Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kolejna publikacja biografa księżnej Walii, autora bestsellerowej książki „Diana. Moja historia” - Andrew Mortona. Tym razem, w „Diana. W pogoni za miłością” Morton ukazuje bardziej romantyczną stronę „Królowej ludzkich serc”. To pogłębiony, intymny wręcz portret niezwykłej kobiety, jednej z najważniejszych ikon końca XX wieku, odmalowany przez pryzmat jej związków i sercowych rozterek. Książka opisuje ostatnie 5 lat życia księżnej, w tym między innymi historię jej związku z Hasnatem Khanem. Jest to premierowe wydanie biografii w Polsce. Książka w wersji oryginalnej, zaktualizowana i uzupełniona ukazała się w Wlk. Brytanii we wrześniu br.
Diana – piękna i kochana ikona końca ubiegłego wieku. Samotna, udręczona dusza. Skomplikowane życie wewnętrzne księżnej Walii, po raz pierwszy ujawniła książka „Diana. Moja historia” Andrew Mortona, napisana przy pełnej współpracy z księżną. Po trzęsieniu ziemi, jakim okazała się ta publikacja, Diana wyruszyła w kolejną podróż – odważną przemianę z zaniedbywanej, zdradzanej żony i mimowolnej ikony królewskiego stylu, w pewną siebie, nowoczesną młodą kobietę. Ta transformacja była jej osobistym triumfem, któremu kres położyły przedwcześnie tragiczne wydarzenia z 1997 roku. W swoim nowym niezwykłym studium ostatnich pięciu lat życia Diany Andrew Morton zaprezentował znakomite umiejętności jako dokumentalista i dziennikarz śledczy. Stworzył wyjątkową opowieść, często kontrowersyjną, a niekiedy wręcz niewiarygodną – o zdradzie, działaniach w złej wierze i cynicznych manipulacjach. Nie brak tu nawet oskarżenia o gwałt homoseksualny, obecności – prawdziwej czy tylko domniemanej – służb bezpieczeństwa, fałszowania dokumentów, kradzieży, defraudacji i oszustw, a w tle przewija się barwny korowód tajemniczych, nieoficjalnych doradców księżnej oraz licznych przedstawicieli dworskiego personelu, z których każdy ma własne ukryte cele, często kolidujące z interesami Diany.
Mnóstwo pytań pozostało bez odpowiedzi. Toteż wiele lat po śmierci księżnej Walii autor, któremu najbardziej zaufała, raz jeszcze powraca do przeszłości. Korzystając z nowych źródeł i materiałów, próbuje zrozumieć Dianę, człowieka i kobietę – jej nadzieje i lęki, jej radości i dramaty. Odsłaniając kolejne tajemnice, książka staje się podsumowaniem dorosłej części życia księżnej, którą z pewnością ucieszyłby ostateczny wniosek: że nawet śmierć nie zniszczyła jej popularności ani nie odebrała jej statusu królowej ludzkich serc.
„Kardiochirurg Hasnat Khan miał skłonności do tycia, wypalał paczkę papierosów dziennie, lubił Guinnessa i Carlsberga, Kentucky Fried Chicken i nocne jazzowe jam sessions.
Ale w chwili, gdy oczy Diany spoczęły na niezbyt imponującej postaci urodzonego w Pakistanie chirurga, jej serce zamarło...”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 457
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
DIANA
W POGONI ZA MIŁOŚCIĄ
ANDREW MORTON
Tłumaczenie Elżbieta Królikowska-Avis Emilia Skowrońska
Tytuł oryginału: DIANA IN PURSUIT OF LOVE
First published in Great Britain in 2004 by Michael O’Mara Books Limited 9 Lion Yard Tremadoc Road London SW4 7NQ This edition is fully revised and updated in 2013 Copyright © 2004, 2013 by Andrew Morton
Copyright © for the Polish edition by Dream Books (A division of Dream Music Ltd.), Warsaw, Poland 2013 The cover photo © Rex Features/East News Cover designed by Dream Books, 2013
Copyright © for the Polish translation by Dream Books, 2013
Tłumaczenie: Elżbieta Królikowska-Avis, Emilia Skowrońska Redakcja i korekta: Magdalena Pluta
Wydanie I
ISBN: 978-83-64460-02-9 (ebook)
Dream Books Dream Music Sp. z o. o.ul. Wspólna 50 lok. 9, 00-687 Warszawa, Polska Tel. +48-22-4035713Fax +48-22-4035713
E-mail:info@dreambooks.com.pl Website: www.dreambooks.com.pl,www.dreammusic.pl
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
Przełomowa i kontrowersyjna biografia pióra Andrew Mortona Diana: prawdziwa historia z 1992 roku zmieniła społeczny odbiór zarówno samej postaci księżnej Walii, jak i brytyjskiej monarchii. Pośród innych bestsellerów tego autora znaleźć można tom Monika Lewinsky: jej historia, który pokazuje prawdziwe zdarzenia za kulisami prób impeachmentu prezydenta Stanów Zjednoczonych Billa Clintona, a Posh and Becks, biografia pary celebrytów Davida i Victorii Beckham, została wysoko oceniona jako krytyka współczesnej kultury celebrities.
Andrew Morton, uważany za jednego z najlepszych dziennikarzy śledczych na świecie, jest laureatem wielu nagród, m.in. Autora Roku, Dziennikarza Śledczego Roku i Tematu Roku oraz nagrody specjalnej za służbę na polu dziennikarstwa. Diana: prawdziwa historia znalazła się na drugim miejscu najlepiej sprzedających się książek lat dziewięćdziesiątych XX wieku w Wielkiej Brytanii, a jej kolejna, poszerzona wersja, napisana już po śmierci księżnej, Diana. Moja historia, stała się bestsellerem roku 1997. W księgarniach na całym świecie sprzedano miliony egzemplarzy obu tych publikacji, a druga z nich została przetłumaczona na ponad 35 języków.
Andrew Morton mieszka z żoną i dwiema córkami w Londynie.
Przez lata zdążyłem poznać wielu przyjaciół Diany, którym księżna Walii zaufała, i podczas lektury tej książki stanie się jasne, że odbyłem wiele nieoficjalnych rozmów z ludźmi, którzy towarzyszyli jej blisko w ważnych wydarzeniach w jej życiu. Chciałbym złożyć na ich ręce wyrazy wdzięczności za informacje, jakie od nich uzyskałem, oraz dobre rady.
Podczas tych osiemnastu miesięcy, kiedy dokumentowałem i pisałem tę książkę, miałem przyjemność przeprowadzić wiele serdecznych rozmów z tymi, których życie splotło się w rozmaity sposób z życiem zmarłej księżnej. Podziękowania zechcą zatem przyjąć: Dickie Arbiter, LVO (jedno z odznaczeń Royal Victorian Order), Steven Bartlett, Carolan Brown, dr James Colthurst, Paul Cooper, Mohamed al-Fayed, Debbie Frank, Philip Garvin, CEO Response International, Geordie Greig, Richard Greene, David Griffin, Robert Heindel, Soheir Khashoggi, Robert Lacey, Brian Lask, Ken Lennox, Keith Leverton, Thierry Meresse, Betty Palko, Vivienne Parry, Jean-Marie Pontaut, David Puttnam, Jenni Rivett, Ian Sparks, Raine, hrabina Spencer, Chester Stern, Oonagh Shanley-Toffolo, Penny Thornton, Stephen Twigg, Matthias Wiessler, Ken Wharfe, i Hassan Yassin.
Wiele podziękowań należy się mojej dokumentalistce Lily Williams, za jej dzielne zmagania pod ustawiczną presją. Jak zawsze mam wielki dług wdzięczności wobec moich redaktorów Dominique Enright i Toby’ego Buchana, a także reszty zespołu redakcyjnego wydawnictwa Michael O’Mara Books, za ich hart ducha, rzetelność i wsparcie, ze szczególnym uwzględnieniem Helen Cumberbatch, Kate Moore, Judith Palmer i Chrisa Maynarda. Wielkie dzięki tak – że dla Any Bjezancevic za projekt graficzny tekstu i projekt obwoluty i Andy’ego Armitage’a za indeks. I na koniec, od naszego spaceru po plaży przez wszystkie wspomnienia, Michael O’Mara jest dla mnie, i był zawsze, wielką podporą oraz świadkiem zdarzeń.
1:Daily Mail/Solo Sindication (powyżej); James Colthurst (poniżej)
2 i 3: Michael O’Mara Books Ltd
4: Shelley Klein/Michael O’Mara Books Ltd (powyżej); Ken Lennox (w środku i poniżej)
5: Ken Lennox (powyżej); Rex (poniżej)
6: News Sindication (powyżej); Rex (poniżej)
7: David Jones/PA Images (powyżej z lewej); Express Sindication (powyżej z prawej); Rex (poniżej)
8: Rex (powyżej z lewej); Rex/Nils Jorgensen (powyżej z prawej); Rex/Brendan Beirne ( poniżej)
9: Rex/Brendan Bairne (powyżej z lewej); Rex (powyżej z prawej); Rex/British Sky Broadcastong Ltd (poniżej)
10: John Giles/PA Images (powyżej); Alpha (poniżej z lewej); Rex/The Sun (poniżej z prawej)
11: Ashley Knotek/Alpha
12: James McCauley/Capital Pictures (zdjęcie główne); Getty Images (okienko po lewej)
13: Rex/Tim Rooke (powyżej z lewej i prawej); Dave Chancellor Alpha (poniżej)
14: Rex/David Hartley (powyżej); Rex/Sipa Press (poniżej)
15: Rex/Sipa Press (oba zdjęcia)
16: Rex (powyżej); Rex/Sipa Press (poniżej)
Pewnej soboty w marcu 2004 roku siedziałem w moim gabinecie, cyzelując rozdział 11 tej książki, kiedy przy drzwiach wejściowych zadzwonił dzwonek. Była to reporterka z tabloidu Sunday People. Została wysłana, aby nagrać moją wypowiedź na temat książki, którą zamierzano wkrótce wydrukować, czyli tej publikacji. Dowiedzieli się ze swoich zwykłych znakomitych źródeł, że zamierzam odkryć w niej tożsamość trzech ukochanych Diany. I że na mojej liście znajduje się aktor Terence Stamp, jeden z filarów brytyjskiego przemysłu filmowego, dziś amant około pięćdziesiątki. Kategorycznie temu zaprzeczyłem i wróciłem do pracy.
Następnego dnia kupiłem Sunday People i zobaczyłem, że cała historia znalazła się na okładce i dwóch innych stronach gazety pod tytułami: „Seksbomba Diana” i „Nazwiska: oto trzech kochanków Diany”, przy czym tylko jeden z nich został faktycznie wymieniony. Artykuł opowiadał ze szczegółami, jak to „zaślepiona namiętnością” księżna, „zalecając się do trzech tajemniczych kochanków, rozpoczęła zdumiewającą kampanię stalkingu”, oraz że „usychająca z miłości” Diana bombardowała mężczyzn intymnymi listami. I tę historię miała właśnie ujawnić światu moja nieopublikowana jeszcze „wybuchowa” nowa książka. Autor artykułu posunął się tak daleko, że sugerował, iż bogaty, acz niewskazany z nazwiska gwiazdor przemysłu filmowego skonsumował swój romans z księżną w domu wspólnych przyjaciół. Zacytowano też jednego z informatorów gazety: „Wprawdzie niektórzy autorzy mogą być oskarżani o to, że wyjmują nazwiska z kapelusza, ale Morton ślęczał nad tysiącami dokumentów i zrobił wywiady z setkami wysoko ustawionych ludzi”. Wszystko to było rzeczywiście imponujące!
Do poniedziałku ta historia, która zdążyła obiec świat, zrobiła jeszcze jeden zakręt na łamach Daily Mail, który opisał „okropne cierpienie”, jakiego doświadczyli William i Harry, kiedy wiadomość do nich dotarła. „Wydaje się, że ta historia nie ma końca” – zauważył zaniepokojony królewski informator. I następny wiraż – tym razem to felietoniści dołożyli swoje informacje warte funta kłaków. W Daily Express Vanessa Feltz wyraziła zachwyt, że księżna znalazła „czuły, troskliwy romans” z Terence’em Stampem, który – była tego pewna – traktował ją z „najwyższą delikatnością”. Stawiając kropkę nad „i”, do chóru dołączył były kamerdyner Diany Paul Burrell – którego książkę synowie księżnej nazwali „zimnym i jawnym” aktem zdrady. „Mówiąc szczerze, myślę, że jest to obrzydliwe” – taka była uprzejma opinia Burrella na temat mojej jeszcze niewydanej książki. „Co się dzieje między dwojgiem ludzi za zamkniętymi drzwiami, powinno pozostać ich sprawą. Ja sam zawsze respektowałem prywatność ludzi i nigdy nie opowiadałem o intymnym życiu Diany. To, co robi Morton, jest okropne”.
Na zakończenie tej historii Sunday Times wydrukował całostronicową sylwetkę Terence’a Stampa, który zdobył sławę w swingujących latach sześćdziesiątych i do dziś cieszy się wielką popularnością, nie tylko jako aktor, lecz także autor powieści oraz autobiografii. W konsekwencji tej aktywności medialnej, w ciągu kilku dni duża liczba ludzi, w Wielkiej Brytanii i nie tylko, dowiedziała się, że Diana, powodowana obsesją, usychając z miłości, ścigała Terence’a Stampa, a potem miała romans z nim i kilkoma jeszcze na razie bezimiennymi mężczyznami. Pozostawał jeden drobiazg – cała ta historia była od A do Z wyssana z palca!
Ten dziwaczny incydent przypomniał mi powód, dla którego wróciłem do tematu Diany, księżnej Walii, dwanaście lat po mojej pierwszej biografii Diana: prawdziwa historia, opublikowanej w 1992 roku, napisanej z jej przyzwoleniem i przy jej współpracy. Ostatnia praca narodziła się, kiedy pewnego ranka w listopadzie 2002 roku, spacerowaliśmy z moim wydawcą Michaelem O’Marą po plaży St. Petersburg na Florydzie, gdzie promowałem swoją książkę Nine for Nine, opowiadającą o uratowaniu grupy górników z Pensylwanii, którzy na trzy dni zostali schwytani w podziemną pułapkę.
W tym czasie w sądzie Old Bailey w Londynie toczył się proces przeciw Paulowi Burrellowi o kradzież. I podczas moich radiowych i telewizyjnych wywiadów w Ameryce miałem być pytany nie tylko o górników, lecz także o wagę dowodów, przedstawianych w trakcie tej rozprawy. Kiedy podczas owego spaceru Michael i ja dyskutowaliśmy o tym procesie i Dianie, wydawało się, że kobieta, którą poznaliśmy w toku naszej współpracy nad książką we wczesnych latach dziewięćdziesiątych, gwałtownie znika ze sceny, a jej postać i pamięć o niej z każdym upływającym rokiem kurczą się i maleją. Słuchając komentarzy na temat jej życia, opartych na dowodach z tego procesu, miałem odczucie, jakby puzzle jej osobowości zostały rozrzucone we wszystkie strony – jedne zapomniane, inne przejaskrawione lub kompletnie zniekształcone. Na przykład listom, które książę Filip, w następstwie mojej publikacji w 1992 roku, przesłał do księżnej i które były dyskutowane podczas sprawy, przydano nieproporcjonalnie wielkie znaczenie. W każdym razie o tych listach i ja, i wiele innych osób rozprawialiśmy wyczerpująco dziesięć lat wcześniej.
Deformacje całej historii od chwili śmierci księżnej powiększały się coraz bardziej. Zdarzało się, że ci, którzy znali Dianę lub dla niej pracowali, oferowali swoje wspomnienia, często przesadnie oceniając swoją pozycję w jej życiu albo kontynuując na stronach pamiętników własną małą wendetę. Na przykład jej osobisty sekretarz Patrick Jephson wypalił chyba zbyt pospiesznie ze swoją Shadows of the
Princess, opowiadając o okresie, kiedy był przez księżnę zatrudniony, a gorycz z powodu zwolnienia mocno zabarwiła jego osąd zdarzeń. Łatwo dostrzec, że w swoich późniejszych artykułach dla prasy wypowiadał się o Dianie cieplej i z większym współczuciem. Jakby na podstawie własnego doświadczenia zdał sobie sprawę z trudności, jakie napotykała, próbując zbudować sobie życie od nowa poza królewskim establishmentem. Podobnie kamerdyner Diany Paul Burrell pozwolił, żeby jego gniew w stosunku do rodziny Spencerów, którą winił za swój toczący się w Old Bailey proces o kradzież, zainfekował jego wspomnienia zatytułowane W królewskiej służbie.
Mnóstwo historii i opinii, zdezorientowana publiczność, przed którą paradowali świadkowie wydarzeń, udzielając komentarzy często się wykluczających, formułownych z ich wąskiej, osobistej perspektywy. Na przykład właściciel Harrodsa1 Mohamed al-Fayed, ojciec ostatniego ukochanego Diany, Dodiego, wciąż twierdził, że jego syn zamierzał się z nią ożenić. Ten spór oraz konsekwentne obstawanie przy tym, że istniał spisek zmierzający do zamordowania jego syna i księżnej, wywarły duży wpływ na to, jak świat postrzegał ostatnie dni życia Diany. Inni upierali się, że ona sama im powiedziała, iż nie zamierza wychodzić za mąż, ale byli i tacy, którzy uważali, że jeśli już chciała za kogoś wyjść, to na pewno za Hasnata Khana. Tak że nawet dla tych, którzy znali osoby zamieszane w sprawę, wiele faktów pozostaje jeszcze do wyjaśnienia. Zdarzało się też, że ludzie mówili i pisali zupełnie co innego niż to, co mieli na myśli. To trudna sprawa nawet dla kogoś, kto zna „królewski teren” – ale wprost niemożliwa do rozszyfrowania przez przypadkowych obserwatorów. A fakt, że Diana dzieliła swoje życie na segmenty, zamykając całe jego obszary przed tymi, którzy teraz twierdzą, że dobrze ją znali, dodatkowo komplikuje jej ocenę.
Cały czas próbuje się opisywać jej życie przez pryzmat zniekształceń, za które winię mass media. Pułapkę dla prostodusznych kronikarzy stanowi także, i zawsze stanowiło, relacjonowanie ich stosunków z Dianą albo przez pryzmat jej osobowości, albo zdarzeń. Nadzwyczaj „pomysłowy” artykuł w Sunday People jest tego żywym przykładem. A to znaczy, że wnioski, oparte na dowodach jak ten materiał, muszą być w oczywisty sposób zniekształcone. W tej książce próbowałem, na tyle, na ile to było możliwe, usytuować decyzje Diany w kontekście tego, co naprawdę działo się w jej życiu, nie zaś tego, co media i publiczność sądziły, że się dzieje.
Zazwyczaj kiedy ważna osoba publiczna odchodzi, wspomnienia przyjaciół, służby i inne „wzbogacają” życiorys zmarłego. Jednak w przypadku Diany wydają się raczej go pomniejszać; dominuje odczucie, że po separacji i rozwodzie z księciem Karolem jej życie nie miało wielkiego znaczenia, kierunku czy wartości i „coraz bardziej”, że zacytuję pewnego szanowanego biografa, „wymykało się jej spod kontroli”; postrzegano ją jako kobietę wprawdzie kochaną, lecz emocjonalnie niestabilną. Czyżby wszystkie te starania i ból serca, przez który przeszła, aby zaprezentować swoją historię światu w książce Diana:prawdziwa historia, i następnie przejęcie kontroli nad swoim losem, miały pójść na marne? Ale jeśli tak było, jak wytłumaczyć ten spontaniczny przypływ żalu po jej śmierci, nagły wzrost uczuć połączony z szacunkiem i respektem, jakie wtedy okazywano?
Wydaje się, że to, co zagubiono, to wiedza o faktach lub uznanie dla tej kobiety, która – wciąż dość młoda i często samotna – walczyła, żeby nadać sens swojej bardzo wysokiej pozycji publicznej oraz skomplikowanemu życiu prywatnemu. Kiedy życie Diany się skończyło, punkt wyjścia do poszukiwań spełnienia na własną rękę – współpraca z jej biografem – miał przypuszczalnie większe znaczenie, niż sobie wtedy uświadamialiśmy. Należałoby to jeszcze dokładniej przeanalizować, jak parę innych zdarzeń zlekceważonych przez mass media – np. jej słynny wywiad dla programu BBC Panorama z 1995 roku. Utajone przyczyny jego powstania oraz dalekosiężne konsekwencje dziś zyskały jeszcze na historycznym znaczeniu.
Próbując nadać sens temu niezwykłemu i skomplikowanemu życiorysowi, często zapominamy o tym, jak daleko Diana dotarła i jakie osobiste i społeczne poprzeczki musiała na tej bieżni życia pokonać. Oto kobieta, która – jak określiła to Hillary Clinton – pokazała „odwagę i wytrwałość w stawaniu na nogi i dalszej wędrówce za każdym razem, kiedy życie rzucało ją na matę”. Ta książka jest właśnie próbą opisania i uczczenia tej wędrówki.
Andrew Morton
Siedząc przy kolacji, księżna pogrążona była w rozmowie z producentem filmowym Davidem Puttnamem. Znali się już od dziewięciu lat i Diana traktowała go jako kogoś w rodzaju wujaszka, ramię, na którym mogła się wesprzeć w trudnych chwilach, i życzliwe ucho do słuchania w dramatycznych momentach jej życia. W marcu 1992 roku Puttnam, który dołączył do grupy jej przyjaciół, i miał sporo wyczucia, zorientował się, że Diana była w jeszcze większym stresie niż zwykle. Kiedy tak gawędzili w hotelu Claridge’s w centrum Londynu, gdzie odbywało się sympozjum na temat AIDS, rozmowa zeszła na temat przekraczania mostów – podejmowania decyzji, od których nie ma już odwrotu. Księżna powiedziała konspiracyjnie: „David, myślę, że zrobiłam rzecz, która nieodwracalnie zmieni moje życie. Rozmawiałam z dziennikarzem i niedługo zostanie opublikowana pewna książka. Doszłam do punktu, z którego nie można się już cofnąć. Jestem przerażona!”.
Po czym wstała i wygłosiła brawurowy speech o swoich powiązaniach i pomocy w zwalczaniu AIDS, a następnie swobodnie odpowiadała na pytania zebranej publiczności i mediów oraz ekspertów medycznych, w tym baronessyJay i profesora Michaela Adlera. Pewnego razu Diana została zapytana, czy prowadzi jakąś grę. „Ale nie w karty, lecz z życiem” – brzmiała jej odpowiedź. Podczas tego wieczoru znajdowała się tuż przed pierwszym z wielu decydujących rozdań. Tym dziennikarzem, o którym wspomniała, byłem ja, a książka toDiana: prawdziwa historia, opublikowana w czerwcu 1992 roku, która – przy jej współpracy – eksplorowała nieszczęśliwe życie w rodzinie królewskiej i zniszczyła mit o bajkowym małżeństwie księżnej.
Pomysł napisania tamtej książki zrodził się w dość dziwnym miejscu, bo w kantynie szpitala w październiku 1991 roku. Doktor James Colthurst odpoczywał; chwilę przedtem towarzyszył księżnej Walii w oficjalnej inauguracji pracy nowego tomografu CT Scaner na oddziale rentgena szpitala Świętego Tomasza w Londynie, gdzie w tym czasie pracował. Byłem tam służbowo jako królewski korespondent gazety Daily Mail, i tak przy herbacie i biszkoptach spytałem go o tę wizytę. Wkrótce stało się jasne, że Colthurst był kimś więcej niż lekarzem szpitalnym, oprowadzającym przedstawicielkę rodziny królewskiej, był jej przyjacielem, który znał ją od lat.
Doktor Colthurst i ja zdążyliśmy się już zaprzyjaźnić, grywając latami w squasha na szpitalnych kortach, aby potem kończąc spotkania obfitym lunchem w pobliskiej włoskiej restauracji. Z uwagi na tę zażyłość próbowałem go pozyskać jako mój kontakt, ale szybko się zorientowałem, że był lojalnym przyjacielem, chętnym do rozmów na każdy temat prócz rodziny królewskiej. Nasza oficjalna znajomość powoli zmieniła się w przyjaźń, ale osiągnęliśmy zrozumienie co do tego, że gdy idziemy na lunch do restauracji, w karcie dań definitywnie nie ma „tematu Diana”. W późnych latach osiemdziesiątych między księżną a Colthurstem, synem baroneta, którego rodzina od ponad stu lat jest w posiadaniu zamku Blarney w Irlandii, zrodziła się przyjaźń. Rozpoczęła się dziesięć lat wcześniej, zimą 1979 roku, podczas wyjazdu na narty we francuskie Alpy. Pewnego wieczoru w trakcie tych wakacji lady Diana Spencer, którą znajomy przedstawił Colthurstowi i towarzystwu z jego domku, wybrała się razem z nimi do drogiej dyskoteki w uzdrowisku Tignes w dolinie Val Claret. Diana entuzjastycznie dołączyła do tej szatańskiej kompanii, aby móc tańczyć bez konieczności zamawiania bardzo drogich drinków, które proponowali krążący po sali kelnerzy. To wtedy Colthurst specjalnie uderzył się o kolumnę na parkiecie, upuścił trochę sztucznej krwi z kapsułki dla dramatycznego efektu, i podczas całej tej hecy Diana i jeszcze jedna dziewczyna „pomagały” mu wyjść z klubu. Chwyt, choć trochę niemądry, był niejednokrotnie powtarzany przez resztę wakacyjnego tygodnia, który księżna opisała potem jako jedne z najlepszych wakacji w jej życiu.
Diana lubiła nieszkodliwe i raczej niemądre żarty, ale Colthurst przypomniał pewien wcale nie taki niewinny wybryk, którego księżna i przyjaciele stali się ofiarami. Otóż podczas weekendu na farmie jej przyjaciół w Oxfordshire nieświadomie skonsumowali dużą ilość haszyszu, który ktoś zmieszał z ostrym chilli con carne. Dla Diany skończyło się to trudnym do powstrzymania atakiem chichotu, okropnym „ssaniem w żołądku” i kilkoma wizytami w kuchni po batony czekoladowe i górę innych słodyczy. Ale inni dostali gwałtownych torsji i Colthurst, wtedy jeszcze student medycyny, choć sam nie czuł się dobrze, musiał całą noc czuwać przy łóżkach przyjaciół „na haju”.
Jednak większość ich spotkań była „zwyczajna”. Colthurst i inni z tego towarzystwa stali się stałymi gośćmi w apartamencie Diany przy Coleherne Court podczas krótkiego, ale wesołego etapu życia jako singielki. Od czasu do czasu gotowała im kolację, tańczyli w Hurlingham Ball, a niekiedy ona odwiedzała go w jego mieszkaniu w Pimlico, zwykle z przyjaciółką Phillipą Coker. „Była świetnym i zabawnym kompanem, nie ma co do tego żadnych wątpliwości” – wspominał potem Colthurst. „Nigdy żadnej sugestii romansu; ona nie była w moim typie ani ja w jej”. Jesienią 1980 roku, podczas narzeczeństwa księcia Karola i Diany James Colthurst zorientował się, skąd wieje wiatr, kiedy pewnego wieczoru przyjechał do jej apartamentu na kolację. Diana akurat przygotowywała się na królewską randkę i zupełnie zapomniała, że będzie miała gościa. Pobiegła więc do pobliskiego sklepu, kupiła coś do jedzenia i zleciła współmieszkankom, żeby przygotowały naprędce jakieś danie. Kiedy około północy wróciła z pałacu Buckingham2, miała mokre oczy i mówiła tylko o sytuacji księcia Karola. „To zdumiewające, co oni z nim wyprawiają” – powiedziała, mając na myśli liczbę jego oficjalnych obowiązków oraz wymagający personel.
Kiedy w 1981 roku została księżną Walii, zażyłość, typowa dla jej życia singielki, zniknęła, i na kilka lat pomiędzy nią a jej „Coleherne Court”3 pojawił się dystans. Od czasu do czasu jednak spotykała się z Jamesem Colthurstem, który wtedy pracował w różnych szpitalach niedaleko Londynu, oraz grupką innych dawnych przyjaciół, jak członek „grupy Coleherne”, były etończyk Adam Russell i jej koleżanka ze szkoły Carolyn Bartholomew, która zresztą została matką chrzestną Williama. Ale dopiero po oficjalnej wizycie Diany w szpitalu Świętego Tomasza w 1986 roku ona i Colthurst zaczęli się kontaktować częściej. Widywali się na wielu wesołych lunchach we włoskich lub chińskich restauracjach w znanym im rejonie Fulham, i to podczas jednego z tych spotkań Colthurst dostrzegł, jak księżna szybko pochłania jedzenie, a potem idzie do toalety – klasyczny symptom obżarstwa-przeczyszczenia, typowy dla osób cierpiących na zaburzenie łaknienia zwane bulimia nervosa. Ale ponieważ jako nastolatka zawsze miała świetny apetyt, z początku nie zaprzątał sobie tym głowy. Jakiś czas później Carolyn Bartholomew powiedziała mu, że martwi się o zwyczaje żywieniowe Diany, i zaczęli rozmawiać o samej chorobie i jej dalekosiężnych skutkach. To właśnie po tej rozmowie Carolyn Bartholomew zdecydowała się na swoje słynne ultimatum – jeśli Diana nie zwróci się o profesjonalną pomoc, ona pójdzie do mediów i opowie o jej bulimii.
Stopniowo Colthurst zaczął zyskiwać wgląd w prawdziwe życie Diany i kłopoty, z którymi próbowała sobie radzić. Jej małżeństwo się rozpadło, a mąż miał romans z Camillą Parker-Bowles, żoną oficera armii i swojego przyjaciela Andrew, ona jednak była zdecydowana zachować pozory – jak tego oczekiwała od niej rodzina królewska – i udawać, że nic się nie dzieje. W pałacu Kensington4 czuła, że jest kontrolowana przez dworzan, którzy woleli ją raczej oglądać – atrakcyjną w klasycznym stylu – niż jej słuchać. Było to życie klaustrofobiczne, a co gorsza, wszyscy, począwszy od królowej, a na lokajach skończywszy – świadomie czy podświadomie – zachowywali się w taki sam sposób, jakby zmówili się w dwulicowości i hipokryzji. I w dodatku wyczuwali napięcie powodowane tymi oszustwami. Kiedy Dickie Arbiter w lipcu 1988 roku zaczął pracować dla księcia i księżnej Walii jako urzędnik biura prasowego, znalazł się w „niemożliwej” sytuacji: zmuszony przekazywać światu fikcję ich szczęśliwego małżeństwa i zamykać oczy na rosnący między nimi dystans. Na przykład po wspólnych oficjalnych wystąpieniach w Londynie książę i księżna opuszczali salę razem, ale nie ujechali dalej niż do Friary Court w pałacu Świętego Jakuba5, kiedy jedno z ich przesiadało się do innego samochodu. „Ona wracała do pałacu Kensington, a on, hm, hm, składał nocne wizyty w muzeach czy galeriach sztuki” – wspominał Arbiter. „I najlepiej było nie pytać, dokąd naprawdę Karol jedzie”. Kiedy w czerwcu 1990 roku książę podczas meczu polo złamał ramię i został zabrany do szpitala Cirencester, jego personel bardzo uważnie słuchał policyjnych raportów radiowych o zbliżaniu się do szpitala księżnej Walii, tak aby mieć czas wyprowadzić pierwszego gościa – Camillę – zanim Diana przybędzie na miejsce.
Inni członkowie personelu także bywali zmuszani, wbrew ich woli, do stosowania podstępów. Ochroniarz, który towarzyszył księciu podczas jego nocnych wizyt do Middlewick House, domu Camilli, szesnaście kilometrów od Highgrove, wiejskiej rezydencji księcia i księżnej Walii; lokaj i kucharz, którym nakazywano przygotowanie i podanie do stołu kolacji, podczas gdy wszyscy wiedzieli, że książę nie będzie jej jadł, bo pojechał spotkać się z ukochaną; kamerdyner, który musiał wziąć długopis i zakreślać programy w telewizyjnym tygodniku Radio Times, aby sprawić wrażenie, że Karol spędził spokojny wieczór w domu przed telewizorem. „Wszyscy trzymaliśmy jego sekrety w tajemnicy, i to napięcie doprowadzało mnie do wymiotów” – wyznał w styczniu 1995 roku Daily Mail były kamerdyner Ken Stronach. „Wszystko, co kazał nam robić, to były kłamstwa, które miały wprowadzać w błąd”.
Naturalnie Diana stała w centrum całej tej konspiracji, której celem było okpienie jej i publiczności; miała ona trwać w nieskończoność, a uwikłani w nią byli ci, którym ufała i których kochała. Kiedy wypytywała przyjaciół Karola o Camillę, odpowiadali, że jej podejrzenia są bezpodstawne, że pani Parker-Bowles jest tylko wieloletnią przyjaciółką księcia. A gdy niepokój Diany narastał, wymieniali się uwagami, że wpada w paranoję, fantazjuje i jest obsesyjnie zazdrosna. Królowa matka odrzuciła jej przeczucia jako fantazje „niemądrej dziewczyny” – opinia powielana przez wyższych członków rodziny królewskiej – a lord Romsey i jego żona Penny, kiedy podczas wizyty w ich domu w Broadlands książę zapytał ich o zdanie, poświęcili godzinę na przekonywanie go, by nie proponował Dianie Spencer małżeństwa, i nazwali ją „szaloną kobietą”. Zresztą często była tak właśnie określana przez towarzystwo księcia Karola, które do końca twierdziło, że była paranoiczką, nawet po jej śmierci.
Sytuację komplikowało jeszcze przekonanie Diany, że od nazwania jej szaloną dzielił ją tylko krok od wylądowania w szpitalu psychiatrycznym. „To wyglądało tak, jakby chcieli mnie po prostu sprzątnąć” – powiedziała Colthurstowi. Nic dziwnego, że tak sądziła: wszak gdy nastały rozpaczliwe dni depresji i bulimii, na które cierpiała podczas inauguracyjnego pobytu w Balmoral6, pierwszą reakcją rodziny było wezwanie psychiatrów. Księżna wiedziała także, że według prawa brytyjskiego to królowa jest w istocie prawnym opiekunem następców tronu, a nie matka chłopców. Gdyby więc została „sprzątnięta” albo uciekła, straciłaby dzieci. Podejrzenia Diany, jakże dalekie od majaczeń szalonej, okazały się niestety prawdą, a bolesna świadomość, że została oszukana, nie tylko przez księcia Walii, lecz także wiele osób z królewskiego systemu, zaszczepiła w niej nieufność do establishmentu. I wszystko to odcisnęło piętno na jej zachowaniu na całą resztę życia.
W późnych latach osiemdziesiątych księżna zaczęła zdawać sobie sprawę, że jeśli nie poweźmie drastycznych kroków, czeka ją dożywocie w nieuczciwości i nieszczęściu. Jej pierwsza myśl: po prostu spakować walizki i uciec z synami do Australii. Echo zachowań jej własnej matki, która po pełnym sporów i niesnasek rozwodzie z hrabią Spencerem, a potem małżeństwie i kolejnym rozwodzie, dziś wiedzie samotną egzystencję w odludnym domu na ponurej wyspie Seil w północno-zachodniej Szkocji – miliony lat świetlnych od jej dawnego życia w sercu arystokracji hrabstwa Norfolk.
Wprawdzie coraz więcej i więcej ludzi dowiadywało się o konspiracji dookoła Diany, ale jedynie grupka przyjaciół była świadoma jej wzrastającej desperacji. W którymś momencie 1990 roku James Colthurst zorientował się, że księżna jest naprawdę w trudnym położeniu, kiedy zaczęła całkiem poważnie mówić, że stanie na środku Kensington High Street i wykrzyczy zdumionemu światu historię swojego nieszczęścia. „Jeśli twoi nieprzyjaciele twierdzą, że jesteś szalona – przypomniał jej sucho Colthurst – to taka akcja raczej ci nie pomoże”.
Ta uwaga odwiodła ją od tego nierozważnego pomysłu, lecz Colt-hurst i inni zaczęli zdawać sobie sprawę z krytycznego nastroju Diany. „Na tym etapie chciała wykrzyczeć swój gniew ze szczytu dachu. Chciała zniszczyć cały Dom Windsorów” – wspominał. – „Nie zważając na konsekwencje”. „Jej gniew z powodu dwulicowości jej męża i całego systemu – kontynuował – osiągnął takie natężenie, że czasem traciła samokontrolę, zalewała się łzami albo wpadała w depresję. Ale prawdziwym powodem, dla którego wyruszała sama w długą drogę samochodem albo decydowała się na lewatywę, był jej gniew. Całą sprawę pogarszała jeszcze niestabilność małżeństwa jej przyjaciółki, księżnej Yorku, która akurat romansowała z teksaskim playboyem Steve’em Wyattsem. No i w tym samym czasie Diana kontynuowała swój związek z oficerem armii Jamesem Hewittem, którego spotkała, gdy uczył jej synów konnej jazdy. Kiedy jednak musiała przyznać się do własnej niewierności, próbowała swoje zachowanie racjonalizować, twierdziła, że to reakcja na wieloletni romans jej męża z Camillą Parker-Bowles.
Patrząc, jak emocjonalne wahadło jego przyjaciółki wychyla się to w jedną, to znów w drugą stronę, Colthurst próbował analizować jej położenie. I zrozumiał, że zyskałaby trochę siły moralnej, gdyby mogła kontrolować przynajmniej jakikolwiek fragment swojego życia. A wtedy miałaby szansę podejmować jakieś rozsądne decyzje co do swojego przyszłego losu. Dla kogoś tak kruchego emocjonalnie jak Diana nawet mała sprawa mogła uczynić cuda – na przykład zmiana fryzury potrafiła odmienić jej spojrzenie na życie. Jej nowy fryzjer Sam McKnight, przyjaciel ulubionego fotografa księżnej, Patricka Demarcheliera, wywarł na niej kiedyś duże wrażenie. Bo kiedy modelował jej fryzurę – jak sama to określiła – „ujawnił coś zupełnie nowego”, dodając jej pewności siebie i poczucia własnej wartości. Czasem takie drobne sprawy polepszały jej samopoczucie, bo większy problem pozostawał wszak nie rozwiązany: jak przekazać publiczności jej prawdziwą historię i w tym samym czasie rozplątać węzły, krępujące jej życie oraz małżeństwo.
Znajdowała się naprawdę w trudnym położeniu. Bo gdyby po prostu spakowała walizki i odeszła, co bardzo by jej odpowiadało, publika, która wciąż wierzyła w jej bajkowe małżeństwo, potraktowałaby jej zachowanie jako irracjonalne, histeryczne i niedojrzałe. Więcej, groziłoby jej, że straci dzieci, dokładnie jak jej matka ćwierć wieku temu. „Rozważaliśmy wiele opcji” – wspomina doktor Colt-hurst – „i stało się jasne, że powinna przedyskutować swoje sprawy z innymi”. Ta myśl nie opuszczała jej ani na chwilę. Pierwszym i najprostszym posunięciem było podjęcie rozmowy z własnym mężem. Ale tego już próbowała. W tym okresie związek księcia z Camillą Parker-Bowles stał się już publiczną tajemnicą i nawet gdy Diana krzyczała na Karola, kłóciła się i wygłaszała tyrady, on ją po prostu ignorował. Czuła się kompletnie bezsilna. Widziała się z królową, która jej wprawdzie współczuła – miała przecież świadomość, co się dzieje – ale nie zaoferowała żadnego rozwiązania.
Drugi scenariusz sugerował, aby żyć jak dotąd, nic nie mówić i poszukać pomocy psychiatrycznej. Ale tego również próbowała. Rzecz w tym, iż wiedziała, że nie jest chora – to okoliczności sprawiały, że chora się czuła. To one wywierały wpływ – na nią, ale nie na jej umysł. I żadna pomoc psychiatryczna nie rozerwałaby kręgu podstępu i zdrady, w którym tkwiła. Jej stałym refrenem były słowa: „Mam dość, mam po prostu dosyć!”. Trzeci scenariusz przewidywał wyjście do ludzi i ujawnienie światu, jak naprawdę wygląda jej życie. Ale jak przemycić tę historię na zewnątrz? Rozważała szereg sposobów, od serii artykułów prasowych przez współpracę przy książce, do wywiadu telewizyjnego. „Rozpatrywała różne opcje, aby przedstawić swój punkt widzenia w sposób kontrolowany, zrozumiały dla ludzi, który przyniósłby jej raczej uznanie jako człowiekowi i położył kres postrzeganiu jej jako dodatku do królewskiego establishmentu” – tłumaczył James Colthurst. „Cała trudność polegała na odnalezieniu medium, za pomocą którego można byłoby przekazać te informacje.
Przez ostatnich dziesięć lat Diana obserwowała sposób, w jaki prasa przekręcała wypadki z jej życia i dodawała im pikanterii. I nawet jeśli seria artykułów mogła wywołać burzę, efekt byłby krótkotrwały i niejako poza jej kontrolą. Nie miała też zaufania do ściślejszych relacji z radiem czy telewizją, a to z powodu ich bliskich, zbyt zażyłych związków z większością mieszkańców pałacu Buckingham. Obawiała się zwłaszcza kontaktów z BBC, ponieważ żoną ówczesnego prezesa Rady Gubernatorów7, Marmaduke’a Husseya, była lady Susan Hussey, dama do towarzystwa królowej matki. W tych rozważaniach zawsze pojawiał się lęk przed cenzurą i demaskacją. A ponieważ ubiegłoroczne książki na temat życia monarchii, pióra takich autorów, jak Penny Junor i Andrew Morrow, pokazywały – jak twierdziła – niesprawiedliwy obraz jej życia, Diana nie darzyła miłością także świata wydawniczego.
Z drugiej strony księżna wiedziała, że w tym czasie pisałem jej dużą biografię, i była zadowolona z mojej wcześniejszej książki Diana’s Diary: An Intimate Portrait of the Princess ofWales z 1990 roku. Głównie dlatego, że zirytowała księcia Walii szczegółami opisu wnętrz Highgrove, i to do tego stopnia, że jego ówczesny osobisty sekretarz, Richard Aylard, rozpoczął śledztwo, aby ujawnić moje źródło informacji. Widziała we mnie wtedy kogoś w rodzaju rebelianta i outsidera, co – choć wtedy nie miałem o tym pojęcia – mocno zaważyło na moich szansach, gdy zdecydowała się opowiedzieć światu swoją historię.
Spotykałem wprawdzie Dianę na wielu cocktail parties, gdzie królewska para gawędziła z mediami przed swymi oficjalnymi wizytami zagranicznymi – wymiana słów lekka, łatwa i przyjemna, najczęściej na temat mojego jaskrawego krawata. Jeśli dobrze pamiętam, nie dostrzegało się wtedy nic, co mogłoby sugerować naszą przyszłą tak owocną współpracę. Niemniej w marcu 1991 roku Diana poinformowała Colthursta z wyprzedzeniem o zwolnieniu osobistego sekretarza księcia Karola, sir Christophera Airy’ego, wiedząc, że przekaże mi tę informację. Była zachwycona, że artykuł, który powstał i ukazał się w Sunday Times, podpisany moim nazwiskiem, w sposób akuratny odzwierciedlał sytuację wewnątrz królewskiego domu. Dziś wydaje mi się, że mnie po prostu testowała. Jak przekonałem się potem, dało jej to poczucie kontroli nad swoim życiem, dotychczas tak dokładnie monitorowanym. Była tak przyzwyczajona, że w tej niezdeklarowanej wojnie księcia i księżnej Walii to Karol i jego zespół kontaktują się z mediami, że takie działanie na własną rękę dało jej sporo satysfakcji.
To uczucie nie trwało jednak długo. W maju 1991 roku opublikowano materiał autora kolumny plotek Nigela Dempstera, gdzie Diana została sportretowana jako nadąsana niewdzięcznica, która odrzuciła ofertę męża, by zorganizować przyjęcie w Highgrove z okazji jej trzydziestych urodzin. Lecz ta rezydencja była dla niej terenem kochanki Karola, Camilli Parker-Bowles, i grupy schlebiających mu przyjaciół, czuła więc, że to party „ku jej czci” stanie się jedynie pretekstem do kolejnego spotkania księcia z ukochaną. Tak czy inaczej, publiczność otrzymała inny przekaz. Kiedy w kilka dni po materiale Dempstera – gdy otrzymałem od Diany via James Colthurst kolejną informację – napisałem dlaSunday Timesa duży artykuł na temat „Wojny księstwa Walii”, ten fakt przypieczętował jej odczucie, że mogłaby sama kontrolować swój publiczny wizerunek. „Już od jakiegoś czasu rozważała pomysł, aby upublicznić swoją historię i cała ta sprawa z urodzinowym przyjęciem stała się kropką nad i” – zaobserwował potem Colthurst. – „Zdała sobie sprawę, że w jakiś sposób musi przekazać ludziom własny message”.
Na tym etapie Diana już wiedziała, że jeśli sama nie opowie pełnej historii swojego życia, publika nigdy nie zrozumie ani nie doceni motywacji jej działań. I właśnie w tym czasie poprosiła Jamesa o wysondowanie możliwości przeprowadzenia przeze mnie wywiadu do książki. Przedtem Colthurst zapytał ją, czy naprawdę chciałaby spróbować jeszcze raz zmierzyć się z księciem Karolem. „A ona bardzo zdecydowanie odpowiedziała «tak» – wspominał. – „Ta odpowiedź zdecydowała o moim podejściu do książki” – skwitował. Trzeba także dodać, że priorytetem całej tej publikacji stały się dobro Diany i jej szczęśliwa przyszłość.
Utrzymując całą operację w głębokiej tajemnicy, James i ja spotkaliśmy się, aby przedyskutować pomysły księżnej w otoczeniu bardzo nieadekwatnym do królewskiego tematu – to znaczy w kawiarni uczęszczanej przez robotników w Ruislip, w północno-zachodnim Londynie, blisko miejsca, gdzie on w tym czasie chodził na jakiś kurs. To, co tam usłyszałem, na zawsze zmieniło moje życie. Pośród wszystkich tych smażonych jajek na bekonie odsłonił mi całą niezwykłą historię desperacji Diany, jej nieszczęścia, bulimii i związku jej męża z kobietą, o której niewielu jeszcze wtedy słyszało, Camillą Parker-Bowles. Wspomniał także, choć trochę niepewnie, o jej nie do końca poważnych próbach samobójczych. To wszystko było alarmujące, wprawiło mnie w zakłopotanie i osłupienie. Dzień w dzień przez ostatnie dziesięć lat ja i inni członkowie tak zwanej królewskiej Rat Pack8, jeździliśmy za parą po całym świecie i nigdy nie pojawiła się żadna sugestia historii, która rozgrywała się tuż pod naszym nosem. Od mniej więcej dwóch lat widać było pewne sygnały, że nie wszystko między małżonkami układa się dobrze, ale ani przez chwilę nie wyobrażałem sobie, że było aż tak źle. Wychodząc z kawiarni, miałem mętlik w głowie. Dostałem klucz, który otwierał drzwi do równoległego uniwersum, świata, gdzie nic nie było takie, na jakie wyglądało, a wszystko okazało się jedną wielką maskaradą.
Głęboko przejęty rewelacjami tego dnia, schodząc do metra, by pojechać do domu, podświadomie rzuciłem za siebie ukradkowe spojrzenie, aby sprawdzić, czy nie jestem obserwowany lub śledzony. Taki był ciężar nieufności i niepokoju, którymi zostałem obarczony.
Nie upłynęło wiele czasu, gdy zostałem sprowadzony na ziemię. Mój wydawca – Amerykanin Michael O’Mara, przyjął wieść o mojej rozmowie z Jamesem Colthurstem z głębokim sceptycyzmem. Właśnie w mediach wybuchł skandal z podróbką Dzienników Hitlera, mógł więc podejrzewać, że zostałem wrobiony przez jakiegoś kanciarza. Mimo wszystko zgodził się na spotkanie – on, ja i James – w jego biurze w południowym Londynie. Przebiegało w napiętej atmosferze: James nie zaufał mi jeszcze w pełni, w ogóle nie znał Mike’a i sądził, że tego nie przełknie. Instynktownie próbował chronić królewską przyjaciółkę, a z kolei O’Mara testował jego uczciwość. Ciągle zadawał pytanie: „Jeśli ona jest rzeczywiście taka nieszczęśliwa, to dlaczego na zdjęciach ciągle się uśmiecha?”, i pokazywał całą bibliotekę albumów rodziny królewskiej, które opublikował i w których nie było ani słowa o nieszczęściu Diany. Powoli jednak O’Mara przekonywał się do Colthursta: „Jasne, że nie jest kanciarzem – racjonalizował – bo nie prosi o pieniądze”. Ale zażądał testu – pierwsza kaseta z „memuarami” Diany musi zostać zarejestrowana przed następnym spotkaniem domorosłych konspiratorów.
Oczywiście, bardzo chciałem zrobić z Dianą wywiad, ale wydawało się to kompletnie niemożliwe! Ze wzrostem sto dziewięćdziesiąt centymetrów, dobrze znany pałacowemu personelowi, nie mógłbym wejść do apartamentu Diany niezauważony. A dokładnie w chwili, kiedy wiadomość, że rozmawiałem z księżną, rozniosłaby się po pałacu, balon by został przekłuty i dworzanie zrobiliby wszystko, żeby zapobiec publikacji jej spowiedzi. To nie ja, a James, stary przyjaciel, był właściwą osobą, która mogłaby się podjąć tej delikatnej i, jak się potem okazało, historycznej misji. Zaopatrzony w listę pytań, które przygotowałem, i stary magnetofon, Colthurst siadł na rower i popedałował do pałacu Kensington. To był maj 1991 roku, a on przymierzał się do zrobienia pierwszego z serii wywiadów, które kontynuował później przez całe lato i jesień i które ostatecznie zmieniły spojrzenie świata na brytyjską rodzinę królewską.
„Dobrze pamiętam ten moment” – wspominał Colthurst – „kiedy znalazłem się w jej saloniku w pałacu Kensington. Diana była ubrana swobodnie, w dżinsy i niebieską koszulę. Zanim zaczęliśmy nagrywać, zdjęła słuchawkę telefonu z widełek – robiła to za każdym razem, kiedy odpowiadała na moje pytania – i zamknęła drzwi. I zawsze, gdy przerywano nam pukaniem, zdejmowała przypięty do ubrania mikrofon i ukrywała go pod poduszkami sofy. „Przez dwadzieścia minut pierwszego wywiadu zaśmiewała się, opowiadając o różnych zdarzeniach ze szkolnych lat – kontynuował Colthurst. -„A kiedy doszliśmy do poważniejszych spraw, takich jak próby samobójcze, Camilla i bulimia, w jej tonie dało się słyszeć poczucie ulgi, jak gdyby uwalniała się od ciężaru. Wiedziałem jednak, że opowiadała już o tych sprawach przedtem, innym ludziom, bo czuło się w powietrzu, że jej odpowiedzi, choć prawdziwe, zostały wypraktykowane. Było oczywiste, że często rozprawiała o swoich zmartwieniach”.
Kiedy mówiła, narastało w niej poczucie niesprawiedliwości – wynikające ze sposobu, w jaki była traktowana przez Camillę, księcia Karola i rodzinę królewską – a uwagi o własnym poświęceniu sygnalizowały rozżalenie i gniew. Choć była w fatalnej kondycji emocjonalnej, fakty, które przywoływała, pozostawały wysoce wiarygodne i wiele puzzli jej życiorysu wędrowało na właściwe miejsce. A przede wszystkim głębokie poczucie samotności i odrzucenia, które towarzyszyło Dianie przez większą część życia – od momentu, gdy miała sześć lat, a jej matka Frances Shand Kydd porzuciła ojca.
Wspomnienia nieszczęśliwego dzieciństwa, jakie szkicowała, przypominały ciemny, ponury pejzaż – poczucie winy z powodu tego, że nie urodziła się chłopcem, aby kontynuować linię męskich spadkobierców, łzy jej matki, samotne milczenie ojca i nocny płacz młodszego brata. A kiedy Colthurst przedzierał się tak przez listę pytań, które przygotowałem, dowiadywał się o innych dramatycznych wydarzeniach. Wiele pytań okazało się zbędnych, dlatego że gdy zaczynała opowiadać, na przykład o szkolnych latach, potrzebowała tylko krótkiego impulsu na początek.
„Kiedy po pierwszym wywiadzie wyszedłem z jej apartamentu, zdałem sobie sprawę, jak wielka przede mną praca” – powiedział Colthurst. – „Czułem, że trzeba ją chronić przed nią samą, kiedy więc podejmowaliśmy trudniejsze tematy, w rodzaju prób samobójczych, zdejmowałem nogę z gazu. W tym czasie wiedziałem już, że sytuacja musi zostać rozwiązana, inaczej źle się to dla niej skończy. Z pewnością nie była psychicznie niezrównoważona, ale okoliczności stały się tak trudne, że potencjalnie mogły spowodować niestabilność emocjonalną. Wciąż jednak miała szansę wziąć życie w swoje ręce”. Na początku pierwszej rozmowy Colthurst powiedział: „Jeśli pojawi się temat, którego nie będziesz chciała podjąć, daj mi znać”. A ona odparła: „Nie, nie, wszystko w porządku”. „Choć znałem ją, odkąd była nastolatką, byłem zaskoczony, że tak otwarcie rozmawiała o swoich próbach samobójczych” – komentował Colthurst. – „Opowiadała też swobodnie i szczerze o Camilli, jej rodzinie oraz o rodzinie królewskiej, ale kiedy o tym mówiła, wyraźnie czułem gniew Diany”.
Na drugie spotkanie z Michaelem O’Marą James przyniósł ze sobą stary, zniszczony magnetofon. I kiedy go włączył, wątpliwości O’Mary związane z autentycznością informacji, ustąpiły nowym. „Ale jak my, do diabła, udowodnimy, że to wszystko prawda?” – zapytał. Rzeczywiście, musieliśmy znaleźć dowody, które uwiarygodniłyby opowieść księżnej. Co więcej, ponieważ nie mogliśmy jej cytować, musieliśmy znaleźć jej przyjaciół, którzy potwierdziliby wszystko, co swoimi słowami powiedziała Diana.
W pierwszych tygodniach projektu to księżna narzucała tempo akcji. Moje notatki z wieczoru 2 lipca 1991 roku, dnia jej trzydziestych urodzin (które notabene spędziła sama w pałacu Kensington), pokazują jej niecierpliwość. O godzinie 5.10 po południu, kiedy Colthurst i ja byliśmy pogrążeni w rozmowie, odezwał się jego pager. To była Diana. „Widzi powody do pośpiechu w opublikowaniu książki ” – zapisałem w notatniku. – „Myślała, że można to zrobić w ciągu paru tygodni. Pojechać do hrabiego Spencera, pożyczyć kilka albumów i przywieźć je do Londynu. Jeśli Camilla opowie całą historię urodzinowego party Dempsterowi, to to będzie show kochanki Karola. Oburzony przebiegiem sprawy”.
Jeśli potrzebowałem potwierdzenia, jak skomplikowany będzie ten projekt, dostałem je kilka dni później, kiedy napisałem kolejny artykuł dla Sunday Timesa, zatytułowany „Rozejm”. Opowiadał o zakulisowych szczegółach działań, które podejmowano, aby zakończyć wojnę między Karolem i Dianą. Bo chociaż story nie mijała się z prawdą, sugerując, że w Domu Windsorów panuje spokój, zamierzałem sprowadzić dziennikarzy-rywali na fałszywy trop. A zarazem podkreślić swoją wiarygodność jako pisarza, dysponującego informacjami od kogoś wewnątrz, i to w taki sposób, by po opublikowaniu książka została potraktowana poważnie. Próbowałem przechytrzyć przeciwnika – ale ta strategia legła w gruzach już w momencie, gdy Diana: prawdziwa historia ujrzała światło dzienne. W artykule dla Sunday Timesa wspomniałem, że w dniu urodzin Diany jej salon został udekorowany balonami wypełnionymi helem. Kiedy dworzanie analizowali artykuł w poszukiwaniu wskazówki, kto był tak świetnym źródłem informacji, osobisty sekretarz królowej, sir Robert Fellowes, zapytał o to samą księżną. Kilka dni później Arthur Edwards, królewski fotograf i weteran The Sun, zatelefonował do mnie z ostrzeżeniem. „Rozdrażniłeś ich” – powiedział. – „Do cholery, bądź ostrożny! Rozglądają się dookoła, bo napisałeś prawdę. Teraz przewracają wszystko do góry nogami”. Jego porady powtórzył królewski reporter z Daily Mail Richard Kay, któremu dziennikarz zajmujący się w tej gazecie sprawami kryminalnymi powiedział, że poproszono policję, aby znalazła mojego „kreta”. Po kilku miesiącach włamano mi się do sfatygowanego biura nad indyjską restauracją w centrum Londynu, skradziono aparat fotograficzny i przekopano się przez całą moją dokumentację.
Z jednej strony ostrożność, z drugiej Diana, która naciskała, aby kontynuować projekt – i stało się jasne, że James musi się podjąć znacznie poważniejszej roli, niż sobie dotychczas wyobrażał. Myślał, że po nagraniu kilku kaset będzie mógł się z nami pożegnać. Okazało się jednak, że będzie musiał kontynuować wizyty w pałacu Kensington, prosząc Dianę o wypełnienie białych plam, które jeszcze pozostały. Przez cały następny rok pełnił funkcję posłańca, a nasza trójka – Mike O’Mara, James i ja – stała się rodzajem nieformalnego dworu księżnej, nie tylko dokumentując, pisząc, a potem publikując to, co miało się stać „nieoficjalną – oficjalną” biografią, lecz także pomagając jej radzić sobie w codziennych kłopotach. W naszej karcie dań znalazło się wszystko – od problemów z personelem, przez sprawy mediów, do szkiców jej wystąpień – traktowała nas jako swój dwór numer dwa. Było to doświadczenie ekscytujące i zdumiewające zarazem – dziwaczny tercet, który pomagał kształtować życie oraz image najsłynniejszej młodej kobiety na świecie.
Podczas któregoś z pierwszych „redakcyjnych” spotkań przyszło nam na myśl, że Diana będzie się czuła bardziej komfortowo, jeśli jej zaangażowanie w projekt nie zostanie ujawnione. Po prostu dlatego, że będzie mogła wyprzeć się swojego udziału w przedsięwzięciu. Księżna była ostatnią osobą z naszego teamu, która zdawała sobie sprawę z wagi takiej możliwości. I dopiero nie wcześniej niż 9 stycznia 1992 roku, kiedy proces produkcji książki był już bardzo zaawansowany, po namyśle, poprosiła Jamesa, aby zataić jej związki z tą publikacją. „Od początku wiedziała, że przedsięwzięcie jest ryzykowne” – powiedział Colthurst. – „Ale z taką klauzulą możliwości wyparcia się swego udziału współpraca stała się dla niej jeszcze bardziej ekscytująca”.
Jednak ta strategia zrodziła dodatkowy problem – musieliśmy weryfikować każdą opowieść księżnej u niezależnych źródeł. W emocjonalnym potoku słów podczas pierwszego wywiadu poruszonych zostało wiele delikatnych kwestii, które mogły nas narazić na proces o zniesławienie, zwłaszcza jeśli idzie o Camillę Parker-Bowles. Tak więc moje zadanie na następny rok obejmowało wywiady z przyjaciółmi, znajomymi i personelem Diany, które mogły potwierdzić jej informacje. Niektórzy w jej kręgu, jak Carolyn Bartholomew i James Gilby, wiedzieli o jej związkach z książką, choć nie zdawali sobie sprawy z jej zasięgu. Na przykład kiedy robiłem wywiad z Carolyn, powiedziała mi, że panna Spencer przed małżeństwem „była ślepo zakochana w Karolu”. Aby się upewnić, czy to określenie dokładnie oddaje uczucia Diany, zatelefonowała do niej. „Użyłam właściwego słowa, prawda?” – zapytała. „Tak. Byłam. Całkowicie” – odparła księżna z naciskiem. Ale w zasadzie tylko Carolyn stanowiła niejako część naszego zespołu, natomiast kiedy Diana telefonowała do większości swoich przyjaciół, aby zapytać, czy zechcą ze mną porozmawiać, musiała starannie dobierać słowa. Co do ewentualnych kontaktów z jednymi, wyrażała się wymijająco, z innymi zaś – negatywnie. „Trzymaj się od tego [propozycji wywiadu] z daleka” – doradzała swemu masażyście Stephenowi Twiggowi (na szczęście, zignorował jej sugestię). A kiedy w listopadzie 1991 roku zrobiłem wywiad z Jamesem Gilbeyem w jego apartamencie na Knightsbridge, wyjaśnił wprost, co Diana chciała osiągnąć za pośrednictwem książki: „Chce wyrazić swój punkt widzenia głośno i jasno. Bez owijania w bawełnę. Chce, żeby ludzie dowiedzieli się o jej żalu i o tym, w jaki sposób została porzucona”.
Już po pierwszej sesji z Jamesem Colthurstem Diana wiedziała, że przekroczyła swój prywatny Rubikon. Wyrzuciła mapę przez okno i wyruszyła w podróż z mglistym pojęciem o trasie, nie mówiąc już o samym celu. Ale była zdecydowana ją kontynuować i z upływem czasu czyniła to coraz energiczniej, samodzielnie sugerując tematy do dyskusji, takie jak bulimia, o której chciała opowiedzieć we właściwym kontekście. Podczas gdy ja byłem zajęty przyjaciółmi księżnej, James kontynuował swoje wywiady: „Zwykle rozmawialiśmy rano, potem jedliśmy lunch i czasami mieliśmy jeszcze drugą sesję po południu. Ale wtedy miała już dość. Często nam przerywano, bo Paul Burrell [wówczas jej młodszy kamerdyner] czy inni ludzie ze osobistej służby kręcili się dookoła. Widać było, że im nie ufała – kiedy więc pojawiali się w pokoju, przechodziliśmy do rozmowy na tematy ogólne”.
Warto wspomnieć, że kiedy w 2003 roku Burrell opublikował swoje wspomnienia, powiedział gospodarzowi amerykańskiego talk-show, Larry’emu Kingowi, że w 1992 roku on i księżna dyskutowali sprawę sekretnych wywiadów, które znalazły się ostatecznie w Dianie: prawdziwej historii. Z poważną miną mówił milionom amerykańskich widzów: „Wiedziałem o tym. Byłem tam i wiedziałem, co się dzieje. Pomogłem księżnej nagłośnić jej historię. I to był jedyny moment, kiedy mogła wszystko sobie ułożyć i powiedzieć, co czuje i myśli. Ta książka nie zaszokowała mnie, bo byłem świadom całej sytuacji”. Niemniej prawda była zupełnie inna. Nie dość, że nie był na bliższej stopie z księżną, to jeszcze ona mu nie ufała, bo jako kamerdyner zatrudniony zasadniczo w Highgrove u księcia Karola należał do obozu „wroga”. W istocie, gdy księżna nagrywała swoje wywiady, a Burrell przebywał akurat w pałacu Kensington, puszczała głośno muzykę, na wypadek gdyby podsłuchiwał przez dziurkę od klucza.
Colthurst był zaskoczony inwazyjną atmosferą, jaka panowała w jej domu w pałacu Kensington. W świecie, gdzie każdy chciał uszczknąć kawałek dla siebie, księżna musiała chronić swoją przestrzeń osobistą z nieustępliwością psa wartownika i ukrywała mnóstwo spraw, takich jak astrologiczne wykresy czy książki na temat zaburzeń łaknienia. Instynktownie nie ufała nikomu – symbolem była niszczarka na jej biurku – ani personelowi, ani dworzanom, ani z pewnością rodzinie królewskiej. Można sobie z tego kpić, jednak w pałacu, gdzie obserwowano i komentowano każdy jej oddech i każdy ruch, wydawało się zupełnie możliwe, że poczta księżnej była przeglądana, a telefon znajdował się na podsłuchu. Nic dziwnego, że kiedy cała nasza trójka kupiła sobie telefony ze scramblerem, który odstraszał potencjalnych podsłuchiwaczy, Diana bardzo się rozluźniła.
Księżna martwiła się także o bezpieczeństwo Colthursta, pedałującego na rowerze po całym Londynie – zwłaszcza gdy woził taśmy z wywiadami lub zdjęcia rodziny Spencerów, które nam ostatecznie przekazała w listopadzie 1991 roku. Jej niepokój okazał się uzasadniony: pewnego dnia latem 1991 roku, po jednej z sesji nagraniowych w pałacu Kensington, James został potrącony przez samochód i spadł z roweru. Fakt, że w podobnej atmosferze Diana była gotowa udzielić swemu przyjacielowi szczerych wywiadów, przeznaczonych dla pisarza, którego ledwie znała, pokazuje całą jej ówczesną determinację.
Rola, jakiej Colthurst się podjął, zresztą niechętnie, kanału komunikacyjnego między księżną a jej biografem, nakładała na niego wielką odpowiedzialność i naraziła go na kłopoty daleko większe, niż się spodziewał. „W tamtych czasach miałem świadomość” – tłumaczył – „że pomagam kumpelce w cholernie trudnym momencie jej życia. Czułem się w tej roli dość niekomfortowo, ale nie wiedziałem jeszcze, że ta pomoc stanie się przez następnych kilka lat moim głównym zajęciem. Traktowałem to jako sprawę jednorazową – Diana nagra swój kawałek, a potem zastanowi się nad podjęciem jakiejś decyzji. Ale stało się inaczej”.
Krucha emocjonalnie Diana często zwracała się do swoich przyjaciół oraz Jamesa po radę i wsparcie i wkrótce stał się on dodatkowo jej doradcą i psychoterapeutą, okazjonalnie zaś pisał jej wystąpienia, przyćmiewając decyzje podejmowane przez jej płatny personel. A zwłaszcza Patricka Jephsona, który – po pracy w charakterze jej koniuszego – w listopadzie 1991 roku został zatrudniony jako osobisty sekretarz Diany. Z kolei ja koncentrowałem się na biografii księżnej, co znaczyło, że mieliśmy czasami z Colthurstem rozbieżne porządki dnia. Colthurst miał wrażenie, że istnieje konflikt między jej prywatnymi potrzebami a książką, ale zawsze na pierwszym miejscu stawiał interes Diany. „Podczas gdy książka miała na celu pomóc jej zyskać uznanie jako człowiekowi” – relacjonował potem -„moją największą troską było to, co ona zrobi potem ze swoim życiem”. Jego najważniejszym wkładem w projekt okazała się zatem nie rola posłańca, który przekazywał kasety z wywiadami, przyczyniając się do powstania książki, ale pomoc, jakiej udzielał Dianie w powolnym i bolesnym procesie kształtowania nowego życia. Wsparcie w kanalizowaniu negatywnych myśli i emocji oraz nakłanianiu, by koncentrowała się na przyszłości, pozytywnej i produktywnej. Potem tę rolę przejęły jej terapeutica Susie Orbach, astrolożka Debbie Frank oraz luźna grupa zastępczych matek i ojców, w której znaleźli się reżyser David Puttnam i lady Annabel Goldsmith.
Księżna zwierzała się Colthurstowi ze swoich najbardziej intymnych sekretów i chyba można powiedzieć, że traktowała go jak „żywy magnetofon”. Telefonowała do niego bez przerwy i te telefony – zwykle około ośmiu dziennie, a w sytuacjach kryzysowych nawet więcej – miały swój własny rytm. Poranne rozmowy były krótkie, omawiali zawartość gazet i sposób odpowiedzi na negatywną publicity. Planowała spotkania na cały dzień i prosiła o rady, jak się uporać z sytuacjami oficjalnymi czy towarzyskimi. Na przykład kiedyś zapytała go, jak nawiązać interesującą konwersację z towarzyszącym jej podczas lunchu prezydentem Francji François Mitterrandem. Innym razem Diana, która niemal do końca życia obawiała się intelektualistów, zadzwoniła zdenerwowana i pytała, jak nie zanudzić byłego amerykańskiego sekretarza stanu, Henry’ego Kissingera. Colthurst poradził, by była sobą i zapytała go o jego pasje i zainteresowania. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, bo od tej chwili Kissinger stał się admiratorem księżnej, zgodził się nawet wręczyć jej w 1995 roku w Nowym Jorku nagrodę za pracę humanitarną,
Popołudniowe telefony dotyczyły zwykle porad w zakresie oficjalnych zobowiązań, a potem, wczesnym wieczorem, dzwoniła, aby pogawędzić o swoim życiu i sytuacji emocjonalnej. Tu nieodmiennie pojawiał się temat jej męża, małżeństwa i przyszłości – chociaż raz, kiedy przebywała w Balmoral, zapytała Colthursta, jak rozwiązać skomplikowany problem związany z protokołem. Wydawało się, że czasy, gdy królowa po kolacji intonowała hymny, już się skończyły. Ale jednak nie. Księżna nie wiedziała więc, czy śpiewać razem z nią czy nie, a potem klaskać czy siedzieć cicho. Ten jeden jedyny raz Colthurst nie potrafił odpowiedzieć na jej pytania.
Okazał się bardziej pomocny, kiedy Diana zatelefonowała z Sandringham9 podczas Bożego Narodzenia 1991 roku. W opresyjnej, pełnej niewypowiedzianych oskarżeń atmosferze tego rodzinnego spotkania – ostatniego przed separacją małżeńską jej i księżnej Yorku – próbowała znaleźć jakiś pretekst, aby wyjechać. Zwłaszcza po cierpkim spotkaniu z księżniczką Anną, która w przelocie rzuciła uwagę: „To naprawdę trudne dla Karola mieć taką żonę jak ty”. Wtedy Colthurst zasugerował, by Diana powiedziała, że chciałaby odwiedzić bezdomnych w Londynie. Księżna podchwyciła ten pomysł i miała pretekst, żeby wszystko zaaranżować i się oddalić.
Po tej całodziennej lawinie próśb o poradę i wsparcie zdarzały się, jak to nazwał Colthurst, „telefony z nudów”. Często, zanim się położyła, gawędziła z nim przez półtorej godziny o wszystkim i o niczym. Colthurst, który wtedy pracował na pełny etat nad rozbudową pewnego urządzenia medycznego z British Oxigen i planował własny ślub, musiał żonglować swoim czasem, karierą oraz ukrytym życiem de facto osobistego sekretarza księżnej Walii. W czasach gdy telefony komórkowe przypominały rozmiarem cegłówki, dostawał wiadomości na pager i często musiał wychodzić z ważnego spotkania, aby znaleźć spokojniejsze miejsce i odpowiedzieć na apel.
Na przykład w czerwcu 1990 roku, kiedy książę William na szkolnym polu golfowym uległ wypadkowi i doznał uciskowego pęknięcia czaszki, przerażona Diana ciągle dzwoniła do Jamesa, szukając wsparcia i otuchy. Z czasem przyzwyczaiła się polegać na sugestiach Colthursta w przypadku wszelkiego rodzaju delikatnych lub skomplikowanych problemów. Pewnego razu zdecydowała się zwolnić swojego fryzjera, Richarda Daltona, ale zastanawiała się, jak to zrobić, aby nie zranić jego uczuć ani nie sprowokować go do sprzedania tej historii mediom. James zasugerował, żeby napisała taktowny list, wyjaśniając swoją decyzję, i dała mu prezent jako wyraz uznania za lata służby. Jego rada okazała się słuszna, i choć tego rodzaju sugestie tylko trochę wykraczały poza opinie rozsądnego przyjaciela, w przypadku kogoś tak podatnego na zranienie były niczym koło ratunkowe dla tonącego.
Jakkolwiek księżna była od Colthursta uzależniona, nie mówiła mu wszystkiego. Chociaż wściekała się na niewierność swojego męża, ukrywała, że sama miała długi romans, od 1986 do 1991 roku, z kapitanem Jamesem Hewittem. I miłosną aferę z Jamesem Gilbeyem, którego potem zidentyfikowano jako męski głos na pamiętnych taśmach Squidgygate, na których nielegalnie zarejestrowano rozmowy telefoniczne w sylwestra 1989 roku. Podczas sesji z Colthurstem wciąż obstawała, że Hewitt był nie więcej niż przyjacielem i zawsze mówiła o nim w mało pochlebnym tonie. Ale swoimi zapewnieniami nie przekonała Colthursta. Opowiadając o Hewitcie, nigdy nie była całkowicie szczera, podobnie jak unikała dyskusji na temat swojej przyjaźni z Jamesem Gilbeyem. Aż do momentu, kiedy potrzebowała pomocy Colthursta.
Pierwsza wskazówka na temat związku Diany z Jamesem Hewittem pojawiła się w gazecie niedzielnej w marcu 1991 roku. Były to czasy wojny w Zatoce Perskiej, a dziarski, lecz niedyskretny dowódca czołgu, na terenie działań wojennych, pożyczył od reportera telefon satelitarny i zadzwonił do księżnej do pałacu Kensington. Diana była niespokojna, że kiedy Hewitt powróci z wojny, natychmiast opadną go reporterzy i połączą ich w parę, poprosiła więc Colthur-sta, aby napisał dla Hewitta oświadczenie dla mediów. „Niepokoiła się, bo nie mogła mu ufać, że gdy otworzy usta, nie powie czegoś, co ujawni romans” – powiedział Colthurst. „To zrozumiałe, przecież nigdy nie wyjawiła prawdziwej natury stosunków między nimi”.
Hewitt kategorycznie odrzucił naszą prośbę o wywiad do książki, a ponieważ Diana wciąż utrzymywała, że to tylko przyjaźń, nic nie mogliśmy z tą historią zrobić. Nie mieliśmy też pojęcia o jej zadurzeniu w dealerze dzieł sztuki Oliverze Hoare’em, który był obiektem jej westchnień na początku 1991 roku. To była jedna ze stałych, dla wielu ludzi intrygujących cech jej charakteru: bez względu na to, jak blisko byli – zarówno rodzina, starzy przyjaciele, jak też Colt-hurst i przepowiadacze fortuny – nigdy nie ujawniała im absolutnie wszystkiego.
Mniej stresujące niż rola archiwum tajemnic księżnej (w każdym razie niektórych), lecz także pożyteczne, okazały się obowiązki Colt-hursta jako jej nieoficjalnego speech writera. Skarżyła się, że teksty przygotowywane dla niej przez oficjeli organizacji charytatywnych czy Pałac były „ciężkie, formalne i nudne” i chciała, by James dorzucał do tych wystąpień to, co nazywała „pierwiastkiem Diany”. Najpierw rozmawiali o tym, co chciałaby powiedzieć, potem James przygotowywał szkic, a ona dodawała jakieś nowe myśli i dokonywała ostatniego szlifu. Ja także bywałem w to angażowany, a często można było zobaczyć i ochroniarza księżnej, Kena Wharfe’a, siedzącego w królewskiej limuzynie i szlifującego jej wystąpienia dosłownie kilka minut przed spotkaniem.
„Te wystąpienia wiele dla niej znaczyły” – powiedział Colthurst. – „To był teren, z którego, jak coraz bardziej zdawała sobie sprawę, mogła przekazywać swoje przesłania. Dawało jej to poczucie sukcesu i uprawnione wrażenie, że publiczność słucha tego, co mówiła, a nie gapi się na jej ubranie, fryzurę i wygląd. Zdarzało się, że dzwoniła podekscytowana, że właśnie mówiono o jej wystąpieniu w radiu czy telewizji, zachwycona, że została pochwalona za jego treść”. Ta nasza procedura, choć amatorska, naprawdę się sprawdzała – nawet jeśli była podejmowana w atmosferze ledwie maskowanej paniki i szaleństwa. W sierpniu 1991 roku Diana zatelefonowała z rejsu po Morzu Śródziemnym z pokładu jachtu armatora-milionera Johna Latsisa, zdenerwowana, że nie dostała jeszcze speechu, który miała wygłosić na rzecz Czerwonego Krzyża. W istocie Colthurst przefaksował go na jacht dwa dni wcześniej, ale członek załogi, który go odebrał, zapomniał doręczyć wydruk. Przy innej okazji – właśnie jadł śniadanie na swojej farmie pod Pangbourne w Berkshire – księżna znowu zadzwoniła w panice. Miała być obecna na lunchu z okazji przejścia na emeryturę przyjaciela, lorda Kinga, byłego prezesa British Airways, i w ostatniej chwili zdecydowała się powiedzieć kilka słów. I tak, chrupiąc porannego toasta i spacerując po kuchni w szlafroku, James dyktował Dianie swoje myśli, która ta skrupulatnie spisywała na skrawku papieru.
Pewien lunch we wrześniu 1991 roku świetnie ilustruje gorączkowy nastrój jej życia w tamtym okresie. Oto James i ja świetnie się bawiliśmy, „pijąc nasz lunch” w pubie Stag’s Head na londyńskim West Endzie, i redagując wystąpienie księżnej, które miała wygłosić na sympozjum psychiatrii dziecięcej. To był ten słynny „speech z uściskiem”, za który dostała nagrodę. W jego treści informowała szacownych zgromadzonych, bądź co bądź ośmiuset lekarzy, o wartości przytulania, dodając, że jest to sposób „tani, ekologiczny i wymaga minimum instruktażu”. Kiedy tak majstrowaliśmy przy słowach i frazach, usłyszeliśmy pager. Myśleliśmy, że to fotograf-ama-tor, którego, za wiedzą Diany, poprosiliśmy, aby zrobił kilka ujęć księżnej i jej synów, kiedy szli na lunch do restauracji Lorenzo. Ale to była sama Diana. Kiedy wreszcie James znalazł budkę telefoniczną i oddzwonił, powiedziała, że jego starannie przygotowane przemówienie musi zostać skrócone z dwóch tysięcy stu do tysiąca sześciuset słów. I że tonację trzeba złagodzić, bo wskazówki dotyczące przytulania mogą zostać odczytane jako krytyka królowej i dystansu, z jakim wychowała swoje dzieci. Padł także złośliwy komentarz na temat pewnej osoby, która również miała być obecna na lunchu, markizy Douro, niegdysiejszej przyjaciółki, z którą Diana zerwała, kiedy się dowiedziała, że ta udostępnia swoją szkocką posiadłość księciu Karolowi i Camilli na romantyczne spotkania.
Był to pierwsza rozmowa z Dianą tego dnia, choć nie ostatnia. Niedawno zaprzeczyła „nonsensowi” Nigela Dempstera o królowej, która ponoć nakazała księżnej zostać z Karolem – i chciała nagłośnić swoje zdanie, jeśli jakiś dziennikarz zatelefonowałby do mnie i o to zapytał. Jeszcze tego samego dnia, poprawiając speech Diany, zagadnąłem Stuarta Higginsa, wtedy zastępcę redaktora naczelnego The Sun o tajemniczą wycieczkę księcia Karola do zameczku jego przyjaciela na południu Francji. Diana sądziła, że Camilla także tam jedzie i bardzo chciała otrzymać potwierdzenie tej informacji, najlepiej w postaci zdjęcia, które uprawomocniłoby jej podejrzenie o niewierności męża. Ale w ostatniej chwili Camilla zdecydowała się nie towarzyszyć księciu.