Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wielka księga koszykówki - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
14 listopada 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wielka księga koszykówki - ebook

Książka o baskecie, jakiej jeszcze nie było!

Kiedy szalenie uparty i niezwykle zabawny, uzależniony od koszykówki dziennikarz bierze się za opisanie historii NBA, można oczekiwać absolutnie fantastycznej lektury. Billa Simmonsa znają miliony fanów w USA. Jego książka stała się biblią dla każdego, kto kocha basket.
Od odwiecznego pytania o to, kto był górą w rywalizacji Billa Russella i Wilta Chamberlaina, przez rozważania na temat najlepszego zespołu w historii, po ranking 96 największych graczy w dziejach NBA i odkrycie „sekretu koszykówki”.
Simmons otwiera – a potem zamyka raz na zawsze – każdą koszykarską debatę. Jego opinie są autorytarne, bywają kontrowersyjne, ale jednocześnie sprawiają, że każda strona Wielkiej księgi koszykówki dostarcza znakomitej rozrywki. Zupełnie tak, jakby Michael Jordan wrócił na parkiet w najlepszej formie i zmierzył się z drużyną LeBrona Jamesa. To po prostu trzeba przeczytać!

Znakomity amerykański dziennikarz napisał niezwykle emocjonalną książkę o swojej koszykarskiej pasji, skierowaną do innych fanów tego sportu. I co najważniejsze: w dobie Twittera, Facebooka i Instagrama, a także niezwykłych możliwości telewizji, która pokaże całą sytuację na wiele sposobów, Simmons opisuje to, co dzieje się na koszykarskim boisku, w sposób niezwykle obrazowy. Może nawet staromodny, ale ogromnie sugestywny. I co najważniejsze: jego wiedza poparta jest subiektywnymi ocenami. Możemy się z nimi zgadzać lub nie, ale autor zyskuje – właśnie dlatego – szacunek i wiarygodność u czytelnika. Niezwykle wciągająca, choć bardzo rozbudowana lektura.
Hirek Wrona, Trójka – Polskie Radio

Jak nie kochać Billa Simmonsa, skoro obaj jesteśmy fanami Celtics? Gdybyśmy się spotkali, na pewno byłoby o czym rozmawiać. Bill to legenda dziennikarstwa, bo otwarcie mówi o swojej ulubionej drużynie, bierze pod lupę niepopularne opinie i tworzy teorie, na które nikt inny nie wpada. Można powiedzieć, że jest w pewnym sensie ojcem nieszablonowego myślenia, jeśli chodzi o sport. Cięty język, fajny dowcip, humor, luźne i interesujące podejście – powinniśmy się od niego uczyć.
Maciej Zieliński

Najbardziej w tej książce lubię to, że można otworzyć ją na przypadkowej stronie i od razu zatopić się w fascynującej lekturze. Fachowość, niebanalne obserwacje, błyskotliwy język – koszykarskie arcydzieło.
Łukasz Cegliński, ekspert koszykarski

Bill Simmons wyjaśnia, że koszykówka to nie tylko statystyki, ale i emocje, ludzie oraz przede wszystkim szczęście. Udowadnia też, że można pracować jako pełnoetatowy kibic. Jego pasja do NBA wylewa się z każdej strony tej książki. PS. Poznajcie Sekret.
Łukasz Szwonder, Keepthebeat

Autor wie o koszykówce w USA wszystko, ale zamiast przytłaczającej faktografii serwuje nam książkę nasączoną humorem, anegdotami, ironią, nierzadko ostrymi ocenami poczynań zawodników, trenerów czy właścicieli klubów i ciekawymi odwołaniami pozasportowymi.
Maciej Cierniewski, redaktor książki

Wyjątkowe kompendium wiedzy dla wszystkich fanów NBA napisane przez jednego z najlepszych dziennikarzy sportowych w USA. Ta niezwykła książka zapoczątkowała niejedną zażartą dyskusję na temat najlepszych koszykarzy w historii NBA. Was też to czeka!
Michał Górny i Karol Śliwa,
Podcast Specjalny, blog Świat Koszykówki/blog Karol Mówi

 

Bill Simmons – urodził się 25 września 1969 roku w Marlborough w stanie Massachusetts. Studiował politologię w Worcester i dziennikarstwo w Bostonie. Jest amerykańskim felietonistą sportowym, analitykiem, autorem książek i podcasterem. W 2001 roku został zatrudniony przez stację ESPN, gdzie pracował przez 14 lat – najpierw jako felietonista publikujący swoje teksty na portalu ESPN, a potem między innymi gospodarz programu telewizyjnego o koszykówce i redaktor naczelny bloga Grantland. W 2016 roku prowadził talk-show Rozmowy Billa Simmonsa w telewizji HBO. Jest założycielem i dyrektorem generalnym portalu The Ringer zajmującego się sportem i popkulturą. Prywatnie mąż i ojciec dwójki dzieci.

Kategoria: Sport i zabawa
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8129-274-0
Rozmiar pliku: 19 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WPROWADZENIE

Być może jesteście właśnie w księgarni, a może rozłożyliście się wygodnie na czyjejś sofie. Siedzicie na kiblu? Zażywacie kąpieli? Równie dobrze możecie robić zakupy w sklepie typu „Wszystko za dolara”, siedzieć na plaży, jechać samochodem lub czytać darmową zajawkę e-booka. Albo siedzicie w bibliotece lub Starbucksie i zastanawiacie się, czy gość siedzący dwa miejsca dalej ogląda właśnie pornola na swoim iPadzie. Lub po prostu zamierzacie zatłuc kogoś na śmierć tą książką – a uwierzcie, dałoby się – ale postanowiliście najpierw przeczytać chociaż kilka pierwszych stron. W każdym razie z pewnością przez głowę przechodzi wam jedna z czterech poniższych myśli.

1. „Ta cegła była na szczycie listy bestsellerów? Siedemset stron o koszykówce? Jakim cudem?”
2. „Zapomniałem, że Bill Simmons kiedyś pisał książki. Teraz prowadzi ten straszny program w ESPN. Sprzedał się jak nic”.
3. „A, to ta książka, którą pewien obrzydliwie bogaty właściciel klubu tak polubił, że zatrudnił Simmonsa jako generalnego menedżera swojego klubu i wyszła z tego totalna padaka! Chyba dalej ciągają się po sądach. Zawsze chciałem ją przeczytać”.
4. „Chwila, przecież mam ją już w twardej okładce… Teraz mam jeszcze kupić wydanie kieszonkowe? Co za chciwy typ”.

Tak, wyobrażam sobie, że przyszedł wam do głowy punkt czwarty. Nie wydawałbym tej książki ponownie, tym razem w miękkiej okładce, gdybym nie wierzył, że może być lepsza niż w pierwotnej wersji. Dlatego najpierw trochę ją odchudziłem (o jakieś 30 stron), poprawiłem wszystkie błędy rzeczowe (co prawda to drobne rzeczy, ale niech będzie), a potem wolne miejsce uzupełniłem nową treścią i kolejnymi 70 przypisami. Dodałem dwa nowe scenariusze z serii „co by było, gdyby”, do tego podrasowałem Piramidę, zmieniając ranking kilku graczy (największy wygrany: Dwyane Wade), napisałem też od nowa sekcje dotyczące Kobego, LeBrona, Wade’a i Howarda. Tyle samo stron – większa wartość.

Przeciągałem moment oddania wydawcy ostatecznej wersji tak długo, jak się dało. Chciał, żeby była gotowa po Finałach ’10. Ja nalegałem, by poczekać do momentu podjęcia przez LeBrona decyzji dotyczącej jego przyszłości. Mój instynkt podpowiadał mi: „Zdarzy się coś nieoczekiwanego”. I tak właśnie było. To jedna z cech tej książki – należałoby ją ciągle aktualizować. Po tym, jak LeBron przeszedł do Miami, zdałem sobie sprawę z tego, że ta książka nigdy nie będzie skończona. Musiałem przestać przy niej dłubać – dla własnego zdrowia psychicznego. Pięć lat to wystarczająco długo. Kolejnej wersji nie będzie. Nigdy. Przyrzekam.

Bill Simmons

1 września 2010PRZEDMOWA – Malcolm Gladwell

1.

Nie tak dawno temu Bill Simmons postanowił ubiegać się o posadę generalnego menedżera Minnesoty Timberwolves. Jeśli jesteś stałym czytelnikiem tekstów Billa, to pewnie o tym wiesz, bo od czasu do czasu wspomina o tym w swoich felietonach. Ale jeśli jesteś jego stałym czytelnikiem, to wiesz też, że nie możesz być do końca pewien, co sądzić o tym pomyśle. Bill ma przecież wspaniałe poczucie humoru. Uwielbia żartować z ludzi, tak jak to kiedyś zrobił z Isiahem Thomasem, pisząc, że ten cierpi na rzadką chorobę psychiczną, przez którą Eddy Curry myli mu się z Billem Russellem. Nawet po tym, jak dowiedziałem się, że zarząd Minnesoty otrzymał około dwunastu tysięcy maili od kibiców, popierających Sports Guya, wychodziłem z założenia, że to jakiś wyrafinowany żart. Słuchajcie, przecież ja znam Billa. Facet mieszka w Los Angeles. Kiedy przyleciał tutaj z Bostonu, padł na kolana i ucałował kalifornijską ziemię. Nie ma mowy, żeby porzucił tutejsze słońce dla mroźnej Minnesoty. Poza tym – przecież Bill jest dziennikarzem. Jest kibicem. Wie tylko to, czego można się dowiedzieć, oglądając mecze w telewizji. Ale potem przeczytałem tę wyśmienitą książkę, którą trzymacie w rękach, i dotarło do mnie, jak bardzo się myliłem. Simmons zna się na koszykówce. Mówi o tej propozycji poważnie. I równie poważnie powinny podejść do tego tematu władze T-wolves.

2.

Jaki jest Bill Simmons? Wbrew pozorom pytanie wcale nie jest takie nieistotne, bo odpowiedź pozwala zrozumieć, dlaczego Wielka Księga Koszykówki jest taka, jaka jest. Krótka odpowiedź brzmi: Bill jest dokładnie taki jak ty czy ja. Jest kibicem – szalonym kibicem, w najlepszym rozumieniu słowa „szalony”. Mam przyjaciela, którego syn dorastał, gdy New York Yankees przeżywali swoje najlepsze lata, więc wychodził z założenia, że każda kolejna jesień przyniesie następne zwycięstwo w World Series. Ale gdy Rivera spartolił tamtą pamiętną akcję, chłopak kompletnie się załamał. Płakał. Przez wiele dni się nie odzywał. Świat, który znał, legł w gruzach. To jest właśnie prawdziwy kibic. I taki właśnie jest Simmons.

Różnica polega oczywiście na tym, że normalni kibice, tacy jak ty czy ja, starają się swoje szaleństwo do pewnego stopnia ograniczać. Mamy pracę. Mamy narzeczone i żony. Zawsze kiedy zapraszam swojego kumpla Bruce’a, żeby wpadł do mnie do domu na mecz futbolu, odpowiada, że musi się zapytać swojej dziewczyny, czy aby nie przekroczył jeszcze limitu. Sądzę, że wszyscy dorośli ludzie mają podobne ograniczenia. Bill ich nie ma. Dlaczego? Bo oglądanie transmisji sportowych to jego praca. Zatrzymajcie się na chwilę i spróbujcie ogarnąć, w jak genialnym położeniu się znalazł. „Kochanie, muszę dziś wieczorem zostać dłużej w pracy” – to jego sposób na to, żeby powiedzieć, że w meczu Lakers zaczyna się właśnie trzecia dogrywka. „Dziś nie dam rady. Jestem zbyt zestresowany pracą” – to oznacza, że Patriots przegrali po akcji w ostatnich sekundach. Ten facet ma w swoim biurze pięć telewizorów z płaskim ekranem. Sam nie wiem, co budzi mój większy podziw – czy to, że jest w stanie oglądać pięć meczów naraz, czy to, że nazywa pokój, w którym ogląda pięć meczów naraz, swoim „biurem”.

Inna rzecz związana z byciem kibicem polega na tym, że kibic jest zawsze kimś z zewnątrz. Co za tym idzie, większość dziennikarzy to nie kibice. Oni korzystają z tego, że mają dostęp do sportowców. Wczoraj wieczorem rozmawiali z Kobem, który zdradził im, że z jego palcem już wszystko w porządku. W marcu byli przez trzy dni na rybach z Brettem Favre’em i Brett mówi, że na sto procent wróci do gry w przyszłym sezonie. Oczywiście w takim podejściu nie ma niczego złego. Ale wiąże się ono z pewnymi ograniczeniami. Prędzej czy później człowiek z wewnątrz zaczyna niektórych sportowców faworyzować. Powstrzymuje się od swojej krytyki, choćby odrobinę, bo jeśli tego nie zrobi, to kto wie, czy Kobe nie przestanie odbierać od niego telefonów. Ta książka nie jest dziełem człowieka z wewnątrz. To dzieło kogoś, kto ma w swoim „biurze” pięć telewizorów i wyrobione zdanie na temat piątego meczu Półfinałów Konferencji Wschodniej w 1986 roku, bo oglądał wtedy ten mecz, a potem – tak na wszelki wypadek, gdyby pamięć miała mu odmówić posłuszeństwa – odgrzebał kasetę wideo i obejrzał go jeszcze trzy razy pewnego wtorkowego przedpołudnia wiosną zeszłego roku. Ty i ja nie bylibyśmy w stanie tego zrobić, bo przekroczylibyśmy limit. Dlatego właśnie potrzebujemy Simmonsa.

3.

Pewnie już się zorientowaliście, że Wielka Księga Koszykówki jest bardzo grubą książką. Jestem przekonany, że to najdłuższa książka, jaką czytałem od czasu studiów. Ale niech was to nie odstraszy. Gdyby była to powieść, to musielibyście przeczytać ją od razu w całości, w przeciwnym razie pogubilibyście się w fabule. (Chwila. Czy Celeste była żoną Ambrose’a, czy miała z nim romans w hotelu Holiday Inn?). Ale na szczęście to nie jest powieść. To raczej seria luźno ze sobą powiązanych opinii, historyjek i anegdot, po które możesz sięgnąć w dowolnej chwili i również w dowolnej chwili je odłożyć. To koszykarska wersja książek pod wspólnym tytułem Baseball Abstract, które w latach 80. wydawał Bill James. Jest długa, bo musi być długa – bo jej celem jest pomóc nam zrozumieć powiązania na przykład pomiędzy Elginem Baylorem i Michaelem Jordanem. Ale żeby to się udało, musimy najpierw dokładnie zrozumieć, kim był Baylor. Poza tym Bill nie chciał zrobić tylko rankingu dziesięciu najlepszych koszykarzy wszech czasów, albo 25, bo przecież mniej więcej tylu świetnie znamy. On chciał zrobić ranking najlepszych 96, a potem jeszcze wspomnieć o tych, którzy się na tej liście minimalnie nie zmieścili. No i pragnął dokładnie uzasadnić każdą pozycję – z charakterystyczną dla siebie swadą, humorem i argumentacją. A kiedy będziecie czytali tę książkę, dotrze do was, że zaczynacie rozumieć koszykówkę w sposób, w jaki nigdy wcześniej jej nie rozumieliście. Ale zorientujecie się też, że do tej pory nie mieliście w rękach podobnej książki poświęconej tej dyscyplinie. A zatem nie spieszcie się. Zarezerwujcie sobie kilka tygodni. Nie pogubicie się w postaciach. Przecież je znacie. Może nie zdawaliście sobie do końca sprawy z tego, jak dobry był Bernard King, albo dlaczego Pippen zasłużył na to, żeby znaleźć się wśród najlepszych koszykarzy wszech czasów. (Przy okazji: koniecznie czytajcie przypisy. Bóg jeden raczy wiedzieć dlaczego, ale Simmons jest mistrzem przypisów).

I jeszcze jedno. Ta książka ma być kontrowersyjna. Na przykład wciąż nie mogę pojąć, dlaczego Simmons tak wysoko umieścił Allena Iversona. Albo dlaczego Kevin Johnson ledwo się załapał do Piramidy. Pamiętam przecież czasy, kiedy K.J. był nie do zatrzymania. Ale polegam tylko na swojej pamięci. A pewnego wtorkowego popołudnia, kiedy my wszyscy byliśmy jeszcze w pracy, Simmons włączył sobie kasetę wideo i obejrzał raz jeszcze jakieś spotkanie. Pieprzony farciarz..

.

.

To pierwszy w tej książce z około 300 spontanicznych przytyków pod adresem Kareema. Po prostu was ostrzegam. Kareem to fujara.

Celtics co roku grali sześć domowych meczów w Hartford. Nie wiedzieć czemu ktoś wymyślił, że zdobędą dzięki temu w Nowej Anglii więcej kibiców. Eksperyment dobiegł końca w latach 80., kiedy władze Celtics zdały sobie sprawę z trzech rzeczy: że gracze mają dość wyjazdów na 47 meczów w sezonie, że grając na własnym parkiecie, można więcej zarobić, i wreszcie po trzecie i najważniejsze – przecież chodzi o pieprzone Hartford.

Będę nazywał halę Boston Garden „Garden”, a halę Madison Square Garden „MSG”. Dlaczego? Bo tak. To moja książka.

.

Głęboko zakorzenione problemy Bostonu z rasizmem wyszły na jaw rok później, kiedy po dzielącej społeczeństwo decyzji o desegregacji rasowej w bostońskich szkołach publicznych i autobusach w mieście wybuchły zamieszki. Choć tak naprawdę to lampka ostrzegawcza powinna się była zapalić wcześniej, bo w ciągu 40 lat jedynymi czarnoskórymi baseballistami w Red Sox byli Reggie Smith i Jim Rice – i nikomu to jakoś nie przeszkadzało.

Obaj błysnęli w meczu numer sześć – Kareem trafił kluczowy rzut hakiem, zapobiegając zakończeniu sezonu przez Milwaukee w meczu z dwiema dogrywkami, a Cowens wytrącił piłkę Oscarowi Robertsonowi i ślizgał się sześć metrów po parkiecie, goniąc za nią. Żadna akcja nie opisywała zawodnika lepiej niż ta, może z wyjątkiem tych 340 razy (i to przecież nie koniec), kiedy Vince Carter padał na parkiet jak rażony piorunem. Tak przy okazji – jeśli myślisz, że Kareemowi oberwie się w tej książce najbardziej, poczekaj, aż dojdziemy do Vince’a.

Po zakończeniu sezonu ’76 Cowens zrobił sobie przerwę i zatrudnił się na lokalnym torze wyścigowym, gdzie miał swoje własne biuro i takie tam. Potem, po opuszczeniu 32 meczów, wrócił jak gdyby nigdy nic. Podczas play-offów w ’77 roku wyszło na jaw, że Cowens spędza noce, wożąc pasażerów taksówką i zarabiając na kursach. Najśmieszniejsze jest to, że czytacie to teraz i myślicie, że robię sobie jaja. Nic z tych rzeczy. Powinniśmy odtworzyć karierę Cowensa w erze internetu – wyobraźcie sobie te wpisy: „Dave Cowens wiózł mnie wczoraj w nocy taksówką!”.

Tak, tak – dawno, dawno temu mały chłopiec mógł wchodzić przed meczami na parkiet, stać w pobliżu ławki rezerwowych gospodarzy i gadać z trenerami i zawodnikami. Ech.

.

Wilkes zagrał Cornbreada, szkolną gwiazdę koszykówki przypadkiem zastrzeloną przez policjantów. Kiedy scena jego śmierci doprowadziła mnie do płaczu, mama odetchnęła z ulgą, bo myślała, że nie wyjdziemy z kina żywi. Twierdzi, że wszyscy inni widzowie byli wściekli, że tam jesteśmy. Byłem zbyt młody, żeby pamiętać cokolwiek z tamtego dnia. Z całej relacji mamy nie wierzę tylko w to, że po seansie grałem w kości w męskiej ubikacji.

Świetny wątek poboczny: Barry nosił wtedy perukę (były to czasy, kiedy można było robić coś takiego i nie zostawało się zmasakrowanym w internecie). Po bójce wydawał się bardziej zajęty jej ponownym ułożeniem niż próbą dojścia do tego, dlaczego Sobers się na niego rzucił. Jeśli kiedyś trafią wam w ręce zdjęcia Warriors z tamtych czasów, to zwróćcie uwagę na to, jak Barry z każdym kolejnym rokiem ma na głowie coraz mniej włosów, aż tu nagle – w sezonie ’76 – odzyskuje bujną czuprynę, a już po roku na zdjęciach zespołu jest kompletnie łysy. Teraz ma przeszczepione włosy. Nie pytajcie mnie, dlaczego uwielbiam takie historie.

Doszły za to nowe problemy, o których będzie mowa później: po pierwsze niektórzy zawodnicy zaczęli mieć wszystko w dupie, bo podpisywali gwarantowane kontrakty na grubą kasę. Po drugie – na kilka lat nastała moda na kokainę, bo do nikogo jeszcze nie dotarło: „Zaraz, zaraz, przecież to narkotyk, który uzależnia, niszczy organizm i jest drogi. Przecież to nie ma żadnego sensu”. W latach 70. nikt nie miał o tym pojęcia, a liga coraz bardziej na tym cierpiała. I nie dowiedzielibyśmy się tego, gdyby w 1979 roku David Thompson nie próbował podczas meczu Nuggets wciągnąć nosem linii rzutów wolnych.

Mój ojciec wciąż się z tego nabija. Mam na swoją obronę to, że miałem wtedy sześć lat. Ale mogę go zrozumieć, bo był to najsławniejszy mecz w historii NBA.

Kiedy wróciliśmy do domu, byliśmy z ojcem tak nakręceni, że zrobiliśmy sobie jedzenie i oglądaliśmy jeszcze telewizję. Puszczali akurat powtórkę Aniołków Charliego i pamiętam, że myślałem sobie wtedy: „Teraz już wiem, co się dzieje, kiedy się siedzi do późna. Można oglądać seriale telewizyjne z rozebranymi do połowy kobietami detektywami”. Wtedy właśnie narodził się we mnie przyszły nocny marek.

Nie tylko mogłem spędzić swoje najmłodsze lata, wystawiając dłoń w nadziei na to, że przybiję z kimś słynnym piątkę, ale też w co drugim meczu epoki Birda widać mnie było w telewizji. Pojawiam się na ESPN częściej od braci Sklar.

To była jedna z moich najlepszych chwil w całym 1978 roku, obok tej, kiedy razem z moim kumplem Reese’em wymyśliliśmy, że jak jeden będzie trzymał drugiego na rękach, to ten drugi będzie mógł ukraść monety wrzucone przez turystów do fontanny w Chestnut Hill Mall i potem kupimy sobie za to karty z hokeistami. To były piękne czasy!

Jeden z moich czytelników zażartował kiedyś: „Tommy jest podczas meczów Celtics tak samo obiektywny, jak Fred Goldman, kiedy mówi się o O.J. Simpsonie”. .

John Y. był właścicielem Braves i „sprzedał” ich za Celtics w skomplikowanym transferze obejmującym siedmiu zawodników, dwa wybory w drafcie (jednym z nich okazał się później Danny Ainge) i gotówkę. Poprzedni właściciel Celtics, Irv Levin, przeniósł Braves do San Diego i zmienił ich nazwę na Clippers. Gdyby więc John Y. doprowadził do usunięcia Reda, stałby się osobą bezpośrednio odpowiedzialną zarówno za Clippersów ze Wschodu, jak i Clippersów z Zachodu. Pewnie skończyłoby się tym, że oddalibyśmy prawa do Birda do Nowego Jorku za Toby’ego Knighta i Joego C. Meriweathera .

Mieliśmy 12 miesięcy na to, żeby podpisać kontrakt z Birdem, zanim ponownie zgłosi się do draftu, więc wszyscy mieszkańcy Nowej Anglii zaczęli kibicować jego uniwersyteckiej drużynie ISU. Bird poprowadził niepokonaną drużynę Sycamores do Finałów NCAA w 1979 roku. Byli wtedy w Nowej Anglii popularniejsi od miejscowych uniwersyteckich drużyn z Boston College i Holy Cross.

Umieściłem na liście Katie Holmes przez wzgląd na dawne czasy. To nie jej wina, że Tom Cruise zrobił z niej manekina.

Kiedy pracowałem przy show Jimmy’ego Kimmela, nazywaliśmy to Następstwem Adama Carolli . Carolla do wszystkiego potrafił podejść z humorem i koniec końców wszyscy, którzy go otaczali, stawali się zabawniejsi, bo chcieli dotrzymać mu kroku.

Nie, nie zmyśliłem tego sobie. Podczas drugiej połowy tego meczu (12 marca 1985 roku) rezerwowi Hawks przynajmniej cztery razy podskakiwali w górę z zachwytu, podnosząc dłonie, i kładli się na siebie, nie mogąc uwierzyć w to, co widzą.

To była najbardziej szokująca i nieprawdopodobna bijatyka sportowa w historii. Odbyła się jakieś sześć metrów ode mnie. Nigdy tego nie zapomnę. Czułem się, jakbym patrzył na Świętego Mikołaja naparzającego się z Zajączkiem Wielkanocnym.

Zastanawiałem się, czy nie dorzucić tu jeszcze dwóch ostatnich minut przed rozpoczęciem pokazu dziewczyn zamówionych na wieczór kawalerski, ale dałem sobie spokój.

Bird i Erving (cztery tytuły MVP), Robert Parish (jeden z 50 najlepszych koszykarzy w historii), Kevin McHale (podobnie), Tiny Archibald (również), Maurice Cheeks (jeden z najlepszych rozgrywających tamtego dziesięciolecia), Andrew Toney (najbardziej niedoceniany koszykarz tamtej dekady), Bobby Jones (najlepszy rezerwowy swoich czasów), Cedric Maxwell (MVP Finałów w 1981 roku), Darryl Dawkins, Caldwell Jones, M.L. Carr, Gerald Henderson, Rick Robey… Ależ to był pojedynek. Wniosek jest taki sam jak zawsze: powiększanie NBA to zły pomysł.

Jeden z wielu wątków pobocznych z czasów sprzed pojawienia się telebimów: kibice w Garden nagradzali drużynę owacją na stojąco przez cały czas trwania przerwy na żądanie. Okazywaliśmy w ten sposób naszą totalną aprobatę. Tak jakbyśmy chcieli im powiedzieć: „Zrobiliście tyle dla nas, więc możemy wam się odwzajemnić przynajmniej w taki sposób”. Teraz jesteśmy niestety zbyt zajęci oglądaniem pocałunków na ekranie albo gapieniem się na sutki cheerleaderek.

Moje miejsce sąsiadowało z miejscem zajmowanym przez szykowną panią z jednej z ekskluzywnych dzielnic Wellesley/Weston, noszącą wspaniałą biżuterię, wyglądającą, jakby chodziła do kosmetyczki przynajmniej ze cztery razy w tygodniu. I nawet ona się spociła. Myślę, że jej gruczoły potowe pracowały wtedy po raz pierwszy w życiu.

Moja ulubiona akcja: kiedyś przed meczem Bird powiedział Chuckowi Personowi z Indiany, że ma dla niego prezent gwiazdkowy. Podczas meczu trafił za trzy tuż sprzed ławki rezerwowych Pacers, odwrócił się do Persona i powiedział: „Wesołych Świąt, kurwa”.

W serwisie filmowym imdb.com można go znaleźć również pod innym tytułem, Pasja Jezusa Chrystusa.

Szkoda, że najlepsze lata Birda rozminęły się ze szczytem kariery Scottiego Pippena, najlepszego defensora wśród skrzydłowych w historii NBA, kogoś, kto był dla Birda fantastycznym przeciwnikiem. Kiedy Pippen dojrzał koszykarsko, Bird akurat kończył karierę. Nasza strata.

Gorset Birda sprawiał, że wyglądał, jakby był gruby i nieforemny, trochę jak Ralph Macchio w Karate Kid 3. Podczas drugiej rundy play-offów ’92 praktycznie nie był w stanie się poruszać, ale i tak zdominował kluczowy szósty mecz przeciwko Cavs, głównie dzięki podaniom na obwód (16 punktów i 14 asyst). Dopiero przed siódmym meczem do Cavs dotarło, że nie jest w stanie kozłować, więc jedyne, co muszą robić, to naciskać go w obronie, kiedy jest przy piłce. Wygrali różnicą 18 punktów, trafiając 59% rzutów z gry. Przykry koniec kariery Legendy.

Albo, co gorsza, jak w przypadku Magica, w meczu legend i celebrytów, albo w konkursie Shooting Stars podczas Weekendu Gwiazd.

W siódmym meczu Półfinałów Konferencji Wschodniej Wilkins zdobył 47 punktów, ale Bird odpowiedział mu, rzucając 20 w ostatniej kwarcie. W pewnym momencie rzucili sobie nawzajem po pięć koszy z rzędu, a Brent Musburger krzyczał: „Właśnie jesteście świadkami pokazu wielkości”.

.

Proroczy cytat z Birda z 1986 roku: „Widzę, że ludzie szybko zapominają, jak wspaniali byli kiedyś starsi koszykarze. I wiem, że mnie też to kiedyś czeka”.

.

Osiem minut i 30 sekund. To dłużej, niż trwa Stairway to Heaven, dłużej niż walka Hulka Hogana z Żelaznym Szejkiem o mistrzostwo WWF w Madison Square Garden, dłużej niż decydująca akcja Patriots w finale 36. Super Bowl (wliczając przerwy w grze), dłużej niż wszystkie sceny erotyczne w Nagim instynkcie, dłużej niż najdłuższe podziękowania Steviego Wondera po otrzymaniu nagrody Grammy, dłużej niż czas, po którym przestaliśmy wierzyć, że Ricky Martin jest hetero, dłużej niż pierwszy akt pierwszego Chevy Chase Show, dłużej niż kulminacyjna scena walki w Rockym, dłużej niż czas, na który udało się Davidowi Beckhamowi przekonać Amerykanów, że piłka nożna jest ciekawa, dłużej niż którekolwiek z wystąpień Jeffa Rossa podczas roastów dostępnych na YouTube.

Pożegnalne tournée dla kończących karierę gwiazd stanowiło dziwną tradycję w latach 70. i 80. Kulminacja miała miejsce w 1986 roku, kiedy odchodził Julius Erving, a tradycja dobiegła końca po zakończeniu kariery przez Kareema w 1989 roku. W obu przypadkach było mnóstwo emocji: przy Docu, bo wiadomo było, że będziemy za nim tęsknić, przy Kareemie – bo wszyscy się cieszyli, że wreszcie odchodzi.

.

Przypis dla wszystkich, którzy czytają to w 2075 roku: Bayless to dziennikarz sportowy, który zawsze zajmował kontrowersyjne stanowisko w dyskusjach, do czasu kiedy w 2010 roku został latem zwolniony z telewizji po tym, jak zareagował na decyzję LeBrona, by porzucić Cleveland i podpisać kontrakt z Heat. Toczący pianę z ust Bayless zamienił się wtedy w ziejącego ogniem, dwuipółmetrowego smoka i zabił wszystkie 17 osób znajdujących się w studiu. Możecie to znaleźć na YouTube, wpiszcie w wyszukiwarkę „Bayless+smok”.

To jest bardzo obiektywna książka, nie licząc ciągłych przytyków pod adresem Kareema i Vince’a. Nawet ktoś taki jak Kobe, którego ktoś inny mógłby nazwać przebiegłym kombinatorem, którego nie da się lubić, uganiającym się za spódniczkami i niedostosowanym społecznie, będzie w tej książce traktowany z najwyższym możliwym szacunkiem. Obiecuję.

Nie widziałem go, bo dzień wcześniej odbył się mój bal maturalny w Connecticut. Moje miejsce zajął wujek Bob i stacja CBS pokazywała go tego dnia wielokrotnie na ekranie. Oczywiście na balu maturalnym było beznadziejnie. Tego, że nie wstałem tego niedzielnego poranka i nie pokonałem dwuipółgodzinnej drogi, żałowałem około 280 975 razy.

Co wtedy robili sędziowie? No właśnie! Ostatnio znowu oglądałem ten mecz i wrzeszczałem na sędziów po kolejnej z 20 fatalnych decyzji. W końcu moja zmieszana żona (która słuchała tego z kuchni) zapytała: „A to czasem nie jest tak, że ty już wiesz, jak się dalej potoczy ten mecz?”. Pewnie, że tak, ale co z tego?

Na balu mi się nie poszczęściło.

W jednym z zylionów dokumentów poświęconych NBA Worthy przyznaje, że wciąż miewa koszmary, że Bird wtedy trafił. A przecież Worthy wygrał tamtą serię.

Postawiłbym na ten rzut w konkursie na taką chwilę w historii NBA, w której tłum wydaje z siebie w ciągu dwóch sekund dwa najgłośniejsze z możliwych dźwięki, oznaczające dwie przeciwne rzeczy: jeeeeeeeeeeeeeest-nieeeeeeeee. Nigdy w historii nie było głośniejszego jeeeeeeeeeest-nieeeeeeeee.

Widać mnie wtedy, chwilę przed tym, jak James Brown rozpoczyna wywiad z Magikiem – jestem ubrany w niebieską koszulkę polo i wyglądam trochę jak Kirk Cameron w drugiej serii serialu Dzieciaki, kłopoty i my. Poza tym mam taką minę, jakby lekarz powiedział mi właśnie, że cierpię na chorobę weneryczną.

.

.

Termin „wycofać bramkarza” oznacza rezygnację z wszelkiej antykoncepcji. Zanim dojdzie do takiej sytuacji, pary zazwyczaj o tym rozmawiają. Chyba że mamy do czynienia z Bridget Moynahan . W tym przypadku decyzję o rezygnacji z pigułek podjąłem ja sam, żeby przyspieszyć projekt „dziecko numer dwa”. Nie do końca poszło tak, jak planowałem. Zdaje się, że jeszcze nikt nigdy nie oberwał tak szybko lecącym w jego kierunku testem ciążowym.

To oczywiście kłamstwo – obaj zostaliśmy zmasakrowani przy stolikach w kasynie Wynn, gdzie minimalna stawka wynosi 50 dolców, i w łóżkach byliśmy już o pierwszej w nocy. Ale chciałem, żeby to jakoś lepiej zabrzmiało.

Kiedy mamy do czynienia z przymiotnikiem „europejski”, od razu wiadomo, że jest nieźle. To słowo zawsze kojarzy się z nagością albo z rozpustą. Nawet w przemyśle porno (który przecież kręci się właśnie wokół tych dwóch rzeczy) wystarczy dorzucić w tytule słowo „europejski” i film staje się z miejsca dziesięć razy atrakcyjniejszy. Nie żebym oglądał pornosy.

Problem z europejskimi basenami polega na tym, że większość wyluzowanych kobiet, które decydują się tam na „strój” topless, to osoby, których nikt nie chciałby w takim wydaniu oglądać. Tak jak ta babka, która wyglądała trochę jak jeden z gości z wrestlingowego duetu The Wild Samoans, tyle że z ogromnym biustem. Jej piersi pozostaną w mojej pamięci na zawsze, choć wcale mi na tym nie zależy.

.

To była taka piękna chwila, że musiałem ją uczcić dwiema następującymi po sobie w krótkim odstępie analogiami do kultury popularnej i historii sportu. To było coś wielkiego. Mówię o tych dwóch sytuacjach.

A także dlatego, że jakaś lafirynda może pokazać nam wszystkim cycki przy stoliku do blackjacka.

Nasze spotkanie miało miejsce jakieś sześć tygodni przed procesem o molestowanie seksualne wytoczonym przez Anuchę Browne Sanders przeciwko Thomasowi i zarządowi Madison Square Garden, co ostatecznie zakończyło przygodę Isiaha w Knicks i doprowadziło do przykrego incydentu w październiku 2008 roku, kiedy przedawkował leki. Nie było do końca jasne, czy zrobił to celowo, czy nie. Bardzo widać, że wydawca polecił mi, by uważać z tym przypisem?

Widać było, że źle się to zapowiada, skoro facet od PR-u Knicks podjął decyzję: „Nawet nie próbuję zapobiec katastrofie PR-owej, tylko uciekam z miejsca zbrodni, niczym O.J. Simpson i A.C. próbujący zbiec do Meksyku”. Nawet go nie winię.

Po tym, co wtedy zobaczyłem, mogę się założyć, że Gus Johnson jest w stanie w ciągu 25 minut rozwiązać każdy konflikt, każdą kontrowersję czy spór terytorialny: wojnę gangów, konflikt Denise Richards i Heather Locklear, szyitów i sunnitów, Owensa i McNabba, sytuację w Strefie Gazy czy awanturę z udziałem Michaela Vicka i PETA. Jest skrzyżowaniem Obamy, Jaya-Z i Cyrusa, lidera gangu z filmu Wojownicy.

To chyba najbardziej niedoceniany fragment tej historii. „Cześć, jestem Isiah”. Tak jakby ktoś mógł mieć jakieś wątpliwości.

Zebrałem wszystkich nieudolnych menedżerów klubów w 2006 roku na fikcyjnej konferencji branżowej, gdzie dzielili się radami, jak wykonywać swoją pracę najgorzej, jak tylko się da. Isiah nie miał sobie równych.

Z perspektywy czasu najśmieszniej brzmi okropna argumentacja za podpisaniem kontraktu z Jerome’em Jamesem. Isiah twierdzi, że zatrudnił go jako pierwszego centra, po czym kilka tygodni później okazało się, że ma szansę zatrudnić Curry’ego, więc też to zrobił. Wkurzony James poczuł się zdradzony i nie był w stanie dawać z siebie wszystkiego, ale przecież Isiah dostał szansę na zatrudnienie podkoszowego ogiera w postaci Curry’ego. Gra była warta świeczki. Przysięgam, że kiedy o tym mówił, to brzmiało to sensownie. Tak mnie zakręcił, że nie odważyłem się powiedzieć czegoś sarkastycznego w stylu: „Ej, no jasne, zawsze kiedy masz szansę zatrudnić dwie supergwiazdy, takie jak Eddy Curry i Jerome James, za cenę jedynie 90 milionów i dwóch wysokich wyborów w drafcie, to musisz na to pójść”.

To tylko jeszcze jeden dowód na to, że dogadam się z każdym na tej planecie, kto uwielbia koszykówkę. Moglibyście ubrać mnie na czerwono, wywieźć do niebezpiecznej dzielnicy rządzonej przez gang „niebieskich”, powiedzieć mi, że mam 12 minut na to, żeby rozpocząć jakąś poważną debatę poświęconą koszykówce, zanim ktoś mnie zastrzeli… I przeżyłbym.

Wirus przesady jest jedną z trzech najważniejszych teorii ostatnich 35 lat, obok teorii punktu krytycznego i Teorii Ewinga. Żadna teoria sportowa nie jest potwierdzana tak często. Kompletna lista ofiar wirusa przesady wśród mistrzów NBA: Sixers ’67, Bucks ’71, Warriors ’75, Blazers ’77, Sonics ’79, Lakers ’80, Bulls ’92, Lakers ’00 i Pistons ’04. Można do tego dodać jeszcze kilku finalistów: Warriors ’67, Rockets ’81 i ’86, Suns ’93, Magic ’95, Sonics ’96, Knicks ’99 czy Nets ’03.

To akurat nawet nie było zaskakujące. Brak sensu w pytaniach zadawanych zawodnikom przez dziennikarzy sportowych był dla mnie zawsze przerażający. Żaden z tych gamoni nie zadał mu nigdy pytania o Sekret, ale jestem przekonany, że na 40 różnych sposobów zadawali pytania typu: „Isiah, co czułeś po zdobyciu tytułu?”. Po czym wracali do strefy prasowej i zajadali się chipsami.

W play-offach ’88 Dantley spędzał na parkiecie średnio 33,9 minuty na mecz, a Rodman 20,6 minuty. W mistrzowskim sezonie ’89 Aguirre grał średnio 27,1 minuty, a Rodman 24,1 minuty. Dantley i Rodman notowali średnio 26,5 punktu i 11,6 zbiórki, a Aguirre i Rodman rok później 18,4 punktu i 14,4 zbiórki. Pistons poświęcili osiem punktów na mecz na rzecz lepszej obrony, zbiórek i chemii w drużynie. Słusznie.

Nauczyciel nigdy się nie pogodził z tym transferem. Kiedy w tym samym sezonie zagrał przeciwko Pistons, odszukał przed rozpoczęciem meczu Isiaha i powiedział coś, co bardzo go wkurzyło. To pewnie jakaś koszykarska wersja słynnego cytatu z Ojca chrzestnego: „Wiem, że to ty, Fredo”. Dantley nigdy nie zdobył tytułu mistrzowskiego. Ale, Nauczycielu, musisz to zrozumieć: nie chodziło o koszykówkę!

Program telewizyjny emitowany na ESPN2 w latach 90., którego uczestnicy wraz z Patrickiem oglądali słynne historyczne mecze. Byłem chyba jego jedynym widzem.

Kolejną słabością tamtych Lakers było to, że w trakcie sezonu ’84 Kareem przestał zbierać. Poza tym w tych swoich goglach, z wygoloną głową i tyczkowatą posturą zaczął wyglądać jak jakiś odjechany kosmita. Wszystkie mecze Lakers z sezonów ’88 i ’89 powinny się zaczynać od ujęcia, w którym Kareem wysiada ze statku kosmicznego. Ale nie o tym miałem pisać.

Ta porażka w szóstym meczu jest jedną z najsmutniejszych w historii. Mimo że Isiah ledwo był w stanie się ruszać, na minutę przed końcem Pistons prowadzili różnicą trzech punktów. Przerwa na żądanie, Byron Scott trafia z wyskoku, na 52 sekundy przed końcem jest 102:101 dla Pistons. Isiah gra akcję do końca, po czym pudłuje rzut z odchylenia, stojąc na jednej nodze. 27 sekund do końca, przerwa na żądanie Lakers. Sędziowie gwiżdżą wątpliwy faul na Kareemie (zderzenie z Laimbeerem przy rzucie hakiem), który trafia dwa ważne wolne na 14 sekund przed końcem. Dumars fatalnie pudłuje w ostatniej sekundzie po czasie dla Pistons. Koniec. Gdyby Isiah był zdrowy, rozwaliłby rywali w tej ostatniej minucie szóstego meczu. Jestem tego pewien. Ale to jest koszykówka – musisz być dobry, ale musisz też mieć trochę szczęścia.

.

Po odpadnięciu w rywalizacji z Bostonem w sezonie ’85 menedżer Jack McCloskey zrozumiał, że aby stawić czoła Celtics, potrzebuje z ówczesnego składu tylko trzech zawodników (Isiaha, Vinniego i Laimbeera), bo nikt inny nie zapewnia mu takiej mieszanki atletyzmu i twardej gry. Z numerem 17. draftu wybrał Joego Dumarsa, sprzedał Kelly’ego Tripuckę i Kenta Bensona za Dantleya, a Dana Roundfielda wymienił na Mahorna (twardego skrzydłowego, który miał za zadanie chronić Laimbeera). W drafcie ’85 wybrał z jedenastką Salleya, a z numerem 32. Rodmana, mając nadzieję, że młodzi rezerwowi zamęczą Birda. Tego lata skradł też z Phoenix rezerwowego centra, Jamesa Edwardsa. Było to najbardziej kreatywne 12 miesięcy w wykonaniu generalnego menedżera w historii NBA. McCloskey stworzył wokół Thomasa przyszłych mistrzów NBA, nie mając do dyspozycji ani jednego wyboru w pierwszej dziesiątce draftu ani nie oddając w wymianach żadnego istotnego gracza.

Jedną taką stworzyliśmy specjalnie dla niego na stronie 396 – konkrety. Kogoś takiego jak Battier nie da się sprowadzić do wartości statystycznych. Uznałem to za fascynujące, że w tygodniu, w którym ukazał się pochlebny artykuł Lewisa, (a) według „wskaźnika efektywności zawodników” Johna Hollingera z ESPN.com Battier był na 53. miejscu wśród niskich skrzydłowych i na 272. miejscu z 322 graczy w całej NBA i (b) Houston próbowało go sprzedać.

Cast Away. Poza światem znajduje się na szczycie mojej listy Filmów Najbardziej Nadających Się do Powtórnego Obejrzenia, obok Legendy telewizji, U progu sławy i Infiltracji. Powinni nakręcić Cast Away 2, zrobić z tego thriller, w którym Chuck Noland traci rozum i każe prostytutkom podczas stosunku nakładać na głowy piłki do siatkówki, w końcu zaczyna je mordować, ucieka przed policją i zamieszkuje na ulicy, wykorzystując do przeżycia umiejętności, które nabył w pierwszym filmie. Trochę jak kombinacja pierwszej części Rambo z Milczeniem owiec. Sami byście chętnie zapłacili za bilet do kina na taki film. Przyznajcie się.

Dla czytających po 2025 roku: Spencer i Heidi to para z telewizyjnego reality show, która zniknęła wkrótce po premierze tej książki, bo nawet szatan uznał, że już nie może ich znieść i wtrącił ich w najgłębsze czeluści piekieł.

Mój redaktor (znany od teraz jako Stary Zrzędliwy Redaktor) dodaje: „Oglądałem kiedyś w MSG program poświęcony Clyde’owi, który wspomniał, jak bardzo był zły, że Willis Reed zdobył nagrodę MVP Finałów ’70, bo Frazier uważał, że sam na nią zasługuje. Patrząc na statystyki, z pewnością tak właśnie było. Ale potem dodał, że to przemyślał i zrozumiał, że nigdy nie dokonałby tego, co zrobił w meczu numer siedem, gdyby Willis go do tego nie zainspirował. I znowu wszystko sprowadza się do Sekretu”.

Billups poprowadził Pistons w szalonych rozgrywkach ’04, zaraz po zbyt drastycznej zmianie przepisów faworyzującej drużyny grające defensywnie i rzucające dużo za trzy punkty. Poza tym w tamtym sezonie kompletnie załamała się epoka Shaqa i Kobego, a połowa drużyny zaangażowała się w absurdalny teatrzyk pod tytułem „Nie będę już z tym skurwielem gadał”, a mimo to niewiele brakowało, a zdobyliby tytuł – gdyby tylko Karl Malone nie doznał kontuzji.

W tym momencie wszyscy fani Suns z lat 2004–2007 przyłożyli sobie tą książką w głowę.

Z podobną dynamiką mamy do czynienia w jednostce żołnierzy albo w akademiku studentów pierwszego roku – łączącej tych ludzi bliskości nie da się odtworzyć w szerszym gronie.

Ten akapit powinien się kończyć tak: „Rzadko spotyka się sportowca, który w ciągu trwania kariery nie przybierze na wadze pięć czy osiem kilo, ale jeszcze rzadziej spotyka się kogoś, kto w analogiczny sposób nie przybiera na wadze mentalnie. I to jest właśnie najgorsze u starzejących się mistrzów – zużywa się ich koncentracja i twardość mentalna, które często decydują o zwycięstwie. A przecież to one powinny rekompensować im coraz mniejsze możliwości fizyczne”. Podoba mi się koncept „mentalnej tkanki tłuszczowej”. Czy to oznacza, że 35-letni Eddy Curry będzie miał normalną tkankę tłuszczową i do tego jeszcze mentalną tkankę tłuszczową? Ciekawe, jak to będzie wyglądało?

Brawa dla Doca Riversa za to, że zakazał używania w trakcie tego wyjazdu wszelkich przenośnych urządzeń. Choć sądzę, że zawodnicy nadal mieli prawo oglądać pornosy w pokojach hotelowych.

Nawet jeśli ktoś uważa „niedźwiadki” Poseya za ckliwe, homoerotyczne i mało komfortowe (zwłaszcza jeśli siedziało się w jednym z pierwszych rzędów), stanowiły one widoczny symbol bliskości tej drużyny. Kiedy latem Hornets ściągnęli Poseya i zapłacili mu 25 milionów dolarów, patrzyłem, jak rozdaje takie same uściski Chrisowi Paulowi i Davidowi Westowi, i po raz pierwszy w życiu zrobiło mi się smutno od patrzenia na przytulających się mężczyzn. NBA: miejsce, gdzie możesz zwątpić w swoje preferencje seksualne.

Cytat pochodzi z książki The Game, wspaniałego opisu ostatniego sezonu Drydena w Montreal Canadiens – drużynie, która gra w czymś, co nazywają National Hockey League.

Dokładnie to czułem, kiedy próbowałem dokończyć pisanie pierwszej wersji książki, mając z tyłu głowy ostateczny termin. Myślicie, że Russell, tak jak ja, mógł wykorzystywać papierosy, alkohol, kawę, pilates i wygodne krzesło za 2000 dolarów, żeby poradzić sobie ze stresem i sięgnąć po 11 tytułów mistrzowskich? Czy tylko ja tak mam? Dokończenie zajęło mi tak dużo czasu, że zacząłem znowu palić (tylko dwa, trzy papierosy dziennie, żeby zabić głód nikotynowy), po czym znowu rzuciłem palenie i czułem się, jakby pomiędzy jednym a drugim upłynęło z dziesięć lat.

Przedziwna statystyka z tego meczu: MJ i Pippen trafili tylko 15 z 43 rzutów, Chicago spudłowało 17 z 41 rzutów wolnych, Rodman nie zrobił nic (22 minuty, tylko sześć zbiórek), a Pacers trafili 48 procent rzutów (Bulls – 38). Jakim cudem Bulls zdołali wygrać? Zebrali 22 piłki w ataku, zdobyli 26 punktów z rzutów drugiej szansy i kontrolowali piłkę niczym drużyna hokejowa – biorąc pod uwagę okres od 7 minut i 13 sekund do zakończenia meczu do 31 sekund przed końcem, byli przy piłce przez 270 z możliwych 402 sekund. I obejmuje to około 20–25 sekund martwego czasu, kiedy zegar odliczał sekundy po zdobytych przez nich punktach. Niesamowity mecz, świetnie się go ogląda po raz kolejny.

Dziwna analogia: to samo dotyczy najlepszych zawodników wrestlingu. Na przykład Ric Flair i Shawn Michaels są uznawani za najwybitniejszych w swoich pokoleniach. Czemu? Bo znakomicie potrafili wykorzystać to, co mieli do zaoferowania ich przeciwnicy. Byli w stanie stworzyć świetne widowisko w potyczce z każdym przeciwnikiem, nawet takim, który – jak Hulk Hogan czy Undertaker – dysponuje tylko czterema popisowymi numerami. Ta zasada działa tylko w trzech dyscyplinach sportu: koszykówce, hokeju i wrestlingu. Tak, właśnie nazwałem zawodowy wrestling dyscypliną sportu. Ktoś ma z tym jakiś problem? No, słucham.

To taki punkt, który mógłby służyć do przykucia uwagi w jakimś talk show. Może powinienem naściemniać, że w książce znajduje się rozdział, który odpowiada na pytania: „Czy Jordan został zdyskwalifikowany za hazard?”, „Czy loteria draftowa 1985 roku była ustawiona?”, „Czy skazany za hazard Tim Donaghy miał wspólników?”, „Czy Kobe był winny?”, „Czy przechwałki Wilta Chamberlaina, że spał z 20 tysiącami kobiet, były tylko zasłoną dymną, mającą ukryć jego prawdziwą orientację seksualną?”. Kiedy ktoś poprosi o dodatkowe informacje, mogę powiedzieć: „Słuchaj, musisz po prostu przeczytać tę książkę”. Po czym przez resztę czasu będę opowiadał o tym, że podczas play-offów ’76 Barry grał w peruce. Nie ma wała, żeby Stephen Colbert nie podjarał się takim tematem. (Dopisek w nowym wydaniu: wystąpiłem u Colberta 29 października 2009 roku. Okazało się, że bardziej zainteresowało go moje porównanie Kobego do Nastoletniego Wilkołaka).

Alarm – kod „Kobe”!

Dokładnie tak jak Isiah, po zakończeniu kariery Bill bezskutecznie próbował przekazać innym Sekret Koszykówki w Seattle i Sacramento. Nigdy nie udało się wyjaśnić, dlaczego legendy, które zgłębiły Sekret albo przynajmniej potrafiły go zrozumieć (Russell, MJ, Bird, Magic, Cousy, Baylor i McHale, że wymienię tylko siedmiu), nie były w stanie przekazać go prowadzonym przez siebie drużynom. To jakby przeciwieństwo choroby wenerycznej – nie da się nim zarazić innych.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: