Adam Mickiewicz. Tajemnice wiary, miłości i śmierci - Bohdan Urbankowski - ebook

Adam Mickiewicz. Tajemnice wiary, miłości i śmierci ebook

Bohdan Urbankowski

4,6

Opis

Wydawać by się mogło, że o Adamie Mickiewiczu nie da się już stworzyć żadnego odkrywczego dzieła. Bohdan Urbankowski – autor najlepszej monografii o Józefie Piłsudskim – wyrównuje rekord życiowy, udowadnia, że można o poecie napisać w sposób pasjonujący, nowatorski i zarazem jakże współczesny.

             W tej nietypowej biografii Urbankowski odkrywa tajemnice życia i twórczości Mickiewicza, opowiada o pierwszych miłościach poety i jego zagadkowej śmierci w Konstantynopolu, przytacza dokumenty wyjaśniające spór o jego książęce, szlacheckie, a nawet chłopskie pochodzenie, w oparciu o źródła obala „rewelacje” na temat żydowskiej proweniencji wieszcza. Z erudycją pisze o religijnych rozterkach i herezjach Mickiewicza, przybliża jego prekursorską filozofię i odurzenie mistycznym towianizmem, przy okazji rozstrzygając wieloletni spór o ewentualną agenturalność Andrzeja Towiańskiego. Łącząc wiedzę z wnikliwością detektywa, autor analizuje rzekome szyfry dzieł Mickiewicza.

             Dzieło Urbankowskiego potwierdza, iż słowa Zygmunta Krasińskiego My z niego wszyscy nie straciły na aktualności. 

             Dodatkową atrakcją książki są Listy w niebieskich kopertach  – nagradzany już i wystawiany, lecz dotąd niedrukowany zbiór wierszy poświęconych Mickiewiczowi. Układają się one w epicką opowieść, która sięga zaświatów, lecz nawet i tam się nie kończy. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 708

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (8 ocen)
5
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Bohdan Urbankowski Adam Mickiewicz Tajemnice wiary, miłości i śmierci ISBN: 978-83-65521-59-0 Copyright © Bohdan Urbankowski, 2016 Redakcja: Anna Wnękowska Projekt okładki: Anna Damasiewicz Projekt typograficzny i łamanie: Grzegorz Kalisiak | Pracownia Liternictwa i Grafiki Zdjęcia: Agencja East News (jeśli nie zaznaczono inaczej) Wydanie I w tej edycji Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67, faks 61 852 63 26 Dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.

Zamiast wstępu. Prolegomena do nauki o niewiedzy

Biografia Adama Mickiewicza jest jak fresk poddawany tylu kultowym zabiegom, tylu próbom okadzenia przez wyznawców i okaleczenia przez bluźnierców, że coraz mniej przypomina oryginał.

Dlatego — mimo ogromnej literatury poświęconej Adamowi Mickiewiczowi — wiele momentów jego życia nie zostało wyjaśnionych, wiele zaś zostało zaciemnionych wtórnie wskutek nadmiaru informacji sprzecznych, a także wskutek panowania nad naszą świadomością mitów przesłaniających wiedzę. W obronie pewnego typu mitów uruchomiona została nowa cenzura: instytucja poprawności politycznej. Niektóre z mitów — np. o żydowskim pochodzeniu matki Mickiewicza czy o romansie poety z „żydowską księżniczką” — stały się swego rodzaju testami na poprawność polityczną i „tolerancję”. Niewykluczone, iż wkrótce ukażą się książki dowodzące, że wieszcz był siedmiobarwnym pederastą, po cichu uprawiał ekologię, a na zapleczu zoofilię. Poglądy sprzeczne z tymi twierdzeniami karane będą stosem — niczym kłamstwa afroamerykańskie, jedwabieńskie czy grodzkie.

Stąd konieczność powtórnego zajęcia się życiorysem Mickiewicza.

Na wstępie chciałbym zaproponować wspólną refleksję nad naszą wspólną niewiedzą o tym niezwykłym poecie, polityku i reformatorze religijnym. Ta niewiedza jest także godna najwyższego podziwu i — wbrew pozorom — niezwykle urozmaicona. To czerń w wielu kolorach.

1. Niewiedza pospolita, utajniona, czyli wiedza potencjalna

Odmianę podstawową stanowi niewiedza tak podstępna, iż nawet nie zdajemy sobie sprawy, że padamy jej ofiarą. To coś gorszego niżeli białe plamy! Bo białe plamy widać, w tym zaś przypadku nic nie wzbudza naszego niepokoju. Przeglądamy życiorys Mickiewicza i nawet nie zauważamy, iż nie wiadomo, co poeta robił, mając lat dziewięć, ani jakie miał książki w bibliotece. Dopiero kiedy w biografii Zygmunta Krasińskiego przeczytamy, że ów w dzieciństwie poznał sześć języków, a w swojej biblioteczce miał 133 tytuły francuskie na 39 polskich — wtedy wpada nam do głowy pytanie o biblioteczkę Mickiewicza. Albo: wiedząc, że Byron w wieku lat dziewięciu rozpoczął życie erotyczne ze służącą, zdobywamy się na pytanie, jaki też był stosunek naszego poety do ludu…

Wznosząc się na poziom teorii, możemy powiedzieć, iż ową podstępną, zamaskowaną niewiedzę pozwalają czasem wyrugować życiorysy innych twórców, traktowane jako układy odniesienia. Na ich podstawie można stworzyć życiorys modelowy — coś w rodzaju tablicy Mendelejewa dla biografów. Z tym, że jej puste pola nie czekają na chemiczne pierwiastki, ale na elementy życia i twórczości poety, które dopiero zostaną odkryte.

Niewiedza na temat faktów stanowi wyzwanie do poszukiwań. Odkrycie czegoś nowego w dziedzinie tak zbadanej, jak mickiewiczologia, coraz bardziej graniczy z cudem — jednak miłośnikom romantyzmu cuda wciąż jeszcze się trafiają. Prawdziwe jest zarówno stwierdzenie, że „Mickiewicz wciąż pisze”, jak i stwierdzenie, że o Mickiewiczu wciąż piszą jego bliżsi i dalsi znajomi. Żywi do żywych, umarli do umarłych, a czasem umarli do żywych i odwrotnie. Dowodem listy. Wydana przez syna poety w latach 1870–1885 korespondencja Mickiewicza zawierała 544 listy; w 1911 roku ukazało się we Lwowie wydanie opracowane przez Mariana Reitera, zawierające już 882 listy do i od poety. Lecz umarli nie ustawali w pracy: w roku 1957 prof. Pigoń wydał już takich listów 1159. Niektóre z nich zawierały informacje wręcz sensacyjne, niektóre wskazywały nowe obszary poszukiwań. Jak wiemy, najwięcej tajemniczych dni życia przypadło na wakacje poety, zwłaszcza w 1823 i 1824 roku. Otóż wśród Pigoniowych odkryć znalazł się także list z lipca 1824 o wycieczce poety z Karoliną Kowalską do Połągi! Wycieczka ta mogła być finałem wieloletniej miłości, a mogła być przymiarką do ucieczki za granicę, do Prus. Znalazł się także list z 1833 roku świadczący o prawdziwej sytuacji Mickiewicza na wychodźstwie — uwielbiany i zapraszany przez całą emigrację, wieszcz pisze w nim, iż jest „bez butów prawie”. Znalazł się wreszcie znany wcześniej z cytatów i omówień list przyjaciela Moskala, Szymona Chlustina (datowany na 22 listopada 1831), list o tyle istotny, że potwierdził związki Mickiewicza z masonerią i oświeceniowym libertynizmem…

Ze znalezisk, które wyszły spod pióra poety, odnotować należy jego list do Stanisława Ankwicza, wysłany z Würzburga 28 lipca 1831 roku, a właściwie dwa zdania z tego listu: „Miałem był puścić się morzem z ciężkim ładunkiem i to się nie udało. Innych poleceń nie chciałem przyjąć, bo mam jeden tylko cel i jedną prośbę do Nieba — zajechać”. List ten potwierdza relację Wincentego Pola, iż w Paryżu rzeczywiście planowano wyprawy statkiem ze Szwecji do Połągi z ludźmi, bronią i zapasami wojennymi, i że Mickiewicz chciał zabrać się z takim transportem na Litwę. Wyjazd do Warszawy, której nie znał, choć ważny propagandowo, nie poruszał tak jego serca.

Relację Pola uważano za wymysł mający na celu usprawiedliwienie długiego zwlekania poety z wyjazdem do kraju. Nie jest jasne, czy chodziło o nieudaną wyprawę kapitana Jerzmanowskiego (który wyruszył z Londynu 9 lipca, lecz musiał spod Połągi zawrócić), czy o inną podobną inicjatywę, ani dlaczego Mickiewicz nie wyjechał wówczas, lecz dopiero około 23 lipca. Wyjaśnić te wątpliwości mógłby tylko kolejny list nadesłany do nas przez poetę.

Prócz Mickiewicza piszą jeszcze jego najbliżsi. Ujawniona ostatnio kolekcja prof. Tomasza Niewodniczańskiego z Bitburga zawiera m.in. zakupione w 1984 roku w paryskim antykwariacie listy Celiny Mickiewiczowej do męża i jej listy do Towiańskiego. Pisane, czasem prozą, czasem wierszem, intymne wyznania Mickiewiczowej ukazują nam osobowość szczerą do infantylizmu i — trzeba to powiedzieć — niezupełnie normalną. Listy do „Mistrza” i listy pisane pod jego wpływem wskazują winnego tego stanu: Towiański nie zlikwidował choroby Celiny, on ją tylko zagospodarował, by użyć do własnych potrzeb, przede wszystkim do manipulowania poetą. Myślę, że po literaturoznawcach listami tymi winni zająć się psychiatrzy, a nawet grafologowie…

Być może parę takich listów jeszcze nadejdzie; źródła ich jednak nie są niewyczerpalne, nawet jeśli biją w zaświatach. Jeżeli przez lat dwieście nie przebiły się na powierzchnię, to zapewne w większości już wyschły. Należy zatem zmienić strategię zdobywania informacji o poecie i próbować zbliżyć się — odchodząc. Trzeba zataczać coraz szersze kręgi, trzeba szukać już nie fotografii Mickiewicza, lecz fotografii innych ludzi — na których poeta mógłby pojawić się przypadkowo; badać archiwa nie rodziny Mickiewicza, lecz rodzin, z którymi poeta mógł się zetknąć, szukać jego śladów w miejscach coraz bardziej odległych od dróg, które najczęściej przemierzał. Chodzi o to, aby przypadek zmienić w świadomie stosowaną strategię.

Jako dobry przykład takiej — jeszcze intuicyjnie stosowanej — strategii może służyć praca Krzysztofa Rutkowskiego Stos dla Adama, oparta o badania archiwum Zgromadzenia Zmartwychwstańców. Mickiewicz — jak podkreśla sam autor — jest na kartach tej książki obecny, ale milczy. A jednak praca Rutkowskiego należy do tych, które w ostatnim dziesięcioleciu dodały najwięcej do wiedzy o poecie — o jego pracy nad przetwarzaniem zdesperowanych emigrantów w zakon i o walce zmartwychwstańców z towianizmem. Dawni wychowankowie Mickiewicza zwalczali potem poetę jako groźnego dla chrześcijaństwa heretyka powiązanego z żydostwem.

Ważnym przyczynkiem do portretu Mickiewicza okazało się też badanie dokumentów towiańczyków. Odnaleziony przez Pigonia, a opracowany przez Sudolskiego Dziennik Sprawy Bożej przyniósł materiały rewelacyjne, lecz wielu spraw nie rozstrzygał — może dlatego, iż jego autor, poeta i dawny belwederczyk, Seweryn Goszczyński, poddał go surowej cenzurze. Dopiero sięgnięcie po materiały bardziej odległe — po teksty pozostałe po włoskich (więc „pomickiewiczowskich”) wyznawcach „Mistrza” Andrzeja — pozwala owe wątpliwości przezwyciężyć. Ogromne znaczenie ma biografia Towiańskiego, której autorem był turyński, światowej sławy profesor Tancredi Canonico — w latach młodości podobno uratowany przez „Mistrza” przed samobójstwem. W przypadku tej biografii znaczące są nie tyle pochwały i wyrazy wdzięczności, ile pominięcia. Włosi też wierzą w nauki Towiańskiego — lecz nauki mocno zmodyfikowane: bliższe katolickiej ortodoksji wzbogaconej dyskretnie o teorię wędrówki dusz. We włoskim towianizmie Mickiewicz nie występuje już jako prorok, który w Dziadach przepowiedział nadejście Towiańskiego i budowę Trzeciego Kościoła, pojawi się on tylko jako element dekoracyjny, jako argument na rzecz tezy o sile „Mistrza”, który uzdrowił wyglądającą jak trup żonę poety, a jego samego nawrócił. Napoleon, którego uwielbiali polscy emigranci (a który mógłby drażnić Włochów), przestanie być drugim Chrystusem i zaświatowym opiekunem towiańczyków, znikną też rewelacje o „kolumnach duchów” wspomagających dzieło przebóstwienia świata, a miejsce Polski, jako następczyni Izraela, zajmie Italia. Wileński kauzyperda wiedział, co komu powiedzieć, by zostać „Mistrzem” Andrzejem…

Włoscy towiańczycy i bracia zmartwychwstańcy — to pierwsze z brzegu przykłady. Strategia coraz szerszych kręgów może przynieść jeszcze wiele odkryć, które pozwolą nam uzupełnić puste pola Mickiewiczowskiej „tablicy Mendelejewa”. Zaczynają działać prawa wielkich liczb. Gdyby do mickiewiczologii oddelegować odpowiednią liczbę fachowców, to po odpowiednio długim czasie znaleźliby oni wszystko, co jeszcze jest do znalezienia… No, prawie wszystko. Pewne pytania zapewne pozostaną bez odpowiedzi — i bardzo dobrze. Nie wiadomo i niech nie będzie wiadomo, jak wyglądały wspólne wyjazdy poety i doktorowej Kowalskiej nad morze, nie jest też rzeczą pewną, czy miłość Adama i Maryli, już po mężu Puttkamerowej, miała tak idealny charakter, jak tego chce legenda. Pozostawmy naszych bohaterów z ich tajemnicami, zwłaszcza kiedy nie mamy innego wyjścia. Trudno przecież przypuścić, by oderwany od życia współczesny badacz zdołał rozszyfrować tajemnice, które chytre niewiasty potrafiły ukryć nawet przed zazdrosnymi mężami…

2. Niewiedza konkretna, czyli wiedza utracona

Walka z niewiedzą fundamentalną, polegającą na braku informacji, przypomina poszukiwanie skarbów, jakichś amfor podobnych naczyniom kryjącym rękopisy z Qumran. Jest to zatem zajęcie sensowne, a nawet pełne optymizmu. Mickiewiczologia zna jednak przypadki pozbawione nadziei, zna przykłady niewiedzy powstałej w wyniku zniszczenia naczyń zawierających konkretne informacje. W ten sposób powstała ogromna niewiedza dotycząca konkretnych faktów z życia i twórczości Mickiewicza — ale faktów, które zanikły: spalonych poematów, poniszczonych listów i grzechów, z których ciężko było się spowiadać. Oto kilka przykładów:

• Wiadomo, że Mickiewicz w swych światopoglądowych poszukiwaniach stale znajdował się przy granicy herezji — raz po jednej, raz po drugiej stronie. Wierzył przecież w wędrówkę dusz, czasem — za przykładem panteistów — wierzył, że wszystko jest bogiem, czasem boga w ogóle pomijał. Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego i wykłady z Collège de France znalazły się na indeksie papieskim i do dzisiaj nikt ich stamtąd nie wykreślił. Trzydziestego lipca 1841, w piątek, odbyła się — prawdopodobnie pierwsza na emigracji — rozmowa Mickiewicza z „Mistrzem” Andrzejem Towiańskim, rozmowa, która zdecydowała o całej przyszłości poety. Treści jej właściwie nie znamy.

• We wtorek, 29 lutego 1848 roku, w Rzymie, Mickiewicz rozpoczął swoją spowiedź życia. Odbywała się ona od rana — według relacji świadków — „wśród łez i krzyków” i zakończyła się po południu… odłożeniem rozgrzeszenia, gdyż spowiednik, ksiądz Aleksander Jełowicki, musiał zasięgnąć w tej sprawie opinii papieża. Druga część owej spowiedzi odbyła się nazajutrz, 1 marca, i trwała od 10 do 14. Sprawa zakończyła się rozgrzeszeniem, lecz wszystkie słowa, które wówczas padły, na zawsze pozostaną tajemnicą.

• Innym przykładem niewiedzy, o której istnieniu wiemy, jest treść ostatniej rozmowy Mickiewicza z księdzem Lamennais. Poeta zerwał z nim stosunki w 1842 roku, gdy Lamennais wystąpił z Kościoła. Sam Mickiewicz rozpoczynał wówczas działalność w Sprawie Bożej Towiańskiego — mogła więc zdecydować różnica poglądów, mógł też poeta koniunkturalnie odciąć się od podejrzanego o herezję księdza. W końcu 1852 lub z początkiem 1853 roku, gdy Mickiewicz miał przenieść się do Arsenału, zaczęli go odwiedzać ludzie zainteresowani wynajęciem mieszkania. Razu pewnego zjawił się jakiś staruszek, w którym poeta poznał przyjaciela Polaków.

— Co pana tu sprowadza?

— Szukam mieszkania, by w nim umrzeć — odpowiedział Lamennais.

Poeta zaprowadził starca do gabinetu, rozmawiali ponad godzinę. Lamennais zmarł w lutym następnego roku. Treści rozmowy ani on, ani Mickiewicz nie ujawnili nikomu.

Podobnych przykładów można by podać więcej — same spotkania z kobietami, spotkania, których przebiegu nie znamy, mogłyby stać się natchnieniem do napisania kilkudziesięciu książek umoralniających i kilkuset demoralizujących.

Do niewiedzy, o której coś wiemy i wobec której jesteśmy całkowicie bezradni, zaliczyć musimy także zaginione przekazy i utwory:

• W liście z 1828 roku do Antoniego Edwarda Odyńca Mickiewicz — wspominając o swoich dramatach — pisze: „ja kilka ich całych w ogień rzuciłem, kilka w połowie dokonanych […]”. Wiemy, iż jednym z nich był pisany w Kownie wolteriański dramat o Demostenesie, nie wiemy, jakie były te inne ani czy w ogóle istniały.

• Z licznych wspomnień wiadomo, że podczas uczty wigilijnej w 1827 roku Mickiewicz zaimprowizował tragedię na zadany przez słuchaczy temat: losy Samuela Zborowskiego. Według szacunku słuchaczy tragedia mogła liczyć około dwóch tysięcy linijek — nie zanotowano jednak ani jednej. Nie ocalały zresztą, poza wyjątkami, także inne improwizacje. Poeta — zapewne zdając sobie sprawę z ułomności improwizowanych utworów — nie zgadzał się na ich zapis. Fragmenty, które ocalały mimo jego zakazu, nie zawsze te obawy potwierdzają.

• Zniknęły listy Celiny Mickiewiczowej, które lwowski pisarz Władysław Bełza (autor słynnego „Kto ty jesteś? — Polak mały”) nabył kiedyś od przyjaciela Celiny Mickiewiczowej, Alojzego Niewiarowicza. Molestowany przez dzieci poety Bełza przywiózł listy na uroczystości pogrzebowe 1890 roku do Krakowa. Zgodził się wypożyczyć je Władysławowi i Marii na jeden dzień. Kiedy się zgłosił po odbiór — usłyszał, że zostały spalone. Z listów tych ocalała skarga Celiny, którą Bełza cytował w swej niedokończonej pracy o Xawerze. Mickiewiczowa żaliła się na słowa męża, oznajmiającego kategorycznie, „że nie poświęci głowy św. Jana i Xawery dla mnie nie potępi”. Dla niektórych badaczy był to dowód romansu poety z młodą śpiewaczką — choć tak naprawdę to nie wiemy, w jakich okolicznościach słowa te zostały rzucone.

• Zniknęły także listy Xawery Deybel do poety, w posiadaniu których był również Władysław Bełza. Według świadectwa pochodzącego od jego bratanka, Witolda Bełzy, syn poety, Władysław, początkowo prosił o przesłanie mu tych listów, a gdy Bełza odmówił, „zaklinał go na wszystkie świętości i na cień Mickiewicza, że stryj użytku z nich nie zrobi i — spali. Stryj listy spalił — jak napisał Bełza w liście do Boya — one dziś nie istnieją” (Boy o Mickiewiczu, Warszawa 1949, s. 137–138). Z przykrością musimy mu wierzyć…

Nie poznamy też spalonych przez Władysława Mickiewicza listów jego matki, a żony poety — Celiny z Szymanowskich, nie poznamy jej pamiętnika. Nie miał racji Bułhakow, pisząc, że rękopisy nie płoną — one płoną od samego początku.

3. Niewiedza hipotetyczna

Między sferami niewiedzy fundamentalnej i konkretnej napotykamy jeszcze sferę niewiedzy hipotetycznej: wiemy, że jakieś listy zaginęły — nie wiemy jednak, czy zostały zniszczone; wiemy, że twórca planował jakieś dzieła — nie wiemy, czy je napisał. Na przykład:

• Poeta i przyjaciel Mickiewicza, Józef Bohdan Zaleski, pisał z Drezna do Ludwika Nabielaka 3 listopada 1832 roku (więc w czasie, gdy część III Dziadów była już wydrukowana!): „Na klęczkach czytałem drukowane i niedrukowane części poematu”. Sugestię na temat treści tych niedrukowanych fragmentów zawiera także list Adama Mickiewicza do Juliana Ursyna Niemcewicza, pisany prawdopodobnie 22 marca 1833:

„Pochlebiło mi niezmiernie, że odgadnąłeś cel i plan mojego poematu: rzeczywiście mam zamiar objąć w nim całą historię prześladowań i męczeństwa naszej Ojczyzny. Sceny wileńskie są wstępem do więzień petersburskich, katorżnej roboty i posielenia w Sybirze. Przedsięwzięcie szerokie i bogate w przedmioty. Oby Bóg dał natchnienie! W jednej z następujących części wprowadzę niewolnika konfederata, który w zamku petersburskim przesiedziawszy całe życie, doczekał roku 1825 i opowiada nowym towarzyszom więzienie Kościuszki i Niemcewicza. Jeżelibyś mógł Szanowny Panie udzielić mnie w kilku słowach szczegółów o swoim ówczasowym pobycie w krieposti, bardzo byś mnie uszczęśliwił i moje dziełko ozdobił”.

O dalszych losach tych fragmentów nic nie wiadomo, szukano ich daremnie w papierach pozostałych po śmierci Mickiewicza.

• Jan Scovazzi, włoski emigrant polityczny, który wraz z Mickiewiczem wykładał w Lozannie, a potem został zwolennikiem Towiańskiego, opowiadał synowi poety, Władysławowi, że „widział u ojca jego duży poemat prozą, rodzaj odysei fantastycznej, w którym Polak — emigrant, niby nowy Żyd Wieczny Tułacz, przechodząc nie tylko przez współczesne przestrzenie, lecz przez ciąg wieków, oglądał rozkład społeczeństwa, które częścią zajmowało się, częścią wyrzekało się świętej sprawy Polski. Z przewrotu w przewrót, z upadku w upadek, społeczeństwo spadło na poziom kanibalizmu. Zniechęcony pesymizmem dzieła Mickiewicz rzucił je w ogień”.

Opowieść ta (zamieszczona przez Pigonia w książce Adama Mickiewicza wspomnienia i myśli, Warszawa 1958, s. 131) może dotyczyć zniszczenia futurystyczno-politycznego dzieła, które poeta roboczo zwał Historią przyszłości, ale może też dotyczyć innego, nieznanego nawet z nazwy, utworu o Polaku — Wiecznym Tułaczu, utworu stanowiącego może dopełnienie Ksiąg pielgrzymstwa. Nie można też wykluczyć, że dzieło było tylko planowane, a Scovazzi dla dopełnienia legendy najpierw wymyślił, że zostało napisane, potem, by wytłumaczyć, dlaczego nikt nic o nim nie wie, musiał zmyślić jeszcze i to, że zostało spalone.

• Z relacji przyjaciela poety, Aleksandra Chodźki, wiadomo o pisanych i niszczonych przez Mickiewicza wariantach Historii Przyszłości, wiemy też o o libretcie opery Legionista planowanej w 1830 roku dla dyrektora opery genueńskiej, Franciszka Mireckiego. Wiadomo, iż obaj twórcy spacerowali godzinami po nadbrzeżu, dyskutując o szczegółach utworu. Nie wiadomo jednakże, czy została napisana choćby jedna scena, czy też po planowanym dziele pozostało jedynie imię dane bohaterowi na pamiątkę Kościuszki, imię, które odziedziczył bohater napisanej cztery lata później epopei Pan Tadeusz.

• Mickiewicz pisał jakieś dalsze fragmenty Pana Tadeusza, Eustachy Januszkiewicz rozpoczął nawet pertraktacje z księgarnią Bahra w Berlinie o wydanie drugiej części epopei, która miała mieć „rozmiary części już wydanej i jak ona wypełnić tomy dwa”. Dla tej przyczyny — jak radził poecie Januszkiewicz w liście z kwietnia 1852 — nie powinny być „przedane taniej od pierwszych, za które 6 000 fr. zapłacono […]. Zapłacić więc powinien przy oddaniu rękopisów fr. 3 000, a na drugie 3 000 dać weksel, płatny w Paryżu”.

Sprawy musiały być poważne, skoro wydawca jakąś zaliczkę dał i skoro sam Mickiewicz, w czerwcu 1852, powiedział znajomemu Odyńca, imć Oskarowi Milewskiemu, właścicielowi Łazdun: „przeprowadziłem Tadeusza przez rewolucję 1831 r., ale nierad jestem z tego, co napisałem”. (Wspomnienie to odnotował w roku 1909 syn poety w „Przeglądzie Bibliotecznym”, w artykule Mickiewicz bibliotekarzem). Nie wiadomo, czy poeta napisał rzeczywiście jakieś większe fragmenty epopei, a następnie je zniszczył, niezadowolony z ich poziomu. W sierpniu tegoż 1852 roku Franciszek Szemioth zafundował nawet Mickiewiczowi mieszkanie na wakacje w Saint-Germain i jeszcze ryzę papieru — byle pisał. Niestety — „przez cały miesiąc pan Adam ani jednego pióra nie umoczył w atramencie, i tak odjechał do Paryża mówiąc, że mu natchnienie ni razu nie przyszło, że on na zawołanie pisać nie umie i że dla niego epoka tworzenia skończyła się” (List Szemiotha do Bronisława Zaleskiego z 10 XII 1874 zacytował syn poety w Żywocie, t. IV, s. 327). Z relacji Szemiotha wynika, że Mickiewicz najpewniej nie napisał nic w sierpniu 1852. Nie wynika, że nie mógł napisać jakichś fragmentów wcześniej, już w 1835 roku, bądź później — choćby nazajutrz po powrocie z wakacji. Ba, musiał coś napisać, skoro po śmierci poety znaleziono epilog Pana Tadeusza! I wydrukowano w 1860 jako wstęp…

Niewiedza pochłania nie tylko fakty z interesującej nas dziedziny, nie tylko niszczy portret poety, niszczy też tło, na którym ów portret powstawał. Ale o tym w następnym rozdziale.

4. Portret na znikającym tle

W 1746 roku pojawiła się encyklopedia Nowe Ateny, autorstwa księdza Benedykta Chmielowskiego, mądrym dla Memoryału, idiotom dla Náuki, politykom dla práktyki, melancholikom dla rozrywki erigowana. Jest w księdze dużo potrzebnych wiadomości — o tym, że dotykaniem kością z żabiego udka ból zęba można wyleczyć, a chmurę gradową odpędzimy po prostu, pokazując jej zwierciadło. Kiedy jednak dochodzi do opisu konia, Chmielowski pisze: „koń jaki jest — każdy widzi”. Informacja ta dla uczonego autora była zbyt oczywista, by ją podać — i teraz, po upływie lat, nie wiemy, poczciwe mieszczuchy, jak wygląda prawdziwy koń.

Przykład ten należy pamiętać, gdy mowa o tekstach z czasów dawnych, także o pracach, których bohaterem był Mickiewicz. W każdej z nich, oprócz informacji podanych, bo nieoczywistych (jak ta o właściwościach żabiej kości — szkoda, że nie znał jej poeta, który wciąż się na zęby uskarżał…), były zawarte informacje tak oczywiste, że nawet o nich nie pisano — one same zjawiały się w tle, jak ów koń, którego każdy widział… Te informacje tła zaczęły jednak z biegiem czasu blaknąć, aluzje przestawały być czytelne i w rezultacie mickiewiczolodzy zaczęli popełniać śmieszne błędy.

Do zanikających oczywistości należą zarówno dane o aksjomatach, czy choćby tylko dłużej żywionych przekonaniach, jak i dane o przemijających modach danej epoki. Nie wolno zapominać, iż na twórczość, czyli na życie poety, miały one wpływ tylko o tyle, o ile zostały przefiltrowane przez jego świadomość. Dlatego, prócz oczywistości powszechnych, stanowiących ukryte przesłanki wierzeń ludzi tamtej epoki, musimy tropić przesłanki tak indywidualne, jak pewniki wiary, trwałe predyspozycje, a nawet nastroje poety.

Zbiorem aksjomatów epoki był system wartości chrześcijańskich. Twórczość Mickiewicza była w swym najwyższym wymiarze grą z tym milcząco wszechobecnym systemem; nie znając go, nie zrozumiemy ani buntu filozoficznego w Dziadach, ani fenomenu towiańszczyzny, ani dramatycznej dwudniowej spowiedzi poety po rozmowie z „Matką” Makryną. System ten kształtował bądź prześwietlał swymi wartościami nawet formy utworów Mickiewicza. Jeśli w przypadku sonetów mamy formy aksjologicznie neutralne, to w przypadku Ksiąg narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego możemy i musimy mówić o znaczeniu samych form: to przecież polskie Ewangelie! Skład zasad — nowy Dekalog! Chrześcijaństwo to kultura Biblii, bardziej Nowego niż Starego Testamentu. Taki porządek odbija się i w twórczości Adama, w którego tekstach znajdziemy dużo odwołań do Biblii, do opowieści o stworzeniu świata, o potopie i o Samsonie, a Czatyrdach porównany zostanie do archanioła Gabriela strzegącego Edenu. Czasem zdarzą się jednak i takie uczone aluzje, jak ta z Walki miodowej do Eliasza:

Jak ów, co sto lat sądząc naród w Izraelu,

Na ognistych rumakach wyleciał z Karmelu […].

Przerobienie proroka na sędziego pijackich zawodów to, powiedzmy, licentia poetica młodego libertyna. Błąd w tym, że Eliasz z Karmelu nigdzie nie odleciał. Po pokonaniu 450 kapłanów Baala zasuwał był z góry na piechotę, ostatni odcinek nawet szybko. Wóz ognisty zabrał Eliasza znad Jordanu, który prorok przekroczył suchą nogą — jak Mojżesz Morze Czerwone. W odniesieniu do Nowego Testamentu pomyłki takie się nie zdarzają, co dowodzi, że poeta czytywał go częściej. Zwłaszcza często czytywał Apokalipsę, trafnie więc brzmi hipoteza Józefa Andrzeja Teslara, iż Adamowe „czterdzieści i cztery” to echo, dosłownie urywek, kilkakrotnie (co najmniej cztery razy!) występującej tu magicznej cyfry „sto czterdzieści cztery”. Ta apokaliptyczna liczba odnosi się i do ludzi, i do długości murów niebieskiej Jerozolimy, które mierzyć będą „sto czterdzieści cztery tysiące łokci”. Oczywiście, ta najbardziej prawdopodobna hipoteza nie jest jedyną, nie jest też z pewnych względów najważniejszą — o czym będziemy jeszcze mówić w odpowiednim rozdziale. W tym miejscu odnotujmy jeszcze dla porządku hipotezę prof. Weintrauba, który uważał, iż pojawiająca się w części III Dziadów „matka obca” to naśladowanie starotestamentowej konwencji: mąż „Czterdzieści i cztery” jest przecież następcą Chrystusa, ten — następcą króla Dawida. Król Dawid zaś był synem Ruth, która nie była Żydówką, lecz Moabitką — więc obcą. „Matka obca — podsumowuje Weintraub swój wywód w „Pamiętniku Literackim” (z. 3/1986) — przystaje zatem do wzorcowej biografii wskrzesiciela narodu. I dlatego została w Widzeniu Księdza Piotra tak wyeksponowana”. Innymi słowy: kto chce być „Wskrzesicielem” — bez względu na to, kim jest — musi być z „matki obcej”. Tego wymaga mit.

Mówiąc o chrześcijańskim podkładzie dzieł Mickiewicza, trzeba także zasygnalizować wpływ wyznawanych wartości na mikroformy, na dłuższe i na krótsze porównania. Na przykład dłuższe porównanie z Widzenia Ewy, które ma źródło w Ewangelii świętego Jana:

Na sennym jej sercu złożę me skronie:

Jak apostoł, Pański kochanek

Na boskim Chrystusa spoczywał łonie.

W utworze Śniła się zima znajdziemy porównanie krótsze, ale równie dziś dla nas niezwykłe: twarz „piękna jako Przemienienie Pańskie”.

Religijność Mickiewicza obejmowała także wiarę w cuda, zaświaty stanowiły dla niego element rzeczywistości, która była czymś więcej niźli dostrzega szkiełko i oko mędrca. Poeta był przekonany, iż sam kilkakrotnie cud przeżywał. Świadectwem inwokacja w Panu Tadeuszu, odwołująca się do wypadku z czasów dzieciństwa, gdy trzyletni poeta wypadł był przez okno i robił wrażenie martwego. Uratowała go, czy może wskrzesiła, modlitwa matki do Najświętszej Marii Panny Nowogródzkiej. Z tym wydarzeniem wiąże się cudowną nicią następne, odnotowane przez Antoniego Odyńca we Wspomnieniach z przeszłości (Warszawa 1884): „[…] gdy zagrożony utonięciem w Niemnie, w kąpieli, przypomniał sobie, w chwili największego niebezpieczeństwa, jak go niegdyś w dzieciństwie modlitwa matki cudem prawie uratowała z przypadku, i gdy poleciwszy się wtedy z wiarą opiece Najświętszej Panny, sam także jakby cudem ocalał; bo nie wiedział i nie pamiętał, jak się znalazł na brzegu” (s. 226).

To poczucie, iż osobiście doświadczyło się cudu, wymusi na poecie wiarę w cuda czynione przez Towiańskiego.

Elementem tła polskiej kultury był jej śródziemnomorski podkład: żywa obecność antyku i powszechna znajomość łaciny czy francuskiego. Pamiętając o tych oczywistościach, nie musimy się dziwić, iż Mickiewicz mógł swobodnie rozmawiać w salonach Moskwy czy Weimaru, czynił bowiem to w języku Woltera; ani że powoływał się często na przykłady z historii Rzymu, że mówiąc o walce z tyranią, posługiwał się aluzjami do spisku na życie Cezara i że wiedział, co dosłownie oznacza imię jego matki: Barbara, do czego za chwilę wrócimy. Znajomość tła konieczna jest dla zrozumienia przesłania utworów Mickiewicza — tam zwłaszcza, gdzie jest ono zaszyfrowane. Przykładowo: scena ósma drezdeńskich Dziadów, nosząca neutralny tytuł Pan Senator, w autografie zatytułowana była z francuska: Le Sénateur croquemitaine. Ostatnie słowo, pisane odrobinę inaczej (croque — mitaine, od croquer — chrupać) — to nazwa dzieciojada, potwora z francuskich bajek, które Mickiewicz oczywiście znał. Intencją Dziadów było przedstawienie okrucieństwa i niesprawiedliwości rosyjskiego systemu, nie ma tu walki z powstańcami — jest znęcanie się nad niewinnymi dziećmi. Tytuł, z którego potem autor zrezygnował, stanowił — może zbyt wydumaną, może i zbyt infantylną aluzję do mitu o Herodzie, a tym samym aluzję do Chrystusowości Polski. Pisząc Dziady, poeta wpadł zresztą w pewną sprzeczność: z jednej strony chciał pokazać niewinność więzionych studentów, z drugiej — ich zaangażowanie w walkę z caratem. Nie mogąc pogodzić tych tendencji, poeta zrezygnował z bajkowego tytułu, który zarazem zaciemniał i bagatelizował sprawę.

Długotrwałym, choć mniej powszechnym, nastawieniem epoki Mickiewicza był spirytyzm. Romantycy wierzyli zarówno w istnienie duchów, jak i w kontakt z umarłymi poprzez sny — i rzeczywiście potrafili się z nimi porozumieć. Mickiewicz widział i opisywał duchy grzeszników i ludzi nieszczęśliwych już w balladach, niektóre z nich wcielone w postaci ptaków i zwierząt. A gdy pewnego razu spacerował po dolinie kowieńskiej — Odyniec to wspomnienie odnotował — ujrzał psa, który mógł być wcieleniem Kruka, czworonożnego przyjaciela z dzieciństwa, ale mógł być wcielonym biesem! Poeta przypomniał sobie scenę z Fausta, w której Mefisto zjawia się w postaci pudla, i „przerażony nie żartem”, do tego „szybkim krokiem i nie oglądając się poza siebie”, wrócił do domu…

Nie tylko metafizyczny pies pojawiał się poecie. Pojawiał mu się także Napoleon. Zaświadczył o tym Alojzy Ligęza Niewiarowicz, człek poczciwy i prawdomówny. W wydanych w 1878 roku we Lwowie Wspomnieniach o Adamie Mickiewiczu opisał taki przypadek:

„Pewnego razu wbrew zwyczajowi poszedłem do niego w ciągu dnia […] Zastałem go w szlafroku leżącego na łóżku w obszernej izbie. Przy wejściu nic w nim nadzwyczajnego nie postrzegłem, dopiero po zbliżeniu się do niego zauważyłem, że był mocno wzruszony.

— Co ci jest, Adamie? — zapytałem.

— Szkoda — odpowiedział mi — żeś trochę wcześniej nie przyszedł. […]

— Dlaczego?

— Oto tylko co rozmawiałem z Napoleonem III.

— Gdzie? […]

— Tu, w tym pokoju.

— Jak to? — zawołałem zdziwiony i przerażony — czyś nie odszedł od zmysłów?

— Nie dziw się i nie posądzaj — odpowiedział spokojnie — jestem zupełnie przy zdrowych zmysłach, ale nie mogę zaprzeczyć temu, co sam widziałem i co słyszałem” (s. 149–150).

Nie jest pewne, czy imć Ligęza nie pomylił Napoleonów, nie wiadomo więc, czy Mickiewicz rozmawiał z Duchem Napoleona III, który tylko na chwilę wyskoczył z ciała na pogawędkę, czy może z duchem Wielkiego Cesarza, który jako wolny od ciała łatwiej mógł się komunikować z ludźmi. Jedno jednak nie ulega wątpliwości: świat duchów był dla naszego poety realnością. Nie należy się zatem dziwić, iż tak łatwo uwierzył w teorię Towiańskiego tłumaczącą tajemnice wędrówki tych duchów, że wierzył w kolumny duchów, w ich pomoc albo walkę. Pamiętamy, że poeta wyrzucił z kierowanej przez siebie sekty Słowackiego. O dokładniejszych okolicznościach będzie mowa w innym miejscu. W tym powiedzmy o duchowym — to znaczy jednocześnie filozoficznym i politycznym — uzasadnieniu tego gestu. Jak wspominał Michał Budzyński, po wyrzuceniu Słowackiego Mickiewicz „wraca nazad” i odbywa wykład, w którym wyjaśnia, iż Rosja to kolumna ostrosłupowa, której szczytem jest car wydający rozkazy: „po siemu byt'”, a podwładni urzędnicy od góry do dołu odpowiadają „słuszaju, słuszaju” — i tym sposobem utrzymują równowagę kolumny tak, iż ta stoi niewzruszona. Otóż, jeśli chcemy zwalczyć Rosję — mówi Mickiewicz — musimy naprzeciw tej kolumny moskiewskiej postawić drugą taką kolumnę, której wierzchołek rozkazywałby całemu tułowiowi, aby ten był posłuszny. A „z takimi ludźmi jak Juliusz Słowacki — kończył swe wyjaśnienia Mickiewicz — kolumny nie złożymy”.

Teoria dziwnych wędrówek duchów wyjaśniała też sprawy bardziej prywatne. Zdarzyło się, że Seweryn Pilchowski, 10 lat młodszy od poety i uchodzący za hrabiego, właściciela dóbr na Ukrainie, zakochał się w Xawerze Deybel, która była i winna nadal pozostawać wielbicielką wieszcza. Wieszcz uznał sytuację za niewytłumaczalną inaczej jak tylko z pomocą teorii, którą w liście do Towiańskiego 13 novembra 1844 przekazał: „Jakiś duch obcy a może i kilku ich osiadło w dolnej części jego ciała i trapią go. Gdyby Bóg dozwolił stamtąd ich górą przez gardło i usta wygnać, Seweryn w jednej chwili byłby zdrów”. To znaczy — dopowiedzmy — zostawiłby w spokoju Xawerę…

Troszeczkę unaukowioną wersją spirytyzmu była wiara w magnetyzm, ściślej biorąc, przekonanie, że fluidy nie tylko mogą leczyć (czasem zabijać), lecz że są substancją, za pomocą której uzyskujemy namacalny kontakt z transcendentną siłą. Z korespondencji filomatów wiemy, że poeta brał udział w seansach magnetycznych, że okazał się tak wrażliwy, tak podatny, iż wpadał w sen hipnotyczny (piszącemu te słowa nie udało się to ani razu…). Ta słabość psychicznej konstytucji także tłumaczy zaczadzenie towianizmem: Mickiewicz mógłby traktować powściągliwie jakieś poglądy „Mistrza” Andrzeja czy „siostry” Xawery — ale przecież on czuł ich moc magnetyczną i to fizyczne czucie miało wagę argumentu rozstrzygającego wszelkie wątpliwości. Towianizm nie był oszołomieniem jakąś nową wiarą, on usystematyzował młodzieńcze fascynacje poety i nadał im kształt paranauki. Pogłębił wiarę w świat duchów na tyle, że poeta widział ich kolumny, że potrafił odróżniać duchy niższe od wyższych, a nawet — jak pouczał przypadek Pilchowskiego — umiał je lokalizować… Stał się fachowcem, który w liście pisanym 26 V 1853 roku do Karoliny Towiańskiej czuł się obowiązany informować i ostrzegać:

„U nas tu we Francji, a po części i na całym świecie, wszyscy zajęci wyłącznie kręceniem się stołów i nadzwyczajnymi innymi zjawiskami, jako to głosami, stukaniami i widmami. […] Widziałem robione tu doświadczenia, ale do nich się nie wmieszam.

Mnie się zdaje, że te duchy, którym Opatrzność dozwala teraz materią potrącać, aby umysły zmaterializowane poruszyć, należą do bardzo niskiej sfery i wiele stąd wyjdzie fałszów na świat. […] Są to oczewiste igraszki szatana”.

Człowiek nastawiony na kontakt z wyższym światem oczekuje wskazówek i znaków. Mickiewicz także wypatrywał znaków, potrafił wyczytywać je wśród rzeczy najprostszych, dla zwykłych śmiertelników — zwykłych. Ta nadinterpretacja rzeczywistości miała skutki realne. Znaczący dla poety był fakt, iż Maryla urodziła się tego samego dnia, co i on, i fakt, że Ewa była — w jego oczach — podobna do Maryli. Znaczące były oczywiście sny, ale i marzenia poetyckie, do których znaczenia często dorabiał ex post. Żeby zrozumieć poetę, trzeba zobaczyć jego świat, nie jest on bowiem taki sam jak nasz. Przekonał się o tym Krasiński podczas rozmowy z Mickiewiczem, wieczorem 9 marca 1848 roku. Następnego dnia tak pisał do Delfiny:

„Cały wieczór wczorajszy spędziłem z p. Adamem; co mi opowiadał o Paryżu, to aż strach słuchać, a on to opowiada taki przekonany, taki głęboko przejęty. Uważaj, zdaje się, iż zawczoraj list napisał do Tow[iańskie]go zrywając z nim absolutnie, zapewne z osobą jego, lecz nie ze wspólną ideą […]. Otóż: opowiadał, że Paryż pełen alchemii, nekromancji, wszystkich nauk piekielnych średniowiecznych, proroctw, widzeń, Cagliostrów, św. germańskich tradycji […], że on się z tymi ludźmi wszystkimi stykał, że przychodzili go kusić, że ma dowody, iż wywołują duchy umarłych i duchy czartów, że dopełniają najokropniejszych obrządków, trupów świeżych kłują, krwią tą trupią zmuszają umarłych do stawania przed sobą, że skądinąd we Francji całej dzieją się i Boże cuda, że sam w Normandii widział hostię, z której krew się sączyła, że widział kobietę, przy egzorcyzmowaniu której kilka hostyj spadło z powietrza nagle na ziemię itd., itd., itd.”.

W wierszu pt. Niewidzialni znakomity nasz poeta, ale i trochę spirytysta, Bolesław Leśmian, powiada tonem wtajemniczenia: „niewidzialnych istot tłumy sąsiadują z nami wszędzie…”.

Mickiewicz nie mógłby tak napisać: sto lat wcześniej on widział tych niewidzialnych, otrzymywał od nich znaki. Czasem była to biała suknia Maryli, czasem krwawiąca hostia…

Krócej trwającą fascynacją był napoleonizm. Wśród postępowych elit Zachodu ustąpił on modom wolnomularskim, potem socjalizmowi; dla Mickiewicza, który także uważał się za socjalistę, napoleonizm pozostał nastawieniem tak trwałym, że można go uznać za cechę charakteru poety. Niewiedza o tym była powodem licznych pomyłek. Oto np. w 1859 roku, w „Rozmaitościach”, Karol Estreicher wystąpił z rewelacją, iż Mickiewicz pieczętował się herbem Nałęcz, a nie Poraj. Za dowód uznał fakt, iż poeta niektóre teksty podpisywał „A.N. Mickiewicz”, czyli — jak tłumaczył Estreicher — Adam Nałęcz Mickiewicz. Poczciwy profesor nie wiedział, iż już w czasach wileńskich zafascynowany legendą Bonapartego poeta podpisywał się „Napoleon z Nowogródka” [np. do Józefa Jeżowskiego 12 (24) VII, 26 VIII (7 IX) 1818] albo też imionami „Adam Napoleon” [np. do Jana Czeczota 25 VI (7 VII), 5 (17) VII 1817]. Przybrane imię skracał niekiedy do jednej litery. Podobnie czasem i Czeczot podpisywał się jako Jan Napoleon — np. w liście do Mickiewicza z 25 VII (6 VIII) 1819. By zakończyć sprawę pseudonimów, dodać trzeba, że niektóre listy poeta podpisywał „A.N. Vivlas” [2 (14) VIII 1819]. Ostatnie słowo można uznać za zbitkę francuskiego Vive — „niech żyje” i polskiego „las” — znajduje to potwierdzenie w opisach filareckich majówek, podczas których wznoszono okrzyki na cześć lasu. Znawca tych konspiracyjnych czasów, Marian Kukiel, uznał jednak kryptonim Vivlas za dowód świadomego powinowactwa polskich „wiwlasów” z włoskimi „węglarzami”, którzy swą organizację dzielili na „poręby” i „szałasy” — jako że ich poprzednicy spiskowali głównie po lasach…

Napoleonizm zaważył także na utworach poety, jest podtekstem i Pana Tadeusza, i Ody do Napoleona III; napoleonizm stał się także jedną z przesłanek… konwersji poety na nauki „Mistrza” Andrzeja. Wedle Towiańskiego podbijanie Europy przez Napoleona było — niestety, źle wykonanym — aktem „jednoczenia Europy na fundamencie wartości chrześcijańskich, takich jak miłość i braterstwo”. Losy naszej literatury i losy samego Mickiewicza potoczyłyby się inaczej, gdyby Towiański nie był tak podobny do Napoleona, gdyby miał małpi pysk księcia Konstantego albo chociaż czerwony nos Nowosilcowa…

Wstyd powiedzieć, ale do rzeczy oczywistych należał niezbyt poprawny politycznie stosunek Polaków do wierzących inaczej, do pohańskich Turczynów, schizmatyków, lutrów, a nawet i do Żydów. Nie był wolny od tej przywary i nasz wieszcz. Gdy chciał podać przykład ludzi pazernych, ludzi, w których umysłach nie mieszczą się takie wartości, jak bezinteresowna pomoc — zawsze sięgał po przykład Żydów. Napisał utwór Pchła i rabin, w którym — przyznać to trzeba — również rabina uznał za stworzenie wypijające krew. Równie niepoprawne politycznie uwagi znalazły się w Panu Tadeuszu, gdzie w księdze ósmej opisuje Zosię:

Która krzyczała, Sędzię objąwszy rękami,

Jako dziecko od Żydów kłute igiełkami […]

— co każe przypuszczać, iż poeta mógł wierzyć w tego rodzaju praktyki wyznawców Talmudu. Nie dość na tym, wspominając wspaniałą przeszłość naszych ziem, podaje niepoprawny politycznie argument:

Bo jeszcze wtenczas góry żydostwo nie brało

I pieniądz, bóg dzisiejszy, miał czcicieli mało.

Jako wyjaśnienie przyczyn upadku kraju cytat ten służyć nie może, ważny jest jako jeden z argumentów obalających plotki o żydowskim pochodzeniu czy nawet o filosemityzmie poety. Gdyby Mickiewicz był Żydem — wiedziałby z pierwszej ręki, iż Żydzi nie używają do swych obrzędów krwi dzieci chrześcijańskich, i nie powtarzałby pod adresem współplemieńców oskarżeń o zdemoralizowanie Polaków. Za — przyznajmy to — antysemickie mogą uchodzić nie tylko utwory lżejsze, jak Do Franciszka Grzymały, ale także całe fragmenty Ksiąg narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego. Jest tam przecież przypowieść o szlachetnym gajowym i zupełnie nieszlachetnych Żydach, którzy za ratowanie przed bandytami odpłacili poranionemu obrońcy podłością i pomówieniami (r. XV), jest oskarżenie Żydów, i na dodatek Cyganów, o wyznawanie ideologii „tam ojczyzna, gdzie dobrze” (r. XXI).

Słowo „Żyd” w ówczesnej polszczyźnie nie zawsze oznaczało narodowość, często było po prostu określeniem pejoratywnym, nawet obelgą. Piętnowano nim wady moralne — chciwość, tchórzostwo, zdradę popełnianą dla zysku; „żydostwem” nazywano odstępstwa od ortodoksyjnej wiary; ba, nawet parchy, które wydłubywano z ziemniaków, nawet kleksy, które czasami skapywały na papier, nazywane były „żydami”. Określenia takiego używał i Mickiewicz, używał i Odyniec — co mimochodem poświadczył w liście do Siemieńskiego (s. 146). Rzecz zabawna, lecz owo żydostwo było w obelgach stopniowalne. Żona Mickiewicza, pochodząca z rodziny o frankistowskich przecież korzeniach, potrafiła podczas choroby (jak poświadcza Kronika życia i twórczości Mickiewicza pod datą 11 XI 1838) nazywać wydawcę dzieł męża, Januszkiewicza, „Ickiem”, a swych krewnych Wołowskich — „Żydami”. Ba, przy innej okazji, rozzłoszczona na kuzynkę Teklę i lekarza Dominika Krysińskiego potrafiła rzucić ze złością: „co tu robią te Żydy” — używając w stosunku do ludzi form „odczłowieczających”, stosowanych dla określania rzeczy i zwierząt (analog: te stoły, te małpy). Nieważne, czy były to formy wyniesione przez Celinę z domu matki, czy może odzwierciedlały głębsze napięcie między spolonizowanymi frankistami a Żydami wiernymi ortodoksji — fakt, że były to formy pogardliwe, na jakie nawet Mickiewicz sobie nie pozwalał. Pamiętając o tym nastawieniu, nie powinniśmy się dziwić, że emigranci tak łatwo uznali towiańszczyznę za „żydostwo”, że Krasiński określał Wallenroda jako utwór „żydowski” (a przejściowo i jego autora uważał za Żyda!), że Witwicki, gdy Mickiewicz go obraził — zaczął dostrzegać podobieństwo wieszcza do Żyda. Warto także pamiętać, że podobnie jak Żydzi nie wybierali na swe urzędy Polaków, tak i polskich urzędów nie mógł sprawować ktoś, kto nie był szlachcicem od pokoleń, co najmniej z dziada pradziada. Dotyczyło to nawet tak skromnego urzędu mostowniczego, jaki sprawował dziad poety, Mateusz Majewski. Wyjątki od tej reguły wymagały aż królewskiego patentu, urastały do rangi nie zawsze aprobowanych sensacji. Nieznajomość tego elementu tła prowadzić może do tworzenia „rewelacyjnych” hipotez — niewzbogacających kultury, choć wzbogacających niedouczonych wynalazców.

Do sprawy tej powrócimy przy omawianiu sporów o pochodzenie poety, na razie pora zakończyć problemat antysemityzmu w kulturze Polski czy w ogóle w kulturze Europy. Ostatecznie nie za stosunek do Żydów cenimy Mickiewicza czy Krasińskiego — podobnie jak Rosjanie (a nawet co inteligentniejsi Żydzi!) cenią Dostojewskiego, choć ten wygadywał o narodzie wybranym rzeczy, których cytować nie wypada. Stosunek Mickiewicza do Żydów był typowy dla ówczesnej szlachty: trochę stereotypów wynikających z nieznajomości żydowskiej kultury, trochę lekceważenia, ale i sporo sentymentu, czego przykładem wspaniała postać Jankiela.

Stosunek poetów do Żydów — trzeba przyznać — złagodził towianizm: z wiary w wędrówkę dusz wynikało, że najwybitniejsze z duchów działały już w czasach biblijnych, np. w ciałach izraelskich proroków. (Nawiasem zauważmy, że Słowacki, by uniknąć niemiłego sobie pokrewieństwa, wywiódł chytrze Króla-Ducha nie z Palestyny, lecz z Armenii!). Podczas pobytu w Turcji Mickiewicz planował zorganizować w ramach Legionów Polskich również pułki ukraiński i żydowski, co dowodzi, iż doceniał rolę tego żywiołu w carskim imperium i szukał wśród mniejszości sojuszników w walce z Rosją.

Jeśli mówimy o kulturze stanowiącej tło biografii Mickiewicza, należy jednocześnie pamiętać o kryzysie tejże kultury. Jego wybuchem była Wielka Rewolucja Francuska, a Święte Przymierze przywróciło porządek. Po kilkunastu latach powróci niepokój, którego kulminacją będą walki Wiosny Ludów. Był to kryzys głęboki, związany z nieumiejętnością inkulturacji ogromnych rzesz ludzkich, które znalazły się na marginesie europejskiej kultury. Z jednej więc strony próbowano odnowić religię, z drugiej — odrzucano ją w całości; sfrustrowani byli proletariusze wyrzuceni z tradycyjnych wspólnot wiejskich do miast, sfrustrowani byli intelektualiści żyjący dotąd z oswajania wszelkich niepokojów — tym razem nie potrafili już niczego wytłumaczyć nawet sobie. Na poczucie zwątpienia w Ład nałożył się niepokój wnoszony do Europy przez dwie potężne grupy Tułaczy: przez Żydów, którzy nie bez racji zwani byli wiecznymi tułaczami, i przez Polaków, którzy po klęsce Powstania Listopadowego tysiącami szli na emigrację. Polacy weszli do krajów Zachodu, niosąc sztandary, na których oprócz rozpaczy wypisane były hasła nadziei i wiary, także wiary w ludową rewolucję, która obali porządek niewolący Polskę. Żydzi, którzy od wieków czekali na przyjście Mesjasza, w tych latach zaczęli czekać jeszcze bardziej. Wedle niektórych przepowiedni miał On się zjawić około 1840 roku i należy o tym pamiętać, gdy mowa o sporach wokół towianizmu. Nie mówię, iż towianizm był odnogą ruchów żydowskich, był jednak tak traktowany przez niektóre środowiska, nie tylko polskie. Towiańczycy działali jednocześnie w kulturze i na jej marginesie, dokładniej mówiąc, zostali na ten margines wypchnięci, gdyż odrzucono ich próbę reformowania religii. Na marginesie także zaczął rozwijać się ruch socjalistyczny. Po Nowym Chrześcijaństwie Saint-Simona zjawi się zlaicyzowany socjalizm Marksa, który przez prawie półtora wieku będzie konkurować z chrześcijaństwem. Rolę Mesjasza Kolektywnego odegra w tej utopii (zwanej naukowym komunizmem!) Proletariat. Z punktu widzenia teorii ma on aż dwie zalety: jest wolny od grzechu ucisku innych klas, a zarazem pozbawiony wszystkiego, co ludzkie, wszystkich dóbr materialnych i duchowych — musi więc walczyć o wszystko, o pełnię człowieczeństwa! Ten Mesjasz Kolektywny zniesie wyzysk i prywatną własność, dogodzi sobie i wszystkim wedle potrzeb, wybuduje Królestwo Boże na ziemi, czyli Marksowską Zukunftstaat.

Działalność publicystyczna Marksa w „Gazecie Reńskiej” zaczęła się w roku 1842 i rozwijała równolegle do ruchu towiańczyków. Gdyby Towiański nie pokłócił się z Mickiewiczem, a ten ze Słowackim, gdyby nie zrazili do siebie francuskich dziennikarzy, to kto wie, jak potoczyłaby się historia…

Ważnym elementem kultury czasów Mickiewicza było jej rozdwojenie na jawną i tajną. Tajną jej część stanowiło życie konspiracyjne, ale także i masoneria, także i życie sekt powstających na obrzeżach ortodoksji. Mickiewicz, który współorganizował wielostopniowe filomacko-filarecko-promieniste spiski młodzieży wileńskiej, który otarł się o masonerię i który stał się przywódcą sekty, przez całe życie właściwie prowadził podwójne życie. Znaki tej dwoistości znajdujemy w jego utworach — nie zawsze możemy mieć pewność, czy czytamy je według prawidłowego klucza, czy np. konflikt polsko-rosyjski został zaszyfrowany tylko w Konradzie Wallenrodzie, czy także w Grażynie. Korzystając z tej dwoistości, legenda pomija niewygodne wątki heretycko-filozoficzne, fantazjuje za to na temat atrakcyjniejszej literacko konspiracji młodzieżowo-masońskiej. Pierwszej z tych spraw poświęcone zostaną osobne rozdziały, na temat drugiej warto już teraz — i tylko teraz — powiedzieć parę słów. Wbrew temu, co głoszą zwolennicy teorii spisku rządzącego z ukrycia kulą ziemską, masoneria była przede wszystkim modą części inteligencji. Nie osiągnęła ona nigdy tego znaczenia, co autentyczna konspiracja np. niepodległościowa, nie dorównuje pod pewnymi względami wychodzącej z wdziękiem z podziemia konspiracji pedalskiej, niemniej nie można udawać, iż masoneria nie miała żadnego znaczenia. Bardzo często tajne związki młodzieżowe zapożyczały od masonów strukturę (zasada wielostopniowych wtajemniczeń) czy niektóre obrzędy, często też moda spiskowa przemieniała się w patriotyczny spisek.

Do spraw niewyjaśnionych, choć kiedyś oczywistych, należy sprawa powiązań wileńskich spiskowców z wolnomularstwem. Podczas procesu filomatów przesłuchiwanym zależało na tym, aby działalność związków młodzieżowych przedstawić jak najniewinniej — głównie jako działalność samokształceniową. Te same intencje przyświecały autorom wspomnień pisanych po latach: jedni z nich żyli nadal pod carskim zaborem, inni mieli tam przyjaciół i rodziny… Na ślad masońskich powiązań powinny były naprowadzić badaczy same nazwy związków — jednak to, co było kiedyś oczywiste, dziś brzmi tajemniczo, to, co było z założenia tajemnicze — wydaje się zupełnie nieczytelne. Wszystkie te sprawy wymagają biegłości w historii tajnych związków — uporządkował je dopiero specjalista od epoki napoleońskiej, interesujący się także tajnymi związkami, Marian Kukiel, w artykule Mickiewicz w podziemiu (1816–1824), pomieszczonym w wydanej w Londynie, w stulecie zgonu poety, księdze Adam Mickiewicz, a rozwinął — może aż nadto — Zdzisław Kępiński w pracy Mickiewicz hermetyczny (Warszawa 1980). Nie tu miejsce, by streszczać te książki, warto jednak podać wyniki, do których badacze doszli. Przede wszystkim więc: założone w 1817 roku Towarzystwo Filomatów (gr. filomaté — miłośnik nauk) nawiązywało nie tylko do założonego w 1806 roku przez Joachima Lelewela Towarzystwa Filomatycznego, ale także pośrednio do istniejącej od 1788 roku w Paryżu Société philomatique, a założony 7 kwietnia 1819 Związek Przyjaciół (przekształcony w 1822 w tajny Związek Filadelfistów — miłośników braterstwa) „powtarzał wiernie — pisze Kukiel — szyld Société des Amis, ugrupowania niższego stopnia francuskiej organizacji filadelfów”. Ba, pełna dziś niewinnego wdzięku nazwa Związku Promienistych (powstałego 6 maja 1820) miała swoje odpowiedniki we włoskich i francuskich tajnych organizacjach. We Włoszech działali Raggionanti — Promieniści (od raggi — promionki), we Francji — Rayonnants lub Rayonnistes (też Promieniści), których idee podpowiedziały hasła buntu naszej 114. Półbrygadzie Legionów wysłanej na San Domingo. Równolegle do jawnego Związku Promienistych filomaci zorganizowali tajny Związek Filaretów — miłośników cnoty (gr. areté — cnota). Również i to stowarzyszenie nawiązywało do organizacji typu masońskiego.

Po klęsce pod Jeną w Prusach zrodził się Tugendbund, który odrzucał państwo jako własność monarchy, uznając za suwerena naród. W „młodzieży — jak pisze Kępiński — widział [Tugendbund] siłę powołaną do odrodzenia narodu i stąd jego trzy hasła naczelne obliczone na ukształtowanie młodzieży: cnota (Tugend), Nauka (Wissenschaft) oraz Ojczyzna (Heimat)” (Mickiewicz hermetyczny, Warszawa 1980, s. 20). Jako ciekawostkę odnotujmy za Kępińskim, iż w 1864 roku w artykule pt. La maçonnerie en Pologne (pomieszczonym w londyńskim piśmie francuskich emigrantów — wolnomularzy „La Chaîne d’Union”) wileńscy Promieniści zostali odnotowani jako masońska L’association des Rayonnistes! W styczniu 1823 filomaci stanowiący najbardziej tajną elitę tych wszystkich towarzystw przystąpili do organizowania Związku Patriotycznego. Nazwa tego związku musi kojarzyć się z utworzonym w 1821 roku w Warszawie Towarzystwem Patriotycznym, którym major Łukasiński zastąpił Wolnomularstwo Narodowe — założone w 1819 i działające głównie w wojsku. Sprawy te znalazłyby dodatkowe oświetlenie, gdyby odnalezione zostało archiwum naszego „Tugendbundu” — tzn. Związku Filaretów, ale to właśnie wydaje się mało prawdopodobne. Według świadectwa Domeyki — zostało ono spalone w końcu kwietnia 1822 roku. Kończąc wątek masoński, trzeba dodać, że Kępiński tłumaczy łagodność wyroku na Mickiewicza parasolem ochronnym, jaki masoneria otwierała nad głowami „swoich”. Pod jej opieką miał znajdować się poeta i w Rosji. Do czołowych wolnomularzy należał przecież generał-gubernator Moskwy (Kępiński błędnie podaje, iż był on ministrem wyznań i oświecenia), kniaź Dymitr Golicyn. Kiedy Mickiewiczowi cofnięto — na rozkaz cara — przydział do pracy w odeskim liceum Richelieu i chciano go skierować gdzieś pod Ural do Permu czy Wiatki — Golicyn dał poecie na poły fikcyjne zatrudnienie w swojej kancelarii, z uposażeniem urzędnika XII rangi (więc też na poły fikcyjnym). Najprawdopodobniej też masoni ułatwili Mickiewiczowi pospieszny wyjazd z Rosji w maju 1829 roku, choć w tej sprawie pewności już nie ma.

To rozdwojenie życia było, rzecz jasna, wynikiem konieczności — znikało, gdy znikało niebezpieczeństwo, pojawiało się wraz z zagrożeniem. Dlatego bardzo ostrożnie trzeba badać zarówno okres pobytu Mickiewicza w Rosji, jak i jego wyprawę do Powstania. Badając drugą z tych spraw, nie wolno zapominać o dwóch rzeczach. Po pierwsze: poeta pojechał z fałszywym paszportem zmarłego filarety, Justyna Pohla. Postać tę odnajdziemy w części III Dziadów — to przecież ten spiskowiec, którego Bestużew powstrzymuje od rzucenia się z nożem na Nowosilcowa! Nie była to postać literacka: Pohl walczył w Powstaniu, został ranny, zmarł wkrótce po przekroczeniu pruskiej granicy przez wycofujących się Polaków. Jego paszport przesłano Mickiewiczowi, by mógł przybyć do Wielkopolski. Stąd druga rzecz do pamiętania: dekonspiracja na terenie Prus (do których włączono Wielkopolskę) mogła oznaczać wydanie poety Rosjanom, dekonspiracja na terenie carskiego imperium — już nie zesłanie do Moskwy czy Odessy, ale na syberyjską katorgę. Ta sytuacja pociągała za sobą konieczność zachowania niezwykłej ostrożności, zwłaszcza że pobyt w Wielkopolsce też mógł mieć cele ukryte. W tym miejscu należy odnotować hipotezę Mariana Kukiela wysuniętą w londyńskich „Tekach Historycznych” (XIII, 1964–1965, s. 53). Profesor generał uważa, iż wyprawa Mickiewicza w Poznańskie wiele miała wspólnego z emisarką księdza Robaka, kwestarstwem i dyplomatyką. Nie było to jedynie „goszczenie w Wielkopolsce”, nie był to tylko romans i łóżko z panią Konstancją Łubieńską. To znaczy: łóżko mogło sobie być, ale — przypomina słusznie generał — nie ono przecież stanowiło cel misji Mickiewicza! Wędrówki poety po ziemiańskich dworach „nie były całkiem politycznie niewinne. Łączyły się z przygotowaniem do powstania Wielkopolski na tyłach armii pruskiej, gdyby wkraczała na pomoc Rosjanom do Królestwa”. Kukiel pisze o tej misji Mickiewicza w tonie dość pewnym, ja byłbym skłonny widzieć tu tylko hipotezę. Sytuacja, której miałby zapobiegać poeta — nie zaistniała, Prusacy do Królestwa nie weszli, trudno powiedzieć, czy dlatego, że bali się ewentualnego powstania, czy może nie chcieli zrażać sobie Polaków, którzy stanowili wówczas potężny odsetek mieszkańców Prus. Tak czy inaczej, hipotezę Kukiela trzeba mieć na uwadze. Ukrytym jej założeniem jest właśnie przekonanie o podwojeniu polskiego życia. Dodając do tej misji dyskretny romans poety, możemy mówić nawet o jego potrojeniu.

I jeszcze na temat formy. Poeci romantyczni lubowali się w językowej magii — np. tłumacząc znaczenie imion, nazw miejscowości czy państw i włączając w te tłumaczenia spekulacje psychologiczne, historiozoficzne i jeszcze inne. Jeżeli sobie przypomnimy, dlaczego Norwid swój poemacik o Felicji nazwał Szczesna, a Słowacki zatytułował swe utwory np. Kordian czy Anhelli, jeżeli potrafimy zrozumieć podtekst wywodu, że „Polska — na ból — skała” — nie powinny nas dziwić podobne dywagacje Mickiewicza. Wbrew gołosłownym twierdzeniom Kleinera czy Kępińskiego poeta nie lubował się nigdy w spekulacjach cyfrowych, kabalistycznych, chętnie się jednak wdawał w dywagacje lingwistyczne, czasem tylko zabawne, czasem prekursorskie. W Żywocie św. Wojciecha tłumaczył imię męczennika jako „pociecha wojów” (consolator armorum), przy okazji wygłaszając tezę, iż właśnie święty był autorem wojennego hymnu Bogurodzica. Po stu latach hipotezę poety potwierdziły badania Józefa Birkenmajera (Bogurodzica Dziewica, 1937), który w tekście tej pieśni znalazł wiele czechizmów. Mniejszą wartość mają pozostawione przez Mickiewicza urywki lingwistyczne, w których poeta nasz interpretował znaczenie i zastosowanie różnych słów. Można jeszcze zrozumieć, że „gleba” to dla poety „skiba ziemi na zasiew pod chleb”, rażą jednak rozważania wywodzące łacińskie plebs od naszych swojskich „plew” i każące Rzymianom wymawiać słowo dux zgodnie z jego słowiańskim rzekomo pochodzeniem jako „duch”.

Najtrafniejsze semantycznie i publicystycznie są językowe dygresje z Ksiąg narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego. Tam o carycy Katarzynie czytamy, iż imię jej „znaczy po grecku »czysta«, a była najwszeteczniejszą z kobiet”, ale król Prus „Fryderyk, którego imię znaczy »przyjaciel pokoju«… wynajdywał wojny i rozboje przez całe życie”.

Mickiewicz porozsiewał po swych dziełach liczne tego rodzaju dygresje lingwistyczne, był wyczulony na filologiczne definicje słów, czasem budował z nich imiona („Grażyna” od lit. grażius — piękny), czasem filozoficzne teorie. Dlatego nie powinno nas też dziwić, iż szyfrując swą osobę w Widzeniu Księdza Piotra w Dziadach — poeta odwołał się do znaczenia imienia swojej matki. Mickiewicz po prostu wiedział, iż Barbara to po łacinie „obca”, że i po grecku barbaros to „cudzoziemski”, a nawet „nieokrzesany”. W tym sensie, ale też tylko w tym sensie, „syn Barbary” to „syn matki Obcej” i odwrotnie: bohater z „matki Obcej” to bohater z „matki Barbary”. Nie ma w tym specjalnej zagadki, ot zapomniany wraz z częścią wiedzy obyczaj kulturowy, rodzaj gry. Być może dodatkową przesłanką jej podjęcia był fakt, iż zapowiadany przez proroków król Dawid wywodził się z matki obcej — poeta mógł więc jednocześnie pisać o sobie i nie wyłamywać się z biblijnej stylistyki. Nie mamy jednak pewności, czy Mickiewicz znał aż tak dobrze Stary Testament. Tak czy inaczej dopatrywanie się w zwrocie o „matce Obcej” etnicznych wyznań poety świadczy nie tylko o chorobliwym rasizmie krytyków, ale i o ich niewiedzy.

Postscriptum. Dygresja o smutnych skutkach nieznajomości tła

Nieznajomość kulturowego tła wydarzeń staje się często powodem tworzenia „sensacyjnych” hipotez. Jeszcze przed wojną Boy-Żeleński napisał kilka artykułów o Xawerze Deybel — tajemniczej miłości Mickiewicza z lat paryskich. Ba, po wojnie, zza grobu, upomniał się o nią w książce O Mickiewiczu (1949). W pracy tej można również znaleźć wyjaśnienie, dlaczego — zdaniem Boya — przemilczano istnienie pięknej Xawery: „Towiański nazywa ją księżniczką izraelską” (s. 101–102). By dodać wagi swoim sensacyjnym wyjaśnieniom, autor dodaje: „Miałem skądinąd prywatne relacje — w których nie tylko, że ją nazywano Żydówką, ale nawet »rosyjską Żydówką«” (s. 139).

Gdy któryś z krytyków nieśmiało przypomniał, że pobożna aż do fanatyzmu Xawera była matką chrzestną Izraelity Gerszona Rama — Boy miał gotową odpowiedź: sama też mogła się przechrzcić.

Rzekome relacje, na które powoływał się Boy, okazały się po części zmyślone, po części były to ploty, którymi zajmować się nie warto. Poważniej brzmi przypomniane przez Boya określenie „księżniczka izraelska”. Tak, tyle że nie dotyczyło ono biologicznego pochodzenia Xawery. Pozornie zrozumiałe, w rzeczywistości jest ono elementem mistycznego kodu znanego tylko wtajemniczonym. Jasne staje się dopiero na tle filozofii Towiańskiego.

Oczywiście nie tutaj miejsce, by wykładać poglądy „Mistrza” Andrzeja i jego uczniów. Wystarczy, jeśli powiemy, iż wierzyli oni w wędrówkę dusz przez wieki i przez ciała, które z pewnym lekceważeniem zwali „pochwami dusz”. Najstarsze duchy wędrowały tak od czasów biblijnych, były to duchy jeszcze izraelskie. Pochwami ich byli niektórzy towiańczycy, ale nie tylko Polacy i nie tylko mężczyźni. „Ducha wielkiego izraelskiego” (kto wie, czy nie Chrystusowego…) miał oczywiście Towiański, ale niezłą izraelską duszę miała również (co odnotował Goszczyński w Dzienniku Sprawy Bożej, 14 IX 1847) francuska entuzjastka Towiańskiego, Maria Lemoine (późn. Rutkowska) — oczywiście nikt jej z tego powodu nie uważał za Żydówkę. Towiański, który jako jedyny miał dar odczytywania przeszłości, odkrył, iż również duch Xawery był takiego starego pochodzenia. Czy podobne pochodzenie miało ciało? Na ten temat „Mistrz” Andrzej się nie wypowiadał. Wypowiedział się dopiero Boy — i co nieco się wygłupił.

Sprawą zajął się najwybitniejszy z mickiewiczologów, nieżyjący już profesor Pigoń, który dotarł do aktu ślubu Mainarda i panny Deybel. Z tego, a także z paru innych dokumentów, wynikało, że Xawera miała na imię Anna Józefa Maria, że była córką Franciszka Xawerego Deybla i Albiny z domu Reszkówny, katolików, właścicieli pensji dla dobrze urodzonych dziewcząt. Inni badacze odsłaniali inne szczegóły życia tajemniczej Żydowskiej Księżniczki. Dziś z całą pewnością wiemy, że rodzina Deyblów wywodziła się z miasta Grafendorf w Styrii, a przybyła do Polski z Drezna podczas unii z Saksonią. Wpisała się w naszą kulturę dziełami architekta Jana Zygmunta Deybla (współtwórca Osi Saskiej, twórca wielu siedzib magnackich oraz wnętrz — np. wielkiej sali jadalnej w Wilanowie), Franciszka Xawerego Deybla, spod którego dłuta wyszło 25 rzeźb zdobiących Ogród Saski, i kilku innych artystów. Z tej utalentowanej rodziny wywodził się tancerz Xawery Mikołaj Deybel, ojciec Xawery, właściciel wileńskiej pensji dla panien (w której to pensji dorabiali i rozrabiali czasami filomaci…). Wszystkie te informacje były w zasięgu ręki także i w czasach Boya, który spacerując czasami po Ogrodzie Saskim, krążył dookoła rzeźb Deybla. A jednak ten pozujący na racjonalistę badacz uległ legendzie nadmiernie łączącej Mickiewicza ze środowiskami żydowskimi. Dodatkową, zupełnie prywatną przesłanką tej rzekomo sine ira et studio wydumanej teorii stanowił… związek Boya z Ireną z Goldbergów Krzywicką. Historia Mickiewicza i Deyblówny miała stanowić jakby najwyższą sankcję dla romansu naukowca opisującego ich historię.

Podobnie jak Boy, tyle że nie w artykule, lecz w całej książce, wygłupiła się niejaka Jadwiga Maurerowa, która w oparciu o głęboką nieznajomość tła polskiej kultury napisała książkę Z matki obcej. Erudycyjne zaszyfrowanie imienia matki Mickiewicza („z matki obcej”) potraktowała jako… przyznanie się poety do żydostwa, dziadka poety — mostowniczego Majewskiego — uznała za przechrzczonego Żyda. (Fakt ten, zdaniem Maurerowej, nie jest znany, bo ukrywają go przed światem poloniści-antysemici. Nie ma też potwierdzenia w dokumentach, bo zniszczyli je inni antysemici…). Udowodnionym w ten sposób „żydostwem” Mickiewicza Maurerowa mogła tłumaczyć potem wszystko: małżeństwo z Żydówką Celiną Szymanowską, ale i romans z Xawerą Deybel, pozytywny fragment Pana Tadeusza o Jankielu — ale i liczne antysemickie tekściki Mickiewicza. Dla autorki nie ma w tym sprzeczności: w tekstach filosemickich poeta ujawniał swe żydowskie pochodzenie, w antysemickich — maskował. Rozumując w ten sposób, łatwo przekonać świat, że nasz poeta był Hunem — dość podejrzanie pisał o Attyli w swych historycznych fragmentach i jednocześnie był Aborygenem — pomijał przecież milczeniem istnienie tej tajemnej nacji i ostentacyjnie nie używał bumerangu. Wydając prackę p. Maurerowej, Polska Fundacja Kulturalna nie całkiem zmarnowała forsę: paru studentów, a nawet profesorów, rozśmieszyła, w tych smętnych czasach jest to wyczyn godny pochwały.

5. Niewiedza wyższego rzędu

Jeśli pospolita niewiedza powstaje z braku informacji — ta powstaje z nadmiaru świadectw osób godnych zaufania, ze skłócenia wykluczających się wspomnień i zderzenia przeczących sobie teorii. Zgodnie z którąś tam zasadą dialektyki: ilość przechodzi w jakość, informacje — w ogłuszający szum informacyjny. Przykład banalny, choć może ważny dla pań: spór o kolor oczu poety. Przytoczmy relacje naocznych świadków:

• Ziemianin wielkopolski, Adam Turno, który poznał Mickiewicza w roku 1832, zapamiętał tak oto wygląd wieszcza: „brunet, oczy ciemnozielone, włosy czarne, nos piękny…”. Kto nie wierzy, niech zajrzy do fragmentu jego pamiętnika zamieszczonego w pracy Stanisława Makowskiego i Eligiusza Szymanisa Adam Mickiewicz (1992, s. 138). Z tegoż wspomnienia można przy okazji się dowiedzieć, że wieszcz: „Lubi tylko potrawy narodowe: barszcz, kapustę, kiełbasy, czerninę, kluski itd., wszystko to wciąga do narodowości. Jest nabożny; żegna się siadając i wstając od stołu… etc., etc.” (s. 139).

