Ślad motyla. Oswald w Mińsku - Alaksandr Łukaszuk - ebook

Ślad motyla. Oswald w Mińsku ebook

Alaksandr Łukaszuk

4,0

Opis

Lee Harvey Oswald, człowiek, który oddał śmiertelny strzał w stronę Johna Fitzgeralda Kennedy’ego, przez prawie trzy lata przebywał na terenie ZSRR. Dziewiętnastoletni zdemobilizowany żołnierz z prowincji, oczarowany marksizmem, demonstracyjnie zrzekł się amerykańskiego paszportu i w latach 1959-1962 mieszkał i pracował w Mińsku. Początkowa fascynacja z czasem jednak osłabła i Oswald, wraz ze świeżo poślubioną żoną Mariną Prusakową, wrócił do USA, by w 1963 roku na Dealey Plaza w Dallas dokonać zamachu na prezydenta Kennedy’ego.O trzech latach spędzonych przez Oswalda w ZSRR opowiada książka „Ślad motyla. Oswald w Mińsku”. Alaksandr Łukaszuk, autor książek poświęconych historii XX. wieku, tłumacz, dziennikarz i redaktor, dyrektor sekcji białoruskiej radia Swaboda, szczegółowo opisuje miński okres życia Oswalda.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 346

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
1
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Alaksandr Łukaszuk

Ślad motyla

Oswald w Mińsku

przełożyła Joanna Bernatowicz

Copyright © by Радыё Свабодная Эўропа/Радыё Свабода, 2011

Copyright © by Kolegium Europy Wschodniej

im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego, 2014

Projekt okładki: Jagoda Pecela

Redakcja i korekta: Magdalena Jankowska

Skład i opracowanie typograficzne: Mariusz Warchoł

Redaktor prowadzący: Laurynas Vaičiūnas

ISBN 978-83-7893-116-4

ISBN 978-83-7893-021-1 (ePub i mobi)

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego we Wrocławiu

Plac Biskupa Nankiera 17, 50-140 Wrocław

www.kew.org.pl

Książki wydawane przez Kolegium Europy Wschodniej

im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego we Wrocławiu

są do nabycia w księgarni internetowej www.east24.eu

Druk i oprawa: Wrocławska Drukarnia Naukowa PAN

im. S. Kulczyńskiego Sp. z o.o.

Spis treści

Lot motyla

Tylnym wejściem do domu towarowego

Pierwszy śmiech

Skazany na Mińsk

Dziennik człowieka historycznego

Szedł, szedł, przy-szedł

Parlamentarzysta idzie do KGB

Poseł wraca z KGB

Sroki nad KGB

Zawiedzione ambicje

Odbicie piłeczki

Dwie pamięci, mniej więcej

„Russia” czy „Belorussia”?

Samogon dla Mailera

Acherontia atropos, rodzina czekistów

Jak latały akta sprawy numer 34451

Stanisław Szuszkiewicz i czapka uszanka

Pierwsze dni „rosyjskiego robotnika”

Kwatera dla kawalera

Imiona Oswalda

Pierwszy błąd KGB

38,6 razy krótszy

Argentyńskie tango na Czerwonej

„Ideota”, a nie idiota

Przynależność Oswalda

Piosenka dla Chruszczowa

Hello, krowa ze stanu Iowa!

Najważniejsza ze sztuk

Aaaach! – i pudło

Mailer i podziękowania

Mailer i Titowiec

Mailer i „Titowiec”

Gepard szybki jak żółw

Czy Oswald znał Eryka?

„Witaj” i bywaj zdrów...

Wyprawy do klasztoru

„Odnotowano skłonność do blondynek”

KGB i „mężczyźni z wielkim tyłkiem”

Mailer i giganci seksu

Dziewictwo

Fuszerka w KGB

Złamane serce Oswalda

„Jestem obywatelem amerykańskim”

W tańcu

Demon amnezji

Z tańców

Allegretto, allegro, allegrissimo

W łóżku z Oswaldem

Tajemnica miodowego miesiąca

Rola dziurek w historii

Przepis na dramat

Komsomolska miłość

Nowożeńcy. Akt I[66]

Nowożeńcy. Akt II

Tołstojewski

Oswald i Puszkin

Dogonić Amerykę

Noworoczny śmiech

Bomba dla Chruszczowa

W cieniu biało-czarnych skrzydeł

Kogo przyniósł bocian

Antyradziecka farmacja

Nachalność bez granic

Idiota, kundel, łajdak i drań

Pieniądze, wolność, miłość, dusza

Zawodność techniki operacyjnej

Antyradzieckie zapiski

Oswald i Stalin

Antyradzieckie zapiski. Ciąg dalszy

Nasi na Księżycu

Kolektyw o kolektywie

Schwytać motyla

Ostatnie kłopoty

Wiza dla Mariny

Lekarstwo na Doktora Żywago

Pomyłka Mailera

Książka bez obrazków

Dołstoj

Oswald – czytelnik Opowieści Oswalda

Pociąg, który się nie spóźnił

Wyj do Księżyca

Przekłady przekładów przekładów

Kto się śmieje ostatni

Pójść. I wrócić

Pijany kapitan piechoty. Zamiast posłowia

„Nie, to niemożliwe – mignęło mu po chwili w mózgu – żeby takie maleństwo, nie, nie!”

W mule, połyskujący zielono, złoto i czarno tkwił motyl, bardzo piękny i bardzo nieżywy. […] Zabicie jednego motyla nie mogło być aż tak ważne! A może mogło?

Ray Bradbury, Grzmot*[1]

Lot motyla

W 1952 roku, kiedy bohater tej książki Lee Harvey Oswald miał trzynaście lat, a nastolatkowie zaczytywali się fantastyką, amerykański pisarz Ray Bradbury opublikował swoje słynne opowiadanie Grzmot (które zajmuje w swoim gatunku pierwsze miejsce na świecie pod względem liczby wznowień).

Rankiem następnego dnia po wyborach prezydenta Stanów Zjednoczonych bohater opowiadania Bradbury’ego udaje się do biura organizującego podróże w czasie. Przedwyborcze obawy się rozwiały, istniało bowiem duże prawdopodobieństwo, że zwycięży niebezpieczny dyktator. Bohater rozważał nawet pozostanie w przeszłości, gdyby wynik przechylił się na korzyść despoty. Z lekkim sercem wyprawia się więc na wycieczkę, by zapolować na tyranozaura. W jej trakcie, pomimo surowych ostrzeżeń, by niczego nie naruszyć w strukturze pradawnego świata, przypadkowo rozgniata motyla. Kiedy myśliwy powraca do współczesności, okazuje się, że jego nieostrożność zmieniła bieg historii i poprzedniego dnia prezydentem został dyktator. Ciszę przerywa głuche, dudniące echo wystrzału – ostatnie, co usłyszał zrozpaczony bohater, zanim skończyło się jego życie i rola w historii.

Zamach na amerykańskiego prezydenta Johna Fitzgeralda Kennedy’ego, dokonany przez Lee Harveya Oswalda, stał się przyczyną największego śledztwa w historii. Same akta liczą ponad cztery miliony arkuszy oryginalnych dokumentów, nie wspominając już o książkach, filmach, serialach telewizyjnych – w tym jednym o podróży w czasie do 1963 roku, aby powstrzymać zabójcę. Był nawet musical.

Wtrąciłem swoje trzy grosze do tej historii, kiedy w obiegu były jeszcze kopiejki z godłem ZSRR: przetłumaczyłem i wydałem Historic Diary (Dziennik historyczny) Oswalda, później byłem konsultantem amerykańskiej ekipy z telewizji Frontline, która na początku lat dziewięćdziesiątych nagrywała w Mińsku materiał do filmu Who Was Lee Harvey Oswald? (Kim był Lee Harvey Oswald?). Podczas wyjazdów do USA udzielałem wywiadów, prowadziłem wykłady dotyczące mińskiego okresu jego życia.

W ZSRR lat sześćdziesiątych Amerykanin, który z własnej woli przybył, żeby tu zamieszkać i pracować, był postrzegany jak motyl z innej planety. Dzisiaj z kolei to Mińsk czasów Oswalda przeniósł się już na inną planetę, nad którą szybuje zagadkowa cudzoziemska istota – pod bacznym nadzorem nieustannie obserwującego oka i nasłuchującego ucha systemu.

Oswalda w Mińsku poddawano obserwacji z drobiazgowością entomologa prowadzącego badania nad cyklem życiowym stawonoga rzędu łuskoskrzydłych, analizującego poszczególne etapy – od jaja, przez gąsienicę, poczwarkę i imago, rejestrującego zwyczaje, ruchy, trasy, odżywianie, funkcje seksualne, zdolność do mimikry, interakcje ze środowiskiem, specyficzne nawyki, reakcje na czynniki drażniące, ekosystem…

Dział entomologii zajmujący się badaniem motyli jest zwany lepidopterologią. W aparacie państwa takim laboratorium badawczym było KGB.

Amerykański pisarz Norman Mailer jako pierwsza i jedyna osoba zajmująca się sprawą Oswalda otrzymał dostęp do „kolekcji” dokumentów KGB w Mińsku, wprawdzie ograniczony i fragmentaryczny, ale w połączeniu ze wspomnieniami krewnych, przyjaciół i znajomych bohatera zupełnie wystarczający, by jego książka Opowieść Oswalda[1] poszybowała w górę na liście bestsellerów.

Zeszłej wiosny zaniosłem kwiaty na grób dawnego znajomego, amerykańskiego weterana, na Cmentarzu Narodowym w Arlington koło Waszyngtonu, a potem wspiąłem się na wzgórze, na którym spoczywa trzydziesty piąty prezydent Stanów Zjednoczonych.

Podchodziły rodziny, grupy turystów, studenci. Pamięć narodu do tej pory nie może uporać się z taką nagłą i bezsensowną stratą.

Ta książka nie jest o tym, kto i jak zabił Kennedy’ego.

To raczej próba ponownej wędrówki śladami, które w mińskim powietrzu zostawił pół wieku temu pewien motyl.

Krajobraz literacki po Oswaldzie wygląda jak po bitwie z udziałem ciężkich bombowców, a jego biografia – jak historia wojen światowych.

Chociaż ten motyl przeleciał naprawdę.

Tylnym wejściem do domu towarowego

Rankiem 7 stycznia 1960 roku, o godzinie 8:23 z wagonu sypialnego pociągu numer 9 z Moskwy na peron mińskiego dworca wysiadł dwudziestoletni obywatel amerykański w żołnierskiej czapce uszance, bez paszportu (zostawił go w ambasadzie USA w Moskwie, deklarując chęć pozostania w ZSRR), aby po dwóch i pół miesiącu oczekiwania oraz próbie samobójczej otrzymać pięć tysięcy rubli z Czerwonego Krzyża, skierowanie do pracy i mieszkanie w stolicy Białorusi, gdzie rok później się ożenił, a po narodzinach dziecka wraz z rodziną wyjechał do Stanów Zjednoczonych i o godzinie 12:30 w sobotę 22 listopada 1963 roku w Dallas, z okna szóstego piętra Składnicy Podręczników, z odległości pięćdziesięciu metrów, z włoskiego karabinu mannlicher-carcano kalibru 6,5 milimetra pierwszym strzałem zranił trzydziestego piątego prezydenta USA Johna Fitzgeralda Kennedy’ego, drugim – gubernatora Teksasu Johna Conally’ego, trzecim dobił prezydenta, a następnie na ulicy rewolwerowym strzałem w głowę zabił oficera policji J.D. Tippita i po czterdziestu sześciu godzinach i pięćdziesięciu jeden minutach, kiedy był transportowany z posterunku do więzienia, na oczach amerykańskich telewidzów został trafiony z bliska strzałem z colta cobry 38 należącego do mieszkańca Dallas Jacka Ruby’ego, a po przeniesieniu zwłok do kostnicy i dokonaniu innych formalności pochowano go na cmentarzu miejskim w Fort Worth, gdzie w sąsiedztwie jego grobu przez dziesięciolecia nie było żadnych innych pochówków.

Tak skończyło się jedno życie Lee Harveya Oswalda i zaczęło się drugie.

W tym nowym życiu zjawisko znane jako „Lee Harvey Oswald” albo „LHO” stało się przedmiotem gorączkowego zainteresowania polityków, dziennikarzy, pisarzy, licznych analiz, publikacji, książek, filmów, punktem obrad Kongresu USA i biura politycznego KC KPZR, bolączką FBI, CIA i KGB. Przeprowadzono ekshumację zwłok Oswalda, nazywano go zabójcą-psychopatą, kubańskim agentem, sobowtórem podstawionym przez KGB, a także niewinną ofiarą mafii, amerykańskich służb specjalnych, prawicowych/lewicowych radykałów, potajemnych eksperymentów biologicznych, przywódcą światowego spisku okultystycznego.

Dzień, w którym pociągnął za spust, na pół wieku stał się w Stanach Zjednoczonych datą uświęconą. „A ty gdzie byłeś, kiedy zabili Kennedy’ego? Co robiłeś w tym czasie?”

W Związku Radzieckim długo jeszcze jego nazwisko będzie prawie nieznane, choć niemal ani jeden dzień, który spędził w Mińsku od 7 stycznia 1960 roku do 22 maja 1962 roku, żaden list i żadna rozmowa nie umknęły uwadze KGB.

Raport z obserwacji KGB

10.01.1960

08:00–24:00

O 11:00 Lee Harvey wyszedł z hotelu „Mińsk” i udał się do Państwowego Domu Towarowego. Tam zaszedł do działu elektrycznego, zapytał o coś sprzedawcę, wyciągnął pieniądze z kieszeni i podszedł do kasy. Za nic nie zapłacił, włożył pieniądze znów do kieszeni i zaczął chodzić po parterze sklepu tam i z powrotem, oglądając różne towary. Następnie wrócił do działu elektrycznego, zapłacił 2 ruble 25 kopiejek za wtyczkę, włożył ją do kieszeni i wszedł na pierwsze piętro. Tam spędził trochę czasu w dziale odzieżowym, pooglądał garnitury na wystawie, a następnie szybko wyszedł ze sklepu. Wrócił do hotelu o 11:25.

O 12:45 wyszedł ze swojego pokoju i poszedł do restauracji. Zajął wolny stolik i zaczął jeść. (Obserwacji podczas posiłku nie prowadzono, gdyż nikogo więcej nie było).

O 13:35 Lee Harvey wyszedł z restauracji i wrócił do swojego pokoju.

O 18:10 wyszedł z pokoju hotelowego i poszedł do restauracji. Zajął wolny stolik, zjadł, wyszedł z restauracji o 18:45, wsiadł do windy, pojechał na czwarte piętro i poszedł do swojego pokoju.

Nie wychodził z pokoju do 24:00, następnie aż do rana przerwano obserwację.

Obserwator jak beznamiętna kamera rejestruje nawet gest sięgania do kieszeni i przytacza takie przekonujące szczegóły jak cena wtyczki.

Ale po co Amerykaninowi w hotelu wtyczka? Żeby przygotować odbiornik detektorowy i wysłać wiadomość do CIA, bo amerykańska wtyczka z płaskimi bolcami nie pasuje do białoruskiego gniazdka z okrągłymi dziurkami?

Około kilometra drogi z hotelu do domu towarowego, zapłacenie przy kasie, przechadzka po dziale na parterze, potem garnitury na pierwszym piętrze plus droga powrotna – i na to wszystko dwadzieścia pięć minut, jeśli wierzyć KGB?

A tak to się ma do zapisków z 10 stycznia w dzienniku samego Oswalda:

Cały dzień dla siebie. Chodzę po mieście – bardzo ładne.

Jak było naprawdę? Gdzie właściwie był Oswald?

Archiwalne dokumenty mają własne porachunki z czasem – jak kamienie w rzece odsłaniają się z różnych stron, czasem znikają bez śladu i wyłaniają się na powierzchnię w innym kontekście, a wokół nich przepływają nowe sensy i akcenty. Sięgnięcie po nie w celu chronologicznego uporządkowania wydarzeń przypomina próbę przypomnienia sobie trasy z poprzedniego dnia i cofnięcia się po niej tylko na podstawie widoku we wstecznym lusterku. Napór nowego ruchu, remonty dróg i nieoczekiwane zdarzenia sprawiają, że taka rekonstrukcja byłaby beznadziejna. Można tylko znowu wyruszyć z punktu wyjścia i powtórzyć trasę, aby dotrzeć do czegoś, co zostało poza kadrem.

A jeszcze lepiej pójść piechotą, pospacerować.

Wskazówki zegara pokazały godzinę jedenastą, portier otworzył drzwi restauracji odremontowanego hotelu „Mińsk”. Wyszedłem na Prospekt Niepodległości, który nosił imię Stalina, gdy Oswald przyjechał, a Lenina, gdy odjeżdżał. Popatrzyłem na kolumny najpiękniejszego budynku w mieście, mińskiego urzędu pocztowego, skręciłem w lewo i poszedłem do głównego domu towarowego po wtyczkę.

Pierwszy śmiech

Nic nie zaczyna się wtedy, kiedy się zaczyna, i dopóki autor idzie do sklepu, szybko przekartkujmy nienapisaną pierwszą część opowieści, bez której ta książka byłaby niemożliwa, jak motyl bez poczwarki, kokon bez gąsienicy, larwa bez jaja.

Oswald urodził się 18 października 1939 roku w Nowym Orleanie (jego ojciec zmarł dwa miesiące wcześniej). Miał dwóch starszych braci. W 1955 roku po konflikcie w szkole porzucił edukację i przyłączył się do ligi socjalistycznej. Impulsem stała się broszura o parze amerykańskich komunistów, Juliusie i Ethel Rosenbergach, na których w 1953 roku wykonano wyrok śmierci za ujawnienie ZSRR tajemnic produkcji bomby atomowej. W bibliotece Oswald wypożyczał literaturę marksistowską i zaczął sam siebie określać mianem „marksisty”. W październiku 1956 roku podjął służbę wojskową w piechocie morskiej, podobnie jak jego brat Robert. Został przeszkolony na operatora radaru i uzyskał stopień szeregowego I klasy o najniższym poziomie dostępu do tajnych informacji. Odbywał służbę w Japonii, na Tajwanie i Filipinach, później w bazie w Kalifornii. Służył byle jak: za drobne przewinienia (bawił się pistoletem i się zranił; próbował wszcząć bójkę z sierżantem w barze) dwukrotnie stawał przed trybunałem wojskowym, został zdegradowany. Wciąż interesował się literaturą komunistyczną, radzieckimi czasopismami propagandowymi. W koszarach nastawiał sobie płytę z rosyjskimi pieśniami, mówił po rosyjsku „da” i „niet”, prosił, aby go nazywano „Oswaldskowicz”, a do żołnierzy zwracał się per „towarzyszu” i cieszył się, kiedy tak mówiono do niego. Lubił dyskutować z oficerami o polityce zagranicznej, popisywał się znajomością książek, których inni nie czytali, w tym Folwarku zwierzęcego i Roku 1984 George’a Orwella. Żołnierze uważali go za lekko nawiedzonego. Zdał testy kończące szkołę średnią (w tym, na własną prośbę, język rosyjski – ale bez powodzenia), ponownie otrzymał stopień szeregowca I klasy. Latem 1959 roku, cztery miesiące przed czasem, został zdemobilizowany z bazy w Kalifornii – jako przyczynę zwolnienia podał poważną chorobę matki.

Wystąpił o paszport, wpisując we wniosku, że zamierza podjąć edukację w Szwajcarii, gdzie jego dokumenty zostały przyjęte do Dr. Albert Schweitzer College. Okłamał matkę, że wynajął się do pracy na statku towarowym, ale przed odjazdem napisał w liście: „moje wartości bardzo różnią się od twoich i Roberta. Nie mówiłem nic o swoich planach, ponieważ raczej trudno mi liczyć na wasze zrozumienie”.

W dniu 8 października 1959 roku Oswald zszedł na ląd w Hawrze we Francji i od razu udał się do Londynu. Następnego dnia wyleciał do Helsinek, gdzie w ambasadzie radzieckiej otrzymał pięciodniową wizę turystyczną. Opuścił Finlandię 15 października i następnego dnia przybył do Moskwy. Zatrzymał się w hotelu „Berlin” i oświadczył tłumaczce Inturistu, że jest komunistą i chciałby otrzymać radzieckie obywatelstwo.

Dwa dni później świętował z nią swoje urodziny i zanotował w dzienniku:

Moje dwudzieste urodziny. Idziemy rano na wystawę, a po obiedzie – do mauzoleum Lenina–Stalina. W prezencie dostaję Idiotę Dostojewskiego.

W dniu 21 października Oswald dowiedział się, że jego wniosek o przyznanie radzieckiego obywatelstwa został rozpatrzony negatywnie, wiza się kończy i do godziny dwudziestej musi opuścić kraj. Godzinę przed upływem tego terminu w wannie podcina sobie żyły na lewej ręce. Pogotowie odwozi go do szpitala. Następnego dnia Oswald zapisuje w dzienniku:

Jestem w malutkiej sali. Leży ze mną dwunastu chorych. Sala jest bardzo ponura, śniadanie kiepskie. Dopiero po dłuższej (dwugodzinnej) obserwacji innych pacjentów dociera do mnie, że leżę na oddziale psychiatrycznym, i bardzo mnie to niepokoi.

Po tygodniu został wypisany ze szpitala i umieszczony w hotelu „Metropol”, w mniejszym pokoju. Zaczynają się spotkania z przedstawicielami Inturistu oraz wydziału wiz i rejestracji cudzoziemców (OWIR). W liście do starszego brata wyjaśnia, dlaczego zdecydował się pozostać w Związku Radzieckim.

LHO – do Roberta Oswalda

26 listopada 1959

Drogi Robercie,

[…] Robercie, zadam ci pytanie: dlaczego popierasz amerykański rząd? Jaki Ideał stawiasz przed sobą? Nie mów „wolność”, bo wolność to słowo używane we wszystkich czasach przez wszystkie narody.

Zapytaj mnie, a ja ci odpowiem, że walczę o komunizm. Te słowa przywodzą ci na myśl niewolników albo niesprawiedliwość, bo tak głosi amerykańska propaganda. […] Mówisz o wygodzie i zaletach. Jak myślisz, po co tu jestem? Dla osobistych, materialnych korzyści? Szczęście – to nie jest sprawa osobista, nie składa się z małego domku, nie polega tylko na braniu i dawaniu. […]

Ludzie są tutaj dobrzy, ciepli, żywi. Pragną pokoju dla wszystkich narodów, a jednocześnie – wolności ekonomiczniej dla zniewolonych ludzi Zachodu. Wierzą w swoje ideały i stoją murem za swoim rządem i krajem, gotowi bezgranicznie poświęcić się dla jego dobra.

Mówisz, że nie wyrzekłeś się mnie: to dobrze, cieszę się, ale musisz znać moje warunki. Chcę, abyś zrozumiał, co teraz powiem, a nie są to słowa rzucane na wiatr, lecz dobrze przemyślane, bo jak wiesz, służyłem w wojsku i wiem, czym jest wojna.

Jeśli będzie wojna, zabiję każdego Amerykanina, który włoży mundur amerykański w celu obrony rządu amerykańskiego – każdego Amerykanina.

Wewnętrznie nie mam nic wspólnego ze Stanami Zjednoczonymi.

Chcę i będę miał normalne, szczęśliwe i spokojne życie tutaj, w Związku Radzieckim, do końca mojego życia.

Moja matka i ty nie jesteście obiektami mojej miłości, lecz tylko przykładami robotników w Stanach Zjednoczonych.

Nie próbuj wspominać, jaki byłem, bo dopiero teraz daję ci poznać, jaki jestem. Nie ma we mnie goryczy ani nienawiści, przyjechałem tu tylko po to, by znaleźć wolność. Mówię prawdę: czuję, że wreszcie jestem ze swoim narodem.

W Moskwie teraz pada śnieg i wszystko wygląda bardzo pięknie. Widzę Kreml i Plac Czerwony, i przed chwilą zjadłem na kolację mjaso i kartoszkę, mięso i ziemniaki. Widzisz, Rosjanie niewiele się od nas różnią.

Lee

Oswald wyróżnił kilka słów, w tym „zabiję każdego Amerykanina”. Każdy to także brat. I nie tylko.

W ostatnim dniu roku Oswald wziął taksówkę, pojechał do ambasady amerykańskiej, oświadczył, że zrzeka się obywatelstwa, i oddał paszport konsulowi Richardowi Snyderowi[2].

W następnych dniach udzielił amerykańskim dziennikarzom kilku wywiadów, ale potem odmówił dalszych kontaktów. Kolejne dni spędził sam w pokoju hotelowym, ucząc się rosyjskiego i czekając na decyzję.

W dniu 4 stycznia 1960 roku wezwano go do OWIR-u, gdzie otrzymał tymczasowy dokument dla osób bez obywatelstwa. Urzędnik poinformował go, że miejscem jego pobytu będzie Mińsk.

Oswald zanotował w dzienniku:

Pytam go: czy to na Syberii? Roześmiał się.

Ten pierwszy śmiech w historii Oswalda można uznać za początek opowieści[3].

Skazany na Mińsk

Stolica radzieckiej Białorusi raczej nie znajdowała się na liście miast zapadających w pamięć przeciętnego Amerykanina. Oprócz Moskwy i Leningradu mógł on kojarzyć Kijów, Stalingrad, może adresy znane z programu Lend-Lease – porty wojskowe Murmańsk i Władywostok.

Pytanie o Mińsk padło cztery lata później w Waszyngtonie na posiedzeniu komisji prezydenckiej prowadzącej śledztwo w sprawie zamachu na Kennedy’ego (Komisji Warrena)[4]. Zostało skierowane do dyplomaty z ambasady amerykańskiej w Moskwie Richarda Snydera, który zajmował się dokumentami Oswalda.

Kongresman Ford: Gdyby pan wówczas wiedział, że Oswald zostanie wysłany do Mińska, jak by pan to skomentował?

Snyder: Należało mu się.

Kongresman Ford: Dlaczego pan tak mówi?

Snyder: Nie był pan nigdy w Mińsku. Prowincjonalne miasta Związku Radzieckiego znajdują się daleko w tyle za stolicą, a stolice, proszę mi wierzyć, są tak zacofane, że nie mogą się równać z jakąkolwiek amerykańską miejscowością. Różnica między wielkimi i małymi miastami a mniejszymi miastami i wsiami jest tak duża, że przypomina podróż do przeszłości. Mieszkać w Mińsku czy jakimkolwiek innym radzieckim mieście na prowincji – to dość mroczne doświadczenie dla każdego, kto żył w naszym społeczeństwie.

Kongresman Ford: Czy kiedykolwiek był pan w Mińsku?

Snyder: Spędziłem tam kiedyś parę godzin, czekając na pociąg.

Kongresman pytający o Mińsk miał na imię Gerald i dziesięć lat później jako trzydziesty ósmy prezydent USA postawił swój podpis pod porozumieniami helsińskimi, które uzbroją radzieckich i poradzieckich (w Mińsku także pojawi się „komitet helsiński”) dysydentów w mocny argument prawny („egzekwujcie zapisy własnej konstytucji i umów międzynarodowych!”).

Ford nigdy nie był w stolicy Białorusi, w przeciwieństwie do swojego poprzednika w Białym Domu. Richard Nixon z małżonką złożyli wizytę w Mińsku na początku lipca 1974 roku, podczas obchodów trzydziestej rocznicy wyzwolenia Białorusi spod okupacji niemieckiej.

Przylecieli na dwa dni z Krymu, gdzie spotkali się z sekretarzem generalnym KC KPZR Leonidem Breżniewem. Wzięli udział w paradzie (jako widzowie), złożyli kwiaty pod pomnikami, zawieziono ich do monumentalnego mauzoleum II wojny światowej w Chatyniu. Zachodnia prasa pisała wówczas o Chatyniu jako o świadomej manipulacji nazwą „Katyń”, gdzie NKWD rozstrzelało tysiące polskich oficerów.

Nixon wyraźnie utykał – cierpiał wskutek zaostrzenia się zakrzepicy żył w lewej nodze, a w Waszyngtonie wrzało: afera Watergate wchodziła w szczytową fazę, do niechlubnej dymisji zostało sześć tygodni…

Nixon był na placu Zwycięstwa, przez który przebiegała trasa codziennych wędrówek Oswalda, ale zapewne nie pokazano mu pobliskiego budynku, gdzie mieszkał zabójca jego niegdysiejszego rywala. W 1960 roku, kiedy wyborca Oswald mieszkał w Mińsku i nie głosował, Nixon przegrał wybory prezydenckie z Johnem Kennedym różnicą zaledwie 0,1 procent głosów. Gdyby zwyciężył – na muszce Oswalda mógłby się znaleźć ktoś inny.

Marina Oswald zeznała podczas śledztwa, że jej mąż naprawdę zamierzał zabić Nixona. Okazja trafiła się w 1963 roku, kiedy były rywal Kennedy’ego miał przyjechać z wizytą do Dallas. Oswald przygotował broń i na pytanie zatrwożonej Mariny odpowiedział, że wszystko zależy od okoliczności. Wiedziała, że to nie są żarty, bo już wcześniej podjął próbę zamachu na jednego z liderów amerykańskiej prawicy, generała Walkera – ostrzelał jego dom. Policja wszczęła śledztwo, ale sprawcy nie znaleziono. W dzień przyjazdu Nixona Marinie, nie bez awantury, udało się odwieść Oswalda od jego planu.

Mińsk był ostatnim miejscem na trasie zagranicznych wizyt prezydenta Nixona. Na uroczystym obiedzie podczas wymiany toastów Nixon zażartował, że Breżniew sprowadził go do Mińska, ponieważ mieszka tu gimnastyczka Olga Korbut, mistrzyni olimpijska.

A mógł przecież zażartować jeszcze z Oswalda.

Byłaby z tego afera nie mniejsza niż Watergate[5].

Dziennik człowieka historycznego

Istnieje mnóstwo przyczyn i celów, dla których ludzie spisują swoje wrażenia i zdarzenia z życia w dzienniku, ale najdokładniejszą odpowiedź najczęściej daje sam tekst. Po aresztowaniu Oswalda policja przeprowadziła rewizję jego rzeczy osobistych i znalazła zapiski pod tytułem Dziennik historyczny[6].

Cała ta historyczność zmieściła się na dwunastu stronach obejmujących okres od przyjazdu do Moskwy w październiku 1959 roku do marca 1962 roku. Na trzy miesiące przed powrotem do USA zapiski w dzienniku się urywają. Tak czy inaczej, właściwie cały tekst dotyczy tego, co działo się w Mińsku.

Dziennik LHO

7 stycznia 1960

Wyjeżdżam z Moskwy pociągiem do Mińska na Białorusi.

A potem znowu:

7 stycznia 1960

Przyjeżdżam do Mińska.

W ciągu jednego dnia? Pociągiem?

Dziennik wywołuje lawinę takich pytań – upstrzony błędami gramatycznymi, niekonsekwentny, z wielkimi lukami, późniejszymi dopis­kami; czasem wygląda, jakby został uzupełniony z datą wsteczną, za jednym zamachem. Czy to w ogóle jest dziennik?

Odpowiedź znajduje się w samym tekście – taki to właśnie dziennik. Do klasyki gatunku raczej nie należy. Chronologiczny porządek zapis­ków nie zmienia faktu, że były one nieregularne, czasem opóźnione, z dużymi lukami. A jeszcze ta zmodernizowana pisownia – literówki, opuszczenia, poprzekręcane imiona.

Oswald miał dysleksję – nie potrafił pisać poprawnie, ale przecież dysleksja nie wpływa na zgodność notatek z prawdą. Ani na czas dokonywania wpisów.

A błędy – skoro już są – to tylko błędy, a nie kłamstwa czy jakieś fałszerstwo.

W dniu 4 stycznia Oswalda wezwano do moskiewskiego OWIR-u i wydano mu roczną zgodę na pobyt. Następnego dnia otrzymał pieniądze od Czerwonego Krzyża i 6 stycznia wieczorem, spakowany, wyprawił się na Dworzec Białoruski.

Dziennik LHO

7 stycznia 1960

Wyjeżdżam pociągiem z Moskwy do Mińska na Białorusi. Rachunek za hotel wyniósł 2200 rubli, bilet do Mińska – 150 rubli, więc mam dużo pieniędzy i nadziei. Napisałem listy do brata i matki, że „nigdy więcej nie chcę się z nimi kontaktować. Zaczynam nowe życie i odcinam się od przeszłości”.

Data w zapiskach jest błędna, faktycznie wyjechał dzień wcześniej.

Matka i brat zostali w przeszłości, przy sobie miał pieniądze i nadzieję, a w perspektywie – Mińsk.

Miarowy stukot kół usypia pasażera nocnego pociągu. Właśnie spełnia się jego marzenie: z zagranicznego turysty i osoby bez paszportu zmienia się w nowego człowieka, mieszkańca stolicy jednej z prowincji komunistycznego imperium i członka radzieckiej klasy robotniczej, najbardziej postępowej, jak pisały wówczas gazety, klasy współczesności, do której należy przyszłość.

Zaczynał nowe życie i chciał przekreślić wszystko, co było.

Tak, zapomniawszy o stadium jaja, larwy i poczwarki, mógł myśleć motyl, gdyby tylko mógł myśleć.

Szedł, szedł, przy-szedł

Na Oswalda czekano.

Dziennik LHO

7 stycznia 1960

Przyjeżdżam do Mińska. Spotykam dwie kobiety z Czerwonego Krzyża, idziemy do hotelu „Mińsk”, zamawiam pokój, poznaję Rozę i Stellinę pracujące w Inturiście, które mówią po angielsku. Stellina jest po czterdziestce, ładna, mężatka, ma małe dziecko, Roza ma około dwudziestu trzech lat, blondynka, atrakcyjna, niezamężna, świetnie mówi po angielsku, od razu spodobaliśmy się sobie.

8 stycznia 1960

Spotykam się z merem miasta, towarzyszem Szarapowem, który wita mnie i obiecuje „wkrótce” znaleźć dla mnie bezpłatne mieszkanie, uprzedza o „niekulturalnych ludziach”, którzy czasem obrażają obcokrajowców.

Wędrówka do rady miasta i spotkanie z przewodniczącym zostały zaaranżowane jeszcze w Moskwie, a przygotowany tam scenariusz Mińsk wprowadzał w życie bez żadnych odstępstw.

Raport z obserwacji KGB

9.01.1960

8:00–23:00

O godzinie 10:00 Lee Harvey wszedł do foyer hotelu „Mińsk”, podszedł do administratora i przez chwilę z nim rozmawiał. Następnie wszedł na trzecie piętro, usiadł w holu i zaczął rozmawiać z tłumaczką Tanią, dołączyła do nich jeszcze jedna pracownica hotelu.

Rozmowa zakończyła się po około czterdziestu minutach, Lee Harvey wrócił do swojego pokoju numer 453.

O 11:40 Lee Harvey wyszedł z hotelu i pospieszył w dół ulicą Swierdłowa do sklepu mięsnego. Pokręcił się w środku, obejrzał szybko, co jest za ladą, po czym wyszedł i skierował się ulicą Kirowa w stronę skrzyżowania przy placu dworcowym, przystanął, pooglądał witrynę technicznego oddziału Kolei Białoruskiej, a następnie zatrzymał się pod restauracją „Tęcza”, postał tam, potem wszedł do sklepu spożywczego na ulicy Kirowa. Przy wejściu przyglądał się ludziom, którzy wchodzili za nim. Pokręcił się po sklepie, nic nie kupił, wyszedł i poszedł prosto do księgarni, obszedł wszystkie działy, ale przy żadnym się nie zatrzymał, potem wyszedł i szybkim krokiem skierował się do hotelu, gdzie był o 12:25.

O 16:40 Lee Harvey wyszedł z pokoju i zszedł do restauracji „Mińsk”. Zajął wolny stolik i zaczął czekać na kelnerkę. (W restauracji obserwacji nie prowadzono, bo było za mało ludzi).

Wyszedł z restauracji po czterdziestu pięciu minutach i poszedł do swojego pokoju. Nie wychodził z pokoju do 23:00. Obserwację wstrzymano do następnego ranka.

Poszedł, wszedł, obszedł, przeszedł, wyszedł, przyszedł... Ten prymitywny – jak opis ruchów owada – tekst nie jest tutaj przytaczany z pierwotnego źródła.

Parlamentarzysta idzie do KGB

Źródłami w czasach radzieckich nazywano prace klasyków marksizmu-leninizmu (w rzeczywistości zamiast duetu było trio czy nawet kwartet, ale Engels jakoś spuścił z tonu i nie miał w repertuarze swojego „-izmu”, a Stalina na początku lat sześćdziesiątych wyrzucono z orkiestry). Pierwotnym źródłem do dziejów mińskiego okresu Oswalda są oczywiście materiały operacyjne KGB. Ten organ reżimu zajmował się prowadzeniem własnej kroniki życia – czasem może wykastrowanej, czasem w stylu fantasy, ale zawsze biurokratycznie drobiazgowej.

Pobytem Oswalda w Mińsku zacząłem interesować się jeszcze w czasach ZSRR. Pomimo mojego statusu członka komisji parlamentarnej zajmującej się prawami ofiar represji politycznych nigdy nawet nie widziałem jego akt archiwalnych, a gdybym osobiście nie znał jednego człowieka, który trzymał je w rękach, mógłbym wątpić, że w ogóle istnieją.

Deputowany Rady Najwyższej XII kadencji Siarhiej Nawumczyk jest człowiekiem, który nie tylko widział, ale i osobiście przeglądał sprawę Oswalda.

Jakoś w 1992 roku zadzwonili do mnie dziennikarze z amerykańskiej telewizji, którzy zamierzali nakręcić w Mińsku film dokumentalny o zamachowcu – zbliżała się trzydziesta rocznica zabójstwa Kennedy’ego. Potrzebowali pomocy przy organizacji zdjęć w fabryce, gdzie pracował Oswald, a także w archiwum KGB. Zwróciłem się do Siarhieja Nawumczyka – był nie tylko wpływowym koordynatorem opozycji parlamentarnej, ale i sekretarzem Komisji Rady Najwyższej ds. Jawności, Środków Masowego Przekazu i Praw Człowieka.

A do tego dziennikarzem – dlatego ochoczo zabrał się do dzieła i sam zainteresował się sprawą. Wspominał[7]:

W 1992 roku amerykańscy dziennikarze poprosili mnie o pomoc w dotarciu do archiwalnych akt Oswalda w białoruskim KGB. Napisałem list do przewodniczącego Rady Najwyższej Stanisława Szuszkiewicza z prośbą o udostępnienie „sprawy Oswalda” także i mnie. Rozumiałem, że jeśli Szuszkiewicz wyda nakaz bezpośrednio kierownictwu KGB, będę miał realne szanse uzyskania dostępu. Po kilku dniach zastępca przewodniczącego Rady Najwyższej pokazał mi odręczną adnotację na moim podaniu „Do E. Szyrkouskiego – S. Szuszkiewicz”. I tyle. Czyli niech przewodniczący KGB decyduje.

Tymczasem KGB podlegało bezpośrednio Radzie Najwyższej i jej przewodniczącemu – w niepodległej Białorusi innego zwierzchnictwa nad komitetem nie było. Co więcej, ustawa gwarantowała deputowanym dostęp do dokumentacji wszystkich organów państwa. Resortowe instrukcje KGB zawężały krąg osób dopuszczonych do tajnych informacji, ale tak czy inaczej prawo stało ponad tym.

Nie wszystko oczywiście było takie proste. W przerwie sesji Rady Najwyższej do Nawumczyka podszedł inny deputowany, zastępca przewodniczącego KGB generał Hienadź Ławicki, i oszołomił nowiną: „Ty, Siarhiej, piszesz sobie prośby do Szuszkiewicza, a w Mińsku pełną parą pracuje amerykański pisarz Norman Mailer. Przychodzi do klubu Dzierżyńskiego i nie dość, że dostaje dokumenty archiwalne, to jeszcze przyprowadzają mu mińskich znajomych Oswalda”.

Nawumczyk przyjął tę wiadomość ze spokojem, bo sądził, że kto jak kto, ale Amerykanie mają moralne prawo dowiedzieć się jak najwięcej o domniemanym zabójcy ich prezydenta. Ale nie miał też wątpliwości, że i białoruscy badacze powinni mieć zagwarantowany dostęp do tych informacji.

Po „nijakiej” odpowiedzi Szuszkiewicza pozostawało czekać na decyzję generała-pułkownika Szyrkouskiego, ostatniego przewodniczącego KGB w BSRR i pierwszego szefa tego urzędu w niepodległej Białorusi.

Udostępnienie jakichś (wiadomo, nie wszystkich) informacji z akt Oswalda białoruskiemu badaczowi, a jeszcze jednoznacznie kojarzącemu się z demokratycznym wizerunkiem, mającemu na dodatek do tego pełne prawo – to była szansa uchylenia potencjalnych zarzutów wobec KGB za historię z Mailerem. Być może niepoślednią rolę odegrała także moja funkcja koordynatora opozycji parlamentarnej Białoruskiego Frontu Narodowego – praca takiego posła w archiwum KGB świadczyła jak najlepiej o stopniu demokratyzacji „organów” (i zamykała takiemu deputowanemu usta, uniemożliwiając mu krytykę KGB choćby na czas trwania tej pracy).

W rezultacie Szyrkouski pozytywnie ustosunkował się do mojej prośby i jakoś na wiosnę 1993 roku w gabinecie kierownika archiwum Alaksandra Wierasa pokazano mi akta zwane „Sprawą Oswalda”.

Trzeba podkreślić, że przed Siarhiejem Nawumczykiem żaden poszukiwacz w cywilu, ani z kraju, ani z zagranicy, nigdy nie trzymał w rękach i nie przeglądał „Sprawy agenturalnego rozpracowania numer 34451”.

Jej pierwszy pełny opis brzmi następująco.

Na wózku (podobnym do wózków bagażowych na lotnisku czy tych z supermarketu) przywieziono mi opasłe tomy i położono na biurku.

Było ich siedem. Ostatni, siódmy, składał się w całości z korespondencji dotyczącej udostępnienia materiałów sprawy osobom zainteresowanym, a dokumentem załączonym na końcu była moja prośba do Szuszkiewicza na poselskim formularzu z jego adnotacją. Jeden z tomów otwierał wycinek z gazety (chyba były to „Izwiestia”) z portretem Kennedy’ego w żałobnej ramce; były też wycinki z innych gazet. Pokazano mi zapis pytania skierowanego do KGB BSRR w systemie łączności rządowej WCZ[8], wysłanego od razu po zabójstwie Kennedy’ego, i odpowiedź-komunikat przewodniczącego KGB Pietrowa na temat Oswalda, także z wykorzystaniem łączy WCZ. Był tam także maszynopis artykułu sygnowanego podpisem APN („A co robił Oswald w Związku Radzieckim?”) z odręcznymi poprawkami.

Materiały związane z wyjazdem Oswalda i Mariny Prusakowej z ZSRR składały się na osobny tom, była tam korespondencja z OWIR-em, jakieś zaświadczenia.

Inny tom zawierał dokumentację z różnych radzieckich instytucji i urzędów (głównie z Mińska) związaną w jakikolwiek sposób z Oswaldem – zauważyłem na przykład jego kartę medyczną.

Oczywiście najbardziej interesujące były tomy „agenturalnego rozpracowania” Oswalda: notatki służbowe przydzielonych mu agentów (pamiętam frazę: „i szybkim krokiem poszedł”), stenogramy rozmów – nie tylko telefonicznych (wystarczyło rzucić okiem na tekst, aby zrozumieć, że w mińskim mieszkaniu Oswalda był podsłuch. Zauważyłem rozszyfrowaną rozmowę w formie dialogu: „On – Ona – On – Ona”).

W niektórych arkuszach w tekście maszynopisu były luki, które uzupełniano ręcznie piórem albo długopisem.

Były nawet notatki wyciągnięte ze śmietnika.

Osobny tom składał się z kopert zawierających taśmy magnetofonowe i negatywy (na filmie 35 milimetrów, pocięte na cztery–pięć kadrów). Na przykład w jednej kopercie były przechowywane negatywy z wesela Oswalda – wyjaśniono mi, że zostały zrobione ukrytym aparatem. Taśmy magnetofonowe przeważnie nie miały szpul.

Była też korespondencja – Oswalda i do Oswalda, z Mińska i Ameryki. Zauważyłem kopertę, z której ktoś oderwał znaczek pocztowy razem z papierem – pewnie jakiś ówczesny pracownik KGB, pasjonat filatelistyki, zabrał amerykański znaczek do kolekcji.

Filatelistyczne namiętności przeważyły nad bezpieczeństwem kraju. A jeśli na znaczkach były mikrokropki albo jakiś specjalny kod, jak w filmach sensacyjnych? Gdzie się podziała ta słynna czujność?

Okazało się, że jednak nie zginęła.

Poseł wraca z KGB

Dalej wszystko wyglądało jak bajce o sroczce, co kaszkę warzyła, swoje dzieci karmiła:

Temu dała, bo malutki,

temu dała, bo grubiutki,

temu dała, bo wodę nosił,

temu dała, bo ją prosił,

a temu nic nie dała

i frrrr... poleciała.

Siarhiej Nawumczyk zauważył, że niektóre nazwiska w raportach były zaklejone paskami papieru.

– Czy w ten sposób przygotowywaliście dokumenty dla Mailera? – zapytałem Wierasa.

– Ależ skąd, żaden tutejszy dokument nie trafił do Mailera – odpowiedział pułkownik. – Pan, panie Siarhieju, jest w ogóle pierwszą osobą, która trzyma w rękach te teczki. Oczywiście oprócz naszych pracowników.

Posłowi wytłumaczono, że dwie okoliczności nie pozwalają oddać mu tych tomów do pełnej dyspozycji: nazwiska tajnych agentów i metody pracy operacyjnej.

– Powiem ci bez owijania w bawełnę – wyjaśniał mi Ławicki w swoim gabinecie pod portretem Dzierżyńskiego. – Od dnia powstania „organów” w 1917 roku nigdy nie odtajniliśmy żadnego nazwiska, ani jednego agenta. To gwarancja naszej pracy. Gdybyśmy ujawniali takie informacje – jak byśmy dziś pozyskiwali nowych współpracowników?

Kolejną przyczyną były materiały dotyczące amerykańskiej ambasady w Moskwie, gdzie – jeśli wierzyć słowom funkcjonariuszy – KGB miało swoich informatorów. Siarhiej Nawumczyk ponownie wybrał się do Szyrkouskiego. Rozmowa odbyła się na początku maja 1993 roku w gabinecie szefa na drugim piętrze budynku KGB.

Szyrkouski zadzwonił do Wierasa: „Jest u mnie deputowany Nawumczyk. Czy wszystko mu pokazaliście? Tak, powiedział mi, że pokazałeś, podziękował. Ale rozumiesz, to wielka praca. Zróbmy tak. Trzeba wziąć sprawy w swoje ręce. No jak to, Amerykanie tam przyjeżdżają, piszą. A co, może nie mamy swoich dobrych dziennikarzy? Są różne kwestie, popatrzmy, poszukajmy. Za wskazówkami Kościukowa. Co, nie możesz go znaleźć? Szukaj. Przekaż tam przeprosiny, że ja wtedy ich wszystkich postawiłem do pionu, kiedy przyjeżdżał ten Amerykanin. Wiesz sam, przyjechał Amerykanin, posadzili go w tym klubie Dzierżyńskiego, wszystkich tam prowadzali”.

Z ostatnich słów Siarhiej Naumczyk wywnioskował, że Normanowi Mailerowi sprzyjano (przynajmniej do pewnego czasu) bez zgody przewodniczącego KGB i że nie był on z tego wsparcia zadowolony. Czy to faktycznie możliwe w tak zmilitaryzowanej organizacji, czy generał „strugał wariata”, a może naprawdę między naczelnikami były jakieś różnice zdań – to już mniej istotne[9].

Ważne, że Szyrkouski obiecał swoje wsparcie, wymienił nazwisko oficera operacyjnego, który zajmował się Oswaldem – Kościukow – i polecił, aby włączyć go do pomocy w tej sprawie.

– Mamy jeszcze sporo nierozgarniętych ludzi w aparacie – powiedział Szyrkouski na do widzenia. – Jeszcze z tym do mnie wrócisz. Uwierz, i to nie jeden raz.

Jakby patrzył w taflę wody. Albo w lustro[10].

Następne kilka miesięcy przypominało negocjacje o rozbrojeniu jądrowym prowadzone z Koreą Północną.

Na początku obiecali, że dadzą mi wszystko – z wyjątkiem nazwisk. „To, co nagadali temu Mailerowi, to w czterdziestu procentach było kłamstwo, a pan będzie miał tylko fakty” – obiecał mi Wieras. Potem powiedzieli, że każdy dokument musi zostać najpierw zweryfikowany przez specjalną resortową Komisję ds. Odtajniania, w której zasiadali między innymi weterani KGB. A potem okazało się, że ze względu na tych weteranów tryb zwoływania posiedzeń jest utrudniony.

Tak jak mu obiecywano, odbyło się jedno spotkanie z pułkownikiem w stanie spoczynku Kościukowem. Deputowany dowiedział się od niego, że były dwa podstawowe cele: wyjaśnić, czy Oswald nie jest agentem CIA, i zbadać, czy nie można zwerbować go w interesach KGB. Odpowiedź na obydwa pytania brzmiała „nie” – w charakterze Oswalda nie leżało zbytnie zainteresowanie służbami specjalnymi.

Potem kontakt z Kościukowem się urwał, przerwa zaczęła się przedłużać, ponieważ funkcjonariusz trafił do szpitala.

– Tragiczna historia – wyjaśnił mi Ławicki. – Pułkownik miał daczę, ale nie jeździł tam z braku czasu, spalał się w pracy. Odpowiedzialny oficer, zawodowy czekista. A żona wciąż go piłowała, że „sąsiedzi sadzą pomidory, ogórki, a u nas same chwasty”. Poprosił więc o urlop, wziął trzy dni bezpłatnego. Pojechał na daczę. Trzy dni kopał, orał, wszystko przekopał, posadził jak trzeba. I co się okazało? Że nie swoją działkę zaorał, tylko sąsiadów. Poszedł do sąsiada (też czekisty). „Zaoraj – mówi – teraz ty moją część”. A sąsiad mu na to: „A czy ja ciebie prosiłem, żebyś zaorał moją?”. Cały się zdenerwował, ciśnienie mu skoczyło i wylądował w szpitalu...

Dramat na daczy jest o tyle piękny, że być może zdarzył się naprawdę.

Potem pojawiła się nowa przeszkoda. Władze KGB nagle zatroskały się o interesy prawne posła: a co, jeśli Marina Prusakowa-Oswald-Porter poda białoruskiego obywatela do sądu za ujawnienie jakichś epizodów z jej życia prywatnego, podsłuchanych i podglądanych przez organy?

W pewnym momencie Siarhiejowi Nawumczykowi proponowano („żeby nie zakopał się w materiałach, bo samo kserowanie zajmie kilka tygodni”), aby skupił się na kilku blokach tematycznych – na przykład: czy Oswald był agentem KGB? Być może nie bez podstaw sądzono, że jeśli badacz o jednoznacznie demokratycznej orientacji napisze, że „nie, nie był”, będzie to brzmiało bardziej przekonująco niż ich własne zapewnienia.

– Chyba pan rozumie... Żeby pisać, iż Oswald nie był agentem, powinienem mieć dowody. A dowody są w materiałach sprawy – odpowiedziałem.

– Proszę uwierzyć, że nie był!

– Owszem, ja mogę uwierzyć. Ale czy pan naprawdę sądzi, że inni mi uwierzą? Proszę pokazać materiały!

A potem znowu – obietnice, opóźnienia, poważne powody.

Pewnego razu stwierdziłem: „Posłuchajcie, waszym celem jest jak najwięcej przede mną ukryć, a moim – jak najwięcej od was wydobyć. Widzę, że nic z tego nie będzie”. „Co też pan mówi – zapewniali mnie – mamy przecież świadomość, że wcześniej czy później będziemy musieli odtajnić akta, ale po prostu trzeba to robić z głową...”

Dni zamieniały się w tygodnie, tygodnie w miesiące, a od połowy 1993 roku gwałtownie skoczyła temperatura polityczna na Białorusi. Po fiasku referendum w sprawie odwołania Rady Najwyższej i rozpisania nowych wyborów nomenklatura komunistyczna zjednoczyła się wokół premiera Wiaczesława Kiebicza, który pokajał się za podpis w Wiskulach i opowiedział się za integracją Białorusi z Rosją. KGB przestało więc widzieć jakąkolwiek potrzebę dalszej zabawy w jawność.

Starania Nawumczyka skończyły się na tym, że otrzymał kserokopie (tylko do przepisania na miejscu) kilku dokumentów związanych z wyjazdem Oswaldów do USA, w tym wniosek do OWIR-u z wizą wydaną przez ministra spraw wewnętrznych Aleksandra Aksionowa.

I – jak wspomina – to by było na tyle.

Pewnie już nigdy nie dowiem się, na co liczyło szefostwo KGB, kiedy obiecano mi dostęp do materiałów sprawy Oswalda. Jedno wiem na pewno – na jałowe rozmowy z funkcjonariuszami straciłem w sumie kilka miesięcy.

Siarhiej Nawumczyk sądzi, że KGB złamało obietnicę, ponieważ nastąpiła ogólna zmiana sytuacji politycznej. Była to główna przyczyna, choć nie jedyna.

Fakt, gdyby w 1992 roku Szuszkiewicz wydał niedwuznaczną dyspozycję udostępnienia sprawy Oswalda, można ze sporym prawdopodobieństwem sądzić, że władze KGB zastosowałyby się do jego polecenia.

Siarhiej Nawumczyk mówi jednak tylko o prawdopodobieństwie, choćby nie wiadomo jak wysokim.

Dała – nie dała – dała...

Sroki nad KGB

Wiosną 1992 roku, podczas spotkania z pierwszym ambasadorem amerykańskim w Mińsku Davidem Swartzem, Stanisław Szuszkiewicz, głowa państwa białoruskiego, podzielił się z rozmówcą zdumiewającą opowieścią o osobistej znajomości z Amerykaninem mieszkającym w stolicy na trzydzieści lat przed pojawieniem się niepodległej Białorusi.

Kiedy w 1960 roku Stanisława Szuszkiewicza, do niedawna młodszego pracownika naukowego w Instytucie Fizyki Akademii Nauk BSRR, który prowadził badania w Mińskich Zakładach Radiowych „Horyzont”, wezwano do zakładowego komitetu partyjnego, ze wszystkich tematów chyba najmniej był przygotowany na rozmowę o rosyjskiej gramatyce.

W komitecie młody inżynier dowiedział się, że partia okazała mu wielkie zaufanie – będzie uczył deklinacji i koniugacji nowego pracownika, Amerykanina. Szuszkiewicz uczył się angielskiego na studiach, ale od razu go uprzedzono – nie może rozmawiać z Oswaldem o jego przeszłości.

Oswald zapisał w notesie imię nauczyciela: Stanisław Szuszkiewicz. Zajęcia odbywały się na pierwszym piętrze budynku, w którym pracował inżynier, Amerykanin przychodził tam po pracy i brali się za gramatykę.

Nauka szła jak po grudzie. Oswald nie był zbyt pilnym uczniem, nie wydawał się zainteresowany, nie zdradzał żadnych emocji, nie uśmiechał się, nie dziękował po zakończonej lekcji. Po pewnym czasie zaczął coś rozumieć, kiedy Szuszkiewicz mówił wolno – pomagał sobie gestami, zapisywał poszczególne słowa na kartce i sprawdzał w słowniku[11].

Ambasador Swartz nie zwlekał i o nowinach Szuszkiewicza napisał w telegramie do Departamentu Stanu. Z administracji prezydenta Geor­ge’a Busha od razu przyszło zapytanie o akta sprawy. Swartz poprosił władze KGB o spotkanie – został przyjaźnie potraktowany, wysłuchany, obiecano mu pomoc.

Ambasador nie wrócił już jednak do tematu – palącą kwestią było wycofanie broni jądrowej z terytorium Białorusi, budowa całokształtu pełnowymiarowych stosunków z nowym poradzieckim państwem, przygotowanie pierwszej wizyty głowy państwa białoruskiego w Waszyngtonie.

Latem 1993 roku, trzydzieści lat po zamachu na Kennedy’ego, Szuszkiewicz spotkał się z prezydentem Clintonem w Białym Domu.

Kennedy był prywatnym bohaterem Clintona. Istnieje nawet film, na którym widać, jak wymienia z Kennedym uścisk dłoni[12]. Szuszkiewicz nie wspomniał jednak o swojej znajomości z Oswaldem ani w Białym Domu, ani podczas wizyty Clintona na Białorusi[13].

Osobiste kontakty czasami nieoczekiwanie wpływają na bieg historii – podobnie jak ich brak. Chodziło nie tylko o prywatną nostalgię obydwu uczestników spotkania w Gabinecie Owalnym, gdzie w powietrzu unosił się cień byłego gospodarza. Akurat wtedy administracja Clintona bezpośrednio zajmowała się sprawą zabójstwa Kennedy’ego.

W 1992 roku Kongres powołał Radę ds. Weryfikacji Danych o Zamachu[14] (Assassination Records Review Board) i administracja Clintona, która rozpoczęła urzędowanie w styczniu 1993 roku, zajmowała się organizacją jej pracy.

We wrześniu 1998 roku raport Rady znalazł się na biurku Clintona. Zespołowi badawczemu udało się odtajnić i opublikować ponad dwadzieścia tysięcy dokumentów FBI, ponad trzy tysiące dokumentów CIA i ponad trzy tysiące akt Pentagonu, tysiące sprawozdań, materiałów archiwalnych innych urzędów i papierów zwykłych obywateli – łącznie 33173 dokumenty. W sumie objętość otwartego dla wszystkich zainteresowanych „Zbioru Kennedy’ego” przekroczyła cztery miliony stron.

W raporcie Rady znalazł się podrozdział zatytułowany Białoruś.

Przy pomocy ambasady USA w Mińsku prezes Rady Tunheim, członek Rady Hall i dyrektor wykonawczy Marwell w listopadzie 1996 roku przejrzeli obszerne materiały akt operacyjnych białoruskiego KGB dotyczących Oswalda. Sprawa zawiera opis trwającej dwa lata obszernej inwigilacji i rozpracowania przez KGB Lee Harveya Oswalda podczas jego pobytu w białoruskiej stolicy. Niektóre z tych dokumentów zostały wykorzystane przez Normana Mailera w jego książce Opowieść Oswalda. Radzie nie udało się zdobyć kopii akt, częściowo z powodu pogorszenia stosunków między USA i Białorusią w latach 1997–1998.

Rada raz jeszcze podkreśla konieczność dołożenia wszelkich starań, aby zdobyć dla narodu amerykańskiego te ważne dokumenty o działalności oskarżonego o zabójstwo Lee Harveya Oswalda w latach poprzedzających zamach.

Rada narzekała także na złą współpracę z Moskwą.

Ale nie minął rok, a w czerwcu 1999 roku, podczas spotkania „wielkiej ósemki” w Kolonii, prezydent Rosji Borys Jelcyn zdobył się na gest, który eksperci od polityki zagranicznej nazwali „dyplomacją dokumentów” – przekazał Billowi Clintonowi trzydzieści dziewięć teczek „sprawy Oswalda”. Nie były to jednak akta KGB, lecz dokumentacja KC KPZR, MSZ i MSW ZSRR, która powstała od razu po zamachu. Wówczas, po kryzysie kubańskim, Moskwa bardzo obawiała się oskarżeń o przygotowanie zamachu, i wokół tych wątpliwości skupiała się gorączkowa korespondencja z ambasadą radziecką w Waszyngtonie, komunikaty i wyjaśnienia.

Miński okres życia Oswalda pojawia się tylko we wzmiankach – materiały mińskiego KGB nie figurują w tych aktach.

Wówczas, latem 1999 roku, przekazanie dokumentów przez Jelcyna skomentował jeszcze jeden prezydent – Alaksandr Łukaszenka. Na polu w obwodzie brzeskim oświadczył dziennikarzom:

– Przeglądałem te dokumenty – tam nie ma nic takiego, żeby rwać włosy z głowy i płakać.

I dodał:

– Ale nie będziemy pluć na własną historię.