Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Greta Garbo. Moja miłość - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
21 maja 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Greta Garbo. Moja miłość - ebook

A ja mówiłam, że była całkiem zwyczajną dziewczyną z Söder, że była wspaniała, inna niż wszyscy, tajemnicza, jak ptak z innego wymiaru, zimna i samotna gwiazda, że żyła dla swojej sztuki, że lubiła narty, uwielbiała śledzie i ziemniaki, że Hollywood ani trochę jej nie zmieniło, że była bezgranicznie melancholijna, że była ciepła, zimna, samotna, jak każdy, uwielbiała chodzić do wesołego miasteczka w Gröna Lund, że w jej oczach dało się dostrzec smutek całego świata, cokolwiek mówiłam, było prawdą, wierzyli mi we wszystko.

Nikt nie zna Grety Garbo tak dobrze jak Vendela Berg, dziewczyna, którą na tyle zainteresowała się wycofana i chorobliwie wstydliwa gwiazda, że zatrudniła ją jako sekretarkę i towarzyszkę w Hollywood. Vendela chroni Gretę przed ciekawskimi reporterami, pomaga jej wynajmować domy, w których znajdzie spokój, podpisywać kontrakty z wytwórnią filmową i inwestować pieniądze. Mieszkają, pracują i podróżują razem, razem rozmawiają o scenariuszu planowanego filmu o królowej Krystynie.

Kilka lat wokół lat trzydziestych, okresu największych sukcesów Grety Garbo. Ale ona, podobnie jak królowa Krystyna, okazała się więźniem własnej sławy. Marzyła o prywatności i chwili wytchnienia.

Opisując Gretę Garbo widzianą oczami Vendeli, Ellen Mattson stworzyła sugestywny i porywający portret podwójny dwóch młodych kobiet. Bliżej Garbo, ikony kina, nie był nikt inny.

 

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-63656-94-2
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

8

Nasz pierwszy dom był zbudowany w stylu hiszpańskim, miał kamienne patio i altanę porośniętą winoroślą i różami. Jego wielkie słoneczne okna panoramiczne wychodziły na trawnik z szumiącym nad nim hydrantem i na gaj cytrynowy ciągnący się od basenu aż do muru. Na najwyższym drzewku pomarańczowym zawiesiłam ozdobę z muszelek; gdy wiał wiatr, kołysały się i grały niczym dzwonki, a zapach pomarańczy wypełniał sypialnię, której okno było zawsze otwarte. Uwielbiałam ten niewielki hiszpański dom, chciałam zostać w nim na zawsze, ale mieszkałyśmy niespełna rok.

Tłumaczyłam, że dom musi być bezpieczny, wolny od możliwości wtargnięcia do niego, ponieważ Mr Hansen posiada drogocenny zbiór dzieł sztuki i chroni życie prywatne.

– To chyba pani odpowiada – powiedział pośrednik, wskazując na wysoki mur obłożony szkiełkami.

Weszliśmy do środka, a on ściągnął płachty z mebli zamaszystym gestem, jakby miały tam się kryć prawdziwe skarby, podczas gdy były to tylko wiklinowe meble, ale nie przejmowałam się tym. Kiedy otworzył małe okienka, otworzył także cały ten maleńki dom, światło zalało pokój przez rozsuwane oszklone drzwi i całkowicie rozgoniło pierwsze nieco ponure wrażenie, które dawała ceglana podłoga i żelazna furtka w hiszpańskim stylu oddzielająca salon.

– Bierzemy – oznajmiłam, ale pośrednik był zbyt zajęty uruchamianiem samogrającego fortepianu, żeby mnie usłyszeć.

Gdy fortepian wreszcie zaczął grać, trochę fałszywie z powodu jakiejś wady mechanicznej, poszłam do skrzydła kuchennego i szybko zajrzałam do szafek, a potem jeszcze do pokoju służby na piętrze. Ulica przed domem była piaszczysta, tylko gdzieniegdzie wyłożona kocimi łbami, za to mur zrobiono z cementu, a furtkę z mocnych desek.

– Czy mógłby pan teraz pokazać mi sypialnie – poprosiłam, gdy zeszłam na dół, gdzie meble znów zostały przykryte materiałem. – Czy na pewno nocą jest tu cicho? Mr Hansen ma płytki sen.

– W zasadzie miasto tu się kończy – powiedział pośrednik, prowadząc mnie na piętro do wielkiej sypialni z łazienką i balkonem. Otworzył drzwi balkonowe i wskazał w stronę zboczy gór porośniętych lasem. – Widzi pani? Prawdziwa dzicz.

– Ale to mi się nie podoba. – Kiwnęłam na sąsiedni dom, skąd z drugiego piętra można było zajrzeć do naszego ogrodu.

– Tutejsi mieszkańcy są bardzo dyskretni. Chyba rozumie pani, że jest to jedna z bardziej porządnych dzielnic. Kawałek stąd mieszka Harold Lloyd, a tam na wzgórzu ma swój dom John Gilbert, przy odrobinie szczęścia zobaczy go pani przez lornetkę, ha, ha!

– Mr Hansen nie interesuje się idolami świata filmowego – żachnęłam się. – Jest profesorem sztuki średniowiecznej, specjalistą od niemieckich ołtarzy. Proszę coś zrobić z parkietem w tym pokoju, tutaj przy balkonie widać, że deszcze zalały podłogę. I należy wyczyścić basen, Mr Hansen pragnie zaczynać dzień od pływania.

Pośrednik wyjaśnił, że obsługa basenu wchodzi w czynsz, zapytał, czy chciałabym obejrzeć ogród, przytaknęłam, więc przez chwilę krążyliśmy między krzewami rododendronów i rabatkami kwiatów. Był to piękny ogród. Później Gösta zawiesił na drzewach kolorowe lampiony, stawaliśmy wieczorami każde w swoim oknie i przyglądaliśmy się Grecie, jak pływa długimi mocnymi machnięciami kraulem w oświetlonej wodzie, a potem wychodzi z niej po drugiej stronie, tam gdzie światło nie dosięga, i znika w ciemności. Słyszeliśmy, jak woła bezdomne koty, które nocą zbierały się na murze, karmi je rybą przygotowaną przez Annie każdego wieczoru, ale nie widzieliśmy jej, jedynie żar papierosa. Następnie wchodziła przez szklane drzwi, jej mokre stopy zostawiały ciemnoczerwone ślady na ceglanej podłodze i serię kropel na dywanie, które Annie wycierała, podążając za nią. Greta nie używała zbyt często dzwonka, zazwyczaj wołała z sypialni, gdy była gotowa na kolację. Wtedy najczęściej jadała w piżamie w łóżku.

– Co to za kwiaty? – spytałam, gdy obeszliśmy cały ogród, wskazując na okrągłą rabatkę przy podjeździe.

– A tego akurat nie wiem – odparł pośrednik pospiesznie, patrząc na zegarek.

– Może to jakiś gatunek fiołków. To w każdym razie są malwy, takie same mamy u nas.

– Skąd pani pochodzi, panno Berg?

– Z Danii.

– A pański pracodawca?

– Też z Danii.

– Doprawdy doskonale udało się pani pozbyć akcentu. U Duńczyków potrafi był bardzo silny. Mówię tak tylko dlatego, że miałem kiedyś dwóch klientów z pani kraju, aktorów, nie mogę przestać myśleć, że teraz, gdy wchodzi film dźwiękowy, będzie im ciężko.

– Nie wierzę w sukces filmu dźwiękowego.

– Ależ nie ma pani racji. Nadejdzie. No, podoba się pani dom, czy mam szukać czegoś innego?

– Bierzemy ten – oświadczyłam, przejmując klucze, bo bardzo pragnęłam mieć ten mały dom z lekko pochylonym dachem i pobielanymi, przybranymi treliażem skrzydłami, z których jedno było moje, moje hiszpańskie skrzydło z kwitnącą na rogu magnolią.

Kochałam dom przy Chevy Chase Drive, chciałam w nim zostać na zawsze i pewnie tak by się stało, gdyby nie szpiedzy i ich oczy przyklejone do dziurki od klucza, różnych przerw i szpar wywierconych w deskach furtki, gdyby nie lornetki zwrócone ze wszystkich stron, gdy ona właśnie zdejmowała ubranie i naga szła przez trawnik pod spryskiwaczami, krzycząc: „Deszcz pada!”, a potem wskakiwała do basenu... Ale w Hollywood to niemożliwe. Mały dom zniknął, a my już nigdy nie byłyśmy szczęśliwe. W momentach, gdy robię się sentymentalna, myślę, że między cudownością tego domu a tym, że po wyprowadzeniu się z niego już nigdy nie byłyśmy szczęśliwe, jest jakaś zależność.

Następnego dnia wsiadła do auta z dwojgiem kociąt znalezionych na jakiejś ulicy i papugą zakupioną w Chinatown, gdzie zaopatrzyła się także w więcej porcelanowych boginek i antyczny jedwabny szlafrok z haftowanymi smokami, który zawiesiła na ścianie w sypialni jako dekorację. Kocięta od razu zaczęły wspinać się na tylne siedzenie i obsikiwać je, a potem mimo nieprzyjemnego odoru zabroniła nam zdjąć szlafrok, bo uważała, że przynosi jej szczęście, podobnie jak boginki stojące dosłownie wszędzie, które łatwo było strącić podczas sprzątania.

Zwierzęta trzeba było przynosić jej do pokoju każdego ranka wraz ze śniadaniem, bo uwielbiała bawić się z nimi podczas jedzenia, spacerowały do woli pośród pościeli i próbowały podkradać jedzenie z talerza, a ona je karmiła kawałkami chleba i śmiała się z papugi, która dziobała maselniczkę, a czasami imitowała marynarza chorego na zapalenie płuc. Wołała wtedy „ahoj, statek” coraz bardziej słabnącym głosem, po czym dopadał ją atak kaszlu. Ten mądry mały ptak był nawet w stanie udawać, że ma zapadniętą klatkę piersiową.

Tego samego popołudnia, kiedy wciąż rozpakowywaliśmy kufry Grety, przyszła na rozmowę para kandydatów ze skandynawskiego biura pośrednictwa pracy. Otworzyłam bramę i natychmiast zrobiłam się podejrzliwa, gdy zobaczyłam, jacy są młodzi, ale to Greta ich wybrała i to ona miała zadawać im pytania. Pokazałam im drogę przez ogród do części kuchennej i usłyszałam, jak szepczą do siebie, że dom jest mniejszy, niż się spodziewali, i jakie to dziwne, że gwiazda ma takie niemodne auto. Przytrzymałam im drzwi, a oni wkroczyli do pomalowanej na błękitno kuchni, gdzie widać było, że czują się nie na miejscu, rozglądali się po pomieszczeniu, kobieta poprawiając kapelusz, a mężczyzna bolejąc nad tym, że rozmowa nie może odbyć się w studiu, jak ustalono na początku, bo oboje bardzo interesowali się filmem.

– Panna Garbo ma dziś wolne – sprostowałam i pokazałam im, którędy się idzie do salonu, wskazałam miejsca do siedzenia, a sama poszłam po Gretę, która czekała na mnie w sypialni i chciała znać moje zdanie.

– Są jacyś dziwni. Nie wydaje mi się, że oni chcą tu pracować.

– Jak wyglądają?

– Bardzo dobrze. Zwłaszcza on.

Kiedy zeszłyśmy na dół, zamiast czekać na krzesłach, na których ich usadziłam, chodzili po salonie i wszystkiemu się przyglądali, nie podobała mi się ta ciekawość, ale Greta przywitała ich serdecznie i poprosiła, by usiedli obok niej na kanapie. Zajęłam miejsce nieco dalej, żeby słońce nie świeciło mi w oczy, bym mogła uważnie obserwować parę dobrze odżywionych, elegancko ubranych młodych Szwedów, podczas gdy oni z pustymi, oświetlonymi słońcem twarzami przysłuchiwali się pytaniom Grety: czy pani Lindell potrafi robić gofry, czy pan Lindell umie posługiwać się bronią, czy lubią zwierzęta? Potem zapytała o tradycyjną szwedzką wieprzowinę z fasolą i czy mają jakichś krewnych w Los Angeles, ale nie mieli, przyjechali tu, by zacząć zupełnie nowe życie, gdyż ich rodzinna firma w Sztokholmie zbankrutowała. Pan Lindell przyznał, że żadne z nich nie ma doświadczenia w byciu służbą domową, ale że są chętni do nauki i byliby szczęśliwi, gdyby Greta zechciała dać im szansę.

Spytała, czy zdają sobie sprawę, że nie wolno im wspominać poza domem o swojej pracy, ale ponieważ na ich twarzach pojawił się wyraz poniżenia, zaraz się wycofała i zaczęła ich przepraszać. Była to technika, której potem często używali, gdy czegoś od nich żądała albo wzywała ich do odpowiedzialności.

– To przede wszystkim dla waszego dobra – jąkała się. – Będziecie mieli kłopot, jeśli ktoś zacznie wspinać się po murze albo zablokują bramę, gdy trzeba będzie wyjechać.

– Odstraszę ich dubeltówką – powiedział pan Lindell, a ja widziałam, że Grecie ulżyło, że znów im odpuszcza. Nie mam pojęcia, co było w tym człowieku, że robiła się ustępliwa, ale dogadali się.

Wprowadzili się jeszcze tego samego wieczoru. Gösta Lindell zapewniał jej ochronę, prowadził auto tak szybko, że nikt nie zdążył zajrzeć do środka, a Annie Lindell przygotowywała jedzenie z książką kucharską na stole, również wtedy, gdy robiła najprostsze potrawy. Miała dwadzieścia pięć lat, była ciemnowłosa, łagodna, on był kilka lat starszy, miał jasnoniebieskie oczy i perkaty nos, był ciemnym blondynem, który zaczesywał włosy do tyłu i czekał na łut szczęścia. Czekając, nosił tace, podawał kolacje, sprzątał, robił zakupy w Central Market, by nie wydawać za dużo na artykuły spożywcze, dbał o to, by papierośnice zawsze były pełne, karmił zwierzęta i czyścił auto. Czasami, gdy siedział w kuchni i, podśpiewując, pastował buty Grety, prawie go lubiłam.

Pierwszego wieczoru w nowym domu usiadłam w swoim pokoju przy uchylonym oknie i sięgnęłam po pamiętnik, który kupiłam wcześniej tego dnia. Uznałam, że pamiętnik powinien być częścią mojego nowego życia, ale nie przyszło mi do głowy nic, co mogłabym zapisać. Otworzyłam zatem szeroko okno i zgasiłam lampkę, żeby nie wabić ciem, wdychałam zapach ogrodu – trawy i podlanej ziemi. Wszystko pachniało intensywniej w ciemności, która tutaj zapadała niezwykle wcześnie, zamieniając wiosenny wieczór w sierpniową noc ozdobioną księżycem na szczycie Hollywood Hills. Spałam z odsłoniętymi żaluzjami, księżyc był niebieską wskazówką nad kołdrą.

Obudził mnie plusk w basenie, to Greta zażywała porannej kąpieli. Zobaczyłam z okna, jak Gösta w piżamie otwiera drzwi kuchenne i wygląda na zewnątrz, a potem szybko znika, żeby przyspieszyć uruchamianie domowej maszynerii. Była zaledwie szósta, w pozostałe dni prosiła o pobudkę godzinę później, ale przebieg poranka był zawsze ten sam. Najpierw rozsuwały się szklane drzwi, spacer przez patio i jednoczesne utykanie włosów pod czepek, potem elegancki skok i niewielki rozbryzg po szczupłym, idealnym ciele, które płynie dwadzieścia, trzydzieści, pięćdziesiąt długości bez odpoczynku. Wracała przez kuchnię, zamawiała śniadanie, wnoszono je na górę i serwowano w łóżku, w którym znów leżała w piżamie. Na małej, różowej, emaliowanej tacy, na kwiecistej zastawie podawano konkretne śniadanie składające się ze steku, ziemniaków, mleka i kanapki oraz kawy i ciastek. Następnie wyskakiwała z łóżka, krzyczała, że się spóźni, i wtedy Gösta musiał być już przebrany w garnitur, a jej lunch spakowany do brązowej papierowej torebki, którą zabierała do studia. Jadała w samotności w garderobie, by nie musieć nikogo spotykać między scenami. Ale nie była dumna ani niegrzeczna, bała się, że rozproszy iluzję, która wcale nie była tak prosta do uchwycenia, jak wszystkim się wydawało. „Nie mam żadnej techniki, tylko uczucia. A uczucia są cieniutkie jak pajęczyna...”.

Gdy tylko usłyszałam, że auto wyjeżdża na ulicę, wstałam i zaczęłam od nowa oglądać dom. Wędrowałam po nim ubrana tylko w szlafrok i udawałam, że jest mój. Dotykałam pachnących nowością mebli, wszystko było świeżo wypolerowane i puste, nie miałyśmy niczego prócz ubrań. Słońce oświetlało nagie ściany i puste półki, a my nie miałyśmy niczego, co można by tam postawić czy powiesić. Pomyślałam, że to potwornie nudne. Rozsunęłam szklane drzwi i wyszłam boso do ogrodu, szlafrok ciągnęłam po trawie i niemal natychmiast zorientowałam się, że ktoś patrzy na mnie z piętra sąsiedniego domu, ale gdy przystanęłam, twarz zniknęła za firanką. Kocięta ganiały się między drzewami pomarańczowymi i cytrynowymi. Przyglądając się im, zupełnie zapomniałam o tamtej twarzy, a potem weszłam do środka, by się ubrać i rozpocząć pracę, która tego dnia miała polegać na sporządzeniu spisu rzeczy do kupienia.

Wyjęłam notes i ołówki, przesunęłam biurko tak, by światło lepiej na nie padało, i zanotowałam: obrazy. A potem: świeczniki do ustawienia na półce przy kominku. Przez moment przyglądałam się kotom, które wpełzły do cienia pod krzakiem rododendrona, i Annie, która przeszła przez trawnik i położyła kilka kawałków chleba pod jednym z drzew. Po chwili wrócił Gösta, wyciągnął szlauch, żeby umyć auto, a ja zapisałam: gramofon na wypadek przyjęcia?

Później, gdy jadłam śniadanie w kuchni, Gösta napomknął, że on i Annie nie mogą się doczekać, kiedy będą mogli przygotować wytworne przyjęcie dla przyjaciół Garbo, mieli nadzieję zobaczyć wiele sławnych twarzy wokół stołu w jadalni.

– Nie sądzę, żeby panna Garbo miała tak duże grono znajomych – powiedziałam.

– To chyba oczywiste, że gwiazda musi mieć wokół siebie nieco wytworności? W tym mieście ludzie lubią się zabawić, zdążyliśmy to zauważyć.

– Akurat teraz dość intensywnie pracujemy nad filmem – wyjaśniłam. – Dopóki go nie skończymy, nie ma mowy o żadnych przyjęciach.

– Ten, który zrobiła ostatnio, nie był szczególnie dobry – powiedziała Annie. – Dzikie orchidee czy jakoś tak. Ale ona oczywiście była przepiękna. Na pewno każdy zechce być na liście jej gości. Gösta, co mam dla niej przygotować na kolację? Stek? Ale jest dopiero środa...

– Jeśli chce, może jeść steki codziennie – zauważył. – W końcu jest bogata.

Wymieniali znaczące spojrzenia nad resztkami śniadania.

Zostawiłam ich, żeby sprawdzić, czy w jadalni jest wystarczająco dużo obrusów, ale wciąż stała zamknięta, okiennice zasłonięte, w środku było ciemno i nieprzyjaźnie, więc poszłam na górę do sypialni Grety, żeby przejrzeć jej garderobę i zobaczyć, czego w niej brakuje. Zaczęłam zaglądać do jej szuflad: papiery, zagraniczna korespondencja, zestawienia budżetowe. Nie znalazłam tam nic poza starą książeczką oszczędnościową. Annie posprzątała już sypialnię, ale miałam wrażenie, że jest duszno, otworzyłam drzwi balkonowe i zobaczyłam, jak służąca wsiada do auta, w tym samym kapeluszu i sukience, które miała podczas pierwszej rozmowy, a za nią podąża Gösta w szarym garniturze, odjechali pospiesznie, zostawiając otwartą bramę. Natychmiast wyszłam i ją zamknęłam, będą musieli zadzwonić, gdy wrócą. Po czym usiadłam do swojego biurka, wyrwałam poranne notatki i zrobiłam listę dużo ważniejszych spraw: muszę wziąć odpowiedzialność za wydatki w tym domu, muszę mieć dostęp do wszystkich dokumentów, tych dotyczących inwestycji i operacji w banku, jeśli się tego nie podejmę, będzie to marnowanie moich sił.

Gdy tak siedziałam i rozmyślałam o pieniądzach, nadeszła papuga, stukając pazurkami po parkiecie, a potem podfrunęła na biurko. „Dzień dobry, Polly”, powiedziałam tak jak Greta, gdy chce ją zachęcić do mówienia i robienia sztuczek. Nie wydała z siebie ani jednego dźwięku, ale po chwili nachyliła się i pogłaskała moją dłoń policzkiem i podtrzymała w powietrzu ołówek, gdy ja myślałam dalej. Małe, zimne, żółte oczka bez zrozumienia przyglądały się literom. Później często przychodziła do mnie, siadała na parapecie, kiedy pracowałam, i wyglądała przez okno, jedząc orzeszki. Trzymałam je specjalnie dla Polly w szufladzie, sama sprzątałam skorupki, żeby nie słuchać, jak Gösta narzeka, że zwierzęta śmiecą i niszczą.

Około trzeciej na ulicy zatrąbiło auto, po czym rozległ się dzwonek, który był połączony ze skrzydłem kuchennym, ale doskonale słyszałam go w mojej części domu. Poszłam powoli przez ogród, otworzyłam bramę, wpuściłam auto, a potem dałam im reprymendę, że zostawili bramę otwartą, przez co koty mogły uciec i wpaść pod koła. Annie oznajmiła, że nie mieli zamiaru wyjechać na długo, byli tylko u rzeźnika po mięso. Popatrzyła na swoje puste ręce w białych ażurowych rękawiczkach i westchnęła:

– Ale nie było.

– Nie było mięsa u rzeźnika?

– Szybko się dziś skończyło.

– Więc pojechaliśmy dalej, żeby kupić rybę – wyjaśnił Gösta. – Ale nie trafiliśmy na targ. Dlatego się spóźniliśmy.

– Panna Garbo kocha swoje kocięta. Ponadto brama ma być zamknięta o każdej porze!

– To się nie powtórzy. A teraz chodźmy, napijemy się kawy, kupiliśmy pączki. – Trzymał w ręce zatłuszczoną torebkę. – Przynajmniej pączki udało nam się znaleźć. Chodź, Vendelo, chyba mogę tak mówić? To się nigdy nie powtórzy, przysięgamy!

Był zadowolony, miał przyjemny uśmiech, więc poszłam z nimi do kuchni, gdzie brudne naczynia leżały od śniadania. Annie czyściła odpływ w zlewie, a Gösta wykładał pączki na papier, w którym je przyniósł. Są doprawdy niechlujni. Jadłam pączka, słuchając, jak Gösta przechwala się przyszłością. Dziwne takie przechwalanie, mówił o tym, co zrobi innym razem, ale mówił tak, jakby rzeczywiście wierzył, że zarobi w nowym kraju wielkie pieniądze, gdy tylko on i Annie wszystko dopracują. Mieli zająć się biznesem albo kupić farmę... A może to świat filmu był ich przeznaczeniem, znajdował się na tyle blisko, że można by spróbować, czyż nie zgadzam się z nimi? Annie jest przecież taka śliczna...

– Wydaje mi się, że dużo łatwiej dostać się do filmu w Szwecji. Tutaj zbyt wielu ludzi walczy o role.

– Ale tu jest więcej ról. Tu jest przecież prawdziwa fabryka, tu filmy powstają w takim tempie jak u nas łożyska kulkowe.

– Amerykanie są szaleni – rzekła Annie swoim nieco bezdźwięcznym głosem.

Przypomniało się jej, że wciąż nie ma kolacji dla Grety, dlatego zaczęła szukać w szafce puszki z mielonym mięsem, z którego mogłaby usmażyć pyttipannę, ale nie ma buraków w zalewie, więc trzeba będzie ją zaserwować z sosem grzybowym, smażonymi ziemniakami i kisielem na deser.

– Nie możesz podać jej jedzenia dla służby – strofował żonę Gösta i otworzył lodówkę. – Zrobimy suflet.

– To nie takie proste.

Otrzepałam cukier z palców i pomyślałam, że to dość proste, chcą dostać się do filmu i są przekonani, że Greta im w tym pomoże.

– Trzeba tylko wyjąć jajka w odpowiednim momencie i porządnie je ubić.

– A więc sam możesz to zrobić!

– Sądzę, że panna Garbo sama powie, co chce zjeść na kolację – oznajmiłam, po czym zostawiłam ich przerażonych w kuchni.

Włożyłam kapelusz i poszłam do miasta, żeby kupić księgę rachunkową, a po powrocie zerwałam kwiaty i skomponowałam z nich bukiety w wazonach, jeden zaniosłam do sypialni Grety, a drugi postawiłam na swoim biurku obok nowo zakupionego notesu. Polly z kawałkiem jedwabnego materiału w dziobie, którego koszt z pewnością miał się w przyszłości znaleźć na jakimś rachunku, spała na karniszu. To była wada nieposiadania rzeczy, ale niebawem miałam odkryć, że Greta nie chce niczego posiadać, niczego jej nie brakowało, zadowoliła się tym, że obcy ludzie wybrali meble, puste pokoje miały pozostać puste, ściany nagie, nie chciała bowiem kupować ani jednej rzeczy, która miałaby ją wiązać z tym domem. Chciała mieć możliwość wyruszenia w drogę bez przygotowań. Wystarczyło spakować duży kufer, który miała ze sobą, gdy przypłynęła tu z Mauritzem Stillerem jesienią 1925 roku, ubrana w kostium podróżny w kratkę, wystarczająco elegancki dla tłumu dziennikarzy, którzy, jak sądziła ona i Stiller, będą czekać na nabrzeżu w Nowym Jorku. Nie czekali jednak żadni dziennikarze, wtedy ich znienawidziła. Ale chęć podróży do domu była silniejsza niż kiedykolwiek, nie należało jej ograniczać obrazami, o które trzeba dbać, czy meblami, które zobaczyło się w witrynie sklepowej i do których się przywiązało. Wolała maszynowo wypolerowane umeblowanie z fabryki i puste ściany jadalni, której kryształowa lampa dawała tak matowy blask, że goście na jej kolacyjkach wyglądali jak trupy, zwłaszcza przy akompaniamencie pobrzmiewającej echem pianoli, jedynej muzyki w domu, gdyż gramofon, o który prosiłam, okazał się zbyt drogi.

Tego wieczoru Greta chciała zjeść przy kominku, czuła się przeziębiona, bo grała w negliżu. Poprosiła, bym dotrzymała jej towarzystwa, siedziałyśmy przy małym kafelkowym stoliku i jadłyśmy zimne mięso i sałatkę grejpfrutową. Wydawała się przygaszona. Gdy spytałam o powód, powiedziała, że film będzie zły, bardzo zły.

– Który ze swoich filmów lubisz najbardziej? – zagadnęłam.

– Wszystkie są tak samo złe, mówiłam już! Mam dość złych filmów o złych kobietach. – Wrzuciła do ognia garść skorupek po orzechach i dodała: – Nie miałabym nic przeciwko dobremu filmowi o złej kobiecie.

– Ale to producent decyduje?

– Może nie o wszystkim. – Przysunęła się do ognia. – Czasem dzieją się rzeczy, o których nawet Mr Mayer nie decyduje. Mogę się rozchorować. Mogę pójść do łóżka i w nim zostać. Takie rzeczy trudno zaplanować.

– Kiedy kończy się twoja umowa z Mr Mayerem? – zaciekawiłam się.

Greta nie pamiętała dokładnie, za jakieś dwa lata. Nie było jednak prawdą, że nie pamięta, wiedziała co do dnia, kiedy umowa ma być odnowiona, trzymała pieczę nad wszystkim, co dotyczyło pieniędzy, a dokumenty chowała tak, że nikt nie potrafił znaleźć jej kryjówek.

– Ale gdy ten dzień nadejdzie, będą musieli dać mi lepsze warunki.

– Mogłabyś pracować w Szwecji. Tam dostałabyś każdą rolę.

– Oczywiście, że o tym myślałam. Tutaj człowiek szybko się starzeje, a Amerykanie lubią tylko młode kobiety, bardzo młode chude kobiety z prostymi zębami. Za jakiś czas będę mogła wrócić do domu, gdy już nie będą mnie tu chcieli. Pomyślałam, że najpierw zarobię tyle, żebym mogła kupić gospodarstwo.

– Nie powinno trzymać się wszystkich oszczędności w Banku Hollywood. – Cały dzień myślałam o jej książeczce oszczędnościowej, dokładnie zastanowiłam się nad tym, co chciałam jej powiedzieć, więc mówiłam dalej, skoro już się rozpędziłam. – Dużo lepiej jest ulokować część pieniędzy w środkach trwałych, w ziemi i nieruchomościach. Papiery wartościowe są za bardzo uzależnione od koniunktury.

– A nieruchomości nie są?

– Nieruchomości zawsze wracają do swojej rzeczywistej wartości. A bezwartościowy papier pozostaje bezwartościowy.

– Aha – zamyśliła się.

– Las – wymieniałam – dom, ziemia...

– Aha. – Zadzwoniła, żeby Gösta przyszedł i sprzątnął ze stołu.

Był świeżo wypomadowany, wszedł cicho, poprawnie, w białym stroju kelnerskim, miał nawet rękawiczki.

– Wiesz – szepnęła Greta, gdy odszedł z pełną tacą – zobaczyłam dziś coś bardzo dziwnego przed moją garderobą, gdy jadłam lunch. W studiu obok odbywał się casting i wydawało mi się, że widzę państwa Lindellów stojących w kolejce.

– Dziwne.

– Tak, też tak uważam. – Wydawała się nieco pogodniejsza niż wcześniej. Zaczęła szukać po kieszeniach czegoś, czym koty mogłyby się pobawić, w końcu rzuciła im zgniecioną serwetkę, za którą pobiegły pod szafkę.

– Chyba mi się przywidziało – skwitowała, trzymając chwilę później jednego kota na kolanach. – Ale dobrze byłoby zaglądać do nich do kuchni od czasu do czasu.

– Tak zrobię – powiedziałam również lekkim tonem.

Wróciłyśmy do rozmowy o pieniądzach.9

Gdy po raz pierwszy zobaczyłam Nilsa Asthera, siedział w kucki pod wierzbą, miał rozpiętą koszulę i krawat przewiązany wokół pasa, szum przepływającego obok strumyczka tworzył muzyczne dopełnienie tego portretu z ciemną głową; cień korony drzewa układał się we wspaniały wzór na rozłożonym na trawie kocu. Opierał stopy na podwiniętych palcach i kołysał się do przodu i do tyłu. Zetknąwszy swoją głowę z głową Grety, opowiadał coś, czego nikt nie słyszał, bo reżyser i fotograf usnęli z chustkami na twarzach, a reszta ekipy siedziała trochę dalej pod parasolem i grała w karty. Gdy nadeszliśmy z jedzeniem zza wzgórza, odwrócił się do nas, na twarzy nadal miał uśmiech, który zacierał jej wyraz, wyglądała jak wielka jasna plama. Potem szybko wstał, by pomóc mi z koszami, które tak naprawdę nie były ciężkie, to Gösta niósł zastawę, a ja tylko chleb i sałatkę, ale Nils zajął się nami obojgiem, szczęście zniknęło z jego twarzy, stał się uprzejmy, pomocny i trochę demoniczny. Chyba zostało mu coś z roli, którą właśnie grał, bo normalnie nie miał miny pierwszego kochanka z wykrzywionymi wargami i ściągniętymi brwiami. Nie znosił swojej twarzy, dlatego zawsze chciał ją zmienić makijażem i kawałkami taśmy, była zbyt piękna – miała doprowadzić go do zguby.

– Panno Berg, proszę podejść, chciałbym porozmawiać – zwrócił się do mnie swoim głębokim dźwięcznym głosem, w którym słychać było jedynie resztkę dialektu południowoszwedzkiego.

Greta zajrzała do pierwszego koszyka, zaczęła wyciągać talerze i kieliszki i układać je na kocu. Poszłam za Nilsem w cień wierzby, gdzie przedstawiliśmy się sobie. Ciemny nieznajomy podał mi rękę, mówiąc, że nazywa się Nils i że Greta bardzo dużo mu o mnie mówiła. Zaraz się jednak poprawił: może nie bardzo dużo, ona nigdy dużo nie mówi, ale powiedziała, że mi ufa, a to dobra ocena, bo Greta nie ufa nikomu, nawet jemu, chociaż znają się długo, wielokrotnie pokazał jej, że zrobi dla niej wszystko, tak, był gotów zrobić cokolwiek, o co go poprosi, ale ona nigdy o nic nie prosiła, to było najgorsze.

Śmiał się, puścił moją dłoń, ale widziałam, że wszystko to było na poważnie, widziałam to w jego oczach, w których coś przemknęło, zadrżało i zniknęło.

– Chodźcie już – zawołała Greta, bo rozpoczęto biesiadowanie.

Całe filmowe towarzystwo siedziało na trawie z talerzykami na kolanach i jadło sałatkę i kurczaka przygotowane przez Annie i piło wodę Barley. Nils zaprowadził mnie z powrotem na koc, sam usiadł obok i podał mi pudełko z kanapkami.

Był to jeden z ostatnich dni kręcenia Pokusy, więc Greta przed wakacyjną przerwą postanowiła zaprosić całą ekipę na lunch. Zaplanowano, że będzie dłuższa niż zwykle, bo studio trzeba było przebudować na dźwiękowe. Miałyśmy wyjechać nad jezioro w górach, pływać i spacerować po sosnowym lesie, zanim w sierpniu będzie musiała rozpocząć nowy cykl lekcji wymowy.

– Wydaje mi się, że sukces mamy w garści. – Nils skinął w kierunku reżysera, który w tej samej chwili chwycił porwaną przez wiatr serwetkę Grety i podał ją z ukłonem, choć leżał ze skrzyżowanymi nogami. – On też tak uważa i teraz chce się upewnić co do jej następnego filmu – szepnął Nils, a reżyser wstał i wzniósł toast za Gretę, która zamieniła dzisiejsze spotkanie w święto, tylko jej niezastąpiona twarz jest w stanie tak szybko przemienić się ze strachu w szczęście w scenie w pokoju dziecinnym.

– Jesteś zadowolony z roli? – spytałam, odstawiając pusty kieliszek.

– Czy ja wiem? – odparł Nils. – O takich rzeczach nie myśli się w Morzu Sargassowym. Ale lubię Packy’ego Cannona, boksuje się, żegluje, pływa i maluje obrazy, jest trochę jak ja.

– A Arden Stuart, co o niej myślisz?

– Kocham Gretę w każdym jej wcieleniu.

– Mówi, że film jest głupi, a kobieta, którą gra, to idiotka.

– Arden jest dość podobna do Grety – śmiał się Nils, zapalając fajkę. – Może dlatego nie poznała się na niej.

Gdy siedziało się blisko Nilsa, łatwo było zapomnieć, że jest wysoki, jego twarz była piękna niczym u dziewczyny: wysokie kości policzkowe, szczupły ładny nos o delikatnych dziurkach, szokująco jasne oczy, lśniące oczy z rzęsami długimi jak Grety, ale naturalnie czarnymi i gęstymi, lekko zawinięte brwi. To zbyt wiele, on pewnie też tak myślał, jego oczy zawsze pełne były radości, jakby cały czas śmiał się do siebie. Jasna tęczówka zadrżała i sprawiała wrażenie, że występuje z brzegów, ale potem wstał i był ciężki, umięśniony, o głowę wyższy niż inne gwiazdy Hollywood. Miał zaniedbaną czarną grzywkę, która ciągle opadała mu na czoło i sprawiała, że wyglądał jak chuligan. Ubrania wciąż źle na nim leżały, marynarki go uwierały i podciągały się, gdy wkładał ręce do kieszeni.

– O jakim to morzu mówiłeś? – dopytałam.

– O takim, w którym się tonie między innymi wrakami. Ale jej to oczywiście nigdy nie spotka – mówił dalej. Oboje patrzyliśmy, jak Greta delikatnie wyciera usta serwetką, by nie popsuć makijażu. – Jest za uczciwa, by móc rozpoznać się w kobiecie, przez którą mężczyźni się zabijają. Jest poza tym dzieckiem poczciwych rodziców, biednych i poczciwych. Moi nie mieli żadnej z tych cech.

– Ja nie mam w ogóle rodziców. Być może to najlepsze rozwiązanie?

– To jesteś jak ja. Mówiłem o moich przybranych rodzicach. Ciii, znów ktoś będzie przemawiał.

Tym razem była to starsza kobieta z głębokimi bruzdami na twarzy. Podziękowała za lunch, po czym szybko wróciła na rozkładane krzesło i wyciągnęła z torebki piersiówkę.

– W jaki sposób Greta przypomina Arden Stuart? – dopytywałam, ale Nils był zajęty obserwowaniem kobiety, która drżącą ręką doprawiała wodę Barley.

– Stare wraki – mruczał pod nosem. – I młode wraki. Wszędzie ich pełno.

– Arden Stuart...

– Sądzi, że może stać się tak samo wolna jak mężczyzna. Kochać jak mężczyzna i odpłynąć z nim na „All alone” ku cieplejszym wodom. Zdaje się, że udało nam się nagrać kilka bardzo ładnych scen na lagunie. Wolność i równość, tego żąda Arden, a to nie istnieje. Ale ona się na to nie zgadza.

– I to ciebie kocha.

– Właśnie! – zapiszczało przez fajkę. – Ale w końcowej scenie i tak odpływam sam, inaczej cenzura przyłożyłaby do tego nożyce. Tutaj gra toczy się między nożycami a pieniędzmi...

– Muszę pomóc przy podawaniu kawy – rzekłam, zbierając talerze.

Zrobiło się późno. Gösta wyglądał na niezadowolonego, musiał sam chodzić wokół gości z dzbankami, chociaż jakaś młoda aktorka w wielkim kapeluszu zadeklarowała pomoc i kołysząc się na wysokich obcasach, podążała za nim z cukiernicą. Ale Nils chwycił moją dłoń i ścisnął ją mocno.

– Masz rozmawiać ze mną – powiedział i podniósł mnie z koca dość gwałtownie, aż wystraszył siedzących obok i przewrócił ich filiżanki, ale ja się nie bałam, podobała mi się ta duża ciepła dłoń, która chwyciła moją, ten przesadny ruch i brak zahamowania, ta nagła zmiana, gdy odwiedziono mnie od reszty towarzystwa w stronę lasu wierzbowego, gdzie słońce rzucało na ziemię migoczące cienie. – Nie mam zamiaru stracić okazji porozmawiania z kimś ze Szwecji – dodał, gdy szliśmy wzdłuż strumienia. – Poza tym jesteś osobą, która jeszcze nie zdążyła odurzyć się filmowymi perfumami. Uważaj na nie! – ryknął do mnie.

Przechodziliśmy właśnie przez łąkę, na której przed chwilą odbyła się bitwa. Wszędzie leżała broń, rekwizytor chodził z wózkiem golfowym i ją zbierał. Z drugiej strony rozpościerała się plantacja bawełny, a za nią średniowieczny mur z halabardami wetkniętymi w wieże.

– Gdzie idziemy?

– Chciałem pokazać ci studio. Nie byłaś tam wcześniej? Greta mogła ci przecież pokazać, gdzie pracuje.

Gdy doszliśmy na szczyt wzgórza, znaleźliśmy się w środku miasteczka filmowego, gdzie jedno obok drugiego stały studia. Po ulicy poruszały się pojazdy przewożące domy i kominy, mury, na których namalowano bluszcz, stożkowe dachy rycerskiej twierdzy, wypchane zwierzęta oraz skrzynie ze sprzętem filmowym i garderoby na kółkach pełne kostiumów do tańca.

– Tu się wchodzi. – Nils wprowadził mnie do czarnego hangaru, który, gdy zapalił światło, zamienił się w hotelową recepcję, tuż obok ogrodu oświetlonego blaskiem księżyca, tuż obok sali balowej. Na końcu pojawiła się kajuta, w której Nils rozsiadł się i położył nogi na stole. – Oto statek Packy’ego Cannona – oświadczył. – Ale muszę się z niego wyprowadzić. Będę tęsknił za „All alone”.

– Co będziesz robił?

– Samo gówno. Mówię ze zbyt silnym akcentem. Niestety opuszczałem lekcje fonetyki. Ciekawe, ilu z nas przeżyje tę zmianę, połowa Hollywood ma obcy akcent. Nie byli w stanie znaleźć żadnych talentów u siebie, więc jeździli do Europy i zabierali nas stamtąd. Ale teraz się przerzedzimy...

– Czy nie powinni niebawem przyjść i zacząć pracować? – Spojrzałam w stronę drzwi, które zostawiliśmy uchylone.

– Najpierw wszyscy muszą wygłosić przemowę.

– Greta nie wygłasza przemów.

– Masz rację. Ona robi tylko to, na co ma ochotę.

Zniżył głos, odniosłam wrażenie, jakby ktoś pokręcił lampą, pomieszczenie zmieniło się, stało się mniejsze i ciemniejsze, jakby prawdziwsze. Nils nachylił się nad stołem i spytał:

– Mówiła coś o mnie?

– No jasne – odparłam.

– Co powiedziała?

– Że dobrze wam się razem pracuje. Że jesteście starymi przyjaciółmi. No i że spotkaliście się w akademii teatralnej, nie było tak?

– A nie mówiła ci, że poprosiłem ją o rękę?

Zaprzeczyłam.

– Nawet dwa razy. Ale ona zawsze mówi nie, jeśli w ogóle coś mówi. Poza tym nigdy nie uczyłem się w akademii, trafiłem do teatru, bo byłem cholernie piękny. Ale to inna historia, przeklęta historia, którą opowiem ci innym razem.

– Prześladuje cię pech.

– Żartujesz sobie – uśmiechnął się.

Jak na osobę przepełnioną cierpieniem i dość wybuchową, uśmiechnął się niezwykle dobrodusznie. Może miało to coś wspólnego z jego hojną naturą, wszystkich obdarzał tym samym uczuciem, młode i starsze kobiety, mężczyzn też. Może to harmonia w tym dużym, silnym ciele brała górę nad wszystkimi krzywdami, o których nie potrafił zapomnieć. Trudno w takiej sytuacji być dla niego niemiłym.

– To chyba nie takie straszne, gdy ktoś cię odkrywa, a potem zarabiasz kupę pieniędzy?

– Człowiek zawsze tęskni za czym innym – westchnął, odkładając fajkę na stół. – Coś innego, coś innego! Coś innego wydaje się zawsze lepsze.

– Mnie się zdaje, że to jest dużo lepsze niż coś innego – rozejrzałam się po kajucie, ładnej, wypolerowanej, zadziwiająco rozległej, „All alone” musi ważyć ze sto ton i mieć sporą załogę. W każdym razie na pewno nie odpływa sam w stronę zachodzącego słońca.

– To tylko makieta.

– Mam na myśli siebie, że jestem tutaj zamiast tam, gdzie byłam wcześniej.

– Było aż tak źle? Właściwie nie powinienem nic mówić. Ja też sporo przeszedłem. Musimy trzymać się razem, my biedne sieroty! Latem będziemy widywać się codziennie. Mam dom nad Arrowhead Lake, musicie do mnie przyjechać, pojeździć konno. Greta wspaniale trzyma się w siodle, choć może nie aż tak dobrze, jak jej się wydaje. A ty jeździsz konno?

– Nie.

– Nauczę cię. Wstań.

Zrobiłam, jak poprosił. Chwycił mnie za ramiona i obrócił.

– Mm, duża i silna jak Greta, zdrowa szwedzka dziewczyna z porządnymi biodrami, dokładnie jak ona. Słyszałaś o modzie na szkielety? Nie przejmuj się, to nie dla ciebie. Wszyscy uważają, że Greta jest dziwna, ale jest dokładnie odwrotnie, jest bardzo zwyczajna, zdrowa i zwyczajna. Powinna wyjść za mąż i mieć gromadkę dzieci, uwielbia dzieci, wiedziałaś o tym? Sceny z tym małym chłopcem są chyba najpiękniejszymi ujęciami w całym filmie. Krzyczą na nią, bo jest w nich naturalna. Gdy wszyscy wokół chorują, zdrowy człowiek wydaje się dziwny. Aż wstyd być zdrowym. Ale Mr Mayer długo nie pozwoli jej na dzieci. Boisz się koni?

– Nie sądzę.

– Zrobię z ciebie prawdziwego jeźdźca.

Oczami wyobraźni zobaczyłam konie w słonecznym lesie sosnowym. Przyglądałam im się przez chwilę, po czym powiedziałam:

– Nie wiem, jakie plany ma Greta.

– Zawsze mieszka u mnie latem – odparł Nils.

Było to kłamstwo, ale wkrótce stało się prawdą, w pewnym sensie prawdą, zakładając, że „zawsze” może oznaczać dwa lata. Pewnie może w kraju, gdzie czas szybko płynie, gdzie ludzie szybko się starzeją, w każdym razie my zestarzeliśmy się przez te dwa lata.

Pewnego wrześniowego wieczoru, gdy wszyscy od dawna byliśmy z powrotem w mieście, a Greta rozpoczęła lekcje wymowy, poszłam do kina w Culver City zobaczyć Pokusę. Chciałam obejrzeć film, o którym wiele słyszałam. Przestał być dla mnie filmem, był rzeczywistością, która w ciemności sali kinowej stała się jeszcze wyrazistsza. Ich twarze mówiły do siebie minami, które tak dobrze znałam. Wszystko było prawdziwe jak nasze przejażdżki konne po lesie czy poranki na plaży, bo to były te same twarze, te same gesty, te same ruchy.

Ledwo poruszali ustami, nie musieli udawać, że rozmawiają, znali się przecież tak dobrze. Patrzyli na siebie, rozpoznawali się, uśmiechali się uśmiechami, które nie były filmowe, nic z tego, co zobaczyłam, nie było udawane. Nikt w kinie nie wiedział, że to prawdziwe, byłam sama, sama w ciemności, która poruszała się wokół mnie, wzdychała jak las, sama w lesie ludzi szepczących, przeżuwających i zmieniających pozycje, byłam jedyną osobą, która patrzyła w sam środek filmu. Byłam tam, razem z nimi, tak jak byłam przez całe lato, o krok dalej, nie słysząc, nie zawsze widząc, na sekundę nie mogłam oderwać od nich oczu. Przez ten czas las wzdychał wokół mnie, szeleścił, szeptał, ciemniał i jaśniał w rytm ekranu, na którym pod koniec wschodzi słońce, a Nils samotnie odpływa.

Gdy zapaliło się światło, tłum ludzi wciągnął mnie w sam swój środek i parł dość mocno w stronę wyjścia. Trzeba było czym prędzej opróżnić salę, film stał się sukcesem kasowym, więc foyer było już wypełnione ludźmi czekającymi na kolejny seans. Wypchnięto nas na tylną uliczkę i dalej na aleję, gdzie wreszcie uwolniłam się od mężczyzny, który pod osłoną tłumu próbował włożyć rękę pod moją bluzkę. Nie podobała mi się ta ręka, ale byłam wdzięczna za wszystkie ciała, które cisnęły się i parły na moje, tak że znów stałam się jedną z wielu, i wdzięczna za dźwięki, które wróciły, gdy przystanęłam na skrzyżowaniu pełnym trąbiących aut.

Weszłam do baru i zamówiłam kawę. Wciąż myślałam o filmie, który wbrew temu, co mówiła Greta, wcale nie był taki głupi. Arden Stuart była szczera, oto cała sprawa. Jeśli wszyscy wokół kłamią, człowiek mówiący prawdę wydaje się głupi. Było tak, jak twierdził Nils, nie pasowała tam, nawet we własnym filmie. Położył ją na poduszce na pokładzie i klepał po policzku swoją wielką ciepłą dłonią; pochylił się nad nią wpatrzony błyszczącymi jasnymi oczami. W tym czasie wszystkie kobiety mówiły źle o Arden Stuart, a wszyscy mężczyźni chcieli ją mieć, wyszła do ogrodu oświetlonego blaskiem księżyca i poprosiła o coś innego, ale „All alone” był już daleko, żeglował po Morzu Południowochińskim. Była taka samotna.

– Czy mogę się dosiąść? – spytał jakiś mężczyzna, a ja zabrałam torebkę, żeby zrobić miejsce, jednocześnie próbowałam przypomnieć sobie uczucie, jakie towarzyszy staniu na pomoście i patrzeniu za odpływającym statkiem. – Jest pani sama? – znów zagadnął mężczyzna.

Tym razem chwyciłam torebkę i wstałam, mówiąc, że spieszę się na tramwaj. Gdy przebiegałam przez ulicę, powróciło uczucie z filmu, musiałam wyjąć chustkę do nosa. Przez całą drogę do domu siedziałam z twarzą odwróconą do okna.

Podczas naszej rozmowy promień światła na podłodze studia znacznie się przesunął i teraz padał prawie na nasze stopy. Nagle wielkie drzwi hangaru otworzyły się z łomotem, słońce zalało atelier, a do środka weszli stolarze, którzy mieli rozebrać ogród i salę balową.

– Teraz będzie tu Dziki Zachód – wyjaśnił Nils. – Z dźwiękiem.

Nabijał fajkę, mimo że wszędzie były tabliczki z zakazem palenia. Pomyślałam, że może jest mu ciężko się żegnać, ale wtedy on wstał, cisnął fajką o stół i powiedział, że to przecież fajka Packy’ego Cannona i że jest nią zmęczony, smakuje okropnie, po czym długimi krokami ruszył w stronę drzwi. Stolarze włączyli wielkie reflektory i nagle kajuta zamieniła się w kąt wyściełany deskami z mosiężną lampą zawieszoną na długim sznurku. Gdy wyszłam na zewnątrz, Nils czekał na mnie z papierosem w dłoni, wziął mnie pod ramię i poprowadził w słońcu w rytm muzyki orkiestry dętej maszerującej uliczkami, na których stały dzieci z balonikami i gwizdkami, a kamery jechały po szynach. Minęliśmy port z okrętami wojennymi, potem spojrzeliśmy na wielki krajobraz miast i wsi, namiotów cyrkowych, wesołych miasteczek, prerii, gospodarstw rolnych, sadów owocowych, stacji i torów kolejowych, na stojący obok torów baśniowy zamek z jeziorkiem, w którym pływały łabędzie. Obejrzałam sporą część Metro-Goldwyn-Mayer, zanim wróciliśmy na trawnik, który nie był niczym szczególnym, po prostu miejscem, gdzie ludzie jadali lunch. Ekipa filmowa zamieniła koc w stolik do gry, na którym rozegrano dwie partyjki pokera, kobiety siedziały pod parasolem, a Gösta usnął w cieniu między koszami, zwinąwszy wcześniej swoją szarą marynarkę i równo ułożywszy ją obok. Greta siedziała na zboczu bliżej strumienia i czytała.

– Spójrz na nią – powiedział Nils, puszczając moje ramię. – Ona ma ich wszystkich gdzieś.

Gdy odchodziłam, on znów siedział w kucki na zboczu i mówił, mając usta przyłożone do jej ucha, a ona dalej czytała, pochylając głowę tak, że włosy z tyłu rozdzieliły się i odsłoniły jej kark. Przynajmniej wyglądała, jakby czytała, a on mówił, śmiał się, poruszył ręką, kołysał się do przodu i do tyłu i delikatnym ruchem przesunął włosy z jej policzka i założył za ucho. Gdy przez lasek wierzbowy przeszedł wiatr, cienie i promienie słońca zakołysały się nad nimi, zapaliły i zgasiły twarz, białą koszulę, ciemną głowę, dłoń przewracającą strony. Zdawali się kołysać w klatce z zielonych listewek.

Przyszedł czas na nas. Byliśmy spakowani, pozostało tylko zaniesienie koszy do auta. Gösta był już w połowie drogi, gdy przystanęłam na zboczu i odwróciłam się po raz ostatni. I wtedy spostrzegłam, że odłożyła książkę. Siedziała z podciągniętymi kolanami i słuchała opowieści Nilsa, bardzo długiej historii.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: