Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nauka Świata Dysku I - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 stycznia 2009
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Nauka Świata Dysku I - ebook

W fantastycznej rzeczywistości Świata Dysku wszystko działa w zgodzie z magią i zdrowym rozsądkiem. Świat jest płaski a szansa jedna na milion sprawdza się w dziewięciu przypadkach na dziesięć. Nasz świat jest zupełnie inny – jego funkcjonowaniem rządzą prawa, zasady i reguły. Wystarczy jednak nieco uważniej się przyjrzeć, aby stwierdzić, iż w wielu przypadkach są one znacznie mniej jednoznaczne i przejrzyste niż te ze Świata Dysku. Ot, weźmy na przykład fizykę cząstek elementarnych...

Ian Stewart, Jack Cohen i Terry Pratchett połączyli swe talenty, by opowiedzieć historię o wszechświecie widzianym z zewnątrz. Z bardzo zewnątrz. Z najbardziej zewnętrznego zewnątrz, jakie można sobie wyobrazić. Oglądany z tej perspektywy, okazuje się równie magiczny jak dowolny świat na dowolnym żółwiu.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7648-875-2
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dawno, dawno temu istniał sobie Świat Dysku. I wciąż istnieje w dostatecznej liczbie.

Świat Dysku jest płaski i sunie przez kosmos na grzbiecie ogromnego żółwia; stał się inspiracją dla – jak dotąd – dwudziestu pięciu powieści, czterech map, encyklopedii, dwóch seriali animowanych, koszulek, szalików, modeli, plakietek, piwa, haftów, długopisów, plakatów i prawdopodobnie – zanim ta książka ukaże się drukiem – także pudru i dezodorantu (jeśli nie, to tylko kwestia czasu).

Krótko mówiąc, zyskał niezwykłą popularność.

W dodatku Świat Dysku funkcjonuje dzięki magii.

Świat Kuli – nasza ojczysta planeta, a przez rozszerzenie obserwacji także wszechświat, w którym istnieje – funkcjonuje zgodnie z regułami. Tak naprawdę to po prostu funkcjonuje. Ale przyglądamy się jego działaniu, a te obserwacje i oparte na nich dedukcje są fundamentem nauki.

Magowie i uczeni z pozoru bardzo się od siebie różnią. To oczywiste, że grupa ludzi, którzy dziwacznie się ubierają, żyją we własnym świecie, mówią specyficznym językiem i często wygłaszają stwierdzenia wydające się naruszać zdrowy rozsądek, nie ma absolutnie nic wspólnego z grupą ludzi, którzy często dziwacznie się ubierają, mówią specyficznym językiem, żyją... hm...

Może spróbujmy inaczej. Czy istnieje związek między nauką a magią? Czy magia Świata Dysku z jego ekscentrycznymi magami, rozsądnymi czarownicami, upartymi trollami, smokami ziejącymi ogniem, gadającymi psami i osobową (osobowym) ŚMIERCIĄ, rzuca jakieś światło na surową, racjonalną, solidną ziemską naukę?

Sądzimy, że tak.

Wyjaśnimy to za chwilę. Najpierw jednak chcielibyśmy zaznaczyć, czym Nauka Świata Dysku nie jest. Ostatnio pojawiło się na rynku kilka książek związanych z filmami, książek typu Nauka czegoś... – takich jak The Science of X-Files (Nauka Archiwum X) czy The Physics of Star Trek (dosł. Fizyka Star Treka, wydana po polsku jako Fizyka podróży międzygwiezdnych). Opisują te obszary współczesnej nauki, które pewnego dnia mogą stworzyć przedstawione w filmach urządzenia czy zjawiska. Czy obcy rzeczywiście lądowali awaryjnie w Roswell? Czy można zbudować napęd nadświetlny? Czy pojawią się kiedykolwiek superpojemne baterie, jakie Scully i Mulder muszą wykorzystywać w swoich latarkach?

Moglibyśmy pójść tą drogą. Moglibyśmy na przykład wskazać, że teoria Darwina tłumaczy, jak niższe formy życia ewoluują w wyższe, wobec czego całkiem rozsądna wydaje się przemiana człowieka w orangutana (który pozostał jednak bibliotekarzem, jako że nie ma formy życia wyższej niż bibliotekarz). Moglibyśmy spekulować, jakie sekwencje DNA potrafią sensownie wymusić azbestową wyściółkę wnętrzności smoków. Moglibyśmy nawet próbować wyjaśniać, jak powstał długi na tysiące kilometrów żółw.

Postanowiliśmy tego nie robić – z ważnego powodu. Właściwie z dwóch powodów.

Przede wszystkim byłoby to... no... głupie.

A to z drugiego powodu. Świat Dysku nie podąża drogą nauki. Po co udawać, że mógłby? Smoki zioną ogniem nie dlatego, że mają azbestowe płuca – zioną ogniem, ponieważ wszyscy wiedzą, że tak właśnie powinny się zachowywać.

Światem Dysku kieruje coś głębszego niż zwykła magia, coś potężniejszego od bezbarwnej nauki. To imperatyw narracyjny, siła opowieści. Odgrywa rolę podobną do substancji znanej jako flogiston. Kiedyś wierzono, że jest on elementem czy substancją zawartą we wszystkich materiałach palnych, która pozwala im się palić. W uniwersum Dysku jest to narrativum. Występuje w spinie każdego atomu, w torze każdej chmury. Sprawia, że są tym, czym są, że istnieją i uczestniczą w rozwijającej się opowieści o świecie.

W Świecie Kuli rzeczy zdarzają się, ponieważ chcą się zdarzyć^(). To, czego chcą lub nie chcą ludzie, nie ma większego znaczenia w schemacie rzeczy; wszechświat nie istnieje po to, by opowiedzieć historię.

Z pomocą magii można zmienić żabę w księcia. Z pomocą nauki można zmienić żabę w doktora nauk, ale ów doktor nauk wciąż pozostaje tą samą żabą, od której zaczęliśmy.

Taki jest powszechny pogląd na naukę Świata Kuli. Nie dostrzega się przy tym znacznej części tego, dzięki czemu nauka naprawdę działa. Nauka nie istnieje abstrakcyjnie. Można przemielić wszechświat na cząstki składowe i nie znaleźć nawet śladu Nauki. Nauka jest strukturą stworzoną i rozwijaną przez ludzi. A ludzie sami wybierają, co ich interesuje, co uważają za istotne. I często myślą w sposób narracyjny.

Narrativum to potężna substancja. Zawsze mieliśmy skłonność, by nanosić na uniwersum opowieści. Kiedy istoty ludzkie pierwszy raz spojrzały w gwiazdy, które są wielkimi, ognistymi słońcami położonymi niewyobrażalnie daleko, zobaczyły wśród nich wielkie byki, smoki i miejscowych bohaterów.

Ta ludzka skłonność nie wpływa na to, co mówią reguły, ale określa, które z reguł mamy ochotę rozważać. Co więcej, zasady wszechświata muszą umożliwić wszystko, co ludzie potrafią zaobserwować, a to wprowadza imperatyw narracyjny także do nauki. Ludzie myślą historiami. Klasycznie, sama nauka była odkrywaniem tych historii. Wystarczy przypomnieć sobie różne książki, jak na przykład Historia ludzkości, O pochodzeniu człowieka czy – skoro już o tym mowa – Krótka historiaczasu.

Jednak poza – i ponad – opowieściami nauki Świat Dysku może odegrać o wiele ważniejszą rolę: „A gdyby?”. Możemy go wykorzystać jako eksperyment myślowy, wyobrazić sobie, jak wyglądałaby nauka, gdyby wszechświat był inny albo gdyby historia nauki podążyła inną ścieżką. Możemy spojrzeć na naukę z zewnątrz.

Dla naukowca eksperyment myślowy to doświadczenie, które może przeprowadzić w głowie; dzięki niemu tak dobrze rozumie, co naprawdę się dzieje, że nie musi już wykonywać prawdziwych eksperymentów, co oczywiście pozwala zaoszczędzić sporo czasu i pieniędzy, a także chroni przed uzyskaniem wyników, które irytująco nie pasują do teorii. Świat Dysku prezentuje bardziej praktyczne podejście – tam eksperyment myślowy to ten, którego nie można wykonać, a i tak by się nie udał, gdyby nawet próbować. Ale my planujemy w tej książce taki eksperyment, jaki naukowcy przeprowadzają przez cały czas, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. I nie trzeba go wykonywać naprawdę, ponieważ by się nie udał. Wiele najważniejszych problemów w nauce i w naszym jej rozumieniu nie dotyczy tego, czym wszechświat jest naprawdę. Dotyczy tego, co by się stało, gdyby był inny.

Ktoś pyta: „Dlaczego zebry tworzą stada?”. Można na to odpowiedzieć, analizując socjologię zebr, ich psychologię i tak dalej... Albo można zadać pytanie innego rodzaju: „Co by się stało, gdyby nie tworzyły?”. Jedna z dość oczywistych odpowiedzi brzmi: „Ryzyko pożarcia przez lwy byłoby wtedy o wiele większe”. To natychmiast sugeruje, że zebry zbierają się w stada dla wzajemnej obrony. Zaczynamy rozumieć zachowanie zebr, rozważając przez chwilę możliwość, że zachowują się całkiem inaczej.

Innym, poważniejszym przykładem jest pytanie: „Czy Układ Słoneczny jest stabilny?”, co oznacza: „Czy mógłby drastycznie się zmienić w rezultacie jakiegoś maleńkiego zakłócenia?”. W 1887 roku król Szwecji, Oscar II, wyznaczył nagrodę 2500 koron za rozwiązanie tego problemu. Matematycy potrzebowali około stu lat, by wreszcie uzyskać pewną odpowiedź: „Być może”. (Była to dobra odpowiedź, ale nie dostali za nią pieniędzy. Nagrodę wręczono już komuś, kto odpowiedzi nie uzyskał i w nagrodzonym artykule popełnił poważny błąd akurat w najciekawszej części. Kiedy własnym kosztem starał się błąd poprawić, wymyślił teorię chaosu i otworzył drogę dla „być może”. Czasami najlepszą odpowiedzią jest jeszcze ciekawsze pytanie). Ale nam chodzi o to, że stabilność nie jest tym, co system naprawdę robi; jest stwierdzeniem, jak mógłby się zmienić w wyniku zakłócenia. Stabilność, z definicji, zajmuje się „a gdyby”.

Ponieważ znaczna część nauki dotyczy naprawdę tego nieistniejącego świata eksperymentów myślowych, nasze rozumienie nauki musi obejmować światy nie tylko realne, ale też wyobrażone. Nie zwykła inteligencja, lecz raczej wyobraźnia jest cechą prawdziwie ludzką. A czy jest lepszy świat wyobraźni, od którego moglibyśmy zacząć, niż Świat Dysku? Świat Dysku to spójne, dobrze rozwinięte uniwersum, z własnym zestawem reguł i przekonująco realnymi bohaterami żyjącymi tam właśnie, mimo znaczących różnic między zasadami ich i naszego wszechświata. Wielu z nich dysponuje też bogatymi zasobami „zdrowego rozsądku”, jednego z naturalnych wrogów nauki.

W kanonicznych dziełach o Dysku regularnie pojawiają się budynki i grono profesorskie Niewidocznego Uniwersytetu, głównej uczelni magicznej. Magowie^() to pełna entuzjazmu gromada, zawsze gotowa otworzyć dowolne drzwi, na których wypisano: „Te drzwi mają pozostać zamknięte”, albo chwycić coś, co właśnie zaczęło syczeć. Uznaliśmy więc, że mogą być użyteczni...

Jeśli my – czy też oni – porównamy magię Dysku z nauką Kuli, znajdziemy wiele podobieństw i analogii. Magowie z Niewidocznego Uniwersytetu nie bez powodu uważają, że nasz świat jest parodią Dysku.

A jeśli nawet nie znajdziemy podobieństw, przekonamy się, że różnice także są niezwykle pouczające. Nauka zaczyna inaczej wyglądać, jeśli przestajemy zadawać pytania typu: „Jak wygląda DNA traszki?”, a zamiast tego spytamy: „Jak magowie przyjęliby taki sposób myślenia o traszkach?”.

Na Świecie Dysku nie istnieje nauka jako taka. Dlatego trochę jej wprowadziliśmy. Magicznymi środkami trzeba magów z Dysku doprowadzić do stworzenia własnej gałęzi nauki – jakiegoś „kieszonkowego wszechświata”, gdzie magia przestaje działać, ale obowiązują reguły. Wtedy – gdy magowie uczą się rozumieć, w jaki sposób reguły prowadzą do ciekawych wydarzeń i obiektów: skał, bakterii, cywilizacji – obserwujemy, jak oni obserwują... no, właściwie obserwują nas. To coś w rodzaju rekurencyjnego eksperymentu myślowego albo rosyjskiej „matrioszki”, lalki, w której tkwią mniejsze lalki, a po ich otworzeniu znajdujemy wewnątrz najmniejszą.

I wtedy odkrywamy, że... Ale to już całkiem inna historia.

grudzień 1998

T.P., I.S. & J.C.

PS Obawiamy się, że na stronicach tej książki wspomnieliśmy o kocie Schrödingera, o paradoksie bliźniąt i jeszcze o świeceniu latarką przed statkiem kosmicznym lecącym z prędkością światła. To dlatego, że zgodnie z regulaminem Gildii Pisarzy Popularnonaukowych te rzeczy muszą się pojawić. Staraliśmy się jednak pisać o nich krótko.

Udało nam się także bardzo, naprawdę bardzo krótko wspomnieć o Nogawkach Czasu.

------------------------------------------------------------------------

^() W pewnym sensie. Zdarzają się, ponieważ obiekty przestrzegają reguł wszechświata. Kamień nie zdradza żadnych wykrywalnych opinii na temat grawitacji.

^() Podobnie jak pracownicy dowolnego uniwersytetu Świata Kuli, mają nieograniczony czas na badania, nieograniczone fundusze i nie muszą się martwić o kontrakty. Są jednak kolejno: niekonsekwentni, pomysłowo złośliwi, odporni na nowe idee (dopóki nie staną się starymi ideami), wysoce kreatywni w najmniej odpowiednich chwilach i wiecznie kłótliwi – i pod tymi względami absolutnie nie przypominają swoich odpowiedników ze Świata Kuli. Ani trochę.Pewnych pytań nie powinno się zadawać. Ale zawsze ktoś to zrobi.

– Jak to działa? – zapytał nadrektor Mustrum Ridcully, kierujący Niewidocznym Uniwersytetem.

Takich pytań Myślak Stibbons nienawidził prawie tak bardzo, jak „Ile to kosztuje?”. Były to dwa najtrudniejsze pytania, na jakie musiał odpowiadać badacz. Jako pełniący obowiązki szefa działu badań i rozwoju magicznego, starał się za wszelką cenę unikać pytań o finanse.

– W dość skomplikowany sposób – odparł wreszcie.

– Aha.

– A ja chciałbym się dowiedzieć – dodał pierwszy prymus – kiedy dostaniemy znowu nasz kort do squasha.

– Nigdy pan nie gra, pierwszy prymusie – zauważył Ridcully, podziwiając wysoką, czarną konstrukcję ustawioną na środku starego uniwersyteckiego kortu^().

– Ale pewnego dnia może mi przyjść ochota. A będzie bardzo trudno z tym czymś na korcie. Chyba że całkiem zmienimy reguły.

Na zewnątrz śnieg zasypał wysokie okna. Zima z wolna okazywała się najdłuższą w ludzkiej pamięci – tak długą, że sama ludzka pamięć uległa skróceniu, kiedy mrozom ulegli co niektórzy starsi obywatele. Chłód przenikał nawet grube i stare mury Niewidocznego Uniwersytetu, ku powszechnej trosce i irytacji grona profesorskiego. Magowie potrafili znieść każdą niewygodę i trud, pod warunkiem że przytrafiały się komuś innemu.

I tak, po licznych próbach, projekt Myślaka Stibbonsa uzyskał wreszcie aprobatę. Jego wyjaśnienia, że rozbicie thaumu przesunie granice ludzkiej wiedzy, trafiały na nieczułe uszy; magowie uważali, że przesuwanie granic czegokolwiek podobne jest do dźwigania bardzo ciężkiego, wilgotnego kamienia. Jego teza, że rozbicie thaumu może znacząco powiększyć sumę ludzkiego szczęścia, spotkała się z ripostą, że już teraz wszyscy wydają się dostatecznie szczęśliwi.

Wreszcie stwierdził, że rozbicie thaumu uwolni wielkie ilości pierwotnej magii, którą bez trudu i tanio można przekształcić w ciepło. To podziałało. Wykładowcy dość chłodno traktowali ideę wiedzy dla samej wiedzy, za to ideę ciepłych sypialni przyjęli z gorącym entuzjazmem.

W tej chwili wszyscy starsi magowie spacerowali po ciasnym nagle korcie i dotykali niezwykłego urządzenia. Nadrektor wyjął z ust fajkę i z roztargnieniem postukał cybuchem o matowoczarną ścianę maszyny.

– Eee... Proszę tego nie robić – odezwał się Myślak.

– Dlaczego nie?

– Bo może nastąpić... możliwy jest... istnieje szansa... – Myślak urwał. – Zapanuje tu nieporządek – zakończył po chwili.

– Aha. Słuszna uwaga. Więc nie chodzi o to, że to urządzenie mogłoby wybuchnąć?

– Tego... no nie, panie nadrektorze. Cha, cha – zaprzeczył niepewnie Myślak. – Potrzebne jest coś więcej niż tylko...

Stuknęło cicho – to piłka odbiła się od ściany, trafiła w obudowę i wytrąciła nadrektorowi fajkę z ust.

– To był pan, dziekanie – oznajmił oskarżycielskim tonem Ridcully. – Bądźmy poważni. Przecież nikt z was od lat nawet nie wspominał o squashu, aż tu nagle wszyscy chcą... Panie Stibbons? Panie Stibbons?

Trącił niewielki kopczyk, który okazał się skulonym szefem uniwersyteckiego działu badawczego. Myślak Stibbons wyprostował się ostrożnie i wyjrzał spomiędzy palców.

– Naprawdę sądzę, że lepiej by było, gdyby przestali grać w squasha – wyszeptał.

– Ja też. Nie ma nic gorszego od spoconego maga. Przestańcie, panowie. I podejdźcie bliżej. Pan Stibbons chce wygłosić swoją prezentację. – Nadrektor rzucił Myślakowi surowe spojrzenie. – Będzie bardzo ciekawa i pouczająca. Wytłumaczy nam, na co wydał pięćdziesiąt pięć tysięcy osiemset siedemdziesiąt dziewięć ankhmorporkiańskich dolarów i czterdzieści pięć pensów.

– I dlaczego zrujnował całkiem przyzwoity kort do squasha – dodał pierwszy prymus i stuknął rakietą w aparaturę.

– I czy to bezpieczne – wtrącił dziekan. – Jestem przeciwny grzebaniu się w fizyce.

Myślak Stibbons skrzywił się lekko.

– Zapewniam pana, dziekanie, że szanse, iż ktokolwiek zostanie zabity przez... hm... przez machinę reakcyjną, są nawet większe niż szansa, że zostanie najechany podczas przechodzenia przez ulicę – oświadczył.

– Naprawdę? No tak... W takim razie w porządku.

Myślak raz jeszcze przemyślał zaimprowizowane stwierdzenie, które właśnie wygłosił, i postanowił, że w danych okolicznościach lepiej go nie prostować. Rozmowa ze starszymi magami przypominała budowę domku z kart: jeśli cokolwiek zdoła stanąć pionowo, człowiek tylko oddycha delikatnie i pracuje dalej.

Myślak wynalazł pewien system, który na własny użytek nazywał „okłamywaniem magów”. To dla ich dobra, tłumaczył sobie. Nie warto mówić szefom wszystkiego. Nie ma sensu ich obciążać. Tak naprawdę potrzebują bajeczek, o których sądzą, że je rozumieją, a potem idą sobie i już się nie martwią.

Kazał swoim studentom przygotować w rogu kortu niewielki model. Obok, z rurami biegnącymi przez ścianę do sąsiedniego budynku Magii Wysokich Energii, stał terminal HEX-a, uniwersyteckiej maszyny myślącej. Przy niej wyrastał niewielki postument z bardzo dużą czerwoną dźwignią, na której ktoś zawiązał różową kokardkę.

Myślak zerknął do notatek i przyjrzał się zgromadzonym magom.

– Ehm... – zaczął.

– Mam tu gdzieś cukierki na gardło... – Pierwszy prymus poklepał się po kieszeniach.

Myślak raz jeszcze zajrzał w notatki i ogarnęło go straszliwe poczucie beznadziejności. Uświadomił sobie, że doskonale potrafi wytłumaczyć zasady rozpadu thaumowego, pod warunkiem jednak, że osoba, do której mówi, wie już wszystko na ten temat. Jednak starszym magom będzie musiał wyjaśniać znaczenie każdego słowa. W pewnych przypadkach oznaczało to również takie słowa jak „z” oraz „i”.

Zauważył dzbanek z wodą na pulpicie i postanowił improwizować.

Podniósł szklankę wody.

– Czy zdajecie sobie sprawę, panowie – zaczął – że potencjał thaumiczny w tej wodzie... to znaczy, chciałem powiedzieć, pole magiczne generowane przez zawartość narrativum, które mówi jej, że jest wodą, i dzięki któremu pozostaje wodą, zamiast, cha, cha, gołębiem albo żabą... wystarczyłby, gdybyśmy potrafili go uwolnić, aby przemieścić cały nasz Uniwersytet na księżyc?

Uśmiechnął się promiennie.

– Więc lepiej niech tam zostanie – uznał kierownik Katedry Studiów Nieokreślonych.

Myślak zamarł.

– Oczywiście nie jesteśmy w stanie uwolnić go w całości – zapewnił. – Ale...

– Dość, żeby przemieścić na księżyc mały kawałek uniwersytetu? – dokończył wykładowca run współczesnych.

– Dziekanowi przydałyby się wakacje – zauważył nadrektor.

– Nie podoba mu się ta uwaga, nadrektorze.

– Chciałem tylko poprawić nastrój, dziekanie.

– Ale możemy uwolnić! Możemy uwolnić tyle, by wykonać rozmaite pożyteczne prace – dokończył z wysiłkiem Myślak.

– Na przykład ogrzać mój gabinet – podpowiedział wykładowca run współczesnych. – Dziś rano woda znowu zamarzła w dzbanku.

– Otóż to! – zgodził się radośnie Myślak, rozpaczliwie poszukujący użytecznego „kłamstwa dla magów”. – Możemy wykorzystać ten potencjał do zagotowania wody w wielkim kotle! O to właśnie chodzi. To absolutnie niegroźne! Bezpieczne pod każdym względem! Dlatego senat uniwersytetu zgodził się na budowę! Nie pozwolilibyście mi, panowie, gdyby to było niebezpieczne. Prawda?

Wypił wodę.

Jak jeden, zebrani magowie odstąpili o krok.

– Proszę zawiadomić, jak wszystko tam wygląda – powiedział dziekan.

– I przywieźć z powrotem kamienie. Albo cokolwiek – dodał wykładowca run współczesnych.

– Niech pan do nas pomacha – zaproponował pierwszy prymus. – Mamy całkiem dobry teleskop.

Myślak przyjrzał się pustej szklance i po raz kolejny dopasował sposób myślenia do publiczności.

– No nie – powiedział. – Paliwo musi najpierw trafić do machiny reakcyjnej. A potem... potem...

Zrezygnował.

– Magia krąży w kółko i przepływa pod kocioł, do którego podłączyliśmy rury, więc na całym uniwersytecie będzie przyjemnie i ciepło – zakończył. – Jakieś pytania?

– Gdzie się sypie węgiel? – chciał wiedzieć dziekan. – To rozbój, ile ostatnio żądają krasnoludy.

– Nigdzie, panie dziekanie. Nie trzeba żadnego węgla. Ciepło jest... darmowe. – Po czole Myślaka spłynęła niewielka kropla potu.

– Naprawdę? W takim razie sporo zaoszczędzimy. Prawda, kwestorze? Prawda? Gdzie jest kwestor?

– No... tego... Kwestor mi dzisiaj asystuje.

Myślak wskazał galerię wokół kortu. Kwestor stał tam, uśmiechając się z roztargnieniem. Trzymał siekierę. Przywiązaną do poręczy linę przerzucono przez belkę w suficie; zwisał z niej długi, ciężki pręt umieszczony nad środkiem machiny reakcyjnej.

– Jest... istnieje niewielka możliwość, że machina wytworzy zbyt wiele magii – wyjaśnił Myślak. – Ten pręt jest z ołowiu laminowanego drewnem jarzębiny. Wspólnie stłumią dowolną reakcję magiczną. Gdyby więc zaczęło się dziać coś... Jeśli zechcemy ustabilizować proces, kwestor przetnie linę i pręt opadnie w sam środek machiny reakcyjnej. Rozumiecie, panowie?

– A ten człowiek, który stoi obok niego?

– To pan Rzepiszcz, mój asystent. Jest systemem zabezpieczającym.

– To znaczy co robi?

– Ma za zadanie krzyknąć: „Na miłość bogów, natychmiast rąb tę linę!”.

Magowie ze zrozumieniem pokiwali głowami. Według norm Ankh-Morpork, gdzie własnego kciuka używano powszechnie jako miernika temperatury, była to dbałość o bezpieczeństwo i higienę pracy doprowadzona do granic możliwości.

– Wszystko to wydaje mi się wystarczająco bezpieczne – stwierdził pierwszy prymus.

– Jak pan wpadł na ten pomysł, panie Stibbons? – zainteresował się Ridcully.

– No więc... Przede wszystkim poprzez własne badania, panie nadrektorze, ale wiele ważnych wskazówek odkryłem dzięki starannej lekturze Zwojów z Loko w Bibliotece.

Myślak uznał, że to bezpieczne wyznanie. Magowie lubili starożytną mądrość, jednak pod warunkiem że jest dostatecznie starożytna. Uważali, że mądrość jest jak wino: tym lepsza, im dłużej pozostawiana w spokoju. Coś, czego nie znano przez parę setek lat, prawdopodobnie nie jest warte poznania.

– Loko... Loko... Loko... – zastanawiał się Ridcully. – To w Uberwaldzie, zgadza się?

– W samej rzeczy, panie nadrektorze.

– Usiłuję sobie przypomnieć... – Ridcully przeczesał brodę. – To tam, gdzie jest taka wielka, głęboka dolina otoczona pierścieniem gór, tak? Bardzo głęboka, jeśli dobrze pamiętam.

– Istotnie, panie nadrektorze. Według katalogu Biblioteki, zwoje odnalazła wyprawa Crustleya...

– Żyje tam masa centaurów, faunów i innych dziwacznie zbudowanych magicznych dziwolągów, jeśli sobie przypominam te teksty.

– Doprawdy?

– Czy to nie Stanmer Crustley zmarł na planety?

– Nie orientuję się...

– Zdaje się, że to niezwykle rzadka choroba magiczna.

– To prawda, panie nadrektorze, ale...

– O ile wiem, w ciągu kilku miesięcy od powrotu wszyscy członkowie wyprawy zachorowali na coś poważnie magicznego – mówił dalej Ridcully.

– No... no tak. Istniała nawet sugestia, że miejsce obłożone jest jakąś klątwą. Śmieszny pomysł, przyzna pan, nadrektorze.

– Wydaje mi się, że powinienem spytać, panie Stibbons... Jaka jest szansa, że to wszystko wybuchnie i zniszczy cały uniwersytet?

Serce Myślaka zamarło. Przeanalizował ostatnie zdanie i postanowił szukać ucieczki w prawdzie.

– Żadna, panie nadrektorze.

– Niech pan będzie szczery, panie Stibbons.

Na tym polegał główny problem z nadrektorem. Zwykle kroczył po okolicy i krzyczał na ludzi, ale kiedy już zechciał ustawić swoje szare komórki w szeregu, potrafił bezbłędnie skierować je w najbliższy słaby punkt.

– No więc... W mało prawdopodobnym wypadku jakiejś poważnej awarii, to... to nie zniszczy tylko uniwersytetu, panie nadrektorze.

– A co zniszczy, jeśli wolno spytać?

– No... Wszystko, panie nadrektorze.

– Wszystko, co istnieje, chce pan powiedzieć?

– W promieniu pięćdziesięciu tysięcy mil w przestrzeni, panie nadrektorze. Tak. Według HEX-a nastąpi to natychmiastowo. Nie zdążymy nic zauważyć.

– A szansa takiego zdarzenia jest...

– Około jednego do pięćdziesięciu.

Magowie uspokoili się wyraźnie.

– To całkiem bezpieczne. Przy takich szansach nie stawiałbym na wyścigach – oświadczył pierwszy prymus. Na wewnętrznej powierzchni okna jego sypialni było pół cala lodu. Takie rzeczy sprawiają, że człowiek inaczej ocenia ryzyko.

------------------------------------------------------------------------

^() Squash magów, albo „prawdziwy”, ma niewiele wspólnego z tą szybkościową kąpielą we własnym pocie, jaką rozgrywa się gdzie indziej. Magowie nie widzą powodu, by szybko się poruszać. Piłka płynie leniwie w wysokich lobach. Pewne magiczne niespójności, wbudowane w mury i podłogę, sprawiają jednak, że ściana, w którą uderza, niekoniecznie jest tą samą, od której się odbija. Był to jeden z czynników, jakie – co Stibbons uświadomił sobie później – powinien wziąć pod uwagę. Nic tak nie pobudza magicznej cząstki jak spotkanie ze sobą, biegnącą z naprzeciwka.Kort do squasha można wykorzystać, by skłonić pewne elementy do poruszania się o wiele szybciej niż mała gumowa piłeczka...

Drugiego grudnia 1942 roku na korcie do squasha w podziemiach Stagg Field, na Uniwersytecie Chicagowskim, rozpoczęła się nowa era techniki. Była to technika zrodzona z wojny, ale jedną z jej konsekwencji okazało się uczynienie samej perspektywy wojny tak straszną, że – powoli i z wahaniem – wojna globalna stawała się coraz mniej prawdopodobna^(). W Stagg Field urodzony w Rzymie fizyk Enrico Fermi i jego zespół jako pierwsi na świecie uzyskali samopodtrzymującą się łańcuchową reakcję jądrową. Pojawiły się też konsekwencje bardziej znaczące: świt Wielkiej Nauki i nowy styl przemian technicznych.

Nikt nie grał w squasha w podziemiach Stagg Field, kiedy stał tam reaktor – ale wielu zatrudnionych ludzi prezentowało takie podejście jak Myślak Stibbons: głównie nienasyconą ciekawość, połączoną z okresami dręczących wątpliwości i przebłyskami grozy. Ciekawość zaczęła całą sprawę, a groza ją zakończyła.

W 1934 roku, po długiej serii odkryć fizycznych związanych ze zjawiskiem radioaktywności, Fermi stwierdził, że dzieją się ciekawe rzeczy, gdy substancje bombardowane są przez „powolne neutrony” – subatomowe cząstki emitowane przez radioaktywny beryl i przechodzące przez parafinę, która je spowalniała. Powolne neutrony, jak stwierdził Fermi, są właśnie tym, czego trzeba innym pierwiastkom, by wyemitować własne cząstki radioaktywne. Uznał zjawisko za interesujące, więc ostrzeliwał strumieniami powolnych neutronów wszystko, co tylko przyszło mu do głowy. W końcu wypróbował mało wtedy znany pierwiastek: uran, do tego czasu wykorzystywany głównie jako źródło żółtego barwnika. Kiedy uderzyły w niego powolne neutrony, uran – w drodze niemal alchemicznego procesu – zmienił się w coś innego. Fermi nie potrafił stwierdzić w co.

Cztery lata później Niemcy – Otto Hahn, Lise Meitner i Fritz Strassman – powtórzyli eksperyment Fermiego, a jako lepsi od niego chemicy, sprawdzili, co się dzieje z uranem. Otóż uran w tajemniczy sposób stawał się barem, kryptonem i niewielkimi ilościami innych składników. Meitner uświadomiła sobie, że taki proces „rozpadu atomowego” wytwarza energię, i to w niezwykły sposób. Wszyscy wiedzą, że chemia potrafi zmieniać materię w inną materię, ale teraz część materii uranu zmieniała się w energię, czego nikt dotąd nie zaobserwował. Tak się składa, że Albert Einstein przewidział już teoretycznie taką możliwość i ujął ją w swój słynny wzór – równanie, które bibliotekarz Niewidocznego Uniwersytetu, orangutan^(), wyraziłby jako „Uuk”^(). Wzór Einsteina mówi nam, że ilość energii „zawartej” w danej ilości materii równa jest masie tej materii pomnożonej przez prędkość światła i potem przemnożonej przez prędkość światła po raz drugi. Jak Einstein od razu zauważył, światło jest tak szybkie, aż wydaje się wcale nie poruszać, więc jego prędkość jest stanowczo duża... a prędkość przemnożona przez siebie wręcz ogromna. Innymi słowy: z maleńkiej drobinki materii można uzyskać bardzo dużo energii, jeśli tylko znajdzie się jakiś sposób, żeby tego dokonać. I Meitner rozpracowała tę sztuczkę.

Jedno równanie może, ale nie musi zmniejszyć do połowy sprzedaży książki, natomiast może całkowicie zmienić świat.

Hahn, Meitner i Strassman opublikowali swoje odkrycie w brytyjskim piśmie naukowym „Nature” w styczniu 1939 roku. Dziewięć miesięcy później Wielka Brytania znalazła się w stanie wojny – wojny zakończonej militarnym zastosowaniem ich odkrycia. Zabawne, że największa naukowa tajemnica drugiej wojny światowej została ogłoszona tuż przed jej początkiem. To dowodzi, że politycy nie zdawali sobie sprawy z możliwości – dobrych czy złych – Wielkiej Nauki. Fermi natychmiast dostrzegł implikacje artykułu w „Nature” i porozumiał się z innym znakomitym fizykiem, Nielsem Bohrem. Ten zaproponował coś nowego: reakcję łańcuchową. Jeśli pewną szczególną, rzadką postać uranu, zwaną uranem 235, bombardować powolnymi neutronami, to nie tylko rozpada się na inne pierwiastki i uwalnia energię, ale emituje więcej neutronów. Które z kolei bombardują uran 235... Reakcja zaczyna się sama podtrzymywać i uzyskana energia może być gigantyczna.

Czy to zadziała? Czy można w ten sposób uzyskać coś za nic? Przekonanie się było trudne, ponieważ uran 235 zmieszany jest ze zwykłym uranem (uranem 238) i wydobycie go przypomina szukanie igły w stogu siana, kiedy igła także zrobiona jest z suchej trawy.

Istniały też inne problemy. W szczególności ten, czy przypadkiem eksperyment nie uda się aż za dobrze, uruchamiając reakcję łańcuchową, która nie tylko ogarnie zgromadzony zapas uranu 235, ale też wszystko inne na Ziemi. Czy atmosfera może stanąć w ogniu? Obliczenia sugerowały, że raczej nie. Poza tym wszyscy się martwili, że jeśli alianci nie zdołają opanować rozpadu atomowego, to wyprzedzą ich Niemcy. A wobec wyboru między zniszczeniem świata przez nas i zniszczeniem świata przez nieprzyjaciela, decyzja wydawała się oczywista.

Co, po zastanowieniu, trudno uznać za optymistyczne.

* * *

Loko jest dziwnie podobne do Oklo w południowo-wschodnim Gabonie, gdzie znajdują się bogate złoża uranu. W latach siedemdziesiątych francuscy naukowcy odkryli dowody, że część tego uranu albo podlegała bardzo intensywnym reakcjom jądrowym, albo jest o wiele, wiele starsza niż reszta planety.

Oczywiście, mógłby to być arecheologiczny relikt jakiejś starożytnej cywilizacji, którą rozwój techniczny doprowadził już do energii jądrowej. Mniej ciekawe, choć bardziej wiarygodne tłumaczenie sugeruje, że Oklo to „naturalny reaktor jądrowy”. Z jakichś przypadkowych powodów ten konkretny pokład uranu okazał się bogatszy niż zwykle w uran 235 i spontaniczna reakcja łańcuchowa trwała tam przez setki tysięcy lat. Natura mocno wyprzedziła Naukę, i to nie posiadając kortów ani nawet nie znając squasha.

Chyba że – ma się rozumieć – to rzeczywiście archeologiczny relikt jakieś starożytnej cywilizacji.

Aż do roku 1998 naturalny reaktor w Oklo był także najlepszym znanym dowodem na to, że jedno z największych pytań „a gdyby?” w nauce ma całkiem nieciekawą odpowiedź. To pytanie brzmi: „A gdyby naturalne stałe nie były stałe?”.

Nasze teorie naukowe wspierają się rozmaitymi liczbami, stałymi fundamentalnymi. Wśród nich można wymienić prędkość światła, stałą Plancka (kluczową dla mechaniki kwantowej), stałą grawitacyjną (kluczową dla teorii grawitacji), ładunek elektronu i tak dalej. Wszystkie uznane teorie zakładają, że liczby te zawsze były takie same, od pierwszej chwili istnienia wszechświata. Nasze obliczenia dotyczące tego wczesnego wszechświata opierają się na ich stałości. Gdyby kiedyś były inne, to nie wiemy, jakie wartości wstawić do rachunków. Przypominałoby to próbę wyliczenia należnego podatku, kiedy nikt nie chce nam podać stawek. Od czasu do czasu ekscentryczni naukowcy wysuwają niezwykłe teorie „a gdyby?”, w których rozważają możliwość, że jedna lub więcej fundamentalnych stałych nie jest stała. Fizyk Lee Smolin stworzył nawet teorię ewoluujących wszechświatów, z których pączkują wszechświaty niemowlęce z innymi stałymi fundamentalnymi. Według tej teorii, nasz własny wszechświat jest wyjątkowo dobrze przystosowany do wydawania takiego potomstwa, a także wyjątkowo dobrze się nadaje do rozwoju życia. Zbieżność tych dwóch cech, jak twierdzi Smolin, nie jest przypadkowa (magowie z NU ze zrozumieniem przyjęliby takie koncepcje – wiadomo bowiem, że dostatecznie zaawansowana fizyka jest nieodróżnialna od magii).

Oklo przekonuje nas, że fundamentalne stałe nie zmieniły się przez ostatnie dwa miliardy lat – około połowy wieku Ziemi i dziesięciu procent wieku wszechświata. Kluczowa dla tej argumentacji jest pewna kombinacja stałych fundamentalnych, znana jako stała struktury subtelnej^(). Jej wartość jest bardzo bliska 1/137 (i wiele atramentu przelano, by wyjaśnić tę liczbę całkowitą 137; zanim dokładniejsze pomiary zmieniły jej wartość na 137,036). Zaletą stałej struktury subtelnej jest to, że jej wartość nie zależy od jednostek miary – w przeciwieństwie na przykład do prędkości światła, która daje inną liczbę, jeśli wyrazimy ją w milach na sekundę, a inną, jeśli w kilometrach na sekundę. Rosyjski fizyk Aleksander Szliachter przeanalizował różne substancje chemiczne w „radioaktywnych odpadach” reaktora w Oklo i wyliczył, jaka musiała być wartość stałej struktury subtelnej dwa miliardy lat temu, kiedy reaktor działał. Otrzymał wynik taki sam jak dzisiaj, z dokładnością do kilku dziesięciomilionowych.

Jednak pod koniec 1998 roku zespół astronomów pod kierownictwem Johna Webba przeprowadził bardzo precyzyjne badania światła emitowanego przez bardzo odległe, ale bardzo jasne obiekty zwane kwazarami. Odkryli subtelne zmiany w pewnych właściwościach tego światła, zwanych liniami widma i związanych z wibracjami rozmaitych typów atomów. W rezultacie stwierdzili, jak się wydaje, że wiele miliardów lat temu – o wiele dawniej niż reaktor w Oklo – atomy nie wibrowały dokładnie w tym samym tempie co dzisiaj. W bardzo starych chmurach gazowych z początków wszechświata wartość stałej struktury subtelnej różni się od współczesnej o jedną pięćdziesięciotysięczną. A to ogromna różnica jak na warunki tej dziedziny fizyki. O ile można to stwierdzić, rezultat ten nie jest skutkiem błędu doświadczenia. Teoria zaproponowana w 1994 roku przez Thibaulta Damoura i Aleksandra Poliakowa wskazuje wprawdzie na możliwe zmiany stałej struktury subtelnej, lecz wielkości jednej dziecięciotysięcznej tych, jakie odkrył zespół Webba. Wszystko to tworzy ciekawą zagadkę i większość teoretyków rozsądnie woli wstrzymywać się od zakładów i czekać na dalsze wyniki. Odkrycie zespołu Webba może oznaczać, że wkrótce wszyscy będziemy musieli uznać, iż prawa fizyki były odrobinę inne w najdalszych rubieżach czasu i przestrzeni. Może nie żółwiokształtne, ale... inne.

------------------------------------------------------------------------

^() A przynajmniej mniej radioaktywna. Możemy tylko mieć nadzieję.

^() Był ofiarą magicznego wypadku, co dość mu się spodobało. Ale to już wiecie.

^() Podobno każdy wzór zmniejsza o połowę sprzedaż książki popularnonaukowej. Bzdura. Gdyby to była prawda, The Emperor’s New Mind (Nowy umysł cesarza) Rogera Penrose’a sprzedałby się w nakładzie jednej ósmej egzemplarza, podczas gdy w rzeczywistości osiągnął setki tysięcy. Jednakże na wypadek gdyby w tej bajce tkwiło ziarnko prawdy, zastosowaliśmy ten właśnie sposób opisu wzoru, co powinno podwoić sprzedaż. Wszyscy wiecie, o jaki wzór chodzi. Możecie go znaleźć, zapisany symbolami, na 105 stronie Krótkiej historii czasu Stephena Hawkinga. Jeśli więc mit jest prawdziwy, Hawking mógłby sprzedać dwa razy więcej egzemplarzy – porażająca myśl.

^() Stałą struktury subtelnej definiuje się jako kwadrat ładunku elektronu podzielony przez dwa razy stała Plancka razy prędkość światła razy przenikalność dielektryczna próżni (poręczne kłamstwo: możemy wyobrażać sobie ostatnią wielkość jako „sposób, w jaki próżnia reaguje na ładunek elektryczny”). Dziękujemy za uwagę.Już po chwili grono wykładowców skierowało swój zbiorowy intelekt na filozoficzne sedno problemu związanego z całkowitym zniszczeniem wszystkiego.

– Jeśli nikt nie będzie wiedział, że to się stało, to w całkiem realnym sensie nic się nie stanie – stwierdził wykładowca run współczesnych. Miał sypialnię w jednym z chłodniejszych skrzydeł budynku.

– Z pewnością nikt nie będzie nas obwiniał – dodał dziekan. – Nawet gdyby się stało.

– Prawdę mówiąc – wtrącił Myślak, zachęcony swobodnym traktowaniem tej sprawy przez magów – istnieją pewne teoretyczne dowody, że coś takiego nie mogłoby się zdarzyć w żaden sposób, ze względu na nietemporalną naturę składowej thaumicznej.

– Co proszę? – zdziwił się Ridcully.

– Awaria nie spowoduje eksplozji, panie nadrektorze – wyjaśnił Myślak. – Ani też, o ile zdołałem to przeliczyć, nie sprawi, że rzeczy przestaną istnieć od tej chwili dalej. One przestaną istnieć całkowicie, z powodu wielokierunkowego kolapsu pola thaumicznego. A że jesteśmy tutaj, to musimy żyć we wszechświecie, gdzie wszystko poszło jak należy.

– A, słyszałem o tym – przyznał Ridcully. – To z powodu kwantów, tak? Istnieją różni my w jakimś sąsiednim wszechświecie, gdzie eksperyment się nie udał, a ci biedacy wylecieli w powietrze?

– Tak, panie nadrektorze. A właściwie nie. Nie wylecieli w powietrze, ponieważ urządzenie, które ten drugi Myślak Stibbons by zbudował, doznałoby awarii, a więc... on nie zaistniał, żeby go nie zbudować. Taka przynajmniej jest teoria.

– Cieszę się, że to rozstrzygnęliśmy – oświadczył raźnie pierwszy prymus. – Jesteśmy tu, ponieważ tu jesteśmy. A że tu jesteśmy, to nie musimy przy tym marznąć.

– A zatem doszliśmy do porozumienia – podsumował Ridcully. – Panie Stibbons, może pan uruchamiać swoją piekielną machinę.

Wskazał czerwoną dźwignię na postumencie.

– Sądziłem raczej, że to pan wyświadczy nam ten zaszczyt, panie nadrektorze. – Myślak skłonił się z szacunkiem. – Trzeba tylko pociągnąć dźwignię. To zwolni... tego... blokadę, pozwalając zawirowaniom przeniknąć do wymiennika, gdzie prosta reakcja oktironowa zmieni magię w ciepło i podgrzeje wodę w kotle.

– Więc to naprawdę tylko wielki kocioł? – upewnił się dziekan.

– W pewnym sensie tak – zgodził się Myślak, usiłując zachować poważną minę.

Ridcully chwycił dźwignię.

– Może zechciałby pan powiedzieć kilka słów? – zaproponował Myślak.

– Tak. – Ridcully zastanowił się i rozpromienił nagle. – Załatwmy to szybko i chodźmy na obiad.

Rozległy się oklaski. Szarpnął za dźwignię. Wskazówka na ściennej tarczy zsunęła się z zera.

– No to jakoś nie wybuchliśmy – ucieszył się pierwszy prymus. – Po co są te liczby na tarczy, Stibbons?

– Och... one... one pokazują, do jakiej liczby to doszło – odparł Myślak.

– Aha. Rozumiem. – Pierwszy prymus chwycił się za klapy szaty. – Panowie, dzisiaj mamy kaczkę z zielonym groszkiem, o ile pamiętam – dodał tonem o wiele bardziej przejętym. – Dobra robota, panie Stibbons.

Wszyscy ruszyli do wyjścia pozornie leniwym, ale szybkim krokiem magów zdążających na posiłek.

Myślak odetchnął z ulgą, lecz westchnienie zmieniło się w pełne przerażenia syknięcie, gdy zauważył, że nadrektor wcale nie wyszedł i z uwagą przygląda się machinie.

– Hm... Czy mógłbym coś jeszcze wyjaśnić, panie nadrektorze? – zapytał pospiesznie.

– Kiedy pan to naprawdę uruchomił, panie Stibbons?

– Słucham?

– Każde słowo w tym zdaniu było całkiem krótkie i łatwe do zrozumienia. Czyżbym poukładał je w niewłaściwym porządku?

– Ja... my... zaczęło się zaraz po śniadaniu, panie nadrektorze – wyznał pokornie Myślak. – Wskazówkę na tarczy przesunął pan Rzepiszcz za pomocą nitki.

– Czy coś wybuchło, kiedy uruchomił pan machinę?

– Nie, panie nadrektorze! Przecież... no, w każdym razie wiedziałby pan o tym.

– Niedawno tłumaczył pan, mam wrażenie, że niczego byśmy nie zauważyli.

– No nie, to znaczy...

– Znam pana, Stibbons – rzekł Ridcully. – Nigdy nie próbowałby pan niczego publicznie, gdyby pan wcześniej nie sprawdził, czy działa. Nikt nie chce dostać jajkiem w twarz, prawda?

Stibbons pomyślał, że jajko na twarzy to niewielki powód do trosk, kiedy sama twarz jest częścią chmury cząstek rozpraszającej się ze znaczącym ułamkiem prędkości ciemności^().

Ridcully klepnął mocno o czarne płyty kryjące machinę; Myślak wyraźnie oderwał się na moment od ziemi.

– Już ciepła – zauważył. – Wszystko w porządku, kwestorze?

Kwestor z uśmiechem pokiwał głową.

– Dzielny człowiek. Dobra robota, panie Stibbons. Chodźmy na obiad.

Po chwili, kiedy ucichły już kroki nadrektora, kwestor uświadomił sobie, że został tu sam, głodny.

Kwestor nie był obłąkany, jak to podejrzewano. Wręcz przeciwnie, stąpał pewnie po ziemi, a trudność polegała na tym, że owa ziemia, po której stąpał, znajdowała się na jakiejś innej planecie – takiej z puszystymi różowymi obłoczkami na niebie i szczęśliwymi króliczkami na łąkach. Nie przeszkadzało mu to, gdyż wolał ją od prawdziwego świata, gdzie ludzie za dużo krzyczą. Spędzał tu jak najmniej czasu. Niestety, ten czas obejmował również pory posiłków. Nie można było polegać na służbie kuchennej z Miłej Planety.

Uśmiechając się z roztargnieniem, odłożył siekierę. W końcu, myślał, chodzi o to, żeby ta paskudna maszyneria nie przeszła... w cokolwiek to było. A z pewnością potrafi wykonać tak łatwe zadanie bez jego nadzoru.

Na nieszczęście Stibbons był zbyt przejęty, by go zauważyć. A żaden z magów nie przejął się zbytnio faktem, że wszystko, co dzieli ich od thaumicznego zniszczenia, w tej chwili przez słomkę wdmuchuje bąbelki do szklanki mleka.

------------------------------------------------------------------------

^() Jak dotąd prędkość ta nie została zmierzona, ale uważa się, że ciemność jest szybsza niż światło, a to ze względu na zdolność tak szybkiego usuwania się światłu z drogi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: