Prawdziwa królowa. Elżbieta II jakiej nie znamy - Andrew Marr - ebook

Prawdziwa królowa. Elżbieta II jakiej nie znamy ebook

Andrew Marr

4,4

Opis

Elżbieta II stroni od wywiadów, pilnie strzeże swojej prywatności. Tylko tak rzetelny dziennikarz i wytrawny komentator polityczny jak Andrew Marr mógł napisać równie precyzyjną faktograficznie, analityczną politycznie i wyjątkowo ciekawą opowieść o swojej Prawdziwej królowej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 490

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (8 ocen)
5
2
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Co­py­ri­ght © 2012 by An­drew Marr. All ri­ghts re­se­rved

Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Han­na Paw­li­kow­ska-Gan­non

Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Mar­gi­ne­sy, War­sza­wa 2012

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Dla mo­jej Mat­ki Anen Va­le­rie Marr

cza­sa­mi my­lo­nej z…

PROLOGCZYM SIĘ ZAJMUJE KRÓLOWA?

No wiesz, nig­dy nie prze­sta­je być kró­lo­wą.

Oso­ba za­przy­jaź­nio­na

Mówi się mnó­stwo głupstw o tym, ja­kie ma strasz­ne ży­cie. Bzdu­ra! My­ślę, że ona to uwiel­bia.

Sza­cow­ny po­li­tyk

Po­waż­nie Cię prze­strze­gam przed pró­ba­mi zna­le­zie­nia przy­czy­ny i wy­tłu­ma­cze­nia wszyst­kie­go… Wy­szu­ki­wa­nie wy­ja­śnie­nia każ­dej rze­czy jest bar­dzo nie­bez­piecz­ne i pro­wa­dzi je­dy­nie do roz­cza­ro­wa­nia i nie­za­do­wo­le­nia, za­bu­rza umysł i w re­zul­ta­cie czy­ni Cię nie­szczę­śli­wą.

Kró­lo­wa Wik­to­ria do swo­jej wnucz­ki, 1883

No… ona wie, co się dzie­je. Ma do­bre­go nosa. By­ła­by do­sko­na­łą dzien­ni­kar­ką.

Star­szy pra­cow­nik dwo­ru kró­lew­skie­go w od­po­wie­dzi na py­ta­nie, jaką ce­chę kró­lo­wej au­tor prze­oczył, 2011

Jest nie­wy­so­ką ko­bie­tą o twa­rzy zna­nej na ca­łym świe­cie, z cha­rak­te­ry­stycz­nym uśmie­chem po­ja­wia­ją­cym się na za­wo­ła­nie i ty­sią­cem lat hi­sto­rii na bar­kach. Pa­nu­je w świe­cie, któ­ry w za­sa­dzie po­zbył się mo­nar­chii, jed­nak w re­zul­ta­cie tego pa­no­wa­nia dwie trze­cie Bry­tyj­czy­ków uwa­ża, że za sto lat ich mo­nar­chia nadal bę­dzie ist­nia­ła. Kró­lo­wa jest chłod­na i prze­ni­kli­wa, ale wie­rzy w po­wo­ła­nie. Ma mnó­stwo zgryź­li­wych uwag, ale wy­da­je się po­zba­wio­na cy­ni­zmu.

I oto w maju 2011 roku ubra­na w szma­rag­do­wą zie­leń przy­by­wa na pierw­szą wi­zy­tę do Re­pu­bli­ki Ir­lan­dii. W wie­ku osiem­dzie­się­ciu pię­ciu lat wy­gła­sza jed­no z bar­dziej zna­czą­cych po­li­tycz­nie prze­mó­wień swo­je­go ży­cia. „Smut­na i god­na po­ża­ło­wa­nia jest rze­czy­wi­stość, w któ­rej na­sze wy­spy do­świad­czy­ły w cią­gu wie­ków tak du­żej daw­ki cier­pie­nia, nie­po­ko­jów i strat. Te wy­da­rze­nia do­tknę­ły wie­lu z nas oso­bi­ście… Tym wszyst­kim, któ­rzy cier­pie­li w wy­ni­ku trud­nej prze­szło­ści, de­dy­ku­ję moje ser­decz­ne my­śli i głę­bo­kie współ­czu­cie”. To bar­dzo emo­cjo­nal­na po­dróż, przy­po­mi­na­ją­ca za­mor­do­wa­nie ku­zy­na, lor­da Mo­unt­bat­te­na, przez IRA w 1979 roku. Jej cen­tral­nym punk­tem jest wi­zy­ta w Cro­ke Park, na sta­dio­nie i w cen­tra­li Ga­elic­kie­go Sto­wa­rzy­sze­nia Spor­to­we­go, gdzie w 1920 roku po­li­cja i służ­by po­moc­ni­cze wier­ne Ko­ro­nie – w oso­bie dziad­ka kró­lo­wej – za­strze­li­ły czter­na­stu nie­win­nych lu­dzi na po­cząt­ku krwa­wej wal­ki o nie­pod­le­głość Ir­lan­dii.

Na tę wi­zy­tę za­no­si­ło się od daw­na i sze­fo­wie służb spe­cjal­nych po obu stro­nach Mo­rza Ir­landz­kie­go ble­dli z nie­po­ko­ju. Wi­zy­tę za­po­wie­dzia­no dużo wcze­śniej i kró­lo­wa jej nie od­wo­ła­ła. Oka­za­ło się, że więk­szość Ir­land­czy­ków po­wi­ta­ła tę za­po­wiedź życz­li­wie, a Elż­bie­ta II uści­snę­ła dłoń na­wet przed­sta­wi­cie­lo­wi za­go­rza­łych re­pu­bli­ka­nów i par­tii Sinn Fein, nie­gdyś po­pie­ra­ją­cej IRA. Było to od­wró­ce­nie nie­wiel­kiej, ale zna­czą­cej kar­ty w hi­sto­rii, uzna­nie, że w 2011 roku dla oby­wa­te­li ir­landz­kich i bry­tyj­skich wspól­ne są pro­ble­my ro­dzi­ny, in­te­re­sy, związ­ki uczu­cio­we i spor­to­we, a nie krwa­wa prze­szłość. Kró­lo­wa prze­ko­ny­wa­ła ir­landz­kie­go pre­mie­ra, Endę Ken­ny’ego, że przez więk­szą część ży­cia cze­ka­ła na moż­li­wość zło­że­nia tej wi­zy­ty, któ­rą on na­zy­wa „za­mknię­ciem koła”. W za­ci­szu pry­wat­no­ści mo­nar­chi­ni usia­dła pod por­tre­tem ir­landz­kie­go przy­wód­cy woj­sko­we­go Mi­cha­ela Col­lin­sa. Pu­blicz­nie skło­ni­ła gło­wę przed ir­landz­ki­mi bun­tow­ni­ka­mi, któ­rzy zgi­nę­li w wal­ce z Ko­ro­ną.

Nikt inny z Wiel­kiej Bry­ta­nii nie mógł­by zło­żyć po­dob­nej wi­zy­ty, tak moc­no pod­kre­śla­ją­cej po­jed­na­nie, ob­słu­gi­wa­nej przez ty­siąc dzien­ni­ka­rzy i re­la­cjo­no­wa­nej na ca­łym świe­cie. Ża­den bry­tyj­ski po­li­tyk nie był wy­star­cza­ją­co dłu­go na sta­no­wi­sku, ża­den nie był tak bar­dzo oso­bi­ście do­tknię­ty, ża­den nie mógł pre­ten­do­wać do wy­stę­po­wa­nia w imie­niu sa­mej Bry­ta­nii. Pre­zy­dent Ir­lan­dii Mary McA­le­ese to na swój spo­sób ide­al­na roz­mów­czy­ni, pierw­sza oso­ba z Ir­lan­dii Pół­noc­nej i dru­ga ko­bie­ta na tym sta­no­wi­sku. Jed­nak ża­den Bry­tyj­czyk poza kró­lo­wą nie miał man­da­tu, by re­pre­zen­to­wać Bry­tyj­czy­ków.

I oto kil­ka dni póź­niej Elż­bie­ta II wita pre­zy­den­ta Ba­rac­ka Oba­mę w pa­ła­cu Buc­kin­gham. W wietrz­nym słoń­cu na traw­ni­ku roz­gry­wa się sce­na jak z pocz­tów­ki – war­ta Ho­use­hold Ca­val­ry, ma­sze­ru­ją­cy żoł­nie­rze, dudy, hym­ny na­ro­do­we, echa salw ar­mat­nich. W przed­dzień swo­jej wi­zy­ty Oba­ma pod­czas prze­mo­wy w Wa­szyng­to­nie wy­cho­dził z sie­bie, by wy­chwa­lać kró­lo­wą – uży­wa­jąc nie cał­kiem po­praw­nej ter­mi­no­lo­gii – jako „naj­lep­sze, co ma An­glia”. Jego po­przed­nia wi­zy­ta była spek­ta­ku­lar­nym suk­ce­sem. Ale te re­la­cje tak­że, w bar­dziej de­li­kat­ny i oso­bi­sty spo­sób, do­ty­czą przy­jaź­ni i po­jed­na­nia.

Kie­dy Oba­ma zo­stał pre­zy­den­tem, wie­le pro­mi­nent­nych osób w Lon­dy­nie od­czu­ło dys­kom­fort. Był czło­wie­kiem, któ­ry wy­da­wał się od­no­sić chłod­no do „spe­cjal­nych sto­sun­ków” (moc­no prze­sa­dzo­nych) z Wiel­ką Bry­ta­nią. Nie łą­czy­ły go z nią żad­ne wię­zi oso­bi­ste, wła­ści­wie poza jed­ną, dość nie­for­tun­ną, o któ­rej pi­sał w la­tach mło­do­ści. Jego dziad­ka aresz­to­wa­no, uwię­zio­no i tor­tu­ro­wa­no na te­ry­to­rium dzi­siej­szej Ke­nii. W pierw­szych la­tach pa­no­wa­nia kró­lo­wej to­czy­ła się tam bru­tal­na woj­na prze­ciw na­cjo­na­li­stycz­ne­mu ugru­po­wa­niu Mau Mau. Oba­ma jest nad­zwy­czaj pro­fe­sjo­nal­nym po­li­ty­kiem, mało praw­do­po­dob­ne, by po­zwo­lił oso­bi­stym hi­sto­riom wpły­wać na po­dej­mo­wa­nie de­cy­zji, ale dys­kom­fort się utrzy­my­wał. Kie­dy już skoń­czy­ła się cała pom­pa, kró­lo­wa sta­ra­ła się, jak mo­gła, by Oba­ma i jego mał­żon­ka Mi­chel­le po­czu­li się ser­decz­nie przyj­mo­wa­ny­mi go­ść­mi. Oso­bi­ście za­pro­wa­dzi­ła pre­zy­denc­ką parę do prze­zna­czo­nej dla nich sy­pial­ni.

Jak za­wsze pod­czas wi­zy­ty pań­stwo­wej wy­eks­po­no­wa­no zręcz­nie do­bra­ny ze­staw me­mo­ra­bi­liów z kró­lew­skich ar­chi­wów. Była wśród nich od­ręcz­na no­tat­ka Je­rze­go III z oko­ło 1780 roku, w któ­rej naj­pierw la­men­to­wał: „Ame­ry­ka stra­co­na! Czy mu­si­my upaść pod tym cio­sem?”, a po­tem za­sta­na­wiał się nad przy­szłą wy­mia­ną han­dlo­wą i przy­jaź­nią. Były tam tak­że li­sty Lin­col­na, ido­la Oba­my, i li­sty kró­lo­wej Wik­to­rii do wdo­wy po Lin­col­nie, a tak­że za­pi­sy z dzien­ni­ka Wik­to­rii świad­czą­ce o jej współ­czu­ciu dla czar­nych nie­wol­ni­ków i eks­cy­ta­cji z po­wo­du spo­tka­nia jed­ne­go z nich, Jo­sia­ha Hen­so­na, któ­ry, jak twier­dzi­ła, „wy­trzy­mał wiel­kie cier­pie­nie i okru­cień­stwa”, za­nim zbiegł do bry­tyj­skiej Ka­na­dy. Były tam spra­woz­da­nia z wi­zy­ty ów­cze­sne­go księ­cia Wa­lii w Chi­ca­go, ro­dzin­nym mie­ście Oba­my, w 1860 roku i od­ręcz­ny li­ścik kró­lo­wej mat­ki do Elż­bie­ty, wów­czas księż­nicz­ki, re­la­cjo­nu­ją­cy wi­zy­tę u pre­zy­den­ta Ro­ose­vel­ta, kie­dy za­sie­dli do je­dze­nia pod drze­wa­mi i „wszyst­ko po­da­no na jed­nym ta­le­rzu… szyn­ka, zie­lo­na sa­ła­ta, fa­so­la i HOT DOGI!”. Może to siel­ski ob­ra­zek, ale przy­po­mi­nał o pod­sta­wo­wym so­ju­szu cza­sów woj­ny, któ­ry był owo­cem tej naj­waż­niej­szej z za­mor­skich wi­zyt kró­la Je­rze­go VI. Nie za­bra­kło też fla­gi Ha­wa­jów, miej­sca uro­dzin Oba­my.

Ko­lek­cja ar­chi­wal­nych obiek­tów może po­słu­żyć jako głów­ny ar­gu­ment w obro­nie mo­nar­chii. Kró­lo­wa wy­peł­nia obo­wiąz­ki kon­sty­tu­cyj­ne, ale od­gry­wa tak­że rolę pry­wat­ną. Wspo­mi­na­jąc wal­kę o ame­ry­kań­ską nie­pod­le­głość i hi­sto­rię nie­wol­nic­twa, od­wo­łu­jąc się do miejsc szcze­gól­nie in­te­re­su­ją­cych dla Oba­my, za­pre­zen­to­wa­ny ze­staw ar­chi­wa­liów miał obu­dzić związ­ki emo­cjo­nal­ne, zna­leźć wspól­ny układ od­nie­sie­nia. (W re­wan­żu Oba­ma po­da­ro­wał kró­lo­wej al­bum ze zdję­cia­mi z po­by­tu jej ro­dzi­ców w Sta­nach Zjed­no­czo­nych w przeded­niu woj­ny). Póź­niej pod­czas tam­tej wi­zy­ty pre­zy­dent miał pro­wa­dzić waż­ne i po­ten­cjal­nie nie­bez­piecz­ne roz­mo­wy z pre­mie­rem Da­vi­dem Ca­me­ro­nem o Li­bii, Afga­ni­sta­nie i o od­mien­nym po­dej­ściu obu roz­mów­ców do eko­no­mii. Ży­wio­no na­dzie­ję, że po­byt u kró­lo­wej na­sta­wi pre­zy­den­ta moż­li­wie naj­bar­dziej przy­chyl­nie. Po­dob­nie jak w przy­pad­ku Ir­lan­dii nikt inny nie mógł­by tego do­ko­nać. Trze­ba jed­nak przy­znać, że kró­lo­wa może dzia­łać tak sku­tecz­nie je­dy­nie dzię­ki temu, że bar­dzo wie­le osób (jak choć­by bi­blio­te­kar­ka kró­lew­ska, lady Ro­berts) cięż­ko pra­cu­je za ku­li­sa­mi, nie na wi­do­ku pu­blicz­nym. Ta książ­ka jest tak­że ich hi­sto­rią.

Ale przede wszyst­kim opo­wia­da hi­sto­rię kró­lo­wej. Naj­lep­szym an­ti­do­tum na nie­chęć czy wro­gość wo­bec Elż­bie­ty II jest to­wa­rzy­sze­nie jej przez kil­ka mie­się­cy. Od mi­sji w pla­ców­kach han­dlo­wych za gra­ni­cą do wi­zyt w ma­łych mia­stecz­kach i szpi­ta­lach zno­si nie­wia­ry­god­nie wy­czer­pu­ją­cą ru­ty­nę, któ­ra obej­mu­je wiel­kie ce­re­mo­nial­ne oka­zje, krót­kie i spraw­nie pro­wa­dzo­ne spo­tka­nia z żoł­nie­rza­mi, ludź­mi in­te­re­su, wo­lon­ta­riu­sza­mi i nie­mal każ­dą inną ka­te­go­rią oby­wa­te­li, jaką tyl­ko po­tra­fi­my so­bie wy­obra­zić. Po­chła­nia to część wie­czo­rów, kie­dy do ta­kie­go czy in­ne­go pa­ła­cu za­pra­sza się ty­sią­ce lu­dzi, by „uho­no­ro­wać” ich pra­cę lub hoj­ność. Obej­mu­je tak­że cier­pli­we czy­ta­nie gru­bych tek po­waż­nych pa­pie­rów pro­du­ko­wa­nych przez rząd, któ­ry dzia­ła w jej imie­niu. W Whi­te­hall, cen­trum rzą­do­wym Wiel­kiej Bry­ta­nii, gdzie oce­nia się naj­bar­dziej taj­ne ma­te­ria­ły wy­wia­du, kró­lo­wa jest po pro­stu „Czy­tel­ni­kiem nr 1”.

Jej ży­cie po­le­ga na po­ka­zy­wa­niu się. Nie ozna­cza to jed­nak, że moż­na tej ko­bie­ty nie do­ce­niać. To­wa­rzy­szy jej spe­cy­ficz­na aura, jaką po­tra­fią stwo­rzyć bar­dzo nie­licz­ni współ­cze­śni po­li­ty­cy. Po­ja­wie­nie się bry­tyj­skiej mo­nar­chi­ni wy­twa­rza na­strój ner­wo­we­go ocze­ki­wa­nia. Na jej wi­dok ser­ca biją szyb­ciej, choć­by ich wła­ści­cie­le nie wiem jak się sta­ra­li trak­to­wać ją jak zwy­czaj­ną ko­bie­tę. Jest obec­na nie­mal wszę­dzie – w wia­do­mo­ściach, na znacz­kach pocz­to­wych, na pierw­szych stro­nach pism – a mimo to uda­ło jej się za­cho­wać ta­jem­ni­czość. Wy­raz jej twa­rzy zmie­nia się z na­bur­mu­szo­ne­go do pro­mien­ne­go i z po­wro­tem. Wzrok uważ­nie ogar­nia oto­cze­nie. Zdra­dza bar­dzo nie­wie­le.

Po wstrzą­sach kry­zy­sów ro­dzin­nych i pu­blicz­nych kon­tro­wer­sjach kró­lo­wa prze­ży­wa te­raz spo­koj­niej­szy okres. Bry­tyj­ska ro­dzi­na kró­lew­ska zy­ska­ła za­dzi­wia­ją­cą po­pu­lar­ność na ca­łym świe­cie. Elż­bie­ta II z wiel­kim za­in­te­re­so­wa­niem, a na­wet z pew­ną przy­jem­no­ścią oglą­da­ła nie­daw­ny film z Co­li­nem Fir­them o wła­snym ojcu wal­czą­cym z ją­ka­niem i o czło­wie­ku, któ­ry mu w tym po­ma­gał, Au­stra­lij­czy­ku Lio­ne­lu Lo­gue. (Bar­dzo do­brze pa­mię­ta Lo­gue’a). Ona sama też była bo­ha­ter­ką hitu fil­mo­we­go z He­len Mir­ren. Słyn­ną po­przed­nicz­kę kró­lo­wej Elż­bie­tę I spor­tre­to­wa­ła Judi Dench w fil­mie o Szek­spi­rze. Wszy­scy oni, Firth, Mir­ren i Dench, zdo­by­li Osca­ry, jak zja­dli­wie za­uwa­ży­ło jed­no z dzie­ci kró­lo­wej.

Kró­lo­wa nie jest ak­tor­ką, ale po­pu­lar­ność mo­nar­chii wie­le za­wdzię­cza jej ak­tor­skim umie­jęt­no­ściom. Już wie­lo­krot­nie ob­je­cha­ła świat do­oko­ła, po­zna­ła naj­róż­niej­szych przy­wód­ców, i tych he­ro­icz­nych, i tych strasz­nych, wi­dzia­ła przed sobą mo­rza przy­mil­nych twa­rzy i lasy klasz­czą­cych rąk. Już jako mała dziew­czyn­ka zna­ła swo­je prze­zna­cze­nie. Choć jest nie­śmia­ła, trak­tu­je by­cie kró­lo­wą jako po­wo­ła­nie, mi­sję, przed któ­rą nie moż­na uciec.

Jak każ­da osiem­dzie­się­cio­pię­cio­lat­ka Elż­bie­ta II prze­ży­wa­ła w ży­ciu ża­ło­bę, do­zna­wa­ła roz­cza­ro­wań, ale też od­no­si­ła suk­ce­sy. Stra­ci­ła kró­la, kró­lo­wą i księż­nicz­ki – swe­go ojca, mat­kę, sio­strę i nie­zwy­kłą Dia­nę – a tak­że bli­skich przy­ja­ciół. Uro­dzi­ła czwo­ro dzie­ci, prze­ży­ła roz­wo­dy troj­ga z nich. A jed­nak może czuć sa­tys­fak­cję. Wie, że jej dy­na­stia w od­róż­nie­niu od wie­lu in­nych nie­mal na pew­no prze­trwa. Cze­ka za­rów­no jej na­stęp­ca, jak i na­stęp­ca te­goż na­stęp­cy. Więk­szość pod­da­nych jest za­do­wo­lo­na i z niej, i z za­pro­po­no­wa­nej przez nią wi­zji mo­nar­chii.

Tych, któ­rzy pa­mię­ta­ją ją jako małą dziew­czyn­kę z locz­ka­mi, jest już bar­dzo nie­wie­lu. Dwu­na­ste­go maja 2011 roku zo­sta­ła dru­gim naj­dłu­żej pa­nu­ją­cym mo­nar­chą w bry­tyj­skiej hi­sto­rii, pa­no­wa­ła przez 21 645 dni, czym po­bi­ła re­kord Je­rze­go III. Je­śli do­ży­je do wrze­śnia 2015, po­bi­je na­wet re­kord kró­lo­wej Wik­to­rii. Jej dzie­więć­dzie­się­cio­let­ni obec­nie mał­żo­nek nadal ma prze­ni­kli­we spoj­rze­nie i po­dejrz­li­wą po­sta­wę praw­dzi­we­go męż­czy­zny za­gu­bio­ne­go w świe­cie po­stę­pow­ców i li­be­ra­łów. Miał duże moż­li­wo­ści, zde­cy­do­wał się jed­nak na rolę „mał­żon­ka kró­lo­wej, jej wa­sa­la i słu­gi”.

Ksią­żę Edyn­bur­ga i kró­lo­wa wspól­nie prze­ży­wa­ją co­rocz­ny cykl ry­tu­ałów i tra­dy­cji, prze­no­sząc się z pa­ła­cu do pa­ła­cu wraz ze zmia­ną pór roku. Oby­dwo­je prze­bie­ra­ją się czę­sto po kil­ka razy dzien­nie, na obia­dy, ce­re­mo­nie otwar­cia, prze­mó­wie­nia, in­au­gu­ra­cje, woj­sko­we de­fi­la­dy czy uro­czy­ste ko­la­cje. Po­ran­ki kró­lo­wej za­czy­na­ją się, tak jak przez więk­szość jej ży­cia, od wy­słu­cha­nia wia­do­mo­ści ra­dia BBC, wy­pi­cia her­ba­ty Earl Grey, czy­ta­nia „Ra­cing Post” i „Da­ily Te­le­graph”. Je­dząc wraz z mę­żem grzan­ki, roz­ko­szu­je się do­bie­ga­ją­cą z ogro­du mu­zy­ką w wy­ko­na­niu na­dwor­ne­go du­dzia­rza (oso­by nie­zna­ją­ce się na rze­czy mogą to na­zy­wać ha­ła­sem). W po­bli­żu kró­lo­wej prze­by­wa­ją ostat­ni praw­dzi­wie nie­bez­piecz­ni człon­ko­wie sys­te­mu bry­tyj­skiej mo­nar­chii, psy kró­lo­wej – czte­ry cor­gi i trzy do­rgi (krzy­żów­ka jam­ni­ka z cor­gi).

Dys­kret­ny, od­da­ny jej per­so­nel, do któ­re­go kró­lo­wa zwra­ca się po imie­niu, prze­twie­ra się w tę i z po­wro­tem. Cze­ka pi­sa­na na ma­szy­nie li­sta spo­tkań; wkrót­ce przy­nio­są pierw­szą czer­wo­ną tecz­kę z ofi­cjal­ny­mi pa­pie­ra­mi, od drob­nych no­mi­na­cji do alar­mu­ją­cych ra­por­tów służb spe­cjal­nych. Elż­bie­ta II może zło­żyć wi­zy­tę na gó­rze w kró­le­stwie An­ge­li Kel­ly, oso­bi­stej asy­stent­ki i star­szej gar­de­ro­bia­nej, do któ­rej wcho­dzi się z wą­skie­go ko­ry­ta­rza na pod­da­szu pa­ła­cu Buc­kin­gham. Po­cho­dzą­ca z Li­ver­po­olu miła i rze­czo­wa ko­bie­ta jest jed­ną z osób, poza człon­ka­mi ro­dzi­ny, naj­bliż­szych kró­lo­wej. Prze­rzu­ca wiel­kie bele ma­te­ria­łu, uży­wa ma­ne­ki­nów i du­żych no­ży­czek, two­rząc jej licz­ne stro­je. Przed wy­pra­wa­mi za oce­an czy dłuż­szy­mi po­dró­ża­mi po kra­ju pla­nu­je wraz z kró­lo­wą suk­nie, ka­pe­lu­sze, tor­by i buty, któ­re trze­ba bę­dzie za­brać ze sobą. Od cza­su do cza­su spro­wa­dza się pro­jek­tan­tów z ze­wnątrz. (Jed­na szkoc­ka pro­jek­tant­ka na­le­ga­ła na to, by oso­bi­ście wziąć mia­rę. Kie­dy przy­kuc­nę­ła prze­ra­żo­na z cen­ty­me­trem w ręku, kró­lo­wa za­wo­ła­ła: „Noga pro­sto! Rękę wy­pro­sto­wać! A te­raz nogę!” i chi­cho­ta­ła przez cały czas). Pię­tro ni­żej pod An­ge­lą Kel­ly na kró­lew­ską po­dróż cze­ka­ją sta­ro­świec­kie skó­rza­ne wa­liz­ki i ku­fry, na każ­dej wid­nie­je pro­sty stem­pel „Kró­lo­wa”. Uży­wa­ne są od bar­dzo daw­na, bo mo­nar­chi­ni nie na­le­ży do klu­bu en­tu­zja­stów wy­rzu­ca­nia.

Na dole w ga­bi­ne­cie pry­wat­ny se­kre­tarz sor­tu­je za­war­tość licz­nych ofi­cjal­nych te­czek i nie­sie je na górę, by kró­lo­wa się z nimi za­po­zna­ła. Czy­ta je tyl­ko ona, ksią­żę sta­ran­nie za­cho­wu­je kon­sty­tu­cyj­ny dy­stans do nie­któ­rych dzie­dzin jej ży­cia, choć za­rzą­dza do­bra­mi i jest bar­dzo ak­tyw­nym dzie­więć­dzie­się­cio­lat­kiem, nadal czę­sto prze­dzie­ra się przez lon­dyń­skie za­tło­czo­ne uli­ce za kie­row­ni­cą wła­snej przy­jem­nie ano­ni­mo­wej tak­sów­ki. Jak każ­dy, kto przez tyle lat wie­dzie bar­dzo upo­rząd­ko­wa­ne ży­cie, a kró­lo­wa jest ak­tu­al­nie naj­star­szym mo­nar­chą w dzie­jach swe­go kra­ju, za­wsze ma na­dzie­ję, że da­ne­go dnia spo­tka ją ja­kaś nie­spo­dzian­ka, choć­by nie­wiel­ka. Kie­dy dzień się za­czy­na, na pew­no się za­sta­na­wia: I co da­lej? Co się dziś wy­da­rzy?

PRA­CA

Dzi­siaj kró­lo­wa się ubie­rze i pój­dzie wy­ko­ny­wać swo­ją pra­cę. An­ge­la Kel­ly przy­go­to­wa­ła stro­je, któ­re, jak oby­dwie mają na­dzie­ję, spra­wią, że kró­lo­wa bę­dzie się wy­róż­nia­ła w tłu­mie i bę­dzie to ubra­nie od­po­wied­nie do obo­wiąz­ków przy­pa­da­ją­cych na dany dzień. W pew­nych okre­sach roku oczy­wi­ście Elż­bie­ta II nie pra­cu­je. To spo­koj­ne ro­dzin­ne week­en­dy i dłu­gie let­nie wa­ka­cje, prze­waż­nie w Bal­mo­ral w Szko­cji. Jed­nak poza tym ocze­ki­wa­nia lu­dzi – pra­cow­ni­ków ad­mi­ni­stra­cji i po­li­ty­ków, tu­ry­stów, pre­zy­den­tów i zwy­kłych prze­chod­niów – są tak ogrom­ne, że obo­wiąz­ki kró­lo­wej nig­dy się nie koń­czą.

Jako gło­wa pań­stwa kró­lo­wa Elż­bie­ta jest ży­wym sym­bo­lem na­ro­dów, przede wszyst­kim tych w Zjed­no­czo­nym Kró­le­stwie Wiel­kiej Bry­ta­nii i Pół­noc­nej Ir­lan­dii, ale tak­że pięt­na­stu in­nych, w tym Au­stra­lii, Ka­na­dy, No­wej Ze­lan­dii i mniej­szych kra­jów, łącz­nie z Tu­va­lu. Kró­lo­wa róż­ni się od więk­szo­ści mo­nar­chów kon­sty­tu­cyj­nych. W prze­ci­wień­stwie do in­nych państw Bry­ta­nia nie ma ani jed­nej pi­sa­nej kon­sty­tu­cji czy do­ku­men­tu za­ło­ży­ciel­skie­go. Mniej wię­cej jed­na trze­cia ho­len­der­skiej kon­sty­tu­cji wy­ja­śnia, ja­kie są obo­wiąz­ki ho­len­der­skie­go mo­nar­chy. Król Hisz­pa­nii wy­wo­dzi się z jed­nej z naj­star­szych i naj­więk­szych eu­ro­pej­skich dy­na­stii Bur­bo­nów, ale jego za­da­nia są zde­cy­do­wa­nie ogra­ni­czo­ne w sta­ran­nej pro­zie hisz­pań­skiej kon­sty­tu­cji.

Au­to­ry­tet bry­tyj­skiej kró­lo­wej bar­dziej przy­po­mi­na echo daw­nych dni, spo­koj­ny po­mruk, nadal sły­szal­ny i ta­jem­ni­czy. Kró­lo­wa re­pre­zen­tu­je pań­stwo, a pod pew­ny­mi wzglę­da­mi, przy­najm­niej w teo­rii, sama jest pań­stwem. Jest ży­ją­cą przed­sta­wi­ciel­ką sys­te­mu wła­dzy, któ­ry sta­ra się chro­nić i utrzy­my­wać oko­ło 62 mi­lio­nów lu­dzi, a do­dat­ko­wo jesz­cze 72 mi­lio­ny w in­nych jej „kró­le­stwach”.

Nie jest sym­bo­lem na­ro­du. Jak mo­gła­by, ona czy kto­kol­wiek inny, re­pre­zen­to­wać mi­lio­ny lu­dzi na­le­żą­cych do wie­lu od­mien­nych grup et­nicz­nych, wy­znaw­ców róż­nych re­li­gii i wszyst­kich moż­li­wych po­glą­dów po­li­tycz­nych, peł­nych uprze­dzeń, bę­dą­cych w róż­nym wie­ku? En­tu­zja­stycz­ny sto­su­nek do Wspól­no­ty Bry­tyj­skiej, któ­ra nie jest pry­wat­ną pa­sją wie­lu bry­tyj­skich po­li­ty­ków, spra­wił, że kró­lo­wa in­te­re­su­je się ży­ciem no­wych czar­no­skó­rych i azja­tyc­kich Bry­tyj­czy­ków bar­dziej, niż moż­na by ocze­ki­wać. Na przy­ję­ciach w pa­ła­cu Buc­kin­gham go­ście na ogół są znacz­nie bar­dziej wy­mie­sza­ni i spo­łecz­nie, i et­nicz­nie niż na Do­wning Stre­et czy w City. Kró­lo­wa czu­je się naj­bar­dziej swo­bod­nie i po­god­nie w to­wa­rzy­stwie lu­dzi mło­dych i skrom­nych. Kie­dy ob­ser­wu­je się ją przy ofi­cjal­nych oka­zjach, nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że naj­bar­dziej uciąż­li­we są dla niej wy­staw­ne ko­la­cje i prze­mó­wie­nia.

A jed­nak, czy nam się to po­do­ba, czy nie, jest ona sym­bo­lem wła­dzy, któ­ra pro­wa­dzi urzęd­ni­ków pań­stwo­wych i two­rzy pra­wa – wy­bo­ry, woj­sko, sę­dziów i trak­ta­ty, a wszyst­ko to ra­zem umoż­li­wia no­wo­cze­sne ży­cie. Od sześć­dzie­się­ciu lat po­ka­zu­je się pu­blicz­nie, by otwo­rzyć swój par­la­ment, by wspo­mnieć ofia­ry wo­jen­ne swo­je­go na­ro­du, ode­brać de­fi­la­dę swo­ich wojsk czy uczest­ni­czyć w na­bo­żeń­stwach swo­je­go Ko­ścio­ła. „Bry­ta­nia” nie może je­chać do Re­pu­bli­ki Ir­lan­dii, by osta­tecz­nie za­koń­czyć po­li­tycz­ny roz­łam się­ga­ją­cy cza­sów ir­landz­kiej wal­ki o nie­pod­le­głość w la­tach dwu­dzie­stych, ale kró­lo­wa może. „Bry­ta­nia” nie może wi­tać pa­pie­ża czy pre­zy­den­ta. Kró­lo­wa może.

Kró­lo­wa Elż­bie­ta II ofi­cjal­nie, 1 stycz­nia 1977

Ma wiel­ki au­to­ry­tet, ale nie ma wła­dzy. Sta­no­wi ja­skra­wo ubra­ny, do­brze dzia­ła­ją­cy pa­ra­doks. Jest wład­cą, któ­ry nie rzą­dzi swo­imi pod­da­ny­mi, tyl­ko im słu­ży. Daw­ne zna­cze­nie kró­lew­sko­ści zo­sta­ło od­wró­co­ne; czę­ścio­wym ce­lem tej książ­ki jest wy­ja­śnie­nie, jak i dla­cze­go do tego do­szło. No­wo­cze­sna mo­nar­chia kon­sty­tu­cyj­na nie ozna­cza pod­po­rząd­ko­wa­nia z ręką na kar­ku nie­sfor­ne­go na­ro­du. Za­miast tego pro­po­nu­je róż­ne wer­sje wol­no­ści. Ko­ro­na to nie rząd. Ist­nie­je nie­wiel­ka, za­sad­ni­cza prze­strzeń po­mię­dzy ko­ro­ną a bie­żą­cą wła­dzą mi­ni­strów. Nie­grzecz­ne by­ło­by stwier­dze­nie, że ci, któ­rzy rzą­dzą, są dzi­ki­mi lo­ka­to­ra­mi w pań­stwie, bo rzą­dy wy­wo­dzą się z par­la­men­tu, któ­ry jest wy­bie­ra­ny i sta­no­wi osta­tecz­ny ba­stion na­szej wol­no­ści. Jed­nak rzą­dy są lo­ka­to­ra­mi pań­stwa. Przez ja­kiś czas mile wi­dzia­ne, nie mają jed­nak ty­tu­łu wła­sno­ści.

Kró­lo­wa ozna­cza cią­głość. To może nud­ne i ba­nal­ne sło­wo, ale naj­czę­ściej pada jako od­po­wiedź na py­ta­nie, jaka jest na­praw­dę rola kró­lo­wej, z ust in­nych człon­ków ro­dzi­ny kró­lew­skiej, pre­mie­rów, ar­cy­bi­sku­pów czy wy­so­kich urzęd­ni­ków pań­stwo­wych. Co mają na my­śli? Nie cho­dzi o zwy­kłą cią­głą eg­zy­sten­cję kra­ju czy pań­stwa. To praw­da, że pań­stwo to żywa i cen­na obec­ność przed każ­dym rzą­dem i po każ­dym rzą­dzie. Lu­dzie spo­glą­da­ją w prze­szłość i wy­obra­ża­ją so­bie przy­szłość, któ­ra ich prze­ży­je: mo­nar­chia ko­rzy­sta z praw­dzi­wej ro­dzi­ny i robi z niej żywy sym­bol uni­wer­sal­ne­go fak­tu. Mo­nar­chia kon­sty­tu­cyj­na idzie jesz­cze da­lej. Re­pre­zen­tu­je in­te­re­sy lu­dzi, za­nim wy­bio­rą so­bie ak­tu­al­ny rząd i po jego odej­ściu. Mo­nar­chia kon­sty­tu­cyj­na pa­mię­ta. Wy­bie­ga w przy­szłość da­le­ko poza naj­bliż­sze wy­bo­ry.

Roz­róż­nie­nie mię­dzy pań­stwem a rzą­dem jest za­sad­ni­czym fun­da­men­tem wol­no­ści. W Wiel­kiej Bry­ta­nii wy­two­rzy­ła się cała pan­to­mi­ma ry­tu­ału, żeby to wy­ra­zić. Pod­czas co­rocz­ne­go otwar­cia par­la­men­tu kró­lo­wa czy­ta sło­wa swo­je­go pre­mie­ra, jest brzu­cho­mów­cą swo­je­go rzą­du. Prze­ma­wia z ce­lo­wym bra­kiem em­fa­zy czy emo­cji, nikt nie może do­szu­kać się w tej mo­wie jej wła­snych od­czuć. Tym­cza­sem w pa­ła­cu Buc­kin­gham je­den z wi­ce­mi­ni­strów trzy­ma­ny jest w cha­rak­te­rze za­kład­ni­ka, co ma za­pew­nić bez­pie­czeń­stwo kró­lo­wej i pod­kre­ślić roz­dział po­li­ty­ki od pań­stwa. Kie­dy kró­lo­wa opusz­cza West­min­ster, mi­ni­ster zo­sta­je wy­pusz­czo­ny (po po­rząd­nym drin­ku) i po­wra­ca nor­mal­na po­li­ty­ka. Pań­stwo i rząd złą­czy­ły się, po­da­ły so­bie ręce i po­szły swo­imi dro­ga­mi. W in­nych kra­jach ist­nie­ją po­dob­ne roz­róż­nie­nia, któ­re znaj­du­ją wy­raz w pi­sa­nych do­ku­men­tach lub w oso­bie po­zba­wio­ne­go wła­dzy wy­bie­ra­ne­go pre­zy­den­ta. Bry­tyj­czy­cy wo­le­li to sper­so­na­li­zo­wać.

Pra­ca kró­lo­wej w prak­ty­ce jest cięż­sza, niż się wy­da­je. Kie­dy przy­jeż­dża­ją z wi­zy­tą pań­stwo­wą naj­waż­niej­si li­de­rzy za­gra­nicz­ni, kró­lo­wa wita ich w imie­niu kra­ju z uśmie­chem, uści­skiem dło­ni w rę­ka­wicz­ce, i pro­wa­dzi bła­hą roz­mo­wę; a jest to po­my­śla­ne w taki spo­sób, by ni­ko­go nie ura­zić. Ofe­ru­je go­ści­nę i ota­cza uprzej­mą uwa­gą oso­by, któ­re pry­wat­nie może uzna­wać za abo­mi­na­cyj­ne czy po pro­stu strasz­li­wie nud­ne. W pa­ła­cu Buc­kin­gham czy w Wind­so­rze oso­bi­ście pro­wa­dzi go­ści do prze­zna­czo­nych dla nich sy­pial­ni. Przed­tem sama spraw­dza po­ko­je, upew­nia się, czy przy łóż­ku umiesz­czo­no od­po­wied­nie książ­ki, czy kwia­ty ład­nie wy­glą­da­ją, czy wszy­scy będą się do­brze czu­li. Przed uro­czy­stą ko­la­cją oso­bi­ście spraw­dza po­tra­wy, kwia­ty i roz­sa­dze­nie przy sto­le, za­sta­na­wia się, czy wszy­scy będą za­do­wo­le­ni ze swo­ich miejsc, czy będą mie­li o czym roz­ma­wiać z są­sia­da­mi. Po­le­ci swo­im bi­blio­te­ka­rzom wy­szu­ka­nie li­stów, fo­to­gra­fii czy ob­ra­zów, któ­re mogą szcze­gól­nie za­in­te­re­so­wać lub roz­ba­wić go­ści.

Kie­dy już zja­wią się owi go­ście i roz­pocz­nie się roz­mo­wa, kró­lo­wa musi uni­kać te­ma­tów mo­gą­cych przy­pra­wić o ból gło­wy jej mi­ni­strów. Były mi­ni­ster spraw za­gra­nicz­nych Do­uglas Hurd ob­ser­wo­wał, jak ona to robi. „Ma do­syć skom­pli­ko­wa­ną tech­ni­kę. Kie­dy gło­wa pań­stwa lub inny ak­tu­al­nie po­dej­mo­wa­ny gość za­czy­na mó­wić o po­li­ty­ce i wy­ja­śniać, co się dzie­je w jego kra­ju, kró­lo­wa mówi: «To bar­dzo in­te­re­su­ją­ce, pa­nie pre­zy­den­cie, je­stem pew­na, że mi­ni­ster spraw za­gra­nicz­nych bar­dzo chęt­nie z pa­nem o tym po­roz­ma­wia». Te­mat od­su­nię­ty, roz­mów­ca prze­rzu­co­ny na inną li­nię”. Nie­któ­rzy opo­wia­da­ją o tym, jak kró­lo­wa po­słu­gu­je się uprzej­mym mil­cze­niem, by roz­bro­ić pole mi­no­we. Kie­dy za­py­ta się lu­dzi o ich roz­mo­wy z kró­lo­wą, czę­sto beł­ko­czą coś o jej dow­ci­pie i prze­ni­kli­wo­ści, ale mó­wią tyl­ko o tym, co sami jej po­wie­dzie­li. Spryt­ne.

Bar­dzo po­dob­nie dzie­je się na co­ty­go­dnio­wych au­dien­cjach pre­mie­rów, któ­rych do tej pory było dwu­na­stu. Choć te spo­tka­nia są ab­so­lut­nie pry­wat­ne (nikt nie pro­to­ko­łu­je, nie ma se­kre­ta­rek ani mi­kro­fo­nów), byli pre­mie­rzy i wy­so­cy urzęd­ni­cy mó­wią o nich ra­czej jak o ro­dza­ju wy­su­bli­mo­wa­nej te­ra­pii niż oży­wio­nej wy­mia­nie po­glą­dów. Od sześć­dzie­się­ciu lat kró­lo­wa słu­cha tego, co mó­wią jej pre­mie­rzy – uspra­wie­dli­wień, wy­ja­śnień, pry­wat­nych na­rze­kań, drob­nych zło­śli­wo­ści o ry­wa­lach – nie po­ka­zu­jąc żad­ne­mu z nich, po czy­jej jest stro­nie, poza, mó­wiąc naj­ogól­niej, po­par­ciem dla kon­ty­nu­acji kra­jo­we­go rzą­du. Sir Gus O’Don­nell, szef ga­bi­ne­tu, któ­ry pra­co­wał z czte­re­ma pre­mie­ra­mi – sir Joh­nem Ma­jo­rem, To­nym Bla­irem, Gor­do­nem Brow­nem i te­raz z Da­vi­dem Ca­me­ro­nem – mówi: „Sta­ją na gło­wie, żeby tego nie opu­ścić. To bez­piecz­na prze­strzeń, w któ­rej pre­mie­rzy i su­we­ren mogą się spo­tkać, od­być naj­dziw­niej­sze roz­mo­wy, ja­kich moim zda­niem nie mo­gli­by od­być z ni­kim in­nym w kra­ju… Po­wiedz­my, że wy­cho­dzą stam­tąd lep­si, niż we­szli”.

Kró­lo­wa zna nie­mal wszyst­kie ta­jem­ni­ce pań­stwo­we z ostat­nich sześć­dzie­się­ciu lat. Zno­wu Gus O’Don­nell: „Da­je­my kró­lo­wej na przy­kład pro­to­ko­ły z po­sie­dzeń ga­bi­ne­tu, żeby na bie­żą­co orien­to­wa­ła się w dys­ku­sji i zna­ła pod­ję­te de­cy­zje. W czer­wo­nych tecz­kach do­sta­je mnó­stwo ma­te­ria­łów na te­mat tego, co ak­tu­al­nie robi rząd”. Kró­lo­wa bar­dzo się in­te­re­su­je pro­ble­ma­mi zwią­za­ny­mi z kon­sty­tu­cją – sir Gus szcze­gól­nie wy­róż­nia kon­tro­wer­sje wo­kół wpro­wa­dze­nia sta­łych ter­mi­nów po­sie­dzeń par­la­men­tu i przy­szło­ści Izby Lor­dów – i wszyst­kim, co ma zwią­zek z bry­tyj­ski­mi si­ła­mi zbroj­ny­mi. Bar­dzo in­ten­syw­nie rów­nież po­pie­ra ad­mi­ni­stra­cję pu­blicz­ną, któ­ra po­dob­nie jak sama kró­lo­wa musi za­cho­wać neu­tral­ność, ale na ogół nie spo­ty­ka się z wy­ra­za­mi uzna­nia ze stro­ny lud­no­ści czy pra­sy. Pod­czas wy­stą­pień pu­blicz­nych z oka­zji Bo­że­go Na­ro­dze­nia i licz­nych prze­mó­wień mo­nar­chi­ni bar­dzo się sta­ra trzy­mać bez­piecz­ne­go grun­tu naj­lep­szych ży­czeń o cha­rak­te­rze ogól­nym, cho­ciaż w Boże Na­ro­dze­nie czę­sto po­ru­sza ak­tu­al­ne pro­ble­my. Przez ko­lej­ne dzie­się­cio­le­cia uni­ka­ła pu­ła­pek, któ­re mo­gły spro­wa­dzić po­waż­ne nie­bez­pie­czeń­stwo na mo­nar­chię. Oczy­wi­ście po­peł­nia­ła błę­dy, jak każ­dy. Jed­nak w su­mie pro­wa­dzi­ła ten ta­niec dys­kre­cji tak zręcz­nie, że wie­le ob­ser­wa­to­rów uzna­ło ją nie­mal za oso­bę bez cha­rak­te­ru – neu­tral­ną, bier­ną, wręcz bez­barw­ną.

Tym­cza­sem wca­le nie jest taka. Ma do­sko­na­łą pa­mięć i trzeź­wy sąd, jest wspa­nia­łą pa­ro­dyst­ką, stać ją na ostre cwi­szen­ru­fy. Bar­dzo szcze­rze mó­wi­ła o kło­po­tach swo­ich dzie­ci. Ob­ser­wo­wa­ła z bli­ska i iro­nicz­nie opi­sa­ła dzi­wac­twa za­gra­nicz­nych przy­wód­ców i sław­nych po­li­ty­ków. Ro­bi­ła to, sta­wia­jąc pa­sjan­sa w Bal­mo­ral lub sie­dząc z no­ga­mi pod­ku­lo­ny­mi na ka­na­pie kró­lew­skie­go jach­tu ze szkla­necz­ką cze­goś roz­we­se­la­ją­ce­go w ręku albo pod­czas spa­ce­rów po pla­żach i wzgó­rzach. Pry­wat­nie po­tra­fi wziąć ko­goś w ob­ję­cia i śmiać się ser­decz­nie, oka­zu­je znie­cier­pli­wie­nie ma­ru­de­rom i guz­drzą­cym się przy je­dze­niu. Cho­ciaż nie lubi kon­fron­ta­cji i czę­sto zo­sta­wia to swo­je­mu mę­żo­wi, ma bar­dzo zde­cy­do­wa­ne opi­nie o lu­dziach. Jed­nak pra­ca wy­ma­ga, by ukry­wa­ła to wszyst­ko. Inni, ce­le­bry­ci i ak­to­rzy, bio­rą pie­nią­dze za to, że mają „oso­bo­wość”. Od kró­lo­wej wy­ma­ga się, by swo­ją ukry­wa­ła.

Co nie ozna­cza, że jej ży­cie jest nud­ne. „Pra­cu­je­my w fa­bry­ce szczę­ścia”, szep­cze jed­na z dam dwo­ru, kie­dy kró­lo­wa zmie­rza w stro­nę ko­lej­ne­go rzę­du krzy­czą­cych i wy­ma­chu­ją­cych rę­ka­mi dzie­ci. Musi być cu­dow­nie roz­we­se­lać lu­dzi bez wy­gła­sza­nia dow­ci­pów i opo­wia­da­nia dziw­nych hi­sto­ry­jek. Wy­star­czy, żeby się po­ja­wi­ła, uśmiech­nę­ła, ski­nę­ła gło­wą i przy­ję­ła je­den czy dwa bu­kie­ty. Nikt, kto to­wa­rzy­szył tej lek­ko te­raz zgar­bio­nej da­mie po osiem­dzie­siąt­ce, kie­dy idzie przez małe mia­stecz­ka, od­wie­dza za­gra­nicz­ne ho­te­le, ka­te­dry i ko­sza­ry woj­sko­we, roz­glą­da­jąc się ba­daw­czo, nikt, kto ob­ser­wo­wał na­pie­ra­ją­ce rzę­dy uśmiech­nię­tych lu­dzi, któ­rzy na nią cze­ka­ją, nie może w to wąt­pić. Ale w fa­bry­ce szczę­śli­wo­ści trze­ba też ty­dzień po ty­go­dniu od­być mnó­stwo uro­czy­stych, re­li­gij­nych i to­wa­rzy­skich spo­tkań. (Nie­któ­rzy twier­dzą, że tych oka­zji jest zbyt dużo. Zwłasz­cza dla ko­bie­ty w jej wie­ku).

Kró­lo­wa stoi na cze­le Ko­ścio­ła an­gli­kań­skie­go, na­ro­do­wej in­sty­tu­cji po­spiesz­nie odłą­czo­nej od Rzy­mu przez tu­do­row­skie­go przod­ka mo­nar­chi­ni, lu­bież­ne­go Hen­ry­ka VIII o czer­wo­nej twa­rzy. Ma ty­tuł „obroń­czy­ni wia­ry” i „naj­wyż­sze­go zwierzch­ni­ka Ko­ścio­ła an­gli­kań­skie­go”. Pierw­szy z tych ty­tu­łów wła­ści­wie trą­ci ab­sur­dem, po­nie­waż nadał go Hen­ry­ko­wi pa­pież Leon X, za­nim król się zbun­to­wał. Ten dru­gi na­to­miast z pew­no­ścią się li­czy: to kró­lo­wa mia­nu­je bi­sku­pów i ar­cy­bi­sku­pów i po­waż­nie trak­tu­je swo­ją rolę skarb­ni­cy an­gli­kań­skiej sza­cow­no­ści, prze­ma­wia do sy­no­du ge­ne­ral­ne­go i utrzy­mu­je re­gu­lar­ny kon­takt z jego naj­waż­niej­szy­mi człon­ka­mi.

Ak­tu­al­ny ar­cy­bi­skup Can­ter­bu­ry Ro­wan Wil­liams twier­dzi, że kró­lo­wa jest jak sąd ape­la­cyj­ny, tu­taj koń­czą się ar­gu­men­ty. Oczy­wi­ście w prak­ty­ce nie za­bie­ra gło­su w dys­pu­tach o wy­świę­ca­nie ko­biet czy mał­żeń­stwach ge­jów, po­dob­nie jak nie an­ga­żu­je się w spo­ry par­la­men­tar­ne. Ale, jak mówi ar­cy­bi­skup, „wie­rzy, że ma obo­wią­zek czu­wa­nia nad in­te­re­sa­mi Ko­ścio­ła, obo­wią­zek po­pie­ra­nia go, sta­wa­nia po stro­nie tych, któ­rzy za­rzą­dza­ją Ko­ścio­łem, a sama jest bar­dzo za­an­ga­żo­wa­ną chrze­ści­jan­ką”. Wil­liams opo­wia­da, że wiel­ki wpływ wy­warł na nią pry­wat­ny mo­dli­tew­nik po­da­ro­wa­ny przez jego po­przed­ni­ka nie­dłu­go przed ko­ro­na­cją, z któ­re­go kró­lo­wa nadal się mo­dli. Wil­liams za­pew­nia, że dla niej ko­ro­na­cja była „po­wo­ła­niem, nie przy­wi­le­jem, tyl­ko wła­śnie po­wo­ła­niem. Je­śli trze­ba za to za­pła­cić dużą cenę, trud­no”. Prze­ko­na­my się, że chwi­la­mi rze­czy­wi­ście było trze­ba.

Kró­lo­wa jest tak­że „skarb­ni­cą ho­no­rów”. Na­da­je me­da­le, krzy­że, szla­chec­two i wstę­gi, głów­nie (ale nie za­wsze) we­dług ży­cze­nia po­li­ty­ków, tym, któ­rzy na to za­słu­gu­ją (cza­sa­mi może nie do koń­ca). Każ­dy z nich wy­ma­ga roz­mo­wy, kon­tak­tu wzro­ko­we­go, wy­słu­cha­nia in­for­ma­cji i cza­su. Do tej pory, czy­li od­kąd zo­sta­ła kró­lo­wą w 1952 roku, kró­lo­wa wrę­czy­ła 404 500 ty­tu­łów i na­gród, uczest­ni­czy­ła oso­bi­ście w 610 in­au­gu­ra­cjach (wiel­ka ce­re­mo­nia nada­wa­nia ty­tu­łu).

Są jesz­cze siły zbroj­ne. Kró­lo­wa jest ich zwierzch­ni­kiem. Żoł­nie­rze, lot­ni­cy i ma­ry­na­rze jej przy­się­ga­ją wier­ność, w jej imie­niu wal­czą i giną. Z nie­któ­ry­mi od­dzia­ła­mi łą­czą ją spe­cjal­ne re­la­cje – jej pierw­szym ofi­cjal­nym sta­no­wi­skiem był ho­no­ro­wy sto­pień co­lo­nel-in-chief, ksią­żę Fi­lip nadal nim jest. W po­zo­sta­łych for­ma­cjach jest zwy­kłym puł­kow­ni­kiem. Ta rola wy­ma­ga wie­lu do­dat­ko­wych wi­zyt i ce­re­mo­nii. Kró­lo­wa pa­tro­nu­je tak­że nie­zli­czo­nej licz­bie or­ga­ni­za­cji cha­ry­ta­tyw­nych. One rów­nież bła­ga­ją, by po­świę­ci­ła im czas, co czę­sto ma po­móc w zdo­by­wa­niu fun­du­szy. Od cza­su do cza­su ro­dzi­na kró­lew­ska pró­bu­je or­ga­ni­zo­wać swo­ją dzia­łal­ność do­bro­czyn­ną. Po śmier­ci mat­ki i sio­stry wszy­scy po­zo­sta­li człon­ko­wie ro­dzi­ny za­sie­dli w San­drin­gham przy sto­li­ku kar­cia­nym i roz­dzie­li­li obo­wiąz­ki, któ­re trze­ba bę­dzie wy­peł­nić. Oka­za­ło się, że z nie­któ­ry­mi fun­da­cja­mi do­bro­czyn­ny­mi po­wią­za­ny jest pa­tro­nat zbyt wie­lu człon­ków ro­dzi­ny kró­lew­skiej, pod­czas gdy w in­nych nie ma ni­ko­go; zde­cy­do­wa­no więc o prze­pro­wa­dze­niu zmian.

I jest jesz­cze za­gra­ni­ca. Kró­lo­wa nig­dy nie za­po­mi­na, że stoi na cze­le Wspól­no­ty Bry­tyj­skiej (Head of the Com­mon­we­alth), ty­tuł ten wy­my­ślo­no w 1949 roku, by nowo po­wsta­łe nie­pod­le­głe re­pu­bli­kań­skie In­die mo­gły za­cho­wać po­wią­za­nia z Bry­ta­nią. Ta po­zy­cja zo­bo­wią­zu­je kró­lo­wą do czę­ste­go po­dró­żo­wa­nia, poza od­wie­dza­niem in­nych swo­ich kró­lestw, poza wi­zy­ta­mi dy­plo­ma­tycz­ny­mi i oży­wia­ją­cy­mi han­del, któ­rych od­by­cie co roku za­le­ca jej rząd. W Mi­ni­ster­stwie Spraw Za­gra­nicz­nych po­wsta­je li­sta wska­za­nych wi­zyt pań­stwo­wych i in­nych, w za­leż­no­ści od tego, któ­ry z han­dlo­wych part­ne­rów jest ak­tu­al­nie naj­waż­niej­szy i któ­re­mu z przy­wód­ców wi­zy­ta kró­lo­wej da naj­wię­cej ko­rzy­ści. Na­stęp­nie mi­ni­ster­stwo wy­sy­ła tę li­stę do pa­ła­cu i za­czy­na­ją się ko­lej­ne ne­go­cja­cje.

Te wi­zy­ty to nie są zwy­kłe prze­jażdż­ki. Wy­ma­ga­ją sta­ran­ne­go za­pla­no­wa­nia, nie­koń­czą­cej się zmia­ny su­kien i ka­pe­lu­szy, a przede wszyst­kim nie­wy­obra­żal­nej ilo­ści cza­su na słu­cha­nie, ki­wa­nie gło­wą i uśmie­chy. I naj­bar­dziej mę­czą­ce ze wszyst­kie­go – prze­mó­wie­nia. Kró­lo­wa jest z na­tu­ry nie­śmia­ła i peł­na re­zer­wy i na­wet te­raz, po tylu la­tach, nie czer­pie przy­jem­no­ści z pu­blicz­nych wy­stą­pień bez wzglę­du na ran­gę im­pre­zy. Dzien­ni­karz od dzie­się­cio­le­ci to­wa­rzy­szą­cy jej w po­dró­żach mówi: „Na­wet je­śli jest to Gre­at Hall of the Pe­ople czy Girl Gu­ides’ As­so­cia­tion, de­ner­wu­je się przed prze­mó­wie­niem. Za to po­tem, po wy­gło­sze­niu mowy, któ­ra spo­tka­ła się z wiel­kim aplau­zem, na­praw­dę pro­mie­nie­je, że ma to już za sobą. Ani razu nie wi­dzia­łem, żeby było in­a­czej”. W mia­rę jak kró­lo­wa i ksią­żę Edyn­bur­ga ro­bią się co­raz star­si, te wi­zy­ty są dla nich co­raz bar­dziej mę­czą­ce i trud­ne. Na ra­zie zga­dza­ją się na nie na ogół dwa razy do roku.

Kró­lo­wa po­strze­ga mo­nar­chię jako ro­dzaj na­ro­do­we­go le­pisz­cza, więc nie­ustan­nie jeź­dzi po kra­ju, chce być wi­dzia­na, po­zdro­wić i po­dzię­ko­wać lu­dziom na ogół nie­do­strze­ga­nym przez lon­dyń­skich bro­ke­rów wła­dzy i ko­mer­cyj­nych bon­zów. Kró­lo­wa wy­da­je przy­ję­cia, lun­che i spo­tka­nia do­bro­czyn­ne w pa­ła­cu Buc­kin­gham i w edyn­bur­skim pa­ła­cu Ho­ly­ro­odho­use, by po­dzię­ko­wać czy zgro­ma­dzić ra­zem inną gru­pę do­bro­czyń­ców, za­słu­żo­nych oby­wa­te­li i po­cząt­ku­ją­cych biz­nes­ma­nów. Na spe­cjal­nych przy­ję­ciach te­ma­tycz­nych ho­no­ru­je naj­róż­niej­sze spo­łecz­no­ści – mogą to być Au­stra­lij­czy­cy w Wiel­kiej Bry­ta­nii, mło­dzi adep­ci te­atru, oso­by pro­wa­dzą­ce kam­pa­nie na rzecz nie­peł­no­spraw­nych czy człon­ko­wie służb ra­tow­ni­czych. Te wy­da­rze­nia są bar­dzo sta­ran­nie za­pla­no­wa­ne. Kró­lo­wa przy­glą­da się li­stom osób, któ­re mogą być za­pro­szo­ne, i po­wo­dom owe­go za­pro­sze­nia. Roz­pla­no­wu­je cały wie­czór, łącz­nie z jego cho­re­ogra­fią, po­tra­fi za­pa­mię­tać wie­le na­zwisk. Do­pie­ro wi­dok za­chwy­tu na twa­rzach pod­sta­rza­łych wo­lon­ta­riu­szy, któ­rych nikt nig­dy nie do­ce­niał, czy pró­bu­ją­cych się prze­bić mło­dych mu­zy­ków po­zwa­la zro­zu­mieć uta­jo­ną siłę tej na ogół nie­re­la­cjo­no­wa­nej w pra­sie kró­lew­skiej kam­pa­nii.

I w koń­cu są uro­czy­sto­ści ma­so­we, kró­lew­skie ju­bi­le­usze i ślu­by. Ju­bi­le­usze wy­my­ślo­no po to, by mo­nar­chia cho­ciaż przez krót­ki czas do­mi­no­wa­ła w ob­fi­tych ser­wi­sach in­for­ma­cyj­nych, a lu­dzie mo­gli przy­po­mnieć so­bie ostat­nie dwa­dzie­ścia pięć, pięć­dzie­siąt czy sześć­dzie­siąt lat pa­no­wa­nia kró­lo­wej, a tak­że po­pa­trzeć w przy­szłość. To taki na­ro­do­wy prze­ryw­nik po­świę­co­ny re­flek­sji. Mał­żeń­stwa mogą się oka­zać uda­ne lub nie, ale ślu­by po­zwa­la­ją naj­bar­dziej fa­na­tycz­nym ro­ja­li­stom, i nie tyl­ko im, po­paść na chwi­lę w sza­leń­stwo.

Mam na­dzie­ję, że czy­tel­nik czu­je się już lek­ko wy­czer­pa­ny (a nie wspo­mnia­łem jesz­cze o do­dat­ko­wych ro­lach mat­ki, bab­ki, żony, ciot­ki, wła­ści­ciel­ki koni, za­rząd­cy farm i po­sia­dło­ści, pra­co­daw­czy­ni i głów­nej księ­go­wej, co zaj­mu­je nie­mal wszyst­kie wol­ne chwi­le).

Więk­szo­ści z nas wy­da­je się, że kró­lo­wa za­wsze tu była. Tak do­brze wy­ko­nu­je swo­ją pra­cę, że sta­ła się czę­ścią na­tu­ral­ne­go po­rząd­ku rze­czy, tak jak pory roku i po­go­da. Oczy­wi­ście, pew­ne­go dnia jej za­brak­nie. A kie­dy na­dej­dzie ten dzień, w środ­ku bry­tyj­skie­go ży­cia po­wsta­nie wy­rwa iście kró­lew­skiej wiel­ko­ści.

CZĘŚĆ PIERWSZADYNASTIA TO PRZEZNACZENIE:JAK PRZEMODELOWAŁA SIĘBRYTYJSKA MONARCHIA

Kró­lo­wa jest za­le­d­wie czwar­tą oso­bą na cze­le sto­sun­ko­wo no­wej dy­na­stii. Je­śli po­mi­nie się jej wuja Edwar­da VIII, któ­ry prze­trwał mniej niż rok, jest za­le­d­wie trze­cią z Wind­so­rów. A prze­cież sama bry­tyj­ska mo­nar­chia jest jed­ną z naj­star­szych w Eu­ro­pie: kró­lo­wa może być po­wią­za­na wę­zła­mi krwi z bro­da­ty­mi An­glo­sa­sa­mi czy daw­ny­mi szkoc­ki­mi wo­jow­ni­ka­mi. Przod­ko­wie ha­no­wer­scy nadal sta­no­wią istot­ny czyn­nik. Za­rów­no jej twarz, jak i ob­li­cze jej naj­star­sze­go syna przy­po­mi­na­ją osiem­na­sto­wiecz­nych mo­nar­chów, po­waż­nych pierw­szych Je­rzych. Ale mo­nar­chie, tak jak inne ro­dzi­ny, mogą wy­my­ślić się od nowa. Dzi­siej­szy dom Wind­so­rów stwo­rzył się sam przed nie­ca­łym stu­le­ciem, od­ska­ku­jąc od Ha­no­wer­czy­ków i ich nie­miec­kich po­wią­zań w 1917 roku.

Daw­na bry­tyj­ska mo­nar­chia – płod­nej kró­lo­wej-ce­sa­rzo­wej Wik­to­rii i jej syna Edwar­da, ob­le­śne­go i spryt­ne­go kró­la-ce­sa­rza – znaj­do­wa­ła się w cen­trum zło­tej sie­ci kró­lów opla­ta­ją­cej Eu­ro­pę i się­ga­ją­cej do Ro­sji. Mo­nar­chia była klu­bem ro­dzin­nym, ra­czej za­mknię­tym dla osób z ze­wnątrz. Bry­tyj­ski seg­ment sie­ci miał szcze­gól­nie bli­skie po­wią­za­nia z nie­miec­ki­mi do­ma­mi kró­lew­ski­mi, po­wią­za­nia się­ga­ją­ce wstecz do XVIII wie­ku i Ha­no­wer­czy­ków. Ce­sa­rze nie­miec­cy wpa­da­li na her­bat­ki, bra­li udział w de­fi­la­dach ubra­ni w bry­tyj­skie mun­du­ry woj­sko­we. W Co­wes ich jach­ty ści­ga­ły się z jach­ta­mi kró­lew­skich ku­zy­nów. Mo­gła pa­no­wać wza­jem­na nie­uf­ność, ale było to ra­czej współ­za­wod­nic­two ro­dzin­ne niż po­li­tycz­ne. Tę bli­skość sym­bo­li­zo­wa­ła ostat­nia wi­zy­ta kró­la Je­rze­go V i kró­lo­wej Ma­rii w Niem­czech przed wiel­ką woj­ną. Przy­by­li do Ber­li­na w maju 1913 roku na ślub cór­ki ce­sa­rza z ich ku­zy­nem, księ­ciem Brun­swick-Lu­ne­burg; po­wi­ta­ła ich ciot­ka kró­lo­wej Ma­rii, wiel­ka księż­na Mec­klen­burg-Stre­litz, bar­dzo sta­ra dama uro­dzo­na w An­glii, któ­ra po­zo­sta­ła w swej pół­noc­nej nie­miec­kiej re­zy­den­cji do 1916 roku. Spo­tka­li się wte­dy z Ka­ise­rem, ca­rem Mi­ko­ła­jem II i nie­zli­czo­ny­mi dy­na­stycz­ny­mi ku­zy­na­mi, któ­rych ro­dzi­na na­zy­wa­ła po pro­stu „kró­lew­ską ho­ło­tą”. Ho­ło­ta za­uwa­ży­ła obec­ność ka­mer fil­mo­wych, mó­wi­ła o „tych strasz­nych lu­dziach kina”, czu­li się jed­nak ro­dzi­ną, któ­rej ko­nek­sje mia­ły za­sad­ni­cze zna­cze­nie dla przy­szło­ści „cy­wi­li­zo­wa­ne­go” świa­ta.

Je­rzy V był szcze­gól­nie przy­wią­za­ny do człon­ków au­stro-wę­gier­skiej ro­dzi­ny kró­lew­skiej, a tak­że do wie­lu ksią­żę­cych krew­nych nie­miec­kich. Sir Fre­de­rick Pon­son­by, pry­wat­ny se­kre­tarz kró­la, na­pi­sał o tej wi­zy­cie: „Wąt­pię, czy przy­nio­sła ona ja­kieś praw­dzi­we ko­rzy­ści. Uczu­cia w obu kra­jach są bar­dzo sil­ne”, a bio­graf Je­rze­go słusz­nie za­uwa­ża, iż w przeded­niu wiel­kiej woj­ny „król Je­rzy był je­dy­nie za­nie­po­ko­jo­nym i bez­rad­nym ob­ser­wa­to­rem”1. Nie­któ­rzy mie­li wręcz prze­ciw­ne zda­nie lub ta­kie dy­plo­ma­tycz­nie uda­wa­li: bry­tyj­ski am­ba­sa­dor w Ber­li­nie sir Edward Go­schen uwa­żał, że wi­zy­ta przy­nie­sie „trwa­łe ko­rzy­ści”2. Tak czy in­a­czej, kró­lo­wa Ma­ria cu­dow­nie spę­dzi­ła czas w Ber­li­nie. Bar­dzo na­to­miast się oba­wia­ła wy­jaz­du do Pa­ry­ża w na­stęp­nym roku, głów­nie dla­te­go, że Fran­cja była dla niej przede wszyst­kim obcą re­pu­bli­ką, w któ­rej nie po­wi­ta­ją jej przy­ja­zne twa­rze krew­nych.

Jed­nak w 1917 roku w okre­sie woj­ny to­tal­nej ta kró­lew­ska sieć mo­gła, jak się wy­da­wa­ło, ła­twiej zdu­sić bry­tyj­ską mo­nar­chię, niż ją ochro­nić. W Wiel­kiej Bry­ta­nii niem­ców nie­na­wi­dzo­no, nisz­czo­no ich skle­py, wy­sie­dlo­no ich dęte or­kie­stry, usy­pia­no na­wet psy cha­rak­te­ry­stycz­nych nie­miec­kich ras. Mo­nar­cha o nie­miec­kich po­wią­za­niach nie mógł się czuć kom­for­to­wo. Ro­sną­ce ra­dy­kal­ne i re­wo­lu­cyj­ne ten­den­cje w Eu­ro­pie tak­że przy­czy­nia­ły się do spad­ku po­pu­lar­no­ści mo­nar­chów. Król Je­rzy do­sko­na­le zda­wał so­bie spra­wę z nie­bez­pie­czeństw, ja­kie stwa­rza­ją re­wo­lu­cyj­ne so­cja­li­stycz­ne na­stro­je. W la­tach 1911–1912 Bry­ta­nia prze­ży­wa­ła ma­so­we straj­ki i wiel­kie nie­po­ko­je. Chwi­la­mi zda­wa­ło się, że wo­ju­ją­cy do­ke­rzy za­gło­dzą Lon­dyn, gdy tym­cza­sem ra­dy­kal­ni li­be­ra­ło­wie kon­te­sto­wa­li kry­te­rium przy­na­leż­no­ści do ary­sto­kra­cji, kie­dy Izba Lor­dów za­blo­ko­wa­ła im „Bu­dżet dla ludu”. Na uli­cach uczo­no jesz­cze bar­dziej wal­czą­ce­go so­cja­li­zmu, a pierw­si la­bu­rzy­stow­scy po­li­ty­cy okre­śla­li się jako an­ty­mo­nar­chi­ści w spo­sób, na jaki dzi­siaj mało kto by się zdo­był. Je­den z pierw­szych, ulu­bio­nych przy­wód­ców La­bo­ur Par­ty, Keir Har­die, przez całe ży­cie był re­pu­bli­ka­ni­nem, szcze­gól­nie znie­na­wi­dzo­nym przez Pa­łac. Choć był po­słem, nie miał wstę­pu na przy­ję­cia ogro­do­we w zam­ku wind­sor­skim za kry­ty­ko­wa­nie wy­jaz­du Edwar­da VII na spo­tka­nie ze swo­im ku­zy­nem, ca­rem Mi­ko­ła­jem, w 1908 roku. Póź­niej okre­ślił Je­rze­go V jako „ulicz­ne­go obi­bo­ka… po­zba­wio­ne­go naj­zwy­klej­szych umie­jęt­no­ści”. Król w od­po­wie­dzi na­zy­wał go po pro­stu „po­two­rem”. Te cza­sy, jesz­cze przed na­dej­ściem woj­ny, nie były naj­lep­sze dla mo­nar­chów.

Je­rzy miał szczę­ście do do­rad­ców, a zwłasz­cza do­ty­czy to jed­ne­go z nich. Hi­sto­ria lor­da Stam­for­dha­ma za­czę­ła się ko­lo­ro­wo. Jako Ar­thur Big­ge, syn pa­sto­ra z Nor­thum­ber­land, był ofi­ce­rem ar­ty­le­rii i uczest­ni­czył w woj­nie zu­lu­skiej w 1879 roku. Przy­jaź­nił się z sy­nem zde­tro­ni­zo­wa­ne­go ce­sa­rza Fran­cji Na­po­le­ona III. Kie­dy ów mło­dzie­niec zgi­nął z rąk Zu­lu­sów, zde­cy­do­wa­no, że to Big­ge po­ka­że jego zroz­pa­czo­nej mat­ce, gdzie to się sta­ło, a na­stęp­nie sta­wi się u kró­lo­wej Wik­to­rii, żeby opo­wie­dzieć jej całą hi­sto­rię. Big­ge tak się spodo­bał kró­lo­wej Wik­to­rii, że na­tych­miast zro­bi­ła go za­stęp­cą swe­go oso­bi­ste­go se­kre­ta­rza, i resz­tę ży­cia spę­dził na usłu­gach mo­nar­chii. Kie­dy Edward VII zo­stał kró­lem, Big­ge słu­żył jego sy­no­wi, po­cząt­ko­wo jako księ­ciu Korn­wa­lii, po­tem księ­ciu Wa­lii, a w koń­cu kró­lo­wi Je­rze­mu V, i wte­dy wła­śnie Big­ge zo­stał lor­dem Stam­for­dham. Miał ol­brzy­mi wpływ na Je­rze­go, któ­ry kie­dyś wy­znał, że bez po­mo­cy Big­ge’a pra­wie nie po­tra­fił na­pi­sać li­stu.

Na po­cząt­ku jed­nak nie wszyst­ko się Stam­for­dha­mo­wi uda­ło. Obaj z kró­lem mie­li in­stynk­tow­nie bar­dzo kon­ser­wa­tyw­ne po­glą­dy. Pod­czas kry­zy­su kon­sty­tu­cyj­ne­go w la­tach 1910–1911 Stam­for­dham po­ra­dził Je­rze­mu po­gnę­bie­nie li­be­ral­ne­go pre­mie­ra Her­ber­ta Asqu­itha. Li­be­ra­łom prze­ciw­sta­wi­ła się zdo­mi­no­wa­na przez to­ry­sów Izba Lor­dów, blo­ku­ją­ca ra­dy­kal­ny „Bu­dżet dla ludu”. Edward VII obie­cał Asqu­itho­wi zgo­dę na za­la­nie kra­ju wiel­ką licz­bą li­be­ral­nych pa­rów jako osta­tecz­ny spo­sób za­to­pie­nia izby wyż­szej. Je­rzy V był w głę­bi du­szy prze­ciw­ny temu po­my­sło­wi, któ­ry wy­da­wał się za­ma­chem na samo po­ję­cie ary­sto­kra­cji. Gdy­by świe­żo uko­ro­no­wa­ny Je­rzy V po­słu­chał in­stynk­tu i po­parł ra­czej pa­rów niż elek­cyj­ny rząd, wy­mu­sił­by szyb­kie wy­bo­ry po­wszech­ne, któ­re czę­ścio­wo do­ty­czy­ły­by pra­wa mo­nar­chy do wtrą­ca­nia się w po­li­ty­kę; jego wnucz­ka przez cały okres swe­go pa­no­wa­nia wła­śnie tego naj­sta­ran­niej uni­ka­ła.

Kie­dy pa­trzy­my nie­mal sto lat wstecz, wy­obra­ża­my so­bie zło­tą epo­kę „edwar­diań­ską”, pod­czas gdy w rze­czy­wi­sto­ści był to okres kon­fron­ta­cji i wrze­nia, w któ­rym doj­rze­wa­ło my­śle­nie re­wo­lu­cyj­ne i fi­zycz­ny sprze­ciw. Li­be­ra­ło­wie, choć bar­dziej umiar­ko­wa­ni od po­wsta­ją­cych par­tii la­bu­rzy­stow­skiej i so­cja­li­stycz­nej, byli prze­ko­na­ni, że Stam­for­dham jest ich nie­prze­jed­na­nym wro­giem w sa­mym cen­trum im­pe­rial­ne­go pań­stwa. Emo­cje bra­ły górę. Ów­cze­sny li­be­ral­ny mi­ni­ster skar­bu, póź­niej­szy pre­mier Lloyd Geo­r­ge, tak bar­dzo nie lu­bił Stam­for­dha­ma, że kie­dy ten pod­czas woj­ny przy­cho­dził na ze­bra­nia na Do­wning Stre­et, ka­zał mu cze­kać w ko­ry­ta­rzu na twar­dym drew­nia­nym krze­śle.

Jed­nak Stam­for­dham uczył się na błę­dach. Król Je­rzy po­wie­dział póź­niej, że to był czło­wiek, któ­ry na­uczył go, jak być kró­lem. Zro­bił to, mó­wiąc wła­dzy praw­dę i słu­cha­jąc. Stam­for­dham był czło­wie­kiem oschłym i trud­nym, ale chlu­bił się swo­ją uczci­wo­ścią, a szcze­gól­nie tym, że prze­ka­zu­je kró­lo­wi fak­ty, choć­by naj­bar­dziej nie­po­ko­ją­ce. W la­tach po­prze­dza­ją­cych wy­buch pierw­szej woj­ny świa­to­wej cięż­ko pra­co­wał, by prze­kształ­cić wil­ka mor­skie­go i wie­śnia­ka w uświa­do­mio­ne­go po­li­tycz­nie przy­wód­cę kra­ju. W pierw­szych cięż­kich la­tach woj­ny Je­rzy V zdo­był po­wszech­ną po­pu­lar­ność i za­ufa­nie.

In­for­ma­cje, któ­re przy­no­sił kró­lo­wi do­rad­ca wio­sną 1917 roku, zda­wa­ły się rze­czy­wi­ście bar­dzo nie­po­ko­ją­ce. Woj­na szła źle. Zda­rza­ły się straj­ki, ro­sło prze­ko­na­nie, że kró­lo­wi bliż­szy jest nie­miec­ki ku­zyn, znie­na­wi­dzo­ny Ka­iser, niż wła­sny na­ród. Była to cał­ko­wi­ta nie­praw­da, ale Je­rzy V po­peł­nił za­sad­ni­cze błę­dy. Sprze­ci­wił się po­zba­wie­niu Ka­ise­ra i jego ro­dzi­ny ho­no­ro­we­go do­wódz­twa bry­tyj­skich od­dzia­łów i bry­tyj­skich me­da­li ho­no­ro­wych, nie mó­wiąc już o fla­gach wi­szą­cych w ka­pli­cy św. Je­rze­go w Wind­so­rze. Kró­lew­ska so­li­dar­ność i z daw­na usta­lo­na hie­rar­chia zda­wa­ły się waż­niej­sze, na­wet w cza­sie trwa­nia woj­ny prze­my­sło­wej. Na po­cząt­ku woj­ny król Je­rzy wście­kał się z po­wo­du kam­pa­nii prze­ciw­ko ad­mi­ra­ło­wi księ­ciu Lo­uiso­wi Bat­ten­ber­go­wi, któ­ry był z po­cho­dze­nia Niem­cem, ale oże­nił się z wnucz­ką kró­lo­wej Wik­to­rii i wów­czas zaj­mo­wał już sta­no­wi­sko pierw­sze­go lor­da bry­tyj­skiej ad­mi­ra­li­cji. Bat­ten­berg mu­siał ze sta­no­wi­ska zre­zy­gno­wać, ku roz­pa­czy syna, któ­ry był wów­czas ka­de­tem w szko­le mor­skiej i tak pi­sał do mat­ki o ostat­nich po­gło­skach, „że papa oka­zał się nie­miec­kim szpie­giem… w związ­ku z tym prze­ży­wam tu pa­skud­ne chwi­le”. (Ten chło­piec to póź­niej­szy lord Lo­uis Mo­unt­bat­ten, jed­na z osób, któ­re wy­war­ły wiel­ki wpływ na Elż­bie­tę II).

Od­ru­cho­wy opór prze­ciw­ko bar­dzo sil­nym na­stro­jom an­ty­nie­miec­kim w Bry­ta­nii cza­su woj­ny po­zwo­lił kry­ty­kom kró­la kwe­stio­no­wać jego pa­trio­tyzm. Lloyd Geo­r­ge we­zwa­ny do pa­ła­cu Buc­kin­gham w stycz­niu 1915 za­sta­na­wiał się gło­śno: „Co też ma mi do po­wie­dze­nia mój nie­miec­ki druh”. Lon­dyń­skie damy kpi­ły z ha­no­wer­skie­go cha­rak­te­ru dwo­ru. Ulicz­ni agi­ta­to­rzy ostrze­ga­li przed „Niem­ca­mi” w pa­ła­cu. W isto­cie Je­rzy był wzor­co­wym mo­nar­chą cza­su woj­ny, od­wie­dził set­ki od­dzia­łów na fron­cie i bar­dzo ob­ni­żył wy­dat­ki i stan­dard ży­cia mo­nar­chii w cza­sie, gdy kraj cier­piał. Prze­stał na­wet pić al­ko­hol, kie­dy po­pro­sił go o to Lloyd Geo­r­ge, żeby da­wać przy­kład pi­ja­kom (trze­ba po­wie­dzieć, że sam Lloyd Geo­ge tego przy­kła­du nie na­śla­do­wał). Jed­nak szep­ta­na pro­pa­gan­da nie tyl­ko trwa­ła, ale wręcz przy­bie­ra­ła na sile. Trzy­dzie­ste­go pierw­sze­go mar­ca 1917 roku od­był się ma­so­wy mi­tyng w Al­bert Hall dla uczcze­nia upad­ku cara Mi­ko­ła­ja II. Prze­wod­ni­czył mu je­den z wiel­kich bo­ha­te­rów par­tii la­bu­rzy­stów, Geo­r­ge Lans­bu­ry. Pod­czas zgro­ma­dze­nia gło­śno wy­gwiz­dy­wa­no mo­nar­chię jako taką. Wów­czas cen­zo­rzy rzą­do­wi z cza­sów woj­ny nie do­pu­ści­li tej in­for­ma­cji do ga­zet. Mimo to Je­rzy z ra­por­tu na­ocz­ne­go świad­ka do­wie­dział się, co tam mó­wio­no.

Stam­for­dham uznał za swój obo­wią­zek zbie­ra­nie moż­li­wie jak naj­więk­szej licz­by in­for­ma­cji i prze­ka­zy­wa­nie ich kró­lo­wi. Kie­dy Ram­say Mac­Do­nald, póź­niej­szy la­bu­rzy­stow­ski pre­mier, zwo­łał kon­wen­cję do Le­eds, „aby zro­bić dla tego kra­ju to, cze­go do­ko­na­ła w Ro­sji ro­syj­ska re­wo­lu­cja”, albo kie­dy przy­wód­ca związ­ko­wy Ro­bert Wil­liams do­ma­gał się, by przed pa­ła­cem Buc­kin­gham wy­wie­sić ta­blicz­kę „Do wy­na­ję­cia”, Je­rzy do­wie­dział się o tym. Kil­ka ty­go­dni póź­niej Stam­for­dham oświad­czył: „Nie ma ta­kiej so­cja­li­stycz­nej ga­ze­ty, ta­kie­go oszczer­cze­go szma­tław­ca, któ­ry nie był­by czy­ta­ny, za­kre­śla­ny i po­ka­zy­wa­ny kró­lo­wi, je­śli za­wie­ra ja­ką­kol­wiek kry­ty­kę, przy­ja­zną czy nie, pod ad­re­sem jego kró­lew­skiej mo­ści i ro­dzi­ny kró­lew­skiej”3.

W kwiet­niu 1917 roku pi­sarz H. G. Wells ape­lo­wał w ga­ze­cie „The Ti­mes” o stwo­rze­nie re­pu­bli­kań­skich sto­wa­rzy­szeń, na­rze­kał też, że An­glia musi zno­sić obcy i nie­cie­ka­wy dwór, na co Je­rzy udzie­lił mu sław­nej już od­po­wie­dzi: „Może je­stem nie­cie­ka­wy, ale niech mnie dia­bli po­rwą, je­śli je­stem obcy”. Hen­ry Hynd­man, cho­dzą­cy w me­lo­ni­ku wy­daw­ca mark­si­stow­skiej ga­ze­ty „Ju­sti­ce”, twier­dził, że ro­dzi­na kró­lew­ska jest „za­sad­ni­czo nie­miec­ka”, i do­ma­gał się re­pu­bli­ki bry­tyj­skiej. Na dru­gim krań­cu po­li­tycz­ne­go spec­trum wy­daw­ca ma­ga­zy­nu „Spec­ta­tor” John St. Loe Stra­chey, po­wie­dział Stam­for­dha­mo­wi, że na­stro­je re­pu­bli­kań­skie roz­prze­strze­nia­ją się wśród gór­ni­ków, któ­rzy „czu­ją, że kró­lo­wie będą się trzy­mać ra­zem”, bo ist­nie­je „zwią­zek za­wo­do­wy mo­nar­chów”4. We­dług lady Maud War­ren­der, kie­dy Je­rzy do­wie­dział się, że jest uwa­ża­ny za przy­chyl­ne­go Niem­com, bo jego ro­dzi­na ma nie­miec­kie na­zwi­ska, „żach­nął się i bar­dzo po­bladł”. Wells po­now­nie ru­szył do ata­ku. Tym ra­zem w „Pen­ny Pic­to­rial” wzy­wał mo­nar­chię, by „od­dzie­li­ła swo­je prze­zna­cze­nie od nie­unik­nio­ne­go upad­ku teu­toń­skie­go sys­te­mu dy­na­stycz­ne­go na eu­ro­pej­skim kon­ty­nen­cie… nie chce­my tu­taj żad­nych nie­miec­kich eks-mo­nar­chów”. W pa­ła­cu tecz­ka za­ty­tu­ło­wa­na Nie­po­ko­je w kra­ju ro­bi­ła się co­raz grub­sza.

Po prze­szło dzie­więć­dzie­się­ciu la­tach to wszyst­ko może się wy­da­wać hi­ste­rycz­nym prze­wraż­li­wie­niem, któ­re Je­rzy i jego do­rad­cy nie­słusz­nie po­trak­to­wa­li po­waż­nie. Pi­sem­ka o ma­łym na­kła­dzie, przy­ta­cza­ne roz­mo­wy z ko­palń, au­to­rzy szu­ka­ją­cy roz­gło­su – czy rze­czy­wi­ście mo­gło to za­po­cząt­ko­wać ko­niec bry­tyj­skiej mo­nar­chii? Praw­da po­le­ga na tym, że w 1917 roku spo­łe­czeń­stwo bry­tyj­skie do­cho­dzi­ło do gra­nic wy­trzy­ma­ło­ści. Lu­dzie go­to­wi byli uwie­rzyć w naj­bar­dziej sza­lo­ne opo­wie­ści o nie­miec­kich spi­skach, o taj­nej sie­ci sek­su­al­ne­go szan­ta­żu, któ­ra się­ga­ła aż na dwór. Woj­ska we Fran­cji sta­ły w ob­li­czu klę­ski, dno Atlan­ty­ku było cmen­ta­rzy­skiem okrę­tów do­staw­czych. Ro­sję ogar­nę­ła re­wo­lu­cja. Niem­cy były na­stęp­ne w tej ko­lej­ce, a w bry­tyj­skich fa­bry­kach na­ra­sta­ła fala wo­jow­ni­czo­ści. W Bry­ta­nii głów­nym przy­wód­cą cza­su woj­ny nie był król, ta rola przy­pa­dła mał­pu­ją­ce­mu kró­la Lloy­do­wi Geo­r­ge’owi, to jego wkrót­ce okrzyk­nię­to „czło­wie­kiem, któ­ry wy­grał woj­nę”. Ary­sto­kra­cję, za­wsze wspie­ra­ją­cą mo­nar­chię, rzu­co­no na ko­la­na, jej sy­no­wie po­le­gli lub zo­sta­li oka­le­cze­ni, a po­sia­dło­ściom gro­zi­ła fi­nan­so­wa ru­ina. Zda­wa­ło się, że mo­nar­chia ma nie­wie­lu li­czą­cych się przy­ja­ciół. W koń­cu Je­rzy V uznał, że je­śli mo­nar­chia w Wiel­kiej Bry­ta­nii ma prze­trwać, trze­ba ją ra­dy­kal­nie zre­for­mo­wać.

Za radą Stam­for­dha­ma król Je­rzy do­ko­nał se­rii zmian, któ­re wy­war­ły ogrom­ny wpływ na pa­no­wa­nie ak­tu­al­nej kró­lo­wej. Pierw­sza i naj­bar­dziej pu­blicz­na do­ty­czy­ła zmia­ny na­zwi­ska swo­je­go i dy­na­stii. „Sach­sen-Co­burg-Go­tha” nie tyl­ko trud­no było wy­mó­wić, brzmia­ło to zde­cy­do­wa­nie nie­miec­ko. Mu­sia­ło znik­nąć. W do­dat­ku Je­rzy nie znał swo­je­go wła­sne­go, ory­gi­nal­ne­go na­zwi­ska; za­gu­bi­ło się w plą­ta­ni­nie mo­nar­chicz­nych po­kre­wieństw i nie­kon­tro­lo­wa­nych kre­sek w po­łą­cze­niach na­zwisk. Zwró­co­no się więc po opi­nię do Kró­lew­skie­go Col­le­ge’u He­ral­dycz­ne­go. Je­rzy V do­wie­dział się, że nie na­zy­wa się Ste­wart. Może Gu­elph. A naj­praw­do­po­dob­niej Wip­per lub Wet­tyn. Żad­ne z tych na­zwisk nie brzmia­ło zbyt za­chę­ca­ją­co. Za­czę­ły się po­szu­ki­wa­nia i pró­by wy­my­śle­nia cze­goś. Oma­wia­no wszyst­kie moż­li­wo­ści typu Tu­dor-Ste­wart, Plan­ta­ge­net, York czy Lan­ca­ster, ale zre­zy­gno­wa­no z nich, po­dob­nie jak ze zbyt oczy­wi­ste­go „En­gland”, co nie mo­gło­by się po­do­bać Szko­tom, Ir­land­czy­kom czy Wa­lij­czy­kom. Jesz­cze bar­dziej nie­okre­ślo­ne su­ge­stie do­ty­czy­ły na­zwisk D’Este czy Fit­zroy. Spryt­ny lord Stam­for­dham wró­cił do na­zwy miej­sco­wej ulu­bio­ne­go pa­ła­cu kró­la i za­pro­po­no­wał „Wind­sor”. Nie tyl­ko brzmia­ło to do­brze, po­tem oka­za­ło się, że Edward III raz tak­że po­słu­żył się tym na­zwi­skiem, ist­nia­ło więc na­wet dość wą­tłe wy­tłu­ma­cze­nie hi­sto­rycz­ne.

W ten spo­sób 17 lip­ca 1917 roku na­ro­dzi­ła się dy­na­stia Wind­so­rów. Je­rzy V oznaj­mił: „Ogła­sza­my w imie­niu swo­im i na­szych po­tom­ków, że re­zy­gnu­je­my i za­le­ca­my ze­rwa­nie cią­gło­ści uży­wa­nia stop­ni, god­no­ści, ty­tu­łów i ho­no­rów diu­ka i diu­sze­sy Sak­so­nii, a tak­że ksią­żąt i księż­nych Sach­sen, Co­burg i Go­tha i wszyst­kich in­nych nie­miec­kich stop­ni”. Za tym po­szła wiel­ka fala zmia­ny na­zwisk; jesz­cze dziś mnó­stwo osób nie wie, kto na­praw­dę jest kim. Na przy­kład Tec­ko­wie. Żona Je­rze­go V, kró­lo­wa Ma­ria czy May, była cór­ką Fran­ci­sa, diu­ka Teck, któ­ry oże­nił się z wnucz­ką Je­rze­go III, słyn­ną z tu­szy Mary Ade­la­ide, zna­ną w ro­dzi­nie jako „gru­ba Mary” i opi­sy­wa­ną jako „wiel­ka fio­le­to­wa plu­szo­wa po­dusz­ka na szpil­ki”. W ro­dzi­nie żony Je­rze­go V było wie­lu Tec­ków, a w celu po­zby­cia się Tec­ka, czy in­a­czej mó­wiąc de­tec­ki­za­cji, wiel­kim po­wo­dze­niem cie­szy­ły się me­lo­dyj­ne bry­tyj­skie na­zwy miej­sco­wo­ści. Je­den z bra­ci kró­lo­wej Ma­rii zo­stał mar­ki­zem Cam­brid­ge, a inny ear­lem Ath­lo­ne. Po­dob­nie Bat­ten­ber­go­wie – wy­wo­dzą­cy się od kró­lo­wej Wik­to­rii i ksią­żąt He­sji, spo­krew­nie­ni z ro­dzi­ną car­ską – sta­li się Mo­unt­bat­te­na­mi, je­den zo­stał prze­mia­no­wa­ny na mar­ki­za Mil­ford Ha­ven, inny na mar­ki­za Ca­ris­bro­oke. Wszel­kie śla­dy nie­miec­ko­ści zo­sta­ły bły­ska­wicz­nie wy­ma­za­ne.

Mniej spek­ta­ku­lar­ne, ale waż­niej­sze od zmia­ny na­zwi­ska było ogło­sze­nie przez Je­rze­go V i kró­lo­wą Ma­rię, jak za­no­to­wał król w swo­im dzien­ni­ku, że: „Już ja­kiś czas temu zde­cy­do­wa­li­śmy, że na­sze dzie­ci będą mo­gły wże­nić się w bry­tyj­skie ro­dzi­ny. Było to zde­cy­do­wa­nie hi­sto­rycz­ne wy­da­rze­nie”5. Już w XVIII wie­ku po­li­ty­kom i więk­szo­ści Bry­tyj­czy­ków nie po­do­bał się ha­no­wer­ski oby­czaj po­ślu­bia­nia nie­miec­kich księż­ni­czek i ksią­żą­tek, bo to zda­wa­ło się ozna­czać, że bry­tyj­skie po­dat­ki sub­sy­diu­ją cu­dzo­ziem­skie ro­dzi­ny. Sama kró­lo­wa Wik­to­ria wska­zy­wa­ła na to, że zwy­czaj dy­na­stycz­nych mał­żeństw w jej ro­dzi­nie spo­wo­do­wał „kło­po­ty i zmar­twie­nia i jest zde­cy­do­wa­nie nie­do­bry”, kie­dy kra­je eu­ro­pej­skie pro­wa­dzą ze sobą woj­nę. „Wszyst­kie ro­dzin­ne uczu­cia po­szły w kąt i by­li­śmy bez­rad­ni”6. A jed­nak zwy­czaj kon­ty­nu­owa­no. Te­raz in­stynk­tow­ne prze­ko­na­nie Wik­to­rii, że „nowa” krew – przez co ro­zu­mia­ła krew z nie­kró­lew­skich ro­dzin bry­tyj­skich – wzmoc­ni tron mo­ral­nie i fi­zycz­nie, sta­ło się per­ma­nent­ną po­li­ty­ką.

W isto­cie bry­tyj­ska mo­nar­chia zo­sta­ła zna­cjo­na­li­zo­wa­na. Bi­skup Chelms­ford, wpły­wo­wa fi­gu­ra, po­wie­dział Stam­for­dha­mo­wi, że: „Sta­bil­ność tro­nu ule­gnie wzmoc­nie­niu, je­śli ksią­żę Wa­lii oże­ni się z an­giel­ską damą… musi ona być in­te­li­gent­na, a przede wszyst­kim peł­na współ­czu­cia”. Tro­chę póź­niej inny czło­wiek Ko­ścio­ła, Clif­ford Wo­odward, ka­no­nik So­uth­wark, po­wie­dział Stam­for­dha­mo­wi, że ksią­żę Wa­lii po­wi­nien przez rok czy dwa po­miesz­kać w ja­kimś mie­ście prze­my­sło­wym, może w Shef­field, i po­ślu­bić An­giel­kę, naj­le­piej „z ro­dzi­ny, któ­ra do­brze się za­pi­sa­ła w cza­sie woj­ny”7. Cho­ciaż Da­vid, czy­li ksią­żę Wa­lii, pój­dzie póź­niej zu­peł­nie inną dro­gą, oświad­cze­nie kró­la z 1917 roku do­ty­czą­ce tej no­wej po­li­ty­ki otwo­rzy­ło dro­gę Eli­za­beth Bo­wes Lyon, Szkot­ce, któ­rej ro­dzi­na rze­czy­wi­ście do­brze się za­pi­sa­ła w cza­sie woj­ny, do po­ślu­bie­nia Al­ber­ta, zna­ne­go tak­że jako „Ber­tie”, księ­cia Yor­ku, póź­niej­sze­go kró­la Je­rze­go VI. Ta po­li­ty­ka po­zwo­li­ła tak­że księ­ciu Ka­ro­lo­wi na mał­żeń­stwo z Dia­ną, a póź­niej z Ca­mil­lą, ozna­cza­ła też, iż Wil­liam może po­ślu­bić Kate Mid­dle­ton. Te­raz wy­da­je się to cał­kiem zwy­czaj­ne, ale po­ślu­bia­nie swo­ich pod­da­nych nie przy­szło­by do gło­wy przed­sta­wi­cie­lom sta­re­go domu Sach­sen-Co­burg-Go­tha.

Na­stęp­ny ruch kró­la był bar­dziej bru­tal­ny, nie­któ­rzy twier­dzą, że wręcz tchó­rzow­ski. Je­rzy V od­ciął się od „ku­zy­na Nic­kie­go”, zde­tro­ni­zo­wa­ne­go cara Mi­ko­ła­ja II, i od jego ca­łej ro­dzi­ny, po­zo­sta­wia­jąc ich na ła­sce le­ni­now­skiej re­wo­lu­cji bol­sze­wic­kiej. Car, w od­róż­nie­niu od Ka­ise­ra, był lo­jal­nym so­jusz­ni­kiem Wiel­kiej Bry­ta­nii, do­pó­ki nie za­wa­li­ło się jego im­pe­rium. Cho­ciaż Je­rzy nie mógł prze­wi­dzieć, że Ro­ma­no­wo­wie zo­sta­ną za­mor­do­wa­ni w piw­ni­cy, wie­dział, że zna­leź­li się w po­waż­nym nie­bez­pie­czeń­stwie i że li­czą na azyl w Wiel­kiej Bry­ta­nii. Po­cząt­ko­wo się zgo­dził. Jed­nak le­wi­ca była tak wro­go na­sta­wio­na do cara i tak bar­dzo po­pie­ra­ła re­wo­lu­cję, że król spa­ni­ko­wał, co wy­ja­wił Ken­neth Rose, bio­graf Je­rze­go V. Na jego proś­bę Stam­for­dham bom­bar­do­wał nu­mer dzie­sią­ty Do­wning Stre­et no­tat­ka­mi, któ­re nie po­zo­sta­wia­ły wąt­pli­wo­ści, że jed­nak car nie bę­dzie mile wi­dzia­ny. Wy­ol­brzy­mia­no drob­ne spra­wy, jak brak od­po­wied­nio wy­god­ne­go miej­sca za­miesz­ka­nia. W koń­cu jed­nak wy­da­wa­ło się, że Je­rzy przy­najm­niej go­tów był pa­trzyć w inną stro­nę, pod­czas gdy Mi­ko­łaj z ro­dzi­ną zo­sta­li uwię­zie­ni, wy­wie­zie­ni i w koń­cu za­bi­ci. (Ak­tu­al­na kró­lo­wa za­po­zna­ła się z do­ku­men­ta­mi i na­pi­sa­ła z roz­ma­chem na ukos stro­ny ma­szy­no­pi­su książ­ki Rose’a: „Niech pu­bli­ku­je”).

Żad­ne dzia­ła­nie nie mo­gło po­ka­zać wy­raź­niej ra­dy­kal­nej zmia­ny spo­wo­do­wa­nej przez woj­nę. Wcze­śniej, w 1905 roku, oj­ciec kró­la Je­rze­go od­mó­wił proś­bie cara o przy­wró­ce­nie nor­mal­nych sto­sun­ków z Ser­bią po wy­jąt­ko­wo bru­tal­nym za­mor­do­wa­niu jej kró­la. W sło­wach, któ­re przy­po­mi­na­ły tek­sty Geo­r­ge’a Ber­nar­da Sha­wa czy na­wet Oska­ra Wil­de’a, Edward VII wy­ja­śnił, że jego za­wo­dem jest po pro­stu „by­cie kró­lem… Jak wi­dzi­cie, na­le­ży­my do tej sa­mej gil­dii, jak ro­bot­ni­cy czy przed­sta­wi­cie­le wol­nych za­wo­dów. Nie mogę po­zo­stać obo­jęt­ny wo­bec za­mor­do­wa­nia przed­sta­wi­cie­la mo­jej pro­fe­sji albo, jak wo­li­cie, człon­ka mo­jej gil­dii. Mu­sie­li­by­śmy za­mknąć nasz in­te­res, gdy­by­śmy jako kró­lo­wie za­czę­li uzna­wać mor­do­wa­nie mo­nar­chów za spra­wę bez kon­se­kwen­cji”8. Te­raz jego syn ze spo­ko­jem od­mó­wił udzie­le­nia po­mo­cy Mi­ko­ła­jo­wi II, co póź­niej do­pro­wa­dzi­ło do za­mor­do­wa­nia sa­me­go cara. Re­wo­lu­cja może sku­pić uwa­gę mo­nar­chy rów­nie sku­tecz­nie jak są­do­wy wy­rok śmier­ci uwa­gę zwy­kłych śmier­tel­ni­ków.

*

Na­stęp­na zmia­na do­ty­czy­ła sys­te­mu ho­no­rów. Więk­szość kra­jów ma tego ro­dza­ju sys­tem; w Wiel­kiej Bry­ta­nii był on za­rów­no ogra­ni­czo­ny, jak i moc­no po­wią­za­ny z po­plecz­ni­ka­mi kró­la. Naj­star­szym od­zna­cze­niem był Or­der Pod­wiąz­ki usta­no­wio­ny przez Edwar­da III praw­do­po­dob­nie w 1344 roku i ogra­ni­czo­ny do sa­me­go mo­nar­chy, na­stęp­cy tro­nu i dwu­dzie­stu czte­rech in­nych człon­ków czy „kom­pa­nów ry­ce­rzy”. Człon­ko­stwo jest da­rem mo­nar­chy. Obec­ni ka­wa­le­ro­wie i damy Pod­wiąz­ki, któ­rzy de­fi­lu­ją w Wind­so­rze co roku w czerw­cu w trak­cie ce­re­mo­nii od­by­wa­ją­cej się w ty­go­dniu wy­ści­gów w Ascot, ubra­ni są w tu­do­row­skie czap­ki z pió­ra­mi stru­si i cza­pli, w nie­bie­skie wel­we­to­we pe­le­ry­ny i nie­bie­skie pod­wiąz­ki; są wśród nich ary­sto­kra­ci, byli pre­mie­rzy i eme­ry­to­wa­ni urzęd­ni­cy pań­stwo­wi. Są tak­że „obcy ka­wa­le­ro­wie” Pod­wiąz­ki, czy­li za­gra­nicz­ni mo­nar­cho­wie. W 1915 roku za­rów­no Ka­ise­ra Wil­hel­ma, jak i ce­sa­rza Au­stro-Wę­gier Fran­cisz­ka Jó­ze­fa wy­klu­czo­no z tego gro­na.

Inne sta­re za­ko­ny obej­mu­ją szkoc­ki Or­der Ostu, któ­ry się­ga roku 1687 i jest ogra­ni­czo­ny do szes­na­stu ka­wa­le­rów i dam, a tak­że ir­landz­ki Or­der św. Pa­try­ka, obec­nie zli­kwi­do­wa­ny. Poza wy­mie­nio­ny­mi naj­waż­niej­szy jest Or­der Łaź­ni, usta­no­wio­ny przez pierw­sze­go z Ha­no­wer­czy­ków, Je­rze­go I, w 1725 roku. Choć na­zwa or­de­ru od­no­si się do daw­nej śre­dnio­wiecz­nej prak­ty­ki, któ­ra wy­ma­ga­ła, by no­wych ry­ce­rzy ką­pa­no dla oczysz­cze­nia, sam or­der ma bar­dziej przy­ziem­ne po­cho­dze­nie; zo­stał stwo­rzo­ny czę­ścio­wo dla­te­go, że pierw­szy i nie­sław­nie sko­rum­po­wa­ny bry­tyj­ski pre­mier Ro­bert Wal­po­le chciał mieć nową for­mę pa­tro­na­tu. Ka­ta­log za­sług, za któ­re przy­zna­wa­no or­der, po­sze­rzo­ny zo­stał po woj­nach na­po­le­oń­skich. Dzi­siaj od­zna­cze­nie słu­ży Wiel­kiej Bry­ta­nii do ho­no­ro­wa­nia emi­nent­nych cu­dzo­ziem­ców, od za­mor­skich ge­ne­ra­łów do przy­wód­ców. Dwaj z nich, ty­ran Ni­co­lae Ce­au­şe­scu z Ru­mu­nii i Ro­bert Mu­ga­be z Zim­ba­bwe, zo­sta­li w koń­cu po­zba­wie­ni tego ho­no­ru.

Przez więk­szość swo­jej hi­sto­rii bry­tyj­ska mo­nar­chia była kry­ty­ko­wa­na przez ar­ty­stów i in­te­lek­tu­ali­stów za to, że nie in­te­re­su­je się wy­star­cza­ją­co sztu­ka­mi, pi­śmien­nic­twem i ogól­nie ide­ami. Uwa­ża­no to za pro­blem na­wet w pierw­szych la­tach pa­no­wa­nia kró­lo­wej Wik­to­rii, kie­dy zo­rien­to­wa­no się, że w Wiel­kiej Bry­ta­nii nie ist­nie­je nic po­dob­ne­go do pru­skie­go od­zna­cze­nia Pour le Méri­te czy fran­cu­skie­go ho­no­ro­wa­nia za osią­gnię­cia kul­tu­ral­ne i na­uko­we. W 1902 roku Edward VII usta­no­wił Or­der of Me­rit (Or­der Za­słu­gi) z oka­zji wła­snej ko­ro­na­cji. W od­róż­nie­niu od wszyst­kich in­nych ho­no­rów na ten me­dal nie mają wpły­wu ani po­wią­za­nia ary­sto­kra­tycz­ne, ani rzą­do­we, za­le­ży to wy­łącz­nie od de­cy­zji kró­la czy kró­lo­wej i ogra­ni­cza się do dwu­dzie­stu czte­rech człon­ków. Być może dla­te­go jest to je­den z nie­licz­nych bry­tyj­skich sys­te­mów na­gród o nie­mal nie­ska­zi­tel­nej hi­sto­rii. W isto­cie w XX wie­ku na­gro­dą uho­no­ro­wa­no nie­mal wszyst­kich przed­sta­wi­cie­li na­uki, sztu­ki i po­li­ty­ki, któ­rzy zda­niem opi­nii pu­blicz­nej na to za­słu­ży­li. Li­sta na­zwisk na­praw­dę robi wra­że­nie, od po­sta­ci epo­ki wik­to­riań­skiej, ży­ją­cych jesz­cze na po­cząt­ku stu­le­cia (jak Flo­ren­ce Ni­gh­tin­ga­le i Tho­mas Har­dy), przez wiel­kich kom­po­zy­to­rów (Brit­ten i Vau­ghan Wil­liams), po­etów (T. S. Eliot i Ted Hu­ghes), ar­ty­stów (Hen­ry Mo­ore i Lu­cien Freud), pi­sa­rzy (E. M. For­ster i Hen­ry Ja­mes) i uczo­nych róż­nych spe­cjal­no­ści (Paul Di­rac i Tim Ber­ners-Lee). Było na tej li­ście mnó­stwo ad­mi­ra­łów, do­ko­na­no na­wet wy­bo­rów po­li­tycz­nych, jak At­tlee i That­cher.

Mó­wiąc naj­ogól­niej, Or­der of Me­rit to klub, któ­re­go człon­ków opi­su­ją same ich na­zwi­ska. Od cza­su do cza­su je­dzą ja­kiś lunch czy ko­la­cję w to­wa­rzy­stwie kró­lo­wej, ma­lu­je się ich por­tre­ty. Ale Or­der Za­słu­gi nie ma żad­ne­go związ­ku z te­atral­ną pom­pą. Jest to naj­bliż­sze zgro­ma­dze­nie „nie­śmier­tel­nych” na te­re­nie Wiel­kiej Bry­ta­nii, choć jak po­wie­dział mi kie­dyś je­den z nich, pro­mie­nie­jąc szczę­ściem: „My­ślę, że nie­śmier­tel­nych jest tro­chę wię­cej niż nas”.

Do 1917 roku te od­zna­cze­nia oraz spe­cjal­ne me­da­le dla dy­plo­ma­tów i te przy­zna­wa­ne za oso­bi­stą służ­bę mo­nar­sze, Roy­al Vic­to­rian Or­der, skła­da­ły się na cały sys­tem od­zna­czeń. Oczy­wi­ście przy­zna­wa­no też od­zna­cze­nia woj­sko­we, ale nie było ni­cze­go dla zwy­czaj­nych Bry­tyj­czy­ków, któ­rzy słu­ży­li do­bru ogól­ne­mu w inny spo­sób – da­jąc pie­nią­dze, do­ko­nu­jąc nie­zwy­kłych czy­nów, ro­biąc coś „wię­cej i po­nad”.

Do cza­su pa­no­wa­nia Je­rze­go V moż­na było dys­ku­to­wać, że by­cie uho­no­ro­wa­nym i po­sia­da­nie „ho­no­ru” to dwie róż­ne rze­czy. Ak­cep­ta­cja ze stro­ny współ­o­by­wa­te­li i pry­wat­ne wy­ra­zy sza­cun­ku, poza oka­zjo­nal­nym do­strze­że­niem przez ja­kąś or­ga­ni­za­cję cha­ry­ta­tyw­ną czy po­za­rzą­do­wą, to wszyst­ko, cze­go mo­gli się spo­dzie­wać. Je­rzy zmie­nił to, usta­na­wia­jąc 4 czerw­ca 1917 roku Or­der Im­pe­rium Bry­tyj­skie­go (Or­der of the Bri­tish Em­pi­re). Ma on pięć klas, od Wiel­kie­go Krzy­ża Ry­cer­skie­go do skrom­niej­sze­go Człon­kow­skie­go (Mem­ber of the Bri­tish Em­pi­re). Dwie naj­wyż­sze kla­sy two­rzą ka­wa­le­rów i damy, licz­ba naj­wyż­szych stop­ni jest li­mi­to­wa­na, ale OBE i MBE nie są. Od­zna­cze­nie jest po­dzie­lo­ne na część woj­sko­wą i cy­wil­ną, szcze­gól­nie me­da­le woj­sko­we znacz­nie przy­czy­ni­ły się do zwięk­sze­nia wpły­wów mo­nar­chii. Wie­le z 404 500 od­zna­czeń przy­zna­nych przez kró­lo­wą to wła­śnie OBE i MBE, spo­rzą­dza­na dwa razy do roku li­sta sław, gwiazd spor­tu i in­nych sta­je się po­żyw­ką dla ga­ze­to­wych ko­men­ta­rzy, po­wo­dem gra­tu­la­cji i roz­cza­ro­wań. Po­mysł ta­kie­go od­zna­cze­nia nie­mal na pew­no wy­szedł od lor­da Eshe­ra, kie­dyś li­be­ral­ne­go człon­ka par­la­men­tu, któ­ry swą dłu­gą służ­bę dwo­rza­ni­na za­czął jesz­cze w cza­sach wik­to­riań­skich (in­sta­lo­wał w Wind­so­rze win­dę dla kró­lo­wej Wik­to­rii, wo­ził ją w wóz­ku in­wa­lidz­kim po pa­ła­cu Ken­sing­ton), a po­tem był moc­no za­an­ga­żo­wa­ny w pa­no­wa­nie Edwar­da VII. Esher, krę­tacz, bi­sek­su­ali­sta i zda­niem Je­rze­go zbyt­ni po­chleb­ca, był jed­nak spryt­ny i do­strzegł ko­niecz­ność bar­dziej de­mo­kra­tycz­ne­go sys­te­mu od­zna­czeń.

Woj­na spo­wo­do­wa­ła roz­da­nie no­wych me­da­li woj­sko­wych ol­brzy­miej licz­bie fron­to­wych bo­ha­te­rów, po­sta­no­wio­no przy­zna­wać OBE