Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Marysieńka Sobieska - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 października 2013
Ebook
21,25 zł
Audiobook
23,81 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Marysieńka Sobieska - ebook

Sobieski i Marysieńka to z pewnością jedno z najosobliwszych w świecie zdarzeń miłosnych, ucieleśniona bajka. Jedna miłość wypełniająca całe życie człowieka, rzucająca to życie bez wahania pod nogi kobiety, prowadząca go poprzez małostki do wielkości, zwycięsko opierająca się przeszkodom, rozłące, znosząca grzech i naganę opinii, czasem kaprysy i niewdzięczność, wzbijająca bohatera wyżej niego samego i wiodąca tę niedobraną na pozór, a w istocie świetnie dobraną parę aż na tron – czyż to nie jest historia z bajki?

W każdej sprawie istnieje historia i legenda. Legenda opowiada nam o Sobieskim, który ujrzał, pokochał i poprzysiągł sobie, że nigdy inna kobieta nie będzie jego żoną.

Kim naprawdę była kobieta, która tak bez reszty podbiła króla Jana Sobieskiego, pogromcę Turków?

Przykuła do siebie wspaniałego człowieka, najlepszego w kraju; urzekła go tak, że mogła go zostawiać samego na rok i dłużej bez obawy przelotnej nawet rywalki; igrała z nim bez miary, panowała nad nim na wszelkie sposoby, zachowała dlań przez lat trzydzieści urok fizyczny i duchowy, dzieliła wszystkie jego myśli, plany i zamiary, posadziła go na tronie i usiadła mu tam na kolanach, i to wszystko będąc prawie bez ustanku w ciąży, rodząc kilkanaścioro dzieci żywych i umarłych – czy to nie jest swego rodzaju wielkość? Niech odpowiedzą kobiety. A w dodatku zawracała (obłudnie) hetmanowi głowę w czasie klęski pod Mątwami, że ją zdradza, a królowi w czasie odsieczy Wiednia, że rzadko pisze! Podczas gdy korpulentny zwycięzca, który już po krześle na koń wsiadał, pisał, nie otarłszy nawet potu z czoła, wprost z pola bitwy pod Wiedniem, na bębnie, sążniste epistoły, nigdy nie zapominając „ucałować milion razy wszystkich śliczności i wdzięczności najukochańszego ciałeczka”.

Tadeusz Żeleński-Boy opisał jej losy od momentu gdy, jako mała dziewczynka, zjawiła się w Polsce, poprzez małżeństwo z Zamoyskim, przyjaźń, miłość i małżeństwo z Sobieskim, lata u boku hetmana, następnie wspólne królowanie, aż po samotne wdowie lata, które spędziła w Rzymie, by spocząć w końcu u boku swego męża znowu w Polsce.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7779-073-1
Rozmiar pliku: 3,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I ZAMIAST PRZEDMOWY

Kie­dy sza­now­na fir­ma księ­gar­ska¹ po­dej­mu­jąc cykl bio­gra­fii hi­sto­rycz­nych za­pro­po­no­wa­ła mi na­pi­sa­nie Ma­ry­sień­ki (So­bie­skiej), myśl ta wy­da­ła mi się ku­szą­ca. Cóż za bo­gac­two ma­te­ria­łu! Mi­łość So­bie­skie­go do pięk­nej Fran­cuz­ki – ja­każ to cie­ka­wa po­wieść psy­cho­lo­gicz­na, pod­szy­ta ro­man­sem ry­cer­skim, in­try­gą po­li­tycz­ną w wiel­kim sty­lu. Co za kon­tra­sty: kró­lew­ski płaszcz z gro­no­sta­jów rzu­co­ny na zmię­to­szo­ne łóż­ko w Pie­la­sko­wi­cach czy w Ja­wo­ro­wie; Piast oże­nio­ny z Ce­li­me­ną²; pierw­sza wiel­ka ofen­sy­wa wpły­wów fran­cu­skich na Pol­skę, no i od­siecz au­striac­kie­go Wied­nia, jako fi­nał tej dwu­dzie­sto­let­niej pro­pa­gan­dy, sku­tecz­nej jak wszyst­kie pro­pa­gan­dy… splot za­gad­nień jak­że bo­ga­tych, pa­sjo­nu­ją­cych, skom­pli­ko­wa­nych. I ten uro­czy ba­rok, w ja­kim się kształ­tu­je ów he­ro­icz­ny po­emat! Już, już ob­ja­wił mi się wą­sal So­bie­ski jako py­za­ty ba­ro­ko­wy anio­łek, to dmą­cy w sur­mę zwy­cię­stwa, to stu­la­ją­cy bu­zię do po­ca­łun­ku!

Ale rów­no­cze­śnie ob­le­gły mnie wa­ha­nia. Znów być wy­my­śla­nym, i głu­pio wy­my­śla­nym! Tak bar­dzo nie­przy­ja­zne jest u nas na­sta­wie­nie ogó­łu do ko­goś, kto szu­ka ludz­kiej praw­dy pod ofi­cjal­nym ba­na­łem! Tak mi się już prze­ja­dło czy­tać bzdu­ry o po­mniej­sza­niu wiel­ko­ści i o „ży­ciu uła­twio­nym”! A je­że­li kie­dy, to tu­taj gro­zi nie­bez­pie­czeń­stwo, bo czyż Ma­ry­sień­ka nie wy­da­je się wcie­lo­ną ma­ło­ścią So­bie­skie­go, per­so­ni­fi­ka­cją mniej chlub­nych stron jego hi­sto­rii; czyż go ta Fran­cu­zecz­ka wciąż nie ścią­ga z po­mni­ka za połę kon­tu­sza na zie­mię? Ale gdy­by się w tym roz­pa­trzyć, oka­że się, iż wiel­kość z ma­ło­ścią spo­jo­ne są tu tak ści­śle, że od­gro­dzić ich nie­po­dob­na, tak jak nie zdo­ła­li roz­dzie­lić So­bie­skie­go z Ma­ry­sień­ką ci, co chcie­li nie do­pu­ścić jej do ko­ro­na­cji. Za­tem, co Bóg złą­czył, czło­wiek niech nie roz­łą­cza.

Ani czło­wiek, ani na­uka. A na­uka bywa tu w kło­po­cie. Prof. Ko­nop­czyń­ski stwier­dza w En­cy­klo­pe­dii Aka­de­mii Umie­jęt­no­ści³, że cza­sy So­bie­skie­go są szcze­gól­nie przez na­szą hi­sto­rię za­nie­dba­ne. „Hi­sto­ry­cy – pi­sze – wo­le­li nie ty­kać tej epo­ki, jak­by bo­jąc się roz­wiać hi­sto­rię o wiel­kim czło­wie­ku przez dro­bia­zgo­wy wgląd w jego po­stęp­ki.”

W isto­cie, jest to bo­ha­ter szcze­gól­nie kło­po­tli­wy. Wciąż go trze­ba tłu­ma­czyć, wciąż roz­grze­szać, znaj­do­wać dla nie­go oko­licz­no­ści ła­go­dzą­ce. Wciąż się jak gdy­by cho­wa… Ale to może dla­te­go, że go się bie­rze zbyt gór­nie. Wów­czas So­bie­ski nu­dzi się i zmy­ka. A sko­ro go po­wie­sić na ścia­nie mię­dzy Chro­brym a Ko­ściusz­ką, co chwi­la wy­ła­zi z ra­mek, aby za­ła­twić ja­kąś ludz­ką po­trze­bę. Ła­twiej by­ło­by go może zro­zu­mieć, gdy­by się po­go­dzić z tym, że to, co się uwa­ża za jego sła­bość czy ska­zę, było naj­istot­niej­szym mo­to­rem jego ży­cia.

Sam So­bie­ski daje nam wska­zów­kę w tej mie­rze. Weź­my do rąk jego nie­osza­co­wa­ne li­sty do Ma­ry­sień­ki i zaj­rzyj­my pod r. 1667. Je­ste­śmy we Lwo­wie w mie­sią­cu wrze­śniu, w do­bie ro­dzą­cej się wiel­ko­ści het­ma­na, w naj­wspa­nial­szym może mo­men­cie jego ży­cia, tuż przed śmier­tel­ny­mi dnia­mi, gdy So­bie­ski za­mknie się ry­zy­kow­nym ma­new­rem w Pod­haj­cach, aby ścią­gnąć na sie­bie prze­wa­ża­ją­ce siły nie­przy­ja­cie­la i po­bić go na gło­wę. Ma wszyst­kie­go 7000 woj­ska, a cią­gnie na nie­go – tak do­no­si do Pa­ry­ża Ma­ry­sień­ce – 100 000 Ta­ta­rów i 50 000 Ko­za­ków. I rów­no­cze­śnie opi­su­je jej przy­go­dę, jaka mu się w tej chwi­li zda­rzy­ła z jej po­wo­du. Nie było od niej li­stów, a gruch­nę­ła tu wia­do­mość, że Ma­ry­sień­ka jest cho­ra. Co się z nim sta­ło pod wpły­wem tej wia­do­mo­ści i co się z nim dzia­ło przez dwa ty­go­dnie, to „wszyst­ko mia­sto i cała Pol­ska po­wie, bo nie masz tego dzie­cię­cia, któ­re by się nad nim nie uża­li­ło”. Sam za­cho­ro­wał z żalu i nie­pew­no­ści, tak że bli­ski był śmier­ci. To­wa­rzy­sze bro­ni nie od­stę­po­wa­li go ani na chwi­lę; na­cie­ra­li go gor­czy­cą, wciąż mu ser­decz­ną wód­kę u nosa trzy­ma­li. Nie było ko­ścio­ła, szpi­ta­la, wię­zie­nia, gdzie by się przez te dwa ty­go­dnie nie mo­dlo­no – za zdro­wie Ma­ry­sień­ki. On sam ko­ścio­ły ślu­bo­wał za­fun­do­wać, ślu­bo­wał po­ścić o chle­bie i wo­dzie w obo­zie. A pa­trząc na jego bo­leść spo­wied­nik jego ksiądz Sol­ski, pła­kał tyl­ko – nad sobą i po­wta­rzał: „Cze­mu ja tak Boga ko­chać nie mogę!” Aż wresz­cie przy­szła wia­do­mość, że Ma­ry­sień­ka zdro­wa, i – wszyst­ko jak ręką od­jął. Wstał i był zdrów. „Owo – koń­czy So­bie­ski – jest to taka i tak dziw­na hi­sto­ria, o któ­rej wie­ki pi­sać będą mo­gły.”

Za­uważ­my: jest to bo­daj­że pierw­sza oko­licz­ność, że So­bie­ski uczuł się po­sta­cią hi­sto­rycz­ną; uczuł, że wie­ki będą mo­gły pi­sać o jego przy­go­dzie. I może miał ra­cję. Bi­tew było w świe­cie bez liku, więk­szych i mniej­szych, ale taki list jak ów ze Lwo­wa 10 sep­tem­bra roku 1667 był i bę­dzie tyl­ko je­den. Czy­ta­łem gdzieś afo­ryzm, któ­ry mnie za­fra­po­wał: mia­no­wi­cie, że gdzie się biją dwie stro­ny, tam jed­na bywa za­zwy­czaj po­bi­ta, z cze­go nie­ko­niecz­nie wy­ni­ka, aby wódz prze­ciw­nej stro­ny był ge­niu­szem. I So­bie­ski ma za­pew­ne świa­do­mość, że ta­kich po­ty­czek jak te, któ­re do­tąd sta­czał, były w hi­sto­rii ty­sią­ce; ale ma za­ra­zem prze­czu­cie, że taką przy­go­dę mi­ło­sną jak jego nie­ła­two zna­la­zło­by się w dzie­jach i że „wie­ki o niej będą mo­gły pi­sać”. Jak o tej Kle­opa­trze, któ­ra była jego ulu­bio­nym ro­man­sem.

Mo­gły­by – ale nie pi­szą, przy­najm­niej u nas. Na­wet nie bar­dzo czy­ta­ją. Wspo­mnia­łem li­sty So­bie­skie­go. Roz­kosz­na książ­ka. Ale jak wy­da­ne! Przed osiem­dzie­się­ciu bli­sko laty, w ogrom­nym, nie­czy­tel­nym to­mi­sku – dziś rzad­kość an­ty­kwar­ska – ska­stro­wa­ne przez wy­daw­cę⁴. A li­sty Ma­ry­sień­ki? Jesz­cze go­rzej; tych nie­wie­le, któ­re wy­da­no dru­kiem, zgu­bio­no w ogrom­nym to­mie ar­chi­wal­nych ma­te­ria­łów hi­sto­rycz­nych⁵. O tyle słusz­nie, że kto wie, czy owe li­sty to nie jest dziś naj­waż­niej­szy ma­te­riał hi­sto­rycz­ny do So­bie­skie­go. W każ­dym ra­zie czu­je się tu czło­wiek na znacz­nie pew­niej­szym grun­cie niż gdzie in­dziej. Bo coś mi się wi­dzi, że gdy cho­dzi o nasz wiek XVII, okrut­nie się za­czy­na zie­mia chwiać pod no­ga­mi pani Hi­sto­rii. Zwłasz­cza wszyst­ko, co jest zwią­za­ne z hi­sto­rią mi­li­tar­ną ów­cze­snej Pol­ski. Nie­daw­na dys­ku­sja⁶, z ta­kim ta­len­tem i bra­wu­rą prze­pro­wa­dzo­na przez Ol­gier­da Gór­kę, na te­mat wo­jen ko­zac­kich jest tego przy­kła­dem. Przede wszyst­kim wczo­raj­sza woj­na, któ­ra sto­su­nek do wo­jen w ogó­le i do ich stro­ny tech­nicz­nej uczy­ni­ła czymś o wie­le kon­kret­niej­szym – i kry­tycz­niej­szym – niż to było moż­li­we u książ­ko­wych uczo­nych, pa­trzą­cych na spra­wy wo­jen­ne ocza­mi za­ka­mie­nia­łych cy­wi­lów. Ta­kie po­ję­cia, jak moż­li­wo­ści mo­bi­li­za­cyj­ne i trans­por­to­we, apro­wi­za­cja, mapa szta­bu ge­ne­ral­ne­go, wąt­pli­wa war­tość do­ku­men­tar­na ko­mu­ni­ka­tów wo­jen­nych, wszyst­ko to z na­ocz­nej rze­czy­wi­sto­ści za­czę­to prze­no­sić wstecz i ży­wy­mi do­świad­cze­nia­mi oświe­tlać daw­ne dzie­je. Ten i ów z hi­sto­ry­ków sam nie­daw­no do­wo­dził puł­kiem czy ba­ta­lio­nem na polu bi­twy; z ko­niecz­no­ści ma inne oko na te spra­wy. Za­czę­to pod­da­wać kry­ty­ce tra­dy­cyj­ne cy­fry „na­wa­ły wro­ga”, któ­ra sta­le prze­kra­cza­ła ja­ko­by dwu­dzie­sto­krot­nie i wię­cej garst­kę na­szych ry­ce­rzy. Co wię­cej, raz wszedł­szy na dro­gę scep­ty­cy­zmu za­czął cie­ka­wy hi­sto­ryk za­glą­dać do ar­chi­wów „po­hań­ca” i zna­lazł w nich, że tam zno­wuż bo­ha­ter­ska garst­ka Tur­ków i Ta­ta­rów raz po raz opie­ra się prze­moż­nej na­wa­le Po­la­ków. Taki był obu­stron­ny fa­son; a czę­sto cho­dzi­ło o jed­ną i tę samą bi­twę. I ła­two może się zda­rzyć, że jaki spec od hi­sto­rii mi­li­tar­nej – nie ubli­ża­jąc w ni­czym oso­bi­stej dziel­no­ści So­bie­skie­go – uj­mie jed­no zero z cy­fry owych 150 000 pod­ha­jec­kich nie­przy­ja­ciół; ale naj­sroż­szy bo­daj re­wi­zjo­ni­sta prze­czy­taw­szy jego li­sty do Ma­ry­sień­ki nie uj­mie nic z jego mi­ło­ści, tak jak nie uj­mie nic z owych ty­sią­ca czer­wo­nych zło­tych, któ­re na in­ten­cję ozdro­wie­nia Ma­ry­sień­ki pan het­man po­lny obie­cał „dać na do­bre uczyn­ki, tj. na mu­ro­wa­nie oo.bo­ni­fra­tel­lów”, i z dru­gie­go ty­sią­ca czer­wo­nych zło­tych „na do­koń­cze­nie mu­rów pa­nien kar­me­li­ta­nek na­szych bo­sych”, ani z tych dzie­wię­ciu ko­ścio­łów, w któ­rych mia­ło się od­pra­wiać po dzie­więć mszy przez dzie­więć nie­dziel.

Rzecz pro­sta, iż po­zy­cje te – i inne tym po­dob­ne – choć tak wzru­sza­ją­ce, nie uspra­wie­dli­wia­ły­by na­sze­go za­in­te­re­so­wa­nia ową tak na­mięt­nie ko­cha­ną ko­bie­tą. Ale mała jej rącz­ka z przy­le­gło­ścia­mi sta­je się nie­sły­cha­nie in­te­re­su­ją­ca przez trans­mi­sje dzie­jo­we, któ­re roz­sze­rzy­ły jej te­ren ope­ra­cyj­ny. Wi­dzi­my tę rącz­kę dzia­ła­ją­cą z nie­za­wod­ną pre­cy­zją w trud­nym mo­men­cie ro­ko­szu Lu­bo­mir­skie­go i wiel­kiej gry Ma­rii Lu­dwi­ki, i w obu elek­cjach, i w po­li­ty­ce za­gra­nicz­nej kró­la Jana, i w szan­sach wy­pra­wy wie­deń­skiej. Ró­żo­wy ję­zy­czek Ma­ry­sień­ki jest raz po raz w wa­ha­niach dzie­jo­wych ję­zycz­kiem u wagi. Na­tra­fia­my wciąż na jej bu­zię wer­tu­jąc do­ku­men­ty ar­chi­wal­ne fran­cu­skie­go mi­ni­ster­stwa spraw za­gra­nicz­nych⁷ (wy­da­ne przez na­szą Aka­de­mię Umie­jęt­no­ści), ko­re­spon­den­cję am­ba­sa­do­ra Fran­cji ze swo­im mi­ni­strem, ba, z sa­mym Lu­dwi­kiem XIV. Wszę­dzie Ma­ry­sień­ka, jej am­bi­cje, jej kom­bi­na­cje, jej fo­chy, jej pre­ten­sje.

Wy­daw­ca li­stów So­bie­skie­go do Ma­rii Ka­zi­mie­ry, Hel­cel, po­wia­da, że nasz bo­ha­ter tra­ci na po­zna­niu go z tych li­stów. Ja bym są­dził prze­ciw­nie. Bo te fak­ty, któ­re świad­czą prze­ciw nie­mu, ukryć by się nie dały; wia­do­me są i ską­di­nąd; ale do­pie­ro te li­sty, w któ­rych zwie­rza uko­cha­nej ko­bie­cie swo­je naj­po­uf­niej­sze my­śli, dają każ­de­mu fak­to­wi wła­ści­we oświe­tle­nie, a zwłasz­cza wła­ści­wy styl. Ten styl, za­czerp­nię­ty czę­ścią z ser­ca, a czę­ścią z fran­cu­skich ro­man­sów, któ­re nasz Po­lak nie tyl­ko czy­tał w obo­zie, ale wcie­lił je w czyn ze wspa­nia­łym roz­ma­chem, ta gra w Ce­la­do­na i Astreę, w Syl­wan­dra i Dia­nę⁸ nie jest – jak czę­sto mó­wio­no – śmiesz­nost­ką czy sła­bost­ką bo­ha­te­ra; wręcz prze­ciw­nie, ten styl jest samą isto­tą jego od­czu­wa­nia, jest dlań – w pew­nym zwłasz­cza mo­men­cie ży­cia – rze­czy­wi­sto­ścią prze­sła­nia­ją­cą mu wszyst­kie inne. I tyl­ko w tym sty­lu da się po­go­dzić sprzecz­no­ści jego cha­rak­te­ru, a ra­czej po­stęp­ków. Kie­dy pod datą 4 paź­dzier­ni­ka 1667 r. z obo­zu w Pod­haj­cach czy­ta­my pa­mięt­ny uni­wer­sał, w któ­rym przy­rze­ka – i nie ma w tych jego sło­wach żad­nej prze­sa­dy – „ca­łość do­bra po­spo­li­te­go wła­snym za­sło­nić tru­pem, da­jąc się in vic­ti­mam⁹ mi­łey Oy­czyź­nie”, a wie­my ską­di­nąd, że przez cały ten czas on, wiel­ki mar­sza­łek ko­ron­ny i het­man po­lny, pro­wa­dził tar­gi z Wer­sa­lem, aby po na­rzu­co­nej kra­jo­wi elek­cji Fran­cu­za prze­han­dlo­wać swo­je god­no­ści za ty­tuł mar­szał­ka Fran­cji z do­dat­kiem fran­cu­skie­go księ­stwa i mi­łej go­to­wi­zny i na za­wsze wy­nieść się z Pol­ski, wy­da­je się to jed­nym po­twor­ne, dru­gim nie­zro­zu­mia­łe; inni wresz­cie wolą udać, że tego nie wi­dzą. Ale kie­dy już po zwy­cię­stwie pod­ha­jec­kim czy­ta­my w jego li­ście do Ma­ry­sień­ki, że „Rzecz­po­spo­li­ta ma być za co ob­li­go­wa­na Syl­wan­dro­wi”¹⁰, i kie­dy, oma­wia­jąc z żoną ro­ko­wa­nia wer­sal­skie, sta­le na­zy­wa Wer­sal, we­dle umow­ne­go klu­cza, pa­la­is en­chan­té (za­cza­ro­wa­ny pa­łac) – za­czy­na­my wcho­dzić w jego spo­sób od­czu­wa­nia. Za­kon ry­cer­ski, któ­re­go So­bie­ski jest ozdo­bą, z tra­dy­cji swo­ich za­wsze był po tro­sze mię­dzy­na­ro­do­wy: al­boż nie było wę­drow­nych ry­ce­rzy, u któ­rych nie o to cho­dzi­ło, gdzie i za kogo wal­czy­li, ale czy wal­czy­li dziel­nie? On, Syl­wan­der, od­dał usłu­gi Rze­czy­po­spo­li­tej, a te­raz chce ode­brać, wraz z Ma­ry­sień­ką, na­gro­dę – w „za­cza­ro­wa­nym pa­ła­cu”. Ani­by się za­wa­hał: oj­czy­zna jego jest tam, gdzie jest ona. Czyż nie mówi mu tego jego ser­ce i czyż nie tak jest w ro­man­sach? Nie mierz­my pa­trio­ty­zmu zwy­cięz­cy pod­ha­jec­kie­go dzi­siej­szy­mi po­ję­cia­mi, a oszczę­dzi­my so­bie przy jego hi­sto­rii wie­lu draż­li­wych mo­men­tów. To nie jest bo­ha­ter z Sien­kie­wi­cza; a je­że­li ktoś po­wie­dział, że psy­chi­kę So­bie­skie­go od­ma­lo­wał Sien­kie­wicz w Kmi­ci­cu, moż­na by się na to zgo­dzić chy­ba z tą po­praw­ką, że jego Oleń­ką-re­ga­list­ką była – Ma­ry­sień­ka, co czy­ni cha­rak­te­ry­sty­kę na­sze­go re­ga­li­sty nie­skoń­cze­nie bar­dziej po­wi­kła­ną… Zwłasz­cza w cza­sie pa­no­wa­nia Mi­cha­ła Ko­ry­bu­ta.

Po­sta­cie na­szych wiel­kich bo­ha­te­rów ro­dzą w nas roz­ma­ite uczu­cia. Tak np. Żół­kiew­ski bu­dzi w nas cześć, Ba­to­ry gro­zę; So­bie­ski – z pew­no­ścią nie mniej­szy od tam­tych – bu­dzi mi­mo­wol­ny uśmiech. Nie tyl­ko przez swą sar­mac­ką po­stać Fre­drow­skie­go Cze­śni­ka (nie ufaj­my zbyt­nio tym po­zo­rom!), nie tyl­ko przez ten pan­to­fe­lek, któ­ry go tak sku­tecz­nie przy­ci­snął; ale przez to, że lwia – w każ­dym sen­sie – część jego hi­sto­rii jest po tro­sze ko­me­dią w naj­więk­szym sty­lu. So­bie­ski to jest uro­czy „bo­ha­ter mimo woli”; czło­wiek, któ­ry wciąż chce się spa­sku­dzić i nie może lub nie po­tra­fi; któ­ry raz po raz chce iść dro­gą naj­ła­twiej­szą, a idzie naj­bar­dziej nie­bez­piecz­ną i stro­mą; któ­ry chciał­by być ren­tie­rem i żon­ko­siem i wciąż jest ry­ce­rzem, stra­ceń­cem, nie­stru­dzo­nym straż­ni­kiem gra­nic, pu­kle­rzem oj­czy­zny. Bo zważ­my, że od r. 1662 aż po r. 1673 bez prze­rwy to­czą się naj­pierw pry­wat­ne kon­szach­ty, póź­niej, ze wzro­stem jego zna­cze­nia, pół­ofi­cjal­ne ro­ko­wa­nia, ma­ją­ce umoż­li­wić Ja­no­wi So­bie­skie­mu cał­ko­wi­te wy­nie­sie­nie się z Pol­ski i na­tu­ra­li­za­cję we Fran­cji. I naj­czę­ściej nie ja­kieś we­wnętrz­ne sprze­ci­wy mo­ral­ne czy pa­trio­tycz­ne uda­rem­nia­ją mu ten za­miar, ale po pro­stu pię­trzą­ce się z ko­me­dio­wą prze­ko­rą kom­pli­ka­cje i prze­szko­dy. A pod­czas tego – Pod­haj­ce, Bra­cław, Kal­nik, Cho­cim… Aż wresz­cie po Cho­ci­miu los przy­gwoź­dził na­sze­go Ce­la­do­na ko­ro­ną do miej­sca i po­ło­żył ko­niec jego tę­sk­no­tom za pa­la­is en­chan­té. Bied­na Astrea¹¹ też mu­sia­ła po­go­dzić się z lo­sem, choć nie rę­czę, czy­by i wów­czas nie od­da­ła tego pol­skie­go tro­nu za „ta­bu­ret” w Wer­sa­lu i ty­tuł diu­ka dla papy d’Arqu­ien.

Bo i na tro­nie Ma­ry­sień­ka po­zo­sta­ła mała… Ale czy po­wta­rza­jąc ten po­wszech­ny wy­rok nie po­peł­nia­my błę­du optycz­ne­go? Wiel­kość ko­bie­ty inne ma kry­te­ria. Przy­kuć do sie­bie wspa­nia­łe­go czło­wie­ka, naj­lep­sze­go w kra­ju; urzec go tak, że może go zo­sta­wiać sa­me­go na rok i dłu­żej bez oba­wy prze­lot­nej na­wet ry­wal­ki; igrać z nim bez mia­ry, pa­no­wać nad nim na wszel­kie spo­so­by, za­cho­wać dlań przez lat trzy­dzie­ści urok fi­zycz­ny i du­cho­wy, dzie­lić wszyst­kie jego my­śli, pla­ny i za­mia­ry, pod­sa­dzić go na tron i usiąść mu tam na ko­la­nach, i to wszyst­ko bę­dąc pra­wie bez ustan­ku w cią­ży, ro­dząc kil­ka­na­ścio­ro dzie­ci ży­wych i umar­łych – czy to nie jest swe­go ro­dza­ju wiel­kość, niech od­po­wie­dzą ko­bie­ty. I za­wra­cać (ob­łud­nie) het­ma­no­wi gło­wę w cza­sie klę­ski pod Mą­twa­mi, że ją zdra­dza, a kró­lo­wi w cza­sie od­sie­czy Wied­nia, że rzad­ko pi­sze! Pod­czas gdy kor­pu­lent­ny zwy­cięz­ca, któ­ry już po krze­śle na koń wsia­dał, pi­sał, nie otarł­szy na­wet potu z czo­ła, wprost z pola bi­twy pod Wied­niem, na bęb­nie, sąż­ni­ste epi­sto­ły, nig­dy nie za­po­mi­na­jąc „uca­ło­wać mi­lion razy wszyst­kich ślicz­no­ści i wdzięcz­no­ści naj­uko­chań­sze­go cia­łecz­ka”.

Tak więc mo­gło­by się oka­zać na­wet i to, że wiel­kość Ma­ry­sień­ki nie lęka się na swój spo­sób ry­wa­li­za­cji z wiel­ko­ścią jej mał­żon­ka i może mniej się oba­wia ofen­sy­wy no­wo­cze­snych hi­sto­ry­ków… Bo kto wie, ile w naj­bliż­szym cza­sie Ol­gierd Gór­ka, zbli­ża­ją­cy się po­wo­li, ale nie­ubła­ga­nie do So­bie­skie­go, obe­tnie z po­tę­gi tu­rec­kiej pod Wied­niem, któ­rą sam So­bie­ski sza­cu­je na 300 000 luda, a inni uczest­ni­cy wal­ki ob­li­cza­ją na 300 000 na­mio­tów, li­cząc po trzy lub czte­ry twa­rze na na­miot. I wszyst­ko to w puch roz­bi­ła w parę go­dzin jed­na szar­ża ka­wa­le­rii!

Ale nie oba­wiaj­my się o wiel­kość So­bie­skie­go: do­syć jej zo­sta­nie. Ani ja nie go­tu­ję na nią żad­ne­go za­ma­chu. Nig­dy nie jest moją in­ten­cją po­mniej­szać praw­dzi­wą wiel­kość; cza­sem tyl­ko czu­ję po­trze­bę wska­zać, że me­cha­nizm jej i jej dro­gi są nie­co inne, niż się zdaw­ko­wo przyj­mu­je. I że nic jej tak sku­tecz­nie nie uni­ce­stwia niż pie­ty­stycz­ny kon­wen­cjo­na­lizm.

Tu sama obec­ność Ma­rii Ka­zi­mie­ry wy­star­czy, aby uchro­nić od ta­kie­go nie­bez­pie­czeń­stwa! Bo prze­cież nie o So­bie­skim mam pi­sać, ale o niej; i nie roz­dział hi­sto­rii pol­skiej mam tu kre­ślić, ale po pro­stu hi­sto­rię jej sa­mej. A je­że­li, speł­nia­jąc we­dle moż­li­wo­ści swo­ich to za­da­nie, siłą rze­czy będę mu­siał po­trą­cić o czy­ny So­bie­skie­go i przy­po­mnieć ka­wał dzie­jów Pol­ski, bę­dzie to ra­czej pod­szew­ka tych czy­nów i dzie­jów, skro­jo­na ze spód­nicz­ki owej ko­bie­ty, bar­dzo po­spo­li­tej i nie­po­spo­li­tej za­ra­zem, za­błą­ka­nej na na­szą zie­mię cu­dzo­ziem­ki, któ­rą bo­ha­ter nasz spo­lsz­czył na wie­ki, chrzcząc ją per­wer­syj­nym imie­niem Ma­ry­sień­ki.

*

Tak, nie oba­wiaj­my się o So­bie­skie­go. Nie ma nic do stra­ce­nia. Bo mimo cen­nych pu­bli­ka­cji w tym za­kre­sie, gdy­by się spy­tać, co prze­cięt­ny Po­lak wie o So­bie­skim, oka­za­ło­by się moż­li­we, iż wie tyle, że miał pięk­ne wąsy i że bił Tur­ków. Ale dziś wąsy go­li­my, do Tur­ków nie mamy żad­nej nie­na­wi­ści – i oto kult So­bie­skie­go za­wisł po tro­sze w po­wie­trzu. To są nie­bez­pie­czeń­stwa wią­za­nia czy­jejś chwa­ły z rze­cza­mi prze­mi­ja­ją­cy­mi.

Na­to­miast ten sam prze­cięt­ny Po­lak był­by może bar­dzo zdzi­wio­ny, gdy­bym mu się zwie­rzył, że Jan So­bie­ski, od cza­su jak się z nim za­po­zna­łem bli­żej, jest dla mnie jed­nym z naj­cie­kaw­szych pi­sa­rzy XVII wie­ku, mimo że jego na­zwi­ska nie znaj­dzie się w żad­nym pod­ręcz­ni­ku li­te­ra­tu­ry. Co pi­sał? Wła­śnie owe li­sty do uko­cha­nej ko­bie­ty, do wła­snej żony. Dla na­szej hi­sto­rii li­te­ra­tu­ry wi­docz­nie to za mało; ale pani de Sévi­gné¹² rów­nież pi­sa­ła tyl­ko li­sty do cór­ki, a od daw­na li­czy się bez­spor­nie do kla­sy­ków fran­cu­skich.

Nie ma nic cie­kaw­sze­go dla ba­dań sty­li­stycz­nych niż po­rów­na­nie li­stów, ja­kie So­bie­ski pi­sy­wał do in­nych, a li­stów do niej, do Ma­ry­sień­ki. Za­zwy­czaj w li­stach styl jego nosi zna­mio­na epo­ki: cięż­ki, z ła­ciń­ska za­wi­ja­ny, od­święt­ny i ma­ka­ro­nicz­ny. Do niej – jak­by inny czło­wiek pi­sał: myśl wy­ra­ża się swo­bod­nie, bez­po­śred­nio, z wzru­sza­ją­cą szcze­ro­ścią, znaj­du­jąc wy­raz dla sub­tel­no­ści bar­dzo na tle ów­cze­snej sar­mac­kiej Pol­ski eg­zo­tycz­nych.

Eg­zo­tycz­ną jest i cała ta przy­go­da. So­bie­ski i Ma­ry­sień­ka to z pew­no­ścią jed­no z naj­oso­bliw­szych w świe­cie zda­rzeń mi­ło­snych, ucie­le­śnio­na baj­ka. Jed­na mi­łość wy­peł­nia­ją­ca całe ży­cie czło­wie­ka, rzu­ca­ją­ca to ży­cie bez wa­ha­nia pod nogi ko­bie­ty, pro­wa­dzą­ca go po­przez ma­łost­ki do wiel­ko­ści, zwy­cię­sko opie­ra­ją­ca się prze­szko­dom, roz­łą­ce, zno­szą­ca grzech i na­ga­nę opi­nii, cza­sem ka­pry­sy i nie­wdzięcz­ność, wzbi­ja­ją­ca bo­ha­te­ra wy­żej nie­go sa­me­go i wio­dą­ca tę nie­do­bra­ną na po­zór, a w isto­cie świet­nie do­bra­ną parę aż na tron – czyż to nie jest hi­sto­ria z baj­ki?

Nie­wąt­pli­wie wdzię­ku i zna­cze­nia do­da­je tej przy­go­dzie jej tło oby­cza­jo­wo-po­li­tycz­ne. Ro­mans So­bie­skie­go z Ma­ry­sień­ką to szczy­to­wy punkt owej pierw­szej in­wa­zji wpły­wów fran­cu­skich do Pol­ski. We współ­ży­ciu tej pary obo­je za­cho­wa­li cał­ko­wi­cie swo­je od­ręb­no­ści na­ro­do­we. Ta ra­so­wa Fran­cuz­ka mia­ła czte­ry lata, kie­dy przy­by­ła do Pol­ski, ale Fran­cuz­ką zo­sta­ła do koń­ca; on, mimo iż doj­rze­wał w kli­ma­cie fran­cu­skiej lek­tu­ry, fran­cu­skiej po­li­ty­ki i mi­ło­ści, zo­sta­je za­wsze ty­pem naj­czyst­sze­go Po­lo­nu­sa, na­wet ze­wnętrz­nie; nig­dy nie zrzu­ci de­lii i kon­tu­sza ani nie zmie­ni sza­bli na szpa­dę. Od­bi­ja się to i w cha­rak­te­rze ich li­stów. Ona pi­sze po fran­cu­sku, mie­sza­jąc za­baw­nie pol­skie sło­wa, gdy chce być do­sad­niej­sza; on pi­sze po pol­sku, z lek­ka bar­wiąc fran­cusz­czy­zną, tak jak pi­sząc do in­nych ro­bił to ła­ci­ną.

Cały dłu­go­let­ni ro­mans utrwa­lo­ny jest w tych li­stach. Naj­pierw flirt pana cho­rą­że­go ko­ron­ne­go So­bie­skie­go z mło­dziut­ką wo­je­wo­dzi­ną Za­moy­ską; bo gdy on wo­jo­wał, ją wy­da­no tym­cza­sem za tego ma­gna­ta, jed­ne­go z naj­bo­gat­szych lu­dzi w Pol­sce; po­tem za­lot­na uf­ność, z jaką mło­da pani, za­nie­dby­wa­na przez swe­go męża, opo­ja, gar­nie się do tego świet­ne­go ry­ce­rza i ka­wa­le­ra, jesz­cze wów­czas tro­chę la­taw­ca i ba­ła­mu­ta. Po­tem mie­sza­ją się w to spra­wy po­li­tycz­ne, dwor­skie, wpro­wa­dza­ją­ce do ich „kon­fi­tur” – tak na­zy­wa­li li­sty – spe­cjal­ny klucz ma­ją­cy za­pew­nić dys­kre­cję, w ra­zie gdy­by list do­stał się w nie­po­wo­ła­ne ręce. Po­tem mło­da pani wy­jeż­dża do Pa­ry­ża, do­kąd chce ścią­gnąć swe­go „Ce­la­do­na”, jak zno­wuż So­bie­ski sam się na­zy­wał za­po­ży­cza­jąc imie­nia od bo­ha­te­ra sen­ty­men­tal­nej Astrei. Po­tem – dra­ma­tycz­ny epi­zod ro­ko­szu Lu­bo­mir­skie­go, w któ­rym kró­lo­wa Ma­ria Lu­dwi­ka ręką owdo­wia­łej w porę Ma­ry­sień­ki ku­pu­je udział So­bie­skie­go, dłu­go wzdra­ga­ją­ce­go się przy­jąć bu­ła­wę het­mań­ską w przeded­niu woj­ny do­mo­wej.

I od chwi­li mał­żeń­stwa za­czy­na się roz­kwit So­bie­skie­go jako pi­sa­rza, sko­ro mó­wi­my tu o nim zwłasz­cza w tym cha­rak­te­rze. Przed­tem jako czu­ły Ce­la­don, ska­za­ny na mo­no­ton­ne za­klę­cia i mi­ło­sne pe­ry­fra­zy, czuł się niby w ob­cym, przy­cia­snym stro­ju; obec­nie może pi­sać otwar­cie i szcze­rze wszyst­ko i o wszyst­kim; z cu­dow­ną pro­sto­tą mie­sza w swo­ich li­stach róż­ne tony. Wspo­min­ki mio­do­wych mie­się­cy prze­pla­ta­ją się go­ni­twą za ro­ko­sza­mi; wza­jem­ne sce­ny i wy­rzu­ty ko­chan­ków znaj­dą się w tym sa­mym li­ście, co opis nie­szczę­snej klę­ski pod Mą­twa­mi. I znów roz­łą­ka; mło­da pani je­dzie do Pa­ry­ża ku roz­pa­czy męża, któ­ry wy­ła­du­je swo­ją fu­rię mi­ło­sną w czy­nach wo­jen­nych, tym ra­zem prze­ciw praw­dzi­we­mu wro­go­wi. Po­przez te la­men­ty mi­ło­sne sła­ne z obo­zu do Fran­cji czu­je­my ura­sta­ją­ce­go bo­ha­te­ra. I nie naj­mniej­sze­go sma­ku do­da­je tym li­stom mi­ło­snym to, że prze­waż­nie da­to­wa­ne są z miejsc jak­że hi­sto­rycz­nych: Pod­haj­ce, Ka­mie­niec, Lwów, Cho­cim… Jest ja­kiś uro­czy kon­trast mię­dzy pro­sto­tą i zwię­zło­ścią, z jaką So­bie­ski do­no­si o swo­ich zwy­cię­stwach, nie­bez­pie­czeń­stwach i tru­dach, a roz­cią­gło­ścią jego mi­ło­snych roz­trzą­sań i ża­lów…

Bo coś się zmie­ni­ło w ro­man­sie: o ile So­bie­ski dłu­go nie chciał ab­dy­ko­wać z roli ko­chan­ka i przejść do spo­koj­niej­szej mi­ło­ści mał­żeń­skiej, o tyle ona, Ma­ry­sień­ka, nie do­trzy­mu­je mu kro­ku w tej eg­zal­ta­cji mi­ło­snej. I oto nie­skoń­czo­ny te­mat wspo­min­ków i ża­lów, któ­re na­su­wa­ją So­bie­skie­mu ileż wzru­sza­ją­cych kart w jego li­stach. Prze­jeż­dża przez miej­sca, w któ­rych spły­wa­ło ich pierw­sze po­ży­cie, do­ryw­cze, chwy­ta­ją­ce dzień – albo le­piej jesz­cze noc – mie­dzy ja­kąś bi­twą a mar­szem. Te­raz nie ma przy nim uko­cha­nej, wszyst­kie jej czu­łe „Ja­sień­ku ko­cha­ny” i „ser­ca mego pa­nie” tyl­ko żal w nim bu­dzą i tę­sk­ność. „Jaka tu róż­ność od onych cza­sów – pi­sze – i jaka od­mia­na! Pierw­sza owa szczę­śli­wa pod Czer­skiem sto­do­ła, gdzie le­d­wie nie ko­na­no, na dni tyl­ko kil­ka roz­jeż­dża­jąc się z swo­im Syl­wan­drem. Nuż żół­kiew­ska sto­do­ła, nuż owa w Chmie­lu, w któ­rej ja­kie pro­te­sta­cje i ja­kie la­men­ty, że i dnia wy­trwać nie mo­żo­no, gdzie mo­men­ty zda­ły się wie­ka­mi, gdzie się na­pa­trzeć, gdzie się na­ga­dać nie mo­żo­no, gdzie w drze­wie jed­nym da­le­ko od wszyst­kich lu­dzi za­mknąć się ży­czo­no i ty­siąc ty­się­cy ta­kich rze­czy, któ­re te­raz po­dob­no i na myśl już nie przy­cho­dzą. Wspo­mnij tyl­ko na osta­tek – przy­po­mi­na Ma­ry­sień­ce – że i śpią­ce­go nie mo­żo­no się na­pa­trzyć Syl­wan­dra i kie­dy on spał, a Bu­kiet („Bu­kiet” to je­den z jej tkli­wych pseu­do­ni­mów) roz­bie­rał się, to albo na ta­kim siadł miej­scu, z któ­re­go nań pa­trzeć mógł, albo so­bie za­sło­nę od­sło­nić roz­ka­zał…”

Ale mimo iż tę­sk­no­ta ser­ca i zmy­słów jest na­tchnie­niem tych li­stów i daje skrzy­dła ich ję­zy­ko­wi, nie sądź­my, aby to były mo­no­ton­ne li­ta­nie mi­ło­sne. So­bie­ski pi­sze w nich żo­nie o wszyst­kim: o po­li­ty­ce, któ­rej oglą­da­my tu naj­se­kret­niej­sze ku­li­sy, czę­sto ja­skra­wy two­rzą­ce kon­trast z bo­ha­ter­ską fa­sa­dą; o ży­ciu obo­zo­wym, w któ­rym tak oto na przy­kład od­bi­ja­ją się kło­po­ty het­ma­na w woj­sku pol­skim:

„Za­je­chaw­szy tu do obo­zu – pi­sze het­man po­lny – sie­dzę jak na szyn­ku i naj­mniej przez pół roku, je­śli tak dłu­go żyć przyj­dzie, sie­dzieć będę. Po­dzieć się gdzie nie masz. Wszy­scy ku­pa­mi usta­wicz­nie cho­dzą, że jeść nie masz co, że le­nun­gów¹³ trze­ba, że ar­ma­ta wy­niść nie może bez pie­nię­dzy, na któ­rą już z wła­snych mo­ich 5000 wy­li­czy­łem. Te 1000 czer­wo­nych zło­tych dziś za­sta­wić po­sła­łem na le­nun­gi, a to dla­te­go, że co go­dzi­na nie­przy­ja­cie­la wy­glą­dać po­trze­ba. A szlach­ta tego ani w my­śli mieć nie chcą; owszem, mó­wią: że my się Ta­ta­rów nie bo­imy, tyl­ko Kon­de­usza; a w ostat­ku niech tu nas i po­pa­lą, a my wo­lim tu od­stra­dać wszyst­kie­go, a iść prze­ciw tam­te­mu…”

Tak oto w tych li­stach od­bi­ja się naj­au­ten­tycz­niej­sze ów­cze­sne ży­cie pol­skie, wi­dzia­ne ocza­mi czło­wie­ka, któ­ry z ra­cji swo­ich wy­so­kich szarż wszyst­ko znał, we wszyst­ko był wmie­sza­ny, na dwo­rze i w obo­zie, w woj­nę i po­li­ty­kę, i o wszyst­kim mó­wił swo­jej Ma­ry­sień­ce tak szcze­rze jak księ­dzu na spo­wie­dzi. Tyl­ko cza­sem, kie­dy za­pu­ścił się w do­nio­słe spra­wy pań­stwo­we i ich roz­wa­ża­nia, na­raz ża­łość ści­snę­ła mu ser­ce i ury­wał pi­sząc: Mais as­sez de ces ba­ga­tel­les¹⁴, i zno­wuż wra­cał do swo­ich ser­decz­nych tę­sk­not i bó­lów. Są tam sub­tel­no­ści mi­ło­sne, któ­re na tle tej sie­dem­na­sto­wiecz­nej Pol­ski wy­da­ją się za­dzi­wia­ją­co eg­zo­tycz­ne…

Bied­ny So­bie­ski! Za bo­ga­to był ob­da­rzo­ny, za wy­so­ko po­sta­wio­ny. Gdy­by był zwy­kłym so­bie szlach­ci­cem i gdy­by po nim zo­sta­ły te li­sty, uzna­no by go nie­wąt­pli­wie fe­no­me­nem, od­na­le­zio­no by i od­kry­to te li­sty, ob­no­szo­no by się z nimi, a ich au­to­ra uzna­no by za uni­kat spraw­no­ści, sub­tel­no­ści i pro­sto­ty ję­zy­ka, za jed­ne­go z na­szych naj­tęż­szych pro­za­to­rów owej epo­ki. Ale So­bie­ski-pi­sarz miał to nie­szczę­ście, że był ry­ce­rzem, het­ma­nem, kró­lem; czyn jego prze­sło­nił jego uczu­cia; błysk sza­bli, bla­ski ko­ro­ny za­ćmi­ły po­uf­niej­szy blask jego sło­wa. Obec­nie czas był­by może przy­wró­cić rów­no­wa­gę; nie uj­mu­jąc ceny bo­ha­te­ro­wi, od­dać pi­sa­rzo­wi to, cze­go jest go­dzien. I ży­czył­bym, aby z oka­zji naj­bliż­sze­go ob­cho­du od­sie­czy Wied­nia zro­bio­no po­śmiert­nie Jana So­bie­skie­go – ho­no­ro­wym człon­kiem PEN-Clu­bu.

Ma­ria Ka­zi­mie­ra jako Ju­trzen­ka
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: