Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Arkadiusz Onyszko. Fucking Polak. Nowe życie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
2 marca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Arkadiusz Onyszko. Fucking Polak. Nowe życie - ebook

Najbardziej wyczekiwana piłkarska biografia ostatnich lat.
Fucking Polak powraca!

Jego książka wywołała w Danii skandal. Geje? „Nienawidzę ich”. Dziennikarki sportowe? „Głupie blondynki”. Duńczycy? „Zakłamany naród”. Jego ówczesny klub FC Midtjylland zwolnił go w trybie natychmiastowym. Wcześniej polski bramkarz musiał odejść z Odense, po tym jak został skazany za groźby pod adresem żony…

Teraz Arkadiusz Onyszko w nowej książce – napisanej specjalnie dla polskich czytelników – wraca do tamtych wydarzeń. Wspomina czasy, kiedy był gwiazdą duńskiej ligi, zdradza kulisy olimpijskiej reprezentacji z Barcelony, a także opowiada o Legii, Widzewie i Lechu z lat 90.

Prysznicowe dowcipy Jóźwiaka. Wizyta z Citką na Jasnej Górze. Lekkoduch Reiss, wkurzający Wichniarek i Łapiński zakochany w Tomb Raiderze. Cała prawda o życiu w Danii i Polsce, o „nowym życiu”, które otrzymał od Boga po chorobie i udanym przeszczepie nerki.

Fucking Polak szczerze, dosadnie i bez ogródek. To po prostu trzeba przeczytać!

***

Onyszko nie tylko z wyglądu bardziej przypomina boksera niż bramkarza. Jego biografię czyta się jak relację z walki bokserskiej. Mnóstwo ciosów przyjętych, mnóstwo wyprowadzonych, kilka niepotrzebnie, których sam Arek dziś żałuje. Choć czasem musi się oprzeć o liny, nie poddaje się, nie pozwala powalić losowi, kontruje, walczy…
Michał Pol, redaktor naczelny „Przeglądu Sportowego”

Kawał dobrego bramkarza i jeszcze lepszego człowieka. Szkoda, że dopadła go choroba, bo w Ekstraklasie pokazałby, co potrafi. Wielu polskich piłkarzy wyjechało za granicę i przepadło. On był gwiazdą duńskiej ligi.
Piotr Świerczewski

Twardziel, charakterny gość. Miał bardzo dobre serce. Po meczach lubił się zabawić – nie zabraniałem mu, dopóki nie przekraczał granic, a to mu się raczej nie zdarzało. A że potem coś się z nim działo? Ponoć każdy bramkarz ma nierówno pod kopułą.
Janusz Wójcik

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7924-606-9
Rozmiar pliku: 8,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Czasem trzeba spisać swoje życie, żeby zrozumieć, jak wiele walk się stoczyło. Będąc w środku zawieruchy, skupiasz się na tym, by utrzymać równowagę, dopiero potem zauważasz siniaki. O tym, czy jesteś zwycięzcą, nie świadczy wygrana, ale fakt, że się nie poddałeś. Nie mam wątpliwości: jestem zwycięzcą. Przeczytajcie tę książkę, a zrozumiecie dlaczego. Jest prawdziwa, dramatyczna, momentami zabawna, czasem szokująca. Przede wszystkim jednak szczera, choć ta szczerość mnóstwo mnie kosztowała. Bardzo chciałem ominąć rozdział o byłej żonie, o feralnej niedzieli, która całkowicie odmieniła moje życie. Przez ostatnie lata jednak namnożyło się o mnie za dużo fałszywych opowieści i plotek, bym mógł to w ten sposób zostawić. W Polsce opowiadam o tym tak szczegółowo po raz pierwszy. I ostatni. Uszanujcie to, nie dopytujcie więcej. Wyjaśniłem wszystko, zostawiam to za sobą. To przeszłość. A ja chcę żyć tylko tym, co jest i co będzie. Choroba uświadomiła mi, że nie ma sensu roztrząsać tego, czego już nie zmienimy. W dniu, w którym dowiadujesz się, że możesz umrzeć, świat zaczyna nagle wyglądać zupełnie inaczej. Staje się bardziej wartościowy.

W tej książce nie mówię wam, co macie myśleć. Opowiadam tylko, co naprawdę działo się w moim życiu. Zanim mnie ocenicie, przeczytajcie ją do końca. I zapamiętajcie, że z każdego bagna można się wygrzebać. Nikt nie wie tego lepiej niż ja.

Arkadiusz Onyszko, fucking Polak1. KTOŚ MUSI UMRZEĆ

Kiedyś brzydziłem się krwi. Na jej widok robiło mi się słabo. Teraz patrzę na nią jak na piasek w klepsydrze. Kap, kap, kap… Odlicza mój czas.

– Dlaczego masz trzecią igłę? – zagaduje mnie salowa po dwóch godzinach dializ.

– Pielęgniarka nie mogła się wkłuć, więc wbiła się w nowe miejsce.

– Dobrze zrobiła. Dostałeś lek przeciwzakrzepowy, mógłbyś się wykrwawić.

Z ręki, kilkanaście centymetrów nad nadgarstkiem, wystają mi trzy gumowe rurki. Skóra jest już nabrzmiała. Pod nią zrobili przetokę, czyli zespolili żyłę z tętnicą, by można się było w to miejsce wkłuwać dziesiątki, setki razy. Właściwie nie wiadomo ile, nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak długo to jeszcze potrwa. Trzy razy w tygodniu muszę być w szpitalu punktualnie o szóstej rano. Spędzam pięć godzin podłączony do sprzętu, który wygląda jak pralka. Albo jak duża mikrofalówka. To moja sztuczna nerka.

Widzę, jak czasem ludzie na mnie patrzą. „Oszust, zależy mu tylko na pieniądzach” – szepczą jedni. Inni rozpoznają tego psychopatę, który pobił w Danii żonę. Mam to gdzieś. W tej surowej białej sali wszyscy są równi. Nikt nie jest w stanie sam wydostać się z tego bagna, nazwisko nie ma znaczenia. Każdy czeka i spogląda na swój telefon z nadzieją, że kiedyś usłyszy w nim upragnione słowa: „Mamy dla ciebie nerkę”. Ale aparat nie dzwoni. Ktoś musi zginąć, byśmy my mogli normalnie żyć.

Mam bardzo dużo czasu, by o tym myśleć. Zastanawiać się, dlaczego ja. Wiele godzin szukałem odpowiedzi na to pytanie, a gdy ją znalazłem, okazała się banalnie prosta. Zniszczył mnie stres.

Nerki nie wytrzymały wysokiego ciśnienia, które przez ostatnich kilka lat podnosiło mi się dość regularnie. Sprawa w sądzie, pobyt w więzieniu, dzieci, które nie chciały mnie znać, książka, która wywołała skandal w Danii – powodów do stresu miałem aż nadto. Czy mogłem tego uniknąć? Czy jestem takim skurwysynem, jak twierdzi moja była żona, czy po prostu miałem pecha, trafiłem na niewłaściwych ludzi? Leżąc co dwa dni na dializach, nie potrafię przestać się nad tym zastanawiać. Co jakiś czas z tych rozmyślań wyrywa mnie salowa, lekarz albo po prostu cholerny ból.

Gdy pielęgniarka wbija igłę w to samo miejsce, nie reaguję. Nerwy wokół rany dawno obumarły, jakby fragment mojej ręki należał do kogoś innego. Ale kiedy musi się wbić w inny odcinek żyły, przez kolejne godziny czuję każdy mililitr przepływającej krwi.

Leżę i patrzę na to jak na jakiś serial. Obserwuję, jak razem z tą czerwoną cieczą wypompowuje się z mojego ciała cały syf. Mój organizm jest zatruty, nerki nie są już w stanie filtrować zanieczyszczonej krwi. Robi to ta pralka koło łóżka. Gdy wychodzę z sali po pięciu godzinach, czuję się tak, jakby mnie ktoś odwirował. A i działa podobnie – lekarz najpierw nastawia prędkość, z jaką krew jest przepompowywana, by potem wróciła do mnie czysta, wyprana, bez zarazków. Cud techniki.

Tylko że jestem jakiś znieczulony. Niby oczyszczony, ale nie czuję się dobrze. Wychodzę ze szpitala i mam wrażenie, że nie należę do świata, który widzę. Ludzie przechodzą obok mnie, ktoś coś mówi, gdzieś tam gra muzyka, ale ja jakbym tego nie dostrzegał, nie słyszał. Wzrok mam rozbiegany, nie mogę usiedzieć w miejscu, chodzę niespokojnie, czekam, aż ten stan minie. Czasem trwa to dwie, czasem trzy godziny. Nie powinienem w tym czasie prowadzić. Mimo to za każdym razem prosto z dializ wskakuję do samochodu i odjeżdżam.

– Musimy zmienić prędkość – po raz kolejny wyrywa mnie z rozmyślań pielęgniarka. Ta sama, która podłączała mnie do tego sprzętu po raz pierwszy, w marcu 2011 roku. Wcześniej przez kilka miesięcy łudziłem się, że dializ uda się uniknąć. Choć tak naprawdę powinienem je mieć od dnia, w którym dowiedziałem się o swojej chorobie.2. FINANSOWE ELDORADO

Maj 2010

Podkręciłem klimatyzację. To dopiero końcówka maja, a przez skwar trudno oddychać. W stolicy upał daje w kość mocniej niż w Wodzisławiu. Nie było sensu tam zostawać. Odra spadła z ligi, a ja byłem zbyt dobry, by grać na zapleczu ekstraklasy. Skończył mi się kontrakt, ofert nie brakowało. Nie to, co pół roku wcześ-
niej, kiedy śląski klub był dla mnie ostatnią deską ratunku.

Leżałem w pokoju hotelowym, czekałem, aż zadzwoni telefon. Nie przyjechałem do Warszawy na urlop, chciałem jak najszybciej znaleźć nowy zespół, by spokojnie udać się na wakacje do Dubaju. Zasłużyłem na odpoczynek.

Do stolicy ściągnął mnie menedżer Jarek Kołakowski. Opłacił hotel w samym centrum, chciał mnie mieć pod ręką. Prowadził negocjacje z Polonią Warszawa, choć byłem już poniekąd dogadany z Wisłą Kraków. Jeszcze jako piłkarz Odry odbyłem z nimi wstępną rozmowę.

Kołakowski przedstawił mi warunki, jakie proponował właściciel Czarnych Koszul Józef Wojciechowski:

– W Polonii dają ci pięćdziesiąt tysięcy złotych miesięcznie, trzyletni kontrakt, mieszkanie na Woli.

– Zgadzam się. Podpisujmy.

Wystarczyło, że podał mi te liczby, nie musiał mówić nic więcej. 36 lat na karku, trzeba myśleć o finansach, bo wiadomo, że jest już bliżej końca niż dalej. Wisła oferowała dziesięć tysięcy mniej, a w Polonii do tej sumy dochodziły jeszcze „wyjściówki”. Nie musiałem też płacić Jarkowi prowizji z własnej kieszeni, co byłoby konieczne, gdybym zdecydował się na grę w Krakowie. Tam nie chcą z nim współpracować.

Dyrektor wykonawczy Wisły Jakub Jarosz stawiał sprawę jas-
no, kiedy spotkałem się z nim w maju w jednej z krakowskich restauracji:

– Sam musisz rozliczyć się z Kołakowskim. My negocjujemy bezpośrednio z tobą.

Chciałem być fair wobec Jarka. W końcu gdy w Danii wdepnąłem w gówno, jako jedyny wyciągnął do mnie rękę. Załatwił mi kontrakt w Odrze, co było strzałem w dziesiątkę. W Wiśle nie chcieli również wypłacić mi jednorazowej premii. Zazwyczaj daje się ją piłkarzom z kartą zawodniczą na ręku – ale nie w Krakowie. Prezes Polonii był dużo hojniejszy.

– Jarek, chcę dostać osiemdziesiąt tysięcy za podpis. Ile wynegocjujesz dla siebie, to już mnie nie interesuje. Ufam ci, wierzę, że obu nam się to opłaci.

– Zgoda, tak zrobimy. Przyjadę po ciebie jutro o dwunastej i pojedziemy do siedziby J.W. Construction podpisać papiery.

Pewnie ugrał na tym więcej niż ja, bo wiadomo, że w Polonii płacili dużo. Ale to nie była moja sprawa. Jestem dorosły, skoro coś ustaliliśmy, to się tego trzymałem.

O garniturze w taką pogodę nie było mowy, ale podczas pierwszego spotkania z nowym pracodawcą chciałem być elegancki. Włożyłem koszulę, dżinsy. Pojechała ze mną Samantha, dziewczyna, którą poznałem wiosną 2008 roku w Odense. Pracowała jako kelnerka w restauracji Café Kræz. Od razu zwróciłem na nią uwagę: piękna blondynka, miła, ale zdecydowana. Wciąż byłem wtedy z Anną, dlatego nawet nie przyszło mi do głowy, by ją podrywać, nawet gdy kilka razy spotkałem ją w dyskotece Retro. Lubiłem z nią rozmawiać, szczególnie o samochodach, traktowałem ją jak przyjaciółkę. Po kłótni z Anną i sprawie w sądzie nasze relacje zaczęły się jednak zmieniać. Zabrałem ją na kolację, zaczęliśmy się spotykać każdego dnia. W końcu przestałem zwracać uwagę na fakt, że jest ode mnie aż 14 lat młodsza. Zdawała mi się dojrzalsza niż inne dziewczyny w jej wieku, umiała słuchać. Właśnie w owym czasie najbardziej potrzebowałem zrozumienia, a ona mi je oferowała.

Jej ojciec należał do Hells Angels, znanego międzynarodowego gangu motocyklowego. Imponowała mi solidarność panująca wśród członków tej grupy. Gdy ojciec Samanthy siedział w więzieniu, jego kumple z Hells Angels dawali jej prezenty na święta. Zawsze mogła na nich liczyć. Podoba mi się, gdy ludzie kierują się w życiu zasadami.

Zmiana klubu była decyzją ważną nie tylko dla mnie, ale i dla Samanthy. Planowaliśmy, że ze mną zamieszka. Dania leży daleko od Warszawy, związek na odległość byłby więc męczący. Coś już na ten temat wiedziałem, bo moja dziewczyna nie zdecydowała się przeprowadzić do Wodzisławia. Gdy przyjechała tam po raz pierwszy, skończyło się płaczem.

– Co ty tu, do cholery, robisz?! Jak możesz żyć w takim miejscu?! – Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego się na to zdecydowałem. Różnica między Odense a Wodzisławiem była kolosalna. I nie tylko dlatego, że polskie miasto było ponad trzy razy mniejsze od duńskiego. Po prostu wyglądało tak, jakby czas zatrzymał się tam wiele lat temu.

Ale po pierwszym dniu w stolicy Samantha stwierdziła:

– Nawet Kopenhaga jest mniejsza od Warszawy. Zostańmy tu.

Wszystko się układało, najbardziej podobały jej się w Polsce niskie ceny. Sam pamiętam, jaki przeżyłem szok, gdy w 1999 roku pojechałem do Danii na testy. Zaprosił mnie Ryszard Kowenicki, były piłkarz wielkiego Widzewa. Poszliśmy do pubu, miałem przy sobie 100 koron, czyli 50 złotych. Na koniec chciałem uregulować rachunek. Nie miałem pojęcia, że będzie aż tak wysoki. Zapłaciłem za dwa piwa, wydając w ten sposób wszystkie pieniądze, które zabrałem z Polski. Dziś jest tam jeszcze drożej. Jeśli niektórzy ludzie w Polsce uważają, że u nas ceny są za wysokie, powinni wybrać się na weekend do Skandynawii. Za chleb trzeba zapłacić w piekarni 27 koron (około 15 złotych), za czekoladę
20 koron (około 11 złotych).

Radzymińska 326. Pod tym adresem mieści się siedziba firmy J.W. Construction, której właścicielem jest prezes Polonii Józef Wojciechowski. Pokaźny biurowiec, kilkanaście lat wcześ-
niej z pewnością robił wrażenie, po latach jednak imponował już głównie wielkością. Miałem nadzieję, że Wojciechowski będzie obecny przy podpisywaniu kontraktu. Chciałem go poznać. Słyszałem, że jest impulsywny, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało. Wyobrażałem sobie, że ma bardzo silny charakter, a ja szanuję takich ludzi.

Szkoda, że prezesa nie było w firmie. Przywitał nas prawnik Piotr Ciszewski, jego prawa ręka. Facet w średnim wieku, siwiejący, o okrągłej twarzy – od razu było widać, że to konkretny człowiek, który wie, czego chce. Po chwili pojawił się też Radek Majdan, którego znałem z reprezentacji olimpijskiej. Był jak zawsze dobrze ubrany. Pełnił funkcję dyrektora sportowego klubu, zajrzał, by się przywitać. Gabinet prezesa był zamknięty, przeszliśmy do sali konferencyjnej. Ciszewski miał już przy sobie gotowe dokumenty do podpisania. Usiedliśmy przy bardzo długim stole zastawionym butelkami z wodą mineralną, jakby zaraz miało się tam odbyć jakieś zebranie. Prawnik Wojciechowskiego zasiadł u szczytu, ja, Samantha i Kołakowski z boku. Szybko załatwiliśmy formalności, nawet nie czytałem umowy. Po to miałem menedżera, by dopilnował, aby była dla mnie korzystna. Gdybym mu nie ufał, musiał go sprawdzać, to jaki byłby sens takiej współpracy? Wszystko działo się błyskawicznie, Polonia nie chciała, żebym przechodził nawet testy medyczne. Dla mnie nie miało to znaczenia. Czułem się dobrze, więc i tak nie przewidywałem żadnych kłopotów. Byłem zadowolony, że tak szybko wszystko załatwiliśmy. Dubaj czekał!

Jestem przekonany, że Kołakowskiemu przez myśl nie przeszło, że jestem tak poważnie chory. Obaj nie mieliśmy o tym pojęcia. Gdybym o tym wiedział, siedziałbym u lekarza, zamiast negocjować kontrakt. Czym jednak miałem się martwić, skoro wiosną interwencjami w barwach Odry sprawiałem, że ludzie łapali się za głowy z niedowierzania, jak mogłem tyle lat spędzić zapomniany w Danii? Myślałem, że po kilkunastu miesiącach skandali wreszcie zaczynam życie na nowo.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: