyjętego mniemania, największymi zaletami odznacza się kefir K. A. Sigaliny, który był poddawany czysto naukowej ekspertyzie na 26-ciu wystawach i był zaszczycony najwyższymi nagrodami. Ja osobiście po wypróbowaniu kefiru z kilku zakładów także oddaję pierwszeństwo pod wszystkimi względami kefirowi p. Sigaliny i tłumaczę jego zalety nie tyle dobrocią mleka, z którego jest wyrabiany, gdyż to jest dostępne i dla innych, ile znajomością rzeczy i specjalnym doświadczeniem wystawczyni[11].

Skuteczność kefiru i rosnący popyt doprowadziły do tego, że w pierwszej dekadzie XX wieku w samej Warszawie powstało kilkanaście specjalistycznych zakładów mleczarskich, co jednak szybko przełożyło się na spadek jakości oferowanych produktów. W artykule Producenci kefiru w Warszawie opublikowanym na łamach branżowego miesięcznika „Zdrowie” można było przeczytać:

Od pewnego czasu w Warszawie utworzyło się wiele fabryk kefiru, które przyciągając publiczność nader niskimi cenami, często­kroć w zamian dają produkt nieodpowiadający własnościami swoimi znaczeniu leczniczego kefiru, już to z powodu używania do produkcji złego fałszowanego mleka, już to przez wadliwe przyrządzenie[12].

Klaudia Sigalina zareagowała opublikowaniem odezwy do środowiska lekarskiego. Przytaczała w niej opinie profesorów, a także klientów, pośród których znaleźli się między innymi Ludwik Zamenhof i Sokrates Starynkiewicz. Prezydent Warszawy i twórca stołecznego systemu wodno-kanalizacyjnego stwierdzał z uznaniem, że „pił kefir p. Sigaliny i znajdował go dobrym”[13]. W zakończeniu odezwy, co po raz kolejny dowodziło umiejętności skutecznego kreowania wizerunku swojego przedsiębiorstwa, Klaudia zapewniała, że biednym kefir z jej zakładu wydawany jest bezpłatnie.

Oprócz oczywistej chęci szybkiego zysku do psucia rynku przyczyniała się również stosunkowo prosta technologia produkcji. Kefir otrzymywano w wyniku fermentacji mleka, które w ten sposób przechodziło w gęsty, gazowany płyn o lekko kwaśnym smaku. Żeby jednak kefir oddziaływał pozytywnie na florę jelitową, do fermentacji należało użyć specjalnego rodzaju grzybów. Najskuteczniejsze były tak zwane kaukaskie grzybki kefirowe, naturalne skupiska wielu gatunków bakterii kwasu mlekowego i octowego oraz drożdży, które pośród tamtejszych plemion górskich nazywano „prosem Proroka” i traktowano z czcią.

Jeszcze w początkach XIX wieku nikt nie odważyłby się ich sprzedać lub podarować – nie tylko innowiercom, ale nawet własnym krewnym. Wierzono, że tracą wówczas tajemniczą siłę. Przestrzegano tych zasad tak skrupulatnie, że – jak utrzymywali ówcześni badacze – córka wychodząca za mąż nie dostawała grzybków w posagu, tylko dopiero matka podczas pierwszych odwiedzin zostawiała „ziarna” w izbie nowożeńców. Same grzybki odkryli i zaczęli wykorzystywać prawdopodobnie członkowie koczowniczych plemion Kaukazu, które pierwotnie zajmowały się stepową hodowlą koni, a z czasem przeniosły się w tereny górzyste. Trudne warunki zmusiły ich do podjęcia hodowli bydła, a ponieważ nie dysponowali wystarczającą ilością mleka kobylego, zaczęli dodawać ferment kumysowy do mleka krowiego. Z biegiem lat ferment zmienił skład i właściwości, przeobrażając się w „legendarne” grzybki kefirowe. W XIX wieku można je było nabyć na Kaukazie już bez większych trudności i za niewielką cenę. Do Królestwa Polskiego trafiły jednak za sprawą Klaudii. To właśnie one stanowiły tajemnicę powodzenia firmy Sigalinów.

Klaudia Chaja urodziła się w 1840 roku w okolicach Piatigorska. Wywodziła się z plemienia żydowskich górali kaukaskich, którzy od XVI wieku zamieszkiwali te tereny razem z Czerkiesami. O pochodzeniu i młodości Klaudii, która dała początek europejskiemu odłamowi rodziny Sigalinów, wiadomo niewiele. W rodzinnej pamięci zachowała się legenda, według której rodzina Klaudii brała udział w powstaniu górali kaukaskich. Podobno walczyli przeciwko Rosji w latach 1834–1859 pod wodzą imama Szamila. W trakcie zmagań Klaudia miała stracić brata i męża. Popowstaniowe represje, które spadły na leżącą na północno-zachodnim Kaukazie Czerkiesję, skłoniły ją do emigracji. Wówczas – wiemy to z rodzinnych przekazów – Klaudia zmieniła kaukasko brzmiące nazwisko Sigałła na Sigalin[14] i ruszyła na zachód. Nie sposób rozstrzygnąć, ile w tym przekazie prawdy. Przeczy mu fakt, że jej mąż Jakub Salomon Sigalin urodził się w białoruskim Mohylewie, zajmował handlem, a zmarł dopiero 12 marca 1893 roku i został pochowany na cmentarzu żydowskim przy ulicy Okopowej w Warszawie. Nic więcej na jego temat nie wiadomo. Nie można wykluczyć, że był drugim mężem Klaudii, którego poznała już po wyjeździe z Kaukazu, co jednak oznacza, że nie mogłaby nosić jego nazwiska jeszcze przed ruszeniem na zachód. Z ich związku urodziło się sześcioro dzieci: trzech synów i trzy córki. Bez względu na rzeczywiste przyczyny opuszczenia Kaukazu Klaudia z pewnością nie wyruszyła w podróż jako uboga uciekinierka. W Piatigorsku funkcjonowała już bowiem od kilkunastu lat należąca do niej pijalnia kefiru, która prosperowała tam jeszcze przynajmniej do 1873 roku. Droga do Europy musiała wieść przez zachodnie gubernie imperium, gdyż od 1863 roku podobna pijalnia działała też w białoruskim Witebsku (możliwe, że to tam Klaudia poznała Jakuba). Była to zarazem pierwsza tego typu placówka terapeutyczna w Europie. Sama Klaudia mogła się już wówczas poszczycić dwudziestoma czterema nagrodami oraz pięcioma złotymi medalami zdobytymi na Wystawie Higienicznej w Warszawie.

Stolica Królestwa Polskiego, choć prowincjonalna z perspektywy Petersburga i Moskwy, dawała przedsiębiorczym Żydom szansę na pozyskanie nowych rynków zbytu. Biorąc pod uwagę carską politykę osiedleńczą w stosunku do ludności żydowskiej, wybór Warszawy na kres wędrówki wydaje się logiczny. Sigalinowie dotarli tu w 1863 roku, tuż przed wybuchem powstania styczniowego. O ile jeszcze w latach pięćdziesiątych XIX wieku władze odmawiały zazwyczaj Żydom wpisu do ksiąg ludności stałej, powołując się na postanowienia namiestnika Królestwa Polskiego, by „nie ułatwić, lecz utrudnić napływ Żydów do miasta Warszawy, stale osiedlić się pragnących”[15], o tyle w 1862 roku reformy przyniosły Żydom równouprawnienie.

Klaudia przywiozła ze sobą w bańkach na mleko znaczną ilość kefirowych grzybków. Dały one początek pierwszej na terenie Królestwa Polskiego wytwórni kefiru leczniczego. Interes musiał prosperować, ponieważ siedziba firmy mieściła się pierwotnie w południowo-zachodnim narożniku Ogrodu Saskiego, w budynku ujeżdżalni (później przebudowanym na potrzeby giełdy). Pawilon z adresem Królewska 14 znajdował się w sąsiedztwie domku ogrodnika, pijalni mleka, cieplarni i Instytutu Wód Mineralnych. W 1884 roku otwarto też firmowy pawilon w Ciechocinku.

Pocztówka z widokiem na pijalnię kefirów Klaudii Sigalin w Ciechocinku, ok. 1905

Zbiory prywatne autora

Żeby zrozumieć, jaką rolę odgrywał w życiu ówczesnej Warszawy Ogród Saski i co znaczyło prowadzenie na jego terenie przedsiębiorstwa, warto sięgnąć do relacji Fritza Wernicka. Ten niemiecki dziennikarz, który odwiedził Warszawę na krótko wiosną 1876 roku, w jednym z reportaży przedstawił niezwykle plastyczny opis Ogrodu:

Spośród parków najwięcej walorów ma Ogród Saski. Niewiele miast europejskich pochlubić się może posiadaniem w samym sercu tak pięknie położonej, rozległej zielonej przestrzeni. Szerokie aleje wysadzane wspaniałymi okazami lip i kasztanów o rozłożystych cienistych koronach przecinają park we wszystkich kierunkach, żywopłoty, trawniki i klomby kwiatów urozmaicają mile zieleń liści. Aleje zdobią kamienne posągi, antyczne urny i grupy rzeźbiarskie w guście Wersalu, lecz skromnej roboty, pozostałe tu z ubiegłego stulecia. Najcelniejszą ozdobę ogrodu stanowi woda, która wysokimi strumieniami bije z ogromnej fontanny. Warszawa jest niezmiernie bogata w fontanny, studnie i kaskady. Liczne ozdobne wodotryski wyrzucają w powietrze wysokie słupy wody. Ożywiona i migotliwa gra wody podnosi znacznie osobliwy urok tego miasta. Usypane umyślnie wzgórze, do połowy ukryte w bujnej gęstwinie Saskiego Ogrodu, dźwiga wysoki rezerwuar w kształcie antycznej, okrągłej świątyni przeznaczony do zaopatrywania w wodę fontann i studni miejskich. Rzeczony ogród jest w porze gorącej niewyczerpanym źródłem rozrywki i zdrowia, oazą świeżego powietrza i zieloności, najbardziej uczęszczaną promenadą spacerową mieszkańców Warszawy. Już wcześnie rano wspaniała muzyka koncertowa wabi publiczność do zachodniej jego części, gdzie w hali kolumnowej w stylu rzymskim, wzniesionej w specjalnych Zakładach Wód Mineralnych wydaje się wodę leczniczą. Oferowana za darmo poranna muzyka uprzyjemnia przechadzki nie tylko zażywającym wodnej kuracji, lecz całej odwiedzającej park publiczności. W innej części ogrodu wzniesiono gmach Teatru Letniego, wielce ozdobną budowlę drewnianą, gdzie olbrzymia widownia zdolna jest pomieścić znaczną liczbę spektatorów. […] Jeszcze bardziej od rzeczonych atrakcji nęcą przybysza cieniste aleje parku. Promenada środkowa odgrywa w porze popołudniowej i wieczorowej role corso wyższych sfer towarzyskich. Tu odbywają się rewie najkosztowniejszych i najwspanialszych toalet, nie­oficjalne konkursy piękności lic i wdzięku postaci. Z zapadnięciem zmroku zmienia się kategoria bywalców, odmianie ulega atmosfera i rodzaj rozmów, ale park pozostaje ożywiony aż do północy, kiedy kończy się pora teatrów.

Wstęp do parku dozwolony jest zasadniczo wszelkiej publiczności, jednak z pewnymi ograniczeniami, które wydają się być tutaj respektowane miejscowym obyczajem. […] Wszystkie wejścia strzeżone są przez strażników, którzy wzbraniają wstępu ludziom niosącym ciężkie pakunki i tym, których powierzchowność zdradza przynależność do służby domowej lub stanu robotniczego. […] Rzeczone rozporządzenie ma na widoku ochronę parku jako miejsca wytchnienia i ocalenie go przed przekształceniem w licznie odwiedzaną atrakcję handlową. Nocą zamykają się kraty ogrodzenia i głęboka cisza zapada wśród prastarych drzew parku. Podczas niedzielnych popołudni ruch panuje tu niezmierny, szeroką falą płynie barwny potok ludzki, by widzieć innych i samemu być widzianym. Dźwięki muzyki, szmer fontanny, tłum pięknie i elegancko odzianych spacerowiczów nadaje tej promenadzie wygląd modnego uzdrowiska[16].

Ulica Królewska również była godna swojej nazwy. Panował tu ożywiony ruch, przechadzały się damy z parasolkami, słychać było stukot konnych tramwajów. Po jednej stronie nieprzerwana pierzeja domów, po drugiej – zieleń Ogrodu Saskiego. Z okien wytwornych mieszkań rozpościerał się widok na plac Saski i górującą nad nim wieżę soboru. Z biegiem czasu zakład Sigalinów przeniesiono do kamienicy pod numerem 31. Był to jeden z najstarszych domów przy tej ulicy. Elewację klasycystycznego dwupiętrowego gmachu rozdzielał pięcioosiowy ryzalit. Po bokach umieszczono dwa balkony o ażurowych balustradach wykutych z metalu. W końcu lat sześćdziesiątych XIX wieku w kamienicy mieścił się też między innymi rosyjski Zarząd Akcyzy. Na parterze oprócz pijalni kefiru działało też kilka sklepów. W 1903 roku budynek rozebrano i wzniesiono w jego miejscu pięciopiętrową kamienicę z bogato dekorowaną fasadą według projektu architekta Leona Stanisława Drewsa. Ukończono ją przed końcem 1904 roku. Na parterze ponownie urządzony został Pierwszy Specjalny Zakład Kefirowy Klaudii Sigaliny. Wkrótce asortyment poszerzono o śmietankę, mleko sterylizowane i napoje gazowane. W sąsiedniej kamienicy, przy Królewskiej 29a, mieszkała właścicielka zakładu.

Z czasem nazwisko Sigaliny stało się niemalże synonimem kefiru, a sukces rynkowy i finansowy wprowadził rodzinę w kręgi zamożniejszego warszawskiego mieszczaństwa. Dynamiczny rozwój wpłynął na decyzję Klaudii o przekształceniu firmy w rodzinne przedsiębiorstwo pokoleniowe. Otworzyła filie, które prowadzone były przez pięcioro jej dzieci[17]: dwóch synów w Warszawie (później przejęli główny zakład), trzeciego w Łodzi oraz dwie córki – w Lublinie i Wilnie.

Intuicyjnie nasuwa się tutaj pytanie o asymilację w społeczeństwie polskim żydowsko-czerkieskiej rodziny Sigalinów. Warszawa odgrywała w Królestwie Polskim rolę szczególną. Oprócz niezasymilowanego i zamkniętego środowiska żydowskiego rozwijała się tu równocześnie duża grupa zasymilowanej żydowskiej inteligencji. Warto zwrócić uwagę, że asymilacja do polskości, a więc kultury narodu, który nie sprawował wówczas władzy, nie mogła być tłumaczona chęcią wybicia się albo karierowiczostwem. Nie musiała także oznaczać jednoznacznej identyfikacji z narodem polskim ani też całkowitego zapomnienia o żydowskich korzeniach. Wydaje się, że najwłaściwszym określeniem przynależności narodowościowej Klaudii i jej dzieci, urodzonych już zresztą w Warszawie, będzie użycie terminu „Polacy wyznania mojżeszowego”, który zakłada, że nawet głęboko zasymilowani Żydzi mogli „czuć się Polakami, ale ich poczucie narodowe nie wykluczało dochowywania wierności wybranym elementom tradycji żydowskiej”[18]:

[…] dla dziewiętnastowiecznych Żydów bycie Polakiem wyznania mojżeszowego mogło być dzięki temu łatwiejsze do przyjęcia, nie powodowało bowiem konieczności wyboru między dwiema przynależnościami narodowymi, a tylko przyjęcie założenia, że mogą istnieć Polacy różnych wyznań. W okresie międzywojennym, szczególnie w latach trzydziestych, taka postawa nie była już możliwa[19].

Wiemy, że Klaudia utrzymywała relacje z żydowskim środowiskiem handlowym, co wydaje się całkowicie naturalne, nie wiadomo natomiast, czy brała udział w uroczystościach religijnych. Dziwi, że w przekazach rodzinnych pamięć o nestorce rodu prawie się nie zachowała. Józef Sigalin widział ją tylko raz w życiu (a jak wynika z ksiąg adresowych, mieszkali w sąsiednich kamienicach). Zapamiętał swoją babkę jako osobę „[…] obdarzoną wielką fantazją, samodzielnością i inicjatywą gospodarczą. [Miała] gęste siwe włosy upięte w kok i dobroduszne spojrzenie. […] Fantazja i temperament babci wyraziła się również w tym, że gdy »pourządzała« dzieci, zafascynowała się sprawą fotografii”[20].

Reszta tekstu dostępna w regularniej sprzedaży.

Przypisy

[1] Za datę zamykającą okres odbudowy Warszawy przyjmuje się połowę lat sześćdziesiątych XX wieku, kiedy oddano do użytku osiedle mieszkaniowe Nowe Miasto. W rzeczywistości jednak po roku 1955 ograniczano się już tylko do wykończania rozpoczętych wcześniej budów (zazwyczaj według znacznie zredukowanych projektów), nie inicjując nowych inwestycji dotyczących rekonstrukcji dawnej zabudowy.

[2] S. Kurowski, Warszawa na tle stolic Europy, Lublin 1987, s. 231.

[3] Biogramy wybranych postaci pojawiających się w tekście umieszczono na końcu książki.

[4] S. Kurowski, Warszawa na tle…, dz. cyt., s. 231.

[5] L. Tyrmand, Dziennik 1949. Wersja oryginalna, Warszawa 2011, s. 280.

[6] T. Markiewicz, Prawda i mit o odbudowie zabytków, „Nowe Książki” 2009, nr 7.

[7] T. Markiewicz, Prywatna odbudowa Warszawy [w:] Zbudować Warszawę piękną… O nowy krajobraz stolicy (1944–1956), red. J. Kochanowski, Warszawa 2003, s. 254.

[8] T. Cegielski, Morderstwo w Alei Róż, Warszawa 2010, s. 109.

[9] J. Sigalin, Porządkując archiwum, „Kronika Warszawy” 1982, nr 1.

[10]Kilka słów o pracy Dra med. Hirsza: Kefir i jego zastosowanie w chorobach u dzieci streściła K. Sigalina, Warszawa 1909, s. 6–7.

[11] N. Łazarew, Kefir jako środek odżywczy, Warszawa 1906, s. 9–12.

[12] Cyt. za: Odezwa Klaudii Sigalin; odbitka z nr 343 „Kurjera Codziennego” b. m. i d. [prawdopodobnie 1910], s. 2.

[13] Tamże, s. 16.

[14] Według rosyjskiej etymologii słowo „sigalin” ma prawdopodobnie związek z hebrajskim „segal”, będącym skróceniem określenia „sgan lewi” (asystent lewity). Takie żydowskie nazwiska jak Sigał, Segał, Segeł, Sigł, Chagalla, Sigałow, Segałowicz, Sagałowicz, Sagałow mogą wskazywać na potomków lewitów, którzy w tradycji hebrajskiej stanowili grupę kapłanów szkolących się w prawie Tory i śpiewających religijne pieśni.

[15] A. Eisenbach, Mobilność terytorialna ludności żydowskiej w Królestwie Polskim [w:] Społeczeństwo Królestwa Polskiego, red. W. Kula, t. 2, Warszawa 1966, s. 235.

[16] I. i J. Kosimowie, Fritza Wernicka opis Warszawy z 1876 roku [w:] Warszawa XIX wieku. 1795–1918, z. 1, „Studia Warszawskie”, t. 6, Warszawa 1970, s. 320–322.

[17] Z analizy drzewa genealogicznego rodziny Sigalinów wynika, że Sigalinowie mieli sześcioro dzieci (podaję w kolejności, w jakiej zostały wymienione): Ambera (zm. 1906), Bertę (zm. 1917), Rafała (zm. 1932), Michała (zm. 1938), Marię (zm. 1913) i Rozalię (zm. ?).

[18] D. Grynberg, Warianty i ewolucja tożsamości narodowej Żydów [w:] Studia z dziejów Żydów w Polsce. Materiały edukacyjne dla szkół średnich i wyższych, t. 1, red. Z. Borzymińska, Warszawa 1995, s. 145.

[19] A. Landau-Czajka, Syn będzie Lech… Asymilacja Żydów w Polsce międzywojennej, Warszawa 2006, s. 125.

[20] J. Sigalin, Rękopis konspektu niepublikowanych wspomnień [1983], archiwum autora, s. 2.

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

www.czarne.com.pl

Sekretariat: ul. Węgierska 25a, 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93

[email protected], [email protected]

[email protected], [email protected], [email protected]

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

[email protected]

Sekretarz redakcji: [email protected]

Dział promocji: ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa

tel./fax +48 22 621 10 48

[email protected], [email protected]

[email protected], [email protected]

[email protected]

Dział marketingu: [email protected]

Dział sprzedaży: [email protected]

[email protected], [email protected]

Audiobooki i e-booki: [email protected]

Skład: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków, tel. +48 12 432 08 52

e­-mail: [email protected]

Wołowiec 2018

Wydanie I