Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czerwony snajper. Wspomnienia z frontu wschodniego - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
7 listopada 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,99
Najniższa cena z 30 dni: 27,90 zł

Czerwony snajper. Wspomnienia z frontu wschodniego - ebook

Jewgienij Nikołajew to jeden z najsłynniejszych rosyjskich strzelców wyborowych. Przypisuje mu się 324 zestrzelenia, głównie wykonane podczas pierwszej zimy obrony Leningradu 1941/1942.
Wspomnienia Nikołajewa, wydane po raz pierwszy w Związku Radzieckim w latach osiemdziesiątych XX wieku, nie są wolne od ideologicznych uprzedzeń. Sam Nikołajew służył w jednostce NKWD. Usprawiedliwia więc wszelkie posunięcia komunistycznej Rosji. Nie kryje swej pogardy dla przeciwnika. Gloryfikuje radzieckiego żołnierza, który głodny i zmarznięty stawiał czoła wrogowi ukrytemu w wygodnych, wręcz komfortowych okopach połączonych przewodami telefonicznymi. 
Wiele miejsca poświęca snajperskiemu rzemiosłu. Opisuje długie godziny obserwacji, podczas których musiał leżeć bez ruchu na siarczystym mrozie, by w końcu dopaść wroga śmiertelnym strzałem. 
Spisane przez Nikołajewa wspomnienia są unikatowym zapisem przeżyć żołnierza podczas najbardziej zaciętych zmagań między Armią Czerwoną a Wehrmachtem w czasie II wojny światowej. Pomagają zrozumieć, co to znaczy być strzelcem wyborowym, i docenić wkład snajperów – tej żołnierskiej elity – w obronę Leningradu.

Jewgienij Adrianowicz Nikołajew, urodzony w 1920 roku w Tambowie. Jako młody mężczyzna pracował w teatrze przy projektowaniu dekoracji. Został powołany do armii we wrześniu 1940 roku, gdzie trafił do oddziału strzelców wyborowych. W 1942 roku został przeniesiony do kontrwywiadu – pracował jako śledczy w strukturach Smiersz w swojej dywizji. Doszedł aż do Berlina i nawet złożył swój podpis na ścianie Reichstagu. Dosłużył się stopnia kapitana gwardii. Po wojnie pracował w gazecie „Tambowska Prawda”. Zmarł w 2002 roku.

Spis treści

Wstęp
Od Autora
Rozdział 1 Rozmyślania porucznika Butorina
Rozdział 2 Zostaję snajperem
Rozdział 3 Mój pierwszy partner
Rozdział 4 „Bij strażaków!”
Rozdział 5 Wojenna codzienność
Rozdział 6 Pojedynek
Rozdział 7 Ciężki bój
Rozdział 8 Niezwykła operacja
Rozdział 9 Byliśmy młodzi
Rozdział 10 Nieoczekiwane spotkanie
Rozdział 11 Na zlocie snajperów
Rozdział 12 Znowu w pułku
Rozdział 13 „Zaproszenie”
Rozdział 14 Znowu w zwiadzie
Rozdział 15 Nasza Żenia
Rozdział 16 Odważne dziewczęta
Rozdział 17 Z wizytą u kirowców
Rozdział 18 Z Radzieckigo Biura Informacyjnego…
Rozdział 19 Taka nasza praca
Rozdział 20 Trzydzieści pięć lat później
Rozdział 21 „Zadziwiająca historia opowiedziana przez Rosjanina”

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8151-061-5
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Sza­cu­nek do cel­ne­go strze­la­nia ce­cho­wał ludz­kość już w cza­sach bi­blij­nych. Nie bez ra­cji jed­ną z naj­bar­dziej zna­nych hi­sto­rii Sta­re­go Te­sta­men­tu jest opo­wieść o tym, jak drob­ny Da­wid, za po­mo­cą pry­mi­tyw­nej bro­ni (pro­cy), cel­nym strza­łem po­wa­lił znacz­nie więk­sze­go od sie­bie i sil­niej­sze­go Go­lia­ta. W póź­niej­szych la­tach ofia­rą łucz­ni­ków an­giel­skich w bi­twach pod Crécu, Po­itiers i Azin­co­urt pa­dło ry­cer­stwo fran­cu­skie, co po raz ko­lej­ny do­wio­dło prze­wa­gi bro­ni „zdal­nej” nad „kon­tak­to­wą”. Łuk wy­ma­gał od strzel­ca jed­nak­że nie tyl­ko wpraw­ne­go oka, lecz rów­nież po­nad­prze­cięt­nej siły fi­zycz­nej, dla­te­go też uczy­nie­nie ze zwy­kłe­go czło­wie­ka strzel­ca było za­ję­ciem ra­czej dłu­gim i kosz­tow­nym. Praw­dzi­wy strze­lec pie­cho­ty po­ja­wił się na ma­so­wą ska­lę do­pie­ro w okre­sie roz­kwi­tu bro­ni pal­nej, któ­ra spra­wi­ła, że do od­da­wa­nia strza­łu nie po­trze­bo­wa­no już siły mię­śni, a je­dy­nie ener­gii po­wsta­łej w efek­cie spa­la­nia ła­dun­ku mio­ta­ją­ce­go. Po­cząt­ko­wo do­no­śność ar­ke­bu­za i musz­kie­tu w nie­wiel­kim tyl­ko stop­niu prze­wyż­sza­ła dy­stans lotu strza­ły łuku czy beł­tu uży­wa­ne­go w ku­szach, a jed­nak w pro­ce­sie do­sko­na­le­nia bro­ni pal­nej (przej­ście od pro­chu czar­ne­go do pro­chu ziar­ni­ste­go, upo­wszech­nie­nie zam­ka skał­ko­we­go za­miast lon­tu, po­pra­wa ja­ko­ści sta­li luf) jej po­ci­ski za­czę­ły po­ko­ny­wać co­raz więk­sze dy­stan­se.

Wraz z po­ja­wie­niem się luf gwin­to­wa­nych za­sięg strza­łu zna­czą­co się zwięk­szył i już w XVIII wieku w pań­stwach nie­miec­kich za­czę­ły po­wsta­wać po­ste­run­ki po­li­cji, któ­rej funk­cjo­na­riu­sze z wła­snych środ­ków na­by­wa­li broń gwin­to­wa­ną. Więk­szość z nich w cza­sie wol­nym od pra­cy trud­ni­ła się my­śli­stwem, wsku­tek cze­go pra­cow­nik ta­kie­go od­dzia­łu zy­skał mia­no „je­gra”, któ­re w ję­zy­ku nie­miec­kim ozna­cza­ło my­śli­we­go (Ja­eger). W boju je­grzy dzia­ła­li ty­ra­lie­rą, znaj­du­jąc się przed głów­ną kon­cen­tra­cją swo­ich wojsk, zaś ich za­da­niem było uniesz­ko­dli­wia­nie wro­gich ofi­ce­rów i osło­na wła­snych sa­pe­rów. W la­tach póź­niej­szych po­dob­ne woj­ska, uzbro­jo­ne w sztu­ce­ry o krót­kich, gwin­to­wa­nych lu­fach, za to du­że­go ka­li­bru, za­czę­ły się po­ja­wiać tak­że w in­nych mo­car­stwach eu­ro­pej­skich. Na naj­więk­szą ska­lę woj­ska zło­żo­ne z je­grów for­mo­wa­no w cza­sach wo­jen na­po­le­oń­skich.

Za oce­anem roz­wój bro­ni gwin­to­wa­nej przy­brał zgo­ła inny cha­rak­ter – proch i ołów w ko­lo­niach bry­tyj­skich i fran­cu­skich były to­wa­rem de­fi­cy­to­wym, dla­te­go też ka­li­ber lufy się zmniej­szał, zwięk­sza­ła się za to jej dłu­gość. Gwa­ran­to­wa­ło to za­rów­no efek­tyw­niej­sze wy­ko­rzy­sta­nie ener­gii pro­chu, jak i względ­nie dużą pręd­kość po­cząt­ko­wą po­ci­sku, po­zy­tyw­nie rzu­tu­ją­cą na do­kład­ność strza­łu oraz jego dzia­ła­nie ra­żą­ce. Broń, któ­ra się w re­zul­ta­cie tego po­ja­wi­ła (ka­ra­bin Ken­tuc­ky), wier­nie słu­ży­ła za­tem swo­je­mu wła­ści­cie­lo­wi tak na po­lo­wa­niu, jak i w boju. W woj­nie o nie­pod­le­głość Sta­nów Zjed­no­czo­nych sfor­mo­wa­no kil­ka od­dzia­łów strze­lec­kich; spo­śród nich naj­więk­szą po­pu­lar­ność zy­ska­ły te z kor­pu­su lek­kiej pie­cho­ty puł­kow­ni­ka Da­nie­la Mor­ga­na, któ­re w bi­twie pod Sa­ra­to­gą zli­kwi­do­wa­ły znacz­ną część ofi­ce­rów bry­tyj­skich, włą­cza­jąc w to ge­ne­ra­ła Si­mo­na Fra­se­ra. W nie­ma­łym stop­niu przy­czy­ni­ło się to do zwy­cię­stwa Ame­ry­ka­nów w bi­twie, któ­ra sta­ła się punk­tem zwrot­nym ca­łej woj­ny.

Woj­ny eu­ro­pej­skie i ame­ry­kań­skie na do­bre ugrun­to­wa­ły jed­no z za­sad­ni­czych za­dań strzel­ców (dys­po­nu­ją­cych bro­nią o wie­le bar­dziej da­le­ko­no­śną niż strzel­by pie­cho­ty li­nio­wej), a mia­no­wi­cie ra­że­nie wro­gich ce­lów o zna­cze­niu prio­ry­te­to­wym. Bli­żej koń­ca XVIII wieku wśród peł­nią­cych służ­bę w In­diach żoł­nie­rzy bry­tyj­skich zro­dził się ter­min to sni­pe, ozna­cza­ją­cy strze­la­nie do be­ka­sa (sni­pe), co wy­ma­ga­ło od strzel­ca nie­zwy­kle cel­ne­go oka. W re­zul­ta­cie do­pro­wa­dzi­ło to do po­ja­wie­nia się sło­wa „snaj­per” (sni­per), któ­re w na­szych cza­sach jest sy­no­ni­mem strzel­ca wy­bo­ro­we­go. Na­wia­sem mó­wiąc, od dzi­siej­sze­go snaj­pe­ra wy­ma­ga się, oprócz wpraw­ne­go oka, tak­że sze­re­gu in­nych umie­jęt­no­ści.

Mimo skoń­czo­nej do­sko­na­ło­ści zam­ka skał­ko­we­go na­le­ży od­no­to­wać, że w pew­nym mo­men­cie stał się on głów­nym czyn­ni­kiem ne­ga­tyw­nie rzu­tu­ją­cym na cel­ność strza­łu. Roz­ło­żo­ny na pół­ce proch pod­czas desz­czu wil­got­niał, po­wo­do­wał nie­bez­piecz­ny dla oczu żoł­nie­rza roz­błysk w cza­sie strza­łu i zbyt wol­no za­pa­lał głów­ny ła­du­nek. Sy­tu­acja po­pra­wi­ła się do­pie­ro w po­cząt­kach XIX wieku wraz z po­ja­wie­niem się zam­ka ka­pi­szo­no­we­go, kie­dy to nie­za­wod­ność i pręd­kość za­pa­la­nia ła­dun­ku mio­ta­ją­ce­go znacz­nie się zwięk­szy­ły, a jed­no­cze­śnie znik­nął – iry­tu­ją­cy strzel­ca – błysk. Oprócz tego po­ja­wi­ły się po­ci­ski typu Mi­nié, któ­re moż­na było bez pro­ble­mu za­ła­do­wać do prze­wo­du lufy, a dzię­ki temu, że mia­ły one wklę­słe dno, pod­czas dzia­ła­nia ci­śnie­nia ga­zów pro­cho­wych roz­sze­rza­ły się i do­kład­nie przy­le­ga­ły do gwin­tu lufy. Wcze­śniej żoł­nierz mu­siał do­słow­nie wbi­jać spo­rej wiel­ko­ści po­cisk do lufy, prze­py­cha­jąc go aż ku jej tyl­nej czę­ści. W efek­cie zwięk­szy­ła się za­rów­no pręd­kość, jak i cel­ność strza­łu, co do­pro­wa­dzi­ło do za­uwa­żal­ne­go wzro­stu od­le­gło­ści, na któ­rą moż­na było strze­lać. W re­zul­ta­cie po­ja­wi­ły się bar­dziej efek­tyw­ne przy­rzą­dy ce­low­ni­cze, a tak­że po­wszech­nie roz­wi­nę­ła się for­ty­fi­ka­cja po­lo­wa, po­nie­waż sal­wy od­da­wa­ne z ka­ra­bi­nów o gwin­to­wa­nych lu­fach w kie­run­ku skon­cen­tro­wa­nych od­dzia­łów pie­cho­ty po­wo­do­wa­ły ogrom­ne stra­ty. W cza­sach „za­ko­py­wa­nia się” pie­cho­ty w zie­mię po­ja­wi­ła się jesz­cze jed­na spe­cja­li­za­cja snaj­pe­ra – pro­wa­dze­nie „nie­po­ko­ją­ce­go” ognia w woj­nie po­zy­cyj­nej.

Mimo że w po­ło­wie XIX wieku róż­ni­ce w uzbro­je­niu pie­cho­ty li­nio­wej i strzel­ców wy­bo­ro­wych prak­tycz­nie za­ni­kły, po­ja­wił się inny przy­rząd, któ­ry wi­zu­al­nie świad­czył o przy­na­leż­no­ści ka­ra­bi­nu do snaj­pe­ra, a mia­no­wi­cie ce­low­nik optycz­ny, zwa­ny też nie­kie­dy te­le­sko­po­wym. W Eu­ro­pie na tę no­win­kę nie zwró­co­no szcze­gól­nej uwa­gi, na­to­miast za oce­anem, gdzie wy­buch­ła woj­na Pół­no­cy z Po­łu­dniem, strzel­ców wy­po­sa­żo­nych w ka­ra­bi­ny z ce­low­ni­ka­mi optycz­ny­mi usi­ło­wa­no zgru­po­wać w od­ręb­ne od­dzia­ły, wy­zna­cza­jąc im za­rów­no za­da­nia na­le­żą­ce nie­gdyś do je­grów, jak i na­kła­da­jąc na nich obo­wią­zek „ter­ro­ry­zo­wa­nia” prze­ciw­ni­ka. Wy­pa­da za­sy­gna­li­zo­wać, że z tego dru­gie­go za­da­nia snaj­pe­rzy tak Pół­no­cy, jak i Po­łu­dnia wy­wią­za­li się wzo­ro­wo, li­kwi­du­jąc po­kaź­ną licz­bę wro­gich do­wód­ców. Z dru­giej jed­nak stro­ny kon­cen­tra­cja strzel­ców wy­bo­ro­wych w jed­nej gru­pie nie zda­ła eg­za­mi­nu – o wie­le lep­sze re­zul­ta­ty osią­gnię­to dzię­ki włą­cze­niu tych „spe­cja­li­stów” do zwy­kłej pie­cho­ty li­nio­wej. W trak­cie dzia­łań bo­jo­wych oka­za­ło się też, że od snaj­pe­ra wy­ma­ga się po­nad­to umie­jęt­no­ści zręcz­ne­go ka­mu­fla­żu, po­nie­waż w sy­tu­acji, kie­dy prze­ciw­nik orien­to­wał się, że strze­la do nie­go snaj­per, na­tych­miast otwie­rał ogień hu­ra­ga­no­wy w kie­run­ku wszyst­kich po­dej­rza­nych obiek­tów.

W taki oto spo­sób już w po­ło­wie XIX wieku zo­stał z grub­sza na­kre­ślo­ny ze­staw za­dań po­wie­rza­nych snaj­pe­ro­wi, wy­mo­gi co do jego uzbro­je­nia, a tak­że ka­ta­log spraw­no­ści, któ­re po­win­ny były cha­rak­te­ry­zo­wać strzel­ca ta­kie­go typu. Nie­mniej jed­nak, kie­dy roz­pę­ta­ła się I woj­na świa­to­wa, żad­na ze stron w niej uczest­ni­czą­cych nie mia­ła w ar­se­na­le swo­ich sił zbroj­nych od­dzia­łów snaj­per­skich. Spo­wo­do­wa­ne to było ab­so­lut­ną pew­no­ścią do­wód­ców co do tego, iż dzia­ła­nia bo­jo­we będą no­sić cha­rak­ter przej­ścio­wy i ma­new­ro­wy, bez po­trze­by ucie­ka­nia się do środ­ków for­ty­fi­ka­cji po­lo­wej. Oczy­wi­sto­ścią jest, że w cią­gu pół­wie­cza ka­ra­bi­ny po­waż­nie zmo­dy­fi­ko­wa­no – w od­róż­nie­niu od bro­ni od­przo­do­wej okre­su woj­ny krym­skiej i se­ce­syj­nej, któ­rej to bro­ni żoł­nierz znaj­du­ją­cy się w po­zy­cji le­żą­cej nie był w sta­nie za­ła­do­wać, nowe „ma­ga­zyn­ki” umoż­li­wia­ły po­now­ne za­ła­do­wa­nie nie­mal na­tych­miast i w do­wol­nej po­zy­cji. Ka­ra­bi­ny ta­kie strze­la­ły tak­że da­lej i cel­niej, a dzię­ki sto­so­wa­ne­mu w nich pro­cho­wi bez­dym­ne­mu nie zdra­dza­ły po­zy­cji strze­la­ją­ce­go i umoż­li­wia­ły pro­wa­dze­nie dłu­go­trwa­łe­go ognia bez ko­niecz­no­ści czysz­cze­nia bro­ni. Za­kła­da­no, że pod­czas dzia­ła­nia ty­ra­lie­rą żoł­nie­rze pie­cho­ty, wy­ko­rzy­stu­jąc ukształ­to­wa­nie te­re­nu, zdo­ła­ją do­trzeć do prze­ciw­ni­ka z ak­cep­to­wal­nym po­zio­mem strat. W rze­czy­wi­sto­ści było jed­nak zu­peł­nie ina­czej.

Wy­po­sa­że­nie jed­no­stek pie­cho­ty w po­kaź­ny za­sób ka­ra­bi­nów ma­szy­no­wych i wzrost do­no­śno­ści (włą­cza­jąc w to strze­la­nie z po­zy­cji za­mknię­tych) oraz efek­tyw­no­ści (dzię­ki szrap­ne­lom i gra­na­tom) ognia ar­ty­le­ryj­skie­go do­pro­wa­dzi­ło do ogrom­nych strat pod­czas ata­ków. W efek­cie tego pie­cho­ta – za­miast pro­wa­dzić zin­ten­sy­fi­ko­wa­ne ma­new­ry – „za­ko­pa­ła się” w zie­mi, a li­nię fron­tu po­kry­ła gę­sta sieć tran­szei. W tej sy­tu­acji nie­zwy­kle waż­na sta­wa­ła się moż­li­wość bez­u­stan­ne­go trzy­ma­nia prze­ciw­ni­ka w na­pię­ciu i do­słow­nie unie­mo­ż­li­wie­nie mu wy­chy­le­nia nosa z oko­pu. Wy­cień­czo­na z po­wo­du per­ma­nent­ne­go ter­ro­ru snaj­per­skie­go obro­na nie­przy­ja­ciel­ska sta­wa­ła się za­tem dużo ła­twiej­szym ce­lem pod­czas na­tar­cia.

Pierw­sze od­dzia­ły snaj­per­skie po­ja­wi­ły się w ar­mii nie­miec­kiej, co nie może bu­dzić spe­cjal­ne­go zdzi­wie­nia, po­nie­waż to wła­śnie nie­miec­ki prze­mysł optycz­ny był w sta­nie do­star­czyć swo­im oby­wa­te­lom (spor­tow­com i my­śli­wym), a tak­że woj­sko­wym szko­łom strze­lec­kim, nie­za­wod­nych ce­low­ni­ków te­le­sko­po­wych, zdol­nych wy­trzy­mać sys­te­ma­tycz­nie zwięk­sza­ją­cy się od­rzut ka­ra­bi­nów strze­la­ją­cych po­ci­ska­mi o du­żej mocy. Pod­ję­ta zresz­tą przez do­wódz­two nie­miec­kie pró­ba „zmo­bi­li­zo­wa­nia” bro­ni na­le­żą­cej do oby­wa­te­li speł­zła na ni­czym – jej wła­ści­cie­le ka­te­go­rycz­nie od­mó­wi­li wy­da­nia swo­ich pry­wat­nych ka­ra­bi­nów, a nie­licz­ne eg­zem­pla­rze, któ­re tra­fi­ły na front, roz­cza­ro­wa­ły swo­ją ba­li­sty­ką ob­li­czo­ną na na­bo­je 8×57 wz. 1888 wy­po­sa­żo­ne w po­ci­ski o ma­łej pręd­ko­ści, o wierz­choł­ku nie szpi­cza­stym, a za­okrą­glo­nym. Jed­nak­że już w po­cząt­kach 1915 roku po­ja­wi­ły się ce­low­ni­ki, któ­re były w sta­nie wy­trzy­mać od­rzut no­we­go na­bo­ju, a tak­że wspor­ni­ki prze­zna­czo­ne do usta­wia­nia na nich przy­rzą­dów optycz­nych w ka­ra­bi­nach Mau­ser wz. 1898. Wspor­ni­ki owe kon­stru­owa­no w Pru­sach i Ba­wa­rii, przy czym pier­ście­nie tych dru­gich utrzy­my­wa­ły ce­low­nik bez­po­śred­nio nad ko­mo­rą zam­ko­wą, co po­zy­tyw­nie wpły­wa­ło na ba­lans bro­ni i wy­go­dę bra­nia obiek­tów na cel, choć jed­no­cze­śnie zmu­sza­ło do ła­do­wa­nia ma­ga­zyn­ku po jed­nym na­bo­ju. W sys­te­mie pru­skim z ko­lei pier­ście­nie znaj­do­wa­ły się u góry i na lewo od ko­mo­ry zam­ko­wej, co umoż­li­wia­ło ła­do­wa­nie ka­ra­bi­nu z łód­ki na­bo­jo­wej, cho­ciaż ne­ga­tyw­nie od­bi­ja­ło się na er­go­no­mii. Same ce­low­ni­ki pro­du­ko­wa­ły róż­ne fir­my, wśród któ­rych było też słyn­ne przed­się­bior­stwo Carl Ze­iss.

Po­wta­rza­ją­ce się przy­pad­ki śmier­ci z po­wo­du ran gło­wy nie wzbu­dzi­ły po­cząt­ko­wo szcze­gól­nych po­dej­rzeń An­gli­ków, jed­nak­że w kon­se­kwen­cji jed­ne­go z ata­ków w ręce żoł­nie­rzy bry­tyj­skich tra­fił Mau­ser wy­po­sa­żo­ny w przy­rzą­dy optycz­ne, w re­zul­ta­cie cze­go do­wódz­two woj­sko­we An­glii przy­stą­pi­ło do pra­cy nad kon­struk­cją wła­sne­go ekwi­pun­ku snaj­per­skie­go. W cha­rak­te­rze bro­ni tym­cza­so­wej wy­ko­rzy­sty­wa­no ka­ra­bi­ny zna­ne Bry­tyj­czy­kom pod na­zwą „Pat­tern 14” i „Ed­dy­sto­ne”. Tę samą broń Ame­ry­ka­nie okre­śla­li mia­nem „En­field” i „M1917”, z ko­lei w in­nych kra­jach na­zy­wa­no ją bry­tyj­skim Mau­se­rem. Kon­tyn­gent ka­na­dyj­ski zaś uży­wał wła­snej kon­struk­cji ka­ra­bi­nów Ross, któ­re sta­ły się naj­cel­niej­szą (ale nie naj­bar­dziej nie­za­wod­ną) bro­nią na na­bo­je .303 Bri­tish. Wspól­ną ce­chą obu sys­te­mów były me­cha­nicz­ne przy­rzą­dy ce­low­ni­cze ze znaj­du­ją­cą się przy oku strzel­ca re­gu­lo­wa­ną po­krę­tłem szczer­bin­ką, któ­ra dzię­ki dłu­giej li­nii ce­lo­wa­nia gwa­ran­to­wa­ła zwięk­szo­ną sku­tecz­ność tra­fia­nia. „Me­cha­ni­ka” ustę­po­wa­ła zresz­tą „opty­ce”, dla­te­go też osta­tecz­nie An­gli­cy wy­po­sa­ży­li swo­je ka­ra­bi­ny Lee-En­field w so­lid­ne ce­low­ni­ki te­le­sko­po­we No. 32, zaś do „Ed­dy­sto­ne’ów” mon­to­wa­no ce­low­ni­ki firm Pe­ri­sco­pic Prism Co. i Al­dis, przy czym te dru­gie in­sta­lo­wa­no na wspor­ni­kach wy­po­sa­żo­nych w pier­ście­nie prze­su­nię­te w lewo (na mo­dłę sys­te­mu pru­skie­go).

Fran­cja, so­jusz­nik Wiel­kiej Bry­ta­nii, w cha­rak­te­rze za­sad­ni­cze­go ka­ra­bi­nu snaj­per­skie­go ko­rzy­sta­ła ze spraw­dzo­ne­go mo­de­lu Le­bel Mle 1886, któ­re­go so­lid­na ko­mo­ra zam­ko­wa gwa­ran­to­wa­ła wy­so­kie sku­pie­nie tra­fień. Ka­ra­bin wy­po­sa­żo­no w optycz­ne przy­rzą­dy ce­low­ni­cze fir­my Pu­te­aux mo­del APX16/APX17, któ­rych mo­co­wa­nie – za spra­wą skom­pli­ko­wa­nej pro­ce­du­ry ła­do­wa­nia ma­ga­zyn­ku lu­fo­we­go Le­be­la – było prze­su­nię­te w lewą stro­nę.

Dra­ma­tycz­nie skrom­ną licz­bą ce­low­ni­ków optycz­nych dys­po­no­wa­ły tak­że Wło­chy i Au­stro-Wę­gry, któ­re mon­to­wa­ły je do ka­ra­bi­nów Car­ca­no Mod. 91 oraz Man­n­li­cher M1895. W po­zo­sta­łych kra­jach, włą­cza­jąc w to Ro­sję, ka­ra­bi­nów snaj­per­skich uży­wa­no bar­dzo rzad­ko.

W okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym (lata 20. i 30.) w ar­miach eu­ro­pej­skich po­dej­ście do bro­ni snaj­per­skiej wła­ści­wie się nie zmie­ni­ło od chwi­li za­koń­cze­nia I woj­ny świa­to­wej (co naj­wy­żej po­ja­wi­ło się kil­ka udo­sko­na­lo­nych mo­de­li ce­low­ni­ków). Było to re­zul­ta­tem chro­nicz­nej nie­chę­ci lu­dzi zwią­za­nych z woj­skiem do ko­lej­ne­go ugrzęź­nię­cia w woj­nie po­zy­cyj­nej. Kró­lo­wa­ło prze­ko­na­nie, że lot­nic­two, czoł­gi i pie­cho­ta zme­cha­ni­zo­wa­na do spół­ki z ar­ty­le­rią po­zwo­lą unik­nąć „za­ko­py­wa­nia się” w tran­sze­jach. Kwin­te­sen­cją ta­kie­go po­dej­ścia do spra­wy sta­ła się nie­miec­ka kon­cep­cja „woj­ny bły­ska­wicz­nej”, blitz­krie­gu, któ­ry w ogó­le nie prze­wi­dy­wał „sie­dze­nia w oko­pach”. Żoł­nierz pie­cho­ty po­wi­nien szyb­ko iden­ty­fi­ko­wać cel i mieć wy­star­cza­ją­co sze­ro­kie pole wi­dze­nia, do cze­go ko­niecz­ny był cał­ko­wi­cie inny ce­low­nik, umoż­li­wia­ją­cy bra­nie obiek­tu na cel przy oboj­gu otwar­tych oczach. Dla­te­go skon­stru­owa­no ce­low­ni­ki te­le­sko­po­we ZF 40 i ZF 41 mon­to­wa­ne nie nad ko­mo­rą zam­ko­wą, a w po­bli­żu pod­sta­wy ce­low­ni­ka, przy czym sto­pień po­więk­sze­nia roz­mia­rów celu w oku­la­rze tej opty­ki wy­no­sił za­le­d­wie 1,5× za­miast ty­po­wych 2,5× – 3×, za to mak­sy­mal­na od­le­głość oczu strzel­ca od oku­la­ru, przy któ­rej ob­raz w ce­low­ni­ku jest jesz­cze wi­docz­ny, była nie­zwy­kle duża. Strze­la­ją­cy nie mu­siał już mru­żyć dru­gie­go oka i zy­ski­wał moż­li­wość bar­dzo szyb­kie­go „chwy­ta­nia” celu dzię­ki jesz­cze jed­nej ce­sze ce­low­ni­ka optycz­ne­go, a mia­no­wi­cie usta­wie­niu zna­ku ce­low­ni­cze­go i celu w jed­nej po­wierzch­ni ogni­sko­wej, w re­zul­ta­cie cze­go oko strzel­ca nie mu­sia­ło ogni­sko­wać się na prze­mian to na szczer­bin­ce, to na musz­ce, to znów na celu. Obec­nie ce­low­ni­ki tego typu, któ­re w przy­pad­ku bro­ni oso­bi­stej otrzy­ma­ły mia­no „Sco­ut”, wy­ko­rzy­sty­wa­ne są w ka­ra­bi­nach ma­szy­no­wych róż­nych ar­mii świa­ta. W szcze­gól­no­ści w ame­ry­kań­skich ka­ra­bi­nach M4 mon­to­wa­ne są nie­po­więk­sza­ją­ce (1×) ce­low­ni­ki Aim­po­int M68, dzię­ki cze­mu moż­li­wość tra­fie­nia celu za­uwa­żal­nie wzro­sła.

W ZSRR wa­riant wy­bo­ro­wy ka­ra­bi­nu Mo­sin-Na­gant na ma­so­wą ska­lę pro­du­ko­wa­ny był od 1936 roku, a wy­po­sa­żo­no go we wspor­nik umo­co­wa­ny z le­wej stro­ny ko­mo­ry zam­ko­wej. Od se­ryj­nych trio­chli­nie­jek mo­de­le snaj­per­skie róż­ni­ły się lu­fa­mi z lep­szych ga­tun­ków sta­li oraz do­kład­niej­szym sku­pie­niem i wy­dłu­żo­nym, za­gię­tym trzon­kiem rę­ko­je­ści zam­ka, któ­ry po­zwa­lał po­now­nie za­ła­do­wać broń, nie za­cze­pia­jąc o przy­mo­co­wa­ny nad ko­mo­rą zam­ko­wą ce­low­nik. Skon­stru­owa­ny na ba­zie opty­ki nie­miec­kiej ce­low­nik Je­miel­ja­no­wa (w skró­ce: „PE”) miał czte­ro­krot­ne przy­bli­że­nie i ce­cho­wał się ra­czej to­por­ną kon­struk­cją, a jed­nak wy­róż­niał się pew­nym uni­ka­to­wym i no­wa­tor­skim ele­men­tem. Po­łą­cze­nie „PE” z ka­ra­bi­nem au­to­ma­tycz­nym AWS-36 wz. 1936 kon­struk­cji Si­mo­no­wa sta­ło się pierw­szym na świe­cie ma­so­wym, sa­mo­pow­ta­rzal­nym ze­sta­wem snaj­per­skim. Na­stęp­nie, w toku do­świad­czeń wy­nie­sio­nych z eks­plo­ata­cji, opra­co­wa­no bar­dziej kom­pak­to­wy i pro­sty „ce­low­nik uni­wer­sal­ny” („PU”) z po­więk­sze­niem 3,6×, sto­so­wa­ny za­rów­no w wa­rian­cie wy­bo­ro­wym trio­chli­niej­ki, jak i w sa­mo­pow­ta­rzal­nych ka­ra­bi­nach SWT-38 i SWT-40 kon­struk­cji To­ka­rie­wa od­po­wied­nio z roku 1938 i 1940. Wszyst­kie wy­mie­nio­ne po­wy­żej ra­dziec­kie ka­ra­bi­ny snaj­per­skie nie­mal od razu po na­pa­ści hi­tle­row­skich Nie­miec na ZSRR sta­ły się naj­bar­dziej po­żą­da­ną przez żoł­nie­rzy nie­miec­kich zdo­by­czą. Tak wiel­kie za­in­te­re­so­wa­nie bro­nią ra­dziec­ką spo­wo­do­wa­ne było obec­no­ścią w niej opty­ki za­pew­nia­ją­cej więk­sze przy­bli­że­nie, a po­nad­to umiesz­czo­nej znacz­nie bli­żej oka strzel­ca. Po upad­ku kon­cep­cji blitz­krie­gu i „woj­ny oko­po­wej” snaj­per­ski „za­kres ro­bo­czy” w Sta­lin­gra­dzie prze­su­nął się w kie­run­ku bar­dziej ty­po­wej od­le­gło­ści – od 300 me­trów i wię­cej. Ce­low­ni­ki ra­dziec­kie w no­wych wa­run­kach oka­za­ły się po pro­stu bar­dziej efek­tyw­ne.

W celu spro­sta­nia zwięk­sza­ją­ce­mu się za­kre­so­wi od­le­gło­ści nie­miec­kie si­ły zbroj­ne pod nu­me­rem ZF 42 włą­czy­ły do swe­go ar­se­na­łu róż­ne ce­low­ni­ki ko­mer­cyj­ne z przy­bli­że­niem od 4× do 6×, choć jed­no­cze­śnie rzad­ko od­po­wia­da­ją­ce wy­ma­ga­niom ekwi­pun­ku wo­jen­ne­go (w szcze­gól­no­ści do­ty­czy­ło to od­no­to­wy­wa­nia przy­pad­ków uszko­dze­nia ce­low­ni­ków – za­rów­no z po­wo­du nie­wła­ści­wej eks­plo­ata­cji, jak i pod dzia­ła­niem od­rzu­tu). Do­pie­ro od 1943 roku w Niem­czech za­czę­to pro­duk­cję ta­nich i nie­za­wod­nych ce­low­ni­ków ZF 4, na­zy­wa­nych tak z ra­cji do­stęp­ne­go w nich po­więk­sze­nia (4×) i za­pro­jek­to­wa­nych z oczy­wi­stej in­spi­ra­cji ra­dziec­kie­go ce­low­ni­ka „PU”. Dzię­ki szyb­ko zdej­mo­wal­ne­mu wspor­ni­ko­wi ce­low­nik ZF 4 mógł być mon­to­wa­ny w ty­po­wym miej­scu (nad ko­mo­rą zam­ko­wą) i gwa­ran­to­wał tra­fie­nie celu na ty­po­wym „ro­bo­czym” dy­stan­sie snaj­per­skim. Pro­duk­cja ce­low­ni­ka „Sco­ut” ZF 41/1 trwa­ła jed­nak aż do 1945 roku.

Ka­ra­bi­ny snaj­pe­rów ra­dziec­kich tak­że od­po­wia­da­ły wy­ma­ga­niom sta­wia­nym przed bro­nią snaj­per­ską, z wy­jąt­kiem me­cha­ni­zmu spu­sto­wo-ude­rze­nio­we­go trio­chli­niej­ki, cha­rak­te­ry­zu­ją­ce­go się po­je­dyn­czym dzia­ła­niem i skraj­nie nie­uda­nym bez­piecz­ni­kiem. W li­te­ra­tu­rze wspo­mnie­nio­wej po­ja­wia­ją się tak­że za­rzu­ty w sto­sun­ku do sa­mo­pow­ta­rzal­ne­go ka­ra­bi­nu To­ka­rie­wa, któ­re­mu re­gu­lar­nie wy­ty­ka się przede wszyst­kim brak nie­za­wod­no­ści i ni­ską cel­ność. Za­rów­no jed­nak Fi­no­wie, jak i Niem­cy bar­dzo ce­ni­li so­bie zdo­bycz­ne SWT, przyj­mu­jąc owe ka­ra­bi­ny w skład swo­je­go ar­se­na­łu – w tym tak­że snaj­per­skie­go. Ogó­łem „za­wod­ność” SWT w wa­run­kach fron­to­wych moż­na wy­tłu­ma­czyć nie­do­sta­tecz­ną zna­jo­mo­ścią po­wie­rzo­ne­go mie­nia wśród zde­cy­do­wa­nej więk­szo­ści żoł­nie­rzy Ro­bot­ni­czo-Chłop­skiej Ar­mii Czer­wo­nej, co w kon­se­kwen­cji pro­wa­dzi­ło do nie­wła­ści­we­go na­no­sze­nia sma­ru (czę­sto po­śled­nie­go ga­tun­ku) na kon­kret­ne ele­men­ty bro­ni, a tak­że błęd­ne­go usta­wie­nia re­gu­la­to­ra ko­mo­ry ga­zo­wej. Oprócz tego de­fi­cyt ro­dzi­me­go pro­chu ka­ra­bi­no­we­go, któ­ry wy­wo­ła­ły dzia­ła­nia wo­jen­ne, był kom­pen­so­wa­ny na mocy Lend-Le­ase Actu do­sta­wa­mi z USA. Jak sy­gna­li­zu­je zna­ny hi­sto­ryk woj­sko­wo­ści Mi­cha­ił Ni­ko­ła­je­wicz Swi­rin, do­dat­ki zmniej­sza­ją­ce wy­do­by­wa­ją­cy się z lufy roz­błysk, któ­re za­wie­rał przy­sy­ła­ny w ra­mach wy­żej wspo­mnia­nej usta­wy proch, pro­wa­dzi­ły do szyb­sze­go gro­ma­dze­nia się na­ga­ru w otwo­rach od­pro­wa­dza­ją­cych gazy z lufy, któ­rych czysz­cze­nie w wa­run­kach fron­to­wych było bar­dzo utrud­nio­ne. Ame­ry­kań­ski punkt wi­dze­nia kon­cen­tru­je się z ko­lei na za­war­to­ści w Lend-Le­ase’owskim pro­chu 2-ni­tro­di­fe­ny­lo­ami­ny (spo­wal­nia­ją­cej jego pro­ces roz­pa­du) oraz wę­gla­nu wap­nia, re­gu­lu­ją­ce­go kwa­so­wość pod­czas spa­la­nia pro­chu. Oba do­dat­ki za­wie­ra­ły jed­nak spo­ro wę­gla, któ­ry wła­śnie w po­sta­ci na­ga­ru za­ty­kał otwo­ry od­pro­wa­dza­ją­ce gazy. Sy­tu­acja kom­pli­ko­wa­ła się tym bar­dziej, że proch ame­ry­kań­ski miał inną niż ro­dzi­my pro­dukt krzy­wą ci­śnie­nia w lu­fie, co rów­nież wy­ma­ga­ło do­kład­nej re­gu­la­cji ko­mo­ry ga­zo­wej. Za­rzu­ty sta­wia­ne SWT-40 były tak­że kon­se­kwen­cją obec­no­ści bar­dziej po­chy­łych na­cięć we­wnątrz jego lufy, z po­wo­du cze­go broń, pod­czas strze­la­nia po­ci­skiem cięż­kim, ustę­po­wa­ła w pla­nie sku­pie­nia i do­no­śno­ści wy­bo­ro­we­mu wa­rian­to­wi trio­chli­niej­ki. Z dru­giej jed­nak stro­ny wie­lu snaj­pe­rów ra­dziec­kich (w tym Bo­ha­ter Związ­ku Ra­dziec­kie­go Lud­mi­ła Paw­li­czen­ko, któ­ra na swo­im kon­cie ma 309 zli­kwi­do­wa­nych hi­tle­row­ców), przy­zna­wa­ło pal­mę pierw­szeń­stwa właś­nie snaj­per­skie­mu wa­rian­to­wi SWT-40.

Uwzględ­nia­jąc wszyst­ko to, co zo­sta­ło za­sy­gna­li­zo­wa­ne po­wy­żej, moż­na skon­klu­do­wać, że przed wy­bu­chem Wiel­kiej Woj­ny Oj­czyź­nia­nej Zwią­zek Ra­dziec­ki dys­po­no­wał w peł­ni przy­zwo­itym ar­se­na­łem snaj­per­skim, któ­ry w ni­czym nie ustę­po­wał wzor­com świa­to­wym, a bio­rąc pod uwa­gę cały sze­reg in­nych pa­ra­me­trów, na­wet zna­czą­co je prze­wyż­szał. Nie­mniej jed­nak każ­dy ka­ra­bin jest tyl­ko na­rzę­dziem w rę­kach snaj­pe­ra i wy­łącz­nie od czło­wie­ka za­le­ży osta­tecz­ny re­zul­tat jego dzia­ła­nia. Im­po­nu­ją­cy ka­ta­log zwy­cięstw snaj­pe­rów ra­dziec­kich jest na­ma­cal­nym po­twier­dze­niem sku­tecz­no­ści pro­gra­mów szko­le­nio­wych pro­wa­dzo­nych za­rów­no przed po­wo­ła­niem do ar­mii, jak i w ra­mach przy­spo­so­bie­nia woj­sko­we­go oraz spor­to­we­go, re­ali­zo­wa­nych w Związ­ku Ra­dziec­kim w okre­sie mię­dzy dwie­ma woj­na­mi świa­to­wy­mi. Żad­ne zresz­tą przy­go­to­wa­nie ar­ty­le­ryj­skie nie jest w sta­nie po­móc w prze­zwy­cię­że­niu stra­chu przed śmier­cią, któ­ry po­ja­wia się przed każ­dą bez wy­jąt­ku wal­ką. Tym, któ­rym po­świę­co­na jest ni­niej­sza książ­ka, się to uda­ło, po­nie­waż bro­ni­li oni Oj­czy­zny.

Ma­rin Mił­czewI wojna znów
Blokada znów…
A może czas zapomnieć nam?
Niektórzy mówią, że
„Nie trzeba,
Nie trzeba rozdrapywać ran.
Bo już się przecież nam znudziło
O wojnie słuchać opowieści,
I wierszy tyle się mówiło,
I zbrzydły o blokadzie treści”.
I można przyznać słuszność słowom,
Za pewnik można wziąć ich treść.
Lecz nawet jeśli jest to prawda,
To taka prawda –
Fałszem jest!
Ja nie na próżno tak się troszczę,
By wciąż pamiętać wojnę tę,
Pamięć ta przecież – nam sumieniem,
które
Jak siłę trzeba mieć…

Jurij Woronow

------------------------------------------------------------------------

Prze­kład (nie­opu­bli­ko­wa­ny) au­tor­stwa Ewe­li­ny Pa­ra­fiń­skiej – przyp. tłum.Od Autora

Za­chę­co­ny w swo­im cza­sie i nie­ja­ko na­tchnio­ny przez wiel­kie­go pi­sa­rza i po­etę okre­su woj­ny, K.M. Si­mo­no­wa, zdo­by­łem się na od­wa­gę i po­sta­no­wi­łem na­pi­sać książ­kę o woj­nie, w któ­rej za­mie­ści­łem epi­graf z wier­sza le­nin­gradz­kie­go po­ety Ju­ri­ja Pie­tro­wi­cza Wo­ro­no­wa. Wer­sy te, któ­re głę­bo­ko za­pa­dły mi w du­szę, przy­wo­ła­łem nie tyl­ko po to, by pa­mięć o woj­nie nie zga­sła, lecz tak­że dla­te­go, żeby to, o czym opo­wie­dzia­łem, przy­nio­sło po­ży­tek na­sze­mu do­ra­sta­ją­ce­mu po­ko­le­niu.

Prze­szedł­szy cięż­ką szko­łę ży­cia i woj­ny, ja – sze­re­go­wy żoł­nierz, któ­ry prze­mie­rzył szlak od Na­rew­skiej Bra­my Trium­fal­nej w Le­nin­gra­dzie do Bra­my Bran­den­bur­skiej w Ber­li­nie i prze­trwał wraz ze swy­mi to­wa­rzy­sza­mi dzie­więć­set dni blo­ka­dy – pra­gnę po­dzie­lić się z mło­dzie­żą wszyst­kim tym, cze­go do­świad­czy­łem w tych naj­trud­niej­szych dla na­szej Oj­czy­zny la­tach, kie­dy każ­dy z nas zda­wał eg­za­min z wy­trwa­ło­ści i mę­stwa. Moim za­mia­rem było otwar­cie jesz­cze jed­nej kar­ty hi­sto­rii Wiel­kiej Woj­ny Oj­czyź­nia­nej: opo­wie­dze­nie o tym, jak w ob­lę­żo­nym Le­nin­gra­dzie zro­dził się i na­bie­rał ma­so­we­go cha­rak­te­ru ruch snaj­per­ski, któ­ry ode­grał ogrom­ną rolę w po­zy­cyj­nej, „oko­po­wej” woj­nie w wa­run­kach blo­ka­dy Le­nin­gra­du.

Sta­rze­ją się we­te­ra­ni. Nie­mal pięć­dzie­siąt lat upły­nę­ło od wy­da­rzeń, o któ­rych opo­wia­da książ­ka Gwiaz­dy na ka­ra­bi­nie (Звёзды на винтовке) . Za­sad­ni­czo jest to po­czą­tek woj­ny, pierw­szy jej rok – naj­trud­niej­szy okres dla ob­lę­żo­ne­go Le­nin­gra­du. Jesz­cze kie­dy trwa­ła woj­na, za­czą­łem gro­ma­dzić ma­te­ria­ły: przy­pa­try­wa­łem się wy­da­rze­niom, lu­dziom, utrwa­la­łem każ­dy cha­rak­te­ry­stycz­ny rys wo­jen­nej co­dzien­no­ści, zbie­ra­łem wy­cin­ki z ga­zet, do­ku­men­ty, prze­cho­wy­wa­łem zdję­cia, za­pa­mię­ty­wa­łem opo­wie­ści to­wa­rzy­szy. Wszyst­ko to bar­dzo mi się póź­niej przy­da­ło i ogrom­nie uła­twi­ło pra­cę nad rę­ko­pi­sem.

Wy­ra­żam swo­ją głę­bo­ką wdzięcz­ność moim kra­ja­nom – to­wa­rzy­szom bro­ni: we­te­ra­nom 21. (109.) Czer­wo­nosz­tan­da­ro­wej, na­gro­dzo­nej Or­de­rem Su­wo­ro­wa Le­nin­gradz­kiej Dy­wi­zji Strze­lec­kiej wojsk NKWD, a w szcze­gól­no­ści by­łe­mu ko­mi­sa­rzo­wi jej 14. Czer­wo­nosz­tan­da­ro­we­go Puł­ku wojsk NKWD, nie­ży­ją­ce­mu już puł­kow­ni­ko­wi re­zer­wy Iwa­no­wi Il­ji­czo­wi Aga­szy­no­wi, któ­ry bar­dzo mi po­ma­gał i sta­le wspie­rał w cza­sie pra­cy nad książ­ką.

Ni­niej­sza edy­cja książ­ki jest jej dru­gim wy­da­niem (uprzed­ni tekst do­świad­czył po­waż­nej „wy­cin­ki” ma­te­ria­łu przy­go­to­wa­ne­go do pu­bli­ka­cji przez „Le­niz­dat”). W pierw­szym wa­rian­cie z rę­ko­pi­su usu­nię­to wie­le in­for­ma­cji, o któ­rych w cza­sach „za­sto­ju” bądź to nie moż­na było wspo­mi­nać, bądź też przed­sta­wio­ne wy­da­rze­nia nie in­te­re­so­wa­ły wy­daw­cy. Obec­nie książ­ka zo­sta­ła zna­czą­co zmie­nio­na, roz­sze­rzo­na i usu­nię­to z niej po­mył­ki za­war­te w wy­da­niu pierw­szym.

------------------------------------------------------------------------

Pierw­sze wy­da­nie ro­syj­skie uka­za­ło się w 1985 roku – przyp. tłum.

Le­niz­dat – ra­dziec­kie i ro­syj­skie wy­daw­nic­two dzia­ła­ją­ce w Le­nin­gra­dzie (a na­stęp­nie Pe­ters­bur­gu) w la­tach 1938–2009. Wy­glą­da na to, że Jew­gie­nij Ni­ko­ła­jew przy­go­to­wy­wał przed­mo­wę do dru­gie­go wy­da­nia swo­jej książ­ki, któ­re jed­nak uka­za­ło się do­pie­ro w roku 2009 (7 lat po śmier­ci au­to­ra) w Mo­skwie pod ty­tu­łem Po­je­dyn­ki snaj­per­skie. Gwiaz­dy na ka­ra­bi­nie w se­rii „II woj­na świa­to­wa. Ar­mia Czer­wo­na jest naj­sil­niej­sza!”. To wła­śnie ta edy­cja po­słu­ży­ła za tekst źró­dło­wy pod­czas pra­cy nad prze­kła­dem ni­niej­szej książ­ki – przyp. tłum.Rozdział 1

Rozmyślania porucznika Butorina

Była po­ło­wa wrze­śnia 1941 roku, lecz mimo to słoń­ce wciąż pa­li­ło nie­mi­ło­sier­nie. Zza Wzgórz Puł­ko­wych w stro­nę Le­nin­gra­du le­ni­wie su­nę­ły bia­łe jak śnieg ob­ło­ki, roz­pły­wa­jąc się gdzieś w re­jo­nie Wiel­kie­go Por­tu.

Na­pa­wa­jąc się pa­nu­ją­cą wo­kół ci­szą oraz fak­tem, że cią­gle jesz­cze ży­je­my, sie­dzie­li­śmy z wy­cią­gnię­ty­mi no­ga­mi, na któ­rych mie­li­śmy buty z ki­rzy, gę­sto po­kry­te przy­droż­nym py­łem. Sie­dzie­li­śmy w mil­cze­niu, opar­ci rę­ka­mi o zie­mię po­ro­śnię­tą wy­so­ką, zie­lo­ną tra­wą. Od­po­czy­wa­jąc, bez­myśl­nie przy­glą­da­li­śmy się pra­cy na­szych kra­jan (a umac­nia­li oni wów­czas obro­nę puł­ku) i pa­trzy­li­śmy, jak w sen­nym ryt­mie ko­ły­szą się wierz­choł­ki drzew w par­ku Sze­re­mie­tiew­skim, roz­po­ście­ra­ją­cym się za punk­tem obro­ny na­szej jed­nost­ki.

My – czy­li dzie­się­ciu zwia­dow­ców puł­ko­wych, któ­rzy wła­śnie wró­ci­li z ko­lej­nej ak­cji. Szczel­nie za­wi­nię­ty w woj­sko­wą pe­le­ry­nę, obok le­żał je­de­na­sty – nasz po­le­gły to­wa­rzysz, któ­re­go przy­nie­śli­śmy na wła­snych rę­kach. Cie­szyć się z tego co my nie­ste­ty już nie mógł.

Sie­dzia­łem na ubo­czu, wi­jąc się z bólu, któ­ry prze­szy­wał mi lewą rękę. „Oby tyl­ko nie spo­strze­gli, że je­stem ran­ny. Wte­dy na pew­no wy­ślą do szpi­ta­la i spró­buj po­tem zna­leźć swo­ją jed­nost­kę!” – my­śla­łem. Na dłoń po­wo­li spły­wa­ła mi krew z rany, tak więc nie­po­strze­że­nie wy­cie­ra­łem ją zdro­wą ręką za po­mo­cą kęp­ki tra­wy.

Nie­opo­dal prze­cho­dził puł­ko­wy in­struk­tor sa­ni­tar­ny, zde­cy­do­wa­łem więc, że go za­cze­pię.

– Sta­ry, zer­k­nij, pro­szę, co się dzie­je z moją ręką. Tyl­ko jej zbyt­nio nie wy­krę­caj – tro­chę boli.

– Ech, je­steś ran­ny bra­chu! O pro­szę – dziu­ra w wa­cia­ku! Gdzie tak obe­rwa­łeś? I ile cza­su upły­nę­ło od tego zda­rze­nia? – z za­nie­po­ko­je­niem za­py­tał in­struk­tor sa­ni­tar­ny.

– Tak ze dwa­dzie­ścia mi­nut temu wró­ci­li­śmy ze zwia­du.

– To cze­mu mil­cza­łeś do tej pory?! – za­py­tał, otwie­ra­jąc swo­ją ap­tecz­kę. – Za­raz opa­trzy­my, za­ło­ży­my opa­tru­nek uci­sko­wy, za­ta­mu­je­my krwa­wie­nie.

Sta­ran­nie za­ło­żył opa­tru­nek, a na­stęp­nie – bez­po­śred­nio na wa­ciak – za­ło­żył sta­zę – wą­skim, gu­mo­wym wę­ży­kiem ści­snął rękę przy le­wym ra­mie­niu.

– W te pędy goń do punk­tu sa­ni­tar­ne­go – ko­niecz­nie trze­ba zro­bić za­strzyk prze­ciw­tęż­co­wy – po­wie­dział in­struk­tor, za­my­ka­jąc ap­tecz­kę.

Krew, któ­ra do tej pory nie­ustan­nie ska­py­wa­ła na mą dłoń, rze­czy­wi­ście prze­sta­ła le­cieć, jed­nak ból ręki wciąż jesz­cze nie po­zwa­lał o so­bie za­po­mnieć.

– Wiel­kie dzię­ki, przy­ja­cie­lu! Szko­da tyl­ko, że jemu już ni­czym nie po­mo­żesz. – Wska­za­łem gło­wą za­wi­nię­te w pe­le­ry­nę zwło­ki.

– Ta­aak… W ta­kich przy­pad­kach me­dy­cy­na – jak to mó­wią – jest bez­sil­na – wy­ce­dził. – To cho­ciaż ty się po­spiesz, żeby i cie­bie tak samo nie za­wi­nę­li…

Z ża­lem zda­łem so­bie spra­wę, że śmier­ci na­sze­go to­wa­rzy­sza w ja­kimś stop­niu win­ny je­stem ja sam…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: