Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wira z Powstania. Wspomnienia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 lipca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wira z Powstania. Wspomnienia - ebook

Dramatyczne losy dziewczyny z powstania.
Książka ukazała się w Wielkiej Brytanii na jesieni 2015 i stała się wydarzeniem.

Danuta „Wira” Szlachetko jest legendą powstania warszawskiego, jedną z jego ostatnich żyjących uczestniczek; jej los odzwierciedla tragedię pokolenia Kolumbów.
Jako 15-latka walczyła z bronią w ręku, kryła się w piwnicach, przenosiła meldunki, odkopywała i opatrywała rannych. Po klęsce powstania warszawskiego została wywieziona do Niemiec, do obozu jenieckiego. Po wyzwoleniu emigrowała do Wielkiej Brytanii, gdzie jako 16-latka rozpoczęła nowe życie. W latach 60. odwiedziła Polskę i zrozumiała, że jest w swojej ojczyźnie „obcym elementem”. W 2015 – już po ukazaniu się wspomnień - odwiedziła Polskę powtórnie, tym razem, aby przyjąć order Polonia Restituta.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-3299-6
Rozmiar pliku: 9,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Moja matka Danuta Szlachetko (z domu Banaszek) w 1929 roku zjawiła się na świecie, który wkrótce miał się rozpaść. Wielkie miasto, jakim była Warszawa, znalazło się w centrum prawdopodobnie największego w dziejach starcia ideologii: faszystowskie Niemcy wkroczą od zachodu, a bolszewicki Związek Radziecki od wschodu.

Pierwsze bomby spadły, kiedy Danuta miała dziesięć lat, potem rozpoczęła się trwająca pięć lat okupacja niemiecka. Do końca okupacji bestialsko wymordowana została blisko połowa mieszkańców stolicy.

Ta książka opowiada prawdziwą historię życia mojej matki. Zaczyna się w chwili, gdy dziewczynka dorasta pod okupacją niemiecką. Była zbyt młoda, żeby rozumieć wielką politykę, ale zarazem wystarczająco dojrzała, by zdawać sobie sprawę, że jej kraj i jej miasto przygniata siła, która chce pozbawić je życia. Nie mogła patrzeć na to obojętnie, postanowiła dołączyć do podziemnego ruchu oporu. Całe miasto zapłaci potworną cenę za okazanie niezłomnego ducha sprzeciwu. Kulminacyjnym momentem będzie powstanie warszawskie, z całą pewnością największy i najbardziej tragiczny zryw ze wszystkich, do jakich doszło w okupowanych przez Niemcy państwach w czasie drugiej wojny światowej. Podczas sześćdziesięciu trzech dni, które nastąpiły po 1 sierpnia 1944 roku, ulice spływały krwią, krew plamiła ściany domów dogorywającej Warszawy.

Wzięta do niewoli jako jedna z pierwszych w dziejach kobiet jeńców wojennych, Danuta mogła jedynie rozmyślać nad brutalnością człowieka i krzywdami, jakich doznała. Z niemieckiego obozu jenieckiego wyzwolili ją żołnierze jej własnej armii. Nie miała jednak możliwości powrotu do życia, jakie wiodła przed wybuchem wojny. Polska nie była wolna, a narzucony przez Sowietów rząd wyraźnie wrogim okiem patrzył na tych, którzy zaryzykowali wszystko, by ratować Polskę.

Przyjaźń połączyła matkę z polskim oficerem i wspólnie rozpoczęli nowe życie w Wielkiej Brytanii. Ta książka rzuca światło na to, dlaczego i w jakich okolicznościach pierwsza powojenna generacja polskich imigrantów przybyła do Wielkiej Brytanii. Przyjeżdżali ciężko poznaczeni bliznami tragicznych doświadczeń, poturbowani, lecz nie złamani. Przybywali bez niczego, a w dodatku szkalowani przez sowiecką propagandę w niektórych brytyjskich gazetach. Mozolnie starali się odbudować życie, wchodzili w miejscowe środowisko, zakładali nowe rodziny. Początkowo nieufni wobec przyjezdnych Brytyjczycy z czasem zaakceptowali owych ciężko pracujących i przestrzegających prawa Polaków, a nawet zaczęli ich obdarzać szacunkiem. Dzieci staną się już pełnoprawnymi członkami brytyjskiego społeczeństwa, choć nigdy nie zapomną o swych korzeniach.

Postanowiłem napisać tę książkę w pierwszej osobie, ponieważ jest w całości oparta na setkach godzin rozmów z moją matką. O powstaniu warszawskim napisano wiele książek, lecz ta jest opowieścią bardzo osobistą. Mama nie mogła być świadoma wielu wydarzeń tworzących wówczas kontekst międzynarodowy. Starałem się pisać, w pełni odwołując się do doświadczeń matki, jej myśli i emocji. Skupiłem się na prawdzie i wierności szczegółom, nie dokonywałem upiększeń.

We wspomnieniach mamy, obejmujących siedemdziesiąt lat, z pewnością są luki. Starałem się je wypełnić – przy jej pomocy – najlepiej, jak potrafiłem. Tam, gdzie uznałem za interesujące dla czytelnika, uzupełniłem je również o kontekst historyczny, oparty na moich własnych poszukiwaniach. Podsumowując, muszę powiedzieć, że jestem zdumiony tym, jak żywo mama zapamiętała tamte czasy; pewne wydarzenia i emocje pozostały w jej pamięci tak świeże, jakby miały miejsce wczoraj.

To nie jest historia ofiary, lecz niezwyciężonego ducha człowieczeństwa całego pokolenia Polaków bohaterów, widzianego oczyma jednej kobiety. Chciałbym, aby ta książka stała się hołdem dla mojej mamy, kobiety pełnej niezwykłej odwagi, siły i miłości.

Jak bym się zachował na jej miejscu?

George (mama zawsze mówiła na mnie „Jurek”) Szlachetko, Ealing, Londyn, październik 2015Rozdział pierwszy Krótkie dzieciństwo

Grzebałyśmy w ziemi dziecinną łopatką.

– Już wystarczająco głęboko? – chichotałam.

Moja siostra nachyliła się, by ułożyć w ziemi delikatne korzenie, włosy opadały jej na twarz, kiedy starała się zapewnić roślince najlepszy start w życie. Zrobiłam to samo. Uklepałyśmy ziemię dookoła i podziwiałyśmy nasze bliźniacze sadzonki. Potem, jak na prawdziwe siostry przystało, zaczęłyśmy się kłócić, który dąbek urośnie wyżej i będzie mocniejszy. Los za nas rozstrzygnął. Mój wyrósł wysoki, lecz krzywy, a drzewko Heni zmarniało i uschło.

Ja, czyli Danuta, urodziłam się 16 lipca 1929 roku w Warszawie. Były to czasy dumy, gdy Polska rozkoszowała się wolnością, świeżo odzyskaną po ponad wieku obcych rządów. Ta wolność trwać miała zbyt krótko. Podczas mego niedługiego dzieciństwa nie mogłam wiedzieć, że w ciągu kilku lat zginie połowa z blisko półtora miliona mieszkańców mego ukochanego miasta, że wielu z nich zostanie okrutnie zamordowanych.

Mieszkałam z mamą, Marią Banaszek, i moją starszą siostrą Henią. Mama wcześniej urodziła jeszcze Jasię, która zmarła w niemowlęctwie na szkarlatynę. Rodzice rozstali się, kiedy miałam jakieś sześć lat, ale mimo to miałam cudowne dzieciństwo.

Mieszkaliśmy w wynajętym mieszkaniu na parterze, w pudełkowatym budynku, do którego szło się przez trzy obszerne podwórza połączone łukowatymi bramami. Dom liczył kilkuset mieszkańców i podwórka zawsze tętniły życiem. Główna brama wychodziła na elegancką ulicę, Nowy Świat numer 57.

Nowy Świat, który znajduje się w samym centrum Warszawy, jest częścią historycznego Traktu Królewskiego. Półtora kilometra na północ jest Zamek Królewski i Starówka. W takiej samej odległości na południe rozciągają się Łazienki, największy i najwspanialszy park Warszawy. Przy wejściu do Łazienek stoi Belweder, pałac, który był niegdyś rezydencją prezydenta, a niżej, pośrodku jeziora, wznosi się majestatyczny pałac Na Wodzie.

Na Nowym Świecie było dużo drogich sklepów, a między nimi – piękne kawiarnie. Zawsze lubiłam słodycze i uwielbiałam przechodzić obok słynnej cukierni Bliklego, gdzie w witrynie wystawiano najcudowniejsze ciasta. Po drodze mijałam ulicznych sprzedawców, oferujących apetycznie wyglądające rurki z kremem. Marzyłam, że kiedyś będę mogła kupić sobie jedną. Miałam przyjaciółkę, której krewna pracowała w pobliskiej ciastkarni przy Alejach Jerozolimskich i niekiedy dawała nam resztki ciastek, co stanowiło rzadką, lecz wspaniałą ucztę.

Jedną z najczęściej gotowanych zup był wtedy kwaśny barszcz czerwony, lecz ja najbardziej lubiłam kartoflankę, którą bardzo wcześnie obie z Henią nauczyłyśmy się robić. Uwielbiałam też pierogi – z mięsem, serem czy kapustą. Często zbierałyśmy jagody i robiłyśmy zupę owocową z makaronem, była przepyszna. Wyprawy do lasu, na grzyby, też zawsze dawały nam dużo radości. Przyrządzałyśmy grzyby na maśle, dodawałyśmy śmietanki – fantastyczne danie. Zbieranie grzybów to niełatwa sztuka, wymaga umiejętności, których, niestety, nie posiadam.

Warszawę nazywano wówczas Paryżem Wschodu. Imponujące budynki ze zdobnymi fasadami nawiązywały do różnych stylów architektury europejskiej. Kochałam długie, szerokie aleje przecinające miasto, zawsze pełne ruchu. Do mojego pokoju dochodziło także turkotanie kół dorożek. Rykszarze wściekle dzwonili, torując drogę trzyosobowym kabinom, które popychali przed sobą. Samochodów było niewiele. Fascynowały mnie tramwaje. Nocami często leżałam, wsłuchując się w dźwięczne „din-din” dobiegające z pobliskiego przystanku.

Chodziłam do szkoły podstawowej przy ulicy Kruczej, jakieś dziesięć minut spacerem z domu. Nikt w tamtym czasie nie odprowadzał małych dzieci do szkoły. Po lekcjach często zostawałam w świetlicy, gdzie odrabialiśmy lekcje i mieliśmy różne dodatkowe zajęcia.

Moje życie było pełne drobnych przyjemności. Na Gwiazdkę szykowaliśmy zabawki i kleiliśmy ozdoby choinkowe z papieru, w ogóle większość zabawek była ręcznej roboty. Na Wielkanoc malowaliśmy wydmuszki i szliśmy ze święconką do kościoła. Pamiętam, z jakim podnieceniem wybieraliśmy towary na rynku. Tradycyjnie kupowaliśmy żywego karpia na targu przy placu Za Żelazną Bramą. Przy innych wyjątkowych okazjach kupowaliśmy kaczkę, gęś czy kurczaka. Właściciel straganu na miejscu ukręcał ptakowi łeb, a dzieciom kazano patrzeć w drugą stronę.

Byłyśmy sobie bardzo bliskie, mama, siostra i ja. Mama była opoką rodziny, a to, jak podchodziła do życia, wywarło na mnie trwałe piętno. Jako kobieta silna i zdecydowana, zawsze wiedziała, czego chce. Nade wszystko ceniła uczciwość i pracowitość. Była dobra, kochająca, umiała słuchać. Wychowała nas tak, byśmy szanowały innych i im pomagały. Jednak potrafiła być twarda i choć byłyśmy tak do siebie przywiązane, jej surowy charakter sprawiał, że w pewnym sensie bałam się jej.

Henia była prawie cztery lata starsza ode mnie. Bardzo się różniłyśmy, także wyglądem. Henia uwielbiała dzieci i ludzi wokół siebie, okazywała mamie dużo troskliwości, znacznie więcej niż ja. Miała spokojne usposobienie, była wyrozumiała, godna zaufania, wrażliwa. Poważniejsza ode mnie i bardziej zamknięta w sobie. Taka dobra uczennica, która potrafi prowadzić ciekawą rozmowę, podczas gdy ja byłam jeszcze głupiutka. Regularnie kłóciłyśmy się o drobiazgi, ale otaczała mnie opieką i mogłam w pełni na niej polegać. Henia była naprawdę wspaniałą osobą, bardzo dobrze się dogadywałyśmy i ogromnie ją kochałam.

Ojciec odszedł, kiedy miałam sześć lat, chyba było to rozstanie za obopólną zgodą. Rodzice poznali się gdzieś na wsi, skąd oboje pochodzili. Potem ojciec zaciągnął się do wojska. Mam tylko jedno żywe wspomnienie z nim związane. Chciał ukarać Henię za nieposłuszeństwo, przełożył ją sobie przez kolano, żeby wymierzyć jej klapsa, ale kiedy opuszczał rękę, Henia zgięła nogę i trafił w podeszwę jej buta. Zdjęty bólem, zrzucił ją na podłogę. Wyglądało to zabawnie i miałam ochotę się roześmiać, ale powstrzymałam się, bo ojciec był wściekły. Jednak po tym incydencie już nigdy nie próbował dać Heni lania.

Chyba najbardziej zapamiętałam kilka szczęśliwych tygodni wakacji, które spędziłyśmy z ojcem na wsi, już po rozstaniu rodziców. Oczywiście zawsze pragnęłam, by rodzice byli razem, ale choć mieszkali osobno, przynajmniej żyli w zgodzie. Nigdy nie wzięli rozwodu. Myślę, że ojciec był dobrym człowiekiem, jednak prawdopodobnie pod względem charakteru zupełnie różnym od matki.

Moja rodzina była bardzo religijna i regularnie chodziłyśmy do pobliskiego kościoła Świętego Krzyża. Stanowiło to ważny element naszego życia i chętnie włączałyśmy się w działalność świetnie działających kółek i stowarzyszeń przykościelnych. Jednym z nich była Sodalicja Mariańska, prowadzona przez mojego katechetę ze szkoły, zaprzyjaźnionego z naszą rodziną ojca Jana Paszynę. Spędzałyśmy z Henią dużo czasu na spotkaniach Sodalicji w kościele i często jeździłyśmy na organizowane przez księdza wycieczki.

Mama, której panieńskie nazwisko brzmiało Lipińska, pochodziła z dużej rodziny z Sierakowa, wsi oddalonej niespełna osiem kilometrów od Warszawy, gdzie dziadkowie gospodarowali na roli. Miała trzech braci i cztery siostry. Najmłodszy z rodzeństwa był Franek, zaledwie kilka lat starszy ode mnie, więc obie z Henią traktowałyśmy go bardziej jak brata niż wujka. Dziadek zmarł, zanim się urodziłam. Na łożu śmierci podzielił gospodarkę równo między wszystkie dzieci. Czwórka została na roli w Sierakowie, pozostali sprzedali spadek i wyprowadzili się. Janek, najstarszy, i jego żona Alinka kupili mieszkanie w Warszawie, na Starówce. Później dołączył do nich Franek wraz z moją owdowiałą babcią. Zgodnie z polską tradycją posłuszeństwa wobec starszych, Alinka słuchała się babci, która zresztą uwielbiała synową. Nasza ciotka Janka poślubiła policjanta i została panią Dybowską. W tamtych czasach policjantów szanowano i dobrze opłacano. Mąż Janki został skierowany na posterunek w zamieszkanym głównie przez Żydów Kałuszynie, jakieś 60 kilometrów od Warszawy. Dostał tam duże mieszkanie. Wciąż pamiętam, jak dziarsko wyglądał w mundurze. Janka przeznaczyła większość spadku na wyposażenie i zagospodarowanie się w nowym miejscu. Kilka lat później pojawi się w naszym życiu w bardzo smutnych okolicznościach.

Moja mama sprzedała ziemię, którą odziedziczyła w Sierakowie, i jakieś trzy kilometry dalej, w Laskach, kupiła działkę graniczącą ze znanym Towarzystwem Opieki nad Ociemniałymi. Przy pomocy przyjaciół zbudowała tam dom, a jako osoba zaradna wiele prac wykonała własnym sumptem. Ozdobiła kafle pieca, pomalowała ściany i skupiła się na przygotowaniu letniska dla nas wszystkich.

W budynku były cztery mieszkania, z których jedno podczas dwóch miesięcy wakacji zajmowała nasza rodzina. Drugie wynajęła zaprzyjaźniona z nami wdowa, którą traktowałyśmy jak ciotkę. Dwa pozostałe były wynajmowane, czy to na wakacje, czy dla gości Towarzystwa.

Z Laskami wiąże się wiele moich szczęśliwych wspomnień z dzieciństwa, kąpiele w stawie za domem, zabawy z dziećmi sąsiadów. Kiedy miałam dwanaście lat, poznałam tam moją pierwszą dziecięcą sympatię, Januszka. W niedzielę chodziliśmy na mszę do małej, wiejskiej kapliczki z bali wzniesionej na terenie Towarzystwa. Często organizowano tam procesje, szczególnie piękne na Wielkanoc, kiedy dziewczynki rozrzucały kwiatki.

Nasza działka w Laskach zajmowała około trzech tysięcy metrów kwadratowych. Mama zasadziła tam sto drzewek owocowych, założyła ogród warzywny, dzięki czemu mieliśmy pod dostatkiem jedzenia. Było dużo jabłek, gruszek, śliwek, czereśni, porzeczek, malin i truskawek, a do tego dwa drzewa, które dawały wspaniałe orzechy. Pewnego dnia postanowiłyśmy z Henią zasadzić dąbczaki koło domu i doglądałyśmy ich, sprawdzając, czyj rośnie większy i mocniejszy…

Kochałam spacery z Lasek do rodziny w Sierakowie. Trzykilometrowa ścieżka prowadziła przez piękną Puszczę Kampinoską, zaczynającą się tuż za progiem. Pamiętam zapach lasu, drzew i liści, miękki mech pod stopami i śpiewanie ptaków. Wuj Józek i jego żona Genia zawsze ciepło nas przyjmowali, częstując świeżym ciemnym chlebem domowego wypieku z masłem i maślanką, które uwielbiałam. Kiedy zjeżdżała się rodzina, zwykle zostawałyśmy tam na noc, w gronie kuzynów, wujków i ciotek, dołączały też do nas miejscowe dzieciaki; dobrze pamiętam te wizyty w Sierakowie. Wieczorami rozpalaliśmy ognisko na polu, piekliśmy ziemniaki i popijaliśmy maślanką. Potem wśród wybuchów śmiechu skakaliśmy przez ogień, często któryś z chłopców nie skoczył wystarczająco wysoko i zapalały mu się spodnie albo któraś z dziewcząt osmaliła sobie spódnicę. Zapach trawy z łąk, płomienie i radosna atmosfera dziecięcej zabawy – te wspomnienia zostały mi na resztę życia.

Las bywał też przerażający. Henia i ja wracałyśmy kiedyś z Sierakowa, było późne popołudnie, źle skręciłyśmy i zgubiłyśmy się. Każde drzewo i każda przecinka wyglądały tak samo. Wydawało się nam, że błądzimy całe wieki, słońce zaszło, ogarnęła nas smolista ciemność. Każda gałąź chciała nas pochwycić, każdy odgłos budził strach. Siostra starała się dodawać mi otuchy, a ja płakałam. W końcu usłyszałyśmy szczekanie psa. Henia poprowadziła mnie w tamtym kierunku i ku naszej wielkiej uldze wyszłyśmy z puszczy w Izabelinie. Byłyśmy daleko od domu, ale przynajmniej znałyśmy drogę.

Mama była blisko ze swym bratem Józkiem i jego żoną. Genia bardzo mamę lubiła i często wpadała, by zasięgnąć jej rady, posłuchać najnowszych wieści i poplotkować o życiu w Warszawie. Zawsze, kiedy odwiedzali nas w Laskach, przywozili jedzenie z własnego gospodarstwa, a mama obdarowywała ich owocami z naszego sadu.

Uważam, że miałam zwyczajne dzieciństwo, spokojne i szczęśliwe. Nagle wszystko zaczęło się zmieniać. Słyszałam, jak dorośli rozmawiają o dziwnych sprawach, mówią, że Niemcom nie można ufać i że zanosi się na wojnę. Jako dziewięciolatka nie miałam pojęcia, co to wszystko może znaczyć i nie zdawałam sobie sprawy z powagi sytuacji. Mama wyglądała na zmartwioną i uznała, że powinnyśmy zrobić zapasy żywności. Przygotowałyśmy dużo przetworów, weki i soki, z własnych owoców i warzyw. Wykopałyśmy głębokie doły i rozmieściłyśmy cenne słoiki w wielu miejscach wokoło domu, na wypadek, gdybyśmy potrzebowały ich w przyszłości. Żadna z nas nie wiedziała, jak straszna okaże się owa przyszłość, która skończy moje dzieciństwo i w ciągu jednej nocy zniszczy wszystko, co znałam.

Pierwsze bomby

Krótko po mych dziesiątych urodzinach, 1 września 1939 roku, wybuchła wojna. Niemcy zaatakowały Polskę, a ich wojska ruszyły na Warszawę. Zaczęło się bombardowanie miasta. 7 września stolica była oblężona, a polskie oddziały walczyły o życie. Pamiętam płynące z megafonów przemówienie prezydenta Starzyńskiego, nawołującego ludność do solidarności i prowadzenia walki aż do końca. Zapanował głód, skończyły się zapasy żywności, odcięto drogi zaopatrzenia. Pewnego dnia szłyśmy z Henią Traktem Królewskim, kiedy ujrzałyśmy wielką kolejkę ludzi czekających przed jadłodajnią dla ubogich przy kościele Świętego Krzyża. Postanowiłyśmy stanąć w ogonku. Kiedy wróciłyśmy do domu i opowiedziałyśmy mamie, rozzłościła się na nas, mówiąc, że jeszcze nie potrzebujemy takiego wsparcia, że są inni, bardziej potrzebujący i żebyśmy nigdy więcej nie korzystały z darmowych posiłków. Myślę, że kryła się w tym duma, ale nie ośmieliłyśmy się sprzeciwić mamie.

Jakieś dwa tygodnie później nastroje w mieście pogorszyły się, bo dotarły do nas wieści, że radziecka Armia Czerwona wkroczyła do Polski od wschodu. W głosie mówiącej o tym mamy słyszałam szok. Hitler i Stalin zawarli tajny pakt o podziale Polski. Stalin podeptał polsko-radziecki pakt o nieagresji z 1932 roku – dostaliśmy cios w plecy. Wydawało się, że wszystko stracone, mocarstwa miażdżą Polskę.

25 września, osiemnaście dni od rozpoczęcia oblężenia Warszawy, nastąpił nieprzerwany atak z powietrza. Bomby spadały na nas bezustannie, w dzień i w nocy. Przebywanie w mieszkaniu stało się zbyt niebezpieczne, a w naszym domu nie było odpowiedniej piwnicy, więc musiałyśmy poszukać lepszego schronienia. Na zewnątrz panował chaos. Wszędzie dookoła wybuchały pożary, budynki waliły się w gruzy, ludzie biegali w panice. Szukałyśmy miejsca, w którym mogłybyśmy schować się przed zasypującymi nas bombami. Byłam tak przerażona, że nie odważyłam się patrzeć w niebo. Jakimś cudem dołączyłyśmy do najstarszego brata mamy, Janka, jego żony, Alinki, i ich córeczki. Kiedy zrobiło się ciemno, wciąż szukaliśmy bezpiecznego miejsca. Alinka niosła malutką Elżbietę w beciku. W zamieszaniu becik się rozwiązywał i Elżbieta kilka razy upadła na ziemię. Na szczęście nic się jej nie stało. Opuszczałyśmy dom w panice i nie wzięłyśmy jedzenia. Trafiłyśmy na sklep, do którego ludzie już zdążyli się włamać, i ktoś podał nam wielki słój kiszonych ogórków. Wspaniały smak tych ogórków nadal mam w ustach. Jakoś udało się nam nie pogubić i w końcu wszyscy razem znaleźliśmy schronienie w jednej z owych wielkich bram, typowych dla warszawskich domów. Usiłowałyśmy złapać tam choć chwilę snu pośród bezustannie spadających bomb.

Później nastąpiło kilka spokojniejszych dni, aż w końcu zapadła cisza. Czekaliśmy, nie wiedząc, czego się spodziewać. I potem, stojąc wśród ruin, zobaczyliśmy wkraczające wojska niemieckie. Żołnierze triumfalnie maszerowali, w rzędach po sześciu, ubrani w nieskazitelne, szarozielone mundury. Gdy dumnie kroczyli warszawskimi alejami, rozbrzmiewały pieśni zwycięstwa. Szlochaliśmy. Byliśmy jak przerażone myszki, a oni – jak wygłodzone, sprężyste koty, szykujące się do uczty.

Oblężenie Warszawy trwało dwadzieścia dni, podczas których miasto stało się jedyną polską wysepką na niemieckim morzu. Ostatecznie, przy krwawych, ciężkich stratach po obu stronach, nasi obrońcy skapitulowali. Nie mogli dłużej utrzymać pozycji, a ofiary wśród ludności cywilnej były zbyt liczne. Nie mieliśmy siły, by dłużej się bronić.

Prawdopodobnie mając nadzieję na zjednanie nas, niemieccy żołnierze początkowo zachowywali się miło i uprzejmie, ale mieliśmy świadomość, że to nie potrwa długo. Szybko dla okupanta stało się jasne, że Polacy nigdy nie zgodzą się na niewolę i zniemczenie. Zaczęła się trwająca ponad pięć lat brutalna okupacja, podczas której Niemcy sięgali po wszelkie środki, by unicestwić polską tożsamość narodową.

Po bombardowaniu wróciłyśmy na Nowy Świat. Nasz dom leżał w gruzach. Gdybyśmy zostały tam dłużej, zginęłybyśmy. Przez następnych kilka dni nocowałyśmy w piwnicach, szukając czegokolwiek do jedzenia. Życie wśród ruin, w brudzie, bez żywności było nie do zniesienia, więc po paru dniach mama zdecydowała, że jedziemy do Lasek. Janek i Alinka postanowili zostać w Warszawie z babcią i Frankiem. Z ojcem straciłyśmy kontakt. Zakładałam, że on również został w Warszawie, ale dopiero po latach dowiedziałam się, jaki los go spotkał.

Kiedy dotarłyśmy do Lasek, zobaczyłyśmy, że cały teren zmieniono w okopy. Od razu zdałyśmy sobie sprawę, że ten obszar był pierwszą linią obrony polskiego wojska. Z domu zniknęło wszystko, z meblami włącznie. Na szczęście odkryłyśmy, że nasze zakopane zapasy jedzenia pozostały nietknięte, choć okopy zaczynały się zaledwie kilka metrów dalej. Dzięki temu zdołałyśmy przetrwać ową surową zimę 1939/1940 roku, kiedy wymarzła połowa naszych drzewek owocowych.

Nie mając mebli, początkowo spałyśmy na podłodze. Z czasem, dzięki przemyślności mamy, zgromadziłyśmy jakieś sprzęty. Drewniane skrzynki posłużyły za stół i krzesła, wuj Józek pomógł nam zrobić łóżko.

Po kilku miesiącach dołączyła do nas siostra mamy, ciocia Janka, z dwójką dzieci i teściową. W pobliżu Kałuszyna spotkały się oddziały niemieckie i rosyjskie, sojusznicy w napaści na Polskę. W mieście toczyły się wyjątkowo ciężkie walki, straty były ogromne. Z mieszkania i dobytku Janki pozostały tylko zgliszcza. Janka, która straciła kontakt z mężem, dowiedziała się, że trafił do sowieckiej niewoli. Minie pięćdziesiąt lat, zanim poznamy jego los: nazwisko Feliks Dybowski w 1991 roku pojawi się na liście Polaków zamordowanych w Katyniu.

Pod koniec lata 1940 roku Henia i ja zaczęłyśmy naukę w miejscowej szkole, razem z dziećmi Janki, Krysią i Jurkiem. Do szkoły mieliśmy trzy kilometry, pokonywane na piechotę, codziennie, w obie strony. Krysia była kilka lat ode mnie młodsza i miała niepokorną naturę, więc dzieciaki przezwały ją „diabeł Dybowska”. Janka z rodziną zostali u nas przez kilka miesięcy, zanim wydzierżawili pobliski sklep, dokąd przeniosła się cała rodzina. Kiedy sklep zaczął źle prosperować, znów wrócili do naszego domu, a Janka mieszkała tam do końca życia.

Czasami odwiedzaliśmy rodzinę w Sierakowie, podążając wydeptaną ścieżką przez Kampinos. Tkwiłam w błogiej nieświadomości, nie wiedząc, że w czasie naszego pobytu w Laskach w puszczy działa się mroczna historia. Przez pierwsze dwa lata okupacji Niemcy potajemnie rozstrzelali tam ponad dwa tysiące warszawskich profesorów, nauczycieli, księży, polityków i innych inteligentów, którzy – jak się obawiali okupanci – mogliby stanąć na czele ruchu oporu. Miejscem egzekucji były Palmiry, na obrzeżach lasu. Ciała grzebano w nieoznakowanych mogiłach, ledwo przykrytych ziemią, w którą bezładnie wtykano sadzonki sosen, a to wszystko zaledwie kilka kilometrów od naszego rodzinnego domu.

Z czasem puszcza stała się schronieniem ukrywających się przed Niemcami polskich partyzantów. Wynurzali się z lasu, by przypuścić atak na najeźdźcę lub zdobyć jedzenie, i na powrót znikali. Wielu z nich prawie całą wojnę spędziło w tej głuszy. Liczni odegrali istotną rolę podczas powstania warszawskiego. Pod osłoną nocy siostry z Towarzystwa w Laskach dostarczały im pożywienia i opatrywały rany. Początkowo na partyzantów polowali Niemcy, potem – Rosjanie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: