Piastowie. Od Mieszka do Kazimierza. Miłość i władza - Kienzler  Iwona - ebook + audiobook

Piastowie. Od Mieszka do Kazimierza. Miłość i władza ebook i audiobook

Kienzler Iwona

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Przenieś się do średniowiecznego świata Piastów, pełnego waśni i namiętności. Przekonasz się, że począwszy od Mieszka i jego Dąbrówki do żon i nałożnic Kazimierza, historia Polski obfitowała w intrygi i rozgrywki miłosne, jakich nie powstydziliby się bohaterowie kultowej sagi „Gra o tron”. Którego z władców na polskim tronie nazwalibyśmy dziś prawdziwym macho? Która synowa nie przypadła do gustu królowej Jadwidze, ze względu na swoje wesołe usposobienie i upodobanie do muzyki? W swojej najnowszej książce Iwona Kienzler – znana popularyzatorka historii i autorka bestsellerów biograficznych – przybliża nam dynastię,  której nieobce były wszelkie zbrodnie i okrucieństwa, a w której kobietom spryt i determinacja przydawały się bardziej niż pochodzenie i koneksje.

Iwona Kienzler – znana popularyzatorka historii i autorka bestsellerów biograficznych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 348

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 2 min

Lektor: Joanna Gajór

Oceny
4,1 (57 ocen)
20
22
13
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
tonia_1991

Dobrze spędzony czas

Początki Polski opisane w sposób niby lekki, a jednak nie do końca. Brakło mi drzewa genealogicznego. Autorka trochę skacze po źródłach historycznych, przedstawiając wiele możliwości poszczególnych zdarzeń - nawet tych mało prawdopodobnych. Niektóre fakty historyczne mi się nie spinają, a jestem totalnym laikiem z historii.
10
ola2a45

Nie oderwiesz się od lektury

Czyta się bardzo przyjemnie
00
bozsku

Całkiem niezła

Określenie "bohater naszej opowiesci" użyto około miliona razy. Czy ktoś to czytał przed wydaniem?
00
ajurkowska

Nie oderwiesz się od lektury

Książkę czyta się bardzo szybko. Polecam
00

Popularność




Konsultacja: Sylwia Łapka-Gołębiowska

Redakcja: Ewa Popielarz

Korekta: Marek Kowalik

Skład: Igor Nowaczyk

Projekt okładki: Magdalena Wójcik

Zdjęcie na okładce: © Chupina Yuliia / 123rf.com

Zdjęcie autorki: © Maciej Zienkiewicz Photography

Źródła ilustracji:

zbiory Biblioteki Narodowej w Warszawie, www.polona.pl, domena publiczna

Producenci wydawniczy: Marek Jannasz, Anna Laskowska

© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2018

Wydanie pierwsze

Warszawa 2018

ISBN wydania elektronicznego EPUB: 978-83-65838-45-2

ISBN wydania elektronicznego MOBI: 978-83-65838-46-9

Wydawnictwa Lira szukaj też na:

www.wydawnictwolira.pl

Skład wersji elektronicznej:

konwersja.virtualo.pl

Piastów dynastia była potężna,

Lechów kraina wtedy siermiężna,

Lecz Mieszko ochrzcił krainę Lechów,

Dąbrówkę biorąc od braci Czechów.

Rósł w potęgę naszych dziadów kraj,

Lecz dzielnic podział w otchłań pchał.

Łokietek umiał kraj nasz ocalić,

Dzielnice zdołał, choć z trudem, scalić.

Syn Kazimierz wielkim królem został,

Czas murowanej Polski wnet nastał.

Syna nie dała mu z kobiet żadna,

Dynastii koniec nadszedł z nagła.

Żeńska linia Piastów ważna była,

Ród Jagiellonów wnet założyła.

Rycina ks. Pillatiego zamieszczona w książce Kraszewskiego Wizerunki książąt i królów polskich (1888) przedstawiająca księcia Mieszka I

Rozdział 1Mieszko I i jego tajemnice

W świecie legend i domysłów, czyli rodowód Mieszka I

Zapewne wielu czytelników, czytając tytuł pierwszego rozdziału niniejszej publikacji, uśmiecha się z politowaniem. Jakież bowiem sekrety może kryć pierwszy władca Polski, o którym uczy się każdy uczeń szkoły podstawowej? A jednak tak się składa, że o księciu Mieszku wiemy naprawdę niewiele, ba, nie mamy nawet pewności, czy rzeczywiście miał na imię tak, jak uczą nas podręczniki historii. Co więcej, część badaczy wątpi w to, że zarówno on sam, jak i cała dynastia Piastów wywodziły się z plemienia Polan.

Wbrew pozorom niełatwo odpowiedzieć na pytanie, kim byli przodkowie pierwszego historycznego władcy Polski, mimo że jego rodowód podaje Gall Anonim, autor dzieła dokumentującego dzieje naszego państwa — Kroniki polskiej (łac. Cronicae et gesta ducum sive principum Polonorum). Swój wywód szacowny dziejopis prowadzi od pewnego prostego kmiecia, oracza o imieniu Piast, który wraz ze swoją żoną Rzepichą, zwaną również Rzepką, mieszkał spokojnie na wsi, wiodąc życie podporządkowane porom roku, i nawet do głowy by mu nie przyszło, żeby sięgać po władzę. I zapewne do końca swego ziemskiego żywota siałby, orał i żniwował na swoim poletku, gdyby do jego prywatnych spraw nie wtrąciła się opatrzność, sprawiając, iż jego pierworodny syn został obrany w przyszłości wodzem i stał się jednocześnie założycielem wielkiej dynastii, która swą nazwę wzięła od wspomnianego prostego kmiecia. A wszystko dzięki tajemniczym przybyszom, należycie ugoszczonym przez skromnego oracza na postrzyżynach jego najstarszego syna, Siemowita.

W prawdziwość przytoczonej przez Galla legendy wierzyły całe pokolenia Polaków, nawet nasz najsłynniejszy dziejopis, obok wspomnianego kronikarza tworzącego na dworze Krzywoustego, czyli Jan Długosz. Ten ostatni był święcie przekonany, że opisuje zdarzenia, które miały rzeczywiście miejsce w przeszłości, pomimo że jego poprzednik relacjonował je z pewną rezerwą, zauważając: „Lecz dajmy pokój rozpamiętywaniu dziejów ludzi, których wspomnienie zaginęło w niepamięci wieków i których skaziły błędy bałwochwalstwa, a wspomniawszy ich tylko pokrótce, przejdźmy do głoszenia tych spraw, które utrwaliła wierna pamięć”1. Współcześni historycy przypuszczają więc, że Gall, który żył i pisał swoją kronikę na dworze Bolesława Krzywoustego, zdawał sobie sprawę, że historia zdobycia władzy przez Piastów nie była wcale tak różowa, jak przedstawiała ją legenda. Zapewne podejrzewał, a być może nawet miał pewność, że przejęcie rządów odbyło się na drodze zamachu stanu i ani wola poddanych, ani tym bardziej siły nadprzyrodzone nie miały tu nic do rzeczy. Takie opinie o objęciu panowania przez pierwszych Piastów były popularne zwłaszcza w historiografii dziewiętnastowiecznej, która całkowicie odrzuciła wersję o plebejskim pochodzeniu protoplasty tej dynastii, uznając, iż Piast nie był chłopem, ale majordomusem, czyli urzędnikiem zarządzającym dworem Popiela. Popularny był pogląd, że był on wychowawcą, czyli „piastunem” (stąd nazwa dynastii) książęcych synów, któremu z czasem zamarzyła się władza, dlatego po prostu dokonał zamachu stanu, obalając swego niegdysiejszego pracodawcę. Idąc tym tropem, dziewiętnastowieczni historycy kładli przytoczoną przez Galla opowieść między bajki, uznając ją za piękną, ale nieprawdziwą legendę.

Współcześni historycy patrzą jednak na tajemniczego kronikarza korzystającego z gościny na dworze Bolesława Krzywoustego znacznie łaskawszym okiem. Zastanawia ich zwłaszcza ciągłe podkreślanie chłopskiego rodowodu dynastii, co przecież musiało budzić niechęć możnowładców, niezadowolonych z faktu, iż rządzi nimi potomek zwykłego kmiecia. Paradoksalnie Stanisław Trawkowski w publikacji Jak powstawała Polska uznał to za dowód prawdziwości relacji dziejopisa, argumentując: „chłopski rodowód dynastii nie mógł wywołać specjalnego uznania dla Krzywoustego, lecz raczej budził doń niechęć. Trudno więc przypuścić, by kronikarz wymyślił sobie taką opowieść. Najprawdopodobniej tradycyjne, ustne podanie o początkach dynastii silnie akcentowało ten szczegół. […] Być może nawet, że niektórzy czynili z tego Piastom zarzut, ale autor naszej pierwszej kroniki zręcznie go obalił. Przyznał bowiem rację tradycji, ale uświetnił ją bezpośrednią ingerencją boską”2. Trzeba przyznać, że był to niewątpliwie sprytny zabieg piarowski, mający na celu zwiększenie autorytetu władzy. Pamiętajmy, że Gall swoje dzieło pisał w czasach, kiedy jego chlebodawca nie miał zbyt wysokiej pozycji, dlatego wzmianka o boskiej interwencji, która zaprowadziła prostego chłopa na tron książęcy, mogła wyraźnie udowodnić, iż Piastowie, a tym samym także i Bolesław Krzywousty, sprawują rządy z woli samego Boga.

Oczywiście Anonim nie skończył swojej opowieści w momencie przejęcia władzy przez Siemowita, który z czasem powiększył obszar swego panowania, scalając ziemie należące do Polan i Goplan. Panował dzięki temu nad terytorium położonym pomiędzy rzekami: Odrą, Notecią, Wisłą i Wartą, a po jego śmierci władzę objął Lestek, zwany także Leszkiem, który podbił małopolskie plemię Wiślan. Pewną ciekawostką jest fakt, że według Galla Anonima Lestek przyjął chrzest, ale w obrządku bizantyjskim. Doszło do tego rzekomo, kiedy po przegranej potyczce dostał się do niewoli wielkomorawskiej. Jeżeli jest to prawdą, należałoby zweryfikować historię naszej państwowości i to właśnie Leszkowi przypadłoby miano pierwszego chrześcijańskiego władcy w historii naszego państwa. Następcą Lestka był jego syn Siemomysł, ojciec czworga dzieci: Mieszka, Czcibora bądź Zdziebora, Adelajdy oraz syna nieznanego z imienia. Współcześni badacze uważają, że imię nadane córce Leszka, Adelajda, też świadczy o tym, iż książę był wyznawcą Chrystusa. Ponieważ jest ono całkowicie obce tradycji słowiańskiej, można przypuszczać, iż małżonka Siemomysła, a matka bohatera naszej opowieści, pochodziła z krajów zachodnich, które chrzest przyjęły o wiele wcześniej. Chrześcijańscy władcy niezmiernie rzadko wydawali swoje córki za pogan, o ile oczywiście nie zachodziła potrzeba nawrócenia przyszłego zięcia. Można zatem przyjąć, że Siemomysła, ze względu na chrzest ojca, traktowano jako chrześcijanina, bez względu na jego rzeczywiste wyznanie. Nie zapominajmy jednak, że Słowianie praktykowali poligamię, sam Gall Anonim pisze wszak o siedmiu żonach Mieszka, które zostały oddalone przed jego ślubem z Dobrawą. Jeżeli książę miał kilka żon, to zapewne jego ojciec także. I jak to pogodzić z obecnością chrześcijańskiej księżniczki u jego boku?

Powstaje jeszcze pytanie, jak miała na imię matka Mieszka I. Tego niestety nie wiemy, ponieważ Gall Anonim nie raczył poinformować o tym swoich czytelników. W ogóle dziejopis w swojej kronice bardzo mało miejsca poświęca kobietom — jak skrupulatnie obliczyli współcześni badacze, wspomina zaledwie o dwudziestu przedstawicielkach płci pięknej, przy czym podaje imiona jedynie trzech z nich. Być może był mizoginem, a być może, jak większość ludzi Kościoła w owym czasie, uważał, że kobiety odgrywają raczej podrzędną rolę w życiu, a w polityce ich znaczenie jest właściwie żadne. Jak się przekonamy, mylił się, i to bardzo.

Kwestii imienia matki Mieszka sporo uwagi poświęcił poznański historyk Rafał Prinke przy okazji badań nad historią córki księcia, Świętosławy, która wydana najpierw za mąż za władcę Szwecji Eryka Zwycięskiego, a potem, już po śmierci pierwszego męża, za króla Danii Swena Widłobrodego, stała się bardzo wpływową postacią i weszła na stałe do skandynawskiej literatury jako bohaterka tamtejszych sag. Otóż historyk doszedł do wniosku, że córka Mieszka nie mogła mieć na imię Świętosława, skoro takie imię nosiła córka jej i Swena. Panujące w Skandynawii zwyczaje wręcz zakazywały nadawania dzieciom imion żyjących przodków i imion rodziców. Wierzono, że przyniesie to nieszczęście dziecku (o tym obyczaju wspomina chociażby Sigrid Undset w swojej powieści Krystyna córka Lavransa). A skoro polska księżniczka nadała swojej córce słowiańskie imię, obce tradycji kraju jej małżonka, zapewne chciała w ten sposób upamiętnić jedną ze swoich antenatek. Ponieważ nie mogło chodzić o jej matkę, którą była Dobrawa, historyk doszedł do wniosku, że władczyni nadała jej imię po swojej babce ze strony ojca. Zatem, przynajmniej według Prinkego, matka bohatera naszej opowieści mogła nosić imię Świętosława. Jak w takim razie miała na imię żona Swena? Historyk nie odpowiada na to pytanie, zresztą uważa, że postać piastowskiej księżniczki panującej w Skandynawii jest zmyślona przez twórców sag i nigdy nie istniała, a żoną władcy była Sygryda, córka szwedzkiego wikinga. Jeżeli tak rzeczywiście było, to dlaczego Swen, o czym świadczą źródła historyczne, miałby nadać córce słowiańskie imię Świętosława?

Bardzo zagadkowa jest też postać siostry Mieszka, Adelajdy. Zgodnie z niejasnymi przekazami historycznymi miała ona być młodszą siostrą bohatera naszej opowieści, owocem związku Siemomysła i nieznanej z imienia kobiety. Być może była nią właśnie Świętosława (o ile faktycznie tak miała na imię matka Mieszka), a może inna małżonka władcy. Adelajda wyrosła nie tylko na bardzo piękną kobietę, ale — zwłaszcza jak na owe czasy — zupełnie niezwykłą. Średniowieczny niemiecki kronikarz Thietmar opisywał ją w następujący sposób: „Biała Knegini, to znaczy w słowiańskim Piękna Pani, używała trunków ponad miarę i ujeżdżała konno, jak rycerz. Raz zabiła w przystępie gwałtownego gniewu jednego mężczyznę. Jej ręka, krwią skalana, lepiej by się jęła wrzeciona, a myśl szalona w cierpliwości winna znaleźć ukojenie”3. Wcześniejsza historiografia przypisywała jej wielkie zasługi w chrystianizacji Węgier. Nasza księżniczka miała poślubić Gejzę, węgierskiego księcia, który za jej sprawą przyjął chrześcijaństwo. Owocem ich związku był ponoć Stefan, późniejszy święty Kościoła katolickiego i patron Węgier. Współcześni historycy historię o Adelajdzie i jej roli w nawróceniu Węgier kładą jednak między bajki. Według najnowszych ustaleń matką św. Stefana nie była młodsza siostra Mieszka, tylko księżniczka siedmiogrodzka Sarolta, i to właśnie za jej sprawą Gejza i jego poddani przyjęli chrześcijaństwo. Kto wie, może za jakiś czas uczeni odnajdą inne dokumenty i okaże się, że świętego zrodziła jednak polska księżniczka?

Porzućmy jednak dywagacje dotyczące przodków i krewnych Mieszka I i zajmijmy się w końcu nim samym. Jak się okazuje, i ta postać kryje wiele zagadek. Pierwsza związana jest z jego imieniem. Otóż nie mamy pewności, czy założyciel naszego państwa rzeczywiście zwał się Mieszkiem. Tak się składa, że w źródłach z epoki jego imię przetrwało w różnych formach, natomiast w brzmieniu znanym obecnie, czyli „Mieszko”, pojawia się dopiero w dokumentach pochodzących z XIV wieku, czyli przeszło cztery stulecia po śmierci księcia! Wcześniej, zarówno na monetach, jak i w tekstach pisanych gnieźnieński władca figuruje m.in. jako Mesecho, Meseco, Mesco, Mesico, Mesko, Meszco, Mezcon, Misaca, Misacho, Miseco, Misego, Misicho, Misico, Mšk, m.sh.q.ah, Myescho, Myeschco, Myeschko oraz Myeszczo. Kwestię komplikuje nawet sam Gall Anonim, twierdząc, iż nie było to imię, które książę nosił od urodzenia. Kronikarz pisze: „Mieszko zrazu zwany był imieniem innym”4, ale nie podaje, jakie to było imię. Zdaniem wybitnego polskiego mediewisty Jerzego Dowiata imię Mieszko, a więc spolszczoną wersję imienia Michał, nadano mu dopiero na chrzcie. Z kolei Władysław Semkowicz imię księcia wywodzi wprost ze starotestamentowego imienia Misacha, wspomnianego kilkukrotnie w Księdze Daniela. Niestety nie możemy w tej kwestii zawierzyć Janowi Długoszowi, który powielił wersję Kadłubka, zgodnie z którą „małego księcia nazwano Mieczysławem, co oznacza mający posiadać sławę i że imię to przeszło w Mieszko przez zdrobniałe wołanie go, gdy był dzieckiem”5.

A może było zupełnie inaczej, a bohater naszej opowieści nie był dzieckiem Siemomysła i domniemanej Świętosławy i nosił skandynawskie imię? Istnieje hipoteza, zgodnie z którą założyciel naszego państwa nie był Słowianinem, tylko przywódcą skandynawskiego plemienia, które napadło na Słowian, stopniowo przejmując nad nimi władzę. Zwolennikiem tej teorii jest chociażby profesor Władysław Duczko z Akademii Humanistycznej w Pułtusku i uniwersytetu w Uppsali w Szwecji. „Zgodnie z prawem obowiązującym w ówczesnych księstwach skandynawskich dziedzicem całego majątku był najstarszy syn, młodsi musieli sami zapracować na chleb albo poszukać sobie nowych miejsc do osiedlenia się”6 — tłumaczy uczony. Mieszko mógł być takim wikińskim jarlem, który szukając swojego miejsca w świecie, razem z grupą wojowników trafił na tereny Wielkopolski, gdzie zawarł sojusz z tubylczą ludnością lub po prostu podbił jedno z tamtejszych plemion, a potem, w ramach asymilacji z tamtejszą ludnością, zmienił imię na bardziej swojsko brzmiącego Mieszka… Nie brakuje też zwolenników teorii, że tylko ojciec księcia był Słowianinem, natomiast jego matka wywodziła się ze Skandynawii, co tłumaczyłoby późniejsze związki jego państwa z krajami z północy. Zgodnie z wolą matki książę nosiłby imię Björn, oznaczające niedźwiedzia, które z czasem poddani jego ojca przekształcili na swojskiego Mieszka. O skandynawskim rodowodzie pierwszego władcy naszego państwa może też świadczyć imię Dagome (Dago), pod jakim figuruje on w najstarszym znanym dokumencie dotyczącym historii naszego państwa, znanym jako Dagome iudex, a spisanym za pontyfikatu papieża Jana XV (985–996). Wydaje się to być dość mocnym dowodem na cudzoziemskie pochodzenie Mieszka, ale pamiętajmy, że dokument zachował się jedynie w formie regestu, czyli streszczenia, którego dokonał francuski benedyktyn i kardynał Deusdedit dziewięćdziesiąt lat po spisaniu oryginału. Niewykluczone więc, że zachowany w tej formie tekst roi się od przekłamań i błędów.

Ostatnio pojawiła się jeszcze jedna teoria związana z osobą bohatera naszej opowieści, a właściwie z jego pochodzeniem. Według wybitnego archeologa, profesora Przemysława Urbańczyka, Mieszko, a także cała dynastia Piastów, wywodził się wprost od Mojmirowiców, rodu władającego niegdyś potężnym państwem wielkomorawskim, położonym na południe od granic przyszłego państwa Mieszka. Tak się składa, że to prężne państwo upadło na początku X wieku, a dziwnym trafem mniej więcej w tym samym czasie na terenie Wielkopolski jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaczęły wyrastać potężne i liczne grody. Zdaniem Urbańczyka stało się tak za sprawą napływowej ludności, w tym także przedstawicieli rodu książęcego, z Moraw. Jak wiadomo, w 905 roku pod Bratysławą Madziarowie rozgromili potężną armię wielkomorawską. Nie wiemy jednak, co się stało z władającymi wówczas państwem wielkomorawskim braćmi, Mojmirem II i Świętopełkiem II. Nie mogli zginąć pod Bratysławą, skoro żadna kronika pisząca o tych dramatycznych wydarzeniach o tym nie wspomina. Co zatem zaszło? Profesor Urbańczyk sądzi, że bracia wyszli z batalii cało i umknęli na północ, za Karpaty. „Jedynym logicznym kierunkiem ucieczki byłby kierunek północny. Tylko tam można było szukać szansy odbudowania swojej pozycji”7 — stwierdza uczony. Wielkopolska była znana niegdysiejszym władcom Moraw, mogli się spokojnie tam osiedlić i, co ważniejsze, sięgnąć po władzę, co też skwapliwie uczynili, podporządkowując sobie ludność tubylczą. Stąd tak gwałtowny rozwój grodów na tym terenie. Zresztą w owym okresie Wielkopolska przeżyła istną rewolucję budowlaną: obok wspomnianych grodów obwarowywanych wałami budowano mosty, wcześniej na tych ziemiach nieznane, oraz palatia — siedziby książęce. A wszystko to, przynajmniej według Urbańczyka i zwolenników prezentowanej przez niego teorii, za sprawą przybyszów z państwa wielkomorawskiego. Zdaniem profesora dowodem na wielkomorawskie korzenie Mieszka I jest imię Świętopełk, jakie nosił jeden z jego synów. Według badacza książę nadał mu je, by uczcić pamięć swego dziadka, księcia wywodzącego się z państwa wielkomorawskiego. Dowodem na jego pochodzenie ma być też doskonała orientacja Mieszka w meandrach europejskiej polityki, co zdaniem uczonego zawdzięczał właśnie ojcu, Mojmirowicowi. Trzeba jednak przyznać, że przytoczona koncepcja ma pewną lukę: skoro bowiem, a co do tego mamy całkowitą pewność, Morawianie wyznawali chrześcijaństwo (protoplasta Mojmirowiców, Mojmir, przyjął chrzest ponad sto lat wcześniej, niż uczynili to przodkowie współczesnych Polaków), to siłą rzeczy Mieszko musiałby być wyznawcą Chrystusa, dlaczego zatem przyjął chrzest po ślubie z Dobrawą? Ale i na to profesor ma odpowiedź, twierdząc, że Morawianie po przybyciu do Wielkopolski „zapewne w dalszym ciągu czuli się chrześcijanami. Ale byli daleko od jakichkolwiek ośrodków kościelnych, więc ich wiara została przez kilkanaście lat zniekształcona. To dopiero było groźne. W tym czasie dla kościoła takie odstępstwa od ortodoksji stanowiły zapowiedź schizmy, podważenie jedności”8. Dlatego konieczny był chrzest władcy w obrządku łacińskim.

Niewykluczone jednak, że pierwszy historyczny władca naszego państwa był… Wandalem. Plemię to, czego dowodem są liczne znaleziska archeologiczne na naszych ziemiach, w trakcie swojej wędrówki na południe zasiedliło tereny południowo-wschodniej Polski, zakładając nawet nekropolię w Prusieku w Karpatach. Z całą pewnością przez jakiś czas Wandalowie zamieszkiwali nawet tereny Śląska, Małopolski i Mazowsza, możliwe zatem, że w żyłach Mieszka płynęła wandalska krew. Na poparcie tej tezy jej zwolennicy podają argument, że współczesny naszemu władcy kronikarz Gerhard z Augsburga nazywa go właśnie wodzem Wandalów. Nie był w tym odosobniony — takim samym mianem określali Mieszka również inni ówcześni kronikarze, a w średniowieczu powszechnie uważano zachodnich Słowian za potomków tego germańskiego plemienia. Niewykluczone jednak, że był to wynik pomylenia Wandalów z Wenedami, słowiańskim plemieniem zamieszkującym ziemie nad Bałtykiem, wszak obie nazwy brzmią podobnie. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że mianem Wenedów lub Wendów Germanie określali wszystkich Słowian.

Obecnie większość historyków opowiada się za rodowodem Mieszka I podanym przez Galla, wywodząc jego pochodzenie od Piasta, Lestka i Siemomysła. Niewykluczone jednak, że w przyszłości zwolennicy jednej z przytoczonych powyżej teorii zdobędą wystarczająco przekonujące dowody na poparcie swoich tez i wówczas będziemy musieli napisać na nowo podręczniki do historii Polski. A przynajmniej rozdziały poświęcone początkom dynastii Piastów.

Dobrawa, kobieta przez Boga zesłana

Siemomysł pod koniec życia władał dość rozległym terytorium o powierzchni około dwustu tysięcy kilometrów kwadratowych, które podzielił między swoich synów, ale wkrótce wśród spadkobierców księcia rolę pierwszoplanową zaczął odgrywać właśnie Mieszko. I to zapewne nie tylko dlatego, że był najstarszym synem zmarłego władcy. Musiał górować nad pozostałymi braćmi zarówno pod względem intelektualnym, jak i charakterologicznym. Niewątpliwie miał też zdolności przywódcze. A i sam los ułatwił mu całkowite przejęcie władzy: jeden z jego braci, którego imię rozpłynęło się w mrokach historii, zginął już w 963 roku w walkach z Wieletami. Drugi, Czcibor, najwidoczniej nie liczył się zupełnie w rozgrywkach o władzę, skoro kroniki wspominają o nim tylko raz — przy okazji zwycięstwa wojsk Mieszka nad margrabią Marchii Łużyckiej Hodonem, pod Cedynią w 972 roku. Jednak władanie nad wciąż formowanym organizmem państwowym nie było sprawą łatwą, tym bardziej że zagrażał mu zewnętrzny wróg — wspomniani wcześniej Wieletowie. Było to plemię, a właściwie grupa plemienna Słowian połabskich, zamieszkująca tereny między dolną Odrą a Łabą, na tyle potężna, by zagrozić młodemu państwu. Zgodnie ze źródłami z epoki na terytorium zamieszkałym przez ten lud znajdowały się nie tylko aż dziewięćdziesiąt dwa grody, ale także świątynia Swarożyca, bodaj najpiękniejsza budowla sakralna słowiańskiego świata, o której nawet bogobojny niemiecki kronikarz Thietmar wspomina z niekłamanym podziwem. Wieletowie byli dość potężni, by zagrozić państwu Mieszka, zwłaszcza kiedy po 987 roku sprzymierzyli się z chrześcijańskim Czechami, zdobywając militarną przewagę nad naszym władcą i skutecznie uniemożliwiając mu opanowanie Śląska i Krakowa. Ale nie tylko bracia Słowianie sprawiali kłopoty bohaterowi naszej opowieści — zachodnia granica jego państwa nękana była najazdami panów niemieckich, którzy nic sobie nie robili z tego, że Mieszko uważany był za przyjaciela cesarza. Za pretekst obrali sobie oczywiście krzewienie wiary chrześcijańskiej wśród pogańskich Słowian, dzięki czemu z pięknymi hasłami na ustach „propagowali” nauki Chrystusa, niszcząc, grabiąc, paląc i mordując oraz biorąc w niewolę mieszkańców najeżdżanych ziem. Czuli się przy tym bezkarni, uznając pogan za zwyczajnych barbarzyńców, ludzi niegodnych szacunku ani poważania.

Te problemy zapewne przyspieszyły decyzję Mieszka o przyjęciu chrześcijaństwa. Co więcej, na ten krok nasz władca mógł się zdecydować nawet, jeżeli był ochrzczony jako dziecko, ze względów opisanych wyżej. Ale księciem kierowała nie tylko troska o bezpieczeństwo młodego państwa, lecz także chęć umocnienia władzy. Nawet jeżeli nie był chrześcijaninem, to zapewne w ten czy inny sposób musiał się zetknąć z duchownymi chrześcijańskimi, twierdzącymi, że wszelka władza na ziemi pochodzi od Boga, a panujący jest bożym pomazańcem, dlatego nieposłuszeństwo względem niego uznawane było za jeden z najcięższych grzechów. Takiej właśnie legitymizacji swoich rządów potrzebował Mieszko. Był jeszcze jeden aspekt przemawiający za przyjęciem chrześcijaństwa: wraz z przybyciem duchownych na naszych ziemiach rozwinęłaby się świetnie już funkcjonująca na zachodzie Europy administracja kościelna, co przełożyłoby się na rozwój państwa i wzmocniłoby je od środka.

Najwygodniej oczywiście byłoby przyjąć chrzest z rąk duchownych niemieckich, ale Mieszko nie był w ciemię bity i doskonale zdawał sobie sprawę, że oznaczałoby to zależność od cesarza, dlatego z nadzieją spoglądał w stronę Czech, gdzie na tronie zasiadał Bolesław I zwany Srogim lub Okrutnym, członek dynastii Przemyślidów. Przydomki nadawane władcom w średniowieczu nie brały się znikąd i doskonale charakteryzowały danego króla lub księcia, uwypuklając pewne cechy jego wyglądu, jak na przykład niski wzrost w przypadku Pepina Krótkiego, lub cechę charakteru. Trzeba przyznać, że przydomki przyszłego teścia Mieszka wyjątkowo trafnie oddawały jego osobowość, gdyż Bolesław był rzeczywiście człowiekiem surowym i bezwzględnym, niecofającym się przed zbrodnią, jeżeli tylko taki czyn leżał w interesie jego bądź jego rodziny. Dowiódł tego, mordując przeciwnika politycznego, zresztą swojego rodzonego brata, Wacława I Świętego, zabitego po uczcie wydanej przez Bolesława. Inna rzecz, że przyszły święty na władcę nie bardzo się nadawał, słynął bowiem z dewocji, która u niego przybrała formę zaburzeń psychicznych. W średniowieczu nie brakowało ludzi pobożnych, umartwiających się na każdym kroku, chadzających we włosienicy i okładających się biczem w ramach pokuty, ale religijny zapał czeskiego księcia ocierał się o paranoję, a jego dewocyjne dziwactwa odbiły się szerokim echem nawet w dalekiej Bawarii. Oczywiście nie usprawiedliwia to czynu Bolesława, który zaprosił brata na ucztę tylko po to, by pozbawić go życia. Nieszczęśnik, widząc, co się święci, chciał uciec do pobliskiego kościoła, ale siepacze jego brata dopadli go, zanim dobiegł do bram świątyni. Zresztą i tak nie wszedłby do środka, ponieważ przekupiony przez młodszego z Przemyślidów proboszcz przezornie zamknął kościół na cztery spusty… Sam Bolesław doskonale zdawał sobie sprawę, że popełnił jeden z najcięższych grzechów — bratobójstwo, dlatego postanowił odprawić pokutę, ale trzeba przyznać, że wybrał dość osobliwą formę zadośćuczynienia Panu Bogu za swoją zbrodnię. Otóż przeznaczył do życia zakonnego swojego syna Strachkwasa, który urodził się w dniu zabójstwa Wacława. Czeski kronikarz Kosmas twierdzi, że o straszliwym czynie, jakiego dopuścił się władca, miało przypominać imię jego syna: strachkwas znaczy bowiem „straszna uczta”. Bolesławowic, który po złożeniu ślubów przyjął imię Krystian, odnalazł się w stanie duchownym: nie tylko napisał Legendy Krystiana opowiadające o żywocie św. Ludmiły i św. Wacława — ofiary swego ojca, ale także udzielał się jako dyplomata, posłując do Rzymu, gdzie miał nakłonić przebywającego tam św. Wojciecha do powrotu do Czech. Jego kariera rozwijała się obiecująco, ale Strachkwas zmarł na krótko przed przyjęciem sakry biskupiej. Zanim jednak zamknął oczy na zawsze, zdążył się zemścić na swoim ojcu. Na kartach spisanej przez siebie Legendy Krystiana uwiecznił go jako sadystę, istnego potwora w ludzkiej skórze. Był przy tym bezkarny, gdyż kiedy spisywał swoje dzieło, Bolesław spoczywał już w grobie.

Zdaniem przywołanego wyżej Kosmasa Bolesław był nieodrodnym potomkiem swoich przodków z dynastii Przemyślidów, o których kronikarz miał jak najgorsze zdanie. Według dziejopisa antenaci ojca Dobrawy „oddawali się brzuchowi, spaniu, byli nieokrzesani, nieuczeni, podobni do bydła”9. Pytanie tylko — skoro byli nieudacznikami, lubującymi się jedynie w folgowaniu swoim żądzom, to jak udało im się stworzyć tak silne i bogate państwo, jakim były ówczesne Czechy? Terytorium znajdujące się we władaniu Bolesława obejmowało nie tylko same ziemie czeskie, ale także Morawy i Śląsk. Władca z nieznaną z imienia żoną doczekał się czwórki dzieci: wspomnianego wcześniej Strachkwasa, swojego imiennika Bolesława oraz dwóch córek — Mlady i Dobrawy. Średni syn, Bolesław, znany w historiografii pod przydomkiem Pobożny, dokończył zaczęty przez ojca proces jednoczenia Czech, pokonując w 955 roku libickie państwo Sławnikowiców. Starsza córka władcy, Mlada, wybrała życie zakonne, a być może tego wyboru dokonali za nią jej rodzice. W każdym razie po latach została opatką praskiego zakonu benedyktynek w klasztorze założonym przez nią przy kościele św. Jerzego w Pradze. Najmłodszej z tej gromadki przyszło odegrać wielką rolę w dziejach Polski.

Nie ma pewności, czy imię przyszłej żony Mieszka I brzmiało Dąbrówka czy Dobrawa, ponieważ obie formy pojawiają się w rozmaitych źródłach. Większość historyków opowiada się jednak za drugą wersją tego imienia, czyli za Dobrawą, tym bardziej że taką formę podaje na kartach swojej kroniki Thietmar, tłumacząc jednocześnie, iż imię młodszej z córek Bolesława oznacza po prostu „dobra”. Całe zamieszanie związane z imieniem pierwszej lepiej znanej żony władcy Polski wzięło się zapewne stąd, że w czasach, w których żyła, przedrostek „Du” występujący w imionach słowiańskich był wymienny z „Do” i „Da”. Z biegiem lat imię Dobrawa zostało przekształcone na „Dambrowka” i właśnie w takim brzmieniu występuje w źródłach z przełomu XIII i XIV stulecia. Stąd też późniejsza „Dąbrówka”.

Nie wiemy, kiedy księżniczka przyszła na świat. Historycy przypuszczają, że miało to miejsce około 930 roku. Kierują się przy tym zapewne dość mętną wskazówką Kosmasa, piszącego, iż Dobrawa w dniu ślubu z Mieszkiem była „podeszłego wieku”. Ponieważ wyszła za mąż za bohatera naszej opowieści w 965 roku, miałaby wówczas już trzydzieści pięć lat. W opracowaniach dotyczących przyszłej żony polskiego księcia spotyka się czasem sugestię, że mogła być znacznie młodsza, wszak w średniowieczu dziewczęta stawały na ślubnym kobiercu bardzo wcześnie, bo już jako kilkunastolatki, a panna młoda, która przekraczała dwudziesty rok życia, uchodziła za starą. Tak było rzeczywiście, ale znacznie później, w czasach gdy na tron wstępował Jagiełło, żeniąc się z nastoletnią Jadwigą. W okresie opisywanym w niniejszej publikacji kobiety wychodziły za mąż z reguły w okolicach dwudziestego roku życia, najczęściej po swoich dwudziestych urodzinach, kiedy nie były już nastolatkami. W IX wieku powstał nawet swoisty podręcznik savoir vivre’u autorstwa niejakiej Dhuody z Septymanii (historyczna kraina w południowej Francji) zatytułowany Liber manualis, spisany zresztą dla jej syna. Autorka zawarła w nim między innymi wskazówki dotyczące najbardziej odpowiedniego wieku dla wstąpienia w związek małżeński. Jej zdaniem najlepiej byłoby, aby małżeństwo zawierać, kiedy kończy się okres dojrzewania, a zaczyna starzenie, a więc około dwudziestu lat, przy czym autorka owego poradnika dobrych manier zalecała, by małżonkowie byli w równym wieku.

Nie brakuje też zwolenników tezy, że czeska księżniczka była starszą, a nie młodszą córką Bolesława. Wskazuje na to nie tylko samo imię jej siostry — Mlada — ale także fakt, że w owych czasach do klasztoru oddawano z reguły młodsze córki. Niezależnie od tego, ile lat miała oblubienica polskiego władcy, trzeba zwrócić uwagę, że i Mieszko, żeniąc się z Dobrawą, nie był już młodzieniaszkiem, ale mężczyzną w sile wieku. Zapewne miał czterdzieści bądź trzydzieści kilka lat, ale panom w owych czasach ani wieku, ani siwych włosów nie wytykano. Czeska księżniczka prawdopodobnie nie była panną, lecz wdową bądź, co jest bardziej prawdopodobne, rozwódką. Jej pierwszym mężem był margrabia Miśni Gunter z Merseburga, z którym doczekała się syna Guncelina, niejednokrotnie wymienianego w kronice Thietmara jako brat polskiego władcy Bolesława Chrobrego. Ponieważ Gunter zmarł dopiero w 982 roku, znacznie później niż Dobrawa, prawdopodobnie pierwsze małżeństwo księżniczki zakończyło się katastrofą i jej mąż oddalił ją z dworu, odsyłając do ojca. Był to zresztą zwyczaj nagminnie praktykowany przez ówczesnych władców. Choć już w XIX stuleciu historyk Oswald Balzer uznał, że to nieprawda, a pierwszym i jedynym mężem Dobrawy był Mieszko, natomiast Guncelin był bratem ciotecznym Chrobrego bądź jego szwagrem. Nie jest to jednak nieprawdopodobne, tym bardziej że Kosmas pisał z oburzeniem: „była nad miarę bezwstydna, kiedy poślubiła księcia polskiego, będąc już kobietą podeszłego wieku, zdjęła ze swej głowy czepek i nałożyła panieński wianek, co było wielkim głupstwem tej kobiety”10. A przecież gdyby była panną, to, bez względu na wiek, nie nosiłaby czepca należnego mężatkom i wdowom, zapewne więc Mieszko był jej drugim mężem. Kamil Janicki w swojej książce Damy z żelaza twierdzi natomiast, że Dobrawa była wdową, zaś jej pierwszym mężem był nieznany z imienia dowódca w armii jej ojca, a wspomniany przez kronikarza czepek to po prostu wdowi welon, który nakładały te kobiety, które po śmierci męża nie zamierzały już wychodzić za mąż. Takie niewiasty ofiarowały się Bogu, ale w przeciwieństwie do mniszek — nie zamykały się w klasztorze. I prawdopodobnie to fakt zdjęcia owego welonu, a przy okazji złamanie wcześniejszego ślubu czystości, jakie zwyczajowo składały owe konsekrowane wdowy, tak oburzył Kosmasa. Niewykluczone też, że księżniczka, wieńcząc swe skronie panieńskim wiankiem, chciała się wydać młodsza i atrakcyjniejsza wobec panów, którzy przybyli z poselstwem od księcia gnieźnieńskiego w sprawie małżeństwa. Ale Mieszko poślubiłby ją nawet, gdyby jej uroda była daleka od ideału, ponieważ mariaż z córką Bolesława podyktowany był wyłącznie względami politycznymi i dobrem państwa, którym władał. Oczywiście nie możemy dzisiaj odtworzyć wyglądu pierwszej żony polskiego księcia, aczkolwiek coś niecoś na ten temat dałoby się powiedzieć. Wiemy na przykład, że Czesi wyróżniali się na tle ówczesnej braci słowiańskiej ciemnym kolorem włosów. Na tej podstawie można domniemywać, że Dobrawa była brunetką. Odkrycia archeologiczne dowiodły też, że Przemyślidzi byli wysocy — jej brat, Bolesław Pobożny, miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Możemy zatem założyć, iż księżna była wysoką, ciemnowłosą kobietą.

No dobrze, ale co właściwie kierowało czeskim władcą, kiedy zgodził się oddać swoją córkę za żonę poganinowi? Korzyści z tego mariażu odnosił wyłącznie Mieszko. Tezę, jakoby Przemyślid chciał nadać prestiżu zarówno sobie, jak i całej dynastii, przypisując sobie zasługę ochrzczenia plemienia Słowian, spokojnie można włożyć między bajki. Zapewne rację mają ci historycy, którzy upatrują przyczyny sojuszu czesko-polskiego, przypieczętowanego małżeństwem Mieszka i Dobrawy, wyłącznie w chęci zysku. Okazuje się bowiem, że Przemyślidzi zbudowali swoją potęgę na handlu niewolnikami. Praga, leżąca przecież na ważnym szlaku handlowym wiodącym z jednej strony przez Ratyzbonę, Lyon i porty Prowansji do znajdującej się w arabskich rękach części Hiszpanii, a z drugiej — przez Kijów wprost na rynki Orientu — była największym w Europie targowiskiem niewolników. To stąd słowiański żywy towar trafiał do krajów arabskich. Od handlu ludźmi nie stronili także pierwsi Piastowie, zatem bardzo prawdopodobne, że Mieszko obiecał swojemu teściowi dostęp do zasobnego rynku, na którym ów „towar” był dostępny, czyli po prostu złożył mu obietnicę sukcesywnej dostawy niewolników. Nawiasem mówiąc, wielu współczesnych historyków twierdzi, że rozkwit państwa Piastów nastąpił głównie dzięki handlowi żywym towarem. Dowodzą tego chociażby najnowsze odkrycia archeologiczne z okresu tworzenia się zrębów naszej państwowości, do których zalicza się chociażby około pół miliona dirhemów arabskich znalezionych na terenach Wielkopolski. Dla historyka pracującego na uniwersytecie w Oksfordzie, doktora Marka Jankowiaka, wyjaśnienie obecności tych monet na naszych ziemiach jest oczywiste — Arabowie płacili nimi za niewolników pozyskiwanych na naszych ziemiach. „Był to jedyny polski towar mogący zainteresować arabskich nabywców. Bałtyckim bursztynem w ogóle nie byli zainteresowani, a futra woleli sprowadzać z Rusi”11 — twierdzi uczony. Wszystko wskazuje więc na to, że i Mieszko nie stronił od handlu ludźmi, dzięki czemu stał się interesującym partnerem dla władcy Czech.

O ile sam Bolesław mógł mieć w głębokim poważaniu kwestię nawrócenia swojego zięcia, o tyle jego córce sprawa ta nie była obojętna. Wychowana w kulcie męczennicy św. Ludmiły, swojej prababki, która położyła znaczne zasługi dla krzewienia wiary chrześcijańskiej w Czechach, Dobrawa musiała zdawać sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka ciążyła na niej jako krzewicielce wiary w kraju swojego przyszłego męża. Zresztą nie była ani pierwszą, ani ostatnią chrześcijanką wydaną za pogańskiego władcę, którego miała nawrócić. W tej kwestii od pewnego czasu zaczynała obowiązywać, traktowana jako zasada, maksyma św. Pawła, który twierdził: „uświęca się niewierzący mąż dzięki swej wierzącej żonie”. Mało tego, ludzie Kościoła czuwali, aby wierne chrześcijanki dokładały wszelkich starań, by jak najszybciej nawrócić swego męża, zwłaszcza jeżeli był potężnym władcą i mógł w przyszłości stać się obrońcą wiary i sojusznikiem Kościoła. Zachowało się pismo arcybiskupa Trewiru Nicetiusa, którego adresatką była pierwsza królowa Longobardów, pełne pouczeń duchownego dotyczących jej postępowania względem pogańskiego małżonka. Trzeba przyznać, że kobiety, którym przyszło nawracać swoich mężów na chrześcijaństwo, wywiązywały się ze swojego zadania wzorowo. Wystarczy podać przykład Anny, chrześcijańskiej małżonki Włodzimierza Wielkiego, której przypadło wyjątkowo niewdzięczne i niełatwe zadanie, ponieważ władca słynął z wyjątkowej lubieżności i ponoć miał harem liczący osiemset kobiet! A jednak córka bizantyjskiego cesarza znalazła drogę do jego serca, a przy okazji nawróciła go na chrześcijaństwo. Podobne zasługi w krzewieniu wiary miała Klotylda, żona króla Franków Chlodwiga, który za jej sprawą się ochrzcił, czy duńska królowa Thyra, która chcąc nakłonić swego męża do wiary w Chrystusa, odmawiała mu nawet rozkoszy łoża. Co więcej, panie odważnie walczyły nawet z herezją, jak chociażby Ingunda, żona wyznającego arianizm króla Wizygotów. Nieocenione zasługi w kwestii krzewienia chrześcijaństwa ma również nasza Dobrawa.

Mieszkowi daleko było do ideału męża chrześcijańskiej księżniczki. Gall Anonim wspomina, że zanim wstąpił w związek małżeński z Bolesławówną, odprawił swoje siedem pogańskich małżonek. O tym, co się z nimi stało później ani jaki los spotkał dzieci, których doczekał się z nimi nasz władca, kronikarz nie wspomina. Być może jednak książę wcale nie miał aż tylu żon, wszak użyta przez dziejopisa liczba stanowi wyraźne nawiązanie do siedmiu grzechów głównych. Gall twierdzi także, że czeska księżniczka odmówiła wyjścia za Mieszka, o ile „nie zarzuci owego zdrożnego obyczaju i nie przyrzeknie zostać chrześcijaninem. Gdy zaś on [na to] przystał, że porzuci ów zwyczaj pogański i przyjmie sakramenta wiary chrześcijańskiej, pani owa przybyła do Polski z wielkim orszakiem [dostojników] świeckich i duchownych, ale nie pierwej podzieliła z nim łoże małżeńskie, aż powoli a pilnie zaznajamiając się z obyczajem chrześcijańskim i prawami kościelnymi, wyrzekł się błędów pogaństwa i przeszedł na łono matki-Kościoła”12. Taką samą wersję wydarzeń podaje Wincenty Kadłubek, przyznając, że bogobojna księżniczka skąpiła mężowi swych wdzięków aż do dnia jego chrztu, ale są to chyba pobożne życzenia obu kronikarzy, gdyż wszystko wskazuje na to, że związek wielkopolskiego księcia i czeskiej księżniczki został skonsumowany o wiele wcześniej. Pierworodny syn tej pary, Bolesław, zwany Chrobrym, urodził się prawdopodobnie jeszcze przed chrztem Mieszka I, skoro napis na jego grobie głosił, iż władca „z ojca pogana był zrodzon”.

Zgodnie z czeską tradycją Mieszko i Dobrawa po raz pierwszy spotkali się na granicy, w Hradcu, ale kroniki milczą w sprawie wrażenia, jakie wywarli na sobie przyszli małżonkowie. Zaślubiny miały się odbyć w kraju panny młodej. Świeżo poślubiona para zamieszkała najprawdopodobniej w Poznaniu, na co wskazują najnowsze odkrycia archeologiczne. To właśnie tam, a nie — jak uważano wcześniej — w Gnieźnie, znajdowała się książęca siedziba. Co więcej, władca przygotował w Poznaniu miejsce kultu, by jego chrześcijańska żona mogła wznosić modły do Boga, jeszcze zanim on sam przyjmie chrzest. Archeolodzy odkryli resztki książęcej rezydencji, która, jak ustalono, składała się z dwóch części: dwukondygnacyjnego domu zamkowego, który miał postać prostokąta o szerokości dwunastu i długości dwudziestu siedmiu metrów, oraz z kaplicy pałacowej. Ustalono też, że kaplica musiała być zbudowana jeszcze przed przybyciem Bolesławówny do Poznania. „Analiza dendrologiczna belki progowej użytej do budowy partii wejściowej wskazuje na to, że została ona ścięta po 941 r. Oznacza to, że wzniesienie kamiennej rezydencji przypadało na wczesne lata sześćdziesiąte X wieku — twierdzi profesor Hanna Kóčka-Krenz z Zakładu Prahistorii Europy Środkowo-Wschodniej Instytutu Archeologii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, kierująca zespołem archeologów prowadzących wykopaliska w Poznaniu. — Rozpoczęcie budowy musiało mieć związek z decyzją Mieszka I o mariażu odpowiadającym jego politycznym aspiracjom. Książę przygotowywał się do niego poprzez nadanie swojej siedzibie formy odpowiedniej dla chrześcijańskiej małżonki. Jak donosi Gall Anonim, Dobrawa odmówiła poślubienia go, jeśli nie przyrzeknie zostać chrześcijaninem i nie zapewni jej miejsca do sprawowania kultu. Najprawdopodobniej więc kaplica była już gotowa w 965 r., w momencie przybycia Dobrawy i jej świty”13. Bolesławówna dotarła do Wielkopolski zapewne w styczniu. Odkrycia archeologiczne dowodzą, że czeska księżniczka nie doznała po przybyciu do miejsca przeznaczenia żadnego szoku kulturowego. Jej mąż nie był nieokrzesanym dzikusem, nie wprowadził też jej do byle jakiej chaty z bali, ale do siedziby godnej jej pozycji. Nie był też, jak się go przedstawia na obrazach, będących przecież wynikiem bujnej wyobraźni artystów, brodatym i długowłosym barbarzyńcą. Wiemy z całą pewnością, że członkowie arystokracji słowiańskiej mieli, w przeciwieństwie do kmieciów, starannie ogolone oblicza. Mieszko nie miał też długich włosów, gdyż, jak wynika ze źródeł z epoki, członkowie słowiańskich plemion przycinali włosy wysoko nad uszami. Saksończycy twierdzili wręcz, że jest to element sztuki wojennej Słowian, którzy mieli okrutny zwyczaj skalpowania zabitych wrogów, a potem używania owych skalpów w charakterze zapewniających kamuflaż peruk, dzięki czemu bezkarnie mogli wtargnąć na terytorium wroga i łupić do woli.

Istnieją dowody na to, że Mieszko, wiedząc, iż jego partnerka ceni sobie kąpiele, zbudował dla niej łaźnię, w której znalazły się kamienne piece i zbiorniki na wodę. Nie było w tym nic niezwykłego: Słowianie lubili się kąpać i chętnie korzystali z łaźni, o czym wspomina chociażby Ibrahim ibn Jakub goszczący w jednej ze słowiańskich osad. „Nie mają oni [Słowianie] łaźni, lecz posługują się domkami z drzewa — relacjonował. — Zatykają szpary w nich czymś, co bywa na ich drzewach, podobnym do wodorostów, a co oni nazywają: mech. Budują piec z kamienia w jednym rogu i wycinają w górze na wprost niego okienko dla ujścia dymu. A gdy się piec rozgrzeje, zatykają owe okienko i zamykają drzwi domku. Wewnątrz znajdują się zbiorniki na wodę. Wodę tę leją na rozpalony piec i podnoszą się kłęby pary. Każdy z nich ma wiecheć z trawy, którym porusza powietrze i przyciąga je ku sobie. Wówczas otwierają im się pory i wychodzą zbędne substancje z ich ciał. […] Żaden strup ani świerzb na nich nie zostaje. Domek ten nazywają oni: al-istba”14.

W końcu i sam Mieszko przyjął chrzest, ale jak dotąd nie udało się ustalić ani miejsca, ani dokładnej daty tej ceremonii. Różne źródła wspominają o Ratyzbonie w Bawarii, z którą nasz władca utrzymywał wyjątkowo dobre stosunki. Wymienia się też Pragę, Gniezno lub Poznań, a za tym ostatnim przemawiają ostatnie odkrycia archeologiczne. Nie wiemy, jakie imię otrzymał książę na chrzcie ani kim byli jego rodzice chrzestni, nie zachował się również opis samej ceremonii. Wiemy natomiast, że do tego wydarzenia doszło w 966 roku, najprawdopodobniej w Wielką Sobotę 14 kwietnia. Chociaż to oczywiście spore uproszczenie — data chrztu naszego władcy została bowiem ustalona umownie i próżno szukać potwierdzenia tego faktu w źródłach historycznych. Historycy, a właściwie kronikarze żyjący w późniejszym okresie, opierali się przy tym na źródłach czeskich, wzmiankujących, że w 968 roku nasz kraj miał już biskupa. A ponieważ Dobrawa przybyła do Poznania w 965 roku, ustalono datę chrztu na rok 966, zatem pomiędzy przyjazdem księżniczki i jej ślubem z Mieszkiem a ustanowieniem biskupstwa.

Wraz z Bolesławówną do kraju jej męża przybyli duchowni, ale wbrew temu, co twierdził Gall, nie było ich zbyt wielu. Z pewnością do Wielkopolski przyjechał biskup Jordan, któremu przypadło trudne zadanie wspierania księżniczki w przekonaniu jej męża do przestrzegania zasad nowej wiary, którą miał przyjąć, a trzeba przyznać, że uciekała się przy tym do wymyślnych sposobów. Tak przynajmniej twierdzi Thietmar, pisząc: „umyślnie postępowała jakiś czas zdrożnie, aby później móc działać dobrze. Kiedy mianowicie po zawarciu wspomnianego małżeństwa nadszedł okres Wielkiego Postu i Dobrawa starała się złożyć Bogu dobrowolną ofiarę przez wstrzymywanie się od jedzenia mięsa i umartwianie swego ciała, jej małżonek namawiał ją słodkimi obietnicami do złamania postanowienia. Ona zaś zgodziła się na to w tym celu, by z kolei móc tym łatwiej zyskać u niego posłuch w innych sprawach. Jedni twierdzą, że jadła ona mięso w okresie jednego wielkiego postu, inni zaś, że w trzech takich okresach. Dowiedziałeś się przed chwilą czytelniku o jej przewinie, zważ teraz, jaki owoc wydała jej zbożna intencja. Pracowała więc nad nawróceniem swego małżonka i wysłuchał jej miłościwy Stwórca. Ten, który go tak prześladował, pokajał się i pozbył się na ustawiczne namowy swej ukochanej małżonki jadu przyrodzonego pogaństwa, chrztem świętym zmywając plamę grzechu pierworodnego”15. Warto dodać, że niemiecki kronikarz żył i spisywał swoje dzieło w czasach, gdy władzę w naszym państwie objął syn Mieszka, Bolesław Chrobry, pamięć o tych wydarzeniach musiała być więc ciągle żywa, dlatego nie mamy powodu, by mu nie wierzyć. Być może, przekonując swojego męża do nauk Chrystusa, Dobrawa używała też argumentów dowodzących, że chrześcijański Bóg sprzyja swoim wyznawcom także na polu walki. Mogła w tym celu przywołać sukcesy militarne swojego ojca. A Mieszkowi toczącemu boje z Wieletami zwycięstwa były bardzo potrzebne. Warto dodać, że podobnych argumentów używali prawdopodobnie duchowni nawracający jego poddanych, twierdząc, iż chrześcijański Bóg jest stokroć silniejszy od bóstw pogańskich. Tak przynajmniej twierdzi część współczesnych historyków, uznając, że gdyby Słowian nawracano siłą, to doprowadzono by do powstań ludowych przeciwko wciąż przecież słabemu Kościołowi i samemu Mieszkowi.

Wydaje się, że małżeństwo Dobrawy i Mieszka było szczęśliwe i udane, tym bardziej że żaden z kronikarzy nie wspomina ani o nałożnicach księcia, ani o jego pozamałżeńskich przygodach, chociaż oczywiście nie stanowi to dowodu, że władca był chodzącym wzorem małżeńskich cnót. Dziejopisom nie wypadało wszak odnotowywać ewentualnych lubieżnych wyskoków świeżo nawróconego księcia. Para doczekała się dwójki dzieci: Bolesława i Świętosławy. Trzeba też przyznać, że polski władca swoje największe sukcesy, zarówno militarne, jak i wojskowe, odnosił w czasie małżeństwa z Dobrawą. Niewykluczone, że księżna stała nawet za sprytnym posunięciem zastosowanym przez niego w bitwie pod Cedynią, polegającym na podzieleniu armii na dwie części i upozorowaniu ucieczki jednej z nich, dzięki czemu mógł uderzyć na tyły przeciwnika. Identyczny manewr wykonał niegdyś jej ojciec w trakcie jednej ze swoich licznych batalii.

Niewątpliwie największym nieszczęściem, jakie spotkało dumną księżną na wielkopolskim dworze, była wiadomość o oddaniu przez męża na dwór cesarski jej syna, Bolesława, który miał stanowić żywą gwarancję uległości Mieszka wobec cesarza. Przerażona matka zorganizowała postrzyżyny swego pierworodnego, a obcięte włosy wysłała jako wotum do Rzymu. Uciekając się do pomocy opatrzności, chciała zapewnić Bolesławowi bezpieczeństwo.

Niestety Dobrawie nie było pisane długie życie, zmarła bowiem w 977 roku, z nieznanych dziś przyczyn, a jej zgon załamał sojusz Mieszka z Czechami. Miejsce jej pochówku pozostaje nieznane, aczkolwiek tradycja głosi, że spoczęła w katedrze gnieźnieńskiej, a raczej w tamtejszym kościele, który katedrą stał się znacznie później. Pytanie tylko — dlaczego, skoro, jak twierdzą zgodnie opisujący te wydarzenia kronikarze, księżna cieszyła się już za życia opinią świętej, nie podjęto starań o wyniesienie jej na ołtarze? Jak się okazuje, takie działania rozpoczęto, ale skutecznie storpedowała je inna kobieta, kolejna żona polskiego księcia.

Oda – z klasztoru do łożnicy księcia

Krótko po śmierci Dobrawy niemieccy panowie postanowili zeswatać Mieszka z kobietą wywodzącą się z ich środowiska, która mogłaby reprezentować ich interesy na jego dworze. Każdy z nich chciał mieć w nim sojusznika, a nie wroga, i nie ma się czemu dziwić, ponieważ władca cieszył się znacznie lepszą pozycją niż w dniu, kiedy postanowił ożenić się z czeską księżniczką. Przede wszystkim był władcą chrześcijańskim, co wykluczało rejzy na jego ziemie pod pretekstem krzewienia wiary. Zwyciężając wojska margrabiego Hodona w bitwie pod Cedynią w 972 roku, dowiódł swoich zdolności dowódczych oraz siły militarnej swojej armii. Niemiecki kronikarz, pisząc o wojach Mieszka, twierdził wręcz: „setka ich znaczy tyle, co dziesięć setek innych wojowników”16. Nic dziwnego, że niemieccy możnowładcy woleli mieć go po swojej stronie. Niebagatelne znaczenie miał też fakt, że w niewoli u Mieszka wciąż znajdowało się wielu jeńców pojmanych w trakcie kampanii wojennych, wśród których nie brakowało członków najznamienitszych niemieckich rodów. Zapewne uszliby z życiem, ale ich los byłby nie do pozazdroszczenia — trafiliby na rynek w Pradze, gdzie sprzedano by ich w niewolę, uprzednio pozbawiając męskości. Do krajów arabskich trafiali bowiem wyłącznie wytrzebieni niewolnicy.

Kolejną kandydatką na małżonkę bohatera naszej opowieści była Oda, córka margrabiego Dytryka z Haldensleben zarządzającego Marchią Wschodnią i zarazem bardzo wpływowego człowieka, z którego zdaniem liczył się nawet sam cesarz. Ale sprawa była dość skomplikowana, gdyż potencjalna kolejna małżonka Mieszka była mniszką w klasztorze św. Wawrzyńca w Kalbe nad rzeką Muldą, niedaleko dzisiejszego Magdeburga. Nie bacząc na złożone przez nią śluby, jej ojciec, wspierany przez innych niemieckich panów, najzwyczajniej w świecie zabrał ją z klasztoru, wywołując przy tym ogromny skandal. Oburzony do żywego Thietmar pisał o niej: „wielką była jej przewina. Albowiem wzgardziła boskim oblubieńcem, dając pierwszeństwo przed nim człowiekowi wojny, co spotkało się z potępieniem ze strony wszystkich dostojników Kościoła, a w szczególności jej czcigodnego biskupa Hildiwiera”17. Zapomniał przy tym, że sama Oda zapewne niewiele miała do powiedzenia w kwestii swojej przyszłości. Jej los, podobnie jak to się działo w przypadku innych średniowiecznych panien, był w rękach ojca i męskich krewnych. Osób zbulwersowanych tym haniebnym czynem nie brakowało też pewnie wśród hierarchów Kościoła, ale ostatecznie uznano, że pogwałcenie ślubów kościelnych było usprawiedliwione ze względu na „dobro ojczyzny i konieczność zachowania jej pokoju”18. Nie wiadomo zresztą, czy sama zainteresowana była w ogóle zadowolona z takiego obrotu sprawy. Mogła niechętnie opuszczać klasztorne mury, i to niekoniecznie ze względu na swoje powołanie. W owych czasach młode kobiety, zwłaszcza te ambitniejsze i niegodzące się z wyznaczoną im rolą reproduktorek, często dobrowolnie nakładały zakonny welon, nawet jeżeli nie miały ani krzty powołania. Klasztor był często jedyną ucieczką od konieczności poślubienia niekochanego mężczyzny, bycia zdaną na jego łaskę i niełaskę oraz od obowiązku zrodzenia mu gromadki dzieci, najlepiej samych chłopców. Już sam stan błogosławiony, o porodzie nie wspominając, stanowił dla kobiet poważne niebezpieczeństwo. A ponieważ śmiertelność noworodków była w owych czasach bardzo wysoka, a kobieta miała moralny obowiązek obdarzyć męża jak największą liczbą potomstwa, niemal przez całe dorosłe życie była albo w ciąży, albo w połogu. Zakonnice w klasztorach takich problemów nie miały. Poza tym ówczesne klasztory były istnymi oazami kultury, a ich mieszkanki mogły rozwijać się intelektualnie, korzystając z dostępu do sowicie zaopatrzonej biblioteki, gdzie można było nawet znaleźć książki zakazane przez Kościół i bezkarnie zapoznać się z ich treścią. Co więcej, żeńskie klasztory cieszyły się wielkim poważaniem i opieką możnych, którzy oddając do zakonu swe córki, mieli nadzieję, że z czasem pamięć o ich rodach nie zaginie, a zasługi ich samych będą wspominane przez następne pokolenia dzięki temu, że dzieje ich rodzin zostaną uwiecznione na kartach prowadzonych tam kronik. I wbrew pozorom nie była to domena klasztorów męskich, wszak Roczniki kwedlinburskie