• Karol Kaczkowski, który, podobnie jak Mickiewicz, zaczynał studia w Wilnie na Wydziale Fizyko-Matematycznym (ostatecznie poszedł na medycynę, gdy Mickiewicz wybrał Wydział Literatury i Sztuk Wyzwolonych), w wydanych w 1876 roku Wspomnieniach zaświadczał, iż poeta był „przystojnym młodzieńcem o czarnym, wymownym oku”. Podobnych relacji, zwłaszcza pochodzących od kobiet, można przytoczyć więcej — w każdej poeta ma oczy innego koloru, zwłaszcza ogniste. Na szczęście dysponujemy w tej sprawie świadectwem rozstrzygającym: 17 lipca 1832 roku poeta wyrabiał sobie paszport w merostwie strasburskim. Dokument wystawiali policyjni fachowcy, którzy — jeśli patrzyli w oczy, to po to, by zobaczyć ich kolor, a nie płonący w nich ogień miłości, patriotyzmu i w ogóle geniuszu. Ci panowie po prostu naszego wieszcza zmierzyli i opisali: „Mickiewicz, wzrost 1 m 69 cm, włosy i brwi czarne, czoło zasłonięte, oczy szaroniebieskie, nos średni…” (Kronika, s. 79).

Szum informacyjny towarzyszy całej prawie biografii Mickiewicza, nie ma nieomal faktu, który nie byłby kwestionowany przez jakiegoś pamiętnikarza, dziennikarza czy nawiedzonego naukowca.

Wydawało się, że przynajmniej data i miejsce narodzin poety nie mogą budzić wątpliwości, jednak Polacy, uznawszy, że Mickiewicz jest nowym Homerem, na wzór miast greckich rozpoczęli o niego kłótnie. Okazało się, że elementem zagadki jest nie tylko miejsce, lecz i czas narodzin poety, i to nie tylko ten kalendarzowy, lecz także ten prawdziwy, biologiczny. Na temat pochodzenia poety nie zachował się żaden wiarygodny dokument, żadne wspomnienie matki czy chociaż akuszerki — a ta byłaby świadkiem najbardziej wiarygodnym. Świadectwo chrztu, spisane w Nowogródku 12 lutego 1799 roku, jako datę urodzin podaje… również dzień 12 lutego, co jest oczywistym błędem. Jaka jest jednak prawda?

Zacznijmy więc od początku.

CZĘŚĆ I. Tajemnice narodzin poety

1. Pętla czasu

Biografia Mickiewicza wydawałaby się upośledzona, a w każdym razie mniej atrakcyjna, gdyby wszystko było w niej jasne i zwyczajne. O Homera do dzisiaj kłóci się parę miast greckich, co do Szekspira — jeszcze lepiej: nie wiadomo, czy w ogóle istniał. Nasz wieszcz nie powinien być gorszy!… Mickiewiczolodzy stawali więc na głowach, by najprostsze rzeczy pogmatwać i biografię poety uniezwyklić. Zaczęto od początku, czyli od daty narodzin. Wydawać by się mogło, że sprawa jest oczywista: Mickiewicz urodził się po prostu 24 grudnia 1798 roku. Okazało się jednak, że i to można trochę udziwnić.

W wydanym w 1886 roku dziele Adam Mickiewicz. Zarys biograficzno-literacki Piotr Chmielowski napisał, że poeta urodził się „według starego stylu 24-go grudnia 1798 r., czyli 4-go stycznia 1799 r. według stylu nowego”. I rozpętała się burza. Bo sprawa niby drobna, a przecież grożąca tym, iż urodziny Mickiewicza obchodzilibyśmy z poślizgiem, dopiero w styczniu. Efekt — jak za przeproszeniem w PRL, gdy w listopadzie obchodzono rewolucję październikową.

Wątpliwości co do daty urodzin wieszcza przetrwały trzy lata. Wyjaśnił je ksiądz Jan Siemieński, który w 1889 w książeczce Kwestie sporne w życiorysie Adama Mickiewicza przypomniał, iż: „Na Litwie dopiero od dnia 1-go Stycznia 1800 r. zaprowadzony został kalendarz Juliański, czyli stary i ukaz odnośny Cesarza Pawła I. jest z dnia 26-go Lipca 1799 r.”. Argumentację Siemieńskiego przyjął za swoją syn poety, Władysław, i narzucił polonistom w wydanej w 1890 roku biografii Żywot Adama Mickiewicza. Sprawa uchodziła za zamkniętą dopóty, dopóki Euzebiusz Łopaciński nie opublikował w „Słowie” (nr 1/1932) artykułu Kraj nad Świtezią w cieniu akt archiwalnych i nie zacytował w nim rozporządzenia gubernatora Litwy wystosowanego do horodniczego nowogródzkiego Skołona. W rozporządzeniu owym gubernator zalecał wprowadzanie starego stylu — od 1 stycznia 1798 roku! Bagatela! Było to prawie rok przed narodzinami poety!

Do zwolenników starego stylu dołączył też Leonard Podhorski-Okołów, który w wydanej w 1952 roku książce Realia Mickiewiczowskie powołał się na świadectwo brata poety, Aleksandra.

W tym miejscu wypada wspomnieć postać nowogródzkiego nauczyciela, Rosjanina Michała Dmitrijewa, który tak był zafascynowany Mickiewiczem, że pisał i pisał artykuł o dzieciństwie poety w Nowogródku. Nigdy chyba go nie dokończył, ale ważne jest co innego: Dmitrijew zwrócił się po informacje do Aleksandra Mickiewicza i otrzymał od niego mały bryk. Brat poety napisał w nim m.in.: „Adam Mickiewicz urodził się 24 grudnia v. s. 1798 roku”. Ponieważ „v. s.” to skrót słów veteris styli (starego stylu), Podhorski nie miał wątpliwości, „iż przy obowiązującej obecnie rachubie czasu, biorąc pod uwagę różnicę 11 dni, jaka dzieliła wspomniane dwa kalendarze w XVIII stuleciu, Mickiewicz urodził się właściwie 4 stycznia 1799 r.” (Realia…, t. I, s. 10).

Twierdzenie Podhorskiego popiera pośrednio pozew, który Mikołaj Mickiewicz wysmażył był w sprawie bliżej nieznanych Deneyków przeciw Elżbiecie Radziwiłłowej. Treść pozwu jest tu nieważna, istotne jest jednak zdanie mówiące, iż sąd jakieś sumy zasądził jeszcze w „1799, Julii 11 vs”. Czyżby więc Podhorski miał rację i obchody urodzin Mickiewicza należy przenieść z Wigilii Bożego Narodzenia aż na styczeń? Myślę, że jednak nie. Twierdzenie Aleksandra Mickiewicza, iż Adam urodził się według starego stylu, ma raczej niewielką wartość. Użycie literek „v. s.” może dowodzić tego, że… brat poety się omylił, uważając, jak wielu Polaków, za styl stary polski kalendarz sprzed rozbiorów. Dla memoriału przypomnijmy, że kalendarz wprowadzony przez Cezara, zwany juliańskim, został w 1582 roku zastąpiony przez Grzegorza XIII kalendarzem nowym, ale Rosja, jako kraj schizmatycki, do reformy tej się nie włączyła. Obowiązywał w niej stary styl, narzucony potem Polakom jako nowość. Ukaz carski dowodzi mimowolnie tego, że szlachta polska nie posłuchała poprzednich rozporządzeń, że nie stosowała się do kalendarza narzuconego przez zaborców. Nowy, czyli gregoriański, kalendarz był częścią kultury polskiej szlachty, elementem biernego oporu — przynajmniej w życiu rodzinnym i obyczajowym. Kogo nie było stać na działalność konspiracyjną — zjadał grzybową z uszkami, karpia i kilkanaście innych dań wedle gregoriańskiego kalendarza i też się czuł patriotą! Mickiewicz przyniósł sobie imię Adam, albowiem zgodnie ze świadectwami rodziny urodził się w Wigilię Bożego Narodzenia. Wiadomo, iż Polacy na Litwie przez cały okres zaborów obchodzili święta po swojemu, podobnie zresztą jak Polacy w Kongresówce, a nawet na Sybirze. Nie ma powodów, by w roku 1798 Mikołaj Mickiewicz, mający opinię patrioty, przestawił się na obcą rachubę czasu. A więc jednak nowy styl, choć cień wątpliwości pozostaje… Przy okazji trzeba przypomnieć, że zwyczaj przynoszenia sobie imion był przestrzegany także przez poetę — stąd właśnie, a nie na pamiątkę „Maryli” (jak pragnie legenda), wzięło się imię jego pierwszej córki, urodzonej 7 września 1835 roku, w wigilię Narodzenia Marii Panny. Ale to już inna opowieść.

2. Urodzony przed miejscem urodzenia

Zajmijmy się z kolei tajemnicą miejsca urodzin poety. Jako motto niech nam posłuży pierwsze zdanie kalendarium dołączonego do masowego — stanowiącego więc podstawowe kompendium wiedzy o poecie — wydania Wyboru pism Mickiewicza:

„1798. 24 grudnia w Nowogródku albo w pobliskim Zaosiu Mikołajowi, adwokatowi nowogródzkiemu, i Barbarze z Majewskich przychodzi na świat syn, któremu na chrzcie dano imiona: Adam Bernard”.

Imiona się zgadzają, ale pozostaje pytanie: w Nowogródku czy w Zaosiu, które wcale tak pobliskie nie było… Autorzy kalendarium słówkiem „albo” sygnalizują swoje zagubienie, swój — nazwijmy rzecz po imieniu — brak wiedzy. Po czym… serwują czytelnikowi dwie hipotezy, z których żadna nie musi być prawdziwa. Na marginesie dodajmy, iż ten sam brak pewności demonstruje podręcznik Wiesława Soleckiego, Język polski. Pełny program klasy VIII i szkoły średniej (Warszawa 1998), który na stronie 100 podaje: „Adam Mickiewicz. Urodził się (24 grudnia) w Zaosiu lub Nowogródku…”.Takim samym brakiem pewności popisują się też inne opracowania: od poczciwego Kleinera („nie wiadomo czy w Zaosiu, czy w Nowogródku…”) po mającą 13 wydań książkę Mieczysława Jastruna Mickiewicz, w której możemy przeczytać, że poeta „urodził się w Zaosiu czy Nowogródku na Litwie”. No więc gdzie?

Początkowo jakoś o tym nie dyskutowano — przyjaciele nazywali Mickiewicza „Adamem z Nowogródka”, to miasto jako miejsce urodzenia podawał też francuski akt zgonu poety. O Nowogródku pisał sam Mickiewicz w liście do Wiery Chlustin, datowanym na 21 października 1855, w Konstantynopolu, więc stanowiącym niejako testament, choć poeta nie zdawał sobie z tego sprawy. Opisując Konstantynopol, Mickiewicz dodał z westchnieniem, iż peryferie tego miasta zdają mu się podobne do dzielnic jego małego miasta urodzenia na Litwie: „de ma petite ville natale de Lithuanie” (por.: naître — rodzić się, natalité — statystyka urodzeń). Ponieważ w dalszym ciągu listu jest mowa o uliczkach, placu targowym, a nawet gmachach publicznych (monuments publics) — jasne, że owym miastem urodzenia nie mógł być folwarczek w Zaosiu, w którym najbardziej publiczne z gmachów były oznaczone serduszkiem. Czy jednak poeta może być ekspertem w kwestii miejsca swoich narodzin?

Ci, którzy wiedzą, że nie — opowiedzieli się za Zaosiem. Mieli na poparcie swej tezy autorytet młodszego brata poety, Aleksandra, który próbował wyjaśnić tajemnicę narodzin Adama, przepytując żyjących krewnych i znajomych. W 1860 roku w liście do Franciszka Mickiewicza (starszego brata poety) Aleksander wyjaśniał: