Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

27, czyli śmierć tworzy artystę - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
18 lipca 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

27, czyli śmierć tworzy artystę - ebook

 

Nagroda „Helsingin Sanomat"
Nominacja do Nagrody Finlandia-palkinto
Wyjątkowo dojrzała powieść debiutującej pisarki o aspirującej pisarce.

„27 to liczba niezwykła, magnes ciemności, który nadprzyrodzoną siłą przyciąga utalentowanych artystów ku czarnemu otworowi śmierci". Tak przynajmniej wydaje się dobiegającej tego wieku Angie, której jedynym pomysłem na życie jest stworzyć epokowe dzieło i umrzeć. Jak Kurt Cobain, Jimi Hendrix, Janis Joplin itd., itd.

Angie dokładnie wie, czego nie chce napisać, ale nie wie, co napisać chce. W poszukiwaniu inspiracji wyrusza na daleką fińską północ, gdzie osiedla się obok rodziny, która opuściła miasto, żeby wychować trójkę dzieci w zgodzie z naturą.

Oprócz głównej bohaterki i żyjącej ekologicznie rodziny usłyszymy Pana Prosiaczka, tajemniczą Kasandrę i samochód, który rejestruje wszystkie dialogi. Wielość perspektyw składa się na gatunkowy kolaż - trochę tu komedii i farsy, trochę tragedii. Ironia i dystans łagodzą niepokój bohaterów, ich obsesje Salmela obraca w satyrę, a czułość miesza z ciętym dowcipem.

 

Salmela postanowiła tworzyć w obcym języku na obcym terenie i umiejętnie obróciła te okoliczności na swoją korzyść.

„Kaleva"

 

Ta książka przejdzie do historii literatury.

„Helsingin Sanomat"

 

Salmela to obdarzona żywym poczuciem humoru pisarka, która trafia w samo sedno fińskości.

„Ellit"

 

Zderzenie chaosu życia rodzinnego z artystowskim temperamentem Angie to wspaniale poprowadzony wątek. Salmela sięga po rozmaite środki literackie, pisze lekko i dowcipnie.

booksfromfinland.fi

 

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7747-408-2
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

prolog

Po trzeciej lampce czerwonego wina perspektywa powrotu wydawała się całkiem, całkiem. Mężczyzna siedział już za stołem, swobodnie odchylony na oparcie krzesła, z nogą na nogę. Poruszał stopą, ukradkiem podziwiając jej piękną linię w nowym błyszczącym włoskim półbucie. Palcami dłoni bębnił po grzbiecie grubej książki.

– To niezwykły, olśniewający utwór – obwieścił. – W dziejach fińskiej literatury jest to rzecz przełomowa, rozpoczynająca zupełnie nowy rozdział historii. Nikt przed nim ani nikt po nim nie potrafił – nie był w stanie – pisać w ten sposób. Czytelnik na blisko dziewięciuset stronach śledzi utrzymany w mistrzowskim stylu opis wydarzeń sześciu godzin, których punktem centralnym jest budowa statku. I chociaż styl jest niezwykle modernistyczny – wspomniałem już o przełomowości tego dzieła – twórca sięga po motywy z Kalevali; w rzeczy samej motyw, który mam na myśli, należy do najpiękniejszych w całym eposie... Czy ktoś z państwa domyśla się, który z motywów – dla ułatwienia dodam, że to metafora – który z motywów wchodzi w grę?

Salę wykładową wypełniła niezmącona cisza. Mężczyzna przeniósł zainteresowanie z buta na swe zadbane długie palce. Przestał bębnić i skoncentrował się na paznokciu środkowego palca.

– Do czego innego można porównać statek lub – mówiąc ściślej – wodowanie nowiuteńkiego wspaniałego statku niż tylko i wyłącznie do...

– Kantele? – zapytał jakiś student z ambicjami.

Mężczyzna nie zniżył się, by choćby zerknąć na owo zero, zamiast tego zdmuchnął z paznokcia niewidoczny pyłek i westchnął.

– Do łabędzia, rzecz oczywista. Wyobraźcie sobie państwo elegancję, z jaką ów romantyczny biały ptak zanurza się w wodzie, jak rozciąga długą szczupłą szyję niczym...

– Żyrafa – dokończył ktoś radośnie.

– Słucham? – wzdrygnął się mężczyzna.

– Nie, nic, panie magistrze – odpowiedział ktoś inny z całkowitą powagą.

Magister Krup dokładnie obejrzał wszystkie dziesięć palców, rzucił okiem na buty i powrócił do tematu:

– Wodowanie statku można więc porównać do łabędzia zanurzającego się pod taflę jeziora, proste maszty przypominają łabędzią szyję...

– Szyję żyrafy – zachichotał jakiś dowcipniś.

– Słucham?

– Nic – odpowiedział ktoś inny, usiłując zachować powagę.

– Żyrafy – powtórzył ktoś znowu, najwyraźniej rozsmakowany w tym słowie i obrazach, jakie budziło.

– Czyżbym dobrze słyszał, że mowa o żyrafie? – zirytował się magister.

– Z pewnością nie – odparł ktoś, rozciągając sylaby.

Wyobrażenie nurkującej w wodzie żyrafy ożyło jednak we wszystkich umysłach, bohater zbiorowy nie był już w stanie powstrzymać chichotu i zaniósł się śmiechem.

– Posłuchajcie, moi drodzy – zaatakował magister Krup. – Czy kiedykolwiek oglądaliście nurkującego w wodzie łabędzia? To wszak ucieleśniona elegancja, piękno nie do podrobienia! Ach, te zwolnione ruchy, ten łuk prostującej się szyi, kiedy biała chmurka ląduje pod wodą...

– Wpada jak kamień – rzekł jakiś cyniczny ornitolog. – Plusk.

Bohater zbiorowy wyobraził sobie tłustego ptaka wpadającego do wody, usłyszał ów komiczny odgłos, plusk, poczuł krople wody obryzgujące nagie ciało i powietrze falujące wokół pod naporem dużej masy. Na domiar wszystkiego ptak ten miał szyję żyrafy. Bohater zbiorowy zanosił się śmiechem.

– Czyżbyście nigdy nie widzieli łabędzia?! – krzyczał mężczyzna.

Ktoś uderzał głową o blat, ktoś inny omal nie spadł pod stół.

– Łabędź to najpiękniejszy z ptaków! To symbol Kalevali, łabędź Tuoneli, fiński ptak narodowy! Zaczyna docierać? – szalał magister.

Nikt nie odpowiadał na jego rozpaczliwe wysiłki, bohater zbiorowy miał uciechę wszech czasów.

– Jesteście kwintesencją ignorancji! Zgrają prymitywów! Ja was jeszcze zaprowadzę do Finlandii, za uszy was zaciągnę nad fińskie jezioro, zamknę was wszystkich w domku letniskowym i przez całe lato będę zmuszał do oglądania nurkujących w wodzie łabędzi! Nie będziecie mogli stamtąd wyjść, nie będziecie mogli nic robić, nie będziecie jeść, pić ani spać, dopóki nie przyznacie, że łabędź jest ze wszystkich ptaków najpiękniejszy, najbielszy, najbardziej chmurny! – krzyczał, a po jego zaczerwienionej twarzy spływał pot.

Bohater zbiorowy był rozbawiony, ale niekontrolowany śmiech miał się powoli ku końcowi. Dowcip narodził się, żył krótką chwilę i umarł śmiercią naturalną.

– Czy ma pan w Finlandii domek letniskowy? – zapytała z zainteresowaniem osoba, na którą należy zwrócić uwagę, gdyż właśnie ona pozostanie bohaterką niniejszego utworu, i sama się tym zdziwiła.

– Nie – odparł mężczyzna, obcierając mokre czoło. – Mam tam dom odziedziczony w spadku – zakończył z dumą i wytarł spocone dłonie bieluteńką chustką do nosa.Angie: 27

Dziś skończyłam dwadzieścia siedem lat.

Z tej okazji stworzyłam taką oto listę:

Kurt Cobain 27 lat, 1 miesiąc, 16 dni

Brian Jones 27 lat, 4 miesiące, 5 dni

Jim Morrison 27 lat, 6 miesięcy, 25 dni

Janis Joplin 27 lat, 9 miesięcy, 15 dni

Jimi Hendrix 27 lat, 9 miesięcy, 21 dni

Mam rok, by zdobyć sławę, umrzeć tragicznie z powodu alkoholu, narkotyków, śmiertelnej choroby, straszliwego wypadku, samobójstwa lub zabójstwa i aby żyć później wiecznie w sercach wielbiących mnie fanów.Pan Prosiaczek: moja rodzina

Cześć i czołem, przyjaciele. Jestem Pan Prosiaczek. Pozwólcie, że się przedstawię.

Jestem mały, mięciutki i kolorowy, i mieszkam w małym czerwonym domku wraz z moją najlepszą przyjaciółką Fasolką oraz jej rodziną. Mam tak duże oczy i tak spiczaste uszy, że niektórzy dorośli mylą mnie z krową. Z kolei inni dorośli biorą mnie za misia, chociaż jestem prawdziwym i stuprocentowym prosiaczkiem. Na szczęście dzieci zawsze mnie rozpoznają i wołają na mój widok:

„Panie Prosiaczku, chodź się z nami pobawić!”

Chętnie bawię się z dziećmi. Poruszam raciczkami, uszkami i ogonkiem, tańczę swój prosiaczkowy taniec i śpiewam prosiaczkową piosenkę. Brzmi ona tak:

Złap mnie za łapkę

Albo chwyć za czapkę

Złap mnie za ryjek

Albo chwyć za szyję

Dotknij mego brzuszka

Albo chwyć za uszka

Złap mnie za kopytko

I zakręć mną szybko

I kręć, i kręć i kręć

Hurraaa!

Dzieci śmieją się i są uszczęśliwione. Ja też jestem szczęśliwy, kiedy jest im dobrze, a najszczęśliwszy jestem, gdy śmiechem zanosi się Fasolka.

Zapytacie, kim jest Fasolka? Już wam mówię. Fasolka jest moją najlepszą przyjaciółką. Jest całkiem mała i okrągła, śmiesznie chodzi i nie potrafi jeszcze nawet dobrze mówić. Fasolka mówi „Ych-ych”, co oznacza:

„Teraz będziemy się bawić, Panie Prosiaczku!”

Przytakuję, odpowiadam „Ych-ych” i zaczynamy się bawić.

Bawimy się w małym pokoiku Fasolki, w średniej wielkości sypialni rodziców Fasolki i w dużej izbie całej rodziny Fasolki. Do pokoju braci Fasolki nawet się nie zbliżamy, bo jest tam bałagan i nazbyt niebezpiecznie dla takich małych i delikatnych istot jak my. Gdy świeci słońce, idziemy się bawić na dwór. Musi być z nami jakiś dorosły, żeby nie zdarzył się nam żaden wypadek i żebyśmy się nie zgubili w lesie albo za domem. Czasem zamiast dorosłych zabieramy ze sobą tylko braci Fasolki, ale to zdarza się niezwykle rzadko, bo bracia odbiegają od razu do lasu i w ogóle się nie przejmują takimi maluchami jak my.

Starsi bracia Fasolki są bliźniakami. Nazywają się Ziggy i Merlin i są wyjątkowo niesforni. Biegają wokół domu i krzyczą, dopóki mama Fasolki nie każe im wrócić. A potem biegają przed domem, koziołkują w rowach i krzyczą dwa razy głośniej, dopóki mama Fasolki nie każe im wracać do domu na kolację, mycie zębów i do łóżka. Ziggy´emu i Merlinowi nigdy nie chce się spać i czasami udaje im się wyślizgnąć z łóżek i przeczołgać do izby, ale wówczas mama Fasolki wpada w gniew i tatuś Fasolki musi przenieść wierzgających chłopców z powrotem do łóżek.

Chociaż mama Fasolki czasem się denerwuje, na co dzień jest bardzo wesoła i szczęśliwa i sama o tym mówi, uśmiechając się i gładząc cieniutkie włoski Fasolki:

– Taka jestem szczęśliwa, że mam ładne dzieci, dobrego męża i wspaniały czerwony domek.

Mama Fasolki jest też bardzo ładna. Ma błyszczące niebieskie oczy i długie jasne włosy, których nigdy nie farbuje. Tatuś Fasolki jest z tego powodu bardzo zadowolony i wzdycha za każdym razem, ilekroć je wącha:

– Ach, kochanie, zapach twoich włosów doprowadza mnie do szaleństwa!

Nie wiem, dlaczego włosy mamy Fasolki są tak niebezpieczne, ale na szczęście tatuś Fasolki nie wącha ich zbyt często i dlatego nie zamienił się w szaleńca. To prawda, że odzywa się raczej rzadko, w przeciwieństwie do mamy Fasolki, ale on też jest bardzo miły. Jest wysoki, ma długą czarną brodę i nosi grube okulary. Czasami jeździ do pracy dużym żółtym samochodem, ale najczęściej jest w domu, rzeźbi i maluje małe drewniane ludziki i bawi się z Fasolką i jej braćmi.

Fasolka, mama Fasolki, tatuś Fasolki, bracia Fasolki, Ziggy i Merlin, oraz ja tworzymy rodzinę. Oprócz nas do naszej rodziny należą jeszcze Antti i Leena z Mustalammi, którzy mają duże gospodarstwo. Antti jest najlepszym kolegą taty Fasolki, a z kolei Leena jest najlepszą koleżanką mamy Fasolki. Antti i Leena są najlepszymi członkami naszej rodziny, zaraz po mamie Fasolki i tatusiu Fasolki, ponieważ pozwalają nam się bawić swoimi kurami i królikami. Antti jest może ociupinkę lepszy od Leeny, ponieważ wsadził raz Fasolkę i mnie na konia, co bardzo Leenę zdenerwowało i krzyczała potem na Anttiego przez co najmniej piętnaście minut.

Nie mamy zwierząt. Chwilowo tylko pomieszkuje u nas pewien czarny kot. Przyszedł tutaj zaraz potem, gdy się

przeprowadziliśmy do tego ślicznego czerwonego domku. Jest trochę dziwny, bo chociaż my wszyscy bawimy się i wierzgamy razem po podłodze, on chce pozostać tajemniczy i nawet się do nas nie zbliża. Ale to nie przeszkadza Fasolce ani mnie, bo jesteśmy mali, a nasze życie jest proste i cudowne!

Podobno mamy krewnych także gdzieś w mieście, ale Fasolka i ja ich nie pamiętamy, co oznacza, że nie należą do naszej najbliższej rodziny. Moja rodzina radzi sobie doprawdy doskonale bez krewnych z miasta i jest bardzo szczęśliwa, co sprawia, że i ja jestem bardzo, bardzo szczęśliwy.

Chrum-chrum!Angie: mistyczny numer

27 nie jest tylko liczbą jedną z wielu!

27 to liczba niezwykła, magnes ciemności, który nadprzyrodzoną siłą przyciąga utalentowanych artystów ku czarnemu otworowi śmierci.

27 to magiczna granica, którą bez uszczerbku przekraczają wyłącznie nieudacznicy.

27 to mistyczny słup graniczny, punkt, z którego prawdziwi artyści wkraczają w nieznane i giną w uniwersum legend, pozostawiając po sobie przeciętnych współczesnych i pogrążonych w żałobie bliskich.

Artystów zmarłych w wieku dwudziestu siedmiu lat określa się nazwą Klub 27. Początkowo oznaczała ona czwórkę doskonałych młodych muzyków, którzy zginęli na przestrzeni dwóch lat u schyłku rozmuzykowanych i psychodelicznych lat siedemdziesiątych. Pierwszą wielką rockową śmiercią było tajemnicze utonięcie Briana Jonesa z Rolling Stonesów we własnym basenie podczas gorącej lipcowej nocy w 1969 roku. Jesienią następnego roku magik gitarowy Jimi Hendrix połknął dziewięć barbituranów i umarł z wymiocinami i czerwonym winem w płucach. Niecały miesiąc później diwa folkowo-bluesowa Janis Joplin kupiła zbyt czystą heroinę i pojechała do nędznego pokoju motelowego, by czekać na swego kochanka i kochankę. Tej nocy żadne z nich nie pojawiło się, by dotrzymać jej towarzystwa, i zażyła dawkę, która okazała się dla niej ostatnia. Niewiele później, dokładnie w dwa lata po Brianie Jonesie, w wannie paryskiego hotelu znaleziono szamańsko puste ciało, z którego dusza zdążyła już się wybrać w podróż do Manali. Jim Morrison ostatecznie zamknął drzwi do lat sześćdziesiątych.

Minęło blisko ćwierćwiecze tego łańcucha śmierci, kiedy Kurt Cobain, będący u szczytu kariery, postanowił dobrowolnie zakończyć cały ten cyrk, wepchnął sobie do ust strzelbę i pociągnął za spust. W późniejszym wywiadzie jego siostra zarzekała się, że Kurt od dziecka pragnął dołączyć do czworga muzyków zmarłych kilka dziesięcioleci wcześniej.

Ta piątka artystów nie była bynajmniej pierwszą ani ostatnią grupą tych, którzy odeszli w dwudziestym siódmym roku życia w rozkwicie sił. Wielu przed nimi i równie wielu po nich straciło życie, gdy witalna wskazówka zatrzymała się na magicznym numerze 27. Niektórzy umarli po mistrzowsku i w sposób jedyny w swoim rodzaju, inni romantycznie i tragicznie, inni znów w sposób niemal komicznie dziwaczny. Zbyt wielu z braku inwencji twórczej odeszło z powodu trywialnego alkoholu lub narkotyków. Zaskakująco wielu udało się w tym stosunkowo młodym wieku umrzeć na poważną chorobę, która jednak często była spowodowana wódką lub narkotykami. Nadzwyczaj popularnym sposobem śmierci był też bogaty wachlarz wypadków, począwszy od typowego wypadku samochodowego, skończywszy na katastrofie lotniczej. Wielu popełniło samobójstwo i wielu zginęło z rąk zabójców, zwłaszcza ciemnoskórzy, i przez postrzelenie.

Zagłębiłam się w misterium 27. (Tym wszystkim, którzy chcieliby zwrócić uwagę, że odnosząc się do numeru 27, czasem używam określenia mistyczny, a czasem określenia magiczny: Nie bierze się to z faktu, że nie umiem rozróżnić znaczenia tych pojęć. Magiczny oznacza nadprzyrodzony i/lub twórczy i czarodziejski. Mistyczny znaczy niepojęty i zagadkowy, a nawet podejrzany. Liczba 27 to jedno i drugie. Niech nikt z was nie zniża się do tego, by pytać, czy sprawdziłam to w słowniku.)

Poczyniłam małe badania i uzupełniłam początkową – teraz już wiem, jak bardzo wybiórczą – listę. Oto rezultat mojej pracy, uzupełniona lista członków Klubu 27:

LOUIS CHAUVIN

Muzyk ragtime’u. Żył 27 lat i 13 dni. Umarł na stwardnienie rozsiane w 1908 roku.

JEREMY MICHAEL WARD

Dźwiękowiec zespołów The Mars Volta i De Facto. Żył 27 lat i 20 dni. Zmarł po przedawkowaniu heroiny w roku 2003.

BRYAN OTTOSON

Gitarzysta zespołu American Head Chargen. Żył 27 lat, jeden miesiąc i jeden dzień. W 2005 roku przedawkował lekarstwa.

RICHEY JAMES EDWARDS

Jeden z roadies, tekściarz i gitarzysta The Manic Street Preachers. Zaginął w roku 1995. Prawdopodobnie żył 27 lat, miesiąc i 10?/17?/24 dni??? Jego śmierć ogłoszono dopiero w 2008 roku.

KURT COBAIN

Wokalista, gitarzysta, kompozytor, autor tekstów i czołowa postać Nirvany. Żył 27 lat, jeden miesiąc i 16 dni. W 1994 roku popełnił samobójstwo strzałem w usta.

JESSE BELVIN

Artysta R&B. Żył 27 lat, jeden miesiąc i 22 dni. Umarł w wypadku samochodowym w roku 1960.

ALAN „BLIND OWL” WILSON

Czołowa postać zespołu Canned Heat. Żył 27 lat, jeden miesiąc i 30 dni. Prawdopodobnie celowo przedawkował barbiturany w roku 1970.

HELMUT KÖLLEN

Gitarzysta basowy zespołu Triumvirat. Żył 27 lat, 2 miesiące i jeden dzień. Umarł w wyniku zatrucia tlenkiem węgla podczas słuchania własnych kompozycji z samochodowej kasety w 1977 roku.

ALEXANDRE LEWY

Brazylijski kompozytor. Żył 27 lat, 2 miesiące i 7 dni. Zginął w roku 1892.

LINDA JONES

Artystka R&B. Żyła 27 lat i 3 miesiące. Umarła w 1972 roku w niewyjaśnionych okolicznościach, prawdopodobnie na cukrzycę.

ROBERT JOHNSON

Bluesman. Żył 27 lat, 3 miesiące i 8 dni. Zmarł po zatruciu strychniną w roku 1938.

BRIAN JONES

Współzałożyciel i gitarzysta zespołu The Rolling Stones. Żył 27 lat, 4 miesiące i 5 dni. Utonął we własnym basenie w 1969 roku.

MALCOLM HALE

Gitarzysta zespołu Spanky and Our Gang. Żył 27 lat, 5 miesięcy i 13 dni. Zmarł w 1968 roku w wyniku zatrucia tlenkiem węgla z zepsutego grzejnika.

ROGER LEE DURHAM

Artysta R&B/soul/funk. Żył 27 lat, 5 miesięcy i 13 dni. Umarł w roku 1973 w wyniku obrażeń odniesionych po upadku z konia.

RON „PIGPEN” MCKERNAN

Współzałożyciel, keybordzista i wokalista The Grateful Dead. Żył 27 lat i 6 miesięcy. Umarł w 1973 roku z powodu krwawienia z przewodu pokarmowego spowodowanego alkoholizmem.

GARY THAIN

(Były) gitarzysta basowy Uriah Heep. Żył 27 lat, 6 miesięcy i 23 dni. W 1975 roku przedawkował heroinę.

JIM MORRISON

Czołowa postać The Doors, poeta i Król Jaszczur. Żył 27 lat, 6 miesięcy i 25 dni. Zawał serca w 1971 roku.

WALLACE YOHN

Keybordzista Chase. Żył 27 lat i 7 miesięcy. Zginął w 1974 roku w wypadku lotniczym.

NAT JAFFE

Pianista jazzowy. Żył 27 lat, 7 miesięcy i 4 dni. Umarł w 1945 roku.

JEAN-MICHEL BASQUIAT

Artysta plastyk i czołowa postać zespołu muzycznego Gray. Żył 27 lat, 7 miesięcy i 23 dni. Przedawkował Speedball w 1988 roku.

DAVE ALEXANDER

(Były) gitarzysta basowy zespołu The Stooges. Żył 27 lat, 8 miesięcy i 7 dni. Umarł w roku 1975 w wyniku obrzęku płuc spowodowanego wyczerpującym trybem życia.

D. BOON

Gitarzysta i wokalista Minutemen. Żył 27 lat, 8 miesięcy i 32 dni. W 1985 roku spał w gorączce w przyczepie samochodu koncertowego, gdy samochód wypadł z drogi. Zmarł w wyniku doznanych urazów.

RUDY LEWIS

Wokalista The Drifters. Żył 27 lat, 8 miesięcy i 29 dni. Przedawkował narkotyki/lekarstwa w 1964 roku.

ARLESTER „DYKE” CHRISTIAN

Wokalista Dyke and the Blazers, ojciec funku. Żył 27 lat i 9 miesięcy. Śmiertelnie postrzelony w 1971 roku.

JANIS JOPLIN

Wokalistka foklowo-bluesowa. Żyła 27 lat, 9 miesięcy i 15 dni. Przedawkowanie heroiny w 1970 roku.

SEAN PATRICK MCCABE

Wokalista Ink&Dagger. Żył 27 lat, 9 miesięcy i 15 dni. Zadławił się wymiocinami po spożyciu zbyt dużej ilości alkoholu w 2000 roku.

JIMI HENDRIX

Gitarzysta-magik i wokalista. Żył 27 lat, 9 miesięcy i 21 dni. W 1970 roku zadławił się wymiocinami po spożyciu zbyt dużej ilości barbituranów.

VALENTIN ELIZALDE

Meksykańska wokalistka. Żyła 27 lat, 9 miesięcy i 25 dni. Śmiertelnie postrzelona w meksykańskiej wojnie karteli narkotykowych w 2006 roku.

FREAKY TAH

Raper. Żył 27 lat, 10 miesięcy i 11 dni. Śmiertelnie postrzelony w 1999 roku.

PETE DE FREITAS

Perkusista zespołu Echo and The Bunnymen. Żył 27 lat, 10 miesięcy i 12 dni. Umarł w wypadku motocyklowym w 1989 roku.

MIA ZAPATA

Wokalistka The Gits. Żyła 27 lat, 10 miesięcy i 13 dni. W 1993 roku została zgwałcona i zamordowana przez rybaka sadystę nazwiskiem Jesús Mezquia.

ORISH GRINSTEAD

Artysta R&B. Żył 27 lat, 10 miesięcy i 18 dni. W 2008 roku zmarł na niewydolność nerek.

KRISTEN PFAFF

Gitarzystka basowa The Hole. Żyła 27 lat, 11 miesięcy i 10 dni. Przedawkowanie heroiny w 1994 roku.

FAT PAT

Raper. Żył 27 lat, 11 miesięcy i 13 dni. W 1998 roku śmiertelnie postrzelony z powodu długów.

CHRIS BELL

Wokalista i gitarzysta. Żył 27 lat, 11 miesięcy i 15 dni. Zginął w 1987 roku w wypadku samochodowym, wjechawszy w słup telefoniczny.

PETER HAM

Wokalista i gitarzysta zespołu Badfinger. Żył 27 lat, 11 miesięcy i 28 dni. Powiesił się w 1975 roku.

MARIA SERRANO-SERRANO

Piosenkarka. Żyła 27 lat, 11 miesięcy i 29 dni. Zginęła w wypadku lotniczym w 2001 roku.

LESLIE HARVEY

Gitarzysta zespołu Stone the Crows. Swego czasu odmówił przejścia do Animalsów, aby móc grać w mało znanym zespole brata. 3 maja 1972 roku, grając w ulewnym deszczu pod gołym niebem, został śmiertelnie rażony prądem z nieuziemionego mikrofonu. (Nie udało mi się dotrzeć do informacji, ile miał lat.)

Artystów, którzy zginęli w 27. roku życia, jest prawie czterdzieścioro i wciąż rodzą się kolejni. W liczbie 27 musi kryć się jakaś ciemna siła, która przyciąga ku sobie młode talenty. Nie wszyscy byli równie sławni ani równie utalentowani. Ale będą wspominani, jeśli nie z innej przyczyny, to z powodu magicznej liczby 27 – wieku, w którym zginęli.

Nie przeminie rok, a także moje imię zostanie zapisane w księgach historii. Najpierw muszę tylko stworzyć fantastyczne dzieło i wymyślić oryginalny sposób śmierci.Kasandra: iluzja szczęścia

Wydaje się jej, że jest bardzo szczęśliwa. Powtarza sobie, że kochający mąż, troje ślicznych dzieci, czerwony domek po babci, pośród idyllicznych krajobrazów i w miarę nowy terenowiec Opel przed domem to wszystko, czego zawsze pragnęła.

W młodości za nic by nie uwierzyła, że takie rzeczy zdołają ją uszczęśliwić, w młodości, przepełniona pogardą, splunęłaby sobie w twarz:

„Kurwa mać, wyparłaś się wszystkich ideałów, zostałaś jedną z nich, zostałaś materialistką, sprzedałaś swą duszę!”

Ale teraz ma wystarczająco wiele lat, by zrozumieć, że nie zawsze warto wybierać wąskie ścieżki i że nie trzeba biec prosto na ścianę i uderzać w nią głową, dopóki się nie przebije muru. Teraz wreszcie czuje, że osiągnęła upragnioną równowagę.

Zawsze chciała być inna, chciała być w szarym tłumie jedyną w swoim rodzaju myślącą indywidualnością. Jej życie stało się jednak pasmem połowicznych rozwiązań. Chciała być obecna, ale nie była w stanie w nic się zaangażować. Chciała podróżować, ale nie potrafiła zostawić za sobą starych śmieci. Chciała utonąć w miejskim wirze, ale tęskniła za spokojem duszy. Chciała się przeprowadzić do lasu, by oczyścić umysł, ale nie radziła sobie poza granicami miasta. Chciała być ekologiczna, ale była zbyt wygodnicka. Chciała zostać aktywistką, ale nie mogła znieść ludzi. Chciała medytować, ale nie potrafiła wytrzymać bez próżnej paplaniny. Chciała zaistnieć w polityce, ale polityka w ogóle jej nie interesowała. Chciała być radykalna, ale była chwiejna i nie potrafiła podjąć decyzji. Chciała miłości, ale jej nie czuła. Chciała dzikiego życia erotycznego, ale cielesność jej nie podniecała. Chciała być abstynentką, ale kusiły ją wędrówki do innych sfer. Chciała uwolnić się od wszystkiego, ale nie potrafiła zaszaleć.

Wciąż była wszędzie i nigdzie, a ta odrobina jej twórczej energii rozpraszała się w pyszałkowatych rozmowach barowych. Tyła na potęgę, nudniała na potęgę i brzydła na potęgę tak szybko i w sposób tak widoczny, że sama to dostrzegła i pojęła, że wszystko zamienia się w wieczne gówno. Wówczas wydarzył się cud i wpadka, a gdy oprzytomniała, była już w ciąży.

– Kurwa mać – powiedziała, wpatrując się w dwie czerwone kreski, które zarysowały się wyraźnie na małym kawałku białego plastiku. Przez jakiś czas zastanawiała się, ile kosztowałaby aborcja, ale potem z niewyjaśnionych przyczyn postanowiła jednak ogłosić dobrą nowinę najbardziej prawdopodobnym kandydatom na kreatora zarodka. Było ich zaledwie dwóch, ale ten bardziej pożądany i jak widać bystrzejszy rzucił ją zawczasu i uciekł na wymianę naukową do Murmańska.

– O kurczaczek – powiedział mniej pożądany mężczyzna, który nie zdołał wystarczająco szybko pomyśleć o skutkach i zatrzymał spojrzenie na jej niewidocznym jeszcze brzuchu. Ten konserwatywny idiota próbował z grubsza przemyśleć sytuację, ale nie miał siły analizować jej dość długo, więc nie wdając się w szczegóły, zapytał: – Czy w takim razie powinniśmy wziąć ślub?

Podobny zwrot akcji nie przyszedł jej do głowy, toteż zapatrzyła się w uczciwą twarz mężczyzny i zanim sobie przypomniała, że miała zostać wielkim odkrywcą geograficznym, naukowcem, artystką albo przynajmniej feministką, ku własnemu zdziwieniu odparła:

– Tak. – Po czym dodała niepewnie: – Chyba.

Postanowili zatrzymać dziecko i ona przestała szaleć i wmawiała sobie, jakie to zaskakująco łatwe, chociaż wciąż przy okazji oglądania odmóżdżonych oper mydlanych i czytania głupich książek ciągnęło ją do najróżniejszych trucizn. Wówczas chodziła się uspokajać do lodówki i wszystko było znowu dobrze. Mężczyzna przerwał naukę i z biura pośrednictwa pracy dostał robotę, w której obsługując klientów, zarabiał pieniądze na utrzymanie przyszłej rodziny. Co zaskakujące, wpadkowi rodzice rzeczywiście wzięli ślub, i to zanim jeszcze brzuch kobiety zaczął pęcznieć. Przed obliczem urzędnika przyszły ojciec zaczął się może trochę zastanawiać nad skutkami swego czynu i zawahał się, ale na tym etapie nie miał już odwagi się wycofać, a na miejscu nie znalazł się nikt, kto mógłby zakrzyknąć NIE! w imieniu tego głupiego mężczyzny i jego życia. Nowożeńcy otrzymali błogosławieństwo, a potem wraz z rodzicami udali się do nieco lepszej restauracji niż te, w których zazwyczaj jadali, posilili się ślimakami i tortem, a kobieta piła szampana dla dzieci, ponieważ wszyscy ich nieliczni nowi krewni chcieli wznieść toast na ich cześć i ze łzami w oczach wyszlochali najlepsze i z głębi serca płynące gratulacje.

Cztery miesiące później urodziło się ich pierwsze dziecko, kosmita w kasku ze śluzu na głowie. Jego przyjście na ten świat, niezależnie od wszystkiego i wszystkich, było aktem takiej odwagi i bezczelności, że w ułamku sekundy zdołało przewrócić ich życie do góry nogami. Gdy kobieta wzięła niemowlę w ramiona i próbowała je przytulić zmęczonymi rękami, z jakichś nieznanych czeluści jej istoty nadeszło potwornie silne uderzenie i w chwilę później kolejne i kolejne, jej ciało wystrzeliło w górę, plecy utworzyły idealny łuk triumfalny, a bezwładne nogi uniosły się jak wymęczony koń wyścigowy pod uderzeniem szpicruty i wyprostowały niczym dwie solidne kolumny. Położna nacisnęła dzwonek alarmowy, a mężczyzna omal nie wpadł w panikę, gdy wręczono mu mokrego od krwi i śluzu noworodka. Zaraz jednak przybiegła mu na pomoc druga położna i zabrała miniaturowego mężczyznę do kąpieli, podczas gdy pierwsza położna krzyczała:

– Oddychaj, oddychaj!

I kobieta wołała swoją matkę, a w chwilę później jak z zaklętego płonącego kręgu na świat wyskoczyła druga mała ciemna istota i wówczas wszystko całkiem i całkowicie się zmieniło.

Kobieta i mężczyzna wzięli ze sobą do domu dwa wrzeszczące tłumoczki i przez następne noce niewiele spali i wiele czuwali, a atmosfera w małej dwójce gęstniała z chwili na chwilę. Mężczyzna wyjeżdżał rano do pracy, by odetchnąć świeżym powietrzem, a kobieta zostawała w domu, by dalej czuwać, i chociaż mrużyła oczy, a głowa nieomal jej pękła na przezroczyste odłamki, była pewna, że potrafi jeszcze raz otworzyć oczy i widzieć wyraźnie i na nowo. Wpatrywała się z uśmiechem w słodkie dzidzie i płakała ze szczęścia. Zrozumiała, że wreszcie kogoś pokochała, że kocha kogoś poza swym własnym przerośniętym ego. Kochała głęboko, czule i całkiem szczerze te malutkie istoty, które stanowiły jej część, nie będąc jednak nią samą. Czuła, że jest wszechobecną, wszechmocną wielką Matką Naturą, a zarazem czuła, że przestała istnieć. Wówczas na owej niewidocznej granicy bytu nigdzie-i-wszędzie wystrzeliły tysiące fajerwerków i koła jej umysłu ruszyły najpierw powoli i z chrzęstem. Z czasem jednak zaczęły kręcić się bezwzględnie, miażdżąc pokłady brudu i śmieci, zabierając ze sobą również wszelką istotną wiedzę i cenne umiejętności. Jej głowa oczyściła się, stała się białą tablicą, na której zaczęła z zapałem zapisywać nowe, wypełnione macierzyńską miłością doświadczenia i poglądy.

Kiedy później urodziła się następna słodka maleńka istota, kobieta pokochała także i ją, a jej miłość nie przywiędła. Przeciwnie, rosła jak na drożdżach, pęczniała w oczach, tak że nie mogła się już pomieścić w jej sercu, duszy, w jej własnym dużym ciele ani w małych, wątłych ciałkach dzieci. Miłość bryznęła na zewnątrz i kobieta pokochała również swego mrukliwego i małomównego męża. Wówczas zrozumiała, kim jest, do czego jest zdolna i po co została stworzona. Zrozumiała, że zwykły na pozór człowiek i jego życie to właśnie największy cud, i skoncentrowała się na tworzeniu owego cudu. Już nie martwiła się tym, czym nie jest, lecz cieszyła się tym, co ma. Nareszcie odnalazła swe miejsce i stała się całością.

Tak jej się przynajmniej wydawało.

Kiedy jej mąż odziedziczył stare domostwo w środku lasu, tryskająca miłością Matka Natura wyjaśniła mu, że nie zostali stworzeni do życia w mieście, poszła do sklepu po skrzynki po bananach i spakowała do nich ich skromny dobytek. Mąż wymruczał:

– OK, z radością.

Zwolnił się z pracy, zwolnił dwupokojowe mieszkanie i załadował skrzynki oraz dzieci do starego samochodu w kanarkowożółtym kolorze.

I przeprowadzili się tu do mnie, do czerwonego wiejskiego domu pośród lasów, gdzie kobieta zamieniła się w gospodynię, a mężczyzna w gospodarza. Nie pytając mnie o zdanie, wkroczyli w moje życie, a ja zostałam zmuszona do śledzenia hałaśliwego i kłótliwego chaosu ich życia, o którym postanowiłam opowiedzieć wam następną historię.

Jej główną bohaterką będzie moja niby-doskonała gospodyni i demony, które ją opętały.Angie: 100 + 1 sposobów umierania

W jaki sposób chciałbyś umrzeć? – pytam Marka.

– Hę? – zaskoczony Marek tryska przez nos kroplami ciepławego piwa.

– Pytam, w jaki sposób chciałbyś umrzeć – powtarzam głośniej, aby mój głos przebił się przez fale pubowego hałasu.

– Nie wiem – sapie Marek, ocierając usta szorstką serwetką.

– Jak to nie wiesz – nie ustępuję. – Chyba o tym myślałeś.

– W gruncie rzeczy nie – Marek nie zamierza zmienić zdania. – Nie chcę jeszcze umierać.

Zgniata mokry papier i zaczyna ugniatać z niego kulkę. Nawet go nie interesuje, dlaczego pytam.

– Muszę wymyślić jakiś dobry sposób na śmierć – oznajmiam.

– Musisz zabić jakąś postać czy jak? – pyta wreszcie Marek.

– Mniej więcej – odpowiadam.

Marek wykazuje zainteresowanie na tyle, że wrzuca papierową kulkę do popielniczki. Nie mam siły tego komentować.

– Jaką postać? – pyta czujnie.

– Dość tragiczną. Młoda, piękna kobieta u szczytu powodzenia. Inteligentna i z poczuciem humoru. Kochająca i kochana – mówię i wyjmuję kulkę z popielniczki.

– Same pozytywne cechy. Czy to nie zbyt jednostronne? – pyta Marek.

– Jest również ciemna strona – zdradzam. – Ta kobieta jest nieszczęśliwa... Nie potrafi odnaleźć swego miejsca w świecie ani człowieka, który by ją rozumiał, z którym mogłaby rozmawiać... Jest dość dziwna... Samotna... pośród wszystkich znajomków i lizusów...

– W tym akurat nie ma nic dziwnego. Trochę to tandetne. Melodramatyczne. – Marek zamyśla się. – Ma więc zginąć na jakąś okropną chorobę. Na suchoty, jak romantyczna kurwa.

– To nie jest żadna kurwa – koryguję. – Skąd ci to przyszło do głowy?

– Sam nie wiem – wyznaje Marek i ciągnie na jednym wdechu: – Dalej jest cholera... Dżuma... Albo jakiś wirus... Ebola... Sarsa... Ptasia grypa... świńska grypa...

– Nie, nie, nie – nie jestem zadowolona. – Wówczas byłaby tylko jedną ofiarą wśród wielu. Bezimienna, bez twarzy, posypane wapnem ciało w masowym grobie. Ta śmierć musi być jedyna w swoim rodzaju.

– A gdyby tak... ktoś jej pomógł umrzeć? – pyta niepewnie Marek.

– To mało prawdopodobne – odpowiadam. Nie chcę robić z życia taniego kryminału.

– A wypadek? – proponuje Marek. – Tradycyjny, ale fantastyczny wypadek samochodowy.

– Zbyt typowe. – Marszczę nos.

– No tak – przyznaje Marek. – A uderzenie pioruna? Romantyczna bohaterka biegnie z płaczem w zacinającym deszczu, zalana łzami i nagle – bach!

– Ehm – chrząkam.

– No? – pyta niewinnie Marek.

– Nie mogę się zdać na przypadek.

– Czyli popełni samobójstwo? – upewnia się Marek.

– Najprawdopodobniej będzie zmuszona popełnić samobójstwo, bo niestety jest, ogólnie rzecz biorąc, zdrowa, a żaden inny sposób nie budzi zaufania – wzdycham.

– Natnie sobie nadgarstki i się powiesi? – pyta Marek.

– To całkiem niezłe, ale stanowczo zbyt pospolite – mówię tonem znawcy.

– Rzuci się pod metro? Skoczy z wiaduktu prosto pod pociąg? Skoczy do wezbranej rzeki? Skoczy z betonowej ściany zapory? Skoczy ze skały i wbije się w drzewa? Zdecyduje się na skok spadochronowy, ale pozostawi spadochron zamknięty? Skoczy... – wylewa się z Marka.

– Nie skoczy – przystopowuję go. – Skakanie to twój sposób śmierci, nie mój. I następnym razem mi nie wmawiaj, że nie przemyślałeś sprawy.

– No tak – zgadza się Marek, trochę zdziwiony. – Tak... To... A w ogóle dlaczego ta osoba jest znana? Czy to aktorka? Piosenkarka? Polityk? Niepotrzebny celebryta?

– To jest... – zwalniam, gdy uprzytamniam sobie, że nie jestem całkiem pewna: – ...najprawdopodobniej pisarka.

– Ach tak – achtakuje Marek.

– Zabije się piórem – proponuje typ od sąsiedniego stolika. – Wbije je sobie prosto w serce.

– W dzisiejszych czasach nikt już nie pisze piórem – wtrąca się do dyskusji jego towarzysz.

– To powinna się w takim razie zarąbać na śmierć klawiaturą – wybucha zwolennik tradycyjnych materiałów piśmiennych.

– Mogłaby na przykład wbić się głową w monitor, w stylu break on through to the other side i zginąć od odłamków – uśmiecha się zwolennik technologii informacyjnych.

– W płaską plazmę, tak? – powątpiewa jego kolega, oblatany w nowych technologiach.

– Miałem na myśli kineskop.

– W dzisiejszych czasach nikt już nie używa kineskopów – replikuje ten drugi z pogardą.

– Ja używam – upiera się jego kumpel.

– No, ty to zawsze byłeś więźniem przeszłości – szydzi jego niekoleżeński kolega.

– Kto tutaj proponował jakieś pióra? – odburkuje obrażony zwolennik kineskopów. – Dobrze, że nie wcisnąłeś jej gęsiego pióra, byłoby akurat w sam raz à la średniowiecze.

Koledzy z sąsiedniego stolika patrzą na siebie wrogo znad kufli.

– Wsiada do samochodu i uruchamia silnik – zmienia temat Marek.

Koledzy od sąsiedniego stolika wzdychają z ulgą, obudzeni z ciążącego bezruchu.

– Pogrzebie się za życia w rodzinnym grobie – włącza się do gry były zwolennik piór i wraz z piwem, papierosami i swoim uspokojonym kolegą przenosi się pogodnie do naszego stolika.

– Na pewno nie! – krzyczę nagle. – To okropne! Ona potrzebuje świeżego powietrza, ona musi oddychać.

– OK. Kładzie się na torach.

– Zastrzeli się.

– Ginie, odpalając bombę.

– Idzie na wojnę i zostaje zabita.

– To jest kobieta.

– I co z tego?

– Czołg rozgniata ją na miazgę.

– Tratuje ją słoń bojowy.

– Hej, to się dzieje współcześnie.

– No dobra... Zostaje zmiażdżona przez potworne machiny dewastujące lasy deszczowe.

– Wdaje się w wojnę karteli narkotykowych. Zaczyna brać i przedawkowuje. Wbija sobie w żyłę pęcherzyk powietrza. Rzuca się pod kopyta rozszalałego byka. Zakrada się do klatki głodnego lwa. Podpala się. Wskakuje do bagna. Poraża się prądem. Odrąbuje sobie głowę.

– Jak?

– Nie wiem.

– Ach tak... Serce jej pęka. Przebija sobie pierś, wyciąga stamtąd serce i rzuca je do piekła. Po prostu przestaje żyć...

Kiedy chwiejnym krokiem idziemy do pierwszego porannego tramwaju, Marek pyta:

– Kim właściwie jest ta postać pragnąca śmierci?

– Ja – odpowiadam bez namysłu.

– Piszesz więc jakiś swój rozrachunek? To nie jest proste, zwłaszcza jeśli chcesz zachować równowagę między autoironią i rzeczywistością. Mam nadzieję, że nie ześlizgniesz się w patetyczny słowotok – Marek zapuszcza się w zawiłe porównania.

– To nie jest żadna fikcja – przerywam mu niecierpliwie. – To fakt. Ja naprawdę tak zrobię.

Marek zatrzymuje się jak wryty, chociaż wciąż nie przestaje się kołysać.

– Naprawdę?

Kiwam głową.

– Kurwa, dlaczego? – wykrzykuje.

– Skończyłam dwadzieścia siedem lat. Muszę stworzyć coś znaczącego, zostać sławna i umrzeć, zanim skończę dwadzieścia osiem. Inaczej wszystko będzie stracone – wyjaśniam grobowym głosem.

– GDYBY w tej całej dwudziestcesiódemce był jakikolwiek sens, MUSIAŁABYŚ stworzyć coś znaczącego, zanim skończysz dwadzieścia osiem lat. Dzięki temu miałabyś MOŻLIWOŚĆ zostać sławna. Potem mogłabyś umrzeć w spokoju. MOGŁABYŚ. Nawet byś nie MUSIAŁA! I zwróć, kurwa, uwagę na ten tryb przypuszczający! – wścieka się Marek.

Wydaje mu się, że jest jakoś do tego uprawniony jako mój najlepszy i najstarszy przyjaciel. Krzyczy na mnie po raz pierwszy od dwudziestu lat, po raz pierwszy, odkąd schowałam mu do tornistra trójkątny topiony serek, który roztopił się między zeszytami a książkami i pobrudził całą zawartość, łącznie z Markowym nowym monchhichi.

– Muszę wymyślić dobry sposób na śmierć! – krzyczę w odpowiedzi. – Śmierć też musi być sztuką! Śmierć tworzy artystę!

– Najpierw musisz stworzyć to wybitne dzieło! Znaczący jest tu talent i siła twórcza, a nie żadna głupia śmierć! – wrzeszczy Marek. – Więc skoncentruj się na tworzeniu i zadzwoń, jak będziesz mieć gotowy jakiś tekst – rzuca i pewnie dlatego, że ani przez sekundę dłużej nie może już na mnie patrzeć, natychmiast znika w otwierającej się właśnie paszczy tramwaju.

Ja pozostaję na przystanku. Pilnuję się jednak, by nie ześlizgnąć się z wysepki. To nie byłby mój sposób na śmierć.Astra: 189614 – 189618 (kobiecy wieczór)

Osoba, która prowadzi, 450 metrów przed skrzyżowaniem włącza prawy kierunkowskaz, naciska pedał hamulca, naciska sprzęgło i przechodzi z trójki na dwójkę. Osoba, która prowadzi, jedzie do skrzyżowania dwadzieścia trzy kilometry na godzinę. Osoba, która prowadzi, zerka na lewo, widzi zbliżające się światła, naciska hamulec, naciska sprzęgło i przechodzi z dwójki na jedynkę. Osoba, która prowadzi, podtacza się siedem metrów do przodu, naciska hamulec i zatrzymuje się.

OSOBA, KTÓRA PROWADZI: Co za ślimak!

OSOBA, KTÓRA SIEDZI NA MIEJSCU PASAŻERA: Zdążyłabyś.

OSOBA, KTÓRA PROWADZI: Nie widzę, jak szybko oni jadą.

OSOBA, KTÓRA SIEDZI NA MIEJSCU PASAŻERA: Jedź teraz. On skręca.

OSOBA, KTÓRA PROWADZI: No, cholera jasna, że też ci ludzie nie wrzucają migacza!

Osoba, która prowadzi, zdejmuje szybko lewą nogę ze sprzęgła, a prawą nogą lekko naciska na gaz. Silnik zaczyna buczeć i gaśnie.

OSOBA, KTÓRA PROWADZI: Kurwa mać!

OSOBA, KTÓRA SIEDZI NA MIEJSCU PASAŻERA: Tego, hm... Znowu jedzie samochód.

OSOBA, KTÓRA PROWADZI: Wjjjem.

Osoba, która prowadzi, przekręca kluczyk w lewo, upewnia się, że akumulator jest wyłączony, naciska sprzęgło i przekręca kluczyk na prawo do oporu. Powoli zdejmuje nogę ze sprzęgła i jednocześnie równie powoli naciska gaz. Zerka w lewo i zauważa zbliżające się światła. Szybko zdejmuje lewą nogę ze sprzęgła, a prawą naciska delikatnie pedał gazu. Silnik skrzeczy i gaśnie.

OSOBA, KTÓRA PROWADZI: Kurwa mać jebana, to jest nie do zrobienia!

OSOBA, KTÓRA SIEDZI NA MIEJSCU PASAŻERA: Jesteśmy prawie na samym środku skrzyżowania.

OSOBA, KTÓRA PROWADZI: Tak, widzę.

Osoba, która prowadzi, naciska sprzęgło i włącza wsteczny. Powoli zdejmuje lewą nogę ze sprzęgła, a prawą delikatnie naciska pedał gazu. Samochód zapala. Osoba, która prowadzi, zawraca i zaczyna się cofać.

OSOBA, KTÓRA SIEDZI NA MIEJSCU PASAŻERA: Zaraz uderzysz w ten trójkąt.

OSOBA, KTÓRA PROWADZI: Nic nie widzę.

Osoba, która prowadzi, naciska hamulec i zatrzymuje się. Osoba, która prowadzi, siedzi cicho i oddycha. Osoba, która prowadzi, włącza prawy kierunkowskaz, naciska sprzęgło, włącza jedynkę, prawą nogą naciska gaz i szybko unosi lewą nogę ze sprzęgła. Silnik ryczy. Osoba, która prowadzi, skręca na szosę, naciska gaz, naciska sprzęgło i przechodzi z dwójki na trójkę.

OSOBA, KTÓRA PROWADZI: No, kurwa mać! Idioci nie potrafią prowadzić samochodu!

OSOBA, KTÓRA SIEDZI NA MIEJSCU PASAŻERA: Ehmm... Mamy nie powinny cały czas przeklinać.

OSOBA, KTÓRA PROWADZI, naciska gaz, naciska sprzęgło i wrzuca czwórkę.

OSOBA, KTÓRA PROWADZI: Mamy mogą sobie przeklinać, ile dusza zapragnie. Kurwa, no, bycie mamą nie jest tym samym co bycie grzecznym albo jakaś inna choroba nawiedzonych szajbusów (...) Zapamiętaj to sobie na wypadek, gdybyś też kiedyś miała zostać mamą.

OSOBA, KTÓRA SIEDZI NA MIEJSCU PASAŻERA: No tak, ale ty przeklinasz cały czas.

OSOBA, KTÓRA PROWADZI: Ja mam dziś wolny wieczór, bejbi. Teraz zachowujemy się jak nastolatki... od a do zet (...) Masz ochotę na papierosa?

OSOBA, KTÓRA SIEDZI NA MIEJSCU PASAŻERA: No dobra (...) Pewnie, że mam... bejbi.

OSOBA, KTÓRA PROWADZI: Zrobimy sobie przerwę na fajkę.

Osoba, która prowadzi, włącza lewy kierunkowskaz, naciska hamulec, naciska sprzęgło, przechodzi z trójki na dwójkę i skręca na pobocze. Naciska hamulec, zdejmuje nogę z gazu i podtacza się w stronę ławek. Naciska hamulec, zatrzymuje się, naciska sprzęgło, wrzuca na luz, zaciąga ręczny hamulec i wyłącza silnik. Osoba, która prowadziła, otwiera drzwiczki i wysiada. Osoba, która siedzi na miejscu pasażera, otwiera drzwi, wysiada i zatrzaskuje je za sobą. Osoba, która prowadziła i osoba, która siedziała obok kierowcy, zapalają papierosy.

OSOBA, KTÓRA PROWADZIŁA: Ach, gdyby takie wieczory zdarzały się częściej...

OSOBA, KTÓRA SIEDZIAŁA NA MIEJSCU PASAŻERA: Zostawiłaś włączone światła.

OSOBA, KTÓRA PROWADZIŁA: Nie szkodzi. Mamy niezły akumulator.Angie: kto wie, niech odpowie

Przed trybunałem świata oraz samej siebie muszę wyznać, że nie jestem żadną gwiazdą rocka, aczkolwiek jak wielu innych nastolatków usilnie do tego dążyłam. Teraz przyznam także, że bez rezultatu. Mimo to w czasie, gdy owego faktu nie dało się za nic zaakceptować, uparcie śpiewałam, ignorując kompletny brak zdolności. Założyłyśmy z koleżanką zespół, którego jedynymi członkami byłyśmy my, dwie beznadziejne wokalistki, a naszym jedynym instrumentem dziecięcy triangel. Podczas parkowych nasiadówek z piwem poznałyśmy gości, którzy mieli prawdziwy zespół. Chłopcy potrafili nawet grać, a śpiewał charyzmatyczny koleś imieniem Vamu; pożyczyłam mu pewną ukochaną i cenną książkę o Nirvanie, której nigdy nie udało mi się odzyskać.

Nasz zespół o nazwie Kto Wie, Niech odpowie, który właśnie skomponował swój trzeci kawałek, tym razem silnie inspirowaną punkiem Legislację, został zaproszony na rozgrzanie publiczności przed koncertem chłopców w miejscowym domu kultury. W ogóle im nie przeszkadzało, że nie umiałyśmy grać na głuchym drewnie –

Co to jest głuche drewno? – pyta Marek, jakby podejrzewał mnie o jakieś ściemnianie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: