Co (prze)widziała Antonina - Marta Pastewka - ebook + książka

Co (prze)widziała Antonina ebook

Marta Pastewka

4,0

Opis


„Co (prze)widziała Antonina” Marty Pastewki to thriller psychologiczny.

Policjant Piotr Malczewski jest świadkiem morderstwa młodego mężczyzny. Kiedy Piotr składa wizytę rodzinie zamordowanego, poznaje 14-letnią Antoninę, dziewczynkę, która potrafi czytać w ludzkich myślach. Wyznaje mężczyźnie, że śmierć jej brata jest częścią pewnego skomplikowanego planu. Antonina nie mogła zapobiec temu co się musiało zdarzyć. Była bezradnym świadkiem tragedii rozgrywającej się w jej rodzinie. Policjant postanawia rozwiązać zagadkę morderstwa, a ona obiecuje mu w tym pomóc. Kluczem do jej odszyfrowania okazuje się powrót Malczewskiego do jego własnych wspomnień z okresu dzieciństwa i młodości.

Książka składa się z trzech części. Kiedy czytelnik zaczyna nabierać pewności, że podąża za pewną logiką wydarzeń, w kolejnej części książki napotyka niejako na zaprzeczenie tej logicznej układanki. Trudno oderwać się od lektury. Trzyma ona czytelnika aż do ostatniej strony.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 99

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MariaWojtkowiak

Dobrze spędzony czas

Opowiadanie. Rzeczywistość wymieszana z chorobą psychiczną. Parędziesiąt stron do szybkiego przeczytania.
00

Popularność




Marta Pastewka
Co (prze)widziała Antonina

Wersja Demonstracyjna

Marta Pastewka „Co (prze)widziała Antonina”

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2015 Copyright © by Marta Pastewka, 2015

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Piotr Górski

Projekt okładki: Weronika Biront

Korekta: Krzysztof Bernaś

ISBN: 978-83-7900-486-7

Wydawnictwo Psychoskok sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-500 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

wydawnictwo.psychoskok.pl e-mail:

CZĘŚĆ I

ROZDZIAŁ I

Powoli podszedł do okna, za którym było widać bladoró­żowe niebo. Spojrzał w dół. Zza rogu ulicy wychyliła się wła­śnie jakaś postać. Nie widział jej wyraźnie, zdążył dostrzec tylko, że była ubrana na czarno. Przed nią na ławce siedziała para wpatrzona w zachodzące słońce.

Nagle tajemnicza postać sięgnęła po broń. Policjant w tej samej chwili wyskoczył z mieszkania, tak jak stał, zbiegł, a wła­ściwie sfrunął na dół i wypadł na ulicę. Ale było już za późno. Na chodniku leżał mężczyzna z zalaną krwią głową, a młoda dziewczyna pochylała się nad nim i krzyczała wniebogłosy. Po mordercy nie było śladu.

Starszy aspirant Piotr Malczewski przez chwilę stał bez ru­chu i zastanawiał się, co zrobić.

Był wysokim i szczupłym mężczyzną. Miał płomienne rude włosy, bardzo ciemne oczy i jasną cerę. Był bardzo pew­ny siebie, lubił przygody i adrenalinę, ale mimo to w swoich policyjnych działaniach zawsze pozostawał sumienny, a na­wet pedantyczny. Znany był ze swej stanowczości i umiejęt­ności podejmowania szybkich decyzji; pracował w policji już od dwudziestu lat i niewiele mogło go zaskoczyć. A już na pewno nie to, co właśnie zobaczył.

Naprzeciwko kamienicy, z której właśnie wybiegł, znajdo­wał się komisariat. Postanowił zacząć od powiadomienia ko­legów o przestępstwie i udał się tam natychmiast.

W wielkiej sali było mnóstwo policjantów, a mimo to pa­nowała tu nienaganna cisza; każdy skupiał się na swoim zada­niu. Odgłos kroków starszego aspiranta, głucho odbijających się od chodnika, słychać było już z daleka. Kiedy pojawił się w drzwiach, wszyscy zerwali się z krzeseł tak szybko, że trud­no było uwierzyć, że jeszcze przed chwilą siedzieli. Zdyszany Piotr Malczewski zdołał wykrztusić tylko, że na chodniku leży martwy mężczyzna. To wystarczyło: ekipa zabezpieczają­ca ciała zabrała narzędzia i bez słowa poszła za swoim kolegą. Kilku innych ruszyło za nimi, a reszta, nic nie mówiąc, po­wróciła do swoich zajęć. Piotr zauważył przy tym, że wszyscy zachowują się jakoś inaczej, bardzo nienaturalnie. Jak maszy­ny, którymi ktoś steruje.

Policjanci zajęli się rozkładaniem barierek wokół zamor­dowanego oraz uspokajaniem zapłakanej młodej kobiety; jeszcze kilka minut temu podziwiała kolorowe niebo razem z martwym teraz mężczyzną. Nagle pojawiło się na ulicy mnóstwo przechodniów, ale omijali szerokim łukiem miejsce zbrodni. Po słońcu nie było już śladu, zaszło zupełnie, jakby nie chciało patrzeć na skutki ludzkiej podłości.

Od razu też, a jakże, zjawił się jakiś reporter z kamerzystą. Podszedł do Malczewskiego i, wyraźnie podekscytowany fak­tem, że w tym nudnym mieście doszło do tak spektakularne­go morderstwa, zagadnął:

-    Przepraszam, czy może pan skomentować to, co się wy­darzyło?

Podsunął aspirantowi mikrofon pod sam nos i czekał.

-    Tutaj? - Policjant nie bardzo wiedział, co powiedzieć. W końcu wygłosił na jednym oddechu: - Zastrzelono młodego mężczyznę, widziałem całe zajście z okna mojego mieszkania.

-     Czy wiadomo, kim był zabójca? - dociekał reporter. Co jakiś czas zerkał w kamerę, nie kryjąc radości i nadziei na do­bry materiał.

-    Prawdę mówiąc, niewiele można powiedzieć - odparł Malczewski, usiłując sobie przypomnieć mordercę. - Był ubrany w czarny zimowy płaszcz. Nie zdążyłem zauważyć ni­czego więcej.

-      Rozumiem. A czy wiadomo, kim była ofiara?

-    Nie zostało to jeszcze ustalone. - Policjant zaczął się nie­cierpliwić. - Jak pan podejdzie bliżej, to dowie się więcej od moich kolegów, którzy zabezpieczyli już ciało ofiary i poszu­kują śladów.

Reporterowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, bez po­dziękowania pobiegł do grupy policjantów, właśnie głośno komentujących między sobą zdarzenie. Aspirant Malczewski także podszedł bliżej ofiary. Wnet obok niego pojawili się ko­lejni dziennikarze żądni sensacji, rósł również tłum gapiów, wymieniających między sobą informacje i rozprawiających o tym, że dotąd nic takiego się w ich mieście nie zdarzało.

Malczewski spojrzał w niebo, na którym teraz widniał ja­sny sierp księżyca, i poczuł nagle, jak bardzo jest zmęczony.

Minęło już sporo czasu od momentu, gdy wrócił ze służby z nadzieją na odpoczynek. Gdyby to był zwykły dzień, kolej­ny nudny, jakich wiele w tym mieście, na pewno wracając, podśpiewywałby sobie piosenkę o życiu policjanta i o tym, że wcale nie jest takie złe. Ale to nie był zwykły dzień. Tego dnia zdarzyło się coś, czego mieszkańcy miasta nigdy wcześniej nie widzieli, a w dodatku wymagało to jego zaangażowania.

Wciąż nie dawało mu spokoju to, jak zachowywali się jego koledzy. Taka zgodność i współpraca? Zwykle brakowało chętnych do wyjścia na miasto i trzeba było przydzielać zada­nia według harmonogramu. Ale nie miał siły o tym teraz my­śleć. Postanowił wrócić do domu i położyć się spać, teraz nic więcej nie mógł już zrobić. A nie było wiadomo, co czeka go następnego dnia...

Obudził się niespodziewanie o trzeciej dwadzieścia pięć. Był pewien, że coś zakłóciło mu sen, zawsze bowiem spał spokojnie i bez przerw, a rankiem wstawał wypoczęty i rześki. Poczuł, że powinien wstać z łóżka i podejść do okna, z które­go wczoraj widział scenę zabójstwa. Wpatrując się w opusto­szałą ulicę, próbował sobie przypomnieć, co go zaniepokoiło w ciemnej postaci. Wysokie buty, zimowy płaszcz... Tylko tyle? Nie, było coś jeszcze. Teraz już wiedział co.

Wrócił bardzo zmęczony, ponieważ pracował również za swojego kolegę, który nie mógł przyjść tego dnia do pracy. To za niego musiał odbębnić tę żmudną papierkową robotę, a nie radził sobie z tym najlepiej. Przez to zaczął się nawet zastana­wiać, czy wciąż chce pracować w policji. Myśląc o minionym dniu, popatrzył przez okno na stary i wymagający remontu budynek policyjny po drugiej stronie ulicy. Coś wtedy przy­kuło jego uwagę, jakiś poruszający się kształt. Tak, wiedział, co to było: mały czarny kot. Wydawało mu się, że zwierzę też mu się przygląda, i przeraził się trochę jego strasznych świecących oczu. Kot podszedł do pary siedzącej na ławce i zatrzymał się przy niej, bacznie się przy tym rozglądając, a potem pobiegł za róg budynku i tam wskoczył do torby trzymanej przez jakie­goś mężczyznę. Nie była to torba przeznaczona dla kotów, to pewne. Pamiętał jeszcze, że była duża, pękata, pełna czegoś. No właśnie, czego? Aspirant nie mógł sobie tego przypomnieć.

I to właśnie ten mężczyzna chwilę później wyciągnął pisto­let.A on zbiegł w pośpiechu po schodach, by uratować parę z ławki. Nie dość jednak szybko. Zanim to zrobił, przyglą­dał się chwilę, jak nieznajomy wyciąga broń. Widział ją do­kładnie i nie tylko ją - z lufy pistoletu kapała na płyty chod­nikowe jakaś ciecz.

Świeża krew, stwierdził, dziwiąc się, że wyrzucił z pamięci tak ważny szczegół. Kilka kropel musiało spaść i zostawić ślad

na chodniku! Miał nadzieję, że uda mu się odnaleźć te ślady, mimo że minęło już sporo czasu.

Rozsunął szerzej niebieskie zasłony i spojrzał w dół. Nie, nie sądził, że z tej wysokości zobaczy małą plamkę krwi na chodniku, po prostu patrzył. A kiedy się wychylił, dostrzegł tego samego, całkiem czarnego, kota. Wałęsał się blisko miej­sca, w którym wczoraj leżały zwłoki mężczyzny z zakrwawio­ną głową. Sam.

Dlaczego nie było z nim jego pana? Może kot sprawdzał miejsce przestępstwa, a nie spacerował, kocim zwyczajem?

Tego na razie nie wiadomo. To przecież dopiero początek...

Koniec Wersji Demonstracyjnej

Dziękujemy za skorzystanie z oferty naszego wydawnictwa i życzymy miło spędzonych chwil przy kolejnych naszych publikacjach.

Wydawnictwo Psychoskok