Uwierzyć na nowo - Amber McKenzie - ebook

Uwierzyć na nowo ebook

Amber McKenzie

4,2

Opis

Doktor Kate Spence ma znakomitą opinię jako chirurg i diagnosta. W kluczowym momencie kariery zostaje oskarżona o zaniedbanie obowiązków i spowodowanie śmierci pacjenta. Szpital okazuje jej pełne zaufanie i wynajmuje znakomitego adwokata. Kate odetchnęłaby z ulgą, gdyby nie fakt, że jej obrońcą będzie Matt McKayne. Kiedyś bardzo go kochała, lecz rzucił ją bez słowa wyjaśnienia. Teraz musi dokonać rzeczy pozornie niewyobrażalnej: zaufać Mattowi po raz drugi...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 160

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (17 ocen)
9
4
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Podobne


Amber McKenzie

Uwierzyć na nowo

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Szła szpitalnym korytarzem, czując, że serce wali jej jak młotem, ze świadomością, że nie ma nic do stracenia oraz że nic od niej nie zależy. Niektórym wystarczyłoby przeświadczenie, że nie zrobili nic złego. Ale nie Kate. Już jako dziecko się nauczyła, że może ją spotkać przykrość niezależnie od tego, czy na to zasłużyła, czy nie.

Przemierzała korytarze szpitala Boston Central z wymuszoną determinacją. Po raz pierwszy od pięciu lat w szpitalu czuła się nieswojo. Podczas rezydentury z chirurgii, w stroju zabiegowym, czuła się jak ryba w wodzie. Teraz jednak nerwy miała napięte do granic wytrzymałości oraz zakładała, że złe przeczucie towarzyszące jej od kilku tygodni może się sprawdzić.

Po latach nauki i wyrzeczeń znalazła się o krok od celu. Została chirurgiem, a za trzy miesiące miała podjąć pracę w jednym z najlepszych szpitali w Stanach. Jeszcze tylko trzy miesiące rezydentury i pożegna Boston, by w Nowym Jorku dokończyć proces edukacyjny i rozpocząć nowe życie.

Nazwano to spotkaniem strategicznym, cokolwiek miałoby to znaczyć. Wywnioskowała z tego tylko tyle, że będzie to rozmowa o „tamtej nocy”. Odezwało się poczucie winy.

Wzięła głęboki wdech, starając się uporządkować myśli oraz przybrać pewny siebie wyraz twarzy, jak przystało profesjonalistce, bo tak ją postrzegano. Jako rezydentka brała udział w jednym z pięciu najlepszych programów. Co rano stawiała się do pracy o wpół do szóstej i nigdy nie wychodziła ze szpitala przed dziewiętnastą. Wieczorami operowała. Kochała tę pracę wymagającą wielkiego skupienia, to, że nigdy się nie wie, jakie wyzwanie nas czeka oraz konieczność pokonania ewentualnych trudności i ograniczeń.

W tym miejscu, gdzie w każdej chwili wszystko może się wymknąć spod kontroli, czuła, że nad wszystkim panuje. Miała pełne zaufanie do swoich umiejętności niesienia pomocy pacjentom.

Weszła do sali konferencyjnej, gdzie za stołem siedzieli ci, których się spodziewała: dyrektor szpitala, prawnik, sekretarz oraz doktor Tate Reed, kardiochirurg pozwany wraz z nią oraz jeszcze pół roku temu jej chłopak.

Chociaż wiedziała, że nie będzie łatwo, nadal było jej przykro bardziej, niż się spodziewała. Nikt nie lubi, gdy wytyka mu się błędy, a ona rzadko je popełniała. Przysięgała nie krzywdzić i już lata temu obiecała sobie, że nie skrzywdzi nikogo, kogo kocha. Do czasu Tate’a. Chociaż minęło już pół roku, każdego dnia żałowała tego, co między nimi zaszło. Nie kochała go, a tamtego wieczoru była zmuszona pogodzić się z myślą, że Tate nie jest dla niej, nieważne jak bardzo by się starała, żeby było inaczej.

Spojrzeli na nią wszyscy prócz Tate’a.

– Witam, proszę usiąść – powiedział doktor Williamson, jeden z dyrektorów szpitala.

Dopiero wtedy spojrzenia jej i Tate’a się spotkały. Z taką samą niechęcią powitał ją pół roku temu. Najgorsze, że nie mogła mieć mu tego za złe. Gdy usiłowała ukryć targające nią emocje, poczuła, jak tężeją jej rysy.

Wybrała jedno z dwóch wolnych miejsc jak najdalej od Tate’a. Usiadłszy w miękkim fotelu, miała ochotę jeszcze bardziej się w niego zapaść. Jako jedyna kobieta znalazła się w towarzystwie najważniejszych mężczyzn w szpitalu. Jeszcze będzie czas na poczucie winy, bez audytorium.

Prawnik Jeff Sutherland otworzył spotkanie.

– Jak już wiecie, cztery tygodnie temu rodzina Weberów zaskarżyła szpital Boston Central, doktora Reeda oraz doktor Spence na wielomilionową kwotę za spowodowanie śmierci członka rodziny. Zarzut dotyczy zwłoki w przewiezieniu pana Webera do sali operacyjnej, co doprowadziło do jego zgonu, bo miał szansę przeżyć, gdyby wcześniej otrzymał stosowną pomoc oraz leki.

– Nieprawda – odezwał się Tate.

Jeff podniósł na niego wzrok i kontynuował:

– Rodzina Weberów twierdzi, że doszło do dwudziestominutowej przerwy między stwierdzeniem pęknięcia tętniaka a momentem, kiedy doktor Spence skontaktowała się z doktorem Reedem i powiadomiła go o diagnozie. W konsekwencji pan Weber znalazł się na stole operacyjnym pięćdziesiąt pięć minut od postawienia diagnozy, ale był już tak niestabilny, że nie przeżył wysiłków doktor Spence, która starała się usunąć tętniaka.

– Nie miał szansy na przeżycie – oznajmiła Kate.

Te obrazy prześladowały ją od dawna. Ten wieczór pełen radości, potem rozpaczy, szczera miłość, a po niej smutek i poczucie straty nie dawały jej spokoju. Wtedy jedyny raz wolałaby być poza salą operacyjną. Po drugiej stronie stołu stał Tate, a ona wiedziała, że sytuacja jest beznadziejna. Dla pacjenta i dla nich.

Po raz pierwszy w pracy czuła się jak tchórz, ponieważ nie potrafiła przekazać Tate’owi, że ich wysiłek jest daremny. Nie umiała powiedzieć, czy z powodu tego, co się między nimi wydarzyło, czy dlatego, że przerażała ją perspektywa poinformowania pani Weber, że jej mąż nie przeżył.

Głos zabrał doktor Williamson.

– Tate, według mojej opinii oraz opinii władz szpitala zrobiliście wszystko, co należało. Pacjent był w takim stanie, że nie uratowałaby go nawet natychmiastowa interwencja chirurgiczna. Większość kardiochirurgów nie podjęłaby się tej operacji, ale ponieważ wy się na to zdecydowaliście, całe odium spadło na was.

Kate odetchnęła z ulgą po raz pierwszy, odkąd weszła do sali konferencyjnej.

– Dzięki za wsparcie, Davidzie – odrzekł Tate.

Podniosła na niego wzrok, ale nie odwzajemnił jej spojrzenia. Uczucie ulgi, że szef jest po ich stronie, szybko zgasło, gdy sobie uprzytomniła, że „ich” już nie ma. Na jej życzenie.

Po raz kolejny skupiła się, by oddzielić to, co ma związek z pracą, od życia prywatnego. Kłopot w tym, że Tate łączył obie te domeny. Najpierw byli kolegami, potem przyjaciółmi, a na koniec zostali kochankami. Wszyscy uważali, że dobrali się jak w korcu maku. Wszyscy oprócz niej.

Musiała się jednak skoncentrować na tym, co Williamson ma do powiedzenia.

– Ale niestety, Tate, liczy się nie tylko moje zdanie. Rodzina zmarłego przedstawiła kilku świadków, którzy potwierdzili dwudziestominutową zwłokę, zanim Kate udało się z tobą skontaktować. Ich zeznania utwierdziły rodzinę zmarłego w przekonaniu, że mogą nas pozwać do sądu. Mimo opinii kilkunastu specjalistów, którzy zgodnie stwierdzili, że z medycznego punktu widzenia stan pana Webera był beznadziejny, rodzina chce tę sprawę wyjaśnić na drodze sądowej.

Kate aż się skurczyła na myśl o procesie. Wydarzenia tamtej nocy nierozerwalnie splotły się z jej życiem prywatnym, więc z przerażeniem myślała o wywlekaniu jego szczegółów na światło dzienne. Od pół roku spędzało jej to sen z powiek. Bo tego, że zwłoka nie przyczyniła się do zgonu pacjenta, była absolutnie pewna.

– W związku z tym pozwem szpital zatrudnił niezależnego prawnika, który będzie was reprezentował – poinformował ich Jeff.

Milczenie Tate’a oraz obronna postawa Kate mówiły same za siebie.

– Nie muszę państwu – zastępca dyrektora zwrócił się do nich – przypominać, jakie ryzyko poniesie szpital oraz jak zagrożona będzie wasza kariera zawodowa, jeżeli zapadnie wyrok dla nas niekorzystny. Liczę, że jeżeli cokolwiek was łączy w życiu prywatnym, nie będzie kolidowało z waszą zdolnością obrony naszych interesów.

– Już nic z doktor Spence mnie nie łączy.

Czerwieniąc się, przeniosła spojrzenie w stronę okna, upokorzona faktem, że władze szpitala poznają jej prywatne sprawy. Skupiona na swoich emocjach nawet nie zauważyła, że ktoś wszedł do sali.

– Panowie, przedstawiam wam mecenasa McKayne’a – powiedział Jeff.

Serce jej zamarło. Chyba się przesłyszała, więc gwałtownie spojrzała w stronę drzwi.

Teraz poczuła, że robi się jej słabo. Zacisnęła powieki w nadziei, że gdy je podniesie, zobaczy kogoś innego. Boże, byle to nie on, pomyślała, ale to był ten sam człowiek. Nie zmienił się przez tych dziesięć sekund, prawdę mówiąc, nie zmienił się przez dziewięć lat.

W głowie jej szumiało, przed oczami stanęły sceny sprzed lat. Rozpaczliwie starała się wrócić do teraźniejszości.

– Katherine…

Dopiero warknięcie Tate’a przywołało ją do rzeczywistości. Spoglądał na nią zmieszany, bo do tej pory cieszyła się opinią osoby opanowanej nawet w najtrudniejszych sytuacjach. Czując na sobie wzrok zebranych, wstała, choć kolana się pod nią uginały.

– Doktor Kate Spence, to jest mecenas Matthew McKayne. Będzie reprezentował w sądzie panią oraz doktora Reeda.

Spoglądała na rękę wyciągniętą w jej stronę. Był to gest na miejscu w tej sytuacji, ale kompletnie nie na miejscu, zważywszy ich przeszłość. Nie miała ochoty ściskać tej dłoni. Zagotowało się w niej na widok człowieka, którego nie chciała już nigdy oglądać.

Znowu wydała mu się najpiękniejszą dziewczyną pod słońcem, z tym, że teraz była dojrzałą kobietą. Nowa „Kate” nabrała kobiecych kształtów, bardziej wydatnych i ponętnych. Chyba ściemniały jej włosy, ale może wydają się ciemniejsze w porównaniu z bladością twarzy. Pamiętał każdy pieprzyk na jej ramionach.

Jednak gdy napotkał jej wzrok, to wszystko poszło w niepamięć. Przez dziewięć lat bardzo się zmieniła, ale nie zmieniło się jej spojrzenie. Spoglądała na niego teraz tak samo jak tego dnia, gdy ją rzucił. Do tej pory go to dręczyło.

– Bardzo mi miło, doktor Spence – powiedział, czując, że ten tytuł ledwie przeszedł mu przez gardło. Gdy podała mu dłoń, poczuł, że pamięta ją każdym mięśniem.

Cofnęła rękę i usiadła przy stole. Inni poszli w jej ślady. Ostatnie wolne miejsce przypadło Mattowi. Obok Kate. Zapach jej miętowo-rozmarynowego szamponu obudził w nim więcej wspomnień niż jej widok.

Siedząc obok, nie musiał patrzeć jej w oczy. Zdawał sobie sprawę, że ją skrzywdził, ale nie przyszło mu do głowy, że ona go znienawidzi.

– Panie mecenasie, doktorzy Reed i Spence znają już szczegóły sprawy, wiedzą, że dyrekcja oraz cały personel są po ich stronie i będą współpracować z panem i pana zespołem – mówił wicedyrektor. – Zostali poinformowani, że oczekujemy od nich zgodnych z prawdą, szczegółowych zeznań.

Matt powiódł wzrokiem po mężczyznach za stołem. Gdy jego spojrzenie przesunęło się na Tate’a, zauważył, że ten przygląda się jemu i Kate z wrogą ciekawością. To znaczy, że nie tylko on dostrzegł zmianę, jaka zaszła w Kate, odkąd wszedł do tej sali.

– Zostawiamy was, żebyście się umówili na spotkanie w celu omówienia strategii. Panie mecenasie, w razie jakichś problemów chciałbym o nich się dowiedzieć i to raczej prędzej niż później – oznajmił wicedyrektor, po czym wraz z innymi opuścił salę.

Zostali przy stole we troje. Tate nadal się w nich wpatrywał, za to Kate unikała ich wzroku.

– Wy się znacie? – zapytał Tate.

– Nie – odparła stanowczym tonem. Siedziała z wysoko uniesioną głową, ignorując obecność Matta.

Gdy Tate podniósł się z krzesła, Matt uważnie mu się przyjrzał. Mniej więcej tego samego wzrostu co on, wysoki, ale w przeciwieństwie do ciemnowłosego Matta był blondynem. Tate też mierzył go wzrokiem. Gdyby doszło między nimi do starcia, nie wiadomo, kto by zwyciężył.

– Katherine, chyba ci nie wierzę – stwierdził Tate. – Panie McKayne, oto moja wizytówka. Jestem gotowy spotkać się z panem w celu omówienia kwestii medycznych związanych z tą sprawą. – Mocno uścisnął mu dłoń. – Katherine, postaraj się nie wrabiać mnie jeszcze bardziej.

Gdy wyszedł, Matt zauważył, że Kate ze zbolałym wzrokiem wpatruje się w drzwi, za którymi zniknął Tate. Znał to spojrzenie, odzwierciedlało smutek i gorące uczucie.

– Katie… – rzekł półgłosem, czując, że zazdrość ustępuje w nim miejsca potrzebie pocieszenia Kate.

– Nie nazywaj mnie Katie. Kate albo lepiej doktor Spence – syknęła.

– Nie Katherine? – Nie wytrzymał.

Podniosła się z miejsca.

– Powiedziałam Tate’owi prawdę. Nie znam cię i nie chcę znać. Nie wiem, co sobie wyobrażałeś, przychodząc tutaj, ale nie jesteś mi potrzebny ani ty, ani twoja pomoc.

– Obawiam się, że nie masz wyboru. Szpital mnie wynajął do obrony ciebie oraz doktora Reeda, któremu, nie wiem, czy zauważyłaś, Katie, jest obojętne, co się z tobą stanie. – Czekał na jej reakcję.

Gdy dumnie wyprostowana spojrzała na niego spod półprzymkniętych powiek, poczuł się nieswojo.

– Mam na imię Kate – przypomniała mu. – Różnica między nami jest taka, że mnie obchodzi, co się stanie z Tate’em, a ty idź do diabła. – Opuszczała salę pozornie opanowana, ale na koniec trzasnęła drzwiami.

Za późno, Katie albo Kate, pomyślał. Już tu jestem.

ROZDZIAŁ DRUGI

Miała ochotę biec, uciec od ciasnych szpitalnych korytarzy oraz swojej zawodowej reputacji. Biec do upadłego, aż nie będzie w stanie myśleć o sprawie, Tacie i Matcie. Biec do utraty tchu, aż zabolą płuca, by nie czuć pustki w sercu. Gdy znalazła się w holu, myśląc tylko o tym, by jak najszybciej opuścić budynek, by w spokoju zapanować nad myślami, natknęła się na Chloe Darcy.

Przyjaźniły się, odkąd pierwszego dnia na studiach usiadły obok siebie. Chloe wybrała medycynę ratunkową i była tak samo zapracowana jak Kate. To, że znajdowały trochę czasu dla siebie, świadczyło o sile ich przyjaźni.

Kate poczuła na sobie jej przenikliwy wzrok.

– Chcesz o tym porozmawiać? – zapytała Chloe.

– Nie.

– Okej. Mogę się na coś przydać? – Chloe jak zawsze nie nalegała.

Gdy ich drogi się zeszły, Kate była emocjonalnym wrakiem. Nikt z grupy nie próbował się z nią zaprzyjaźnić, ale Chloe się uparła. Siedziała obok niej dzień w dzień, nie narzucała się, nie zadawała pytań, tylko była gotowa w każdej chwili do pomocy, aż Kate poczuła, że znalazła prawdziwego przyjaciela.

Z przerażeniem stwierdziła, że jej postanowienie słabnie, zaś dobroć Chloe w tej chwili kompletnie ją rozbroi.

– Kate, wyjdźmy, zanim twoja opinia chirurgicznego macho legnie w gruzach. – Wzięła ją pod ramię i poprowadziła do damskiej szatni, z dala od ciekawskich spojrzeń. – Wiem, jak bardzo pilnujesz prywatności, ale czasami przydaje się o tym porozmawiać.

Spoglądając na nią, Kate poczuła, że Chloe może się zwierzyć ze wszystkiego. Ale jak komuś coś wytłumaczyć, kiedy samemu nie chce się spojrzeć prawdzie w oczy?

– Chloe, nie mogę, po prostu nie mogę.

Nie kłamała. Nie potrafiła wyjaśnić, co się stało, co czuje, co zamierza zrobić. Nie mogła rozmawiać o Matcie i Tacie, bo kompletnie by się rozsypała.

– Kate, nie znam drugiej tak silnej kobiety jak ty. Możesz zrobić wszystko, pokonać wszystkie przeszkody, ale powinnaś częściej sobie o tym przypominać.

Perfekcyjnie, pomyślała Kate. Chloe zawsze potrafi doskonale wyrażać to, co chce powiedzieć. To doskonałe wsparcie i doskonały przyjaciel. Teraz wydała się Kate jedyną pewną rzeczą w jej życiu, czyli czymś więcej niż to, na co zasłużyła.

– Chloe, dziękuję, ale sama nie jesteś gorsza. – Uśmiechnęła się blado.

– Nie zapominaj o tym, Kate. Nie da się żyć, trzymając wszystko w sobie, ukrywając to przed tymi, którzy cię kochają.

– Wiem, ale nie mogę. Nie tutaj i nie teraz.

– Rozumiem. Czułam, że to dzisiejsze spotkanie nie będzie dla ciebie łatwe i nie oczekiwałam, że tak szybko się zmienisz.

Kate zbladła. Skąd Chloe wie o Matcie? Nikomu o nim nie opowiadała.

Chloe zniżyła głos.

– Na pewno nie masz nic przeciwko temu, że przyjaźnię się z Tate’em? Powiedz, jeżeli ci się to nie podoba.

Kate najpierw odetchnęła z ulgą, ale zaraz naszły ją wyrzuty sumienia, że skupiła się na Matcie, zapominając o czekającym ją spotkaniu z Tate’em. Chloe chodziło o Tate’a. Tylko ona, Kate, i Matt znają ich wspólną przeszłość. Matt należy do historii i chociaż wtargnął w jej teraźniejszość, to, co między nimi zaszło, pozostaje tajemnicą. Oby i on jej dotrzymał.

Chloe czekała na odpowiedź. Kate z trudem przypomniała sobie jej pytanie.

– Chloe, jesteś najlepszą przyjaciółką moją i każdego, kto zdobędzie twoją przyjaźń. Gdybym mogła czuć się jeszcze gorzej niż z powodu Tate’a, to chyba tylko gdybym zniszczyła waszą przyjaźń.

Przytuliła Chloe, by tym nietypowym dla siebie gestem podkreślić, co czuje.

– Muszę wyjść. Dziękuję za to, że jesteś moją przyjaciółką i za to, że czasami znasz mnie lepiej niż ja sama.

– Do usług – odparła Chloe z uśmiechem.

Biegnąc, nie zwracała uwagi na deszcz, nawet na kałuże na ścieżce ciągnącej się wzdłuż Charles River. W uszach dudniła jej muzyka, zagłuszając wspomnienia. Zimny wiosenny wiatr smagał jej twarz, mieszając się z gorącymi łzami. Klasyczna Kate, pomyślała z rozgoryczeniem. Trzyma wszystko w sobie, udając, że nic się nie stało, a potem płacze w samotności, by nikt nie widział, jak cierpi, by nie pomyślał, że jest słaba. Niestety, właśnie przez to czuła się jeszcze słabsza.

W miarę jak pokonywała kolejne kilometry, stopniowo wymuszała na sobie akceptację faktu, że Matt McKayne powrócił do jej życia. Nie miała jednak pojęcia ani dlaczego, ani czego chce od niej. Czuła jednak, że nie będzie łatwo. Gdy byli razem, była skłonna przysiąc, że zna go lepiej niż ktokolwiek inny. Ale się myliła. Teraz stał się dla niej obcym człowiekiem. Nie potrafiła przewidzieć ani zrozumieć jego posunięć. Już samo to ją przerażało, a co dopiero emocje, jakie nią targały, gdy zjawił się w szpitalu.

Nadal potrafiła go dokładnie opisać, ale tego dnia nie była pewna, czy pamięć jej nie oszukuje, czy przez te lata stał się jeszcze bardziej przystojny. Była zła na siebie, że to zauważyła, że rozpoznała zapach jego wody, gdy usiadł obok niej. Ale najbardziej ją bolało, że przypomniało go sobie jej ciało. Nawet w strumieniach zimnego deszczu przypominało się jej, jak było z Mattem. Mieszanina pożądania i smutku wywołanego tymi wspomnieniami nie pozwalały jej zwolnić.

Uznała to za karę. Taka karma, ponieważ zrobiła Tate’owi to, co Matt jej, i teraz ponosi tego konsekwencje. Pamiętała każdą sekundę ich rozstania. W pełnym niedowierzania i smutku spojrzeniu Tate’a rozpoznała swoje emocje, gdy rzucił ją Matt. Tak wielka niechęć do Matta to hipokryzja, bo nie jest od niego lepsza. Mimo to miała wrażenie, że brakuje jej powietrza i że serce jej pęka, ale to nie wystarczało do wyciszenia chęci, by rozszarpać mu klatkę piersiową i się upewnić, że w środku nie ma tego serca, o którym kiedyś myślała, że ją kocha.

Przyspieszając, uznała, że wprawdzie skrzywdziła Tate’a, ale przynajmniej zrobiła to dla jego dobra. Matt złamał jej serce, robiąc to dla siebie.

Było już ciemno, gdy wróciła do domu, do kawalerki w jednej z kamienic w szeregowej zabudowie. Mieszkanko było ciasne i tanie, ale należało do jej najbardziej ulubionych miejsc na świecie. Tutaj nikt od niej niczego nie oczekiwał, więc mogła być sobą, a nie tym, kim inni by ją chcieli widzieć.

Urządzała je długo i starannie, dużym nakładem czasu i pieniędzy. Najbardziej lubiła kremową kanapę, na której sypiała chyba częściej niż w łóżku. Na niej odzyskiwała wewnętrzny spokój.

Skonana i przemoczona pokonała ostatnie skrzyżowanie, myśląc o gorącym prysznicu i ciepłym kocu na kanapie.

