Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tischner. Podróż - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 maja 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Tischner. Podróż - ebook

W piętnastą rocznicę śmierci Józefa Tischnera przypominamy legendarną postać księdza i filozofa, którego życie obrosło w setki anegdot.

Ta opowieść jest ich kolażem, historią pasjonującą, snutą przez charyzmatyczne i barwne postacie z najbliższego kręgu przyjaciół i współpracowników. Jakim był człowiekiem? Czym były dla niego dom i ukochane góry, bez których nie powstałaby potem słynna Filozofia po góralsku? Dlaczego tak ważne były dla niego dzieci, dla których celebrował specjalne msze? Na czym polegały wielkie spory ideowe, toczone przez Tischnera m.in. na łamach „Tygodnika Powszechnego” i jak pracowało się w tej legendarnej redakcji? Dlaczego w Radiu Maryja mówiono o nim „tak zwany ksiądz Tischner”? Co stało u podstaw jego zainteresowania polityką, dlaczego nie chciał być politycznym aktywistą i o czym pisał w głośnym zbiorze esejów Etyka solidarności? Czym była przyjaźń z Karolem Wojtyłą?  Co dziś powiedziałby nam Tischner?

O księdzu Tischnerze opowiadają członkowie jego rodziny, znajomi, przyjaciele, współpracownicy. Są wśród nich osoby, których nikomu nie trzeba przedstawiać: ksiądz Adam Boniecki, Krzysztof Kozłowski, biskup Tadeusz Pieronek, Tadeusz Mazowiecki, kardynał Stanisław Dziwisz, Lech Wałęsa, Józefa Hennelowa, Adam Michnik, Jacek Żakowski, Piotr Mucharski i wiele innych.

Jest wreszcie sam Józef Tischner, komentujący swe życie i dzieło. Zawsze celnie i tak pięknie, by wspomnieć słowa o domu: Przestrzenią człowiekowi najbliższą jest dom. Wszystkie drogi człowieka przez świat mierzą się odległością od domu.

Tę książkę – będącą zarówno wszechstronną biografią Tischnera, jak i biografią Polski drugiej połowy XX wieku – czyta się jednym tchem, nawet jeśli dotyczy kwestii skomplikowanych. Autorzy zadbali o to, bo z pewnością tego chciałby sam bohater. Fenomen popularności i oddziaływania Tischnera na ludzi prostych i inteligentów, na wierzących i niewierzących, polegał bowiem na tym, że wszystko umiał klarownie wyjaśnić.

Tischner – przypomina Krzysztof Kozłowski – nawet jeśli był trudny, to nie chciał być trudny i bardzo był wdzięczny, jeżeli zwracało mu się uwagę: „Wiesz, to jest mało zrozumiałe”. Bo dla Tischnera mądrość (…) wtedy miała sens, jeżeli nie była wyrażona w żargonie filozoficzno-naukowym, tylko była przekładalna na język normalny, aż po góralszczyznę. Wtedy dopiero mądrość ma sens, wtedy dopiero jest się z ludźmi.

Wiesz, kiedy patrzę na moją robotę jako księdza i filozofa, wtedy łapię się na tym, że przez te kilkadziesiąt lat pracowałem głównie nad ludzką nadzieją.

Józef Tischner

Ksiądz Tischner był diagnostą Polski i – jak by go można nazwać jego słowami – polskiej duszy.

Tadeusz Mazowiecki

Wszystkie spotkania z Profesorem były ważne, bo on mówił prosto i to mówił takie słowa, które każdy pamięta.

Anna Dymna

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8032-022-2
Rozmiar pliku: 13 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Leszek Kołakowski

Józef Tischner – mój przyjaciel, przyjaciel świata

Pamiętam dzień, w którym po raz pierwszy spotkałem Józefa Tischnera, pamiętam też dzień, w którym widziałem go po raz ostatni. Pierwszy raz było to w Heidelbergu na polsko-niemieckiej konferencji, której tematu, wyznaję, nie pamiętam, a którą przygotował Krzysztof Michalski. Ostatni raz było to w Londynie w szpitalu, gdzie go odwiedziłem; nie mógł już wtedy mówić, komunikował się, pisząc na kartkach albo za pośrednictwem swojego bratanka Łukasza, który się nim opiekował. Nie miał już długiego życia przed sobą; jak mi mówiono, nie przerażało go umieranie. Powiadał przecież, że nie Bóg wynalazł śmierć, ani człowiek, ale diabeł (kto wie, czy tak było, lecz jest to możliwa interpretacja działalności węża w raju). Cierpiał wiele, ale oddawał Bogu swoje cierpienie i nie skarżył się nigdy.

Był jednym z najniezwyklejszych ludzi, jakich przeznaczenie pozwoliło mi poznać. Zaprzyjaźniliśmy się natychmiast, przy pierwszym spotkaniu, i zaraz zaczęliśmy mówić sobie po imieniu. Nie spotykaliśmy się często: czasem gdym Kraków odwiedzał, a co dwa lata w Castel Gandolfo, na parodniowych debatach u papieża. Uczestnicy tych spotkań mogli widzieć, jak bardzo Jan Paweł II lubił i cenił Józefa. Spotkania te były formalnie zebraniami rady wiedeńskiego Instytutu Nauk o Człowieku, zorganizował je i prowadził Krzysztof Michalski razem z Tischnerem. Krzysztof mógłby opowiedzieć o nich więcej, niż ja potrafię.

Nie potrafiłbym też, w pamięci grzebiąc, streścić filozofii Tischnera. Nie sądzę zresztą, by był on w mniemaniu własnym twórcą jakiejś doktryny filozoficznej różnej od wszystkich innych. Był nauczycielem mądrości życiowej, nauczycielem nas wszystkich, cośmy go znali. Miał oczywiście doskonałe akademickie wykształcenie, napisał rozprawę doktorską, pod kierownictwem Ingardena, o Husserlu (nie czytałem tej rozprawy, przyznaję), ale w pismach swoich, w wykładach i dyskusjach nie z tej wiedzy mądrość swoją czerpał. Zapewne uważał, że to, co ważne dla życia naszego i dla naszego widzenia świata, zawiera się w tradycji Nowego Testamentu. Potrafił mówić przekonująco do uczonych, a także, jak mi opowiadano – do dzieci, którym głosił w kazaniach słowo boże. Kochał Polskę, przy czym, jak wszyscy wielcy Polacy, znał też dobrze okropne strony polskości – nienawiść, zawiść, nadęcie i głupotę – i umiał je bez obawy odsłaniać; kochał wolność jako największy dar boży człowiekowi dany, ale umiał też ujawniać jej nadużycia rozmaite, jej paradoksy i nieszczęścia, które można pod jej przykryciem powodować. Kochał Kościół Chrystusowy, ale nie wahał się odkrywać zło, jakie jego wyznawcy produkują, powołując się na chrześcijańskie reguły. Wiedział wszakże, że obok polskości szlachetnej, ożywionej duchem poświęcenia, odwagi i rozumu, istnieje polskość podła, a podobnie obok katolickości natchnionej słowami Kazania na Górze, istnieje katolickość podła, wypełniona nienawiścią i pychą. Wielekroć Józef był ofiarą tej katolickości nikczemnej i nienawidzącej, ale nigdy nie odpłacał jej tą samą monetą.

Bardzo rzadko można chyba spotkać kapłana prawdziwego, Bogu oddanego kapłana z takim jak Tischner zmysłem humoru. Zarówno jego sławne gadki góralskie i porzekadła, jak też reakcje na wszelkiego rodzaju sytuacje ludzkie, kłopoty i zdarzenia pełne były spontanicznego humoru, który czasem samego Pana Boga nie oszczędzał. Łączył ów humor z niezłomną wiarą chrześcijańską, a to, jak wszyscy wiemy, łatwe nie jest. Józef jednak, choć umiał igłą humoru przekłuwać głupotę i samochwalstwo, nie miał w sobie złości. Był życzliwy ludziom i życzliwy światu, widział w bycie całym, choćby złem zatrutym, piękno i blask chwały bożej. Spodziewał się na pewno, że również po przestąpieniu ostatniej przepaści będzie się za nas modlił, nie tylko za przyjaciół.

25 sierpnia 2008 roku

Tischner: Problemem najciekawszym, najpiękniejszym jest problem jeden, w jaki sposób człowiek może obudzić w drugim człowieku poczucie wolności. Bo zazwyczaj zastanawiamy się nad tym, co ja powinienem zrobić, żeby drugim tak, a nie inaczej pokierować. Ale pokierować drugim to znaczy zagrać z nim w jakąś grę, może nawet zapanować nad nim. Tymczasem najgłębszym problemem wychowawczym nie jest to, w jaki sposób panować nad człowiekiem, ale w jaki sposób obudzić w nim człowieczeństwo. A człowieczeństwem tym jest wolność.

„Człowiek tym się różni od innych istot na tej ziemi, że potrafi na zło odpowiedzieć dobrem. Tego nawet aniołowie nie potrafią, bo aniołowie nie doświadczają żadnego zła. A człowiek doświadcza zła. I może ze zła budować dobro. Może tworzyć dobro ze zła, które go dotyka. Na tym polega wielkość człowieka, na tym polega jego godność, jego twórczość. Człowiek nie potrafi z niczego stworzyć drzewa, kamieni, domów. Ale potrafi zrobić większy cud: ze zła stworzyć dobro”.

Wiara ze słuchania. Kazania starosądeckie 1980–1992

Ludwik Maciasz

Tyj mondrości to ja go chyba naucył z Wawrzkiem, bo my mu straśnie ciekawe rzecy opowiadali. Bo jak cłowiek zyje całe zycie w górach, całe zycie, to straśnie duzo wie. No to my mu opowiadali, a on to słuchoł. I dlatego on mi wypowiedział w ostatnich latach juz prawie, ze jak oko nie widzi i ucho nie słyszy, to nie ma co opowiadać i pisać.

I to świento prowda. Trzeba z ludzi wycytać, wypisać i to opowiadać.

On tam se wziął i wycytał, bo on to coś tam wiedział na ten temat, a coś potem dołozył, bo tak lubił dołozyć, dość duzo dokładół.

Ale to z nos brół tę filozofię.

Wawrzyniec Kuchta

On miał taką dla mnie propozycję stale: „Słuchaj, Wawrzek, ty się chyba dasz najbardziej lubić”. No więc my se zawse posiedzieli, godali, my se zawse godali na ty. A Tischner był po prostu sensownym człowiekiem dla drugiego cłowieka.

Był taką prawą ręką dla cłowieka.

prof. Tadeusz Gadacz

Jeśli chodzi o ścisłą filozofię, to Tischner przede wszystkim był myślicielem wyrastającym z tradycji fenomenologicznej, którą przekształcił w duchu aksjologii, w duchu ogromnej wrażliwości na wartości. A potem opierając się na tej tradycji, stworzył swoją własną i oryginalną – choć oczywiście pozostającą pod wpływem Levinasa czy Rosenzweiga – filozofię dialogu. Filozofię, która wyrasta z fundamentalnego doświadczenia spotkania osoby z osobą.

Ludwik Maciasz

Co to znacy? No żyć z ludziami. No zycie z ludziami. Tak, to jest najwazniejsze. I jesce być mile widzianym w ludziach, bo jak cię ludzie nienawidzą, to cię i wygryzą. No ale co jego tak wygryzło, to sam nie wiem. Do czego to się dązyła ta choroba, ze tak się stało?

prof. Tadeusz Gadacz

Jeśli są wartości w świecie platońskich idei, takie stałe i niezmienne, jak prawda, dobro i piękno, to w relacjach ludzkiej egzystencji znajdują się one w sytuacji dramatycznego napięcia. I czasami jest tak, że prawda nie jest dobra, że piękno nie jest prawdziwe, że człowiek musi w tych sytuacjach dramatycznych wybierać... To był żywioł, jak on to nazywał, agatologii. To jest tradycja filozofii XX wieku, ale Tischner nadał jej własne, oryginalne rysy w postaci filozofii dramatu.

Ludwik Maciasz

On by nie miał skąd zacerpnąć tych wiadomości, choćby tych filozofyji. Nie miał skąd. Co w ksiązkach piszą, to piszą, to moze pisą i wszyćko prowdy. Ja tam nie wiem... Ja na przykład, to... tak cytać nie umiem, ale ludzie mi opowiadajom o takich róznych dawnych przytrafunkach, bacach, nie bacach, o górach, dziwach, o carach i nie carach. Więc to nie jest prowda co oni piszą w tych ksiązkach, ino to jest prowda co było.

Wawrzyniec Kuchta

On to miał uzdolnienia rózne, bo miał w tym kierunku po prostu rozmysł róznorodny, no nie? I chodziło o to, że on z jednego mojego słowa pisał. Jak to powiedział: „Wawrzek, ja mogę sto zdań z tego jednego twojego słowa napisać”. Chociaż ja se z tego sprawy nie zdaje, bo ja jestem analfabeta. Ale jemu to się straśnie podobało.

Ludwik Maciasz

Spotykaliśmy się często i często my tematy ciekawe mieli, bo ja jak tu żyję przeszło 83 lata, to wie pan co, straśną ciekawość mam z gór i ze świata. No z gór to przede wsystkim. Po miastach nie jezdzę, nigdzie nie chodzę, ino te góry som wazne.

Wanda Czubernatowa

Tischner lubił opowiadać taką anegdotę. Umarł Maciek, taki strasny pijok. A jak umarł, to jeszcze miał ćwiarteczkę w garści. I tak burzy do bramy niebieskiej, a święty Pietrek go nie chce wpuścić. A on mu: „A święty Pietrze, łyknijcie se ze mną, bo ja nie dam rady sam pić, bo ja to i pijak, ale musę z kimsik”. I tak go nukał, nukał, az święty Pietrek łyknoł. A potem się pyta: „Chłopie, tyś to pił?”. „No piłem”. „Codziennie?”. „No, codziennie”. „To pódź w bramy niebieskie, bo tyś jest męczennik, a nie grzesznik”.

Wanda Czubernatowa

Podhale to jest ładny świat. Ładny krajobraz. No więc każdy, kto żyje w tym krajobrazie i w tym świecie, musi być ładny i dobry, i więcej rozumie, więcej widzi, i więcej słyszy – bo ma bliżej do nieba. I jakaś taka sprawa jest, że ci górale są tacy otwarci, tacy serdeczni: jak bić to bić, jak pić to pić, jak gadać to gadać.

Marianna Kuchta

Żyliśmy z Tischnerem jak z najbliższą rodziną. No dodawał życia człowiekowi zawsze. Naprawdę każdemu chciał pomóc, nawet biednemu robakowi by pomógł, jakby mógł.

Tuśmy siano grabili, on przyjechał i widział, ze sie do jakiej burzy bierze, to zrzucił plecak koło muru i mówi: „Wawrzek, daj grabie, pomogę”. Jak zwykły, normalny chłop. I pomógł nam i dobre było, i jo godom: „Jakze to wypada na księdza?”. „A co to, jo jest taki człowiek jak ty”.

Wanda Czubernatowa

Tischner lubił opowiadać taką anegdotę. Oto umarł taki jeden Maciek, taki strasny pijok. A jak umarł, to jeszcze miał ćwiarteczkę w garści. I z tą ćwiarteczką burzy do bramy niebieskiej, a święty Pietrek go nie chce wpuścić: „O ty pijaku paskudny! Idźze! Co ty chcesz?”. A on mu: „A święty Pietrze, łyknijcie se ze mną, bo ja nie dam rady sam pić, bo ja to i pijak, ale musę z kimsik”. I tak go nukał, nukał, az święty Pietrek łyknoł. Łyknoł i się przewrócił. A potem się pyta: „Chłopie, tyś to pił?”. „No piłem”. „Codziennie?”. „No, codziennie”. „To pódź w bramy niebieskie, bo tyś jest męczennik, a nie grzesznik”.

Tak: Tischner wszystko potrafił obrócić w żart, anegdotę. Przyjazny był ludziom, przyjazny był całemu światu.

No ale nieszczęście potem takie na niego przyszło, że chorował i się ogromnie męczył. Dobrze, że miał dobrą rodzinę. Bo widzisz cłeku: nie masz baby, nie masz dzieci – z jednej strony dobrze. A z drugiej strony: co ci zakonnica poradzi? Najwyżej ci uwarzy jakąś chudą polewkę. A tak to nim się bratowa zajęła, no i w ogóle rodzina.

Marianna Kuchta

Nieraz to myśmy tak rozmawiali z nim jak jo z bratem, choć ta jo z bratem tak nie rozmawiałam, jak z księdzem Tischnerem. Pamiętam, jakeśmy grabili coś i tak my się zgodali. Jo mu mówię tak: „Księze, czemu taka nienawiść jeden na drugiego – godom – kieby mógł toby kamieniem do człowieka rzucił?”. A on mi mówi: „Maryś, Pan Bóg każdego lubi. A kto do ciebie kamieniem, ty do niego chlebem, a będziesz widziała, ze na pewno mu serce zmięknie i obróci w dobro”.

Wanda Czubernatowa

Bo górale to są takie mohikany. Indiany takie ostatnie polskie. Im to się zawsze wydawało, że oni są najlepsi na świecie. Ino, że tak się przez ta laty troszkę się przymulili, troszeczkę się zaboczyli, troszeczkę się przynapili, aż tu się Józiu Tischner ostał i powiedział im: „Chłopy, wyście są filozofy, wyście są mądrzy, wyście są najlepsi na świecie”. No i uwierzyli. I polubili go za te kazania, za tę bezpośredniość. Nigdy nie bronił, żeby na przykład – jak to inny ksiądz – a nie pij, a nie kurz, a nie uwodź babów. Zawse racej mówił: „Ty rób wszystko, ino zebys do chałupy trafił”.

TISCHNER: Drogi Jasiu! (...) Piszesz o „skundleniu” podhalańskiej braci. Podhale to jest takie miejsce, gdzie gromadzą się wszelkie grzechy ludzkie w doskonałej krasie. Ino cały sęk w tym, że do grzechów został dołączony urok, jakiego gdzie indziej nie ma. W końcu te „łajdackie natury” potrafią zagrać, zaśpiewać, roześmiać się, a poza tym – pokochać wolność. Niewolniki to one nie są. Mają z tym kłopot baby, mają proboszcze, ale to są piękne kłopoty. Gdzie indziej też są kłopoty, tyle że nie ma już piękna. (...) A przecież nie to było i jest najważniejsze. Najważniejsza jest „mędrość w oku” – umiejętność patrzenia na świat i widzenia świata. Cechą mądrości jest i to, że nie daje się zniewolić temu, co jest. Chciałem zwrócić na to uwagę. Mam nadzieję, że pobudzę innych w tym kierunku. To i owo zrobią lepiej niż ja.

Wawrzyniec Kuchta

On to miał uzdolnienia różne, bo miał w tym kierunku po prostu rozmysł różnorodny, no nie? I chodziło o to, że on z jednego mojego słowa pisał. Jak to powiedział: „Wawrzek, ja mogę sto zdań z tego jednego twojego słowa napisać”. Chociaż ja se z tego sprawy nie zdaje, bo ja jestem analfabeta. Ale jemu to się straśnie podobało.„No i jo tyz nic inksego nie robiem, ino tak chodzem i namowiom, kogo mogem, coby sie, ani o ciało, ani o piniondze tak bardzo jedyn z drugim nie staroł, jako o duse, coby ona była nojlepso. Bo przecie nie z piniendzy dzielność sie biere ino piniondz z dzielności”.

Historia filozofii po góralsku

TISCHNER: (...) Ślady rodziny jakby urywają się w pierwszej połowie XVIII wieku, gdy w ogromnym pożarze w Starym Sączu spłonęły księgi metrykalne. (...) Nie jest wykluczone, że nasz przodek miał jakieś tam sympatie proaustriackie, być może służył w wojsku austriackim i wtedy dokonała się zmiana nazwiska na Tischner. Potem, w czasie okupacji, był pewien problem, bo rodzinę, która mieszkała w Starym Sączu, Niemcy chcieli wciągnąć na volkslistę. Ale rodzina postawiła opór i sięgając do tych metryk, wykazała polskie pochodzenie. I na tym się skończyło. Natomiast jeśli chodzi o korzenie rodziny matki, to jest to Jurgów, wioseczka w dolinie Białki, obok jest Bukowina Tatrzańska i wieś Białka właśnie, gdzie pojawia się nazwisko Chowaniec, typowe bardzo dla Podhala, choć ich przodkowie sięgają gdzieś okolic Poronina... Zresztą nie zdążyłem jeszcze sprawdzić metryk, bardzo ciekawych, bo pisanych najpierw po węgiersku, potem po słowacku, a dopiero potem po polsku. Jednym słowem – przez samo pochodzenie byłem skazany na szerokie horyzonty.

Marian Tischner

Tischnerowie idą ze Starego Sącza. To tam, od strony ojca jest dosyć liczna nasza rodzina. Ojciec miał tam bowiem aż czterech braci i dwie siostry. A ze strony matki to jest właśnie ten Jurgów, taka wioska pod samymi Tatrami.

Marek Tischner

Józiu bardzo się zainteresował korzeniami wtedy, gdy gdzieś na początku lat 70. zaczęła tu przyjeżdżać rodzina z Ameryki. Zaczął jakoś szperać po księgach parafialnych, a ja mu w tym towarzyszyłem. I tak doszperaliśmy się do tysiąc siedemset któregoś roku, to jest chyba do początków tych ksiąg. Wynikało z nich, że nasza rodzina – jeszcze przed austriackim czasem w Galicji – była rodziną stolarzy. A zatem byli to Stolarscy. Z tym, że Stolarscy zajmowali się głównie powroźnictwem. Potem, gdy przyszły czasy zaboru austriackiego, to któregoś z naszych prapradziadków wzięto do armii cesarskiej i już wrócił jako Stolarski vulgo Tischler, bo po prostu tak przetłumaczono „stolarza” na niemiecki. Lecz w księgach parafialnych (widać ksiądz nie dosłyszał), zapisano w tysiąc osiemset którymś roku zamiast Tischler – Tischner.

Kazimierz Tischner

Dla Józia najważniejszą osobą był nasz dziadek, Sebastian Chowaniec, który za pracę na rzecz odzyskania niepodległości dnia 21 kwietnia 1937 roku został odznaczony medalem przez pana Prezydenta Mościckiego – do dziś mamy legitymacje dziadka Sebastiana oraz wujka Józefa Chowańca.

TISCHNER: Jurgów to była wieś niewielka otoczona lasami polami nad rzeką, niedaleko Tatr, tam też dziadek pasał owce, gdy był jeszcze młody. Najstarszy wujek miał sklep towarów mieszanych, tam też lubiłem przesiadywać, bawiąc się z jego córkami Krzyśką i Marynką. Najwięcej jednak lubiłem dziadka i babkę. Dziadek zawsze majstrował mi różne zabawki, a babka dawała bardzo dobre jedzenie. Babka niestety nie żyje, zmarła z początkiem wojny. Gospodarstwo dziadka składało się z kilku krów, konia oraz dwóch świń, których bardzo się brat bał, gdyż jedna była czarna, a druga bez ucha.

Wszystkie drogi człowieka przez świat mierzą się odległością od domu.

Filozofia dramatu

Marian Tischner

Podziwiam dziadka, bo miał trzech synów, trzy córki, a wszystkie te córki wysłał do szkoły. To w tamtych czasach było ogromne wyzwanie. Bo po pierwsze – to kosztowało. Po drugie – dziewcząt się tak wtedy znowu nie kształciło. I wreszcie – to było po prostu technicznie trudne. One były z Jurgowa, a najbliższa stacja kolejowa to był Poronin. Wyjazd z Jurgowa do Poronina zabierał cały dzień. Ale matka tę szkołę skończyła. Szkołę – dziś powinno się ją nazwać szkołą pedagogiczną. Takie studium nauczycielskie.

Barbara Tischner

To się nazywało Seminarium Pedagogiczne...

Marian Tischner

Potem matka dostała posadę w Murzasichlu. Tam uczyła przez rok, by wreszcie przenieść się do Tylmanowej. Tam, w Tylmanowej poznała ojca.

Kazimierz Tischner

Wyszła za mąż za tatę, bo – jak cały czas później powtarzała – już jej pociąg odjeżdżał, swoje lata miała, a tata był bogaty, bo miał rower! No i tak cały czas sobie podkpiwała. Choć też powiedzmy szczerze, że nie bardzo jej ten tata pasował, bo on był z „Bryjowa”, a nie z jej rejonu. I potem cały czas wracała do wspomnień z Murzasichla...

Barbara Tischner

A pamiętasz, jak opowiadała, że wyszła za niego, bo mówił, że jak nie wyjdzie, to się zastrzeli?

Kazimierz Tischner

Tak, tak! Mama cały czas żartowała, że wyszła za mąż tylko dlatego, żeby się nie zastrzelił. I jeszcze powtarzała, że miała przecież wcześniej takiego udanego chłopaka z Murzasichla... Chwaliła się: on jej zrobił meble, ten nachtkastlik jej zrobił, on jej zrobił to, on jej zrobił tamto... „To był chłopok...” – wzdychała. Ale potrafiła stworzyć niezwykły dom. Nasz dom był otwarty dla wszystkich.

Marek Tischner

Babcia była bardzo opiekuńczą osobą, która nad nami stała trochę jak kwoka. Za to dziadek pozwalał nam na wiele. Poszedł kiedyś ze mną nad Dunajec i przysnął sobie na kamieniu, a ja się bawiłem w rzece. To było fajne! Bo przecież babcia by mnie zaraz z tego Dunajca wyciągnęła!

Jeszcze taki jeden obraz dziadka pamiętam: siedzi przy stole i czyta. On po prostu połykał książki. To historyczne, to biograficzne, a pewnie i wszystkie inne. Z nim się nie dało pogadać, bo tylko kurzył cigarety, czytał książki i nie było do niego dojścia.

Łukasz Tischner

Tak jak ja ich pamiętam, to dziadek i babcia to była kolosalna różnica temperamentów. Ogień i woda. Dziadek rzeczywiście był bardzo powściągliwy, małomówny, cały czas czytający książki, głównie – jak pamiętam – historyczne. I też, o czym warto jeszcze pamiętać, interesujący się polityką. Bardzo dobrze się na niej znał. To stąd się wzięła u Józia znajomość polityki od najmłodszych lat. Na przykład ten niebywały jak na szesnastolatka opis śmierci Gandhiego, a to konfliktu i zmian na Bliskim Wschodzie, a to jeszcze czegoś innego. Pisze to wszystko chłopak ze wsi, bez żadnego zaplecza! Więc to na pewno musiał mu zaszczepić dziadek.

Marian Tischner

Mama, gdy się spodziewała rozwiązania, to wcześniej zamówiła separatkę w szpitalu w Nowym Sączu. Kiedy więc bóle się zbliżały, czy wręcz – już nastąpiły, trzeba było ją szybko do tego Nowego Sącza zawieźć. Dzisiaj to jest drobiazg – samochodem można dojechać w 15 minut, góra pół godziny. Ale wtedy... Wtedy trzeba było mieć konia i wóz. Ojciec zamówił więc furmankę. Ale na tym wozie tak trzęsło, a jechało się długo, że mamę bóle porodowe wzięły na poważnie jeszcze przed Nowym Sączem. I wtedy, gdy już nie mogła wytrzymać, wstąpili do jej najstarszego brata, który mieszka w Starym Sączu, właśnie przy trasie Tylmanowa – Nowy Sącz. I tak to urodził się Józiu.

Dlatego mówimy, że Józiu w Starym Sączu urodził się przypadkowo, bo urodzić się miał w Nowym Sączu.

Świat mi się zbyt podoba, abym usiłował go zmieniać. Jestem jak lekarz, który zamiast leczyć, pracę doktorską z choroby pisze.

Myśli wyszukane

1931, 12 MARCA W Starym Sączu rodzi się Józef Tischner. Jego rodzice (Józef – z Sącza i mama Weronika z Chowańców – z Jurgowa) są nauczycielami

Łukasz Tischner

Trzeba jeszcze dodać, że dla ludzi z Podhala Sącz, Stary, a już na pewno Nowy, źle się kojarzył, bo tam był zawsze sąd dla zbójników. Więc Józiu, który wyrastał w etosie partyzancko-zbójnickim, uważał za dyshonor mówienie o swoim miejscu urodzenia. Dlatego też zawsze mówił o Łopusznej. Ale wtedy bracia, Kaziu czy Marian, bardzo chętnie przypominali, jak było naprawdę, niby niewinnie pytając, gdzie to się Józiu urodził.

Pamiętam, pod koniec lat 80. był pokaz filmu biograficznego o Józiu w kinie „Mikro” w Krakowie. Po pokazie słychać sakramentalne: „Czy są pytania z sali?”. Na to wstaje Kazimierz: „A ja chciałem zapytać: gdzie się urodził ksiądz Józef Tischner?”.

ks. Mieczysław Zoń

Ojciec Józka to Stary Sącz. Matka to Jurgów, czyli Spisz. Podkpiwaliśmy więc z niego: „Józef, co za górol z ciebie? Przecież ty żeś od powroźników, bo to powrozy kręcili Tischnerowie w Starym Sączu, a ty właśnie stamtąd...”. A on na to: „A jak kto się w chlewie urodził, to musi być świnią?”.

Marian Tischner

Z Tylmanowej, już z małym Józkiem, rodzice przenieśli się do Łopusznej, a to dlatego, że wtedy właśnie ojciec wygrał konkurs na kierownika szkoły – mógł iść albo na Bukowinę, albo do Łopusznej. Tato wybrał Łopuszną, bo Łopuszna robiła poważniejsze wrażenie: była bliżej Nowego Targu i stacji kolejowej.

W Łopusznej zamieszkali w wynajętym domu u Klamerusów, bo szkołę akurat remontowano. Dopiero po tym remoncie zamieszkali w budynku szkoły.

Maria Skorupka

Naprzeciwko nas byli: jedno podwórko, nie było tu płotu, ani nic innego... Całe podwórko szkolne było wolne – studnia na korbę była na środku, a do tej studni chodziliśmy razem i tak razem żyliśmy w zgodzie. We wszystkim. Ich kury jadły nasze ziarno, nasze kury jadły ich ziarno i dobrze było.

Ludwik Maciasz

Z Tischnerami znam się od dziecka, bo i do skoły chodziłem z nimi. Bywało, bawiłem Józka, woziłem go na takim wózku. No to ja go tak woził... A te drogi kamieniste, to kiedym go wywalił, to ta płakoł straśnie brzydko, i od ich ojca dostołem paskiem nie raz. A ich ojciec to dość uparcie bił. Raz pamiętam, że mie tak dobił, zem się i zesrał.

Stefania Gryglak

Później, jak my chodzili do pierwszej klasy, to też bez przerwy chodzili my do siebie: on do nas, my do nich. Najgorzej to się było uczyć, no bo jemu dobrze sło, a ja musiałam i barany paść, i krowy, i w domu porządki trzymać. Co gadać – trzeba było dużo robić, ale trzeba było słuchać. Poszliśmy krowy paść, to on ino broił, broił i więcej nic. Jeszcze ja potem oberwała, jak mu się coś stało, jak zdarł gdzie palce, albo co. „Czemu żeś go nie pilnowała!?”. A ja przecież miałam krowy i barany na pilnowanie, a nie jego!

Ale żyło się wspólnie, tak jak ze sąsiadami.

Maria Skorupka

Siedzimy przy stole, siostra, brat, najmłodszy brat, no i Józek. A miska była jedna, drewniana, ładna, a do tego, jak to na wsi, każdy trzymał łyżkę. Józek siedział naprzeciwko mnie przy tym stoliku, a na stoliku w misce ziemniaki były z kwaśnicą. Jemy to i jemy, ale jak ja chcę nabrać, to on mi z drugiej strony miski podbiera ziemniaki swoją łyżką i – ham. To ja patrzę na niego, co to on robi, ale on nic. Nic nie mówi. Ja się odwracam, a on zdążył przełknąć tamten kęs, i drugi raz – ham. I on tak potrafił psocić dużo razy.

Stefania Gryglak

On to miał tak: ma być zadanie odrobione. On zawsze był taki inny. Chciał pokazać, że „jo jest jo”. Jo jest Józek i koniec. Nie bał się ojca, nie bał się matki, a my się bali, my dzieci się bali, jak to zwykłe dzieci w szkole. To nie tak, jak dzisiejsze dzieci się uczą.

Jak mu raz podkradłam zadanie i napisali my jednakowo zadanie, to już nas ojciec jego posadził razem za karę. Ale nie jego dał do dziewczyn, ale mnie dał do chłopoków.

Kie pokusa duzo, to swoboda mniejso.

Wieści ze słuchanicy

Maria Skorupka

O, zabaw to tam było! Między innymi chcieli skakać z szopy na latawcu, na spadochronie. Wtedy mój brat wziął od mamy spódnicę góralską i z tą spódnicą wyszli na szopę, nadziali ją na siebie i tak skakali jakby ze spadochronem, a byliby sobie przecie głowy potłukli na amen.

1940 Tischnerowie przeprowadzają się z Łopusznej do Raby Wyżnej

Marian Tischner

Po wybuchu wojny było w domu jakoś inaczej. Miałem wtedy trzy i pół roku, ale pamiętam, że ta atmosfera z zewnątrz się odbijała w domu.

Najpierw było to jakieś głupie odebranie ojcu roweru przez Niemców, bo ojciec był jedynym człowiekiem, który miał w Łopusznej rower.

Potem przyszła wiadomość, że nauczyciele, którzy uczyli w tej szkole przed wojną, muszą się przenieść na inną placówkę.

Potem, że nie może w jednej szkole uczyć małżeństwo.

W ten sposób ojciec dostał skierowanie do Chabówki, gdzie dojeżdżał przez dwa miesiące, bo rodzice nie mogli tam znaleźć mieszkania. Udało im się to dopiero w Rabie Wyżnej. Był to stary dom, rozwalająca się jedna klasa, ale ojciec jakąś tam posadę znalazł. A my w tym samym czasie wynajmowaliśmy jeden pokój z kuchnią w małym domku.

Hieronim Trybuła „Hery”

To był mój rodzinny dom, postawiony w Rabie Wyżnej gdzieś w latach dwudziestych. Przed wojną mieszkało tutaj dosyć dużo letników, a w czasie okupacji zamieszkali tu państwo Tischnerowie. Tischnerowie mieli połówkę, pokój z kuchnią, ojcowie mieli z drugiej strony też pokój z kuchnią, a jeszcze siostra z mężem mieszkała na górze w pokoju letnim. I byli tu Tischnerowie dwa lata...

Zofia Bachul

Mieszkaliśmy razem, w jednym domu: cała nasza rodzina, rodzice, siostra Cela, brat Hery, ja. A obok mieszkali Tischnerowie – Józek miał swoje łóżko i biurko. Razem żeśmy się uczyli, do szkoły chodzili. Była jeszcze wersalka, a dalej – kuchnia. Tam przesiadywałam z panią Tischnerową – ona mnie uczyła gotować, pierogi kleić czy co. Bardzo mnie lubiła, bo byłam dosyć sprytna. A Józiu to tylko nauka i nauka, a uczył się bardzo dobrze i bardzo książek dużo czytał. Tak, że w klasie tośmy mu zazdrościli tej dużej wiedzy. My, dzieci wiejskie, tym bardziej za okupacji, tośmy tej wiedzy nie mieli. Bo to jednak książki szkolą człowieka.

Hieronim Trybuła

Po lekcjach, po szkole, mieliśmy zawsze jakaś zabawę. W zimie były to narty, troszkę lodowisko. To lodowisko to był taki staw rybny... Piękne lodowisko! Ale Józek tu na chwilę tylko szedł, a potem do domu. A my zostawaliśmy. Bo on miał taką uporządkowaną naturę. Do tego jego ojciec był rygorystyczny, pilnował go, więc i on sobie nie pozwalał na większe zabawy.

Zofia Bachul

On był raczej taki więcej wstydliwy. Taki jakby skrępowany, spięty. Wtedy nie umiał tak wejść i porozmawiać. Nigdy. Wiem, że nawet do spowiedzi poszedł z kartką. A ksiądz, który go spowiadał, zwinął tę kartkę i gada: „Z pamięci, a nie z kartki”.

Józek nie umiał też ze studni ciągnąć wody korbą, tylko musiał we wiadrze przynosić, chociaż mu było bardzo ciężko. Był taki nieporęczny, lewy. Woda się rozlewała, a on ledwie na kolanie to wiadro niósł.

Hieronim Trybuła

Okupacja, wiadomo, bieda. Jeść nie było co. Tośmy z Józkiem łazili do Kosicznego, taki potoczek, rzeczka nieduża. No i rybki my chwytali na koszyk. Gałązki brali my na koszyk i nim szturchali pod wodą. Józek się bał włożyć rękę pod wodę, ale ja wkładałem. I buch! Jest jedna rybka, mamusia usmaży. No i my se zjedli. A mój ojciec miał tu ule, pasiekę... „Heruś, powiedzże – mówi Józek – kiedy tata będzie brał ten miód? Bo byśmy tak zjedli ze dwie kromeczki z miodem... Taki chleb razowy posmarowany miodem tak dobrze smakuje – mówi Józek – że wiem, co to niebo w gębie!”.

Stefania Gryglak

On to miał tak: ma być zadanie odrobione. On zawsze był taki inny. Chciał pokazać, że „jo jest jo”. Jo jest Józek i koniec. Nie bał się ojca, nie bał się matki, a my się bali, my dzieci się bali, jak to zwykłe dzieci w szkole.

Zofia Bachul

Nawet w stajni świnkę żeśmy chowali, ale po kryjomu, bo nie było wolno. Przyłożona była słomą. Wreszcie kiedyś zabiliśmy ją wspólnie w nocy i się nią dzielili.

Marian Tischner

To z tamtego czasu pamiętam chwile grozy, bo ojciec razem ze starym Trybułą chowali świnię. A wtedy było tak, że po zabiciu trzeba było pół świni oddać Niemcom, a połowę można było zostawić sobie. Oni tego oczywiście nie zgłosili, świnię uszlachcili i rozebrali. I tak sobie w kuchni wisi, gdy nagle widzimy, a drogą idzie do nas granatowa policja. O Boże! Co się działo wtedy! W 10–15 minut wszystko trzeba było usunąć! To były chwile grozy, bo ci granatowi razem z Niemcami weszli. A tu naturalnie wokół jeszcze te zapachy... I nie było litości, bo za nieoddanie groziła kara śmierci.

Pamiętam jeszcze, że sąsiad czy może i sam ojciec, wódkę wyjął i poczęstował tych żandarmów. I tak to jakoś uszło im płazem. Ale to były już takie zdarzenia, w których Józiu brał udział i który to bardzo przeżywał.

Kazimierz Tylka

Z Józkiem Tischnerem chodziliśmy do jednej klasy i siedzieliśmy w jednej ławce. Józek, jak to się mówi, był trochę taki psotliwy. A że był chłopcem rosłym, wysokim i silnie zbudowanym, to czasami lubił krzywdę słabszym zrobić. I tego jego ojciec nie tolerował absolutnie i kilka razy nawet publicznie Józef w klasie za to oberwał.

Marian Tischner

Tak, w szkole z jednej strony myśmy mieli dobrze, a z drugiej strony źle, bo zawsze dzieci nauczyciela mają być najlepiej przygotowane i mają najlepiej odpowiadać. Pamiętam tę swoją obecność w szkole podstawowej i to, jak mnie ojciec uczył. Było tak, że każde dziecko to zawsze mogło nie odpowiedzieć na pytanie, ale jak ja nie odpowiedziałem, to było fatalnie.

Kazimierz Tylka

To były takie ciężkie czasy, że pani Tischnerowa, jak nie miała co ugotować, to przyszła i prosiła: „Chłopcy, idźcie złapcie rybę”.

No to my i chodzili.

Ale kiedyś nas taka nieprzyjemność spotkała, że przyszli niby rybacy jacyś. Ale to tak naprawdę Niemcy byli. Po cywilnemu przyszli, niby z wędkami, a my mieli już kilka tych ryb złapanych. A że rozebrani byliśmy, tylko w spodenkach jako takich i płótnianych koszulinach, bo lato było, więc tak, jak staliśmy, uciekliśmy w las. I do późnego wieczora nas w domu nie było, bo się chowaliśmy.

A ci Niemcy zabrali te zdjęte ubrania i zanieśli do sołtysa, by ogłosił, że ludzie mają zameldować na komisariat, czyich to chłopaków ubrania są. Ale wieczór, po cichu, Tischner poszedł do sołtysa, a że był nauczycielem, więc sołtys oddał mu wszystko i nic nie powiedział.

1942 Tischner-senior przenosi się do szkoły w Rogoźniku. Tu Tischner-junior kończy szkołę powszechną oraz – w tajnym nauczaniu – pierwszą klasę gimnazjalną

1945, STYCZEŃ Do Rogoźnika wchodzi armia radziecka. Po kilku miesiącach Tischnerowie wracają do Łopusznej

Marian Tischner

Po dwóch latach przenieśliśmy się do Rogoźnika. Tu otwarła się możliwość, żeby tato znów był kierownikiem szkoły, a i mieszkanie było w tej szkole.

Tam zamieszkaliśmy w szkole. Szkoła była jedynym murowanym domem w całej wsi. W styczniu 1945 przyszli Rosjanie (a front, jeden z najcięższych, utrzymywał się w Jabłonce aż dziewięć tygodni, mnóstwo ludzi tam poginęło) i ich sztab szukał domu, który by nie był drewniany. Tak to wypatrzyli naszą szkołę i nas wyrzucili.

Przez dwa tygodnie mieszkaliśmy u sąsiadów niedaleko od szkoły, a potem jeszcze się przenieśliśmy dalej, do drugiego domu.

Marianna Fudalewicz

W Rogoźniku był mój rodzinny dom, dom Wilkusów. Pomimo tego, że nasza rodzina była bardzo liczna, mój ojciec się zgodził i mieszkaliśmy wspólnie. Było dosyć ciasno, ale jakoś się pomieściliśmy i było fajnie.

Nas było aż dziesięć osób: siedmioro rodzeństwa, rodzice i dziadek, który jeszcze żył, a ich było czworo. Więc w sumie było nas sporo i jakoś trzeba było to wszystko pogodzić. Ale jakoś się ścieśniliśmy i spaliśmy po dwóch na jednym łóżku, żeby zrobić miejsce dla nich. Pani Tischnerowi gotowała na naszej wspólnej kuchni i tak to wspólnie żyliśmy.

To trwało dość długo, chyba ze dwa całe miesiące.

Marian Tischner

Jakoś latem 1945 roku wyszło zarządzenie, że nauczyciele mogą wrócić do tych szkół, z których zostali po wybuchu wojny przesiedleni. Ojciec zadecydował, że wrócimy do Łopusznej.

I tak w Łopusznej znaleźliśmy się z powrotem we wrześniu 1945 roku.

Nie było tam nas przez pięć lat.

Ale jednak ten cały czas wojenny spędziliśmy na Podhalu.

TISCHNER: Ja myślę, że poczucie wolności jakie mam, zawdzięczam właśnie górskiemu krajobrazowi. Całe życie człowiek nie jest w stanie po szczytach chodzić, ale litości godny jest ten, kto nigdy na szczyt nie wyszedł. I chodzi nie tylko o szczyt góry, chodzi także o szczyt swojej własnej duszy.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: