Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Poniedziałkowe dzieci - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
19 września 2012
Ebook
27,90 zł
Audiobook
34,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Poniedziałkowe dzieci - ebook

"Było to lato, gdy umarł Coltrane, lato miłości i zamieszek, lato, gdy przypadkowe spotkanie na Brooklynie pchnęło dwoje młodych ludzi na drogę twórczości artystycznej, poświęcenia i inicjacji. Patti Smith została poetką i wykonawczynią, a Robert Mapplethorpe rozwijał swój bardzo prowokacyjny styl w dziedzinie fotografii. Połączeni niewinnością i entuzjazmem, przemierzali Nowy Jork, od Coney Island po Czterdziestą Drugą Ulicę, aż dotarli do słynnego okrągłego stołu w lokalu Kansas City, w którym brylował krąg Andy'ego Warhola. W 1969 roku para zamieszkała w hotelu Chelsea i weszła do środowiska ludzi okrytych – dobrą i złą – sławą, wpływowych artystów z barwnej alternatywnej cyganerii. Były to czasy wzmożonej świadomości, gdy światy poezji, rock and rolla, sztuki i seksualności zderzały się i wybuchały z całą mocą. W tym środowisku dwoje dzieciaków zawarło pakt, że będą się o siebie troszczyć. Pełni animuszu, romantyczni, oddani tworzeniu, gnani wspólnymi marzeniami i pragnieniami inspirowali się nawzajem i wspierali w chudych latach. Poniedziałkowe dzieci zaczynają się jako historia miłosna, a kończą jako elegia. To także hołd złożony Nowemu Jorkowi na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, jego bogaczom i biedakom, sprzedajnej miłości i demonom. To prawdziwa baśń, portret dwojga młodych początkujących artystów w przededniu sławy.

Książka Poniedziałkowe dzieci została nagrodzona National Book Award. Znalazła się także w finale wielu innych nagród literackich (. Los Angeles Times Book Prize oraz National Book Critics Circle Award). Przez 37 tygodni utrzymywała się na liście bestsellerów ""New York Timesa"".

"Wyznawców Patti Smith i Roberta Mapplethorpe'a nie ma co namawiać na tę książkę. Czekają na nią od dawna. Ci zaś, którzy słyszą o tej dwójce po raz pierwszy, mają szansę się zrehabilitować. W nagrodę dostaną takie zdanie: 'Jesus died for somebody's sins, but not mine'. Pierwszy raz usłyszałem ten tekst w połowie lat osiemdziesiątych, w czasach 'mszy za Ojczyznę'. Brzmiał grzesznie i kusząco. To książka o wielkiej miłości i o tym, że słowa 'nie rozdzielimy się' mają większą siłę od słów 'miłość do grobowej deski'. O tym, jaka jest cena niezależności autorskiej, i o tym, że ostre celebryckie światło lubi być bardzo kontrastowe". Mikołaj Grynberg

"Chociaż nigdy nie zasłuchiwałam się twórczością Patti Smith, zawsze byłam fanką barwy jej głosu. Imponuje mi swoją autentycznością, kroczeniem pod prąd, niedoścignionym intelektem, naturalnym, nieco męskim wizerunkiem. Jest tylko jedna taka Patti, po prostu". Novika

"Dla szukających natchnienia to będzie zmaterializowana inspiracja. Dla marzycieli - dowód na to, że marzenia się spełniają. Dla mnie to emocjonalny zapis drogi i hołd złożony wszystkim niezwykłym postaciom na niej spotkanym. Historia o mocy współtworzenia i wspólnym rozwoju artystycznym opowiedziana z miłością i oddaniem. Najlepsza książka, jaką czytałam w tym roku". Misia Furtak/ tres.b

"Poniedziałkowe dzieci to nie tylko poruszająca historia bezgranicznej miłości, ale także studium stawania się artystą, dojrzewania do swojej roli. A Nowy Jork z początku lat siedemdziesiątych podlany beatnikowym sosem z rock and rollem w tle smakuje wyśmienicie!" Katarzyna Staszko, "The Lollipops"

"[…] ta książka ma w sobie wszystko, co sprawiło, że Nowy Jork lat siedemdziesiątych był tak ekscytujący - jest opowieścią o lęku i biedzie, o powadze, ale i optymizmie sztuki, o poczuciu bycia spadkobiercą i kontynuatorem wielkiej sztuki z przeszłości. To była niewielka artystyczna społeczność, z uwagą obserwowana przez media, która rozkwitła w momencie, kiedy Nowy Jork stał się kulturalnym centrum zachodniego świata". Edmund White, "The Guardian"

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7536-461-3
Rozmiar pliku: 5,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDMOWA

Spałam, gdy umarł. Zadzwoniłam do szpitala, żeby kolejny raz życzyć mu dobrej nocy, ale był nieprzytomny, pod działaniem morfiny. W słuchawce słyszałam jego ciężki oddech, zdając sobie sprawę, że więcej go nie usłyszę.

Później spokojnie uporządkowałam swoje rzeczy, notatnik i wieczne pióro. Kobaltowy kałamarz, który należał do niego. Mój perski kubek, purpurowe serce, tackę z dziecięcymi ząbkami. Powoli weszłam po schodach, licząc stopnie, czternaście, jeden za drugim. Przykryłam kocem córeczkę w łóżeczku, pocałowałam śpiącego synka, a potem położyłam się obok męża i odmówiłam modlitwę. Pamiętam, jak szepnęłam, że on wciąż żyje. Wreszcie zasnęłam.

Obudziłam się wcześnie i gdy szłam po schodach, wiedziałam już, że umarł. Martwą ciszę mąciły tylko dźwięki z telewizora włączonego przez całą noc. Nastawiony był na kanał o kulturze. Puszczano operę. Do ekranu przyciągnęła mnie Tosca, wyznająca ze smutkiem całą moc swej namiętności do malarza Cavaradossiego. Był zimny marcowy poranek, więc wciągnęłam sweter.

Podniosłam żaluzje i do gabinetu wlało się słońce. Wygładziłam grube płótno przykrywające fotel i wybrałam album z malarstwem Odilona Redona, otwierając go na obrazie przedstawiającym kobiecą głowę na tle morza. Zamknięte oczy. Pod bladymi powiekami krył się nieskalany wszechświat. Zadzwonił telefon, więc wstałam, żeby odebrać.

Dzwonił Edward, młodszy brat Roberta. Powiedział, że ucałował go ode mnie ostatni raz, tak jak obiecał. Stałam bez ruchu, sparaliżowana, a potem powoli, jakby we śnie, wróciłam na fotel. W tej samej chwili Tosca rozpoczęła swoją arię Vissi d’arte. „Żyłam dla miłości, żyłam dla Sztuki”. Zamknęłam oczy i złożyłam dłonie. Opatrzność zadecydowała, jak miałam się pożegnać.ZWYKŁE DZIECIAKI

W mieście panował upał, ale ciągle nosiłam palto. Dodawało mi pewności siebie, gdy wychodziłam na ulice w poszukiwaniu pracy. Moimi jedynymi atutami były okres przepracowany w drukarni, nieukończone studium nauczycielskie i nieskazitelny wykrochmalony strój kelnerki. W końcu znalazłam pracę w małej włoskiej restauracji o nazwie U Joego przy Time Square. Trzy godziny po rozpoczęciu pierwszej zmiany wywaliłam tacę cielęciny po parmeńsku na tweedowy garnitur jednego z klientów, więc mnie zwolniono. Zdawałam sobie sprawę, że nigdy nie będę kelnerką, dlatego zostawiłam strój – tylko lekko zabrudzony – razem z pantofelkami w publicznej toalecie. Matka dała mi ten biały strój i białe buty jako wyraz nadziei, że ułożę sobie życie. Teraz przypominały zwiędłe lilie, porzucone w białej umywalce.

Starałam się dojść do ładu z psychodeliczną atmosferą na St. Mark’s Place, nie byłam jednak przygotowana na nadchodzącą rewolucję. Panował nastrój niewyraźnej i niepokojącej paranoi, podteksty i pogłoski, urywki rozmów przepowiadających zbliżający się przewrót. Siedziałam tam, próbując to wszystko zrozumieć, a powietrze było ciężkie od dymu z marihuany, co być może tłumaczy mglistość moich wspomnień. Przedzierałam się przez gęstą sieć świadomości kulturowej, o której istnieniu nie miałam pojęcia.

Żyłam w świecie swoich książek, z których większość napisano w XIX wieku. Chociaż byłam gotowa spać na ławkach, w metrze i na cmentarzach, dopóki nie znajdę pracy, nie mogłam sobie poradzić z doskwierającym mi głodem. Byłam chudzielcem o szybkiej przemianie materii i dużym apetycie. Nie mogłam się wyżywić romantyzmem. Nawet Baudelaire musiał jeść. W jego listach często dochodziło do głosu rozpaczliwe wołanie o mięso i porter.

Potrzebowałam pracy. Odczułam zatem wielką ulgę, gdy zatrudniono mnie jako kasjerkę w księgarni sieci Brentano. Wolałabym obsługiwać dział z poezją niż podliczać, ile się sprzedało etnicznej biżuterii i wyrobów, ale lubiłam patrzeć na świecidełka z dalekich krain: berberyjskie bransolety, szylkretowe naszyjniki z Afganistanu i inkrustowane szlachetnymi kamieniami posążki Buddy. Moim ulubieńcem był skromny naszyjnik z Persji. Składał się z dwóch emaliowanych metalowych płytek związanych mocno czarnymi i srebrnymi nitkami; przypominał stary egzotyczny szkaplerz. Kosztował osiemnaście dolarów, co wydawało mi się dużą sumą. Gdy ruch w księgarni ustawał, wyjmowałam go z etui i przesuwałam palcem po kaligrafii wytrawionej na fioletowej powierzchni, wymyślając opowieści o jego pochodzeniu.

Niedługo po tym, jak znalazłam pracę, w księgarni zjawił się chłopak, którego poznałam przelotnie na Brooklynie. W białej koszuli i pod krawatem wyglądał całkiem inaczej, jak katolicki uczniak. Wyjaśnił, że pracuje w śródmiejskiej księgarni tej samej sieci i ma kupon zniżkowy, który chciałby wykorzystać. Przez długi czas przyglądał się wszystkiemu, koralikom, małym posążkom, turkusowym pierścionkom.

– Biorę to – powiedział wreszcie.

Wybrał perski naszyjnik.

– Mnie też najbardziej się podoba – odparłam. – Przypomina szkaplerz.

– Jesteś katoliczką? – spytał.

– Nie, po prostu lubię katolickie przedmioty.

– Byłem kiedyś ministrantem. – Uśmiechnął się do mnie. – Uwielbiałem machać kadzielnicą.

Byłam uszczęśliwiona, że zdecydował się na biżuterię, którą sama bym wybrała, ale zarazem zrobiło mi się smutno, że muszę się z nią rozstać. Gdy zapakowałam naszyjnik i podałam mu go, powiedziałam pod wpływem impulsu:

– Nie wolno ci go dać żadnej dziewczynie, tylko mnie.

Od razu zrobiło mi się głupio, ale on się uśmiechnął i odrzekł:

– Dobrze.

Gdy wyszedł, spojrzałam na czarny aksamit, na którym jeszcze przed chwilą leżał naszyjnik. Nazajutrz rano w tym miejscu pojawiło się jeszcze okazalsze cacko, ale brakowało mu tajemniczej prostoty perskiego klejnotu.

Pod koniec pierwszego tygodnia pracy wciąż byłam głodna i nie miałam dokąd pójść. Zaczęłam spędzać noce w księgarni. Chowałam się w łazience, dopóki pozostali nie wyszli, a gdy nocny stróż wszystko pozamykał, kładłam się do snu na swoim palcie. Rankiem sądzono, że po prostu wcześniej przyszłam do pracy. Nie miałam nawet dziesięciu centów; przetrząsałam kieszenie pozostałych pracowników w poszukiwaniu drobnych, za które mogłabym kupić w automacie krakersy z masłem orzechowym. Wygłodniała, przeżyłam szok, gdy w dniu wypłaty nie było dla mnie koperty. Nie zrozumiałam wcześniej, że pensję za pierwszy tydzień pracy wypłacano później. Poszłam do łazienki zalana łzami.

Gdy wróciłam na swoje stanowisko, zobaczyłam kręcącego się mężczyznę, który mi się przypatrywał. Brodacz, ubrany w koszulę w prążki i marynarkę z zamszowymi łatami na łokciach. Kierownik przedstawił nas sobie. Okazało się, że mężczyzna jest pisarzem science fiction i chce mnie zaprosić na kolację. Chociaż miałam już dwadzieścia lat, w mojej świadomości natychmiast zabrzmiało ostrzeżenie matki, abym nie chodziła nigdzie z nieznajomymi. Jednak perspektywa kolacji wzięła górę, więc przyjęłam zaproszenie. Miałam nadzieję, że skoro facet jest pisarzem, okaże się w porządku, chociaż wyglądał mi bardziej na aktora udającego pisarza.

Poszliśmy do restauracji na parterze Empire State Building. Nigdy dotąd nie jadłam w żadnym eleganckim nowojorskim lokalu. Chciałam zamówić coś, co nie byłoby drogie, więc wybrałam sztokfisza za pięć dolarów dziewięćdziesiąt pięć centów, najtańszą potrawę w menu. Do dziś widzę kelnera stawiającego przede mną talerz z furą tłuczonych ziemniaków i porcją rozgotowanej ryby. Choć konałam z głodu, posiłek nie sprawił mi przyjemności. Czułam się nieswojo; nie wiedziałam, jak rozegrać sytuację ani dlaczego ten człowiek mnie tu zaprosił. Miałam wrażenie, że wydaje na mnie dużo pieniędzy, więc zaczęłam się bać, czego zażąda w zamian.

Po posiłku przeszliśmy się do śródmieścia. Ruszyliśmy na wschód, do Tompkins Square Park, gdzie usiedliśmy na ławce. Układałam akurat w głowie słowa pożegnania, gdy zasugerował, żebyśmy poszli do niego na drinka. A więc o to chodzi, pomyślałam, nadeszła krytyczna chwila, przed którą ostrzegała mnie matka. Zaczęłam się rozpaczliwie rozglądać, nie wiedząc, co odpowiedzieć, i nagle zobaczyłam zbliżającego się młodego mężczyznę. Było tak, jakby otworzyła się przede mną furtka wiodąca do przyszłości, a z niej, niczym odpowiedź na modlitwę nastolatki, wyłonił się chłopak z Brooklynu, który kupił ode mnie perski naszyjnik. Natychmiast rozpoznałam go po lekko pałąkowatych nogach i zmierzwionych lokach. Miał na sobie ogrodniczki i serdak, a na szyi koraliki. Hipisowski owczarz. Podbiegłam do niego i chwyciłam go za ramię.

– Cześć, pamiętasz mnie?

– Oczywiście – odparł z uśmiechem.

– Potrzebuję pomocy – wypaliłam. – Mógłbyś udawać mojego chłopaka?

– Jasne – odpowiedział. Nie wydawał się zaskoczony moim widokiem.

Podprowadziłam go do pisarza science fiction.

– To mój chłopak – wykrztusiłam. – Szukał mnie. Jest wściekły. Chce, żebym poszła do domu.

Mężczyzna spojrzał na nas ze zdziwieniem.

– Uciekamy! – krzyknęłam.

Chłopak chwycił mnie za rękę i pobiegliśmy na drugą stronę parku.

Zziajani, padliśmy na schody przed jakąś kamienicą.

– Dziękuję. Uratowałeś mi życie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: