Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pierwszy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
25 listopada 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Pierwszy - ebook

SIŁA, WYTRZYMAŁOŚĆ, ZRĘCZNOŚĆ, DYSCYPLINA. Te cechy uczyniły Richa Froninga czterokrotnym czempionem CrossFit Games i przyczyniły się do zdobycia tytułu najsprawniejszego człowieka na świecie – The Fittest Man on Earth. Ale rywalizacja i zwyciężanie na mistrzowskim poziomie wymagają czegoś więcej niż tylko siły fizycznej. Do tego trzeba niewiarygodnej odporności psychicznej i żelaznej woli. Właśnie wyjątkowa kumulacja tych trzech talentów dała Richowi Froningowi zwycięstwo.

W książce Pierwszy czytelnicy towarzyszą Richowi w jego zmaganiach podczas kolejnych, zwycięskich mistrzostw i od podszewki poznają fenomen crossfitu, który szturmem zdobywa świat sportu.

Począwszy od niesławnego incydentu z liną, który na turnieju w 2010 roku kosztował go złoto, przez zwycięstwa w roku 2011 i w latach następnych, Rich opisuje swoje zmagania, dzieli się cennymi spostrzeżeniami, pisze o priorytetach oraz o refleksjach, które doprowadziły do jego wewnętrznej przemiany, miały wpływ na życie zawodowe i dotykają samej idei crossfitu.

Przede wszystkim jednak Rich odkrywa przed czytelnikami swój najważniejszy sekret, który zapewnił mu sukces zarówno na arenie zmagań, jak i poza nią: jeśli postawisz Boga na pierwszym miejscu, wszystko inne ułoży się samo.

RICH FRONING jest czterokrotnym mistrzem turnieju CrossFit Games (2011, 2012, 2013 i 2014) oraz współwłaścicielem klubu CrossFit Mayhem w Cookeville, w stanie Tennessee. Rich, były asystent trenera sportów siłowych na politechnice w Tennessee, od 2009 roku jest zaangażowany w ćwiczenie i propagowanie crossfitu. Mieszka w pobliżu Cookeville wraz z żoną Hillary.

DAVID THOMAS jest pisarzem. Mieszka w Dallas, w Teksasie.

Można być szybkim. Można być silnym. Można być wytrzymałym. I można być twardym. Aby jednak zdobyć cztery razy z rzędu miano najsprawniejszego faceta na Ziemi w zawodach CrossFit Games, trzeba stworzyć z tych cech (i jeszcze kilku innych) mieszankę idealną. Taką, w której zachowasz właściwe proporcje tych wszystkich elementów. Richowi Froningowi ta sztuka się udaje, i to na poziomie, który można uznać za prawie nieosiągalny dla zwykłego śmiertelnika. Bo Rich wierzy, że człowiek to nie tylko ciało, lecz także dusza. I by wykorzystać talent dany od Boga, musisz znaleźć równowagę w treningu, a przede wszystkim w życiu. Nawet jeśli nie uprawiasz jeszcze crossfitu, ale chcesz znaleźć odpowiedzi na pytania: Jaki mam cel w życiu? Dlaczego ćwiczę? Kim jestem? Czym jestem? – ta książka może ci w tym pomóc.

Marek Dudziński

Runners World i Mens Health

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7579-352-9
Rozmiar pliku: 7,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

16 BARDZO DŁUGI DZIEŃ

JUŻ W PIĄTEK, na tydzień przed mistrzostwami, powinniśmy się domyślić, że coś się szykuje, bo centrala crossfitu opublikowała harmonogram mistrzostw wraz z opisem ponad połowy zaplanowanych konkurencji. W 2010 roku kolejne zadania poznawaliśmy na kilka chwil przed ruszeniem do boju. W 2011 zapowiadano je na jakąś godzinę przed każdą konkurencją. A tym razem przeczytaliśmy o nich z tygodniowym wyprzedzeniem. Ze szczegółami podano informacje o dwóch spośród trzech piątkowych konkurencji oraz trzech z czterech zadań na sobotę. Niedzielne konkurencje były oznaczone skrótem TBA, informującym, że zostaną one ogłoszone później.

W poniedziałek przed mistrzostwami, na poczęstunku dla wszystkich zawodników czekała nas spora niespodzianka.

Pod koniec tradycyjnego już wystąpienia, w którym Dave Castro omawia wszelkie istotne kwestie dotyczące rozgrywek, a przy okazji swoim zwyczajem próbuje zasiać nam w głowach ziarno niepokoju, usłyszeliśmy, że „jest jeszcze jedna rzecz”, o której powinniśmy wiedzieć.

Najpierw wspomniał o patronacie firmy Reebok oraz o tym, jak ów sponsor rozpieszcza zawodników, dając im buty i inne wspaniałe akcesoria. Potem dodał, że skłoniło go to do zastanowienia się, dlaczego w takim razie organizacja CrossFit w nic swoich sportowców nie zaopatruje. Powiedział, że to się musi zmienić. Na dobry początek crossfit sprezentuje nam dwie rzeczy: parę płetw pływackich oraz rower krosowy.

Po tym wstępie Dave ogłosił, że do harmonogramu została dodana jeszcze jedna konkurencja: pierwszy w historii mistrzostw CrossFit Games triatlon. Wyścig miał obejmować przepłynięcie 700 metrów z użyciem płetw, ośmiokilometrowy etap rowerowy oraz przełajowy bieg górski na dystansie 11 kilometrów.

Pierwszą reakcją sali był śmiech, ale to nie był śmiech w rodzaju „ależ z tego Dave’a żartowniś”. To był nerwowy chichot. Kilka par oczu otworzyło się szerzej, a kilka szczęk opadło z hukiem – to pewne.

O ile pamiętam, ja skwitowałem tę rewelację krótkim „że co?”. Moja historia występów w mistrzostwach, choć niedługa, nauczyła mnie, że należy spodziewać się niespodziewanego, ale tym razem po raz pierwszy i ja pomyślałem sobie, iż to chyba jakiś żart.

A to nie wszystko. Na samym dodaniu triatlonu się nie skończyło: konkurencja miała być liczona jako dwie osobne dyscypliny. Etap pływacki i rowerowy stanowiły pierwsze zadanie, a bieg klasyfikowano oddzielnie, choć nie było między nimi przerwy. Pomimo odrębnego rankingu pływanie i jazda na rowerze, a potem bieg miały się odbyć jednym ciągiem. Także czas był liczony wspólnie dla wszystkich trzech konkurencji. Innymi słowy, mieliśmy być punktowani dwukrotnie: raz na podstawie miejsca zajętego na koniec etapu pływacko-rowerowego, a potem ponownie – po biegu. To oznaczało, że kiepski występ w pierwszej części konkurencji miałby podwójnie niekorzystny wpływ na wynik pechowego zawodnika.

W ramach opublikowanego wcześniej, trzydniowego harmonogramu zawodów, nie było czasu na urządzenie triatlonu z dala od centrum Home Depot. Dave’owi zadano więc oczywiste pytanie: kiedy?

– Tegoroczne mistrzostwa CrossFit Games zaczną się w środę – odparł Dave. Następnie poinformował nas, że triatlon odbędzie się w Camp Pendleton, największej bazie marynarki wojennej USA na zachodnim wybrzeżu.

Nie wiedziałem wiele o bazie Camp Pendleton, ale słyszałem na jej temat dość, by zdawać sobie sprawę, że nie będzie to rekreacyjne moczenie w wodzie, przejażdżka na rowerze i jogging wśród rodzin spacerujących nad miejscowym stawem.

Mistrzostwa miały się więc dla nas zacząć dwa dni wcześniej, niż się spodziewaliśmy. Czwartek był dniem wolnym – odpoczynkiem przed znanymi już zadaniami, które zaplanowano na trzy dni od piątku do niedzieli.

Zmiana w harmonogramie nie zirytowała mnie, ale wolałbym, aby na pierwszą konkurencję – a właściwie dwie pierwsze – wybrano coś innego. Trudno mi sobie wyobrazić coś bardziej odbiegającego od oczekiwań niż triatlon. Moje doświadczenia z tą dyscypliną ograniczały się do jednorazowej eskapady, którą z naszą grupą treningową, w tym z Danem, zorganizowaliśmy sobie na jeziorze niedaleko Cookeville. Wtedy zaplanowaliśmy wyścig pływacki na 600 metrów, jazdę rowerem na dystansie 61 kilometrów i pięciokilometrowy bieg. Impreza miała być jednak raczej dobrą zabawą, nie rywalizacją.

We wtorek zabrano nas na pobliską plażę, gdzie mogliśmy wypróbować płetwy i rowery. Było wesoło, bo Jason Khalipa zaczął żartować w swoim stylu. Z Jasona jest niezły skubaniec – a wiedz, że jeśli coś takiego mówi ktoś z Tennessee, to na ogół jest to komplement! Jason z poważną miną zaczął perorować na temat fal, twierdząc, że tam, gdzie mieliśmy jechać nazajutrz, będą co najmniej dwa razy większe.

Popatrzyłem na niego z miną mówiącą: „Człowieku, daj spokój. Aż tak głupi nie jestem. Widzę przecież, że się nabijasz”.

Ale niektórzy nie znali dobrze Jasona i jego poczucia humoru, a być może pochodzili z Nebraski albo Oklahomy i nigdy nie widzieli oceanu, bo z ich przerażonych spojrzeń można było wyczytać, że czeka ich rychła śmierć w falach Pacyfiku.

Miałem cały dzień, żeby się psychicznie przygotować do triatlonu. Pomogło mi wspomnienie mistrzostw w 2011 roku, kiedy pierwszego dnia, po inauguracyjnej konkurencji wylądowałem na dwudziestym szóstym miejscu. A potem udało mi się przezwyciężyć kiepski start. Wiedziałem więc, że nawet jeśli w triatlonie rzeczywiście nie pójdzie mi najlepiej – tak jak się tego spodziewałem – to jednak będę w stanie zawalczyć o zwycięstwo. Od piątku do niedzieli było jeszcze bardzo wiele innych konkurencji, w których mogłem nadrobić ewentualne straty.

Krótko mówiąc, stwierdziłem, że nie jestem przecież w stanie nic zrobić w kwestii triatlonu, który niespodziewanie trafił do programu turnieju. Nie mogłem zmienić harmonogramu. Ale do mistrzostw jako takich przygotowałem się sumiennie. Pomimo wątpliwości związanych z triatlonem, czułem wszechogarniający spokój; większy nawet niż przed rozpoczęciem mistrzostw w 2011 roku po przeczytaniu fragmentu z Księgi Jeremiasza (29:11–13).

Niemniej jednak, zastanawiałem się, co mnie czeka.

O piątej rano, w mglisty i chłodny środowy poranek, mężczyźni i kobiety startujący w turnieju wsiedli do dwóch autobusów mających zawieźć ich na miejsce pierwszej konkurencji. Przez całą, blisko 130-kilometrową drogę w moim autobusie było raczej cicho. Niektórzy spali, inni przyglądali się przemykającej za oknami scenerii. Na początku mistrzostw daje się wśród startujących wyczuć rosnące napięcie, a rozpoczęcie turnieju od wspólnej podróży autobusem sprawiło, że wewnątrz aż wrzało. W ciasnym pojeździe odczuwało się to znacznie silniej, niż gdyby turniej zaczął się od zgrupowania w szatni.

Camp Pendleton

„Dobra, miejmy to już za sobą” – pomyślałem, wysiadając z autobusu.

Oczywiście Dave nie byłby sobą, gdyby pozwolił nam rozpocząć etap pływacki od pływania. Najpierw, z płetwami w ręku, musieliśmy pokonać biegiem przez plażę 400 metrów do punktu startowego. Jak ja uwielbiam bieganie po miękkim piasku… Na szczęście mgła się rozproszyła, a słońce wzeszło, zanim znaleźliśmy się w wodzie, nie było więc tak zimno jak tuż po przyjeździe na miejsce.

Popłynąłem nieźle, z wody wyszedłem niemal równo z Danem – co w sumie mnie nie zaskoczyło, zważywszy, ile razy pływaliśmy zimą razem w stawie na gospodarstwie mojego ojca, aby przyzwyczaić ciało i umysł do chłodnej wody. Wkrótce po przesiadce na rower i rozpoczęciu ośmiokilometrowej trasy przekonaliśmy się, że etap rowerowy nie będzie się ograniczał do samej jazdy. Po niecałym kilometrze płaskiej drogi zjechaliśmy na szlak i niemal od razu musieliśmy zsiąść z pozbawionych przerzutek maszyn, nieradzących sobie w sypkim piasku. Nawet gdy udało się nam wsiąść z powrotem na rowery, teren nie rozpieszczał – dopiero ostatnie pięć i pół kilometra mogliśmy pokonać sprintem po płaskiej, utwardzonej nawierzchni, która ciągnęła się aż do mety pierwszej konkurencji.

Etap biegowy oddalił nas od oceanu, zarówno w poziomie, jak i w pionie: na odcinku niecałych czterech kilometrów musieliśmy wspiąć się na wysokość ponad 425 metrów do miejsca położonego blisko szczytu góry. Trasa wiodła głównie przez piaszczyste i szutrowe ścieżki, usiane kamieniami zmuszającymi nas do ostrożnego stawiania kroków. Sprawy nie ułatwiał też brak znajomości topografii terenu. Po wspinaczce na jedno wzgórze okazało się, że przed nami kolejny pagórek. Nie sposób było sobie wyobrazić, jak dużo brakuje nam jeszcze do szczytu i kiedy zacznie się droga w dół.

Biegłem w grupie, w której byli między innymi Dan, Jason Khalipa, Austin Malleolo, Christy Phillips i Annie Sakamoto (triatlony mężczyzn i kobiet rozgrywały się jednocześnie). Po krótkiej burzy mózgów ustaliliśmy, że mniej więcej co minutę będziemy biegli przez 20 sekund, a potem szli przez resztę minuty. Realizowanie tego planu w grupie było nawet zabawne: z jednej strony byliśmy rywalami, ale z drugiej uznaliśmy, że lepiej będzie zmagać się z tym zadaniem wspólnie.

Austin jednak rwał się do częstszych podbiegów – za każdym razem powtarzał „zróbmy to jeszcze raz”, a reszta gasiła go chóralnym „nieee…”. Wreszcie Austin wraz z dwoma innymi zawodnikami postanowił oderwać się od naszego peletonu i wysforował do przodu. Nie zatrzymywaliśmy ich.

Zamierzałem zostać z resztą grupy, ale po dotarciu na szczyt, kiedy już byliśmy pewni, że zasadnicza część wspinaczki dobiegła końca, zamiast przeplatać bieganie chodzeniem, postanowiłem pobiec w dół, a iść tylko pod górkę. Nie byłem pewien, czy taka strategia mi się opłaci, jednak był tylko jeden sposób, by się o tym przekonać.

Ze względu na ukształtowanie terenu zbieganie było uciążliwe. Stromizna zbocza dorównywała ostrości podejścia. Widziałem, jak niektórzy decydują się na pokonywanie części odcinków tyłem, aby nadmiernie nie nadwyrężać zmęczonych mięśni nóg. Inni ustawiali ciało i stopy niemal bokiem, pod pewnym kątem, żeby hamować impet.

Moja decyzja o oderwaniu się od grupy okazała się słuszna, bo w trakcie zbiegania minąłem przynajmniej 12 osób. Wyprzedzałem kuśtykających i takich, którzy wyglądali, jakby za chwilę mieli zemdleć. Nie wiem, czy wynikało to z faktu, że po drodze na górę nie pobiegłem na całość, czy z jakichś innych powodów, ale czułem się zadziwiająco świeżo. Nie miałem kurczów, a jedynym problemem był mały pęcherz na stopie, który zrobił mi się po drodze.

Podczas etapu biegowego udało mi się sporo nadrobić. Po łączonym pływaniu i jeździe na rowerze byłem osiemnasty (51 punktów); ukończyłem ten etap w czasie 48:59. Ale po biegu byłem już dwunasty (65 punktów za bieg jako osobną konkurencję) z łącznym czasem 2 h 06 min. To wystarczyło, by w klasyfikacji generalnej po dwóch osobno punktowanych zadaniach zająć trzynaste miejsce ex aequo – o wiele lepsze niż dwudzieste szóste.

