Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wileńszczyzna w miniony czas. Cykl „Z zza zasłony czasu” - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
21 maja 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
22,90

Wileńszczyzna w miniony czas. Cykl „Z zza zasłony czasu” - ebook


Życie dwóch rodzin, żyjących na Wileńszczyźnie od pokoleń, zostaje zakłócone przez wielką politykę. Lata okupacji, a po wojnie zmiana granic Polski i repatriacje, oddziałują bezpośrednio na ich losy. Zdarzenia śmieszne przeplatają się z dramatycznymi, ludzie wpadają w wiry historii, zakochanym nie sprzyja czas, rodziny się rozdzielają, o narodowości decyduje wola urzędnika...

Opowiadania obejmują okres drugiej wojny światowej i czasy powojenne, do początku lat siedemdziesiątych. Starsi czytelnicy wrócą pamięcią do własnych przeżyć, młodsi poznają fragment naszej historii, widzianej oczami zwykłych ludzi. Ta historia dalej się toczy...

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8119-075-6
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Historia… Nieodłącznie przeplatająca dzieje naszych rodzin z historią Polski. Właściwie powinienem napisać odwrotnie – to historia naszego narodu wpływała na dzieje milionów Polaków. Nie ominęła moich rodziców, ich krewnych… i mnie.

Dużej części ludzi nie interesuje ani polityka ani historia. Uważają, że ich własny zakątek jest jak odizolowana wyspa − mieszkają tu i teraz, natomiast wielkie, polityczne burze dziejowe przetaczają się gdzieś daleko, nie wpływają na ich codzienne życie. Niestety, nikt w Europie od kilku tysięcy lat nie znalazł i nie odnajdzie bezludnej wyspy, na której mógłby zamieszkać i odseparować się od wstrząsów wielkiego świata.

Jest znane powiedzenie „Nie przyszła góra do Mahometa, Mahomet przyszedł do góry”. Parafrazując – nie interesujesz się polityką, to polityka sama zapuka do twoich drzwi.

Historia naszego państwa i narodów w nim żyjących jest tego dobitnym potwierdzeniem. Z wszystkimi konsekwencjami, jakie przyniosła ona przodkom; tak urodzonym wiele lat wcześniej, jak i w czasach nam bliższych.

Odsłonię niektóre z małych kart wspomnień. Położę je na otwartych kartach wielkiej historii. Poważne, śmieszniejsze, zwyczajne i mniej zwyczajne; takie jakie bywało i bywa życie. Czasem poszukiwałem ich jak rozsypanych kawałków rozbitego lustra; później składałem, aby wreszcie mógł się wyłonić w miarę całościowy obraz. Surowy, ale prawdziwy, bez upiększeń i wygładzania kantów; pisanie hagiografii pozostawiam innym.

Wielu z czytelników może odnajdzie podobne zdarzenia, które krążyły w opowieściach ich rodziców, dziadków lub pradziadków. Zapraszam więc do wspólnej podróży w przeszłość. Tak działo się ledwie wczoraj.

P S. Książka składa się z trzech części, które mają wyraźne cezury, również czasowe. To też między innymi sprawiła wielka historia.

Część I

Czas wojny

W jakim państwie żyjemy?

Rodzina Janka Brałkowskiego mieszkała przed II wojną światową na Wileńszczyźnie. Żyli we wsi Polany, kilka kilometrów na północ od kilkunastotysięcznego, powiatowego miasta Oszmiana; pięćdziesiąt kilometrów na południowy wschód od Wilna. W okolicznych wsiach i przysiółkach nie brakowało krewnych wywodzących się po mieczu, dlatego miejscowi cały rejon od zawsze nazywali „Brałkowszczyzną”.

Rodzina Geni Ciechanowicz mieszkała jeszcze kilkanaście kilometrów dalej na północ, w małym miasteczku Ostrowiec.

Wybuchła wojna… i w bardzo krótkim czasie, nie ruszając się z domów, wszyscy tutejsi Polacy co chwila dowiadywali się, że znajdują się już w innym państwie. Urodzili się i żyli od pokoleń na ojcowiznach, w tamtym czasie już w granicach odrodzonej po zaborach II Rzeczpospolitej. Nie tylko oni – wschodnie ziemie przedrozbiorowej Rzeczpospolitej Obojga Narodów od setek lat były istną mieszaniną narodowości – również Białorusinów, Litwinów, Żydów, Rosjan, a nawet Tatarów.

Niestety, na przełomie lat trzydziestych i czterdziestych XX wieku gwałtownie przyspieszająca historia zrobiła z ich życia istny przekładaniec: do 1939 roku żyli w Polsce. We wrześniu trzydziestego dziewiątego wkroczyła Armia Czerwona, ale Wilno i prawie połowę zagarniętego województwa wileńskiego Stalin czasowo przekazał Litwie. Powiat oszmiański włączył do Białorusi, która stanowiła zachodnią część jego ogromnego państwa.

Po kilku miesiącach, latem czterdziestego roku, moskiewski dyktator podstępnie zagarnął trzy kraje nadbałtyckie – Estonię, Łotwę i Litwę, przy okazji zajmując już całą, przedwojenną polską Wileńszczyznę. W następnym roku, 22 czerwca Hitler rozpoczął wojnę ze Związkiem Radzieckim i szybko zajął te ziemie. Po kolejnych trzech latach, w roku czterdziestym czwartym, znowu „wyzwolił” je Stalin, zatrzymując całość w swoim państwie. Ponownie narysował nowe granice administracyjne i kolejny raz podzielił byłe województwo wileńskie tak, jak chciał. Po obu stronach republikańskich granic Litwy i Białorusi w większości zamieszkiwali Polacy, ale decyzje zapadały w Moskwie. Powiat oszmiański pozostał w Białoruskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej, tuż przy wewnątrzpaństwowej granicy z Litewską SRR; układy zwycięskich mocarstw w Jałcie i Poczdamie rozstrzygnęły, że „tu już nie będzie Polski”. I to wszystko w ciągu zaledwie pięciu lat…

Pobór

W latach 1940–1941, jeszcze przed najazdem III Rzeszy hitlerowskiej, Stalin nakazał masowe wywózki Polaków z opanowanych i włączonych do swojego państwa ziem Wileńszczyzny. Deportowano całymi rodzinami – inteligencję, urzędników, osadników, kolejarzy, wojskowych, policjantów. Każdego, który w jego zamyśle mógł stwarzać zagrożenie dla „radzieckiej ojczyzny wolnych narodów”. W czterech deportacjach wysłał w towarowych wagonach na Syberię i do azjatyckich republik ZSRR prawie milion kobiet, mężczyzn i dzieci.

Rodziny Geni i Janka nie zostały deportowane, nie znalazły się na listach osób wyznaczonych do wywózek w tych transportach. Niestety, nie uchroniło to ich przed zderzeniem z systemem totalitarnego, stalinowskiego państwa. Maniek, starszy brat Geni, tuż przed kolejnym najazdem Hitlera na wschód osiągnął wiek poborowy. Dostał wezwanie, aby stawić się do odbycia służby wojskowej w „Robotniczo‑Chłopskiej Czerwonej Armii”; podobnie jak ponad sto tysięcy innych młodych Polaków, wciągniętych w tryby machiny obcej władzy.

Któż ze zwykłych ludzi mógł wtedy zadrzeć z potęgą moskiewskiego satrapy? Rad nierad, Maniek pożegnał się z rodziną i ruszył do stacji kolejowej w pobliskim mieście Smorgonie. Tam przez kilka dni mieli zbierać się młodzi poborowi z okolicy, którzy jako świeżo pozyskani „obywatele Kraju Rad” otrzymali wezwania do odsłużenia obowiązkowego wojska w Armii Czerwonej.

Matka nie mogła przeboleć, że jej syn zniknie z domu gdzieś na bezkresnych obszarach ziem podległych Moskwie, nie wiadomo na jak długo i czy w ogóle powróci. Czasy były bardzo niepewne. Stalin samorządził się tak samo na wschodzie Europy, jak Hitler w pozostałych jej częściach – co chwila wysyłał swoje armie, aby zagarniały nowe ziemie w Europie – najpierw.

połowę Polski, do spółki ze swym niemieckim, chwilowym sojusznikiem. Potem połknął trzy kraje nadbałtyckie i część Rumunii. Wywołał też „wojnę zimową” z Finlandią na przełomie lat 1939–1940 i zagarnął część jej ziem, nie bacząc na śmierć ponad stu tysięcy swoich żołnierzy. We wszystkich tych agresjach, gnani rozkazem, uczestniczyli też i oddawali swoje zdrowie lub życie młodzi chłopcy, świeżo powołani do wojska.

Ludzie o tym słyszeli, czytali, opowiadali. Matka popłakała się przy pożegnaniu Mańka, a potem jeszcze długo wycierała napływające do oczu łzy. I tak aż do wieczora, jak to kobieta. Mąż umarł na rok przed wojną i od tego czasu stała się głową rodziny. Trudno jej to przychodziło, dużo trudniej niż modlitwa, w której szukała ukojenia.

Więcej zaradności wykazywała Genia; po ojcu odziedziczyła determinację, aktywność i niepoddawanie się zrządzeniom losu. Ciężkie czasy, jakie nadeszły na Wileńszczyźnie, tylko ją zahartowały. To ona stała się teraz, mimo ledwie siedemnastu lat, prawdziwą podporą matki.

Tej nocy długo nie mogła zasnąć. Przewracała się z boku na bok, próbowała wyrzucić z siebie nachodzące ją myśli. Nic nie pomagało. Co robić, co zrobić? Czy nie ma sposobu, aby uratować brata przed rosyjskim wojskiem?

Wreszcie nad ranem usnęła, a sen przyniósł rozwiązanie. Zaraz po przebudzeniu przybiegła do matki, krzątającej się już w kuchni i ciągle pochlipującej. Przywitała się, usiadła przy stole i powiedziała stanowczym głosem:

– Mamuś. Coś wymyśliłam. Nie wiem, czy się uda, ale spróbuję wyciągnąć Mańka. Najwyżej mnie wsadzą. Nie zabiją przecież.

– O czym ty mówisz, córuś?! – Matka, słysząc o groźbie więzienia, aż rozszerzyła oczy z przestrachu.

– A co, mamy tak siedzieć z założonymi rękami?! Nic nie robić? Wezmę do tobołka swoją suknię, tę w grochy, zapinaną pod szyją. Jeszcze chustkę, jakieś korale i pojadę – Ale gdzie, po co?!

– Do Smorgoni – odparła zdecydowanie Genia. – Tam ma być Maniek, podobno dopiero za kilka dni mają ich wywieźć. Poszukam na stacji, może siedzą w wagonach, a nie zamknięci gdzieś w mieście.

– Chcesz go jeszcze raz pożegnać? – Matka dalej nie mogła zrozumieć. – I po co chcesz wziąć suknię?

– Mamo, nie słuchasz. Mówiłam, może uda się go wyciągnąć. Kiedy go znajdę, spróbuję mu dać te rzeczy. Jest drobny, żaden z niego dryblas. Przebierze się i spróbuje uciec. A co, mamy dać Mańka do ruskiego wojska na zmarnowanie? Tak bez ratowania go? Nie! – Genia z determinacją pacnęła dłonią o blat stołu.

– Córuś, ale tam pewnie pilnują! – Matka w przestrachu objęła rękami głowę. – A jak cię złapią, albo Mańka?

– Jak się uda, to może na dwie dziewczyny wartownicy nie zwrócą uwagi. Trzeba spróbować.

– Ale co potem będzie? – W głosie matki dalej pobrzmiewała nuta trwogi. – Nawet jak się uda, co potem?

– Nie wiem, mamo. – Genia westchnęła i pokręciła głową. – Nie wiem. Na razie musimy wyciągnąć Mańka, póki go nie wywieźli. Potem się zobaczy. Po przysiółkach mamy wielu krewnych, ukryjemy go. Tam ich milicja nie zagląda.

– Boję się, że stanie się co złego.

– To pomódl się, mamo, aby dobry Bóg pomógł. Ale wpierw idź do sąsiada i załatw, aby mnie w konie zawiózł do Smorgoni. Damy mu coś, to i poczeka. – Podniosła się z krzesła i ponagliła: – Mamo, proszę, nie marudź już, idź. Ja przygotuję rzeczy. – Genia, kiedy coś postanowiła, nie medytowała, tylko od razu przystępowała do realizacji. Tak było nawet za życia ojca, a po jego śmierci jeszcze szybciej wydoroślała.

– No, dobrze już, córuś. – Matka wreszcie przestała biadolić. – Boję się, ale co będzie, to będzie. Jak już pojedziesz, to pójdę do krewnych w przysiółku. Ukryją Mańka.

– I tak zrób, mamuś. – Córka odetchnęła, udało się matkę przekonać. – Idę wziąć rzeczy, a ty idź po podwodę do sąsiada.

Nie marnowała już czasu i szybko uwinęła się z zapakowaniem tobołka z damskimi fatałaszkami, przebrała się też do drogi. Matka w tym czasie wyszła z domu do sąsiada; w pośpiechu nie zarzuciła nawet chusty na głowę. Szybko załatwiła z nim sprawę – po godzinie Genia jechała już wozem konnym do pobliskiego miasteczka. Dzień był gorący, najmniejsza chmurka nie przesłaniała wiosennego słońca, ale nie tylko z tego powodu dziewczyna pociła się pod sukienką. Różne myśli zaprzątały jej umysł – czy Mańka jeszcze nie wywieźli? Czy odnajdzie go? Czy się uda? Czy wartownicy nie zauważą przebrania? A jak zauważą, to co się stanie?!

Na tych rozważaniach i obawach minęła jej podróż. Kiedy tylko podjechali pod przystanek kolejowy w Smorgoniach, zabrała z kozła wozu swój tobołek i się rozejrzała. Z boku stacji dojrzała otwartą furtkę w płocie, ale stał tam uzbrojony żołnierz. Zdecydowała się wejść głównym wejściem, przez budynek dworcowy. W małym holu było gwarno, znajdowało się w nim sporo ludzi. Przy drugich, wyjściowych drzwiach na peron też stał uzbrojony żołnierz, ale nie zwracał zbytnio uwagi na wchodzących i wychodzących. Genia przeszła obok niego, niezaczepiona i ponownie rozejrzała się. Na jednym z torów stał długi eszelon – pociąg z towarowymi wagonami, pomalowanymi na zielony kolor. W ich otwartych drzwiach oraz na peronie siedzieli w grupkach młodzi mężczyźni, inni przechadzali się. Prawie każdy miał tobołek, plecak lub walizkę. Znajdowało się również sporo starszych kobiet i mężczyzn.

Odetchnęła. Duży tłum był sprzyjającą okolicznością. Widocznie starsi odprowadzają swoich synów, młodzi to pewnie są poborowi, a więc i Maniek może też tu jeszcze być. Rozglądnęła się, szukając innych wartowników. Żołnierz przy wejściu na peron nikogo nie kontrolował, ale tutaj mogą bardziej pilnować. Dojrzała ich na samym końcu pociągu – stało tam dwóch sałdatów z karabinami na ramionach; niedbale oparci o ścianę wagonu kurzyli skręty. Byli zajęci rozmową i nie zwracali uwagi na innych.

Nie jest tak źle, jak sobie po drodze wyobrażała. Wezwani do odbycia służby wojskowej sami przychodzą na miejsce zbiórki, spokojnie czekają, aż nadejdzie czas wyjazdu, nie są więźniami, więc i wartownicy ich nie pilnują. Stoją bardziej dla ozdoby i dodania ważności poborowi, niż z konieczności.

Już bardziej spokojna, Genia podeszła do najbliższej grupki siedzących młodzieńców i zagadnęła:

– Dzień dobry. Jedziecie do wojska?

– A tak. Przyszłaś nas pożegnać? Masz coś mocniejszego? Nam się gorzałka już skończyła. – Jeden z nich uśmiechnął się na widok młodej i ładnej dziewczyny. – A może dasz całusa na pożegnanie?

– Nie, nie. Nie mam gorzałki. A całusa to niech ci twoja dziewczyna daje, o ile ją masz – odgryzła się. – Ja w innej sprawie.

– Szkoda, czekamy już tak dwa dni. Dają tylko żarcie, i to podłe. Siądź z nami.

– Nie mam czasu, szukam kogoś. Znacie Mańka Ciechanowicza z Ostrowca?

– A co, narzeczonego ci biorą?

– Yy… no szukam go. Znacie go? Jest tu?

– Nie znamy, my nie z Ostrowca – odezwał się drugi z siedzących. – Przejdź się, poszukaj. Jeszcze żadna grupa nie odjechała do wojska. Jeżeli już tu jest, to go znajdziesz – A ci wartownicy, mocno pilnują?

– Gdzie tam. Kogo mają pilnować? Chyba siebie. Sami przyjechaliśmy, jak dostaliśmy bumagi do wojska.

– To dziękuję. Pójdę poszukać. – Posłała im uśmiech na pożegnanie i odwróciła w drugą stronę.

Zaczęła iść wzdłuż pociągu; szukała twarzy znajomej jej od dzieciństwa, zaglądała do otwartych wagonów. Nie doszła nawet do połowy eszelonu, kiedy usłyszała zdziwiony okrzyk: – Gienia?!

– Maniek? Jesteś! – Od razu poczuła się raźniej. Brat siedział w otwartych drzwiach wagonu. Odnalazła go, zdążyła. Podeszła, starając się nie przyspieszać kroku, aby nie wzbudzić zainteresowania wartowników, stojących kilkadziesiąt metrów dalej. Jeszcze zdziwiony, ale i ucieszony, zeskoczył na peron. Był szczupły i niewysoki, niedużo wyższy od siostry, do tego gładki na twarzy. Genia ucałowała brata, wzięła go pod rękę i odciągnęła na bok:

– Chodź, musimy porozmawiać.

– Co się stało? Coś mi przyniosłaś jeszcze na drogę?

– Nie, nie. Posłuchaj, mama płakała wczoraj cały dzień. Chcę, abyś wrócił, to znaczy uciekł. Przyniosłam moją sukienkę i chustkę. Weź się w nie przebierz w wagonie i…

– Co?! Mam się w babskie ciuchy przebrać?! – Maniek, zaskoczony, wybałuszył oczy.

– Ciszej. Wiem, co mówię. Zmieścisz się. Masz tu też kilka szmatek, wypchaj sobie z przodu, abyś na dziewczynę wyglądał. I nie zapomnij o chustce na głowę. – Podała mu zawiniątko. –.

Aha, jeszcze korale.

– Ale… – Maniek jeszcze nie ochłonął z pierwszego zaskoczenia – mam zwiewać w babskich ciuchach?!

– Nie marudź, tylko rób, co ci mówię. Nie oddamy cię do ruskiego wojska.

– Ale jak zniknę, to przyjdą do domu. – Jeszcze nieprzekonany, podrapał się po rozwichrzonej, płowej czuprynie.

– Nie będziesz siedział w domu. Schowasz się w przysiółkach u krewnych. Raz u jednych, raz u drugich. Tam ruskie nie chodzą.

– I co później? – Maniek dalej się wahał. Skrzywił się i podrapał po głowie. – Kiedyś mnie znajdą i do tiurmy albo łagru wsadzą.

– Już coś się wymyśli. Idź, przebieraj się, bo nie ma czasu. Uważaj tylko na żołnierzy, tych na końcu pociągu. Ja poczekam, w dwie dziewczyny łatwiej. Jakby co, to ja będę mówić. Sąsiad mnie podwiózł i czeka na nas przed stacją. No, idź już.

Lekko popchnęła brata, a sama usiadła na krawędzi peronu. Maniek już bez słowa podciągnął się w drzwiach wagonu i schował do środka. Po dłuższej chwili ostrożnie wyglądnął i zawołał z cicha do siostry:

– No i jak?

Przyjrzała mu się krytycznie. O Boże! Jak on włożył sukienkę?! I te niby piersi, jedna wyżej, druga niżej. Widział ktoś taką pokraczną dziewczynę?! Tylko chustkę porządnie zawiązał i korale zawiesił na szyi. Zerknęła w stronę wartowników. Na szczęście w ogóle nie rozglądali się po peronie; teraz siedzieli w drzwiach ostatniego wagonu i nożem otwierali konserwę.

– Podciągnij mnie – zawyrokowała – trzeba sukienkę poprawić. No szybciej, podciągaj.

Wyciągnęła ręce do brata i w mig znalazła się w wagonie. Wewnątrz były zbite z desek piętrowe nary, na środku stół i ławy do siedzenia. Nic więcej. Nie było też nikogo oprócz brata.

– Daj, poprawię. Wyglądasz jakbyś pierwszy raz w życiu kieckę włożył. – Poprawiła mu wypukłości imitujące dziewczęce piersi, obciągnęła w dół sukienkę.

– A co, kiedyś już się przebierałem? Cycków też dotąd nie nosiłem.

Mimo powagi sytuacji, oboje z cicha się roześmieli. Siostra mimowolnie oceniła strój, jakby krytykowała koleżankę, a przecież to brat, chłopak. Niezdara!

Jeszcze raz poprawiła na nim sukienkę, spojrzała:

– Obróć się. Jeszcze raz. Jak się obracasz?

– No jak? Normalnie.

– Stawiasz nogi jak chłop. Za szeroko. Weź tak… bardziej delikatnie, bliżej siebie.

Spójrz. – Obróciła się dwukrotnie. – Widzisz?

Maniek posłusznie jeszcze raz zrobił obrót, próbując dostosować się do poleceń siostry – A teraz?

– Trochę lepiej. I rękoma tak szeroko nie machaj, bliżej siebie trzymaj. Jak pójdziemy, pamiętaj drobne kroczki stawiać.

I nie odzywaj się, ja będę gadała.

Genia zeskoczyła na peron. Grupka młodzieńców, siedząca przed wagonem, z zainteresowaniem przyglądała się; jeden z nich już wcześniej wstał i zaglądał do wagonu. To było niepokojące, mogło wzbudzić uwagę wartowników.

– Chłopcy, muszę wyjść z bratem. Możecie wstać i zasłonić nas trochę? – Uśmiechnęła się do nich. – Bardzo was proszę.

– Oj, dziewczyno, ryzykujecie – odezwał się jeden z nich. –

Ale to wasza sprawa.

Podnieśli się i w kilku utworzyli zbitą gromadkę. Genia posłała im najładniejszy ze swoich uśmiechów i spojrzała w stronę wartowników. Dalej siedzieli w ostatnim wagonie i pałaszowali konserwę, nie zwracając uwagi na innych. Machnęła ręką do brata:

– Chodź. Szybko.

Maniek zeskoczył z wagonu, trzymając w ręku zawiniątko ze swoimi spodniami i koszulą. Poprawił na sobie sukienkę, nasunął chustkę bardziej na oczy i spojrzał pytająco na siostrę. Kiwnęła głową i poszli wolno w stronę przodu pociągu, lawirując między siedzącymi i stojącymi ludźmi. – Mówiłam, mniejsze kroki. I nie garb się tak – szepnęła. Brat wyprostował się i wypiął wydatne „piersi” do przodu, starając się iść z siostrą krok w krok.

Po drodze Genia opowiadała coś śmiesznego, Maniek kiwał głową i uśmiechał się. Podeszli bliżej do drzwi wejściowych budynku dworca. Przystanęła i powstrzymała go.

– Poczekajmy, niech jeszcze ktoś wejdzie.

Nie czekali długo. Wyminęła ich grupka starszych osób; dołączyli do nich. Genia popchnęła brata. – Idź przede mną – powiedziała cicho.

Wiedziała, co robi. Wartownik w drzwiach stał tyłem do nich; wolała, aby po jego minięciu widział ją, a nie przebranego brata. Żołnierza mogłoby coś zaniepokoić. Nawet nie buty Mańka, gdyż kobiety nosiły podobne na płaskim obcasie, ale niezbyt potrafił iść po dziewczęcemu, mimo że starał się drobić.

Przeszli w małej grupie przez drzwi, wmieszali między ludzi w holu budynku. Genia nie wiedziała, czy wartownik patrzy za nimi, ale poczuła, jak strużka potu zaczyna spływać jej wzdłuż kręgosłupa. Ledwie powstrzymywała emocje. Dotąd wszystko szło dobrze, a więc niech i tak będzie do końca. Musi wytrzymać! Dobrze, że brat nie przyspieszał kroku…

Wreszcie wyszli z budynku. Odetchnęła, widząc że sąsiad cierpliwie czekał. Siedział na wozie, spokojnie ćmiąc papierosa. Kiedy zobaczył Genię, rzucił niedopałek na ziemię i odezwał się z pretensją w głosie:

– No, jesteś wreszcie. Myślałem już, że coś się stało.

– Trochę mi zeszło, panie Maćku. Możemy już wracać. Spotkałam znajomą, wpadnie do nas. Krysia, siadaj z tyłu. – Machnęła ręką do Mańka, stojącego kilka metrów za nią z opuszczoną skromnie głową, tak jak wypada stać dziewczynie w obecności nieznajomego mężczyzny – No to jedziemy. Wio!

Sąsiad zaciął konia lejcami. Dopiero teraz Genia głęboko odetchnęła i usadowiła wygodniej na koźle. Udało się! Jeszcze krew szybko jej pulsowała po przebytych emocjach; czuła też, że ma mocno zaróżowione policzki. A, co tam. Jest zdrową dziewczyną, to i dobrze, że ma takie. Czy tylko wtedy może się czerwienić, kiedy jakiś chłopak powie kilka miłych słów?

Woźnica nie rozpytywał się. Nadeszły takie czasy, że lepiej zbyt dużo nie wiedzieć. Rozmawiali o codziennych sprawach, ot tyle, co by czas przejazdu się nie dłużył.

Powrotna droga do Ostrowca minęła bez problemów. Genia podziękowała sąsiadowi za mitręgę i wraz z Mańkiem weszła szybko w rodzinne obejście. W drzwiach domu stała już matka, za nią tłoczyło się młodsze rodzeństwo niedoszłego sałdata – Józek, Frania i Jadzia wybiegli, i przytulili do brata. Matka na widok przybyłych szybko przeżegnała się.

– Jesteście! O Matko Boska, jesteście! – Z radości modlitewnie złożyła ręce. – Wchodźcie szybko. – Zamknęła drzwi i wycałowała syna. – Jest mój Maniuś!

– Jestem, mamo, jestem. Ale co teraz? W domu nie mogę przecież siedzieć.

– A Gienia ci nie mówiła? Pojedziesz do krewnych w przysiółku. Już mam wszystko obgadane – A mówiła. Ale do których?

– Zaraz ci wszystko powiem. Ale teraz ściągaj Gieni rzeczy. Jak cudacznie wyglądasz! – Mama zaśmiała się. – Może w nich pojedziesz do krewnych, co? Nikt cię przynajmniej po drodze nie pozna.

– Starczy mi raz. Jak wy chodzicie, tak drobiąc? Kawałek na dworcu miałem, a ciągle musiałem uważać, aby się nie wywrócić. – Maniek pokręcił głową, jednocześnie przy pomocy siostry ściągał z siebie jej sukienkę. Wyraźnie rozluźnił się. W rodzinnym domu najlepiej.

– Urodziłbyś się dziewczyną, to byś tak nie gadał. A teraz siadajmy coś zjeść. Upichciłam cepeliny, co tak bardzo lubisz. – Matka podreptała do kuchni. – Zjesz, synuś i jeszcze dzisiaj pójdziesz do krewnych.

– Mamo, a rzeczy dla Mańka? – wtrąciła się Genia. – Przecież nie pójdzie w jednej koszuli.

– A co ty, Gienia. Pewnie. Rzeczy leżą już w sieni. No chodźcie już jeść.

Nie można było ryzykować przenocowania niedoszłego krasnoarmiejca w domu, a niedużo czasu zostało do zmierzchu. Szybko więc zasiedli do wspólnej kolacji.

Po posiłku Maniek pożegnał się z rodziną i udał do krewnych mieszkających w jednym z przysiółków, zagubionym wśród lasów.

Przez kilka dni wszyscy w domu żyli jeszcze w obawie, co z nimi będzie, kiedy Rosjanie zaczną go szukać. O dziwo, minął jeden dzień, potem drugi i trzeci, a nikt nocną porą nie załomotał kolbami w drzwi.

Co się stało? Dlaczego nowe władze nie szukały go? Dlaczego milicja ani wojsko nie przyszło do domu? Widocznie coś w stalinowskiej machinie jednak nie zadziałało, może gdzieś piasek w jej trybach zazgrzytał. Wśród domowników nie było takiego, który z tego powodu łzę by uronił. Przeciwnie.

Jednak nikt nie chciał kusić losu. Maniek dalej ukrywał się u krewnych; „wielka historia” spowodowała, że niezbyt długo – 22 czerwca 1941 roku Hitler zaatakował ZSRR. Już następnego dnia radziecka władza zniknęła z Ostrowca, a syn i jednocześnie brat wrócił wreszcie do domu.

Po dwóch latach znowu opuścił domowe pielesze. Tym razem nie udał się do krewnych, ale ochotniczo do lasu, aby zostać partyzantem Armii Krajowej.

Armia Krajowa. Okrążenie

Podczas hitlerowskiej okupacji Janek także wstąpił do lokalnego oddziału Armii Krajowej. Podobnie uczyniło wielu innych, młodych chłopaków z okolicznych wsi. W okresie lata przeważnie przebywali w lesie, szkoląc się i przeprowadzając krótkie akcje zbrojne. Staczali też potyczki z niemiecką żandarmerią oraz lokalną litewską policją i ich wojskiem, podlegającymi władzom okupacyjnym. Na zimę dowódca oddziału rozpuszczał większość partyzantów do domów.

W czasie jednego z takich letnich pobytów rejon, w którym stacjonował oddział Janka, został otoczony przez oddziały niemieckie. Wysyłani zwiadowcy wszędzie napotykali hitlerowców. Partyzanci nie mogli się ruszyć z obozowiska w ostępie leśnym; zostali odcięci od wiosek, zaopatrzenia i informacji wywiadu. Blokada trwała dłuższy czas, zapasy żywności kończyły się. Jedynie wody nie brakowało; obóz, jak zwykle, założono przy strumyku. Znali w swoim rejonie kilka strug, z których korzystali. Płynęła w nich czysta, „dobra woda”, jak powiadali miejscowi o takiej, którą można było pić bez przegotowania.

Dowódca oddziału, porucznik, surowo zakazał rozpalania ognisk, gdyż codziennie, co kilka godzin nad lasem przelatywał niemiecki samolot obserwacyjny „Storch”. Nie mogli ogrzać się w nocy ani zjeść porządnego, gorącego posiłku. Dodatkowo, wprowadzone polecenie zachowywania ciszy, a więc i całkowity zakaz używania broni palnej nie pozwalał zapolować na zwierzynę leśną czy ptactwo. Kucharz po kilku dniach okrążenia zaczął racjonować posiłki.

Któregoś poranka partyzanci dostali do menażek radykalnie zmniejszoną porcję strawy na śniadanie – tylko po grudce kaszy, „wielkiej” jak piąstka dziecka, do tego niedogotowanej. Obdarowani tak obfitym, wykwintnym jadłem dłubali w nim łyżkami i burczeli pod nosem, rzucając kąśliwe uwagi pod adresem kucharza Jeden z nich, niski i barczysty, nagle wstał i gwałtownie odstawił menażkę na pieniek. Zwali go Ospą albo Ospowatym, gdyż na jego twarzy przebyta w dzieciństwie choroba pozostawiła widoczne ślady. Szybkim krokiem podszedł do wyższego od siebie parzygnata, chwycił go za bluzę pod szyją i nachylił ku sobie.

– Co jest, kurwa? – wysyczał mu w twarz. – Chcesz nas zagłodzić? Dzieciak się tym nie naje.

– Tak mi dziś szef kazał… – wykrztusił kucharzyna. – Puuść…

– Szef, szef. – Ospowaty jeszcze mocniej ścisnął mu kołnierzyk bluzy. – Sam pewnie wpierdalasz po nocy nasze mięso. I co, kazał ci też zimne jagły dawać?

– Jakie mięso? Puść, ty cholero! – Kucharz próbował oderwać jego palce, ale natura nie była dla niego łaskawa. Napastnik był znany z tężyzny fizycznej. W swojej wiosce pracował wraz z ojcem w rodzinnej kuźni. Kowal, harował w robocie, to i jadł za dwóch; teraz musiał głód odczuwać bardziej dotkliwie, niż inni.

– Ospa, zostaw. Co ci zrobił? – Janek wtrącił mitygująco, ale nie podnosił się z pniaka. Nie chciał zaogniać sytuacji. Był chyba jedynym w oddziale, który mógłby stanąć w szranki z kowalem, ale nie była to pora na szukanie zwady. – Kiedy jedliśmy mięso?

– No właśnie! – Ospowaty jeszcze bardziej się zaperzył. – Zżera nasze po nocach!

– Co jest?! Puścić go! – Usłyszeli w tym momencie groźny okrzyk. Ospa ledwie odwrócił głowę a natychmiast wykonał rozkaz; zrobił półobrót w miejscu i wyprężył się. Stał teraz przed dowódcą, który samą postawą potrafił przywołać podwładnego do porządku. Szeroko rozstawione nogi, ręce zaplecione z tyłu i zmarszczone brwi nie świadczyły o pogodnym nastroju porucznika. Znany był z troski o podwładnych, ale i z wymagalności; potrafił obsztorcować tak, że winowajca nie wiedział, w którą dziurę się schować.

– Co jest? – Porucznik powtórzył pytanie, już spokojniejszym tonem.

– Panie poruczniku, ten łajza daje coraz mniej do żarcia. – Ospowaty lekko odetchnął. Mogło być gorzej. Zebrał się na odwagę i kontynuował: – Brzuchy nam do krzyża przyrastają. Do tego dzisiaj dał samą kaszę i prawie surową.

– Niestety, zapasy nam się kończą. To ja wydałem polecenie szefowi oddziału, aby zmniejszyć porcje. – Oficer odwrócił się do podwładnych, którzy wcześniej podnieśli się na jego widok i dokończył głośniej: – Musimy przetrwać, chłopcy. Szukamy luki, znajdziemy, to odbijemy sobie. Jeszcze się najecie, obiecuję.

Przerwał i popatrzył na kucharza, który rozcierał dłonią szyję. Odezwał się do niego, a lodowaty ton głosu mógł zmrozić najodważniejszego:

– Dlaczego dałeś zimną kaszę?

– Ppa… panie poruczniku, szef pozwolił mi tylko na mały ogień, to i długo trwa. Ledwie rozpaliłem, a storcha usłyszałem. Cholera lata dziś od rana. Musiałem zagasić, a ci – wskazał głową na partyzantów – dawaj i dawaj szybciej. Nie chcieli czekać.

Dowódca rozejrzał się, uniósł brwi w niemym zapytaniu. Nie usłyszał odpowiedzi podwładnych, którzy patrzyli w ziemię albo uciekali wzrokiem na boki. Pokręcił głową.

– Noo tak…

Znowu zwrócił się do Ospowatego:

– W innym czasie dostałbyś trzy dni ścisłego, ale teraz wszyscy taki mamy. Tym razem upiekło ci się – podniósł głos i spojrzał po innych. – Nie czas na burdy. Zrozumiano?!

– Taa jee…! – odpowiedział mu zgodny głos partyzantów.

Odwrócił się i chciał odejść, ale wstał starszy już wiekiem sierżant, który w pozawojskowym życiu był gajowym. Podszedł do dowódcy i cicho powiedział:

– Panie poruczniku, znam stary sposób. Może uda się coś upolować bez wystrzału. Potrzebuję tylko trochę zachachmęcić ze spiżarni.

– Sierżancie, przecież tam już prawie nic nie ma. – Porucznik odpowiedział mu szeptem, tak, żeby usłyszał tylko rozmówca. Wyraźnie nie chciał ludzi jeszcze bardziej rozdrażnić. – Na resztkach ciągniemy.

– Wiem, co zostało, kucharza się pytałem. Na polowanie się nada. Jak nie wyjdzie, prowiant oddam. Nie zmarnuję.

Koniec Wersji Demonstracyjnej

Dziękujemy za skorzystanie z. oferty naszego wydawnictwa i. życzymy miło spędzonych chwil przy kolejnych naszych publikacjach.

Wydawnictwo Psychoskok

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: