Kamienie na szaniec - Aleksander Kamiński - ebook + audiobook + książka

Kamienie na szaniec audiobook

Aleksander Kamiński

4,4

Opis

Opowieść o bohaterach Szarych Szeregów – Rudym, Alku, Zośce, o czasach miłości, walki i śmierci.

Młodzi przyjaciele, harcerze i maturzyści warszawskiego liceum wkraczają w dorosłość w dramatycznym okresie. Wychowani w patriotycznych domach, kształtowani przez harcerskie ideały, gdy nadchodzi wrzesień 1939, nie mają wątpliwości, postanawiają walczyć o wolną Ojczyznę. Gotowi są zapłacić najwyższą cenę.

Harcmistrz Aleksander Kamiński– pedagog, profesor wydziału pedagogiki społecznej Uniwersytetu Łódzkiego i pisarz. Autor „Kamieni na szaniec” oraz „»Zośki« i »Parasola«”, dalszego ciągu losów spadkobierców ideałów Rudego, Alka, Zośki – opowieści o Harcerskich Batalionach Armii Krajowej. To jedna z najsławniejszych postaci polskiego harcerstwa, twórca zuchów, autorytet Szarych Szeregów. W czasie wojny był komendantem Organizacji Małego Sabotażu „Wawer” i redaktorem naczelnym największego pisma podziemnej Europy „Biuletyn Informacyjny”. Jest patronem Chorągwi Łódzkiej Związku Harcerstwa Polskiego, a także wielu szkół i drużyn wiernych Braterstwu i Służbie.

Powyższy opis pochodzi od wydawcy.

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 48 min

Lektor: Jerzy Zelnik

Oceny
4,4 (190 ocen)
122
37
23
1
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
anmroz

Nie oderwiesz się od lektury

super lektura!
20
JaDynia

Całkiem niezła

Warto zastanowić się nad pytaniem, które pada w książce, o jaką Polskę walczymy…
10
Livusia18

Nie oderwiesz się od lektury

ez
10
wyobrazniapll

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna książka, były momenty gdy płakałam, ale i tak kocham tą książkę, bardzo przyjemna lektura i myślę że do niej kiedyś wrócę
10
kotsyma2021

Nie oderwiesz się od lektury

Ohh kocham ja
11

Popularność




Aleksander Kamiński

KAMIENIE NA SZANIEC Fragment

Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA

Katechizm Szarych Szeregów

Katechizm Szarych Szeregów

Jestem żołnierzem Polski walczącej z barbarzyńskim najeźdźcą.

Życiem moim: Polska cierpiąca i walcząca. Wiarą moją: Polska zwycięska i tryumfująca.

Żołnierska moja służba spełnia się przez bezwzględny opór wobec poczynań wroga.

Przy spełnianiu służby okazywać będę męską twardość i niezłomną wierność Sprawie.

Całym życiem okazuję najeźdźcy swą wrogość. Rodakom niosę braterską pomoc, przyjaźń i serce.

Młodość swą uratuję wbrew zakusom wroga, chcącego ją wyjałowić i zmarnować.

W tym celu ducha swego kształtować będę na narzędzie Wielkiej i Dobrej Sprawy Ojczystej, będę prawy, dobry i silny.

Umysł swój będę kształcił i ćwiczył, by myśl polska bogaciła się i rozwijała, bym w przyszłości zawodową swą pracą jak najlepiej służył dobru Ojczyzny.

Walczyć będę nieugięcie o swą dzielność fizyczną, by Naród mój uratował się od cherlactwa, a godzina Przełomu zastała mnie silnym i mężnym.

Bogiem zbrojny prawom powyższym zaprzysięgam wierność i ich apostolstwo wśród wszystkich młodych Polaków.

Komentarz do Prawa i Przyrzeczenia Harcerskiego Szarych Szeregów:

Mam stać na straży honoru Polski. Obca mi jest wszelka podłość i krętactwo. Nie ugnę się wobec przemocy. Nie sprowadzi mnie z drogi ani groźba, ani żądza sławy, ani zysk…

Barbara Wachowicz. „Pięknie umierać i pięknie żyć”

Barbara Wachowicz

„Pięknie umierać i pięknie żyć”

Trzeba nam teraz umierać,

by Polska umiała znów żyć…

(z wiersza Krzysztofa Kamila Baczyńskiego

– poległego w Powstaniu Warszawskim

żołnierza batalionu „Zośka”

kompanii „Rudy” plutonu „Alek”)

Zośka, Rudy, Alek, Andrzej Morro — to postacie, które przez całe moje życie będą wskazywać mi drogę; Ich krótkie, lecz jakże piękne życiorysy — to dla mnie wzór postępowania, a wypracowane przez Nich wartości, począwszy od codziennej pracowitości, sumienności i pogodnego uśmiechu, do braterstwa, bohaterstwa czy przede wszystkim gorącego umiłowania Ojczyzny, stały się moimi ideałami. To dzięki Nim poczułam się dumna, że jestem Polką, Ich rodaczką, że Matką nam — ta sama ziemia, Polska.

Pisząc o Nich, chciałabym unikać wzniosłych słów (choć nie umiem), bo przecież przy swojej wielkości byli Oni tacy skromni i tacy zwyczajni. I ci zwykli młodzi ludzie potrafili trwale wyryć swe imiona na kartach historii pokoleń — w pamięci Ich rówieśników, moich rówieśników i wierzę, że i tych, którzy nadejdą…

Agnieszka Bryś, studentka polonistyki, Poznań, 19821

Mam 18 lat i mieszkam w bardzo niewielkim miasteczku u podnóża Gór Świętokrzyskich. Uwielbiam historię, a dziś tylu młodych gubi drogę, język narodowy, tożsamość…

Kiedy czytamy Kamienie na szaniec i „Zośkę” i „Parasol” w gronie przyjaciół myślących tak jak ja — w naszych sercach ożywa przeszłość, ale nie rozpaczamy, że nie dane nam było stać w szeregu walczących o Polskę… My dziś ją tworzymy — by była WIELKA, MĄDRA, DOBRA i SPRAWIEDLIWA — taka, o jaką Oni walczyli. Każdy ma swoją służbę.

Barbara Majewska, Ostrowiec Świętokrzyski, 1992

Podziwiamy tych, którzy podczas okupacji „reprezentowali Polskę” i walczyli o „jej ideał godny szacunku”, jak by powiedział Aleksander Kamiński. Są dla nas wzorem, legendą, mitem. Ale i my, młodzi, dziś staramy się być małymi bohaterami w zwyczajnym, szarym życiu. Chcemy być ludźmi honoru, by Polska mogła na nas liczyć!

Joanna Szafraniec, Liceum im. Baczyńskiego, Kraków, 1994

„Jasny promień w morzu okrucieństwa”

„…moja młodość przebiegała w latach strząsania przez Polskę 120-letniej niewoli. I poszukiwania przez Polskę nowej, odrodzonej osobowości narodowej. Chłonąłem historię, przeżywałem historię. (…) Wyłaniało się coraz wyraźniej zamiłowanie szczególne: odkrywanie »typu idealnego« dawnej Polski i modelu zalet narodu polskiego, stanowiącego nasz pozytywny wkład do kultury Europy (…), cech Polski zasługującej na szacunek, Polski potrzebnej światu. (…) Pragnąłem przekazywać chłopcom i dziewczętom, młodzieży i dorosłym swój ideał Polski godnej szacunku. (…) To właśnie był fundamentalny motyw mojej aktywności wychowawczej od momentu, w którym objąłem zastęp harcerski…”.

Te słowa zapisał autor Kamieni na szaniec u schyłku swego dnia. Wierną harcerską służbę, od stycznia roku 1918, pełnił lat sześćdziesiąt.

Aleksander Kamiński, przez harcerzy i tych, którzy mieli szczęście Go znać i cieszyć się Jego przyjaźnią, zwany Kamykiem.

Był prawie rówieśnikiem XX wieku. Urodził się 28 stycznia 1903 roku w Warszawie. Matka, Petronela Kaźmierczak (od jej panieńskiego nazwiska wybierze jeden ze swych pseudonimów), była chłopką spod Łęczycy. Ojciec, Jan, był farmaceutą. Podlasiakiem rodem z wioski Nur.

„Dzieciństwo i lata młodzieńcze spędziłem na Ukrainie — pisze Kamyk w autobiografii — od 12. roku życia zarabiałem na siebie i pomoc dla matki wdowy”. Ojca utracił, mając 8 lat.

Ukraiński okres burzy, nędzy, nadziei, ciężkiej pracy, walki o harcerstwo, konspiracji — to narodziny Kamykowej dzielności.

Pożoga, która szła przez nasz kraj, nie wszystko spopieliła. Oto zachowało się w całości archiwum Aleksandra Kamińskiego, obejmujące czas od 1915 roku po kres życia — rok 1978. Teczek 28. Dokumenty. Listy. Pamiętniki. Wykłady. Wycinki. Fotografie.

Lutą zimą 1921 roku przedziera się przez mroźny i groźny step do wymarzonej Polski. W niepublikowanym dotychczas pamiętniku z roku 1921/22 — wybuch radości: „Pierwsza wiosna na kochanej ziemi polskiej. (…) W ciągu miesiąca uformuję zapuszczone stare drużyny, a potem spróbuję stworzyć polskie ognisko harcerskie. I będę ostatnim kpem, jeśli mi się nie uda!”.

Drużynowy III Drużyny imienia Tomasza Zana w Pruszkowie pod Warszawą uczy się historii ojczystej, idąc jej tropem. W Wilnie wędruje drogami promienistych preharcerzy, takich jak Zan, Mickiewiczowskich przyjaciół, których hasło: „Ojczyzna — nauka — cnota” zdobi do dziś lilijki harcerskie… Widząc polski patrol ułański, pochylający lance przed kaplicą Ostrobramskiej, zapisze ze wzruszeniem:

„Tyle pokoleń nie śmiało nawet myśleć o tem, a ja doczekałem…”. Euforię z odzyskania niepodległości przesłania rychło refleksja: „Ten komfort, te karety, jedwabie, liberie, salutowanie, auta…”. Czyż to „ONA — ta Biała, Ukochana, Najjaśniejsza Polska? (…) Marzyłem o Tobie wciąż. Byłaś mi Ideałem. Prawdą. Sprawiedliwością. A teraz???… Co Ci brak? Dlaczego synowie Twoi tak chamsko wyżerają się o władzę? (…)

Bo nie dość jest myśleć i chcieć o Polsce i dla Polski. Trzeba samemu reprezentować Polskę”.

To stanie się Jego udziałem.

Ukończywszy znamienicie studia historyczne i archeologiczne na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Warszawskiego w roku 1928, porażony ciężką chorobą — gruźlicą, która doprowadzi do usunięcia nerki i unieruchomienia płuca, będzie „przez pół wieku w najtrudniejszych warunkach pracował z energią, jakiej by mógł mu pozazdrościć najmocniejszy organizm”. Tak oceni jego życie, wspaniale twórcze, profesor medycyny i jeden z harcerzy Kamyka.

Niezwykłą kartę w swym życiorysie zapisał Druh Kamiński podczas tragicznych lat okupacji niemieckiej. Stworzył Organizację Małego Sabotażu, która otrzymała nazwę „Wawer”, przypominającą pierwszą straszliwą masakrę — rozstrzelanie przez Niemców podczas świąt Bożego Narodzenia 1939 roku ponad stu niewinnych ludzi w dzielnicy Warszawy, Wawrze. Działania tej dowodzonej przez Kamyka organizacji to była totalna klęska propagandy okupantów, wielka wygrana „wojna warszawsko-niemiecka”. Jej czołowymi postaciami staną się bohaterowie Kamieni na szaniec.

Aleksander Kamiński jest redaktorem naczelnym największego pisma podziemnej Europy — „Biuletynu Informacyjnego”, które staje się prawdziwym wychowawcą Narodu. Analizując nasz charakter narodowy, Kamyk wylicza cechy pozytywne: umiłowanie wolności i niezależność ducha, wielkoduszność, męstwo, bohaterstwo, honor. Wśród cech negatywnych są: warcholstwo, „dzielenie się na coraz drobniejsze partie”, rozłamy, niedocenianie ludzi dobrze pracujących. Konkluzja (ponadczasowa!): „Łatwiej u nas o wielkie czyny w chwilach zapału niż o wytrwałość i codzienne bohaterstwo przy znoszeniu trudnych obowiązków. Łatwiej u nas umrzeć dla Ojczyzny, niż ofiarnie dla niej żyć”.

Pasją i troską Druha Aleksandra Kamińskiego przed wojną były drużyny harcerskie mniejszości narodowych — litewskie, białoruskie, rosyjskie i żydowskie. W latach 1931—1938 prowadził specjalny wydział im poświęcony w Głównej Kwaterze Harcerzy. W czasie okupacji współdziałał od początku w Radzie Pomocy Żydom o kryptonimie „Żegota” — jedynej organizacji w okupowanej Europie, której celem było ratowanie Żydów. Należy przypomnieć, że Polska była też jedynym krajem, gdzie za każdą formę pomocy Żydom groziła kara śmierci. To z inicjatywy Aleksandra Kamińskiego już na początku sierpnia roku 1942, gdy z Umschlagplatzu odjeżdżały pierwsze transporty do Treblinki, powstał wstrząsający dziennik — reportaż Likwidacja getta warszawskiego pióra Antoniego Szymanowskiego, młodego historyka współpracującego z „Biuletynem”. Był to na gorąco spisywany dziennik — wielkie oskarżenie świata, który milczał.

Władysław Bartoszewski z Referatu Żydowskiego w Armii Krajowej podkreśla z naciskiem w swej pięknej pracy Ten jest z ojczyzny mojej, że porozumiewano się z gettem za pośrednictwem Aleksandra Kamińskiego, „znanego ze swej głęboko humanistycznej postawy i przyjaznych kontaktów z żydowskim podziemiem”. Israel Gutman, członek Żydowskiej Organizacji Bojowej i uczestnik powstania w getcie, przez wiele lat dyrektor Yad Vashem — Instytutu Pamięci Narodowej w Jerozolimie, redaktor naczelny Encyklopedii Holocaustu, pisze w swej książce o powstaniu w getcie, zatytułowanej Walka bez cienia nadziei: „Katolickim harcerzem, który utrzymywał bliskie więzi ze swymi żydowskimi przyjaciółmi, był Aleksander Kamiński, wybitny działacz polskiego podziemia, redaktor »Biuletynu Informacyjnego«, najważniejszego organu prasowego Armii Krajowej. Dzięki zaangażowaniu Kamińskiego »Biuletyn Informacyjny« poświęcał wiele miejsca cierpieniu i losowi Żydów, a następnie zorganizował stałe kontakty pomiędzy mieszkającymi po polskiej stronie przedstawicielami Żydowskiej Organizacji Bojowej a dowództwem AK”.

29 kwietnia 1943 roku, czyli dokładnie w tym samym okresie, gdy miały powstać Kamienie, Aleksander Kamiński w wielkim artykule zatytułowanym Ostatni akt wielkiej tragedii pisze na łamach „Biuletynu”: „Ghetto walczy (…) Szczupłymi siłami słabo wyposażonymi w broń i amunicję, pozbawieni wody, oślepieni dymem i ogniem bronili żydowscy bojowcy ulic i domów. (…) Zwycięstwem ich będzie wreszcie śmierć z bronią w ręku, nadając męce Żydów w Polsce blask orężnej walki o prawo do życia”. Z inspiracji Druha Aleksandra Kamińskiego już w czasie walki w getcie harcerka Maria Kann zaczęła pisać swoją wstrząsającą relację Na oczach świata, poświęconą powstaniu w getcie. Kamiński wydrukował tę książkę błyskawicznie i przerzucono ją do Londynu. Ale świat milczał.

Kilkanaście lat po śmierci Aleksander Kamiński otrzymał dyplom honorowy Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Na mojej wystawie Kamyk na szańcu leży pamiątka, którą uznał za swój „najwyższy order” — jest to okruch zwęglonego chleba z getta ofiarowany mu przez Żydów, których ocalił. W archiwum autora Kamieni na szaniec znajduje się list Luby Gawisar z Jerozolimy, datowany 8 października 1963 roku: „Tylko pamięć o Panu jest jak jasny promień wyrazu ludzkiego stosunku w tym morzu ciemnoty i okrucieństwa”.

„Pisałem z potrzeby serca”

„Ubóstwiam pracę!” — wołał w ślad za twórcą harcerstwa polskiego — Andrzejem Małkowskim, któremu poświęci pierwszą biografię. Metodę zuchową, stworzoną przez Kamyka, nazwą historycy harcerstwa „rewelacją w skali międzynarodowej”. Kochał dzieci i dzieci kochały Jego.

W dziesięciolecie śmierci Kamyka — o przedwiośniu roku 1988 — grupa uczniów z warszawskiej szkoły noszącej Jego imię postanowiła napisać doń listy! Tak jakby był wśród nas, mógł je przeczytać — i co najważniejsze: odpowiedzieć…

Drogi Druhu Kamyku, czy Pan znał swoich bohaterów? Czy Pan był w tym samym batalionie, co i oni? Chciałbym, żeby Pan kiedyś do nas przyszedł i opowiedział o nich i o sobie.

Marek Klimuszko, klasa VIII b

W archiwum Kamyka znajduje się odpowiedź na te pytania, cenne wyznanie autorskiej wiary. To zwięzłe konspekty, przygotowane na dwa wieczory autorskie w Łodzi, w listopadzie i grudniu roku 1958, gdy ukazała się po długim milczeniu książka „Zośka” i „Parasol”. Opowieść o niektórych ludziach i niektórych akcjach dwóch batalionów harcerskich — dalszy ciąg Kamieni na szaniec.

„Pisałem z potrzeby serca — nie z analiz rozumowych. Znałem cudowną młodzież, byłem wśród nich, gdy uderzył w nich grom. Zapragnąłem gorąco pokazać tę młodzież światu, utrwalić prawdę o tej młodzieży, przedłużyć jej społeczne życie poza śmierć. (…)

W obydwu książkach podkreślałem, że to relacje »o faktach prawdziwych i o ludziach prawdziwych«. (…) Dokonywałem wyboru. Na pewne fakty patrzyłem przez szkło powiększające: dzielność, prawość, opiekuńczość. (…)

Ale niczego NIE ZATAIŁEM!

Mój pogląd — na literaturę:

— musi zaspokajać pragnienie wartości »lepszego świata«

— musi »krzepić serca« i dawać satysfakcję moralną (literat wpatrzony we własny pępek — ryzykowne zjawisko!)

— ale nie wolno fałszować i zatajać faktów!

Czytelnik dokonuje wyboru…”.

Jak czytelnicy dokonywali i dokonują wyborów, mówią ich listy pisane przez wiele lat, do dnia dzisiejszego.

Kamienie na szaniec i opowieść „Zośka” i „Parasol” czytałam dwa razy: jako młoda dziewczyna i teraz jako matka wychowująca czterech synów.

Los, jaki spotkał pokolenie i środowisko przez Pana opisane, był specjalnie bolesny, ale cóż wiedzieć możemy o tym, jaki los czeka pokolenia następne? Pan pokazał pokolenie przygotowujące się z zapałem do pracy „pojutrze”, wierne swoim ideałom i swojemu pojęciu służby, które przeszedłszy czyściec na ziemi, końca wojny nie doczekało. Dzięki sugestywnej formie Pańskiego opowiadania ci chłopcy i dziewczęta naprawdę żyją na kartach Pana książek. Warunki wzrostu młodzieży są dziś co prawda pozornie zupełnie inne niż warunki, w których kształtowały się postawy harcerzy „Zośki” i „Parasola”. W postawach tych tkwią jednak wartości ponadczasowe, zawsze aktualne. (…)

Zaangażowawszy Rudego, Zośkę, Alka, Andrzeja Morro i innych do współpracy w trudnej pracy wychowawczej dnia dzisiejszego, traktuję Ich nie tylko jako wzór książkowy, ale i jako realnych orędowników, którym na pewno nie może być obojętna sprawa wychowania naszego młodego pokolenia.

Krystyna Górska-Gołaska, historyk, Poznań, 26 marca 1972, rocznica akcji pod Arsenałem

Kochany Kamyku!

Wielki przyjacielu młodzieży!

Jestem dumna, że szkoła, do której uczęszczam, nosi Twoje imię. Książkę Kamienie na szaniec czytałam parę razy. Często otwieram ją na wybranej stronie, aby przypomnieć sobie życie bohaterów. Byli to przecież zwykli, a zarazem wielcy ludzie: Zośka, Alek, Rudy i wielu innych młodych Polaków czasu wojny.

Mój kolega uważa, że tylko dzięki takiej młodzieży Polska może być najwspanialszym krajem na świecie i że taka młodzież potrzebna jest dziś.

A ja myślę, że i dzisiaj, mimo iż nie ma wojny, są prawdziwi bohaterzy, ludzie, którzy potrafią służyć innym, i myślę, że gdyby wszystkie dzieci, młodzież i dorośli czytali Twoje książki, to na pewno świat stałby się lepszy. Chciałabym w przyszłości przekazywać następnemu pokoleniu to, czego nauczyłam się od Ciebie.

Z poważaniem wielkim — Agnieszka Grabowska, klasa VIII a, w marcu 1988

Rocznica godziny W. Złożyłem różę i zapaliłem lampkę na wspólnej mogile Rudego i Alka. Wzruszenie ścisnęło mnie za gardło. To Kamyk sprawił, że Oni żyją w nas.

Zbigniew Jegliński, klasa VII, Warszawa, 1989

Od lat pasjonuje mnie krąg bohaterów Kamieni na szaniec i Ich następców z „Zośki” i „Parasola”. Są mi tak bliscy…

Mogę bez końca czytać opowieść Kamyka, słuchać opowieści o tamtych latach…

Z ogromnym wzruszeniem zobaczyłam tarcze i kwiaty na Powązkach. Więc są jeszcze tacy, którzy pielęgnują kult Zośkowców i idą podobną drogą co Anoda, Aluś, Rudy i Zośka… Chciałabym tych ludzi poznać — Ich oraz sposób, w jaki radzą sobie dziś, wpajając w życie to, co tak proste i najtrudniejsze zarazem: służbę Polsce i miłość do Niej…

Dziś, gdy triumf święci kult pieniądza, walczmy, by nie zaginęła pamięć o tych, którzy odeszli na wieczną wartę.

Irena Kusz, studentka historii Uniwersytetu im. Marii Skłodowskiej-Curie w Lublinie, 1994

„Skąd popularność?” — pytał Kamyk w konspekcie z dnia 18 grudnia 1958 roku. I odpowiedział:

„Wątek przyjaźni na śmierć i życie — odwieczny. Wątek bohaterstwa w służbie wartościom — odwieczny. Czytelnik spragniony odwiecznie w sztuce piękna, dzielności, prawdy, sprawiedliwości”.

Gniazdo

„Dom jest ostoją i otuchą” — mówi Kamyk w rozdziale opowiadającym „słoneczne dni” dzieciństwa i młodości bohaterów Kamieni. W jakich wzrastali domach?

Rodzice Janka Bytnara — Rudego

Wśród zdjęć ofiarowanych mi przez Matkę Rudego jest portret kobiety o rysach twardo rzeźbionych i oczach czarnych, przenikliwie patrzących. Przygarnia do siebie, gestem opiekuńczym, serdecznym, dwoje wnuków. To babka Janka, Katarzyna z Chmurów Bytnarowa. Chłopka z ubogiej wsi na Rzeszowszczyźnie, która sama wychowała i wykształciła syna jedynaka, Stanisława. Harcerza, pedagoga, bohatera. Ojca Rudego. W zbiorach Wojskowego Instytutu Historycznego udało mi się odnaleźć spisany przezeń życiorys, który jest jak karta z powieści Stefana Żeromskiego.

Ojciec Rudego brnął ku wiedzy niby Andrzej Radek z Syzyfowych prac — drogą ubóstwa, głodu, wyrzeczeń, wielkiego hartu.

„…jako chłopiec przejęty już byłem duchem niepodległościowym, zawdzięczając to niektórym wychowawcom, którzy wpajali w młode serca patriotyzm, a pieśni z czasów powstań mocno wryły się w mą duszę…” — pisze Stanisław Bytnar. Matka „nadludzkim wysiłkiem, bo z pracy rąk tylko, umieściła mnie w seminarium nauczycielskim w Rzeszowie w r. 1912”.

Pierwsze lata harcerstwa. Pierwsze lata gotującego się do walki o wolność Związku Strzeleckiego. Do Rzeszowa przyjeżdża Andrzej Małkowski. W blasku pierwszych ognisk Staszek Bytnar — niezwykle uzdolniony muzycznie — wiedzie prym pieśnią: Hej! Strzelcy wraz! Nad nami orzeł biały… Na ćwiczenia strzeleckie przybywa Józef Piłsudski.

„Pamiętam, tak mnie urzekł swą postawą, że zaprzysiągłem mu życie…” — wyznaje Stanisław Bytnar. Ma siedemnaście lat, gdy w sierpniu 1914 roku wyrusza w bój jako żołnierz I Brygady Legionów Piłsudskiego w „kompanii rzeszowskiej”, dowodzonej przez harcerza Leopolda Lisa-Kulę, który stanie się legendarnym, najmłodszym pułkownikiem, bohaterem pieśni i książki… Kamienie na szaniec! Edycja pod takim tytułem, pióra Kazimierza Koźmińskiego, zawierająca sylwetki kilkunastu poległych, a niezwykłych młodych legionistów, ukazuje się w roku 1937. Janek Bytnar będzie miał wówczas lat szesnaście. Odnajdzie na jej kartach znane sobie z ojcowskich wspomnień przeżycia i twarze…

18 listopada 1914 roku na moczarach pod wsią Krzywopłoty legioniści stoczyli dramatyczny bój z Moskalami. Ciężko rannego, nieprzytomnego Staszka Bytnara wynoszą spod ostrzału z narażeniem życia koledzy…

Listopad 1918. Kraków. Wielkie tchnienie wolności… Na Pedagogium, powołanym do życia przez Henryka Rowida — jednego z najwybitniejszych nauczycieli polskich — pojawiają się pierwsi legioniści. Wśród nich, jeszcze wsparty o kuli, z dyskretną wstążeczką Virtuti Militari — czarnooki Staszek Bytnar.

Wśród nielicznych dziewcząt jest złotowłosa, drobniutka Zdzisława Rechulówna. Sama kruchość, delikatność, nieśmiałość, subtelny wdzięk. Nikt by się nie domyślił, że to siedemnastoletnie dziewczątko wygrało wielką i trudną walkę z ojcem o prawo do nauki. W gimnazjum, gdzie była jedyną kobietą, śpiewano na jej cześć: „W Mielcu chłopców roje — chciało toczyć boje — o Twój uśmiech, słowo…”.

Ten bój wygrał Staszek Bytnar. Na uroczystej mszy maturalnej w Katedrze Wawelskiej mocno spletli dłonie. — Tak pójdziemy razem przez życie! — powiedział.

W domu tej, której młodzież nadała piękny tytuł Matuli Polskich Harcerzy, w domu matki Janka Bytnara — Rudego — przez wiele harcerskich wieczorów słuchaliśmy wspomnień o tym szczęśliwym, wspólnym życiu.

— Jesteście pierwszym pocztem polskich nauczycieli — powiedział im Rowid, żegnając przy dyplomie. — Macie nieść, jak w Testamencie Słowackiego — prawdziwy „oświaty kaganiec”, być misjonarzami polskiej nauki, tradycji, historii… — Przypiął nam skrzydła — mówi Matula i błękit jej oczu jaśnieje, zapala się do tamtej chwili sprzed 70 lat!

Razem dźwigają biedne szkółczyny na Kielecczyźnie, gdzie nie ma tablic, książek, zeszytów. Poziom, jaki udało im się osiągnąć, zwraca uwagę Warszawy. Dostają szansę ukończenia Instytutu Pedagogiki Specjalnej. Stanisław Bytnar zostanie pierwszym kierownikiem szkoły specjalnej dla dzieci niepełnosprawnych, żona wygra konkurs na kierownictwo podobnej placówki. Danuta z Bytnarów, siostra Janka, zwana Duśką, wspomina, jak ojciec wracał do domu, otoczony chmarą dzieci, które nie chciały go opuścić… Kiedy urodził się syn o włosach nieomal białych (nie rudych!), nazwali go imieniem, o którym mówiła legionowa piosenka:

Rozkwitały pąki białych róż,

wróć, Jasieńku, z tej wojenki wróć!

Matula w swych opowieściach nigdy nie nazywała go Rudym. Był zawsze — Jaś, Janeczek. Drugie imię — Roman — otrzymał po jej bracie, który poległ w szeregach II Brygady Legionów.

Urodziła się córka — Danuta. Jaś był sobowtórem jasnowłosej matki, ona — ciemnookiego ojca. On był chucherko i słabeusz, chorował, ona rosła krzepka i pulchna. Matula, zapytana przez harcerzy, wyliczyła zalety Janka w wieku chłopięcym: pracowity, samodzielny, szczery, prawdomówny, koleżeński, pełen werwy i fantazji, chłonny, żądny wiedzy, wrażliwy, rycerski…

Ojciec, całując ciemne oczy córki, wzdychał konspiracyjnie: — Jak to dobrze mieć chociaż jedno zwykłe dziecko.

„…W domu panowała serdeczność, ciepło rodzinne, wielkie szczęście, którego dawcą i sprawcą był ojciec — prawie zmartwychwstały do życia — pisała mi Matula. — Każde moje zmartwienie umiał prędko likwidować słowami: — Cieszmy się życiem, zdrowiem, każdym dobrze przeżytym dniem, słońcem! — Ojciec miał wymarzone dzieci, one miały wymarzonego ojca”.

— To był naprawdę dom w słońcu — opowiadał mi przyjaciel Rudego i Duśki, harcerz, wybitny polonista Władysław Słodkowski. — Dom pogody, miłości, harmonii i zrozumienia. I dla wszystkich otwierał ramiona…

Cieszyliśmy się i my przez wiele lat tym domem — chociaż już bez ojca, który, aresztowany z Jankiem, zginął w Oświęcimiu.

Matula ogarniała swym sercem, opieką, troską, pomocą niezliczone harcerskie rzesze. Dom przy alei Niepodległości 159 tętnił życiem — nieraz przez dwa piętra siedziały tłumy w szarych mundurkach, czekając na spotkanie z Matką Rudego i Dusią… Wielkim przywilejem było wzięcie w dłonie zdjęcia przechowywanego w teczce z napisem „Relikwie”, z dedykacją złożoną na Wigilię Bożego Narodzenia 1942 roku: „Mamusi, żeby wiedziała, że syn jest i zawsze kocha”.

Była to Wigilia ostatnia.

Rodzice Tadeusza Zawadzkiego — Zośki

„Nigdzie nie czuł się tak dobrze jak w domu, z nikim nie przyjaźnił się tak serdecznie jak z matką”. Córka styczniowego powstańca, piękna panna Leona Siemieńska, o warkoczach sięgających rąbka sukni (to po niej Tadeusz odziedziczy urodę, błękit oczu, złocistość czupryny), zamiast jak szanujące się dziewczę z dobrego ziemiańskiego domu grywać na klawikordzie i haftować — organizowała tajne szkoły polskie pod zaborem rosyjskim i walczyła o nie w sławnym strajku roku 1905.

Starsza siostra Tadeusza — Anna Zawadzka, zwana Hanką, mówi dziś o Matce w słowach pełnych miłości, podziwu, szacunku:

— Była człowiekiem niezwykle wrażliwym i głęboko mądrym. Jej przyjaźń z synem rosła z jego dorastaniem. Była zawsze, gdy Jej potrzebowaliśmy, spokojna, opanowana, gotowa wysłuchać wszystkich naszych zwierzeń, pomóc we wszystkich troskach…

Politechnika Warszawska jest chyba jedną z nielicznych na świecie uczelni, gdzie sąsiadują tablice poświęcone ojcu i synowi. W hallu centralnym widnieje tablica poświęcona pamięci Tadeusza Zawadzkiego — Zośki. Przed wejściem do Audytorium imienia prof. Józefa Zawadzkiego czytamy:

„Rektor Politechniki 1936–39, Prezes Polskiego Towarzystwa Chemicznego, wybitny uczony i inżynier, pionier naukowego ujęcia technologii chemicznej. Organizator tajnego nauczania w latach 1939–44, inicjator i kierownik odbudowy Wydziału Chemicznego Politechniki Warszawskiej po drugiej wojnie światowej. Gorący patriota, wielki przyjaciel i doradca młodzieży”.

Ojciec Zośki działał w Radzie Wychowawczej Szarych Szeregów, a w konspiracji był już od 1939 roku. Ogromnie lubili się z Aleksandrem Kamińskim. — Ojciec po prostu promieniał na mój sygnał: — Kamyk przyjechał! — wspomina Hanka.

Obydwaj zostali jednego dnia — 23 października 1943 roku — uhonorowani odznaką wojennej Pomarańczarni z motywacjami: Kamykowi — „który nas pierwszy wprowadzał do Polski Podziemnej, za stałą opiekę nad nami i unieśmiertelnienie tych, co od nas odeszli”. Ojcu Zośki — „Panu Profesorowi za stałe zainteresowanie, pomoc, opiekę i przyjaźń we wszystkich naszych poczynaniach”.

„Rodzina profesorostwa Zawadzkich działała na wszystkich jak magnes — czytamy w książce znakomitej uczonej Alicji Dorabialskiej Jeszcze jedno życie. — Była to rodzina ludzi złączonych nie tylko więzami krwi, ale i głęboką, człowieczą przyjaźnią”.

Po śmierci żony, której łaskawy los nie pozwolił dożyć śmierci syna, profesor Józef Zawadzki powiedział: „Byłem szczęśliwy”.

Rodzice Alka Dawidowskiego

„Alek do matki przywiązany był bardzo silnie i starał się usunąć sprzed jej rąk każdy kłopot” — pisze Kamyk. Imię — Aleksy — syn otrzymał po ojcu. Już w listopadzie 1939 roku, gdy jako dyrektor Fabryki Karabinów kategorycznie odmówił współpracy z Niemcami, Aleksy Dawidowski zginął rozstrzelany. Matkę — Janinę — aresztowano w roku 1942. W zbiorach siostry Alka, Marii Dawidowskiej-Strzemboszowej, znajdują się listy przesyłane tajnymi drogami przez Matkę. Uwięziona na Pawiaku, przed wywiezieniem do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück, który przeżyła, Janina Dawidowska pisała w marcu 1943 roku do ukochanych dzieci:

„…chcę pożegnać się z Wami i powiedzieć kilka słów o Ojcu. Niech pamięć Jego będzie święta dla Was, a Jego zasady Waszymi. Był wierny ideałom młodości do końca. Nieskazitelnie uczciwy i sprawiedliwy, bronił zawsze krzywdy ludzkiej i poświęcał własne zyski i korzyści interesom swoich podwładnych. Stójcie na straży Jego honoru i dobrego imienia. (…) Życzę Wam, byście mogli wywalczyć wolność Ojczyzny, pozostając sami wolnymi, by dane Wam było wychować nowe pokolenie ludzi silnych, uczciwych, sprawiedliwych…”.

Nie wiedząc o śmierci Alka, głęboko wierzyła do końca: „…przetrwamy, wrócimy, spotkamy się…”.

Pisali chłopcy w piśmie swej drużyny „Gniazdo”, gdy trwały jeszcze „słoneczne dni”:

„Matka, najwierniejszy przyjaciel — dobry duch… Gdy przyjdą chmurne chwile, otacza silnym ramieniem, czułą opieką, zagoi rany życia, da nowe siły i poprowadzi w trudu bezkrwawy bój… Szepnijcie cicho: — Mamusiu, Twój syn Cię kocha! — To jej wystarczy za wszystko”.

„Pomarańczowy styl”

Królewsko-Polskie Gimnazjum imienia Stefana Batorego — rówieśnik Polski niepodległej — rozpoczęło naukę już 1 września 1918 roku. W akcie erekcyjnym napisano: „…aby kształcąca się młodzież miała zawsze przed oczyma majestat Państwa Polskiego”. Do dziś przy ulicy Myśliwieckiej w Warszawie mieści się szkoła nosząca imię zwycięzcy spod Pskowa.

W maju 1989 roku uczestniczyłam w spotkaniu wychowanków Batorego, zorganizowanym przez inżyniera Zbigniewa Grzywaczewskiego, kolegę z klasy Alka, Rudego, Zośki, w pięćdziesięciolecie matury. Grono profesorów doktorów habilitowanych wszelkich specjalności wspominało szkołę z szacunkiem, entuzjazmem, zachwytem… Dyrektorów — Wiktora Ambroziewicza, Mieczysława Radwańskiego, nietolerujących lenistwa, lecz tolerujących różne światopoglądy…

(Dobrodziejstwa koneksji z Batorakami dane mi było doznać osobiście — w 1994 roku, gdy biło półwiecze wybuchu Powstania Warszawskiego, najświetniejszą ekspozycję mej wystawy Kamyk na szańcu przygotował u stóp Wawelu zespół… Muzeum Archeologicznego w Krakowie, działający pod świetnym kierownictwem prof. Kazimierza Radwańskiego — bratanka dyrektora i harcerza Pomarańczarni!).

Przywoływano nazwiska profesorów: polonisty Stanisława Młodożeńca, świetnego poety, autora hymnu szkoły (do którego muzykę skomponował wychowanek europejskiej sławy — Witold Lutosławski); Gustawa Wuttkego — genialnego geografa, botanika i historyka, który uczył, by „żyć dla Ojczyzny, a nie z Ojczyzny”. Jego synowie — Czarny Jaś i Mały Tadzio — będą walczyć w batalionie „Zośka” i staną się bohaterami książki Kamyka „Zośka” i „Parasol”… Obydwaj polegną…

Staliśmy długo przed żałobną litanią nazwisk wyrytych na tablicy w hallu szkoły…

Mówił Zbyszek Grzywaczewski:

— Pamiętacie? Janka Bytnara przezywaliśmy „Pawian”, bo był nieprawdopodobnie zręczny, „Papuas”, bo nosił bujne, jasne włosy, „Rudy” albo „Ruda piegża”, bo był piegowaty. Dawidowski miał przezwisko „Glizda”, bo był bardzo wysoki i szczupły. Zawadzkiego nazywaliśmy „Zośką”, bo był taki śliczny i dziewczęcy… Nikt z nas nie podejrzewał, co w nich drzemie, tak jak nikt nie podejrzewał, że Krzysztof Baczyński pisze wiersze…

— Ale matematyk słabiutki! Nie to co Bytnar! To był geniusz! — dodaje jedyny obecny na spotkaniu nauczyciel tamtych lat — Mieczysław Czyżykowski, zwany Czyżykiem.

„Cała Warszawa dwudziestą trzecią zna! Od Batorowskich chwil / Pomarańczowy styl — jest słynny na sto mil!” — zanucił harcmistrz Kazimierz Sułowski, znany warszawski adwokat, pieśń 23 drużyny zwanej od koloru chust Pomarańczarnią. To jedyna autentyczna nazwa nieprzywrócona przez Aleksandra Kamińskiego w powojennym wydaniu Kamieni. Pozostawił imię drużyny — Buki.

Harcmistrz Sułowski, który razem z Rudym zdobył najwyższy stopień — Harcerza Rzeczypospolitej — na obozie nad Wigrami w 1938 roku, ofiarował mi wielki dar: zachowane egzemplarze pisma drużyny — „Gniazdo”. Powielone, rozsypujące się kartki tętnią życiem. Rozmach, fantazja, żart, refleksja, uśmiech, praca, zaduma, pamięć historyczna.

„Wszystkich wzywam na harc ciężki o najwyższą nagrodę: honor 23” — pisał komendant Lechosław Domański, Zeus. Zaczynał się rok 1939.

Łuna myśli

Ziemio moja! Zasypana tęczami ptaków — pisze Krzysztof Kamil Baczyński w czerwcu 1939 roku, gdy są — jak powie jeden z nich — „gotowi do lotu”. Ziemio moja, krwią i ogniem płonąca — woła Krzysztof w inwokacji z września 1939.

Hanka Zawadzka, siostra Zośki, drużynowa sławnej przedwojennej Błękitnej Czternastki, położyła na stole kartki w kratkę zapisane ołówkiem. Pamiętnik brata.

„Wrzesień, spędzony na wspólnej wędrówce, przeżycia tak silnie działające na nas, wchodzących dopiero w życie, zostawiły nam wzajemne sympatie, zaufanie i zainteresowanie, które miało w latach wojny coraz to narastać i przerodzić się w uczucia najgorętszej przyjaźni — pisze Zośka. — Pierwsza zima wojenna, tak trudna dla wszystkich, zamieniająca nas w szklarzy, korepetytorów, widziała nas razem. (…) Zebrania z Zeusem pomagały w zajmowaniu wspólnego stanowiska i były zawiązkiem przyszłej wspólnej pracy. Opłatek u Janka z Leszkiem. (…) Rozmowy z Kamykiem u Zeusa i Glizdy. Wielkanoc 1940 roku — Zeus poznaje mnie z P. Jankiem i grupa cała zaczyna pracę, mało może ważną, lecz dającą poczucie pracy i przydatności”. Ta praca to łączność z więźniami Pawiaka, roznoszenie grypsów. Pan Janek — to harcmistrz Jan Rossman, potem twórca sławnej „Szkoły za lasem” — wielkiej kuźni wychowawczej — kursów dla harcmistrzów i podharcmistrzów.

Opowiadał mi Pan Janek:

— Chłopcy spotykali się przed kościołem św. Barbary, patronki podziemia. Msza w ozdobionej orłami polskimi kaplicy. Wyjazd do Zalesia czy Podkowy Leśnej, harcerska przygoda. Poczucie swobody i wolności… Pamiętam żarliwą dyskusję o artykule Mickiewicza z „Pielgrzyma Polskiego”, któremu poeta nadał przewrotny tytuł O ludziach rozsądnych i ludziach szalonych. Przewrotny, bo ci „szaleni” — to Rejtan, Kościuszko, legioniści Dąbrowskiego… Rudy mówił o wielkości takiego „szaleństwa”… Ono wyrażało się w katechizmie Szarych Szeregów:

„Życiem moim: Polska cierpiąca i walcząca. Wiarą moją: Polska zwycięska i triumfująca”.

Stał, taki drobny, niepozorny, pod potężnie szumiącymi drzewami i powtarzał z druhami: „Umiem walczyć… Umiem cierpieć… Słowo moje jest pewne… Na jego straży stoi honor Polaka!”.

Dziś — Jutro — Pojutrze. Dziś — sabotaż, jutro — powstanie, pojutrze — Polska.

Grupy Szturmowe Szarych Szeregów wchodzą od grudnia 1942 roku w skład Kierownictwa Dywersji Komendy Głównej Armii Krajowej. Zośka jest dowódcą warszawskich Grup Szturmowych, Rudy — hufca Sad. SAD — to skrót słów: sabotaż i dywersja.

„Od pierwszej chwili zabrał się do pracy z olbrzymią energią, miał prawo być dumny ze swojego »Sadu«. W(ielka) Dywersja wymagała więcej niż cokolwiek innego — pracy wychowawczej. On w nią wkładał bardzo wiele. Brał udział we wszystkich akcjach ostrych. Był dla nas wzorem żołnierza, a zarazem instruktora” — pisze o Janku Zośka.

To jest czas ich wielkiej, nierozerwalnej przyjaźni. „Wspólne noce na Agricoli i niejedna nad kreślonymi przez niego arkuszami — to coraz to lepsze wzajemne zrozumienie”. (Agricola — kryptonim tajnej podchorążówki, którą ukończyli w 1943 roku). „Przejście do GS związało nas ostatecznie i nierozerwalnie. Poprosiłem go od pierwszego dnia o pomoc i dawał mi ją do dnia ostatniego…”.

„Dążcie do naprawdę silnego zżycia”… — nawoływał Alek ukryty na wsi po sławnej „wojnie pomników”.

Mówi Pan Janek — hm. Jan Rossman:

— Praca podziemna, triumfalne działania w „walce wawerskiej”, słusznie nazwanej wojną warszawsko-niemiecką, wyrabiają odwagę, ofiarność, dokładność — i odpowiedzialność za los towarzyszy broni.

Ale nie tylko działają i walczą. Uczą się, ciężko pracują i myślą…

Harcmistrz Władysław Słodkowski (pseudonim w Szarych Szeregach „Kurant”) — który otworzył przede mną całe swe cenne archiwum już w roku 1978 — opowiadał, jak ich zwarte i działające od pierwszego roku okupacji „Koło Wzajemnej Adoracji”, czyli rodzeństwa Trzcińskich, zwanych Trzcinami, Masiukiewiczów, zwanych Masiukami, i Bytnarów typowały dla siebie nazwę: „Koło Entuzjastów”, „Nad poziomy”, „Przyjaźń i szczerość”, „Młody las”, „Przedwiośnie”, „Wzloty”… W końcu nazwali się skromnie i po prostu „Gromada”. Były w tej „Gromadzie” i wzajemne adoracje. O Rudym, który lekceważył panny, nazywając je „kozami” albo „au-au”, pisano: „…Zbierał ongiś laury gimnazjalne ze względu na żywiołową naturę w chudym ciele. Przyszedł i na niego kres. Straszna Monia złapała swoją ofiarę…”. Z Monią — Maryną Trzcińską — połączy Rudego pierwsze młodzieńcze uczucie…

— „Gromadą” władała młodość i radość życia — wbrew wszystkiemu. Nikt z nas jeszcze nie przekroczył dwudziestu lat — mówił mi Kurant. — Ciemna noc okupacyjna dopiero się zaczynała, ale my już widzieliśmy świt wolności i wymarzoną Polskę ideału. W naszych planach samokształcenia były takie tematy, jak: „Kultura a cywilizacja”, „Socjalizm a kapitalizm”, „Mój stosunek do Boga”, „Ewolucja we wszechświecie”, „Mój ideał społeczeństwa”, „Co to jest szczęście”…

Ta młodość nie myśli o zgliszczach, lecz łunę myśli poniesie — pisał Andrzej Trzebiński, ich rówieśnik, poeta, który zginie w ulicznej egzekucji…

Ta łuna bije z notatek i listów Alka, które trzydzieści lat przeleżały w kominie, by powrócić do tej, która je tam w 1944 roku ukryła, siostry Alka, Maryli.

„Na wskroś męski, niezłomny w swych decyzjach” — takim go widzi w walce Aleksander Kamiński.

A z notatek i listów Alka patrzy na nas twarz kogoś zupełnie odmiennego, człowieka dojrzewającego w czasie „grozy — ojczyzny mojej” (jak napisze Baczyński), miotanego rozterką, udręczonego dylematem — czy człowiek ma prawo odebrać człowiekowi życie?

Ojca zabili mu Niemcy. Matka w obozie. A w notatkach Alka powtarzają się słowa: „sumienie, spokój sumienia, utwardzanie sumienia. Czy jest sens, czy wolno nosić broń i bronić się wobec odpowiedzialności zbiorowej, i gdy inni jej nie noszą…?”.

54 pytania na zżółkłej kartce: „O co chodzi, o co walczymy? Zabicie — po co? dla broni? Czy męskością nazwiemy twardość serca? Czy jest sens postępowania jak w nowelce? Jak najwięcej rzutkości, inicjatywy, energii… Upojenie tym, co było, rozmarzenie tym, co będzie, a gdzie twarda rzeczywistość? Nie wolno ograniczać się do poznania tylko jednego stronnictwa czy ugrupowania. Obywatelskim obowiązkiem jest zapoznanie się w poszanowaniu dla przeciwnika ze wszystkimi kierunkami myśli politycznej polskiej: a) wychowanie obywatelskie, b) współżycie, c) kultura, d) nauczanie pracy zawodowej, społecznej, organizacyjnej…”.

I myśl o Jutrze. „Jakiego chcę, jakie być powinno, jakie jest teraz, a jakie będzie?”.

Pisał doń Zośka w maju 1942 roku, gdy Alek był na wsi:

„Zazdroszczę ci jednego, masz okazję w całkowitym oderwaniu i innej atmosferze przemyśleć i ugruntować swoje poglądy na szereg spraw, któremi bezpośrednio żyłeś w ostatnich czasach, i przejść od czynności i działania, często dyktowanych instynktem i tradycją, do roboty na dłuższą pomyślanej metę, której wartość będzie sięgała i rozwijała się w przyszłych warunkach naszego bytowania”.

Alek postanawia: „Wszystko pojęte jako przygotowanie, zaprawa do dobrej pracy i całego życia. (…) Wykorzystanie chwili, chwycenie okazji, by rozgrzane żelazo kuć na gorąco, by metal nie tracił na swej czystości i szlachetności, by coraz nowe i lepsze przybierał formy”.

To ich właśnie nazwał Jan Kott w recenzji z Kamieni na szaniec — „kondotierami nieświadomymi celu i sensu walki…”.

Ich młodość, mówiąc słowami Baczyńskiego, „w tej grozie była czysta”. Umieli się cieszyć, śmiać, śpiewać — powstawały wspaniałe, nierozerwalne przyjaźnie. Dzisiejsza młodzież też nie jest zła. Ona jest po prostu zagubiona. Ja odnalazłam swą drogę w gąszczu zawikłanego życia, a zawdzięczam to chłopcom z Szarych Szeregów.

Joanna Mortka, Tarnobrzeg, 1976

Ta opowieść o Nich zmieniła moje życie. Przestałam się bać być sobą.

Joanna Sekutowicz, studentka pedagogiki, Warszawa, 1993

Giną. To nie jest wyrównana walka… Więc — dlaczego? W imię jakich nadzwyczajnych celów poświęcają życie „i kiedy trzeba, na śmierć idą po kolei jak kamienie ręką Boga rzucane na szaniec”. Byli tacy jak my. Chodzili do szkoły, zdawali maturę (może się bali? — jak my). Nie wiedząc o swojej wielkiej próbie — polskości, odwagi, męstwa, próbie, którą przeszli z podniesioną głową. Czy dziś byłoby to możliwe?

Sylwester Brzuchacz, maturzysta, Liceum im. Baczyńskiego w Krakowie, 1994

Za mało dziś wierzymy w siebie, w swe własne siły. Za mało wierzymy w sens robienia czegoś wielkiego. Może też za mało współdziałamy ze sobą… Mam 24 lata i ciągle za mało odwagi. Rosną dziś młodzi ludzie, którzy zupełnie nie wiedzą, za kim iść… Książki Druha Kamińskiego są inspiracją do działania, myślenia i czucia, tak jak działali i czuli najwspanialsi Polscy Harcerze.

Witold Pietrusiewicz, Warszawa, 1996

Lektura obowiązkowa, którą czyta się z zapartym tchem, ze łzami w oczach. Książka, która na zawsze zostaje w sercu.

Niesamowite jest to, że w czasie tak smutnym, tragicznym była w Nich radość, miłość, siła przetrwania. Nie ma Ich. Odeszli. A jednak są. Żyją w każdym wrażliwym młodym człowieku. Pokolenie Rudych, Alków i Zosiek pokazało nam, co to jest honor, braterstwo, odwaga, przyjaźń…

Agnieszka Kowalska, uczennica Liceum im. Mickiewicza, klasa II, Ciechanów, 1996

Miłość

„Gdybyś odszedł, odeszłaby z Tobą moja lepsza część. Co zrobiłam dobrego, to przez Ciebie. Jesteś moim dobrem, moją rosą, moim deszczem, Moim Przyjacielem… Wczoraj, dzisiaj i jutro. Bez względu na to, co się z nami stanie…”.

Gdy Basia pisała te słowa, miała 18 lat. Był rok 1942. Wiosna. Ostatnia wiosna życia jej chłopca. Alka Dawidowskiego.

„Baśka! Dziękuję, że mam Ciebie!” — napisał.

Basię Sapińską odnalazłam dzięki jej ciotecznej siostrze — harcmistrzyni Dance ze Zdanowiczów Rossmanowej, adiutantce Zośki, żonie Pana Janka.

W domu Basi, otwartym na ogród róż, przez wiele wieczorów patrzyłam na jej szczupłe palce przesuwające się po ocalonych kartach z czułością, na jej delikatny profil, niezagasłą urodę.

Dwakroć zasypana w Powstaniu, wyniosła tylko te skarby. Jej listy, które Alek oddał o poranku 26 marca 1943 roku. Jego listy, które zachowała z najmniejszymi karteluszkami. I śrubę z tablicy niemieckiej, którą Alek odkręcił z pomnika Kopernika w lutym 1942. Jego Virtuti Militari za Arsenał. I mszyste bazie w małym pudełeczku. Przez pół wieku nie utraciły puszystości ni połysku.

Pisała w kwietniu 1942: „…nad wiosenną wodą rosną złoto-srebrne baźki, delikatne i pachnące”. W rok potem położyła mu takie na mogile.

Wszystkie pamiątki oddała na naszą wystawę Kamyk na szańcu… Dwa stosy listów. Alek do Basi. Basia do Alka.

Druga połowa roku 1942. Alek wyrwany z dni tętniących działaniami, skazany na roślinne bytowanie z przyrodą, pracuje ciężko w polu i ogrodzie, uczy się, czyta, czeka na Basię i pisze jej „filozofiołki”: „Obserwowałem burzę… Niszczy, łamie, psuje. Ale czy tylko? Po nawałnicy trawa się mocniej zieleni, drzewa szybciej rosną, przyroda odżywa, człowiek młodnieje. Lżej się oddycha, mocniej stąpa, choć za ruiną i wyrwą w zagonie serce płacze… W burzę walkę toczymy, w zmaganiu siły zwiększamy. A potem mamy spokój i rześki powiew mocy”.

Basia, młodsza o cztery lata, czuje się opiekunką swego „małego Chłopczyka”, „Syneczka”, dba, żeby chodził do dentystki („Twoja żona mi podziękuje, że nie ma szczerbatego męża”), a kiedy sama zachoruje — lamentuje: „Takie mnie nachodzą strachy, że się odkochasz… Żebym znała jakieś zioła na miłość, tobym Ci dała do wypicia… Twarz szara, nos zapuchnięty, wyglądam jak stara ciotka… Całuję Cię przez papierek, żeby nie zarazić…”.

„Nie bój się, mała zazdrośnico, bo nie masz o co — odpowiada pogodnie Alek. — Nos do góry, »stara ciotko«. Całuję Cię — bez papierka!”. W ogromnym, kilkunastostronicowym liście namawia Basię: „Staraj się pisać jak najwięcej na temat wszystkiego, co Cię interesuje. Staraj się swoje głębsze myśli jakoś konkretyzować, chwytać na gorąco i choć w punktach »na papier przelewać«. (…) Reasumując — chodzi o to, aby swe zdolności i zainteresowania rozwijać i kształcić, a nie czasami tylko je do lotu i na pokaz rozwijać. To nie tylko potrzeba, ale i obowiązek. Dług wobec Tego, który to nam dał, i wobec tych, wokół których żyjemy”.

Basia nie pozostaje mu dłużna. Znając kompleks Alka, który potrafi nazwać się „wekslem bez pokrycia”, osiemnastolatka radzi: „Musisz stać się panem siebie. Nie ma dnia bez zwycięstwa nad sobą! (…) Mały, czy Ty się codziennie modlisz? Trzeba z Bogiem rozmawiać. Wspominałam Ci kiedyś o modlitwie Kto się w opiekę, zobaczysz, jaka jest żywa i aktualna… Tak bym chciała, żebyś się nie czuł jak weksel bez pokrycia, jak bierny pionek w rękach swoich wad. Tak bym chciała, żebyś zwyciężył”.

Przed Bożym Narodzeniem aresztowano matkę Alka. Wigilię chciał spędzić sam, w mieszkaniu Basi. Na jego liście, który miał być ostatni, zachowała się rozgnieciona jagoda jemioły: „Sam znak, myśl o Tobie, myśl i pamięć Twoja mi wystarcza”.

1 stycznia późnym wieczorem Basia pisała pod wrażeniem przeżytego dnia: „Rano dobrotliwy księżulek i śnieg, śnieg, z lekka szumiący i ścielący przed nami biały dywan. A potem rozmowa o zaufaniu osobie kochanej. A potem echo przeżytych dni. Czuję dla Ciebie tyle tkliwości, że będę chyba płakać z głębi tej dobrej połowy duszy, która chce spojrzeć w oczy Twojej duszy… To kilka słów dla Ciebie na zakończenie starego, a na początek Nowego Roku 1943!”.

I to był ich rok ostatni.

Połączeni krwią

„W ożywioną ulicę niby piorun pada trzask pierwszych pistoletowych strzałów. Policjant wali się na chodnik…

W sekundę potem z ulicy wypada dwoma wężowymi skrętami auto gestapo. Szofer już usłyszał, już wie. Desperackim zwrotem chce wykręcić zamiast w Nalewki — na ul. Długą ku ul. Przejazd. Ale oto mignęło coś w powietrzu. Brzęk tłuczonego szkła i słup ognia strzela z szoferki…”.

Pierwszy opis akcji pod Arsenałem ukazał się na łamach „Biuletynu Informacyjnego” — pisma redagowanego przez Aleksandra Kamińskiego — już 3 kwietnia 1943 roku (w numerze 15–170). Barwny, obszerny, dynamiczny. I bardzo dokładny. Uczestnicy akcji zrelacjonowali Kamykowi wydarzenia natychmiast.

Widzimy Rudego — „skatowany w śledztwie, półprzytomny, wieziony na noszach po czwartym potwornym badaniu, w którym, jak i przedtem, nic nie powiedział…”. Widzimy dowódcę grupy granatniczej — Alka, jak „pada raniony w brzuch” — ale jeszcze dwakroć „rzuca granatem w atakujących Niemców”… I jak w niezwykłym utworze muzycznym — po burzy dźwięków — uciszenie i finałowy akord — nadziei: „Zadanie skończone. (…) W ucichłej, opustoszałej ulicy Długiej stoją głuche, zdziurawione na nowo kulami mury starego Arsenału. Sczezła woń prochu i spalenizny. Pachnie przedwiośnie…”.

Wiele razy odtwarzaliśmy tamte marcowe wydarzenia roku 1943 — u Matuli i Dusi, w tym samym mieszkaniu, skąd o ciemnym świcie 23 marca gestapowcy wyprowadzili Janka i Stanisława Bytnarów.

Mówi Duśka:

— 22 marca po obiedzie — wypadam do swoich zajęć — na komplet. Ojca całuję, Jankowi macham. Nigdy nie wiadomo, kiedy się kogoś najbliższego widzi po raz ostatni. Mama jest poza Warszawą, prowadzi tajne nauczanie. Wracam wieczorem, tramwaj psuje się na placu Trzech Krzyży. Dzwonię do ojca, że spróbuję biec, żeby zdążyć przed godziną policyjną! — Ani się waż! — krzyczy. — Jest Szucha po drodze, przenocuj na Hożej. Świadkiem tej rozmowy jest nasz sąsiad Staszek Bukowski, który grywa z ojcem na skrzypcach. 23 marca rano wpada na Hożą. — Byli! W mieszkaniu kocioł! — Biegnę do Zośki na Koszykową. — Wzięli ojca i Janka! A na rano jest wyznaczona u nas zbiórka. Alarm działa błyskawicznie. Jednego z kolegów udało się zawrócić już w alei Niepodległości. Nikt nie wpadł.

Mówi Matula:

— Alek wziął mnie w ramiona. „Mamusiu! Odwagi, odwagi!” — I był przy mnie drugiego dnia, trzeciego…

PAMIĘTNIK ZOŚKI: „To straszna była dla mnie chwila. Coś się urwało, skończyło… Lecz łzy w oczach powstrzymywała natychmiast myśl: jeszcze nie koniec, jeszcze jest szansa, dziś jeszcze atakujemy samochód i odbijamy Janka”.

HARCMISTRZ LEONARD BURA, harcerz Chorągwi Wielkopolskiej, żołnierz Armii Krajowej, więzień Pawiaka, a po wojnie więzień łagrów, odnaleziony w Poznaniu opowiadał mi do filmu telewizyjnego Rudy, Alek, Zośka o dniu 26 marca 1943 roku:

— W nocy z 25 na 26 marca śniła mi się moja matka. Uśmiechnięta. Witająca. Ten sen natchnął mnie nadzieją, że przetrwam trzecie przesłuchanie, gdy nas znów zabiorą na Szucha. Kazali mi wziąć nosze, na których leżał młody chłopak o szaroziemistej cerze, z grymasem bólu. Nie otworzył oczu.

Na Szucha tłukli mnie pejczem, opasły esesman walił pięściami jak łopaty w twarz. Kiedy nas wyprowadzali, znowu ja niosłem nosze z chłopakiem, ręce miał pogruchotane, spuchnięte. Jęknął. Jeszcze żyje… Z rozbitej twarzy i nosa kapie mi krew na jego bezwładne nogi… Porusza się i szepcze niewyraźnie: — Teraz jesteśmy połączeni krwią…

Przez całą drogę na Pawiak usiłowałem blaszką od buta rozciąć linkę plandeki. Uciekać, choćby to miała być śmierć.

Nagle samochód hamuje. Rzuca nas o ścianę. Strzały. Płomienie i dym. Jeden z Niemców celuje w nas rozpylaczem, ale zanim pociągnął spust, pada, skoszony strzałem. Szarpię płonącą plandekę — skaczę, przedostatni. Skatowany chłopiec czołga się za mną…

Dopiero z Kamieni na szaniec, które dotarły do mnie, kiedy byłem już w partyzantce AK na Lubelszczyźnie, dowiedziałem się, komu zawdzięczam życie i kogo dźwigałem na noszach…

Mówi Matula.

Przerywając. Bo choć minęło tyle lat, dla matczynego serca nie ma przedawnienia:

— Przyszli po mnie wieczorem. Pamiętam Sema, Kołczana i Zośkę. Prosił na wszystko, żebym nie płakała. Dał mi jakieś krople…

Mieszkanie profesora Gustawa Wuttkego, który tak się zachwycał Jasia zeszytami z geografii… A ta biała mumia w bandażach — to Jaś. Nachyliłam się nad pokrytą skorupą zakrzepłej krwi głowiną. — Syneczku, co cię boli? — Poruszył jedynym palcem, niezgruchotanym, i próbował się uśmiechnąć: — Tylko ten palec, mamusiu! — I szybko dodał: — Tatuś żyje!

Nie płakała. — Dzielna mamusia! — powiedział do Zośki, gdy go pożegnała, kładąc krzyżyk na pobitej głowie. Jak zawsze.

Opowiada Jan Rossman — Pan Janek:

— 30 marca to wtorek — pamiętam, byłem u Janka w trzecim już mieszkaniu. Cierpiał straszliwie. Tadeusz go nie odstępował. Gdy tylko gdzieś odszedł, Janek szeptał niespokojnie: — Gdzie Zośka? — Zapadło postanowienie — musimy go przewieźć do szpitala. Zdobyłem miejsce na Płockiej. Ci, którzy go przyjęli, ryzykowali życiem. Pobiegliśmy jeszcze z Zośką dzwonić o ratunek do profesora Hartwiga. Telefon milczał. Kiedy wróciliśmy, portier powiedział cicho: — On nie żyje! — Było późne popołudnie. Wieczorem, u mnie na Sułkowskiego, gdzie w ogródku leżała zakopana tablica zdjęta z pomnika Kopernika — spotkał się Zośka ze Stefanem Mirowskim i Czarnym Jasiem Wuttkem. Siedzieliśmy całą noc. Zośka sięgnął po tom Słowackiego. Szukał wiersza Testament mój.

Mówi Matula:

— Nie miałam żadnej wiadomości. Odważyłam się pójść do państwa Zawadzkich. Drzwi otworzyła mi Hania. Krzyknęła: — I Alek też umarł!

Ta jedna literka „i” powiedziała mi o śmierci dziecka. Odeszli jednego dnia.

4 grudnia 1943 roku, w dniu swoich imienin, Basia pisała do Alka: „O Boże! Może gdybym się modliła, to straszne nie stałoby się? Tego dnia miałeś taką śmieszną, opadającą na oczy czuprynkę. (…) Potem — oczekiwanie na Ciebie, niepokój… I Ziutek, i ulica, deszcz… — A właściwie gdzie my idziemy? — Do szpitala!… Twoje oczy i usta! Musiałam się zmienić na twarzy, bo pytasz — czy jestem taki zmieniony?… Nie — podobnyś do Mamusi. Nawet Cię nie pocałowałam na dzień dobry… Kochany! Uśmiechałam się i mówiłam jakieś słowa, ale myśli były pozabijane, nieczułe… Kochany! Ostatnia rozmowa… ostatnia rozmowa… Pamiętasz, jak powiedziałeś: — Ja mam swojego fijołka! — A ja wielkiego fijoła!… A potem głaskałeś, jak zwykle, moje usta… Miałeś taki niespokojny, urywany oddech… Jeszcze się umartwiałeś, że ręce Ci nieładnie pachną… Kochany, ręce Twoje pachniały miętą… Pocałowałam Cię w czoło i w drzwiach posłałam Ci pocałunek, Ty pokiwałeś mi ręką z tym Twoim smutno-bolesnym uśmiechem… Serce umierało z przerażenia…

Patrzę na Twoją fotografię. Takiś na niej wesoły. Kochany. Nigdy Ci nie mówiłam o miłości, może dlatego, że Ty też nic nie mówiłeś… Byłeś w każdej mojej myśli. Widzę Ciebie… Słyszę Twoje kroki… Kocham Cię”.

Miłość i żałoba

Podczas kwietniowych świąt Wielkanocy roku 1943 we dworze Szczęsne pod Grodziskiem Tadeusz Zawadzki napisał swój pamiętnik-relację i przekazał ją Aleksandrowi Kamińskiemu. Nadali jej z Rossmanem tytuł: Kamienie przez Boga rzucane na szaniec. Kamyk chciał zmienić na Życie i śmierć.

Pamiętnik dwunastoletniej Ewuni Kamińskiej:

„1 maja 1943 roku wyprowadziłam się do mojej cioci w Piastowie. Znów razem. Tam też wkrótce przyjechał tatuś. Dyktował mamusi nową współczesną historię — Kamienie na szaniec”.

Piastów. Tu Janek chodził do szkoły. Tu — w 1953 roku uwięziono uczniów mojej klasy za lekturę zakazanej książki — Kamienie na szaniec. Po długich poszukiwaniach odnalazłyśmy w marcu 1990 roku z córką Kamyka, panią profesor Ewą Rzetelską-Feleszko, tę niepozorną oficynkę przy ulicy Gałczyńskiego 44 na pograniczu Piastowa i Pruszkowa, gdzie Kamyk rzucał słowa jak gawędę przy harcerskim ognisku: „Posłuchajcie opowiadania o Alku, Rudym, Zośce…”.

Opowiadała mi druhna Janina Kamińska:

— Olek dyktował, ja pisałam odręcznie. Książka powstawała błyskawicznie. Ale czasem zamierał mu oddech, drżał głos, przerywał… Nie mógł dyktować opisu przesłuchań Rudego. Czasem przerywał nam alarm — policja w sąsiednich domach!

Pisał do mnie Druh Aleksander Kamiński na miesiąc przed swoim odejściem — 14 lutego 1978 roku — a jest to JEDYNY dokument, w którym autor mówi, w jakim napięciu tworzył książkę, która tyle pokoleń uczy braterstwa i służby:

„…gdy pisałem Kamienie. To przecież pisałem o zaprzyjaźnionych ze sobą chłopcach. Więc gdy zdecydowałem pisać — dokonałem tego w ciągu kilku dni, może tygodnia? Odczuwałem to tak, jakbym był medium, przez które wypowiada się jakaś wielka siła, siła podstawowych wartości. I zawsze miałem poczucie, że nie jestem autorem Kamieni, lecz tylko pośrednikiem w ich przekazaniu.

Proszę wybaczyć te naiwne wyznania sprawcy sagi, który był wrażliwy bardzo na Pieśń o Rolandzie, Słowo o pułku Igora itp. — jestem historykiem. Wszystko to się splątało, stopiło: miłość i żałoba po poległych chłopcach, jakieś wizje podstawowych wartości i chęć dania im wyrazu, poetyka sag…”.

Pierwsza wersja Kamieni pojawiła się w sierpniu 1943 roku. Czy widział ją jeszcze Zośka? Nikt nie pamięta.

Płomienie harcerskich pochodni spływały od lasów ku granitowej płycie, łamały się blaski ognia: „W tym miejscu 20 VIII 1943 r. w walce z hitlerowcami oddał swe życie za Polskę Harcerz Szarych Szeregów, Dh harcmistrz podporucznik Tadeusz Zawadzki »ZOŚKA«…”.

Kończył się coroczny rajd w Sieczychach. Nocą siedzieliśmy w kręgu wokół ogniska. Wiatr szedł sosnami. Rozwiewał siwe włosy Bogdana Deczkowskiego — „Laudańskiego”, żołnierza plutonu „Alek” kompanii „Rudy” batalionu „Zośka”. Miał nam opowiedzieć, jak to się stało. Od akcji minęło lat czterdzieści i trzy. Nie mógł. Długo trwała cisza. Tylko gałązki jałowca trzaskały w ogniu.

— Z okna padł strzał… Tylko jeden… I tylko jedna postać skręciła się półobrotem… waląc ciężko na plecy… Nachyliłem się… To był Tadeusz… Nadbiegł Andrzej Romocki — Morro, dowódca akcji, w Powstaniu dowódca naszej kompanii… — Zośka! — krzyknął. — Zośka!… Patrzyłem w oczy Tadeusza, błyszczące, ale nieruchome… Czy naprawdę nigdy już nie poprowadzi nas do boju?

1 sierpnia 1944 na barykadach powstańczych Warszawy stanął batalion „Zośka”. Kompania „Rudy”. Pluton „Alek”. Po Srebrny Krzyż Virtuti Militari i dziesiątki krzyży białych, brzozowych.

Nam jedna szarża — do nieba wzwyż

i jeden order — nad grobem krzyż

— powie Baczyński.

Kiedy kompania „Rudy” przebijała się z płonącej Starówki ku Śródmieściu i zagubiła się w chaosie i ruinach Bielańskiej, Andrzej Romocki — Morro zaczął wołać przejmująco: — RUDY! RUDY! — Chłopcom się zdawało, że Janka Bytnara przyzywa na pomoc.

Wiosną 1988 roku znakomity historyk, prof. Janusz Tazbir, ogłosił w „Polityce” esej Kamienie milowe polskiej świadomości, podając listę dzieł, które w jego ocenie „bądź to najlepiej ukazują umysłowość oraz postawę wielu milionów Polaków, bądź też wywarły szczególny wpływ najpierw na losy ich państwa, a następnie na uporczywe dążenie do niepodległości”.

„Kamienie milowe” XIX stulecia to — pieśń Jeszcze Polska nie zginęła, Pan Tadeusz, Księgi narodu i pielgrzymstwa polskiego, Trylogia.

Z dzieł wieku XX na honorową listę wpisał prof. Tazbir jedną jedyną książkę — Kamienie na szaniec — „opowieść o tragicznych, pozbawionych jakichkolwiek happy endów, losach narodowych diamentów, wystrzelonych w walce o niepodległość…”.

Leżą teraz, przysypani ziemią, już na zawsze dwudziestoletni. Moi rówieśnicy, którzy umieli pięknie żyć i pięknie umierać. Odgarniajmy ziemię, ocalajmy pamięć o Nich, odnajdujmy tych, którzy przeżyli. Niech nam pomogą odnaleźć własną drogę we własnym kraju.

Ewa Szulik, licealistka, Rybnik, 1981

Kończę 18 lat. Tak się złożyło, że przyjdzie mi spędzić najpiękniejsze lata w Polsce kryzysowej, skłóconej, rozhisteryzowanej. Nienawidzę tego naszego grajdoła, a jednocześnie jestem dumna z jego historii i rogatej duszy. Już jako dziewczynka w podstawówce nie mogłam nadziwić się, dlaczego bohaterowie Kamieni na szaniec tak się narażali. To było niewyobrażalne — walczyć i ginąć, jeszcze w dodatku wytrzymywać katusze przesłuchań. Teraz jednak wiem, że to po prostu problem czasu i dojrzałości. I — gdyby zaistniała konieczność — ja chyba też poszłabym w ich ślady. Nie lubię — jak oni — górnolotnych słów, deklaracji, uduchowionych haseł. Patriotyzm nie polega na przekrzykiwaniu się, kto mocniej Polskę kocha. Rzecz w tym, aby po cichu, z zaciętymi zębami, nieco pochylonym karkiem, ale z podniesioną głową żyć w niej i nie uciekać.

Maria Nowacka, uczennica Liceum im. Karola Marcinkowskiego, Poznań, 1990

W rocznicę Ich śmierci palimy znicze i czcimy Ich pamięć. Cieszymy się, kiedy możemy spojrzeć w Ich twarze — takie młodzieńcze, radosne, tak często uśmiechnięte… Już na zawsze zostaną młodzi — ale czy nie będą coraz dalsi? Tak mało się o nich mówi, pisze, w telewizji oglądamy amerykańskich gangsterów i polskich narkomanów, ale nie Rudego, Zośkę, Alka, Floriana Marciniaka…

Chciałbym umieć kiedyś napisać o nich tak pięknie — żeby przyszli do nas — żywi. A kiedy dorosnę — chciałbym być do nich podobny. I nigdy nie przyniosę wstydu nazwisku.

Adam Marciniak, uczeń klasy VII Szkoły im. Szarych Szeregów z Poznania, 1993

Ta niezwykła książka, tak często mówiąc o śmierci, zarazem tak wiele, tak mądrze mówi przede wszystkim o ŻYCIU.

Beata Muszyńska, studentka Wydziału Prawa UW, 1993

Przez tyle wieków ONA nas nie zawiodła i Ci, którzy byli w Jej wiernej służbie. Chcemy — jak Oni — dbać o Nią i kochać Ją. Te uczucia są w nas, trzeba je tylko obudzić…

Uczniowie V Liceum im. Żeromskiego w Gdańsku, 1995

Szańce w życiu są zawsze potrzebne. „Oni życiem wskazali nam kierunek” — powiedział Zośka po śmierci Alka i Rudego. Powtarzamy te słowa, przyjmując imię Powstańców Warszawy.

Klasa I Zespołu Szkół Zawodowych w Mińsku Mazowieckim, 1995

Myślę, że obecnie też potrzebna jest taka odwaga, jaką miał Rudy, aby przezwyciężyć to zło, jakie teraz w Polsce mamy.

Barbara Majerczak, Liceum im. Żeromskiego, Krościenko, 1996

Jacy byliby, gdyby przeżyli? Czy zrealizowaliby marzenia, o których mówił Rudy, który chciał pchnąć z zacofania tę bryłę nad Wisłą? Sprawdzili się nie tylko w walce, gdzie towarzyszy emocja i świadomość wspólnego zrywu. Przecież Rudy przez te trzy okropne dni gestapowskiej katowni był sam. Nikogo nie zdradził. A jego koledzy? Przecież wiedzieli, że ryzykują swym życiem, byle go ocalić. Nasze wybory nie są tak dramatyczne. Ale i my wybierać musimy.

Marek Stanworowski, Wrocław, 1996

Ja o Nich myślę jak o moich przyjaciołach, którzy ciągle istnieją gdzieś, i wierzę, że oni wiedzą, że my też zrobimy wszystko dla Polski. Prosto, zwyczajnie, jak trzeba.

Aneta Piskorz z Gorzkowic, lat 16, 2002

Moją dewizą, moim credo, są słowa Aleksandra Kamińskiego: „Bo nie dość jest myśleć i chcieć o Polsce i dla Polski. Trzeba samemu reprezentować Polskę”. Boli mnie, że pod tym trafnym zdaniem nie może się jeszcze podpisać każdy Polak, ale jestem optymistką i mam nadzieję, że kiedyś to nastąpi. Niedawno skończyłam studia. Gdy przeczytałam Kamienie na szaniec — ta książka zmieniła całe moje życie. I za to muszę podziękować wszystkim chłopcom i dziewczętom z Szarych Szeregów i tym, którzy popularyzują tę „niepopularną” dziś tematykę.

Karina Borula, Stargard Szczeciński, 2004

Warto żyć dniem dzisiejszym, ale zawsze mając w sercu przeszłość. Ale nie chodzi o to, żeby tylko wspominać i wzruszać się. Ona ma budować nasze życie. To Krzyś Baczyński powiedział: „Trzeba nam teraz umierać, by Polska umiała znów żyć”. Są wśród nas jego towarzysze broni, wspaniali Polacy, którzy pokazali, że umieją za Polskę walczyć i dla niej żyć. My nie musimy pięknie umierać jak oni, ale możemy pięknie żyć — za nich.

Anna Strzelec, prawniczka z Chorzowa, 2005

Kamienie na szaniec są moją ukochaną książką i mają szczególne miejsce w moim sercu. Gdy czytam — żyję życiem bohaterów. Oni są moim ideałem, moją opoką, siłą i drogowskazem w życiu.

Hanna Kniołek, harcerka Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej, Poznań, 2005

Niedługo skończę 17 lat. To przecież taki „powstańczy” wiek. Tylu wspaniałych ludzi, kwiat polskiej młodzieży stanął murem w obronie swojego miasta, dając dowód, że jeszcze Polska nie zginęła. Z całego serca podziwiam Powstańców, tysiące bezimiennych bohaterów do ostatniej kropli krwi walczących i wierzących w Polskę. Jaka szkoda, że tak wielu z nich nie doczekało wolności, na pewno mogliby wpłynąć na losy Polski, przekazując dzieciom i wnukom wspomnienia i ideały tak ważne w dzisiejszym świecie, gdy często wartość człowieka ocenia się nie po tym, jaki jest, ale po tym, ile ma pieniędzy. Bohaterowie Szarych Szeregów i Powstańcy Warszawy będą dla mnie zawsze wzorem, od nich się uczę szacunku do Ojczyzny i patrzę na swój kraj jak na coś najcenniejszego w świecie.

Aleksandra Wierzba, Warszawa, 2008

A oni wciąż żyją jak prawdziwi Przyjaciele, którzy wskazują drogę i wspierają. I to w każdej dziedzinie życia — dzielą się swoimi przemyśleniami dotyczącymi kwestii moralnych, wytrwałością i zaangażowaniem motywują do edukacji, są punktem odniesienia w moich zmaganiach dwudziestolatki wchodzącej w dorosłe życie. Często w różnych sytuacjach zastanawiam się, w jaki sposób oni by postąpili, co by mi poradzili?

Agata Bogiel, studentka skandynawistyki, Gdynia, 2009

Dla mnie te czasy opisane w Kamieniach to nie prehistoria, ale czas z twarzami wspaniałych ludzi, których się zna, z którymi przeżywa się rozterki duchowe, dramaty, porażki, ale i raduje z sukcesów i powodzenia. Piszę ten list z potrzeby serca, jak Druh Kamyk swe książki. I wraca mi pytanie — jaka Polska by była, gdyby oni z nami byli? Myślę jednak, że dzielnie sekundują nam z góry i z troską patrzą na Ojczyznę, którą tak ukochali i za której wolność oddali swe życie.

Maria Teichert, Warszawa, 2011

To my, młodzi ludzie, musimy pielęgnować pamięć o losach naszych bohaterów. Chciałabym, aby moi rówieśnicy czuli się współodpowiedzialni za pomnik historii zostawiony przez tych cichych, a wielkich bohaterów. Byli w naszym wieku, a dokonywali czynów, na które dziś większość z nas niestety by się nie zdobyła. Po przeczytaniu książek Druha Kamińskiego zdałam sobie sprawę z tego, jak ważna jest dla mnie polskość. Być może kiedyś uda nam się nieść Polskę i w sercu, i na ustach.

Klaudia Szulta, uczennica Liceum im. Marszałka Piłsudskiego w Gdyni, 2012

Od sześciu lat pasjonuję się historią Państwa Podziemnego. Od sześciu lat poznaję bohaterskie czyny młodych ludzi, a wszystko to zawdzięczam właśnie Rudemu, Alkowi i Zośce, którzy pomogli mi odnaleźć cel w życiu i pokazali, że można pięknie żyć. Mam lat 18, nadal prowadzę pamiętnik w formie listów do Zośki, Alka, Rudego. Kiedy mam gorszy dzień i nie mogę znaleźć siły, czytam fragmenty Kamieni. Czuję się silniejsza, pełna ideałów, honoru, Ojczyzny i Boga. Odnalazłam siebie sprzed lat, która podnosi grosik z ziemi, dlatego że jest tam Polski orzełek. Zbliża się 70. rocznica Akcji pod Arsenałem. Czy to nie piękne, że mimo 70 lat, mimo że dzieli nas czas, oni nadal są wśród nas? Jestem w grupie historycznej w moim III Liceum w Gdyni, która nazywa się Bractwo Poszukiwaczy Pereł, bo wyszukujemy perły historyczne i dbamy o ich pamięć. W 70. rocznicę poprowadzę w szkole wykład o historii Akcji pod Arsenałem i jej bohaterach, bo ich imion nie można zapomnieć.

Weronika Ofierska, Liceum im. Marynarki Wojennej Rzeczypospolitej, Gdynia, 2013

Posłuchajcie opowiadania o Alku, Rudym, Zośce

i kilku innych cudownych ludziach,

o niezapomnianych czasach 1939–1943 roku,

o czasach bohaterstwa i grozy.

Posłuchajcie opowiadania o ludziach,

którzy w tych niesamowitych latach

potrafili żyć pełnią życia,

których czyny i rozmach

wycisnęły piętno na stolicy

oraz rozeszły się echem po kraju,

którzy w życie wcielić potrafili

dwa wspaniałe ideały:

BRATERSTWO I SŁUŻBĘ.

SŁONECZNE DNI

W jednej z dzielnic warszawskich było środowisko młodzieży harcerskiej, które umiało stworzyć atmosferę i warunki, w jakich młodzież czuła się dobrze, pragnęła sama kształcić swe charaktery, sama sobie stawiała cele i sama czyniła wszystko, co w jej mocy, by te cele osiągać.

Jednym z zespołów tego środowiska był zespół Buków2, nazywany tak od częstych wypraw leśnych, jakie czynił rokrocznie. Zespół Buków, do którego należeli Alek* i Rudy*, był zespołem udanym. Było w nim to, co stanowi o sile i prężności każdej gromady: duch zespołu, koleżeństwo i ciągła aktywność; czyn jeden po drugim, i rozmach, i radosny uśmiech. W lecie i w zimie, w czasie długich wakacji i w czasie krótkich dni świątecznych zespół ruszał w dalekie góry, nad odległe jeziora lub w pobliskie lasy i niedalekie pola.

Alek był dryblasem. Wysoki, szczupły, o niebieskich oczach i płowej czuprynie, ciągle się uśmiechał, mówił szybko, wymachiwał rękoma i przy byle okazji wpadał w zachwyt.

Wpływom zespołu Buków zawdzięczał nabywanie pewnej właściwości charakteru, bardzo mu obcej: chłodnego panowania nad sobą w chwilach ważnych. Kiedyś na wsi, gdzie Alek przyjechał na parę dni, syn gospodarza, rąbiąc drzewo, uderzył się siekierą w nogę. Krew silnie popłynęła na zieleń trawy. I, jak często w takich wypadkach, całe wystraszone otoczenie straciło głowę. Ktoś krzyknął wylękły, ktoś uciekł do pokoju, żeby nie widzieć krwi, paru domowników biegało bezradnie po domu, bezsensownie szukając wody, waty. Alek jeden z całego otoczenia zareagował całkowicie odmiennie niż inni: znikł mu z twarzy wyraz niefrasobliwego roztrzepania, zbiegły się brwi nad oczyma. Po chwili był już przy skaleczonym, naciskając silnie kciukiem miejsce powyżej krwawiącej mocno rany.

— Panno Basiu — zwrócił się do wystraszonej, stojącej bezradnie dziewczyny — widzi pani, już w porządku. Proszę wziąć ten płaski kamyk, wymyć go i przynieść mi razem z ręcznikiem. Zrobimy opatrunek uciskowy.

Gdy to mówił — mówił spokojnym, naturalnym głosem. Z twarzy znikało skupienie i pojawił się znów uśmiech.

A Rudy? Rudy miał piegowatą twarz i rudawe włosy. Cała istota Rudego ześrodkowała się w jego oczach i czole, odzwierciedlając wybitną inteligencję. Uzupełniający charaktery ludzkie zespół Buków — ten sam, pod którego wpływem roztrzepany uczuciowiec Alek stawał się opanowany i skupiony — zespół ten urodzonego intelektualistę Rudego ściągał do konkretów przyziemnego życia. Przy czym owo przyziemne życie uosobione zostało w postaci… kucharstwa. Mianowicie na każdej wycieczce, na każdej wyprawie, na każdym obozowisku Rudy był kucharzem Buków. Co się biedak w początkach kucharzowania nacierpiał — nie warto opisywać. Warto natomiast stwierdzić, że po pewnym czasie potrawy przyrządzane przez Rudego przestały denerwować i śmieszyć, zaczęły zastanawiać, a wreszcie zdumiewać.

— Bracie — mówił poważnie Zeus3, wódz Buków — świetnie gotujesz! Masz wyjątkowy talent kucharski.

Było to w pierwszym okresie przyglądania się Zeusa Rudemu. Toteż Zeus — harcmistrz Leszek Domański — zauważył tylko część prawdy: ujawniony talent kucharski. Istota Rudego była inna. To nie był chłopiec o talencie kucharskim. Był to chłopiec o dużej, wszechstronnej skali talentów w ogóle, ale ujawniło się to dopiero z biegiem lat. Na razie nikt tak wspaniałego nie piekł na patyku chleba (tak, tak — chleba na patyku, to nie jest omyłka zecera!), nikt tak świetnie nie smażył płotek na oleju, żadna kasza hreczana nie potrafiła się zmierzyć z kaszą Rudego. A już zupełnie magicznym zjawiskiem wydawało się Bukom to, gdy kiedyś Rudy ugotował świetną zupę… z pokrzyw!

To jednak, co zdecydowało o popularności Rudego w zespole, nie miało nic wspólnego z kucharstwem. To coś oparte było na talentach artystycznych Rudego i na jego zamiłowaniu do majsterkowania. Pewnego razu obmyślił Rudy oznakę dla zespołu Buków. Cyfra 23 w trójkącie, wycięta w jasnym metalu, na pomarańczowym tle małej sukiennej podkładki. Cały zespół Buków był zachwycony estetyką oznaki, dyskrecją odcieni, delikatnością rysunku. Pobudzony zachwytem kolegów Rudy zmajstrował sztancę i własnoręcznie odbił nią tyle oznak, ilu członków liczył zespół Buków.

— Ja ci mówię, przejdziesz do historii sztuki — klepał protekcjonalnie Rudego po ramieniu gruby Andrzej Zawadowski4.

— A ty, Alek — ciągnął dalej tenże sam Andrzej Grubas — musisz się zabrać do skomponowania oznaki narciarskiej dla Buków.

Alek bukowej oznaki harcerskiej nie skomponował nigdy, chociaż był najlepszym narciarzem zespołu. Narciarzem narwanym, narciarzem niepokojącym rodziców i Zeusa, narciarzem, którego nigdy nie zadowalały łagodne stoki i uczęszczane tory. Narciarzem, którego niespokojny duch ciągnął w wysokie góry, na nowe i samotne szlaki.

Ten niespokojny duch narciarski był tylko cząstką osobowości Alka, która cała była niespokojna, spragniona niecodzienności, stęskniona do nadzwyczajności.

Zresztą tęsknota Alka do niecodzienności, do czynów przekraczających wyobraźnię i możliwości przeciętnego człowieka, była taka sama jak tęsknota wszystkich jego kolegów — Buków. A może nie tylko Buków? Może jest to tęsknota każdej młodości? Ta tylko różnica zachodziła między tęsknotami dziesiątków tysięcy młodych serc a tęsknotami do niecodzienności Buków, że Buki umiały się zdobyć na wcielenie wielu swych marzeń w czyn.

Istniała w Warszawie szkoła, dobra szkoła. W stolicy nie brak było doskonałych szkół. I ta była właśnie jedną z nich. W szkole tej pracował właściwy zespół nauczycielski. Gdy piszemy „właściwy” nauczyciel, mamy na myśli człowieka, który posiada umiejętność zachęcania i wdrażania uczniów do samokształcenia. Tę właśnie właściwość miała większość nauczycieli gimnazjum imienia króla Stefana Batorego5.

Czy to się wyda dziwne, jeśli podamy do wiadomości, że nauczycielem geografii w gimnazjum i liceum Stefana Batorego był pan profesor Domański, przez część uczniów zwany Zeusem? Mianowicie przez tę część uczniów, która należała do zespołu Buków. Co prawda, pan profesor Leszek Domański był dopiero drugi rok nauczycielem i liczył sobie zaledwie osiem lat więcej niż uczniowie klasy, której był wychowawcą. Chociaż tak było i chociaż zespół nauczycielski gimnazjum im. Batorego był zespołem ludzi światłych, cały korpus profesorski miał jednomyślnie profesorowi Domańskiemu za złe, że wprowadził zwyczaj zwracania się do siebie części uczniów przez — ty. Oczywiście nie na lekcjach, tym niemniej jednak… Korpus nauczycielski „wyraźnie to DZIWACTWO dezaprobował i ostrzegał kolegę Domańskiego przed niebezpieczeństwem zbytniego spoufalenia się z młodzieżą”.

Właśnie w tej chwili wychodzi gromadka chłopców i ich nauczyciel na ulicę. Lekcje się skończyły. Idą powoli, rozmawiają.

— Słuchaj, Zeus, idziemy dziś na Burzę nad Azją czy na Dziesięciu z Pawiaka? — pyta Alek.

Alek jest wielbicielem kina. Profesor Domański również. Kilka razy w miesiącu chodzą razem do kin.

— Zeusie kochany — wtrąca się Czarny Jaś6 — pożycz mi głowę Indianina wyrzeźbioną w orzechu kokosowym, którą przywiozłeś z Ameryki. Jest mi bardzo potrzebna — chcę sobie zrobić podobną z huby.

Ponieważ dzisiejsza lekcja profesora Domańskiego obracała się wokół spraw Yellowstone Parku w Stanach Zjednoczonych7, rozmowa schodzi na Yellowstone Park. Ktoś stawia parę pytań dotyczących parku narodowego w Tatrach. Zeus odpowiada. Andrzej Grubas, zaperzony, nie zgadza się z poglądami profesora. Cała gromadka staje na ulicy, chłopcy gestykulują, śmieją się i znów poważnieją. Przechodnie uliczni, szybko wymijając gromadkę, nie zauważają jednego z dziwactw profesora Domańskiego: kończenia lekcji na ruchliwej ulicy miasta.

Są w kraju domy rodzinne, w których istnieją warunki dające możność zdrowego rozwoju psychicznego i fizycznego zarówno rodzicom, jak i dzieciom. W domach tych jest wystarczająca skala zarobków, bez których jakże trudno o normalne ludzkie życie. Jest także harmonia wśród członków rodziny, oparta na wzajemnej dobrej woli i ustępliwości. Jest pewien poziom kulturalny, umożliwiający udział w przeżyciach całego świata i w dorobku przeszłych pokoleń. Jest wreszcie specjalna atmosfera, którą trudno określić, a którą poznaje się tylko po skutkach: poszczególnych członków rodziny łączy mocna więź, dom jest ostoją i otuchą, dodaje odwagi, zapewnia spokój.

Takimi właśnie dobrymi domami rodzinnymi były domy Alka i Rudego. Ojcowie każdego z nich byli ludźmi biorącymi czynny udział w życiu społecznym. Matki obu chłopców były kobietami życzliwymi i mądrymi. Oba te domy nie znały się jednak, nie utrzymywały ze sobą stosunków. Dom Alka był domem kierownika fabryki. Dom Rudego8 — to dom inteligencki pierwszego inteligenckiego pokolenia. Ojciec Rudego był pierwszym w swej chłopskiej rodzinie, który, pozostawiwszy wieś, poszedł do szkół miejskich i do miasta.

Rudy i Alek mieli wyjątkowo szczęśliwe warunki młodości: dobry dom, dobra szkoła, dobra organizacja młodzieżowa; a wszystkie te czynniki współdziałały ze sobą i wzajemnie się wspierały.

Jakżeż — niestety — niewielu jeszcze chłopców w Polsce ma takie warunki młodości.

Oczywiście szkoła, dom, środowisko koleżeńskie ogromnie ułatwiły dobry start życiowy tym chłopcom. Ale nie popełnijmy błędu złej oceny: o poziomie sportowca nie decyduje nawet najlepsze boisko ani najbardziej wygodny ubiór, ani skrupulatne przestrzeganie trybu życia sportowego — o poziomie sportowca decyduje co innego: jego istotne uzdolnienia sportowe i jego praca nad sobą. To porównanie jest odpowiedzią na pytanie o rolę dobrych warunków młodości Rudego, Alka i niektórych ich kolegów.

Warunki te ułatwiły kształtowanie się dobrych charakterów. Ale właściwa i pełna zasługa, że Alek i Rudy stali się tym, czym się stali, przypada w udziale samym tym chłopcom i ich woli, z jaką chwycili w dłonie ster swego życia. Iluż młodych ludzi marnuje się i zatraca wśród tych samych, jakie mieli ci dwaj, warunków młodości.

Co to jest zacięcie przywódcze? Człowiek obdarzony nim mimo woli wywiera na otoczenie wpływ zniewalający; ludzie skupiają się wokół niego i w sposób naturalny ulegają jego życzeniom.