Z powodu mroku zauważyła go dopiero, gdy wbiegła na schodki. W pierwszej chwili na widok męskiej postaci skulonej pod daszkiem ogarnął ją strach. Ale sekundę później rozpoznała Matta, co też nie napawało jej otuchą.

Nie zwracając na niego uwagi, stanęła pod drzwiami, by wyjąć z kieszeni klucze.

– Katie… – przypomniał jej o sobie.

– Nie będę z tobą rozmawiać. Odejdź – mruknęła, nie podnosząc na niego wzroku.

– Nie odejdę – odparł tonem tak stanowczym, że poczuła, że się go nie pozbędzie.

– Już raz to zrobiłeś. – Wbiła wzrok w swoje ręce, które drżały. Trzęsła się cała, aż w końcu klucze wypadły jej ze zgrabiałych palców na ziemię. – Zimno mi – oznajmiła jakby w nadziei, że Matt w to uwierzy.

Milczał, ale sięgnął po jej klucze i otworzył drzwi. Wszedł do środka i je przytrzymał. Nie ruszyła się z miejsca, sparaliżowana myślą, że mógłby znaleźć się w jej mieszkaniu.

– Kate, jesteś mokra i zmarznięta. Proszę, wejdź do środka. Tutaj też możesz mnie nienawidzić.

Stał twarzą do niej, więc nie mogła na niego nie spojrzeć. Wyraz troski w jego oczach przypomniał jej czasy, gdy się łudziła, że mu na niej zależy.

Ciepło i jasne światło pobudziło ją do życia. W ciasnym wejściu Matt wydał się jej przytłaczająco wysoki. Mimo że przebrał się w koszulę w paski, skórzaną kurtkę i dżinsy, nadal wyglądał zniewalająco. Jego atrakcyjność sprawiła, że z trudem chwytała powietrze. Czuła, że traci kontrolę nad sytuacją.

Nigdy dotąd nie wstydziła się pokazywać w stroju do biegania, ale teraz szczerze żałowała, że jest w obcisłych legginsach i opinającej ciało ocieplanej kurteczce. Chroniły ją przed chłodem, ale nie był to strój skromny, bo podkreślał kształty. Splótłszy ramiona na piersi, wyciągnęła dłoń.

– Klucze… – Przybrała ten sam ton, jakim posługiwała się na bloku operacyjnym, prosząc o jakieś narzędzie.

Gdy nie spełnił żądania, poczuła, że w miejsce zażenowania ogarnia ją złość.

– Oddam je, kiedy sprawdzę, że nic ci nie jest.

Od kiedy go interesuje, czy coś jej dolega? Dziewięć lat temu było mu to obojętne i chociaż teraz wcale nie czuła się dobrze, jego troska ją oburzyła.

– Matt, nie jesteś za mnie odpowiedzialny. Nie martw się o mnie – wycedziła przez zęby.

– Łatwo ci mówić… – westchnął, po czym ruszył na piętro. Pokonywał po dwa stopnie naraz, więc nim zareagowała, już stał na górze.

Nie w moim domu, pomyślała. Matt nie może tam wejść. To jest mój azyl, miejsce wolne od wspomnień o nim. Wbiegła za nim po schodach, po czym bez namysłu wsunęła się między drzwi do mieszkania a Matta.

Nieprzygotowany na taki ruch zachwiał się, padając na nią. Poczuła, jak przenika ją jego ciepło, jak jego koszula nasiąka wilgocią z jej kurtki. Instynktownie ponad jej głową oparł się dłonią o drzwi i lekko się odsunął. Stała teraz między jego nogami. Przylgnąwszy do niego bezwiednie, poczuła znamienne wybrzuszenie. Przez narastający szum w uszach usłyszała ciche westchnienie, ale nie wiedziała, komu się wyrwało. Trwali jakiś czas w bezruchu, aż Matt dotknął czołem jej czoła.

– Dlaczego? – zapytał cicho.

– Dlaczego co? – szepnęła zmieszana, jednocześnie starając się uciszyć jęk zawodu swojego ciała.

– Dlaczego nie chcesz, żebym wszedł do twojego mieszkania? Czeka tam na ciebie Tate Reed?

Tate. Wszystkie ciepłe doznania natychmiast wygasły, a pod wpływem wyrzutów sumienia znowu zrobiło się jej zimno. Chciała się cofnąć, ale za plecami miała drzwi. Tate ją kochał, Matt nie kochał jej nigdy. Na myśl o nich obu poczuła wewnętrzną pustkę.

– Nie zamierzam dyskutować z tobą o tym, co łączyło mnie z Tate’em, a ty nie masz prawa o to pytać – powiedziała szeptem, nie mogąc się uwolnić od atmosfery intymności narzuconej przez pytania Matta, ale nadal panując nad oburzeniem. – Odejdź.

W odpowiedzi musnął wargami jej czoło. Zalała ją fala gorąca i wspomnień, a on wcisnął jej do ręki klucz, po czym się odwrócił. Bojąc się ruszyć, dłuższą chwilę patrzyła, jak odchodzi.

Nie pamięta, jak długo tak stała, drętwa niczym drewno za plecami, ożywione tylko w jednym miejscu wspomnieniem warg Matta.

Nie zapalając światła, szła przez mieszkanie, zrzucając z siebie mokre rzeczy. Zziębnięta weszła pod prysznic. Najpierw Matta kochała, potem go nienawidziła, a teraz? Po raz pierwszy w życiu miała ochotę go zmusić, by powiedział, dlaczego to zrobił. Ale silniejszy okazał się jej instynkt samozachowawczy.

Jakkolwiek by sobie tłumaczyła, dlaczego Matt ją rzucił, usłyszenie tego z jego ust bolałoby bardziej. To dzisiejsze spotkanie roznieciło jej gniew oraz poczucie utraty wiary w siebie, o których starała się zapomnieć.

Włożyła luźne spodnie i bawełnianą bluzkę, po czym pożywiła się grzanką, bo nie miała siły przygotować niczego więcej. Usadowiona na kanapie pod ciepłym kocem starała się skupić na podręczniku medycyny, zamiast na wspomnieniach.

Była otwartym i bystrym dzieckiem, chętnie podejmującym trudne wyzwania, nieustraszonym dzięki świadomości, że rodzice ją kochają i wspierają. Wszystko się zmieniło, kiedy miała jedenaście lat. Matka zachorowała na raka piersi i następne dwa lata były zdominowane przez jej chorobę. Kate bezradnie patrzyła, jak nic nie funkcjonuje, jak nic się nie poprawia ani matce, ani w rodzinie.

Matka zmarła, gdy Kate miała trzynaście lat i od tego czasu jej rodzina nie istniała. Wróciło wspomnienie jednej z ostatnich chwil spędzonych razem w hospicjum. Ojciec szlochał, a matka resztkami sił gładziła ją po głowie, prosząc, by nie płakała. I Kate nie płakała.

Bez matki czuła się zagubiona, ale nie tak zagubiona jak ojciec. Rodzice bardzo się kochali i po stracie żony ojciec Kate zamknął się w sobie. Straciła oboje rodziców, jedno z nich zabrał rak, drugie depresja, co przerastało trzynastoletnie dziecko.

Starała się być doskonałą córką, studentką, panią domu i przyjacielem ojca, robiła wszystko, żeby był szczęśliwy, żeby do niej wrócił. Ukrywała smutek i poczucie samotności w obawie, że jej emocje negatywnie wpłyną na ojca i zniszczą te okruchy, które ich łączyły. Nawet nie wspominała o matce, cierpiąc w milczeniu z powodu jej straty. Ignorowała wszelkie nowe doznania i przejawy kobiecości, bo to, że nie mogła się nimi dzielić z matką, było zbyt bolesne.

Bała się końca liceum, bo wiedziała, że wiąże się to z opuszczeniem domu i ojca. Dopiero gdy znalazła się w Brown College i miała trochę czasu dla siebie, zorientowała się, jak bardzo się różni od reszty studentów, zwłaszcza dziewcząt. Wszystkie wydawały się jej piękne i pewne siebie, przy nich czuła się kompletnie nieprzygotowana do życia w roli kobiety. Co weekend wracała do domu nie tylko po to, żeby być z ojcem, ale by wykręcić się od spotkań towarzyskich.

Było to bardzo wygodne rozwiązanie, które praktykowała przez trzy lata, dopóki pewnego weekendu nie wróciła do domu, gdzie ojciec przedstawił jej Julię. Ojciec pokochał po raz drugi i po raz pierwszy od śmierci matki promieniał szczęściem. Podzielała jego radość, ale jednocześnie jej osamotnienie sięgnęło dna.

Obserwując ojca i Julię, czuła się bardziej samotna, niż gdy wcześniej byli tylko we dwoje, stanowiąc zgrany zespół. Ojciec już jej nie potrzebował, więc była zmuszona skupić się na sobie, ale nawet nie wiedziała, kim jest ani kim chce zostać. W chwilach samotności przygniatały ją obawy i poczucie nieprzystosowania, ale na zewnątrz dalej grała rolę doskonałej córki, pasierbicy i studentki. Jedynym jej kołem ratunkowym w trakcie tego sztormu były studia.

Gdy trzy miesiące później poznała Matta, wszystko się zmieniło. Uczyła się w ulubionej kawiarence i gdy podniosła w pewnej chwili głowę znad książki, ujrzała najprzystojniejszego mężczyznę pod słońcem. Stał przy jej stoliku, a ona dopiero po jakimś czasie się zorientowała, że coś do niej mówi. Pytał, czy może się przysiąść, bo tylko przy jej stoliku jest gniazdko, do którego można podłączyć laptop.

Wcześniej oddałaby mu cały stolik pod pretekstem, że musi już wyjść, ale tak ją zafascynował, że przytaknęła. Podziękował, a gdy zapatrzył się w komputer, nie myślała już o niczym innym, tylko o nim. Wyobrażała sobie, jak by to było poczuć na sobie jego dłonie, jak by to było do niego się przytulić.

Zaczerwieniła się, gdy zaproponował, że postawi jej kawę. Ledwie wykrztusiła, jaką lubi, oszołomiona najdziwniejszymi myślami i przerażona brakiem doświadczenia.

Gdy wrócił z kawą, już nie włączył komputera. Przedstawił się, a ją urzekła jego delikatność oraz szczere zainteresowanie. Miał w sobie coś, co sprawiało, że w jego obecności natychmiast poczuła się bezpieczna, a wraz z tym podskoczyła jej samoocena. Rozmawiali przez resztę popołudnia. W trakcie tych kilku godzin poczuła się bardziej ważna niż przez całe lata.

Gdy opowiadał o swojej dziewczynie, która mieszkała w innym mieście, poczuła się rozczarowana, ale mimo to zaintrygowana facetem, który już znalazł kogoś, kto zajmuje ważne miejsce w jego życiu, mimo że sama nie czuła się materiałem na narzeczoną. Im dłużej rozmawiali, tym bardziej się jej podobał i tym mocniej pragnęła, by zaistniał w jej życiu.

I tak się to potoczyło. Początkowo spotykali się rzadko, bo studiowali. Matt prawo, ona medycynę. Przyzwyczaiła się do sobotnich i niedzielnych spotkań w kawiarence, a nawet odważała się do niego przysiąść, gdy przyszedł pierwszy. Jedyny raz się nie widzieli, kiedy na weekend wyjechał do Nowego Jorku, do rodziców i dziewczyny, ale o to go nie pytała.

Potem zaczęli się spotykać poza kafejką i nie pod pretekstem nauki, w końcu byli razem kilka razy w tygodniu, a codziennie rozmawiali przez telefon.

Nie bardzo rozumiała, co czuje. Matt był jej pierwszym kolegą na studiach, pierwszym mężczyzną, który stał się jej najbliższym towarzyszem. Nie bardzo potrafiła odróżnić to, co do niego czuje jako przyjaciela od tego, co w jej mniemaniu czułaby normalna kobieta na widok pociągającego mężczyzny, ale jej ulżyło, że chodzi jej po głowie to samo, co podsłuchała u innych kobiet. Poczuła się normalna.

Pewnej soboty do kawiarenki nie przyszła. Mimo że się nie umawiali, Matt stawił się u niej, by sprawdzić, co się z nią dzieje. Nie spodziewała się jego wizyty. Gdyby się spodziewała, nie wpuściłaby go. Ale otworzyła mu w legginsach i rozciągniętym swetrze, czerwona, z podpuchniętymi od płaczu oczami. Nie udało się jej go pozbyć. I tak w ósmą rocznicę śmierci matki po raz pierwszy dała upust spętanym emocjom i płakała na oczach świadka.

Tulił ją, dopóki jej łzy nie obeschły, a potem cierpliwie słuchał opowieści o rodzicach i o tym, co straciła. Po raz pierwszy jej odczucia nie sprawiły, że czuła się słaba i bezradna. Matt ją rozumiał. Rozmawiali przez kilka godzin, w trakcie których opowiedział o śmierci swojego ojca, co pomogło jej poczuć się normalnie, niekoniecznie jak biedna sierotka, za jaką się miała.

Z wyczerpania zasnęła, a on dalej siedział na kanapie. Do tej pory pamiętała jego silne ramiona, kiedy niósł ją do łóżka, delikatność, z jaką okrył ją, a potem na dobranoc pocałował w czoło. Jej ostatnią myślą przed zaśnięciem było, że zakochała się w swoim najlepszym przyjacielu.

Obudziła się w pokoju oświetlonym jedynie lampką. Mrugając, oswajała się ze światłem oraz otoczeniem. To nie był jej pokój w college’u, a sen o przeszłości był tylko snem, potem była już tylko ponura rzeczywistość. Zerknęła na zegar kuchenki mikrofalowej: czwarta rano. Już nie zasnę, pomyślała.

Przeciągnęła się. Bolał ją kark z powodu niewygodnej pozycji, bolały nogi po wczorajszym biegu, a w lędźwiach czuła znamienne ciepło. Ciągle miała w pamięci ciepło warg Matta na swoim czole, ciężar jego ciała i jego pożądanie, dawniej i teraz. Nonsens. Skrzywiła się, przypomniawszy sobie, kiedy po raz ostatni tego doświadczyła oraz późniejszy szok.

Wściekła opuściła stopy na podłogę, po czym ruszyła do łazienki. Nie życzy sobie pamiętać szczegółów ich związku and tamtego wieczoru. Nie chce pamiętać jego dotyku ani uczucia odtrącenia i zdrady. Nie życzy sobie żadnych uczuć wobec Matta McKayne’a.