Diana. W pogoni za miłością - Andrew Morton - ebook

Diana. W pogoni za miłością ebook

Andrew Morton

4,1

Opis

Kolejna publikacja biografa księżnej Walii, autora bestsellerowej książki „Diana. Moja historia” - Andrew Mortona. Tym razem, w Diana. W pogoni za miłością Morton ukazuje bardziej romantyczną stronę „Królowej ludzkich serc”. To pogłębiony, intymny wręcz portret niezwykłej kobiety, jednej z najważniejszych ikon końca XX wieku, odmalowany przez pryzmat jej związków i sercowych rozterek. Książka opisuje ostatnie 5 lat życia księżnej, w tym między innymi historię jej związku z Hasnatem Khanem. Jest to premierowe wydanie biografii w Polsce. Książka w wersji oryginalnej, zaktualizowana i uzupełniona ukazała się w Wlk. Brytanii we wrześniu br.

Diana – piękna i kochana ikona końca ubiegłego wieku. Samotna, udręczona dusza. Skomplikowane życie wewnętrzne księżnej Walii, po raz pierwszy ujawniła książka „Diana. Moja historia” Andrew Mortona, napisana przy pełnej współpracy z księżną. Po trzęsieniu ziemi, jakim okazała się ta publikacja, Diana wyruszyła w kolejną podróż – odważną przemianę z zaniedbywanej, zdradzanej żony i mimowolnej ikony królewskiego stylu, w pewną siebie, nowoczesną młodą kobietę. Ta transformacja była jej osobistym triumfem, któremu kres położyły przedwcześnie tragiczne wydarzenia z 1997 roku. W swoim nowym niezwykłym studium ostatnich pięciu lat życia Diany Andrew Morton zaprezentował znakomite umiejętności jako dokumentalista i dziennikarz śledczy. Stworzył wyjątkową opowieść, często kontrowersyjną, a niekiedy wręcz niewiarygodną – o zdradzie, działaniach w złej wierze i cynicznych manipulacjach. Nie brak tu nawet oskarżenia o gwałt homoseksualny, obecności – prawdziwej czy tylko domniemanej – służb bezpieczeństwa, fałszowania dokumentów, kradzieży, defraudacji i oszustw, a w tle przewija się barwny korowód tajemniczych, nieoficjalnych doradców księżnej oraz licznych przedstawicieli dworskiego personelu, z których każdy ma własne ukryte cele, często kolidujące z interesami Diany.

Mnóstwo pytań pozostało bez odpowiedzi. Toteż wiele lat po śmierci księżnej Walii autor, któremu najbardziej zaufała, raz jeszcze powraca do przeszłości. Korzystając z nowych źródeł i materiałów, próbuje zrozumieć Dianę, człowieka i kobietę – jej nadzieje i lęki, jej radości i dramaty. Odsłaniając kolejne tajemnice, książka staje się podsumowaniem dorosłej części życia księżnej, którą z pewnością ucieszyłby ostateczny wniosek: że nawet śmierć nie zniszczyła jej popularności ani nie odebrała jej statusu królowej ludzkich serc.

„Kardiochirurg Hasnat Khan miał skłonności do tycia, wypalał paczkę papierosów dziennie, lubił Guinnessa i Carlsberga, Kentucky Fried Chicken i nocne jazzowe jam sessions.
Ale w chwili, gdy oczy Diany spoczęły na niezbyt imponującej postaci urodzonego w Pakistanie chirurga, jej serce zamarło...”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 457

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (13 ocen)
7
2
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ZabaWberecie

Z braku laku…

No z braku laku...
00

Popularność




DIA­NA

W PO­GO­NI ZA MI­ŁO­ŚCIĄ

AN­DREW MOR­TON

Tłu­ma­cze­nie Elż­bie­ta Kró­li­kow­ska-Avis Emi­lia Skow­roń­ska

Ty­tuł ory­gi­na­łu: DIA­NA IN PUR­SU­IT OF LOVE

First pu­bli­shed in Gre­at Bri­ta­in in 2004 by Mi­cha­el O’Mara Bo­oks Li­mi­ted 9 Lion Yard Tre­ma­doc Road Lon­don SW4 7NQ This edi­tion is ful­ly re­vi­sed and upda­ted in 2013 Co­py­ri­ght © 2004, 2013 by An­drew Mor­ton

Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Dre­am Bo­oks (A di­vi­sion of Dre­am Mu­sic Ltd.), War­saw, Po­land 2013 The co­ver pho­to © Rex Fe­atu­res/East News Co­ver de­si­gned by Dre­am Bo­oks, 2013

Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Dre­am Bo­oks, 2013

Tłu­ma­cze­nie: Elż­bie­ta Kró­li­kow­ska-Avis, Emi­lia Skow­roń­ska Re­dak­cja i ko­rek­ta: Mag­da­le­na Plu­ta

Wy­da­nie I

ISBN: 978-83-64460-02-9 (ebo­ok)

Dre­am Bo­oks Dre­am Mu­sic Sp. z o. o.ul. Wspól­na 50 lok. 9, 00-687 War­sza­wa, Pol­ska Tel. +48-22-4035713Fax +48-22-4035713

E-mail:info@dre­am­bo­oks.com.pl We­bsi­te: www.dre­am­bo­oks.com.pl,www.dre­am­mu­sic.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Prze­ło­mo­wa i kon­tro­wer­syj­na bio­gra­fia pió­ra An­drew Mor­to­na Dia­na: praw­dzi­wa hi­sto­ria z 1992 roku zmie­ni­ła spo­łecz­ny od­biór za­rów­no sa­mej po­sta­ci księż­nej Wa­lii, jak i bry­tyj­skiej mo­nar­chii. Po­śród in­nych be­st­sel­le­rów tego au­to­ra zna­leźć moż­na tom Mo­ni­ka Le­win­sky: jej hi­sto­ria, któ­ry po­ka­zu­je praw­dzi­we zda­rze­nia za ku­li­sa­mi prób im­pe­ach­men­tu pre­zy­den­ta Sta­nów Zjed­no­czo­nych Bil­la Clin­to­na, a Posh and Becks, bio­gra­fia pary ce­le­bry­tów Da­vi­da i Vic­to­rii Bec­kham, zo­sta­ła wy­so­ko oce­nio­na jako kry­ty­ka współ­cze­snej kul­tu­ry ce­le­bri­ties.

An­drew Mor­ton, uwa­ża­ny za jed­ne­go z naj­lep­szych dzien­ni­ka­rzy śled­czych na świe­cie, jest lau­re­atem wie­lu na­gród, m.in. Au­to­ra Roku, Dzien­ni­ka­rza Śled­cze­go Roku i Te­ma­tu Roku oraz na­gro­dy spe­cjal­nej za służ­bę na polu dzien­ni­kar­stwa. Dia­na: praw­dzi­wa hi­sto­ria zna­la­zła się na dru­gim miej­scu naj­le­piej sprze­da­ją­cych się ksią­żek lat dzie­więć­dzie­sią­tych XX wie­ku w Wiel­kiej Bry­ta­nii, a jej ko­lej­na, po­sze­rzo­na wer­sja, na­pi­sa­na już po śmier­ci księż­nej, Dia­na. Moja hi­sto­ria, sta­ła się be­st­sel­le­rem roku 1997. W księ­gar­niach na ca­łym świe­cie sprze­da­no mi­lio­ny eg­zem­pla­rzy obu tych pu­bli­ka­cji, a dru­ga z nich zo­sta­ła prze­tłu­ma­czo­na na po­nad 35 ję­zy­ków.

An­drew Mor­ton miesz­ka z żoną i dwie­ma cór­ka­mi w Lon­dy­nie.

PODZIĘKOWANIA

Przez lata zdą­ży­łem po­znać wie­lu przy­ja­ciół Dia­ny, któ­rym księż­na Wa­lii za­ufa­ła, i pod­czas lek­tu­ry tej książ­ki sta­nie się ja­sne, że od­by­łem wie­le nie­ofi­cjal­nych roz­mów z ludź­mi, któ­rzy to­wa­rzy­szy­li jej bli­sko w waż­nych wy­da­rze­niach w jej ży­ciu. Chciał­bym zło­żyć na ich ręce wy­ra­zy wdzięcz­no­ści za in­for­ma­cje, ja­kie od nich uzy­ska­łem, oraz do­bre rady.

Pod­czas tych osiem­na­stu mie­się­cy, kie­dy do­ku­men­to­wa­łem i pi­sa­łem tę książ­kę, mia­łem przy­jem­ność prze­pro­wa­dzić wie­le ser­decz­nych roz­mów z tymi, któ­rych ży­cie splo­tło się w roz­ma­ity spo­sób z ży­ciem zmar­łej księż­nej. Po­dzię­ko­wa­nia ze­chcą za­tem przy­jąć: Dic­kie Ar­bi­ter, LVO (jed­no z od­zna­czeń Roy­al Vic­to­rian Or­der), Ste­ven Bar­tlett, Ca­ro­lan Brown, dr Ja­mes Col­thurst, Paul Co­oper, Mo­ha­med al-Fay­ed, Deb­bie Frank, Phi­lip Ga­rvin, CEO Re­spon­se In­ter­na­tio­nal, Geo­r­die Gre­ig, Ri­chard Gre­ene, Da­vid Grif­fin, Ro­bert He­in­del, So­he­ir Kha­shog­gi, Ro­bert La­cey, Brian Lask, Ken Len­nox, Ke­ith Le­ver­ton, Thier­ry Me­res­se, Bet­ty Pal­ko, Vi­vien­ne Par­ry, Jean-Ma­rie Pon­taut, Da­vid Put­t­nam, Jen­ni Ri­vett, Ian Sparks, Ra­ine, hra­bi­na Spen­cer, Che­ster Stern, Oonagh Shan­ley-Tof­fo­lo, Pen­ny Thorn­ton, Ste­phen Twigg, Mat­thias Wies­sler, Ken Whar­fe, i Has­san Yas­sin.

Wie­le po­dzię­ko­wań na­le­ży się mo­jej do­ku­men­ta­li­st­ce Lily Wil­liams, za jej dziel­ne zma­ga­nia pod usta­wicz­ną pre­sją. Jak za­wsze mam wiel­ki dług wdzięcz­no­ści wo­bec mo­ich re­dak­to­rów Do­mi­ni­que En­ri­ght i Toby’ego Bu­cha­na, a tak­że resz­ty ze­spo­łu re­dak­cyj­ne­go wy­daw­nic­twa Mi­cha­el O’Mara Bo­oks, za ich hart du­cha, rze­tel­ność i wspar­cie, ze szcze­gól­nym uwzględ­nie­niem He­len Cum­ber­batch, Kate Mo­ore, Ju­dith Pal­mer i Chri­sa May­nar­da. Wiel­kie dzię­ki tak – że dla Any Bje­zan­ce­vic za pro­jekt gra­ficz­ny tek­stu i pro­jekt ob­wo­lu­ty i Andy’ego Ar­mi­ta­ge’a za in­deks. I na ko­niec, od na­sze­go spa­ce­ru po pla­ży przez wszyst­kie wspo­mnie­nia, Mi­cha­el O’Mara jest dla mnie, i był za­wsze, wiel­ką pod­po­rą oraz świad­kiem zda­rzeń.

PODZIĘKOWANIA DLA AUTORÓW FOTOGRAFII

1:Da­ily Mail/Solo Sin­di­ca­tion (po­wy­żej); Ja­mes Col­thurst (po­ni­żej)

2 i 3: Mi­cha­el O’Mara Bo­oks Ltd

4: Shel­ley Kle­in/Mi­cha­el O’Mara Bo­oks Ltd (po­wy­żej); Ken Len­nox (w środ­ku i po­ni­żej)

5: Ken Len­nox (po­wy­żej); Rex (po­ni­żej)

6: News Sin­di­ca­tion (po­wy­żej); Rex (po­ni­żej)

7: Da­vid Jo­nes/PA Ima­ges (po­wy­żej z le­wej); Express Sin­di­ca­tion (po­wy­żej z pra­wej); Rex (po­ni­żej)

8: Rex (po­wy­żej z le­wej); Rex/Nils Jor­gen­sen (po­wy­żej z pra­wej); Rex/Bren­dan Be­ir­ne ( po­ni­żej)

9: Rex/Bren­dan Ba­ir­ne (po­wy­żej z le­wej); Rex (po­wy­żej z pra­wej); Rex/Bri­tish Sky Bro­ad­ca­stong Ltd (po­ni­żej)

10: John Gi­les/PA Ima­ges (po­wy­żej); Al­pha (po­ni­żej z le­wej); Rex/The Sun (po­ni­żej z pra­wej)

11: Ash­ley Kno­tek/Al­pha

12: Ja­mes McCau­ley/Ca­pi­tal Pic­tu­res (zdję­cie głów­ne); Get­ty Ima­ges (okien­ko po le­wej)

13: Rex/Tim Ro­oke (po­wy­żej z le­wej i pra­wej); Dave Chan­cel­lor Al­pha (po­ni­żej)

14: Rex/Da­vid Har­tley (po­wy­żej); Rex/Sipa Press (po­ni­żej)

15: Rex/Sipa Press (oba zdję­cia)

16: Rex (po­wy­żej); Rex/Sipa Press (po­ni­żej)

WprowadzenieTo właśnie miłość

Pew­nej so­bo­ty w mar­cu 2004 roku sie­dzia­łem w moim ga­bi­ne­cie, cy­ze­lu­jąc roz­dział 11 tej książ­ki, kie­dy przy drzwiach wej­ścio­wych za­dzwo­nił dzwo­nek. Była to re­por­ter­ka z ta­blo­idu Sun­day Pe­ople. Zo­sta­ła wy­sła­na, aby na­grać moją wy­po­wiedź na te­mat książ­ki, któ­rą za­mie­rza­no wkrót­ce wy­dru­ko­wać, czy­li tej pu­bli­ka­cji. Do­wie­dzie­li się ze swo­ich zwy­kłych zna­ko­mi­tych źró­deł, że za­mie­rzam od­kryć w niej toż­sa­mość trzech uko­cha­nych Dia­ny. I że na mo­jej li­ście znaj­du­je się ak­tor Te­ren­ce Stamp, je­den z fi­la­rów bry­tyj­skie­go prze­my­słu fil­mo­we­go, dziś amant oko­ło pięć­dzie­siąt­ki. Ka­te­go­rycz­nie temu za­prze­czy­łem i wró­ci­łem do pra­cy.

Na­stęp­ne­go dnia ku­pi­łem Sun­day Pe­ople i zo­ba­czy­łem, że cała hi­sto­ria zna­la­zła się na okład­ce i dwóch in­nych stro­nach ga­ze­ty pod ty­tu­ła­mi: „Seks­bom­ba Dia­na” i „Na­zwi­ska: oto trzech ko­chan­ków Dia­ny”, przy czym tyl­ko je­den z nich zo­stał fak­tycz­nie wy­mie­nio­ny. Ar­ty­kuł opo­wia­dał ze szcze­gó­ła­mi, jak to „za­śle­pio­na na­mięt­no­ścią” księż­na, „za­le­ca­jąc się do trzech ta­jem­ni­czych ko­chan­ków, roz­po­czę­ła zdu­mie­wa­ją­cą kam­pa­nię stal­kin­gu”, oraz że „usy­cha­ją­ca z mi­ło­ści” Dia­na bom­bar­do­wa­ła męż­czyzn in­tym­ny­mi li­sta­mi. I tę hi­sto­rię mia­ła wła­śnie ujaw­nić świa­tu moja nie­opu­bli­ko­wa­na jesz­cze „wy­bu­cho­wa” nowa książ­ka. Au­tor ar­ty­ku­łu po­su­nął się tak da­le­ko, że su­ge­ro­wał, iż bo­ga­ty, acz nie­wska­za­ny z na­zwi­ska gwiaz­dor prze­my­słu fil­mo­we­go skon­su­mo­wał swój ro­mans z księż­ną w domu wspól­nych przy­ja­ciół. Za­cy­to­wa­no też jed­ne­go z in­for­ma­to­rów ga­ze­ty: „Wpraw­dzie nie­któ­rzy au­to­rzy mogą być oskar­ża­ni o to, że wyj­mu­ją na­zwi­ska z ka­pe­lu­sza, ale Mor­ton ślę­czał nad ty­sią­ca­mi do­ku­men­tów i zro­bił wy­wia­dy z set­ka­mi wy­so­ko usta­wio­nych lu­dzi”. Wszyst­ko to było rze­czy­wi­ście im­po­nu­ją­ce!

Do po­nie­dział­ku ta hi­sto­ria, któ­ra zdą­ży­ła obiec świat, zro­bi­ła jesz­cze je­den za­kręt na ła­mach Da­ily Mail, któ­ry opi­sał „okrop­ne cier­pie­nie”, ja­kie­go do­świad­czy­li Wil­liam i Har­ry, kie­dy wia­do­mość do nich do­tar­ła. „Wy­da­je się, że ta hi­sto­ria nie ma koń­ca” – za­uwa­żył za­nie­po­ko­jo­ny kró­lew­ski in­for­ma­tor. I na­stęp­ny wi­raż – tym ra­zem to fe­lie­to­ni­ści do­ło­ży­li swo­je in­for­ma­cje war­te fun­ta kła­ków. W Da­ily Express Va­nes­sa Feltz wy­ra­zi­ła za­chwyt, że księż­na zna­la­zła „czu­ły, tro­skli­wy ro­mans” z Te­ren­ce’em Stam­pem, któ­ry – była tego pew­na – trak­to­wał ją z „naj­wyż­szą de­li­kat­no­ścią”. Sta­wia­jąc krop­kę nad „i”, do chó­ru do­łą­czył były ka­mer­dy­ner Dia­ny Paul Bur­rell – któ­re­go książ­kę sy­no­wie księż­nej na­zwa­li „zim­nym i jaw­nym” ak­tem zdra­dy. „Mó­wiąc szcze­rze, my­ślę, że jest to obrzy­dli­we” – taka była uprzej­ma opi­nia Bur­rel­la na te­mat mo­jej jesz­cze nie­wy­da­nej książ­ki. „Co się dzie­je mię­dzy dwoj­giem lu­dzi za za­mknię­ty­mi drzwia­mi, po­win­no po­zo­stać ich spra­wą. Ja sam za­wsze re­spek­to­wa­łem pry­wat­ność lu­dzi i nig­dy nie opo­wia­da­łem o in­tym­nym ży­ciu Dia­ny. To, co robi Mor­ton, jest okrop­ne”.

Na za­koń­cze­nie tej hi­sto­rii Sun­day Ti­mes wy­dru­ko­wał ca­ło­stro­ni­co­wą syl­wet­kę Te­ren­ce’a Stam­pa, któ­ry zdo­był sła­wę w swin­gu­ją­cych la­tach sześć­dzie­sią­tych i do dziś cie­szy się wiel­ką po­pu­lar­no­ścią, nie tyl­ko jako ak­tor, lecz tak­że au­tor po­wie­ści oraz au­to­bio­gra­fii. W kon­se­kwen­cji tej ak­tyw­no­ści me­dial­nej, w cią­gu kil­ku dni duża licz­ba lu­dzi, w Wiel­kiej Bry­ta­nii i nie tyl­ko, do­wie­dzia­ła się, że Dia­na, po­wo­do­wa­na ob­se­sją, usy­cha­jąc z mi­ło­ści, ści­ga­ła Te­ren­ce’a Stam­pa, a po­tem mia­ła ro­mans z nim i kil­ko­ma jesz­cze na ra­zie bez­i­mien­ny­mi męż­czy­zna­mi. Po­zo­sta­wał je­den dro­biazg – cała ta hi­sto­ria była od A do Z wy­ssa­na z pal­ca!

Ten dzi­wacz­ny in­cy­dent przy­po­mniał mi po­wód, dla któ­re­go wró­ci­łem do te­ma­tu Dia­ny, księż­nej Wa­lii, dwa­na­ście lat po mo­jej pierw­szej bio­gra­fii Dia­na: praw­dzi­wa hi­sto­ria, opu­bli­ko­wa­nej w 1992 roku, na­pi­sa­nej z jej przy­zwo­le­niem i przy jej współ­pra­cy. Ostat­nia pra­ca na­ro­dzi­ła się, kie­dy pew­ne­go ran­ka w li­sto­pa­dzie 2002 roku, spa­ce­ro­wa­li­śmy z moim wy­daw­cą Mi­cha­elem O’Marą po pla­ży St. Pe­ters­burg na Flo­ry­dzie, gdzie pro­mo­wa­łem swo­ją książ­kę Nine for Nine, opo­wia­da­ją­cą o ura­to­wa­niu gru­py gór­ni­ków z Pen­syl­wa­nii, któ­rzy na trzy dni zo­sta­li schwy­ta­ni w pod­ziem­ną pu­łap­kę.

W tym cza­sie w są­dzie Old Ba­iley w Lon­dy­nie to­czył się pro­ces prze­ciw Pau­lo­wi Bur­rel­lo­wi o kra­dzież. I pod­czas mo­ich ra­dio­wych i te­le­wi­zyj­nych wy­wia­dów w Ame­ry­ce mia­łem być py­ta­ny nie tyl­ko o gór­ni­ków, lecz tak­że o wagę do­wo­dów, przed­sta­wia­nych w trak­cie tej roz­pra­wy. Kie­dy pod­czas owe­go spa­ce­ru Mi­cha­el i ja dys­ku­to­wa­li­śmy o tym pro­ce­sie i Dia­nie, wy­da­wa­ło się, że ko­bie­ta, któ­rą po­zna­li­śmy w toku na­szej współ­pra­cy nad książ­ką we wcze­snych la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych, gwał­tow­nie zni­ka ze sce­ny, a jej po­stać i pa­mięć o niej z każ­dym upły­wa­ją­cym ro­kiem kur­czą się i ma­le­ją. Słu­cha­jąc ko­men­ta­rzy na te­mat jej ży­cia, opar­tych na do­wo­dach z tego pro­ce­su, mia­łem od­czu­cie, jak­by puz­zle jej oso­bo­wo­ści zo­sta­ły roz­rzu­co­ne we wszyst­kie stro­ny – jed­ne za­po­mnia­ne, inne prze­ja­skra­wio­ne lub kom­plet­nie znie­kształ­co­ne. Na przy­kład li­stom, któ­re ksią­żę Fi­lip, w na­stęp­stwie mo­jej pu­bli­ka­cji w 1992 roku, prze­słał do księż­nej i któ­re były dys­ku­to­wa­ne pod­czas spra­wy, przy­da­no nie­pro­por­cjo­nal­nie wiel­kie zna­cze­nie. W każ­dym ra­zie o tych li­stach i ja, i wie­le in­nych osób roz­pra­wia­li­śmy wy­czer­pu­ją­co dzie­sięć lat wcze­śniej.

De­for­ma­cje ca­łej hi­sto­rii od chwi­li śmier­ci księż­nej po­więk­sza­ły się co­raz bar­dziej. Zda­rza­ło się, że ci, któ­rzy zna­li Dia­nę lub dla niej pra­co­wa­li, ofe­ro­wa­li swo­je wspo­mnie­nia, czę­sto prze­sad­nie oce­nia­jąc swo­ją po­zy­cję w jej ży­ciu albo kon­ty­nu­ując na stro­nach pa­mięt­ni­ków wła­sną małą wen­de­tę. Na przy­kład jej oso­bi­sty se­kre­tarz Pa­trick Je­ph­son wy­pa­lił chy­ba zbyt po­spiesz­nie ze swo­ją Sha­dows of the

Prin­cess, opo­wia­da­jąc o okre­sie, kie­dy był przez księż­nę za­trud­nio­ny, a go­rycz z po­wo­du zwol­nie­nia moc­no za­bar­wi­ła jego osąd zda­rzeń. Ła­two do­strzec, że w swo­ich póź­niej­szych ar­ty­ku­łach dla pra­sy wy­po­wia­dał się o Dia­nie cie­plej i z więk­szym współ­czu­ciem. Jak­by na pod­sta­wie wła­sne­go do­świad­cze­nia zdał so­bie spra­wę z trud­no­ści, ja­kie na­po­ty­ka­ła, pró­bu­jąc zbu­do­wać so­bie ży­cie od nowa poza kró­lew­skim es­ta­bli­sh­men­tem. Po­dob­nie ka­mer­dy­ner Dia­ny Paul Bur­rell po­zwo­lił, żeby jego gniew w sto­sun­ku do ro­dzi­ny Spen­ce­rów, któ­rą wi­nił za swój to­czą­cy się w Old Ba­iley pro­ces o kra­dzież, za­in­fe­ko­wał jego wspo­mnie­nia za­ty­tu­ło­wa­ne W kró­lew­skiej służ­bie.

Mnó­stwo hi­sto­rii i opi­nii, zdez­o­rien­to­wa­na pu­blicz­ność, przed któ­rą pa­ra­do­wa­li świad­ko­wie wy­da­rzeń, udzie­la­jąc ko­men­ta­rzy czę­sto się wy­klu­cza­ją­cych, for­mu­łow­nych z ich wą­skiej, oso­bi­stej per­spek­ty­wy. Na przy­kład wła­ści­ciel Har­rod­sa1 Mo­ha­med al-Fay­ed, oj­ciec ostat­nie­go uko­cha­ne­go Dia­ny, Do­die­go, wciąż twier­dził, że jego syn za­mie­rzał się z nią oże­nić. Ten spór oraz kon­se­kwent­ne ob­sta­wa­nie przy tym, że ist­niał spi­sek zmie­rza­ją­cy do za­mor­do­wa­nia jego syna i księż­nej, wy­war­ły duży wpływ na to, jak świat po­strze­gał ostat­nie dni ży­cia Dia­ny. Inni upie­ra­li się, że ona sama im po­wie­dzia­ła, iż nie za­mie­rza wy­cho­dzić za mąż, ale byli i tacy, któ­rzy uwa­ża­li, że je­śli już chcia­ła za ko­goś wyjść, to na pew­no za Ha­sna­ta Kha­na. Tak że na­wet dla tych, któ­rzy zna­li oso­by za­mie­sza­ne w spra­wę, wie­le fak­tów po­zo­sta­je jesz­cze do wy­ja­śnie­nia. Zda­rza­ło się też, że lu­dzie mó­wi­li i pi­sa­li zu­peł­nie co in­ne­go niż to, co mie­li na my­śli. To trud­na spra­wa na­wet dla ko­goś, kto zna „kró­lew­ski te­ren” – ale wprost nie­moż­li­wa do roz­szy­fro­wa­nia przez przy­pad­ko­wych ob­ser­wa­to­rów. A fakt, że Dia­na dzie­li­ła swo­je ży­cie na seg­men­ty, za­my­ka­jąc całe jego ob­sza­ry przed tymi, któ­rzy te­raz twier­dzą, że do­brze ją zna­li, do­dat­ko­wo kom­pli­ku­je jej oce­nę.

Cały czas pró­bu­je się opi­sy­wać jej ży­cie przez pry­zmat znie­kształ­ceń, za któ­re wi­nię mass me­dia. Pu­łap­kę dla pro­sto­dusz­nych kro­ni­ka­rzy sta­no­wi tak­że, i za­wsze sta­no­wi­ło, re­la­cjo­no­wa­nie ich sto­sun­ków z Dia­ną albo przez pry­zmat jej oso­bo­wo­ści, albo zda­rzeń. Nad­zwy­czaj „po­my­sło­wy” ar­ty­kuł w Sun­day Pe­ople jest tego ży­wym przy­kła­dem. A to zna­czy, że wnio­ski, opar­te na do­wo­dach jak ten ma­te­riał, mu­szą być w oczy­wi­sty spo­sób znie­kształ­co­ne. W tej książ­ce pró­bo­wa­łem, na tyle, na ile to było moż­li­we, usy­tu­ować de­cy­zje Dia­ny w kon­tek­ście tego, co na­praw­dę dzia­ło się w jej ży­ciu, nie zaś tego, co me­dia i pu­blicz­ność są­dzi­ły, że się dzie­je.

Za­zwy­czaj kie­dy waż­na oso­ba pu­blicz­na od­cho­dzi, wspo­mnie­nia przy­ja­ciół, służ­by i inne „wzbo­ga­ca­ją” ży­cio­rys zmar­łe­go. Jed­nak w przy­pad­ku Dia­ny wy­da­ją się ra­czej go po­mniej­szać; do­mi­nu­je od­czu­cie, że po se­pa­ra­cji i roz­wo­dzie z księ­ciem Ka­ro­lem jej ży­cie nie mia­ło wiel­kie­go zna­cze­nia, kie­run­ku czy war­to­ści i „co­raz bar­dziej”, że za­cy­tu­ję pew­ne­go sza­no­wa­ne­go bio­gra­fa, „wy­my­ka­ło się jej spod kon­tro­li”; po­strze­ga­no ją jako ko­bie­tę wpraw­dzie ko­cha­ną, lecz emo­cjo­nal­nie nie­sta­bil­ną. Czyż­by wszyst­kie te sta­ra­nia i ból ser­ca, przez któ­ry prze­szła, aby za­pre­zen­to­wać swo­ją hi­sto­rię świa­tu w książ­ce Dia­na:praw­dzi­wa hi­sto­ria, i na­stęp­nie prze­ję­cie kon­tro­li nad swo­im lo­sem, mia­ły pójść na mar­ne? Ale je­śli tak było, jak wy­tłu­ma­czyć ten spon­ta­nicz­ny przy­pływ żalu po jej śmier­ci, na­gły wzrost uczuć po­łą­czo­ny z sza­cun­kiem i re­spek­tem, ja­kie wte­dy oka­zy­wa­no?

Wy­da­je się, że to, co za­gu­bio­no, to wie­dza o fak­tach lub uzna­nie dla tej ko­bie­ty, któ­ra – wciąż dość mło­da i czę­sto sa­mot­na – wal­czy­ła, żeby nadać sens swo­jej bar­dzo wy­so­kiej po­zy­cji pu­blicz­nej oraz skom­pli­ko­wa­ne­mu ży­ciu pry­wat­ne­mu. Kie­dy ży­cie Dia­ny się skoń­czy­ło, punkt wyj­ścia do po­szu­ki­wań speł­nie­nia na wła­sną rękę – współ­pra­ca z jej bio­gra­fem – miał przy­pusz­czal­nie więk­sze zna­cze­nie, niż so­bie wte­dy uświa­da­mia­li­śmy. Na­le­ża­ło­by to jesz­cze do­kład­niej prze­ana­li­zo­wać, jak parę in­nych zda­rzeń zlek­ce­wa­żo­nych przez mass me­dia – np. jej słyn­ny wy­wiad dla pro­gra­mu BBC Pa­no­ra­ma z 1995 roku. Uta­jo­ne przy­czy­ny jego po­wsta­nia oraz da­le­ko­sięż­ne kon­se­kwen­cje dziś zy­ska­ły jesz­cze na hi­sto­rycz­nym zna­cze­niu.

Pró­bu­jąc nadać sens temu nie­zwy­kłe­mu i skom­pli­ko­wa­ne­mu ży­cio­ry­so­wi, czę­sto za­po­mi­na­my o tym, jak da­le­ko Dia­na do­tar­ła i ja­kie oso­bi­ste i spo­łecz­ne po­przecz­ki mu­sia­ła na tej bież­ni ży­cia po­ko­nać. Oto ko­bie­ta, któ­ra – jak okre­śli­ła to Hil­la­ry Clin­ton – po­ka­za­ła „od­wa­gę i wy­trwa­łość w sta­wa­niu na nogi i dal­szej wę­drów­ce za każ­dym ra­zem, kie­dy ży­cie rzu­ca­ło ją na matę”. Ta książ­ka jest wła­śnie pró­bą opi­sa­nia i uczcze­nia tej wę­drów­ki.

An­drew Mor­ton

Rozdział pierwszyTrudna droga do wolności

Sie­dząc przy ko­la­cji, księż­na po­grą­żo­na była w roz­mo­wie z pro­du­cen­tem fil­mo­wym Da­vi­dem Put­t­na­mem. Zna­li się już od dzie­wię­ciu lat i Dia­na trak­to­wa­ła go jako ko­goś w ro­dza­ju wu­jasz­ka, ra­mię, na któ­rym mo­gła się wes­przeć w trud­nych chwi­lach, i życz­li­we ucho do słu­cha­nia w dra­ma­tycz­nych mo­men­tach jej ży­cia. W mar­cu 1992 roku Put­t­nam, któ­ry do­łą­czył do gru­py jej przy­ja­ciół, i miał spo­ro wy­czu­cia, zo­rien­to­wał się, że Dia­na była w jesz­cze więk­szym stre­sie niż zwy­kle. Kie­dy tak ga­wę­dzi­li w ho­te­lu Cla­rid­ge’s w cen­trum Lon­dy­nu, gdzie od­by­wa­ło się sym­po­zjum na te­mat AIDS, roz­mo­wa ze­szła na te­mat prze­kra­cza­nia mo­stów – po­dej­mo­wa­nia de­cy­zji, od któ­rych nie ma już od­wro­tu. Księż­na po­wie­dzia­ła kon­spi­ra­cyj­nie: „Da­vid, my­ślę, że zro­bi­łam rzecz, któ­ra nie­od­wra­cal­nie zmie­ni moje ży­cie. Roz­ma­wia­łam z dzien­ni­ka­rzem i nie­dłu­go zo­sta­nie opu­bli­ko­wa­na pew­na książ­ka. Do­szłam do punk­tu, z któ­re­go nie moż­na się już cof­nąć. Je­stem prze­ra­żo­na!”.

Po czym wsta­ła i wy­gło­si­ła bra­wu­ro­wy spe­ech o swo­ich po­wią­za­niach i po­mo­cy w zwal­cza­niu AIDS, a na­stęp­nie swo­bod­nie od­po­wia­da­ła na py­ta­nia ze­bra­nej pu­blicz­no­ści i me­diów oraz eks­per­tów me­dycz­nych, w tym ba­ro­nes­sy­Jay i pro­fe­so­ra Mi­cha­ela Ad­le­ra. Pew­ne­go razu Dia­na zo­sta­ła za­py­ta­na, czy pro­wa­dzi ja­kąś grę. „Ale nie w kar­ty, lecz z ży­ciem” – brzmia­ła jej od­po­wiedź. Pod­czas tego wie­czo­ru znaj­do­wa­ła się tuż przed pierw­szym z wie­lu de­cy­du­ją­cych roz­dań. Tym dzien­ni­ka­rzem, o któ­rym wspo­mnia­ła, by­łem ja, a książ­ka toDia­na: praw­dzi­wa hi­sto­ria, opu­bli­ko­wa­na w czerw­cu 1992 roku, któ­ra – przy jej współ­pra­cy – eks­plo­ro­wa­ła nie­szczę­śli­we ży­cie w ro­dzi­nie kró­lew­skiej i znisz­czy­ła mit o baj­ko­wym mał­żeń­stwie księż­nej.

Po­mysł na­pi­sa­nia tam­tej książ­ki zro­dził się w dość dziw­nym miej­scu, bo w kan­ty­nie szpi­ta­la w paź­dzier­ni­ku 1991 roku. Dok­tor Ja­mes Col­thurst od­po­czy­wał; chwi­lę przed­tem to­wa­rzy­szył księż­nej Wa­lii w ofi­cjal­nej in­au­gu­ra­cji pra­cy no­we­go to­mo­gra­fu CT Sca­ner na od­dzia­le rent­ge­na szpi­ta­la Świę­te­go To­ma­sza w Lon­dy­nie, gdzie w tym cza­sie pra­co­wał. By­łem tam służ­bo­wo jako kró­lew­ski ko­re­spon­dent ga­ze­ty Da­ily Mail, i tak przy her­ba­cie i bisz­kop­tach spy­ta­łem go o tę wi­zy­tę. Wkrót­ce sta­ło się ja­sne, że Col­thurst był kimś wię­cej niż le­ka­rzem szpi­tal­nym, opro­wa­dza­ją­cym przed­sta­wi­ciel­kę ro­dzi­ny kró­lew­skiej, był jej przy­ja­cie­lem, któ­ry znał ją od lat.

Dok­tor Col­thurst i ja zdą­ży­li­śmy się już za­przy­jaź­nić, gry­wa­jąc la­ta­mi w squ­asha na szpi­tal­nych kor­tach, aby po­tem koń­cząc spo­tka­nia ob­fi­tym lun­chem w po­bli­skiej wło­skiej re­stau­ra­cji. Z uwa­gi na tę za­ży­łość pró­bo­wa­łem go po­zy­skać jako mój kon­takt, ale szyb­ko się zo­rien­to­wa­łem, że był lo­jal­nym przy­ja­cie­lem, chęt­nym do roz­mów na każ­dy te­mat prócz ro­dzi­ny kró­lew­skiej. Na­sza ofi­cjal­na zna­jo­mość po­wo­li zmie­ni­ła się w przy­jaźń, ale osią­gnę­li­śmy zro­zu­mie­nie co do tego, że gdy idzie­my na lunch do re­stau­ra­cji, w kar­cie dań de­fi­ni­tyw­nie nie ma „te­ma­tu Dia­na”. W póź­nych la­tach osiem­dzie­sią­tych mię­dzy księż­ną a Col­thur­stem, sy­nem ba­ro­ne­ta, któ­re­go ro­dzi­na od po­nad stu lat jest w po­sia­da­niu zam­ku Blar­ney w Ir­lan­dii, zro­dzi­ła się przy­jaźń. Roz­po­czę­ła się dzie­sięć lat wcze­śniej, zimą 1979 roku, pod­czas wy­jaz­du na nar­ty we fran­cu­skie Alpy. Pew­ne­go wie­czo­ru w trak­cie tych wa­ka­cji lady Dia­na Spen­cer, któ­rą zna­jo­my przed­sta­wił Col­thur­sto­wi i to­wa­rzy­stwu z jego dom­ku, wy­bra­ła się ra­zem z nimi do dro­giej dys­ko­te­ki w uzdro­wi­sku Ti­gnes w do­li­nie Val Cla­ret. Dia­na en­tu­zja­stycz­nie do­łą­czy­ła do tej sza­tań­skiej kom­pa­nii, aby móc tań­czyć bez ko­niecz­no­ści za­ma­wia­nia bar­dzo dro­gich drin­ków, któ­re pro­po­no­wa­li krą­żą­cy po sali kel­ne­rzy. To wte­dy Col­thurst spe­cjal­nie ude­rzył się o ko­lum­nę na par­kie­cie, upu­ścił tro­chę sztucz­nej krwi z kap­suł­ki dla dra­ma­tycz­ne­go efek­tu, i pod­czas ca­łej tej hecy Dia­na i jesz­cze jed­na dziew­czy­na „po­ma­ga­ły” mu wyjść z klu­bu. Chwyt, choć tro­chę nie­mą­dry, był nie­jed­no­krot­nie po­wta­rza­ny przez resz­tę wa­ka­cyj­ne­go ty­go­dnia, któ­ry księż­na opi­sa­ła po­tem jako jed­ne z naj­lep­szych wa­ka­cji w jej ży­ciu.

Dia­na lu­bi­ła nie­szko­dli­we i ra­czej nie­mą­dre żar­ty, ale Col­thurst przy­po­mniał pe­wien wca­le nie taki nie­win­ny wy­bryk, któ­re­go księż­na i przy­ja­cie­le sta­li się ofia­ra­mi. Otóż pod­czas week­en­du na far­mie jej przy­ja­ciół w Oxford­shi­re nie­świa­do­mie skon­su­mo­wa­li dużą ilość ha­szy­szu, któ­ry ktoś zmie­szał z ostrym chil­li con car­ne. Dla Dia­ny skoń­czy­ło się to trud­nym do po­wstrzy­ma­nia ata­kiem chi­cho­tu, okrop­nym „ssa­niem w żo­łąd­ku” i kil­ko­ma wi­zy­ta­mi w kuch­ni po ba­to­ny cze­ko­la­do­we i górę in­nych sło­dy­czy. Ale inni do­sta­li gwał­tow­nych tor­sji i Col­thurst, wte­dy jesz­cze stu­dent me­dy­cy­ny, choć sam nie czuł się do­brze, mu­siał całą noc czu­wać przy łóż­kach przy­ja­ciół „na haju”.

Jed­nak więk­szość ich spo­tkań była „zwy­czaj­na”. Col­thurst i inni z tego to­wa­rzy­stwa sta­li się sta­ły­mi go­ść­mi w apar­ta­men­cie Dia­ny przy Co­le­her­ne Co­urt pod­czas krót­kie­go, ale we­so­łe­go eta­pu ży­cia jako sin­giel­ki. Od cza­su do cza­su go­to­wa­ła im ko­la­cję, tań­czy­li w Hur­lin­gham Ball, a nie­kie­dy ona od­wie­dza­ła go w jego miesz­ka­niu w Pim­li­co, zwy­kle z przy­ja­ciół­ką Phil­li­pą Co­ker. „Była świet­nym i za­baw­nym kom­pa­nem, nie ma co do tego żad­nych wąt­pli­wo­ści” – wspo­mi­nał po­tem Col­thurst. „Nig­dy żad­nej su­ge­stii ro­man­su; ona nie była w moim ty­pie ani ja w jej”. Je­sie­nią 1980 roku, pod­czas na­rze­czeń­stwa księ­cia Ka­ro­la i Dia­ny Ja­mes Col­thurst zo­rien­to­wał się, skąd wie­je wiatr, kie­dy pew­ne­go wie­czo­ru przy­je­chał do jej apar­ta­men­tu na ko­la­cję. Dia­na aku­rat przy­go­to­wy­wa­ła się na kró­lew­ską rand­kę i zu­peł­nie za­po­mnia­ła, że bę­dzie mia­ła go­ścia. Po­bie­gła więc do po­bli­skie­go skle­pu, ku­pi­ła coś do je­dze­nia i zle­ci­ła współ­miesz­kan­kom, żeby przy­go­to­wa­ły na­pręd­ce ja­kieś da­nie. Kie­dy oko­ło pół­no­cy wró­ci­ła z pa­ła­cu Buc­kin­gham2, mia­ła mo­kre oczy i mó­wi­ła tyl­ko o sy­tu­acji księ­cia Ka­ro­la. „To zdu­mie­wa­ją­ce, co oni z nim wy­pra­wia­ją” – po­wie­dzia­ła, ma­jąc na my­śli licz­bę jego ofi­cjal­nych obo­wiąz­ków oraz wy­ma­ga­ją­cy per­so­nel.

Kie­dy w 1981 roku zo­sta­ła księż­ną Wa­lii, za­ży­łość, ty­po­wa dla jej ży­cia sin­giel­ki, znik­nę­ła, i na kil­ka lat po­mię­dzy nią a jej „Co­le­her­ne Co­urt”3 po­ja­wił się dy­stans. Od cza­su do cza­su jed­nak spo­ty­ka­ła się z Ja­me­sem Col­thur­stem, któ­ry wte­dy pra­co­wał w róż­nych szpi­ta­lach nie­da­le­ko Lon­dy­nu, oraz grup­ką in­nych daw­nych przy­ja­ciół, jak czło­nek „gru­py Co­le­her­ne”, były etoń­czyk Adam Rus­sell i jej ko­le­żan­ka ze szko­ły Ca­ro­lyn Bar­tho­lo­mew, któ­ra zresz­tą zo­sta­ła mat­ką chrzest­ną Wil­lia­ma. Ale do­pie­ro po ofi­cjal­nej wi­zy­cie Dia­ny w szpi­ta­lu Świę­te­go To­ma­sza w 1986 roku ona i Col­thurst za­czę­li się kon­tak­to­wać czę­ściej. Wi­dy­wa­li się na wie­lu we­so­łych lun­chach we wło­skich lub chiń­skich re­stau­ra­cjach w zna­nym im re­jo­nie Ful­ham, i to pod­czas jed­ne­go z tych spo­tkań Col­thurst do­strzegł, jak księż­na szyb­ko po­chła­nia je­dze­nie, a po­tem idzie do to­a­le­ty – kla­sycz­ny symp­tom ob­żar­stwa-prze­czysz­cze­nia, ty­po­wy dla osób cier­pią­cych na za­bu­rze­nie łak­nie­nia zwa­ne bu­li­mia ne­rvo­sa. Ale po­nie­waż jako na­sto­lat­ka za­wsze mia­ła świet­ny ape­tyt, z po­cząt­ku nie za­przą­tał so­bie tym gło­wy. Ja­kiś czas póź­niej Ca­ro­lyn Bar­tho­lo­mew po­wie­dzia­ła mu, że mar­twi się o zwy­cza­je ży­wie­nio­we Dia­ny, i za­czę­li roz­ma­wiać o sa­mej cho­ro­bie i jej da­le­ko­sięż­nych skut­kach. To wła­śnie po tej roz­mo­wie Ca­ro­lyn Bar­tho­lo­mew zde­cy­do­wa­ła się na swo­je słyn­ne ul­ti­ma­tum – je­śli Dia­na nie zwró­ci się o pro­fe­sjo­nal­ną po­moc, ona pój­dzie do me­diów i opo­wie o jej bu­li­mii.

Stop­nio­wo Col­thurst za­czął zy­ski­wać wgląd w praw­dzi­we ży­cie Dia­ny i kło­po­ty, z któ­ry­mi pró­bo­wa­ła so­bie ra­dzić. Jej mał­żeń­stwo się roz­pa­dło, a mąż miał ro­mans z Ca­mil­lą Par­ker-Bow­les, żoną ofi­ce­ra ar­mii i swo­je­go przy­ja­cie­la An­drew, ona jed­nak była zde­cy­do­wa­na za­cho­wać po­zo­ry – jak tego ocze­ki­wa­ła od niej ro­dzi­na kró­lew­ska – i uda­wać, że nic się nie dzie­je. W pa­ła­cu Ken­sing­ton4 czu­ła, że jest kon­tro­lo­wa­na przez dwo­rzan, któ­rzy wo­le­li ją ra­czej oglą­dać – atrak­cyj­ną w kla­sycz­nym sty­lu – niż jej słu­chać. Było to ży­cie klau­stro­fo­bicz­ne, a co gor­sza, wszy­scy, po­cząw­szy od kró­lo­wej, a na lo­ka­jach skoń­czyw­szy – świa­do­mie czy pod­świa­do­mie – za­cho­wy­wa­li się w taki sam spo­sób, jak­by zmó­wi­li się w dwu­li­co­wo­ści i hi­po­kry­zji. I w do­dat­ku wy­czu­wa­li na­pię­cie po­wo­do­wa­ne tymi oszu­stwa­mi. Kie­dy Dic­kie Ar­bi­ter w lip­cu 1988 roku za­czął pra­co­wać dla księ­cia i księż­nej Wa­lii jako urzęd­nik biu­ra pra­so­we­go, zna­lazł się w „nie­moż­li­wej” sy­tu­acji: zmu­szo­ny prze­ka­zy­wać świa­tu fik­cję ich szczę­śli­we­go mał­żeń­stwa i za­my­kać oczy na ro­sną­cy mię­dzy nimi dy­stans. Na przy­kład po wspól­nych ofi­cjal­nych wy­stą­pie­niach w Lon­dy­nie ksią­żę i księż­na opusz­cza­li salę ra­zem, ale nie uje­cha­li da­lej niż do Fria­ry Co­urt w pa­ła­cu Świę­te­go Ja­ku­ba5, kie­dy jed­no z ich prze­sia­da­ło się do in­ne­go sa­mo­cho­du. „Ona wra­ca­ła do pa­ła­cu Ken­sing­ton, a on, hm, hm, skła­dał noc­ne wi­zy­ty w mu­ze­ach czy ga­le­riach sztu­ki” – wspo­mi­nał Ar­bi­ter. „I naj­le­piej było nie py­tać, do­kąd na­praw­dę Ka­rol je­dzie”. Kie­dy w czerw­cu 1990 roku ksią­żę pod­czas me­czu polo zła­mał ra­mię i zo­stał za­bra­ny do szpi­ta­la Ci­ren­ce­ster, jego per­so­nel bar­dzo uważ­nie słu­chał po­li­cyj­nych ra­por­tów ra­dio­wych o zbli­ża­niu się do szpi­ta­la księż­nej Wa­lii, tak aby mieć czas wy­pro­wa­dzić pierw­sze­go go­ścia – Ca­mil­lę – za­nim Dia­na przy­bę­dzie na miej­sce.

Inni człon­ko­wie per­so­ne­lu tak­że by­wa­li zmu­sza­ni, wbrew ich woli, do sto­so­wa­nia pod­stę­pów. Ochro­niarz, któ­ry to­wa­rzy­szył księ­ciu pod­czas jego noc­nych wi­zyt do Mid­dle­wick Ho­use, domu Ca­mil­li, szes­na­ście ki­lo­me­trów od Hi­gh­gro­ve, wiej­skiej re­zy­den­cji księ­cia i księż­nej Wa­lii; lo­kaj i ku­charz, któ­rym na­ka­zy­wa­no przy­go­to­wa­nie i po­da­nie do sto­łu ko­la­cji, pod­czas gdy wszy­scy wie­dzie­li, że ksią­żę nie bę­dzie jej jadł, bo po­je­chał spo­tkać się z uko­cha­ną; ka­mer­dy­ner, któ­ry mu­siał wziąć dłu­go­pis i za­kre­ślać pro­gra­my w te­le­wi­zyj­nym ty­go­dni­ku Ra­dio Ti­mes, aby spra­wić wra­że­nie, że Ka­rol spę­dził spo­koj­ny wie­czór w domu przed te­le­wi­zo­rem. „Wszy­scy trzy­ma­li­śmy jego se­kre­ty w ta­jem­ni­cy, i to na­pię­cie do­pro­wa­dza­ło mnie do wy­mio­tów” – wy­znał w stycz­niu 1995 roku Da­ily Mail były ka­mer­dy­ner Ken Stro­nach. „Wszyst­ko, co ka­zał nam ro­bić, to były kłam­stwa, któ­re mia­ły wpro­wa­dzać w błąd”.

Na­tu­ral­nie Dia­na sta­ła w cen­trum ca­łej tej kon­spi­ra­cji, któ­rej ce­lem było okpie­nie jej i pu­blicz­no­ści; mia­ła ona trwać w nie­skoń­czo­ność, a uwi­kła­ni w nią byli ci, któ­rym ufa­ła i któ­rych ko­cha­ła. Kie­dy wy­py­ty­wa­ła przy­ja­ciół Ka­ro­la o Ca­mil­lę, od­po­wia­da­li, że jej po­dej­rze­nia są bez­pod­staw­ne, że pani Par­ker-Bow­les jest tyl­ko wie­lo­let­nią przy­ja­ciół­ką księ­cia. A gdy nie­po­kój Dia­ny na­ra­stał, wy­mie­nia­li się uwa­ga­mi, że wpa­da w pa­ra­no­ję, fan­ta­zju­je i jest ob­se­syj­nie za­zdro­sna. Kró­lo­wa mat­ka od­rzu­ci­ła jej prze­czu­cia jako fan­ta­zje „nie­mą­drej dziew­czy­ny” – opi­nia po­wie­la­na przez wyż­szych człon­ków ro­dzi­ny kró­lew­skiej – a lord Rom­sey i jego żona Pen­ny, kie­dy pod­czas wi­zy­ty w ich domu w Bro­adlands ksią­żę za­py­tał ich o zda­nie, po­świę­ci­li go­dzi­nę na prze­ko­ny­wa­nie go, by nie pro­po­no­wał Dia­nie Spen­cer mał­żeń­stwa, i na­zwa­li ją „sza­lo­ną ko­bie­tą”. Zresz­tą czę­sto była tak wła­śnie okre­śla­na przez to­wa­rzy­stwo księ­cia Ka­ro­la, któ­re do koń­ca twier­dzi­ło, że była pa­ra­no­icz­ką, na­wet po jej śmier­ci.

Sy­tu­ację kom­pli­ko­wa­ło jesz­cze prze­ko­na­nie Dia­ny, że od na­zwa­nia jej sza­lo­ną dzie­lił ją tyl­ko krok od wy­lą­do­wa­nia w szpi­ta­lu psy­chia­trycz­nym. „To wy­glą­da­ło tak, jak­by chcie­li mnie po pro­stu sprząt­nąć” – po­wie­dzia­ła Col­thur­sto­wi. Nic dziw­ne­go, że tak są­dzi­ła: wszak gdy na­sta­ły roz­pacz­li­we dni de­pre­sji i bu­li­mii, na któ­re cier­pia­ła pod­czas in­au­gu­ra­cyj­ne­go po­by­tu w Bal­mo­ral6, pierw­szą re­ak­cją ro­dzi­ny było we­zwa­nie psy­chia­trów. Księż­na wie­dzia­ła tak­że, że we­dług pra­wa bry­tyj­skie­go to kró­lo­wa jest w isto­cie praw­nym opie­ku­nem na­stęp­ców tro­nu, a nie mat­ka chłop­ców. Gdy­by więc zo­sta­ła „sprząt­nię­ta” albo ucie­kła, stra­ci­ła­by dzie­ci. Po­dej­rze­nia Dia­ny, jak­że da­le­kie od ma­ja­czeń sza­lo­nej, oka­za­ły się nie­ste­ty praw­dą, a bo­le­sna świa­do­mość, że zo­sta­ła oszu­ka­na, nie tyl­ko przez księ­cia Wa­lii, lecz tak­że wie­le osób z kró­lew­skie­go sys­te­mu, za­szcze­pi­ła w niej nie­uf­ność do es­ta­bli­sh­men­tu. I wszyst­ko to od­ci­snę­ło pięt­no na jej za­cho­wa­niu na całą resz­tę ży­cia.

W póź­nych la­tach osiem­dzie­sią­tych księż­na za­czę­ła zda­wać so­bie spra­wę, że je­śli nie po­weź­mie dra­stycz­nych kro­ków, cze­ka ją do­ży­wo­cie w nie­uczci­wo­ści i nie­szczę­ściu. Jej pierw­sza myśl: po pro­stu spa­ko­wać wa­liz­ki i uciec z sy­na­mi do Au­stra­lii. Echo za­cho­wań jej wła­snej mat­ki, któ­ra po peł­nym spo­rów i nie­sna­sek roz­wo­dzie z hra­bią Spen­ce­rem, a po­tem mał­żeń­stwie i ko­lej­nym roz­wo­dzie, dziś wie­dzie sa­mot­ną eg­zy­sten­cję w od­lud­nym domu na po­nu­rej wy­spie Seil w pół­noc­no-za­chod­niej Szko­cji – mi­lio­ny lat świetl­nych od jej daw­ne­go ży­cia w ser­cu ary­sto­kra­cji hrab­stwa Nor­folk.

Wpraw­dzie co­raz wię­cej i wię­cej lu­dzi do­wia­dy­wa­ło się o kon­spi­ra­cji do­oko­ła Dia­ny, ale je­dy­nie grup­ka przy­ja­ciół była świa­do­ma jej wzra­sta­ją­cej de­spe­ra­cji. W któ­rymś mo­men­cie 1990 roku Ja­mes Col­thurst zo­rien­to­wał się, że księż­na jest na­praw­dę w trud­nym po­ło­że­niu, kie­dy za­czę­ła cał­kiem po­waż­nie mó­wić, że sta­nie na środ­ku Ken­sing­ton High Stre­et i wy­krzy­czy zdu­mio­ne­mu świa­tu hi­sto­rię swo­je­go nie­szczę­ścia. „Je­śli twoi nie­przy­ja­cie­le twier­dzą, że je­steś sza­lo­na – przy­po­mniał jej su­cho Col­thurst – to taka ak­cja ra­czej ci nie po­mo­że”.

Ta uwa­ga od­wio­dła ją od tego nie­roz­waż­ne­go po­my­słu, lecz Colt-hurst i inni za­czę­li zda­wać so­bie spra­wę z kry­tycz­ne­go na­stro­ju Dia­ny. „Na tym eta­pie chcia­ła wy­krzy­czeć swój gniew ze szczy­tu da­chu. Chcia­ła znisz­czyć cały Dom Wind­so­rów” – wspo­mi­nał. – „Nie zwa­ża­jąc na kon­se­kwen­cje”. „Jej gniew z po­wo­du dwu­li­co­wo­ści jej męża i ca­łe­go sys­te­mu – kon­ty­nu­ował – osią­gnął ta­kie na­tę­że­nie, że cza­sem tra­ci­ła sa­mo­kon­tro­lę, za­le­wa­ła się łza­mi albo wpa­da­ła w de­pre­sję. Ale praw­dzi­wym po­wo­dem, dla któ­re­go wy­ru­sza­ła sama w dłu­gą dro­gę sa­mo­cho­dem albo de­cy­do­wa­ła się na le­wa­ty­wę, był jej gniew. Całą spra­wę po­gar­sza­ła jesz­cze nie­sta­bil­ność mał­żeń­stwa jej przy­ja­ciół­ki, księż­nej Yor­ku, któ­ra aku­rat ro­man­so­wa­ła z tek­sa­skim play­boy­em Ste­ve’em Wy­at­t­sem. No i w tym sa­mym cza­sie Dia­na kon­ty­nu­owa­ła swój zwią­zek z ofi­ce­rem ar­mii Ja­me­sem He­wit­tem, któ­re­go spo­tka­ła, gdy uczył jej sy­nów kon­nej jaz­dy. Kie­dy jed­nak mu­sia­ła przy­znać się do wła­snej nie­wier­no­ści, pró­bo­wa­ła swo­je za­cho­wa­nie ra­cjo­na­li­zo­wać, twier­dzi­ła, że to re­ak­cja na wie­lo­let­ni ro­mans jej męża z Ca­mil­lą Par­ker-Bow­les.

Pa­trząc, jak emo­cjo­nal­ne wa­ha­dło jego przy­ja­ciół­ki wy­chy­la się to w jed­ną, to znów w dru­gą stro­nę, Col­thurst pró­bo­wał ana­li­zo­wać jej po­ło­że­nie. I zro­zu­miał, że zy­ska­ła­by tro­chę siły mo­ral­nej, gdy­by mo­gła kon­tro­lo­wać przy­najm­niej ja­ki­kol­wiek frag­ment swo­je­go ży­cia. A wte­dy mia­ła­by szan­sę po­dej­mo­wać ja­kieś roz­sąd­ne de­cy­zje co do swo­je­go przy­szłe­go losu. Dla ko­goś tak kru­che­go emo­cjo­nal­nie jak Dia­na na­wet mała spra­wa mo­gła uczy­nić cuda – na przy­kład zmia­na fry­zu­ry po­tra­fi­ła od­mie­nić jej spoj­rze­nie na ży­cie. Jej nowy fry­zjer Sam McK­ni­ght, przy­ja­ciel ulu­bio­ne­go fo­to­gra­fa księż­nej, Pa­tric­ka De­mar­che­lie­ra, wy­warł na niej kie­dyś duże wra­że­nie. Bo kie­dy mo­de­lo­wał jej fry­zu­rę – jak sama to okre­śli­ła – „ujaw­nił coś zu­peł­nie no­we­go”, do­da­jąc jej pew­no­ści sie­bie i po­czu­cia wła­snej war­to­ści. Cza­sem ta­kie drob­ne spra­wy po­lep­sza­ły jej sa­mo­po­czu­cie, bo więk­szy pro­blem po­zo­sta­wał wszak nie roz­wią­za­ny: jak prze­ka­zać pu­blicz­no­ści jej praw­dzi­wą hi­sto­rię i w tym sa­mym cza­sie roz­plą­tać wę­zły, krę­pu­ją­ce jej ży­cie oraz mał­żeń­stwo.

Znaj­do­wa­ła się na­praw­dę w trud­nym po­ło­że­niu. Bo gdy­by po pro­stu spa­ko­wa­ła wa­liz­ki i ode­szła, co bar­dzo by jej od­po­wia­da­ło, pu­bli­ka, któ­ra wciąż wie­rzy­ła w jej baj­ko­we mał­żeń­stwo, po­trak­to­wa­ła­by jej za­cho­wa­nie jako ir­ra­cjo­nal­ne, hi­ste­rycz­ne i nie­doj­rza­łe. Wię­cej, gro­zi­ło­by jej, że stra­ci dzie­ci, do­kład­nie jak jej mat­ka ćwierć wie­ku temu. „Roz­wa­ża­li­śmy wie­le opcji” – wspo­mi­na dok­tor Colt-hurst – „i sta­ło się ja­sne, że po­win­na prze­dys­ku­to­wać swo­je spra­wy z in­ny­mi”. Ta myśl nie opusz­cza­ła jej ani na chwi­lę. Pierw­szym i naj­prost­szym po­su­nię­ciem było pod­ję­cie roz­mo­wy z wła­snym mę­żem. Ale tego już pró­bo­wa­ła. W tym okre­sie zwią­zek księ­cia z Ca­mil­lą Par­ker-Bow­les stał się już pu­blicz­ną ta­jem­ni­cą i na­wet gdy Dia­na krzy­cza­ła na Ka­ro­la, kłó­ci­ła się i wy­gła­sza­ła ty­ra­dy, on ją po pro­stu igno­ro­wał. Czu­ła się kom­plet­nie bez­sil­na. Wi­dzia­ła się z kró­lo­wą, któ­ra jej wpraw­dzie współ­czu­ła – mia­ła prze­cież świa­do­mość, co się dzie­je – ale nie za­ofe­ro­wa­ła żad­ne­go roz­wią­za­nia.

Dru­gi sce­na­riusz su­ge­ro­wał, aby żyć jak do­tąd, nic nie mó­wić i po­szu­kać po­mo­cy psy­chia­trycz­nej. Ale tego rów­nież pró­bo­wa­ła. Rzecz w tym, iż wie­dzia­ła, że nie jest cho­ra – to oko­licz­no­ści spra­wia­ły, że cho­ra się czu­ła. To one wy­wie­ra­ły wpływ – na nią, ale nie na jej umysł. I żad­na po­moc psy­chia­trycz­na nie ro­ze­rwa­ła­by krę­gu pod­stę­pu i zdra­dy, w któ­rym tkwi­ła. Jej sta­łym re­fre­nem były sło­wa: „Mam dość, mam po pro­stu do­syć!”. Trze­ci sce­na­riusz prze­wi­dy­wał wyj­ście do lu­dzi i ujaw­nie­nie świa­tu, jak na­praw­dę wy­glą­da jej ży­cie. Ale jak prze­my­cić tę hi­sto­rię na ze­wnątrz? Roz­wa­ża­ła sze­reg spo­so­bów, od se­rii ar­ty­ku­łów pra­so­wych przez współ­pra­cę przy książ­ce, do wy­wia­du te­le­wi­zyj­ne­go. „Roz­pa­try­wa­ła róż­ne opcje, aby przed­sta­wić swój punkt wi­dze­nia w spo­sób kon­tro­lo­wa­ny, zro­zu­mia­ły dla lu­dzi, któ­ry przy­niósł­by jej ra­czej uzna­nie jako czło­wie­ko­wi i po­ło­żył kres po­strze­ga­niu jej jako do­dat­ku do kró­lew­skie­go es­ta­bli­sh­men­tu” – tłu­ma­czył Ja­mes Col­thurst. „Cała trud­ność po­le­ga­ła na od­na­le­zie­niu me­dium, za po­mo­cą któ­re­go moż­na by­ło­by prze­ka­zać te in­for­ma­cje.

Przez ostat­nich dzie­sięć lat Dia­na ob­ser­wo­wa­ła spo­sób, w jaki pra­sa prze­krę­ca­ła wy­pad­ki z jej ży­cia i do­da­wa­ła im pi­kan­te­rii. I na­wet je­śli se­ria ar­ty­ku­łów mo­gła wy­wo­łać bu­rzę, efekt był­by krót­ko­trwa­ły i nie­ja­ko poza jej kon­tro­lą. Nie mia­ła też za­ufa­nia do ści­ślej­szych re­la­cji z ra­diem czy te­le­wi­zją, a to z po­wo­du ich bli­skich, zbyt za­ży­łych związ­ków z więk­szo­ścią miesz­kań­ców pa­ła­cu Buc­kin­gham. Oba­wia­ła się zwłasz­cza kon­tak­tów z BBC, po­nie­waż żoną ów­cze­sne­go pre­ze­sa Rady Gu­ber­na­to­rów7, Mar­ma­du­ke’a Hus­seya, była lady Su­san Hus­sey, dama do to­wa­rzy­stwa kró­lo­wej mat­ki. W tych roz­wa­ża­niach za­wsze po­ja­wiał się lęk przed cen­zu­rą i de­ma­ska­cją. A po­nie­waż ubie­gło­rocz­ne książ­ki na te­mat ży­cia mo­nar­chii, pió­ra ta­kich au­to­rów, jak Pen­ny Ju­nor i An­drew Mor­row, po­ka­zy­wa­ły – jak twier­dzi­ła – nie­spra­wie­dli­wy ob­raz jej ży­cia, Dia­na nie da­rzy­ła mi­ło­ścią tak­że świa­ta wy­daw­ni­cze­go.

Z dru­giej stro­ny księż­na wie­dzia­ła, że w tym cza­sie pi­sa­łem jej dużą bio­gra­fię, i była za­do­wo­lo­na z mo­jej wcze­śniej­szej książ­ki Dia­na’s Dia­ry: An In­ti­ma­te Por­tra­it of the Prin­cess ofWa­les z 1990 roku. Głów­nie dla­te­go, że zi­ry­to­wa­ła księ­cia Wa­lii szcze­gó­ła­mi opi­su wnętrz Hi­gh­gro­ve, i to do tego stop­nia, że jego ów­cze­sny oso­bi­sty se­kre­tarz, Ri­chard Ay­lard, roz­po­czął śledz­two, aby ujaw­nić moje źró­dło in­for­ma­cji. Wi­dzia­ła we mnie wte­dy ko­goś w ro­dza­ju re­be­lian­ta i out­si­de­ra, co – choć wte­dy nie mia­łem o tym po­ję­cia – moc­no za­wa­ży­ło na mo­ich szan­sach, gdy zde­cy­do­wa­ła się opo­wie­dzieć świa­tu swo­ją hi­sto­rię.

Spo­ty­ka­łem wpraw­dzie Dia­nę na wie­lu cock­ta­il par­ties, gdzie kró­lew­ska para ga­wę­dzi­ła z me­dia­mi przed swy­mi ofi­cjal­ny­mi wi­zy­ta­mi za­gra­nicz­ny­mi – wy­mia­na słów lek­ka, ła­twa i przy­jem­na, naj­czę­ściej na te­mat mo­je­go ja­skra­we­go kra­wa­ta. Je­śli do­brze pa­mię­tam, nie do­strze­ga­ło się wte­dy nic, co mo­gło­by su­ge­ro­wać na­szą przy­szłą tak owoc­ną współ­pra­cę. Nie­mniej w mar­cu 1991 roku Dia­na po­in­for­mo­wa­ła Col­thur­sta z wy­prze­dze­niem o zwol­nie­niu oso­bi­ste­go se­kre­ta­rza księ­cia Ka­ro­la, sir Chri­sto­phe­ra Airy’ego, wie­dząc, że prze­ka­że mi tę in­for­ma­cję. Była za­chwy­co­na, że ar­ty­kuł, któ­ry po­wstał i uka­zał się w Sun­day Ti­mes, pod­pi­sa­ny moim na­zwi­skiem, w spo­sób aku­rat­ny od­zwier­cie­dlał sy­tu­ację we­wnątrz kró­lew­skie­go domu. Dziś wy­da­je mi się, że mnie po pro­stu te­sto­wa­ła. Jak prze­ko­na­łem się po­tem, dało jej to po­czu­cie kon­tro­li nad swo­im ży­ciem, do­tych­czas tak do­kład­nie mo­ni­to­ro­wa­nym. Była tak przy­zwy­cza­jo­na, że w tej nie­zde­kla­ro­wa­nej woj­nie księ­cia i księż­nej Wa­lii to Ka­rol i jego ze­spół kon­tak­tu­ją się z me­dia­mi, że ta­kie dzia­ła­nie na wła­sną rękę dało jej spo­ro sa­tys­fak­cji.

To uczu­cie nie trwa­ło jed­nak dłu­go. W maju 1991 roku opu­bli­ko­wa­no ma­te­riał au­to­ra ko­lum­ny plo­tek Ni­ge­la Demp­ste­ra, gdzie Dia­na zo­sta­ła spor­tre­to­wa­na jako na­dą­sa­na nie­wdzięcz­ni­ca, któ­ra od­rzu­ci­ła ofer­tę męża, by zor­ga­ni­zo­wać przy­ję­cie w Hi­gh­gro­ve z oka­zji jej trzy­dzie­stych uro­dzin. Lecz ta re­zy­den­cja była dla niej te­re­nem ko­chan­ki Ka­ro­la, Ca­mil­li Par­ker-Bow­les, i gru­py schle­bia­ją­cych mu przy­ja­ciół, czu­ła więc, że to par­ty „ku jej czci” sta­nie się je­dy­nie pre­tek­stem do ko­lej­ne­go spo­tka­nia księ­cia z uko­cha­ną. Tak czy in­a­czej, pu­blicz­ność otrzy­ma­ła inny prze­kaz. Kie­dy w kil­ka dni po ma­te­ria­le Demp­ste­ra – gdy otrzy­ma­łem od Dia­ny via Ja­mes Col­thurst ko­lej­ną in­for­ma­cję – na­pi­sa­łem dlaSun­day Ti­me­sa duży ar­ty­kuł na te­mat „Woj­ny księ­stwa Wa­lii”, ten fakt przy­pie­czę­to­wał jej od­czu­cie, że mo­gła­by sama kon­tro­lo­wać swój pu­blicz­ny wi­ze­ru­nek. „Już od ja­kie­goś cza­su roz­wa­ża­ła po­mysł, aby upu­blicz­nić swo­ją hi­sto­rię i cała ta spra­wa z uro­dzi­no­wym przy­ję­ciem sta­ła się krop­ką nad i” – za­ob­ser­wo­wał po­tem Col­thurst. – „Zda­ła so­bie spra­wę, że w ja­kiś spo­sób musi prze­ka­zać lu­dziom wła­sny mes­sa­ge”.

Na tym eta­pie Dia­na już wie­dzia­ła, że je­śli sama nie opo­wie peł­nej hi­sto­rii swo­je­go ży­cia, pu­bli­ka nig­dy nie zro­zu­mie ani nie do­ce­ni mo­ty­wa­cji jej dzia­łań. I wła­śnie w tym cza­sie po­pro­si­ła Ja­me­sa o wy­son­do­wa­nie moż­li­wo­ści prze­pro­wa­dze­nia prze­ze mnie wy­wia­du do książ­ki. Przed­tem Col­thurst za­py­tał ją, czy na­praw­dę chcia­ła­by spró­bo­wać jesz­cze raz zmie­rzyć się z księ­ciem Ka­ro­lem. „A ona bar­dzo zde­cy­do­wa­nie od­po­wie­dzia­ła «tak» – wspo­mi­nał. – „Ta od­po­wiedź zde­cy­do­wa­ła o moim po­dej­ściu do książ­ki” – skwi­to­wał. Trze­ba tak­że do­dać, że prio­ry­te­tem ca­łej tej pu­bli­ka­cji sta­ły się do­bro Dia­ny i jej szczę­śli­wa przy­szłość.

Utrzy­mu­jąc całą ope­ra­cję w głę­bo­kiej ta­jem­ni­cy, Ja­mes i ja spo­tka­li­śmy się, aby prze­dys­ku­to­wać po­my­sły księż­nej w oto­cze­niu bar­dzo nie­ade­kwat­nym do kró­lew­skie­go te­ma­tu – to zna­czy w ka­wiar­ni uczęsz­cza­nej przez ro­bot­ni­ków w Ru­islip, w pół­noc­no-za­chod­nim Lon­dy­nie, bli­sko miej­sca, gdzie on w tym cza­sie cho­dził na ja­kiś kurs. To, co tam usły­sza­łem, na za­wsze zmie­ni­ło moje ży­cie. Po­śród wszyst­kich tych sma­żo­nych ja­jek na be­ko­nie od­sło­nił mi całą nie­zwy­kłą hi­sto­rię de­spe­ra­cji Dia­ny, jej nie­szczę­ścia, bu­li­mii i związ­ku jej męża z ko­bie­tą, o któ­rej nie­wie­lu jesz­cze wte­dy sły­sza­ło, Ca­mil­lą Par­ker-Bow­les. Wspo­mniał tak­że, choć tro­chę nie­pew­nie, o jej nie do koń­ca po­waż­nych pró­bach sa­mo­bój­czych. To wszyst­ko było alar­mu­ją­ce, wpra­wi­ło mnie w za­kło­po­ta­nie i osłu­pie­nie. Dzień w dzień przez ostat­nie dzie­sięć lat ja i inni człon­ko­wie tak zwa­nej kró­lew­skiej Rat Pack8, jeź­dzi­li­śmy za parą po ca­łym świe­cie i nig­dy nie po­ja­wi­ła się żad­na su­ge­stia hi­sto­rii, któ­ra roz­gry­wa­ła się tuż pod na­szym no­sem. Od mniej wię­cej dwóch lat wi­dać było pew­ne sy­gna­ły, że nie wszyst­ko mię­dzy mał­żon­ka­mi ukła­da się do­brze, ale ani przez chwi­lę nie wy­obra­ża­łem so­bie, że było aż tak źle. Wy­cho­dząc z ka­wiar­ni, mia­łem mę­tlik w gło­wie. Do­sta­łem klucz, któ­ry otwie­rał drzwi do rów­no­le­głe­go uni­wer­sum, świa­ta, gdzie nic nie było ta­kie, na ja­kie wy­glą­da­ło, a wszyst­ko oka­za­ło się jed­ną wiel­ką ma­ska­ra­dą.

Głę­bo­ko prze­ję­ty re­we­la­cja­mi tego dnia, scho­dząc do me­tra, by po­je­chać do domu, pod­świa­do­mie rzu­ci­łem za sie­bie ukrad­ko­we spoj­rze­nie, aby spraw­dzić, czy nie je­stem ob­ser­wo­wa­ny lub śle­dzo­ny. Taki był cię­żar nie­uf­no­ści i nie­po­ko­ju, któ­ry­mi zo­sta­łem obar­czo­ny.

Rozdział drugiRok niebezpiecznego życia

Nie upły­nę­ło wie­le cza­su, gdy zo­sta­łem spro­wa­dzo­ny na zie­mię. Mój wy­daw­ca – Ame­ry­ka­nin Mi­cha­el O’Mara, przy­jął wieść o mo­jej roz­mo­wie z Ja­me­sem Col­thur­stem z głę­bo­kim scep­ty­cy­zmem. Wła­śnie w me­diach wy­buchł skan­dal z pod­rób­ką Dzien­ni­ków Hi­tle­ra, mógł więc po­dej­rze­wać, że zo­sta­łem wro­bio­ny przez ja­kie­goś kan­cia­rza. Mimo wszyst­ko zgo­dził się na spo­tka­nie – on, ja i Ja­mes – w jego biu­rze w po­łu­dnio­wym Lon­dy­nie. Prze­bie­ga­ło w na­pię­tej at­mos­fe­rze: Ja­mes nie za­ufał mi jesz­cze w peł­ni, w ogó­le nie znał Mike’a i są­dził, że tego nie prze­łknie. In­stynk­tow­nie pró­bo­wał chro­nić kró­lew­ską przy­ja­ciół­kę, a z ko­lei O’Mara te­sto­wał jego uczci­wość. Cią­gle za­da­wał py­ta­nie: „Je­śli ona jest rze­czy­wi­ście taka nie­szczę­śli­wa, to dla­cze­go na zdję­ciach cią­gle się uśmie­cha?”, i po­ka­zy­wał całą bi­blio­te­kę al­bu­mów ro­dzi­ny kró­lew­skiej, któ­re opu­bli­ko­wał i w któ­rych nie było ani sło­wa o nie­szczę­ściu Dia­ny. Po­wo­li jed­nak O’Mara prze­ko­ny­wał się do Col­thur­sta: „Ja­sne, że nie jest kan­cia­rzem – ra­cjo­na­li­zo­wał – bo nie pro­si o pie­nią­dze”. Ale za­żą­dał te­stu – pierw­sza ka­se­ta z „me­mu­ara­mi” Dia­ny musi zo­stać za­re­je­stro­wa­na przed na­stęp­nym spo­tka­niem do­mo­ro­słych kon­spi­ra­to­rów.

Oczy­wi­ście, bar­dzo chcia­łem zro­bić z Dia­ną wy­wiad, ale wy­da­wa­ło się to kom­plet­nie nie­moż­li­we! Ze wzro­stem sto dzie­więć­dzie­siąt cen­ty­me­trów, do­brze zna­ny pa­ła­co­we­mu per­so­ne­lo­wi, nie mógł­bym wejść do apar­ta­men­tu Dia­ny nie­zau­wa­żo­ny. A do­kład­nie w chwi­li, kie­dy wia­do­mość, że roz­ma­wia­łem z księż­ną, roz­nio­sła­by się po pa­ła­cu, ba­lon by zo­stał prze­kłu­ty i dwo­rza­nie zro­bi­li­by wszyst­ko, żeby za­po­biec pu­bli­ka­cji jej spo­wie­dzi. To nie ja, a Ja­mes, sta­ry przy­ja­ciel, był wła­ści­wą oso­bą, któ­ra mo­gła­by się pod­jąć tej de­li­kat­nej i, jak się po­tem oka­za­ło, hi­sto­rycz­nej mi­sji. Za­opa­trzo­ny w li­stę py­tań, któ­re przy­go­to­wa­łem, i sta­ry ma­gne­to­fon, Col­thurst siadł na ro­wer i po­pe­da­ło­wał do pa­ła­cu Ken­sing­ton. To był maj 1991 roku, a on przy­mie­rzał się do zro­bie­nia pierw­sze­go z se­rii wy­wia­dów, któ­re kon­ty­nu­ował póź­niej przez całe lato i je­sień i któ­re osta­tecz­nie zmie­ni­ły spoj­rze­nie świa­ta na bry­tyj­ską ro­dzi­nę kró­lew­ską.

„Do­brze pa­mię­tam ten mo­ment” – wspo­mi­nał Col­thurst – „kie­dy zna­la­złem się w jej sa­lo­ni­ku w pa­ła­cu Ken­sing­ton. Dia­na była ubra­na swo­bod­nie, w dżin­sy i nie­bie­ską ko­szu­lę. Za­nim za­czę­li­śmy na­gry­wać, zdję­ła słu­chaw­kę te­le­fo­nu z wi­de­łek – ro­bi­ła to za każ­dym ra­zem, kie­dy od­po­wia­da­ła na moje py­ta­nia – i za­mknę­ła drzwi. I za­wsze, gdy prze­ry­wa­no nam pu­ka­niem, zdej­mo­wa­ła przy­pię­ty do ubra­nia mi­kro­fon i ukry­wa­ła go pod po­dusz­ka­mi sofy. „Przez dwa­dzie­ścia mi­nut pierw­sze­go wy­wia­du za­śmie­wa­ła się, opo­wia­da­jąc o róż­nych zda­rze­niach ze szkol­nych lat – kon­ty­nu­ował Col­thurst. -„A kie­dy do­szli­śmy do po­waż­niej­szych spraw, ta­kich jak pró­by sa­mo­bój­cze, Ca­mil­la i bu­li­mia, w jej to­nie dało się sły­szeć po­czu­cie ulgi, jak gdy­by uwal­nia­ła się od cię­ża­ru. Wie­dzia­łem jed­nak, że opo­wia­da­ła już o tych spra­wach przed­tem, in­nym lu­dziom, bo czu­ło się w po­wie­trzu, że jej od­po­wie­dzi, choć praw­dzi­we, zo­sta­ły wy­prak­ty­ko­wa­ne. Było oczy­wi­ste, że czę­sto roz­pra­wia­ła o swo­ich zmar­twie­niach”.

Kie­dy mó­wi­ła, na­ra­sta­ło w niej po­czu­cie nie­spra­wie­dli­wo­ści – wy­ni­ka­ją­ce ze spo­so­bu, w jaki była trak­to­wa­na przez Ca­mil­lę, księ­cia Ka­ro­la i ro­dzi­nę kró­lew­ską – a uwa­gi o wła­snym po­świę­ce­niu sy­gna­li­zo­wa­ły roz­ża­le­nie i gniew. Choć była w fa­tal­nej kon­dy­cji emo­cjo­nal­nej, fak­ty, któ­re przy­wo­ły­wa­ła, po­zo­sta­wa­ły wy­so­ce wia­ry­god­ne i wie­le puz­zli jej ży­cio­ry­su wę­dro­wa­ło na wła­ści­we miej­sce. A przede wszyst­kim głę­bo­kie po­czu­cie sa­mot­no­ści i od­rzu­ce­nia, któ­re to­wa­rzy­szy­ło Dia­nie przez więk­szą część ży­cia – od mo­men­tu, gdy mia­ła sześć lat, a jej mat­ka Fran­ces Shand Kydd po­rzu­ci­ła ojca.

Wspo­mnie­nia nie­szczę­śli­we­go dzie­ciń­stwa, ja­kie szki­co­wa­ła, przy­po­mi­na­ły ciem­ny, po­nu­ry pej­zaż – po­czu­cie winy z po­wo­du tego, że nie uro­dzi­ła się chłop­cem, aby kon­ty­nu­ować li­nię mę­skich spad­ko­bier­ców, łzy jej mat­ki, sa­mot­ne mil­cze­nie ojca i noc­ny płacz młod­sze­go bra­ta. A kie­dy Col­thurst prze­dzie­rał się tak przez li­stę py­tań, któ­re przy­go­to­wa­łem, do­wia­dy­wał się o in­nych dra­ma­tycz­nych wy­da­rze­niach. Wie­le py­tań oka­za­ło się zbęd­nych, dla­te­go że gdy za­czy­na­ła opo­wia­dać, na przy­kład o szkol­nych la­tach, po­trze­bo­wa­ła tyl­ko krót­kie­go im­pul­su na po­czą­tek.

„Kie­dy po pierw­szym wy­wia­dzie wy­sze­dłem z jej apar­ta­men­tu, zda­łem so­bie spra­wę, jak wiel­ka przede mną pra­ca” – po­wie­dział Col­thurst. – „Czu­łem, że trze­ba ją chro­nić przed nią samą, kie­dy więc po­dej­mo­wa­li­śmy trud­niej­sze te­ma­ty, w ro­dza­ju prób sa­mo­bój­czych, zdej­mo­wa­łem nogę z gazu. W tym cza­sie wie­dzia­łem już, że sy­tu­acja musi zo­stać roz­wią­za­na, in­a­czej źle się to dla niej skoń­czy. Z pew­no­ścią nie była psy­chicz­nie nie­zrów­no­wa­żo­na, ale oko­licz­no­ści sta­ły się tak trud­ne, że po­ten­cjal­nie mo­gły spo­wo­do­wać nie­sta­bil­ność emo­cjo­nal­ną. Wciąż jed­nak mia­ła szan­sę wziąć ży­cie w swo­je ręce”. Na po­cząt­ku pierw­szej roz­mo­wy Col­thurst po­wie­dział: „Je­śli po­ja­wi się te­mat, któ­re­go nie bę­dziesz chcia­ła pod­jąć, daj mi znać”. A ona od­par­ła: „Nie, nie, wszyst­ko w po­rząd­ku”. „Choć zna­łem ją, od­kąd była na­sto­lat­ką, by­łem za­sko­czo­ny, że tak otwar­cie roz­ma­wia­ła o swo­ich pró­bach sa­mo­bój­czych” – ko­men­to­wał Col­thurst. – „Opo­wia­da­ła też swo­bod­nie i szcze­rze o Ca­mil­li, jej ro­dzi­nie oraz o ro­dzi­nie kró­lew­skiej, ale kie­dy o tym mó­wi­ła, wy­raź­nie czu­łem gniew Dia­ny”.

Na dru­gie spo­tka­nie z Mi­cha­elem O’Marą Ja­mes przy­niósł ze sobą sta­ry, znisz­czo­ny ma­gne­to­fon. I kie­dy go włą­czył, wąt­pli­wo­ści O’Mary zwią­za­ne z au­ten­tycz­no­ścią in­for­ma­cji, ustą­pi­ły no­wym. „Ale jak my, do dia­bła, udo­wod­ni­my, że to wszyst­ko praw­da?” – za­py­tał. Rze­czy­wi­ście, mu­sie­li­śmy zna­leźć do­wo­dy, któ­re uwia­ry­god­ni­ły­by opo­wieść księż­nej. Co wię­cej, po­nie­waż nie mo­gli­śmy jej cy­to­wać, mu­sie­li­śmy zna­leźć jej przy­ja­ciół, któ­rzy po­twier­dzi­li­by wszyst­ko, co swo­imi sło­wa­mi po­wie­dzia­ła Dia­na.

W pierw­szych ty­go­dniach pro­jek­tu to księż­na na­rzu­ca­ła tem­po ak­cji. Moje no­tat­ki z wie­czo­ru 2 lip­ca 1991 roku, dnia jej trzy­dzie­stych uro­dzin (któ­re no­ta­be­ne spę­dzi­ła sama w pa­ła­cu Ken­sing­ton), po­ka­zu­ją jej nie­cier­pli­wość. O go­dzi­nie 5.10 po po­łu­dniu, kie­dy Col­thurst i ja by­li­śmy po­grą­że­ni w roz­mo­wie, ode­zwał się jego pa­ger. To była Dia­na. „Wi­dzi po­wo­dy do po­śpie­chu w opu­bli­ko­wa­niu książ­ki ” – za­pi­sa­łem w no­tat­ni­ku. – „My­śla­ła, że moż­na to zro­bić w cią­gu paru ty­go­dni. Po­je­chać do hra­bie­go Spen­ce­ra, po­ży­czyć kil­ka al­bu­mów i przy­wieźć je do Lon­dy­nu. Je­śli Ca­mil­la opo­wie całą hi­sto­rię uro­dzi­no­we­go par­ty Demp­ste­ro­wi, to to bę­dzie show ko­chan­ki Ka­ro­la. Obu­rzo­ny prze­bie­giem spra­wy”.

Je­śli po­trze­bo­wa­łem po­twier­dze­nia, jak skom­pli­ko­wa­ny bę­dzie ten pro­jekt, do­sta­łem je kil­ka dni póź­niej, kie­dy na­pi­sa­łem ko­lej­ny ar­ty­kuł dla Sun­day Ti­me­sa, za­ty­tu­ło­wa­ny „Ro­zejm”. Opo­wia­dał o za­ku­li­so­wych szcze­gó­łach dzia­łań, któ­re po­dej­mo­wa­no, aby za­koń­czyć woj­nę mię­dzy Ka­ro­lem i Dia­ną. Bo cho­ciaż sto­ry nie mi­ja­ła się z praw­dą, su­ge­ru­jąc, że w Domu Wind­so­rów pa­nu­je spo­kój, za­mie­rza­łem spro­wa­dzić dzien­ni­ka­rzy-ry­wa­li na fał­szy­wy trop. A za­ra­zem pod­kre­ślić swo­ją wia­ry­god­ność jako pi­sa­rza, dys­po­nu­ją­ce­go in­for­ma­cja­mi od ko­goś we­wnątrz, i to w taki spo­sób, by po opu­bli­ko­wa­niu książ­ka zo­sta­ła po­trak­to­wa­na po­waż­nie. Pró­bo­wa­łem prze­chy­trzyć prze­ciw­ni­ka – ale ta stra­te­gia le­gła w gru­zach już w mo­men­cie, gdy Dia­na: praw­dzi­wa hi­sto­ria uj­rza­ła świa­tło dzien­ne. W ar­ty­ku­le dla Sun­day Ti­me­sa wspo­mnia­łem, że w dniu uro­dzin Dia­ny jej sa­lon zo­stał ude­ko­ro­wa­ny ba­lo­na­mi wy­peł­nio­ny­mi he­lem. Kie­dy dwo­rza­nie ana­li­zo­wa­li ar­ty­kuł w po­szu­ki­wa­niu wska­zów­ki, kto był tak świet­nym źró­dłem in­for­ma­cji, oso­bi­sty se­kre­tarz kró­lo­wej, sir Ro­bert Fel­lo­wes, za­py­tał o to samą księż­ną. Kil­ka dni póź­niej Ar­thur Edwards, kró­lew­ski fo­to­graf i we­te­ran The Sun, za­te­le­fo­no­wał do mnie z ostrze­że­niem. „Roz­draż­ni­łeś ich” – po­wie­dział. – „Do cho­le­ry, bądź ostroż­ny! Roz­glą­da­ją się do­oko­ła, bo na­pi­sa­łeś praw­dę. Te­raz prze­wra­ca­ją wszyst­ko do góry no­ga­mi”. Jego po­ra­dy po­wtó­rzył kró­lew­ski re­por­ter z Da­ily Mail Ri­chard Kay, któ­re­mu dzien­ni­karz zaj­mu­ją­cy się w tej ga­ze­cie spra­wa­mi kry­mi­nal­ny­mi po­wie­dział, że po­pro­szo­no po­li­cję, aby zna­la­zła mo­je­go „kre­ta”. Po kil­ku mie­sią­cach wła­ma­no mi się do sfa­ty­go­wa­ne­go biu­ra nad in­dyj­ską re­stau­ra­cją w cen­trum Lon­dy­nu, skra­dzio­no apa­rat fo­to­gra­ficz­ny i prze­ko­pa­no się przez całą moją do­ku­men­ta­cję.

Z jed­nej stro­ny ostroż­ność, z dru­giej Dia­na, któ­ra na­ci­ska­ła, aby kon­ty­nu­ować pro­jekt – i sta­ło się ja­sne, że Ja­mes musi się pod­jąć znacz­nie po­waż­niej­szej roli, niż so­bie do­tych­czas wy­obra­żał. My­ślał, że po na­gra­niu kil­ku ka­set bę­dzie mógł się z nami po­że­gnać. Oka­za­ło się jed­nak, że bę­dzie mu­siał kon­ty­nu­ować wi­zy­ty w pa­ła­cu Ken­sing­ton, pro­sząc Dia­nę o wy­peł­nie­nie bia­łych plam, któ­re jesz­cze po­zo­sta­ły. Przez cały na­stęp­ny rok peł­nił funk­cję po­słań­ca, a na­sza trój­ka – Mike O’Mara, Ja­mes i ja – sta­ła się ro­dza­jem nie­for­mal­ne­go dwo­ru księż­nej, nie tyl­ko do­ku­men­tu­jąc, pi­sząc, a po­tem pu­bli­ku­jąc to, co mia­ło się stać „nie­ofi­cjal­ną – ofi­cjal­ną” bio­gra­fią, lecz tak­że po­ma­ga­jąc jej ra­dzić so­bie w co­dzien­nych kło­po­tach. W na­szej kar­cie dań zna­la­zło się wszyst­ko – od pro­ble­mów z per­so­ne­lem, przez spra­wy me­diów, do szki­ców jej wy­stą­pień – trak­to­wa­ła nas jako swój dwór nu­mer dwa. Było to do­świad­cze­nie eks­cy­tu­ją­ce i zdu­mie­wa­ją­ce za­ra­zem – dzi­wacz­ny ter­cet, któ­ry po­ma­gał kształ­to­wać ży­cie oraz ima­ge naj­słyn­niej­szej mło­dej ko­bie­ty na świe­cie.

Pod­czas któ­re­goś z pierw­szych „re­dak­cyj­nych” spo­tkań przy­szło nam na myśl, że Dia­na bę­dzie się czu­ła bar­dziej kom­for­to­wo, je­śli jej za­an­ga­żo­wa­nie w pro­jekt nie zo­sta­nie ujaw­nio­ne. Po pro­stu dla­te­go, że bę­dzie mo­gła wy­przeć się swo­je­go udzia­łu w przed­się­wzię­ciu. Księż­na była ostat­nią oso­bą z na­sze­go te­amu, któ­ra zda­wa­ła so­bie spra­wę z wagi ta­kiej moż­li­wo­ści. I do­pie­ro nie wcze­śniej niż 9 stycz­nia 1992 roku, kie­dy pro­ces pro­duk­cji książ­ki był już bar­dzo za­awan­so­wa­ny, po na­my­śle, po­pro­si­ła Ja­me­sa, aby za­ta­ić jej związ­ki z tą pu­bli­ka­cją. „Od po­cząt­ku wie­dzia­ła, że przed­się­wzię­cie jest ry­zy­kow­ne” – po­wie­dział Col­thurst. – „Ale z taką klau­zu­lą moż­li­wo­ści wy­par­cia się swe­go udzia­łu współ­pra­ca sta­ła się dla niej jesz­cze bar­dziej eks­cy­tu­ją­ca”.

Jed­nak ta stra­te­gia zro­dzi­ła do­dat­ko­wy pro­blem – mu­sie­li­śmy we­ry­fi­ko­wać każ­dą opo­wieść księż­nej u nie­za­leż­nych źró­deł. W emo­cjo­nal­nym po­to­ku słów pod­czas pierw­sze­go wy­wia­du po­ru­szo­nych zo­sta­ło wie­le de­li­kat­nych kwe­stii, któ­re mo­gły nas na­ra­zić na pro­ces o znie­sła­wie­nie, zwłasz­cza je­śli idzie o Ca­mil­lę Par­ker-Bow­les. Tak więc moje za­da­nie na na­stęp­ny rok obej­mo­wa­ło wy­wia­dy z przy­ja­ciół­mi, zna­jo­my­mi i per­so­ne­lem Dia­ny, któ­re mo­gły po­twier­dzić jej in­for­ma­cje. Nie­któ­rzy w jej krę­gu, jak Ca­ro­lyn Bar­tho­lo­mew i Ja­mes Gil­by, wie­dzie­li o jej związ­kach z książ­ką, choć nie zda­wa­li so­bie spra­wy z jej za­się­gu. Na przy­kład kie­dy ro­bi­łem wy­wiad z Ca­ro­lyn, po­wie­dzia­ła mi, że pan­na Spen­cer przed mał­żeń­stwem „była śle­po za­ko­cha­na w Ka­ro­lu”. Aby się upew­nić, czy to okre­śle­nie do­kład­nie od­da­je uczu­cia Dia­ny, za­te­le­fo­no­wa­ła do niej. „Uży­łam wła­ści­we­go sło­wa, praw­da?” – za­py­ta­ła. „Tak. By­łam. Cał­ko­wi­cie” – od­par­ła księż­na z na­ci­skiem. Ale w za­sa­dzie tyl­ko Ca­ro­lyn sta­no­wi­ła nie­ja­ko część na­sze­go ze­spo­łu, na­to­miast kie­dy Dia­na te­le­fo­no­wa­ła do więk­szo­ści swo­ich przy­ja­ciół, aby za­py­tać, czy ze­chcą ze mną po­roz­ma­wiać, mu­sia­ła sta­ran­nie do­bie­rać sło­wa. Co do ewen­tu­al­nych kon­tak­tów z jed­ny­mi, wy­ra­ża­ła się wy­mi­ja­ją­co, z in­ny­mi zaś – ne­ga­tyw­nie. „Trzy­maj się od tego [pro­po­zy­cji wy­wia­du] z da­le­ka” – do­ra­dza­ła swe­mu ma­sa­ży­ście Ste­phe­no­wi Twig­go­wi (na szczę­ście, zi­gno­ro­wał jej su­ge­stię). A kie­dy w li­sto­pa­dzie 1991 roku zro­bi­łem wy­wiad z Ja­me­sem Gil­bey­em w jego apar­ta­men­cie na Kni­ghts­brid­ge, wy­ja­śnił wprost, co Dia­na chcia­ła osią­gnąć za po­śred­nic­twem książ­ki: „Chce wy­ra­zić swój punkt wi­dze­nia gło­śno i ja­sno. Bez owi­ja­nia w ba­weł­nę. Chce, żeby lu­dzie do­wie­dzie­li się o jej żalu i o tym, w jaki spo­sób zo­sta­ła po­rzu­co­na”.

Już po pierw­szej se­sji z Ja­me­sem Col­thur­stem Dia­na wie­dzia­ła, że prze­kro­czy­ła swój pry­wat­ny Ru­bi­kon. Wy­rzu­ci­ła mapę przez okno i wy­ru­szy­ła w po­dróż z mgli­stym po­ję­ciem o tra­sie, nie mó­wiąc już o sa­mym celu. Ale była zde­cy­do­wa­na ją kon­ty­nu­ować i z upły­wem cza­su czy­ni­ła to co­raz ener­gicz­niej, sa­mo­dziel­nie su­ge­ru­jąc te­ma­ty do dys­ku­sji, ta­kie jak bu­li­mia, o któ­rej chcia­ła opo­wie­dzieć we wła­ści­wym kon­tek­ście. Pod­czas gdy ja by­łem za­ję­ty przy­ja­ciół­mi księż­nej, Ja­mes kon­ty­nu­ował swo­je wy­wia­dy: „Zwy­kle roz­ma­wia­li­śmy rano, po­tem je­dli­śmy lunch i cza­sa­mi mie­li­śmy jesz­cze dru­gą se­sję po po­łu­dniu. Ale wte­dy mia­ła już dość. Czę­sto nam prze­ry­wa­no, bo Paul Bur­rell [wów­czas jej młod­szy ka­mer­dy­ner] czy inni lu­dzie ze oso­bi­stej służ­by krę­ci­li się do­oko­ła. Wi­dać było, że im nie ufa­ła – kie­dy więc po­ja­wia­li się w po­ko­ju, prze­cho­dzi­li­śmy do roz­mo­wy na te­ma­ty ogól­ne”.

War­to wspo­mnieć, że kie­dy w 2003 roku Bur­rell opu­bli­ko­wał swo­je wspo­mnie­nia, po­wie­dział go­spo­da­rzo­wi ame­ry­kań­skie­go talk-show, Lar­ry’emu Kin­go­wi, że w 1992 roku on i księż­na dys­ku­to­wa­li spra­wę se­kret­nych wy­wia­dów, któ­re zna­la­zły się osta­tecz­nie w Dia­nie: praw­dzi­wej hi­sto­rii. Z po­waż­ną miną mó­wił mi­lio­nom ame­ry­kań­skich wi­dzów: „Wie­dzia­łem o tym. By­łem tam i wie­dzia­łem, co się dzie­je. Po­mo­głem księż­nej na­gło­śnić jej hi­sto­rię. I to był je­dy­ny mo­ment, kie­dy mo­gła wszyst­ko so­bie uło­żyć i po­wie­dzieć, co czu­je i my­śli. Ta książ­ka nie za­szo­ko­wa­ła mnie, bo by­łem świa­dom ca­łej sy­tu­acji”. Nie­mniej praw­da była zu­peł­nie inna. Nie dość, że nie był na bliż­szej sto­pie z księż­ną, to jesz­cze ona mu nie ufa­ła, bo jako ka­mer­dy­ner za­trud­nio­ny za­sad­ni­czo w Hi­gh­gro­ve u księ­cia Ka­ro­la na­le­żał do obo­zu „wro­ga”. W isto­cie, gdy księż­na na­gry­wa­ła swo­je wy­wia­dy, a Bur­rell prze­by­wał aku­rat w pa­ła­cu Ken­sing­ton, pusz­cza­ła gło­śno mu­zy­kę, na wy­pa­dek gdy­by pod­słu­chi­wał przez dziur­kę od klu­cza.

Col­thurst był za­sko­czo­ny in­wa­zyj­ną at­mos­fe­rą, jaka pa­no­wa­ła w jej domu w pa­ła­cu Ken­sing­ton. W świe­cie, gdzie każ­dy chciał uszczk­nąć ka­wa­łek dla sie­bie, księż­na mu­sia­ła chro­nić swo­ją prze­strzeń oso­bi­stą z nie­ustę­pli­wo­ścią psa war­tow­ni­ka i ukry­wa­ła mnó­stwo spraw, ta­kich jak astro­lo­gicz­ne wy­kre­sy czy książ­ki na te­mat za­bu­rzeń łak­nie­nia. In­stynk­tow­nie nie ufa­ła ni­ko­mu – sym­bo­lem była nisz­czar­ka na jej biur­ku – ani per­so­ne­lo­wi, ani dwo­rza­nom, ani z pew­no­ścią ro­dzi­nie kró­lew­skiej. Moż­na so­bie z tego kpić, jed­nak w pa­ła­cu, gdzie ob­ser­wo­wa­no i ko­men­to­wa­no każ­dy jej od­dech i każ­dy ruch, wy­da­wa­ło się zu­peł­nie moż­li­we, że pocz­ta księż­nej była prze­glą­da­na, a te­le­fon znaj­do­wał się na pod­słu­chu. Nic dziw­ne­go, że kie­dy cała na­sza trój­ka ku­pi­ła so­bie te­le­fo­ny ze scram­ble­rem, któ­ry od­stra­szał po­ten­cjal­nych pod­słu­chi­wa­czy, Dia­na bar­dzo się roz­luź­ni­ła.

Księż­na mar­twi­ła się tak­że o bez­pie­czeń­stwo Col­thur­sta, pe­da­łu­ją­ce­go na ro­we­rze po ca­łym Lon­dy­nie – zwłasz­cza gdy wo­ził ta­śmy z wy­wia­da­mi lub zdję­cia ro­dzi­ny Spen­ce­rów, któ­re nam osta­tecz­nie prze­ka­za­ła w li­sto­pa­dzie 1991 roku. Jej nie­po­kój oka­zał się uza­sad­nio­ny: pew­ne­go dnia la­tem 1991 roku, po jed­nej z se­sji na­gra­nio­wych w pa­ła­cu Ken­sing­ton, Ja­mes zo­stał po­trą­co­ny przez sa­mo­chód i spadł z ro­we­ru. Fakt, że w po­dob­nej at­mos­fe­rze Dia­na była go­to­wa udzie­lić swe­mu przy­ja­cie­lo­wi szcze­rych wy­wia­dów, prze­zna­czo­nych dla pi­sa­rza, któ­re­go le­d­wie zna­ła, po­ka­zu­je całą jej ów­cze­sną de­ter­mi­na­cję.

Rola, ja­kiej Col­thurst się pod­jął, zresz­tą nie­chęt­nie, ka­na­łu ko­mu­ni­ka­cyj­ne­go mię­dzy księż­ną a jej bio­gra­fem, na­kła­da­ła na nie­go wiel­ką od­po­wie­dzial­ność i na­ra­zi­ła go na kło­po­ty da­le­ko więk­sze, niż się spo­dzie­wał. „W tam­tych cza­sach mia­łem świa­do­mość” – tłu­ma­czył – „że po­ma­gam kum­pel­ce w cho­ler­nie trud­nym mo­men­cie jej ży­cia. Czu­łem się w tej roli dość nie­kom­for­to­wo, ale nie wie­dzia­łem jesz­cze, że ta po­moc sta­nie się przez na­stęp­nych kil­ka lat moim głów­nym za­ję­ciem. Trak­to­wa­łem to jako spra­wę jed­no­ra­zo­wą – Dia­na na­gra swój ka­wa­łek, a po­tem za­sta­no­wi się nad pod­ję­ciem ja­kiejś de­cy­zji. Ale sta­ło się in­a­czej”.

Kru­cha emo­cjo­nal­nie Dia­na czę­sto zwra­ca­ła się do swo­ich przy­ja­ciół oraz Ja­me­sa po radę i wspar­cie i wkrót­ce stał się on do­dat­ko­wo jej do­rad­cą i psy­cho­te­ra­peu­tą, oka­zjo­nal­nie zaś pi­sał jej wy­stą­pie­nia, przy­ćmie­wa­jąc de­cy­zje po­dej­mo­wa­ne przez jej płat­ny per­so­nel. A zwłasz­cza Pa­tric­ka Je­ph­so­na, któ­ry – po pra­cy w cha­rak­te­rze jej ko­niu­sze­go – w li­sto­pa­dzie 1991 roku zo­stał za­trud­nio­ny jako oso­bi­sty se­kre­tarz Dia­ny. Z ko­lei ja kon­cen­tro­wa­łem się na bio­gra­fii księż­nej, co zna­czy­ło, że mie­li­śmy cza­sa­mi z Col­thur­stem roz­bież­ne po­rząd­ki dnia. Col­thurst miał wra­że­nie, że ist­nie­je kon­flikt mię­dzy jej pry­wat­ny­mi po­trze­ba­mi a książ­ką, ale za­wsze na pierw­szym miej­scu sta­wiał in­te­res Dia­ny. „Pod­czas gdy książ­ka mia­ła na celu po­móc jej zy­skać uzna­nie jako czło­wie­ko­wi” – re­la­cjo­no­wał po­tem -„moją naj­więk­szą tro­ską było to, co ona zro­bi po­tem ze swo­im ży­ciem”. Jego naj­waż­niej­szym wkła­dem w pro­jekt oka­za­ła się za­tem nie rola po­słań­ca, któ­ry prze­ka­zy­wał ka­se­ty z wy­wia­da­mi, przy­czy­nia­jąc się do po­wsta­nia książ­ki, ale po­moc, ja­kiej udzie­lał Dia­nie w po­wol­nym i bo­le­snym pro­ce­sie kształ­to­wa­nia no­we­go ży­cia. Wspar­cie w ka­na­li­zo­wa­niu ne­ga­tyw­nych my­śli i emo­cji oraz na­kła­nia­niu, by kon­cen­tro­wa­ła się na przy­szło­ści, po­zy­tyw­nej i pro­duk­tyw­nej. Po­tem tę rolę prze­ję­ły jej te­ra­peu­ti­ca Su­sie Or­bach, astro­loż­ka Deb­bie Frank oraz luź­na gru­pa za­stęp­czych ma­tek i oj­ców, w któ­rej zna­leź­li się re­ży­ser Da­vid Put­t­nam i lady An­na­bel Gold­smith.

Księż­na zwie­rza­ła się Col­thur­sto­wi ze swo­ich naj­bar­dziej in­tym­nych se­kre­tów i chy­ba moż­na po­wie­dzieć, że trak­to­wa­ła go jak „żywy ma­gne­to­fon”. Te­le­fo­no­wa­ła do nie­go bez prze­rwy i te te­le­fo­ny – zwy­kle oko­ło ośmiu dzien­nie, a w sy­tu­acjach kry­zy­so­wych na­wet wię­cej – mia­ły swój wła­sny rytm. Po­ran­ne roz­mo­wy były krót­kie, oma­wia­li za­war­tość ga­zet i spo­sób od­po­wie­dzi na ne­ga­tyw­ną pu­bli­ci­ty. Pla­no­wa­ła spo­tka­nia na cały dzień i pro­si­ła o rady, jak się upo­rać z sy­tu­acja­mi ofi­cjal­ny­mi czy to­wa­rzy­ski­mi. Na przy­kład kie­dyś za­py­ta­ła go, jak na­wią­zać in­te­re­su­ją­cą kon­wer­sa­cję z to­wa­rzy­szą­cym jej pod­czas lun­chu pre­zy­den­tem Fran­cji Fra­nço­is Mit­ter­ran­dem. In­nym ra­zem Dia­na, któ­ra nie­mal do koń­ca ży­cia oba­wia­ła się in­te­lek­tu­ali­stów, za­dzwo­ni­ła zde­ner­wo­wa­na i py­ta­ła, jak nie za­nu­dzić by­łe­go ame­ry­kań­skie­go se­kre­ta­rza sta­nu, Hen­ry’ego Kis­sin­ge­ra. Col­thurst po­ra­dził, by była sobą i za­py­ta­ła go o jego pa­sje i za­in­te­re­so­wa­nia. Oka­za­ło się to strza­łem w dzie­siąt­kę, bo od tej chwi­li Kis­sin­ger stał się ad­mi­ra­to­rem księż­nej, zgo­dził się na­wet wrę­czyć jej w 1995 roku w No­wym Jor­ku na­gro­dę za pra­cę hu­ma­ni­tar­ną,

Po­po­łu­dnio­we te­le­fo­ny do­ty­czy­ły zwy­kle po­rad w za­kre­sie ofi­cjal­nych zo­bo­wią­zań, a po­tem, wcze­snym wie­czo­rem, dzwo­ni­ła, aby po­ga­wę­dzić o swo­im ży­ciu i sy­tu­acji emo­cjo­nal­nej. Tu nie­odmien­nie po­ja­wiał się te­mat jej męża, mał­żeń­stwa i przy­szło­ści – cho­ciaż raz, kie­dy prze­by­wa­ła w Bal­mo­ral, za­py­ta­ła Col­thur­sta, jak roz­wią­zać skom­pli­ko­wa­ny pro­blem zwią­za­ny z pro­to­ko­łem. Wy­da­wa­ło się, że cza­sy, gdy kró­lo­wa po ko­la­cji in­to­no­wa­ła hym­ny, już się skoń­czy­ły. Ale jed­nak nie. Księż­na nie wie­dzia­ła więc, czy śpie­wać ra­zem z nią czy nie, a po­tem kla­skać czy sie­dzieć ci­cho. Ten je­den je­dy­ny raz Col­thurst nie po­tra­fił od­po­wie­dzieć na jej py­ta­nia.

Oka­zał się bar­dziej po­moc­ny, kie­dy Dia­na za­te­le­fo­no­wa­ła z San­drin­gham9 pod­czas Bo­że­go Na­ro­dze­nia 1991 roku. W opre­syj­nej, peł­nej nie­wy­po­wie­dzia­nych oskar­żeń at­mos­fe­rze tego ro­dzin­ne­go spo­tka­nia – ostat­nie­go przed se­pa­ra­cją mał­żeń­ską jej i księż­nej Yor­ku – pró­bo­wa­ła zna­leźć ja­kiś pre­tekst, aby wy­je­chać. Zwłasz­cza po cierp­kim spo­tka­niu z księż­nicz­ką Anną, któ­ra w prze­lo­cie rzu­ci­ła uwa­gę: „To na­praw­dę trud­ne dla Ka­ro­la mieć taką żonę jak ty”. Wte­dy Col­thurst za­su­ge­ro­wał, by Dia­na po­wie­dzia­ła, że chcia­ła­by od­wie­dzić bez­dom­nych w Lon­dy­nie. Księż­na pod­chwy­ci­ła ten po­mysł i mia­ła pre­tekst, żeby wszyst­ko za­aran­żo­wać i się od­da­lić.

Po tej ca­ło­dzien­nej la­wi­nie próśb o po­ra­dę i wspar­cie zda­rza­ły się, jak to na­zwał Col­thurst, „te­le­fo­ny z nu­dów”. Czę­sto, za­nim się po­ło­ży­ła, ga­wę­dzi­ła z nim przez pół­to­rej go­dzi­ny o wszyst­kim i o ni­czym. Col­thurst, któ­ry wte­dy pra­co­wał na peł­ny etat nad roz­bu­do­wą pew­ne­go urzą­dze­nia me­dycz­ne­go z Bri­tish Oxi­gen i pla­no­wał wła­sny ślub, mu­siał żon­glo­wać swo­im cza­sem, ka­rie­rą oraz ukry­tym ży­ciem de fac­to oso­bi­ste­go se­kre­ta­rza księż­nej Wa­lii. W cza­sach gdy te­le­fo­ny ko­mór­ko­we przy­po­mi­na­ły roz­mia­rem ce­głów­ki, do­sta­wał wia­do­mo­ści na pa­ger i czę­sto mu­siał wy­cho­dzić z waż­ne­go spo­tka­nia, aby zna­leźć spo­koj­niej­sze miej­sce i od­po­wie­dzieć na apel.

Na przy­kład w czerw­cu 1990 roku, kie­dy ksią­żę Wil­liam na szkol­nym polu gol­fo­wym uległ wy­pad­ko­wi i do­znał uci­sko­we­go pęk­nię­cia czasz­ki, prze­ra­żo­na Dia­na cią­gle dzwo­ni­ła do Ja­me­sa, szu­ka­jąc wspar­cia i otu­chy. Z cza­sem przy­zwy­cza­iła się po­le­gać na su­ge­stiach Col­thur­sta w przy­pad­ku wszel­kie­go ro­dza­ju de­li­kat­nych lub skom­pli­ko­wa­nych pro­ble­mów. Pew­ne­go razu zde­cy­do­wa­ła się zwol­nić swo­je­go fry­zje­ra, Ri­char­da Dal­to­na, ale za­sta­na­wia­ła się, jak to zro­bić, aby nie zra­nić jego uczuć ani nie spro­wo­ko­wać go do sprze­da­nia tej hi­sto­rii me­diom. Ja­mes za­su­ge­ro­wał, żeby na­pi­sa­ła tak­tow­ny list, wy­ja­śnia­jąc swo­ją de­cy­zję, i dała mu pre­zent jako wy­raz uzna­nia za lata służ­by. Jego rada oka­za­ła się słusz­na, i choć tego ro­dza­ju su­ge­stie tyl­ko tro­chę wy­kra­cza­ły poza opi­nie roz­sąd­ne­go przy­ja­cie­la, w przy­pad­ku ko­goś tak po­dat­ne­go na zra­nie­nie były ni­czym koło ra­tun­ko­we dla to­ną­ce­go.

Jak­kol­wiek księż­na była od Col­thur­sta uza­leż­nio­na, nie mó­wi­ła mu wszyst­kie­go. Cho­ciaż wście­ka­ła się na nie­wier­ność swo­je­go męża, ukry­wa­ła, że sama mia­ła dłu­gi ro­mans, od 1986 do 1991 roku, z ka­pi­ta­nem Ja­me­sem He­wit­tem. I mi­ło­sną afe­rę z Ja­me­sem Gil­bey­em, któ­re­go po­tem zi­den­ty­fi­ko­wa­no jako mę­ski głos na pa­mięt­nych ta­śmach Squ­id­gy­ga­te, na któ­rych nie­le­gal­nie za­re­je­stro­wa­no roz­mo­wy te­le­fo­nicz­ne w syl­we­stra 1989 roku. Pod­czas se­sji z Col­thur­stem wciąż ob­sta­wa­ła, że He­witt był nie wię­cej niż przy­ja­cie­lem i za­wsze mó­wi­ła o nim w mało po­chleb­nym to­nie. Ale swo­imi za­pew­nie­nia­mi nie prze­ko­na­ła Col­thur­sta. Opo­wia­da­jąc o He­wit­cie, nig­dy nie była cał­ko­wi­cie szcze­ra, po­dob­nie jak uni­ka­ła dys­ku­sji na te­mat swo­jej przy­jaź­ni z Ja­me­sem Gil­bey­em. Aż do mo­men­tu, kie­dy po­trze­bo­wa­ła po­mo­cy Col­thur­sta.

Pierw­sza wska­zów­ka na te­mat związ­ku Dia­ny z Ja­me­sem He­wit­tem po­ja­wi­ła się w ga­ze­cie nie­dziel­nej w mar­cu 1991 roku. Były to cza­sy woj­ny w Za­to­ce Per­skiej, a dziar­ski, lecz nie­dy­skret­ny do­wód­ca czoł­gu, na te­re­nie dzia­łań wo­jen­nych, po­ży­czył od re­por­te­ra te­le­fon sa­te­li­tar­ny i za­dzwo­nił do księż­nej do pa­ła­cu Ken­sing­ton. Dia­na była nie­spo­koj­na, że kie­dy He­witt po­wró­ci z woj­ny, na­tych­miast opad­ną go re­por­te­rzy i po­łą­czą ich w parę, po­pro­si­ła więc Col­thur-sta, aby na­pi­sał dla He­wit­ta oświad­cze­nie dla me­diów. „Nie­po­ko­iła się, bo nie mo­gła mu ufać, że gdy otwo­rzy usta, nie po­wie cze­goś, co ujaw­ni ro­mans” – po­wie­dział Col­thurst. „To zro­zu­mia­łe, prze­cież nig­dy nie wy­ja­wi­ła praw­dzi­wej na­tu­ry sto­sun­ków mię­dzy nimi”.

He­witt ka­te­go­rycz­nie od­rzu­cił na­szą proś­bę o wy­wiad do książ­ki, a po­nie­waż Dia­na wciąż utrzy­my­wa­ła, że to tyl­ko przy­jaźń, nic nie mo­gli­śmy z tą hi­sto­rią zro­bić. Nie mie­li­śmy też po­ję­cia o jej za­du­rze­niu w de­ale­rze dzieł sztu­ki Oli­ve­rze Ho­are’em, któ­ry był obiek­tem jej wes­tchnień na po­cząt­ku 1991 roku. To była jed­na ze sta­łych, dla wie­lu lu­dzi in­try­gu­ją­cych cech jej cha­rak­te­ru: bez wzglę­du na to, jak bli­sko byli – za­rów­no ro­dzi­na, sta­rzy przy­ja­cie­le, jak też Colt-hurst i prze­po­wia­da­cze for­tu­ny – nig­dy nie ujaw­nia­ła im ab­so­lut­nie wszyst­kie­go.

Mniej stre­su­ją­ce niż rola ar­chi­wum ta­jem­nic księż­nej (w każ­dym ra­zie nie­któ­rych), lecz tak­że po­ży­tecz­ne, oka­za­ły się obo­wiąz­ki Colt-hur­sta jako jej nie­ofi­cjal­ne­go spe­ech wri­te­ra. Skar­ży­ła się, że tek­sty przy­go­to­wy­wa­ne dla niej przez ofi­cje­li or­ga­ni­za­cji cha­ry­ta­tyw­nych czy Pa­łac były „cięż­kie, for­mal­ne i nud­ne” i chcia­ła, by Ja­mes do­rzu­cał do tych wy­stą­pień to, co na­zy­wa­ła „pier­wiast­kiem Dia­ny”. Naj­pierw roz­ma­wia­li o tym, co chcia­ła­by po­wie­dzieć, po­tem Ja­mes przy­go­to­wy­wał szkic, a ona do­da­wa­ła ja­kieś nowe my­śli i do­ko­ny­wa­ła ostat­nie­go szli­fu. Ja tak­że by­wa­łem w to an­ga­żo­wa­ny, a czę­sto moż­na było zo­ba­czyć i ochro­nia­rza księż­nej, Kena Whar­fe’a, sie­dzą­ce­go w kró­lew­skiej li­mu­zy­nie i szli­fu­ją­ce­go jej wy­stą­pie­nia do­słow­nie kil­ka mi­nut przed spo­tka­niem.

„Te wy­stą­pie­nia wie­le dla niej zna­czy­ły” – po­wie­dział Col­thurst. – „To był te­ren, z któ­re­go, jak co­raz bar­dziej zda­wa­ła so­bie spra­wę, mo­gła prze­ka­zy­wać swo­je prze­sła­nia. Da­wa­ło jej to po­czu­cie suk­ce­su i upraw­nio­ne wra­że­nie, że pu­blicz­ność słu­cha tego, co mó­wi­ła, a nie gapi się na jej ubra­nie, fry­zu­rę i wy­gląd. Zda­rza­ło się, że dzwo­ni­ła pod­eks­cy­to­wa­na, że wła­śnie mó­wio­no o jej wy­stą­pie­niu w ra­diu czy te­le­wi­zji, za­chwy­co­na, że zo­sta­ła po­chwa­lo­na za jego treść”. Ta na­sza pro­ce­du­ra, choć ama­tor­ska, na­praw­dę się spraw­dza­ła – na­wet je­śli była po­dej­mo­wa­na w at­mos­fe­rze le­d­wie ma­sko­wa­nej pa­ni­ki i sza­leń­stwa. W sierp­niu 1991 roku Dia­na za­te­le­fo­no­wa­ła z rej­su po Mo­rzu Śród­ziem­nym z po­kła­du jach­tu ar­ma­to­ra-mi­lio­ne­ra Joh­na Lat­si­sa, zde­ner­wo­wa­na, że nie do­sta­ła jesz­cze spe­echu, któ­ry mia­ła wy­gło­sić na rzecz Czer­wo­ne­go Krzy­ża. W isto­cie Col­thurst prze­fak­so­wał go na jacht dwa dni wcze­śniej, ale czło­nek za­ło­gi, któ­ry go ode­brał, za­po­mniał do­rę­czyć wy­druk. Przy in­nej oka­zji – wła­śnie jadł śnia­da­nie na swo­jej far­mie pod Pang­bo­ur­ne w Berk­shi­re – księż­na zno­wu za­dzwo­ni­ła w pa­ni­ce. Mia­ła być obec­na na lun­chu z oka­zji przej­ścia na eme­ry­tu­rę przy­ja­cie­la, lor­da Kin­ga, by­łe­go pre­ze­sa Bri­tish Air­ways, i w ostat­niej chwi­li zde­cy­do­wa­ła się po­wie­dzieć kil­ka słów. I tak, chru­piąc po­ran­ne­go to­a­sta i spa­ce­ru­jąc po kuch­ni w szla­fro­ku, Ja­mes dyk­to­wał Dia­nie swo­je my­śli, któ­ra ta skru­pu­lat­nie spi­sy­wa­ła na skraw­ku pa­pie­ru.

Pe­wien lunch we wrze­śniu 1991 roku świet­nie ilu­stru­je go­rącz­ko­wy na­strój jej ży­cia w tam­tym okre­sie. Oto Ja­mes i ja świet­nie się ba­wi­li­śmy, „pi­jąc nasz lunch” w pu­bie Stag’s Head na lon­dyń­skim West En­dzie, i re­da­gu­jąc wy­stą­pie­nie księż­nej, któ­re mia­ła wy­gło­sić na sym­po­zjum psy­chia­trii dzie­cię­cej. To był ten słyn­ny „spe­ech z uści­skiem”, za któ­ry do­sta­ła na­gro­dę. W jego tre­ści in­for­mo­wa­ła sza­cow­nych zgro­ma­dzo­nych, bądź co bądź ośmiu­set le­ka­rzy, o war­to­ści przy­tu­la­nia, do­da­jąc, że jest to spo­sób „tani, eko­lo­gicz­ny i wy­ma­ga mi­ni­mum in­struk­ta­żu”. Kie­dy tak maj­stro­wa­li­śmy przy sło­wach i fra­zach, usły­sze­li­śmy pa­ger. My­śle­li­śmy, że to fo­to­graf-ama-tor, któ­re­go, za wie­dzą Dia­ny, po­pro­si­li­śmy, aby zro­bił kil­ka ujęć księż­nej i jej sy­nów, kie­dy szli na lunch do re­stau­ra­cji Lo­ren­zo. Ale to była sama Dia­na. Kie­dy wresz­cie Ja­mes zna­lazł bud­kę te­le­fo­nicz­ną i od­dzwo­nił, po­wie­dzia­ła, że jego sta­ran­nie przy­go­to­wa­ne prze­mó­wie­nie musi zo­stać skró­co­ne z dwóch ty­się­cy stu do ty­sią­ca sze­ściu­set słów. I że to­na­cję trze­ba zła­go­dzić, bo wska­zów­ki do­ty­czą­ce przy­tu­la­nia mogą zo­stać od­czy­ta­ne jako kry­ty­ka kró­lo­wej i dy­stan­su, z ja­kim wy­cho­wa­ła swo­je dzie­ci. Padł tak­że zło­śli­wy ko­men­tarz na te­mat pew­nej oso­by, któ­ra rów­nież mia­ła być obec­na na lun­chu, mar­ki­zy Do­uro, nie­gdy­siej­szej przy­ja­ciół­ki, z któ­rą Dia­na ze­rwa­ła, kie­dy się do­wie­dzia­ła, że ta udo­stęp­nia swo­ją szkoc­ką po­sia­dłość księ­ciu Ka­ro­lo­wi i Ca­mil­li na ro­man­tycz­ne spo­tka­nia.

Był to pierw­sza roz­mo­wa z Dia­ną tego dnia, choć nie ostat­nia. Nie­daw­no za­prze­czy­ła „non­sen­so­wi” Ni­ge­la Demp­ste­ra o kró­lo­wej, któ­ra po­noć na­ka­za­ła księż­nej zo­stać z Ka­ro­lem – i chcia­ła na­gło­śnić swo­je zda­nie, je­śli ja­kiś dzien­ni­karz za­te­le­fo­no­wał­by do mnie i o to za­py­tał. Jesz­cze tego sa­me­go dnia, po­pra­wia­jąc spe­ech Dia­ny, za­gad­ną­łem Stu­ar­ta Hig­gin­sa, wte­dy za­stęp­cę re­dak­to­ra na­czel­ne­go The Sun o ta­jem­ni­czą wy­ciecz­kę księ­cia Ka­ro­la do za­mecz­ku jego przy­ja­cie­la na po­łu­dniu Fran­cji. Dia­na są­dzi­ła, że Ca­mil­la tak­że tam je­dzie i bar­dzo chcia­ła otrzy­mać po­twier­dze­nie tej in­for­ma­cji, naj­le­piej w po­sta­ci zdję­cia, któ­re upra­wo­moc­ni­ło­by jej po­dej­rze­nie o nie­wier­no­ści męża. Ale w ostat­niej chwi­li Ca­mil­la zde­cy­do­wa­ła się nie to­wa­rzy­szyć księ­ciu.