Trzynastą pozycję uznałem za nadspodziewanie dobrą. I chyba nie tylko ja, lecz także moi najwierniejsi kibice. Kiedy sięgnąłem po telefon, znalazłem mnóstwo wiadomości od rodziny i przyjaciół, z gratulacjami za dobry występ, znacznie lepszy, niż oczekiwali. Dzięki!

Triatlon był najdłuższą konkurencją w całej historii mistrzostw crossfitu, a sądząc po stanie zawodników, którzy dochodzili do siebie w lodowatych kąpielach, na niejednym musiał odcisnąć swoje piętno. Chris Spealler walczył ze straszliwymi kurczami, które tak dały mu w kość, że po biegu podłączono go pod kroplówkę, a Numi Katrinarson – który po pływaniu, rowerze i biegu zajmował pierwsze miejsce – był na granicy omdlenia i odwieziono go do szpitala. Lekarz w izbie przyjęć powiedział, że Numi powinien zostać na noc na obserwacji, ale pacjent na własną prośbę opuścił szpital i zdążył wziąć udział w kolejnej konkurencji.

Tor przeszkód

Cały triatlon trwał niemal trzy godziny, a Dave – od chwili ukończenia wyścigu przez ostatniego zawodnika – szczodrze dał nam na odpoczynek kolejną godzinę, która miała nas przygotować do następnej konkurencji: toru przeszkód rekrutów piechoty morskiej.

Biegliśmy tą samą trasą, którą mają do pokonania marines – z tym, że oni nie robią podciągnięć na kółkach gimnastycznych i nie muszą wspinać się po linie, co od niedawna jest jedną z moich ulubionych dyscyplin. Konkurencja rozgrywała się w systemie turniejowym.

Wygrałem pierwszą rundę w eliminacyjnej czwórce zawodników i awansowałem do półfinałów, gdzie miałem sporo szczęścia. W połowie dystansu Lucas Parker wyprzedzał mnie i Neala Maddoxa o dobre sześć metrów, ale ponieważ Lucas miał kłopoty z pokonaniem półtorametrowej wysokości przeszkody, udało się nam z Nealem go dopaść. Potem zaś Lucas przewrócił się na przedostatnim skoku przez kłodę, a Neal potknął się na ostatnim i zaliczył wywrotkę dosłownie kilka kroków od linii mety. W gruncie rzeczy tylko te ich potknięcia pozwoliły mi awansować do finału.

Uważałem, że tor przeszkód będzie faworyzował wyższych sportowców, co mnie martwiło, bo nie jestem dryblasem – mam 1,77 metra wzrostu. Ponadto w finale miałem przeciwko sobie znakomitych rywali: Spencera Hendela, Kennetha Levericha i Pata Burkego. W eliminacjach Spencer i Kenneth osiągnęli doskonałe czasy, a Pat był żołnierzem piechoty morskiej i ustanowił kiedyś rekord toru przeszkód w Camp Pendleton. Wziąwszy jednak pod uwagę to, że przed pierwszą rundą miałem nadzieję zaledwie na miejsce w pierwszej szesnastce, z satysfakcją odnotowałem fakt, że niżej czwartej lokaty już na pewno nie spadnę. W dodatku Pat w finałowym wyścigu niefortunnie się poślizgnął, co pozwoliło mi wywalczyć trzecie miejsce i zgarnąć 90 punktów. Tor przeszkód opuszczałem z przeświadczeniem, że kilka punktów dostałem w prezencie.

Pod koniec pierwszego dnia plasowałem się na piątym miejscu z dorobkiem 204 punktów. Pierwszy był Chad Mackay z 242 punktami, tak więc wiele mi do niego nie brakowało. Pod względem fizycznym byłem jednak zmordowany. Tor przeszkód, który musiałem pokonać trzykrotnie, wymagał krótkiego, ale bardzo intensywnego wysiłku fizycznego. Po wejściu do autobusu, który z Camp Pendleton miał nas zawieźć z powrotem do hotelu, wszyscy odczuwaliśmy jednak głównie trudy triatlonu. A od trzydniowej rywalizacji w Home Depot Center dzielił nas tylko jeden dzień…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: