Pod strzechą włosów Miłosza Pipki odnajdujemy samego autora, który podciąć sobie żyły, urozmaicając leniwie upływający czas. A czas toczy się wojennie, mamy bowiem rok 1945, wojnę, jednocześnie jest to rok rozpoczęcia pracy przez Miłosza na stacyjce kolejowej w Kostomłotach. Przez niecałe 100 stronniczek przepływa leniwie życie, Miłosz alias Hrabal wyciąga nam na wierzch jakieś momenty z dzieciństwa, raczy nas anegdotkami, zmyślnie opisuje swoich współtowarzyszy. Nie zostawia przy tym suchej nitki ani na Zdepce Świętej, ani na jej pośladkach, naznaczonych kolejarskimi pieczątkami. Ani na kanapie, na której udowadnia sobie i pani Wiktorii, że jest Prawdziwym Mężczyzną. Na uwagę zasługuje tutaj, jakże proroczy w swej prostocie, motyw Zawiadowcy – Gołębiarza. Wszakże sam Hrabal zginął śmiercią tragiczną i paradoksalną. A zginął nie inaczej, tylko wychylając się ze szpitalnego okna w celu jakże społecznym – nakarmienia wygłodniałych gołębi osiadłych na parapecie. Książka mówi nam o wojnie – strasznej, krwawej, piętnujących wszystkich po równo. Nie brakuje tu jednak humoru, tak charakterystycznego dla Hrabala. Jednym z moich ulubionych fragmentów jest opis – wspomnienie – dziadka autora, którego misją życiową było powstrzymanie Niemców przed zajęciem Pragi. I szli oni tak naprzeciwko sobie – Niemcy i dziadek. „I szedł nasz dziadek drogą z oczyma utkwionymi w pierwszym czołgu, który jechał na czele zmotoryzowanych jednostek. A na tym czołgu – widoczny do pasa – stał w wieżyczce niemieckie żołnierz, w czarnym berecie na głowie, z trupia czaszką i skrzyżowanymi piszczelami, mój dzidek zaś szedł wprost na ten czołg z rękami wyciągniętymi przed siebie i oczyma dawał Niemcom rozkaz . I rzeczywiście: ten pierwszy czołg się zatrzymał i zatrzymała się też cała armia, dziadek palcami dotykał blach tego czołgu i wciąż pokazywał Niemcom w myślach ten sam rozkaz . Po chwili porucznik dał znak chorągiewką i czołg ruszył, ale dziadek nie ustąpił i czołg go przejechał, urywając mu głowę, i nic już nie stało wojskom niemieckim na przeszkodzie.” W świecie Hrabala śmierci napisano odpowiedni scenariusz. Zdjęła przerażającą maskę. Stała się czymś normalnym. Autor drwi sobie z niej. Miesza z błotem. Śmierć toczy się wraz z głową dziadka pod kolejny pociąg. Pociąg pod specjalnym nadzorem. Hrabal pod postacią tej cieniutkiej książeczki podaje nam swój palec. Tak jak wygłodniałym cielętom. „Nie lubiłem tego, nie znosiłem po prostu, kiedy wieźli wygłodniałe cielęta i pociąg stał na mojej stacji, przez uchylone drzwi wagonu podawałem im przynajmniej palce, aby choć na chwilę zastąpiły im wymiona.” Rzeczywistość Hrabala wciąga. Bawi. Daje do myślenia. Rodzi w nas apetyt na więcej. Smakuje krówkami – ciągnącymi się, zalepiającymi całą buzię od środka. I jeszcze długo potem czujemy ten smak.