Mogę wybaczyć, jeśli tylko chcę - Kitty Chappell - ebook

Mogę wybaczyć, jeśli tylko chcę ebook

Kitty Chappell

0,0

Opis

Ta książka jest prawdziwą historią o Bożej mocy i łasce. To wspaniałe świadectwo wyzwolenia dla każdego człowieka, a szczególnie dla tych, którzy potrzebują wybaczyć to, co jest niewybaczalne, gdyż w istocie rzeczy wybór: przebaczyć czy też nie, leży w zasięgu ręki każdego człowieka.

Kitty, jej mama i rodzeństwo doświadczyli z rąk jej ojca przerażających cierpień. Urodzona w środowisku patologicznej przemocy domowej, dzień po dniu przeżywała ból rodzący się z emocjonalnego i fizycznego spustoszenia, poniżenia, a w końcu z wściekłości i urazy.

Gdy w kolejnej awanturze ojciec niemalże zamordował jej matkę, Kitty Chappell poczuła, że nigdy, przenigdy mu tego nie wybaczy. Trwała w tym postanowieniu nawet wówczas, gdy już została chrześcijanką. Z furią wprost zareagowała, gdy zadano jej pytanie „Czy już wybaczyłaś swojemu ojcu?”. Miesiącami wrzała gniewem, przesiąkała zgorzknieniem, aż w końcu zrozumiała, że nie będzie w stanie normalnie funkcjonować, jeśli prawdziwie nie wybaczy swojemu ojcu. Problem tkwił jednak w tym, że nie chciała tego uczynić. Zdesperowana błagała Boga, by dał jej siłę potrzebną do takiego wybaczenia. „Ale Bóg nie odpowiadał na moje modlitwy” - jak to sama relacjonuje. „On czekał, abym z własnej woli poddała się Jego zasadom przebaczania innym”. W końcu zrozumiała, wbrew wszystkim swym emocjom, że Bóg czeka, by to ona podjęła osobistą decyzję wybaczenia ojcu. Gdy w końcu to uczyniła, Bóg otoczył ją swoim nieprawdopodobnym wprost błogosławieństwem, udzielając jej siły, dzięki której mogła doświadczyć prawdziwej wolności od pęt gniewu, które przez lata ją zniewalały. Ponieważ poddała się Bogu, nie stała się kimś, kto jedynie przetrwał horror domowej przemocy, ale okazała się zwycięzcą w każdej dziedzinie życia.

Historia życia Kitty Chappell jest niezwykła, ale nie z powodu przerażającej udręki, jaką przeżyła, lecz z powodu emocjonalnej i duchowej odnowy, której doświadczyła. Jej książka, choć rozpoczyna się opisem dramatu dziecka doświadczającego okrucieństwa domowej przemocy, to jednak kończy się nadzieją, tak potrzebną każdemu, kto zaznał podobnych prześladowań. Na świecie żyją bowiem miliony okaleczonych psychicznie ludzi, którzy funkcjonowali w piekle przemocy, ale niewielu z nich zwyciężyło. Skąd ta różnica? Przeczytaj prawdziwą historię Kitty Chappell i odkryj, jak stała się życiowym zwycięzcą.

Kitty Chappell prowadzi konferencje dla kobiet od ponad dwudziestu sześciu lat. Pomaga nie tylko odkrywać Bożą moc i łaskę, ale także naucza, jak sobie radzić z negatywnymi emocjami, tak powszechnymi wśród kobiet na całym świecie. Kitty mieszka w Chandler w Arizonie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 281

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł ory­gi­nału:

I Can For­gi­ve If I Want To

Przekład:

Zo­fia Di­mi­tri­je­vić

Re­dak­cja:

Elżbie­ta Mam­czarz

Re­dak­cja tech­nicz­na:

Małgo­rza­ta Bie­gańska-Bar­to­siak

Pro­jekt okładki:

Jo­an­na Złon­kie­wicz

Ko­rek­ta:

Mag­da­le­na Ge­ra­ga

Co­py­ri­ght © 2008 by VO­CA­TIO

All ri­ghts re­se­rved

Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion © 2008 by Ofi­cy­na Wy­daw­ni­cza „Vo­ca­tio”.

All ri­ghts to the Po­lish edi­tion re­se­rved

Wszel­kie pra­wa do wy­da­nia pol­skie­go za­strzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być prze­dru­ko­wy­wa­na ani w ja­ki­kol­wiek inny sposób re­pro­du­ko­wa­na czy po­wie­la­na me­cha­nicz­nie, fo­to­op­tycz­nie, za­pi­sy­wa­na elek­tro­nicz­nie lub ma­gne­tycz­nie, ani od­czy­ty­wa­na w środ­kach pu­blicz­ne­go prze­ka­zu bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy.

W spra­wie ze­zwo­leń należy zwra­cać się do:Ofi­cy­na Wy­daw­ni­cza „Vo­ca­tio”02-798 War­sza­wa, ul. Po­lnej Róży 1e-mail:vo­ca­tio@vo­ca­tio.com.pl

Re­dak­cja: fax (22) 648 63 82, tel. (22) 648 54 50Dział han­dlo­wy: fax (22) 648 03 79, tel. (22) 648 03 78e-mail:han­dlo­wy@vo­ca­tio.com.pl

Księgar­nia Wysyłkowa „Vo­ca­tio”02-798 War­sza­wa 78 , skr. poczt. 54tel. (603) 861 952e-mail:ksie­gar­nia@vo­ca­tio.com.plwww.vo­ca­tio.com.pl

ISBN 978-83-7829-155-8

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Dla mo­je­go bra­ta, Chuc­ka, i mo­jej sio­stry, Chris, którzy ra­zem ze mną mogą po­wie­dzieć:

„Nie daj się zwy­ciężyć złu, ale zło do­brem zwy­ciężaj”.

(Rz 12,21)

Po­dzięko­wa­nia

Każdy z nas jest ar­tystą. Na­sze myśli, słowa i działania są ni­czym pociągnięcia pędzlem. Two­rzy­my dzięki nim nie tyl­ko ob­raz sa­mych sie­bie, ale także wpływa­my na to, jak po­strze­gają sie­bie inni. Dziękuję Bogu za tych wszyst­kich ar­tystów, których umieścił na dro­dze mo­je­go życia, za mo­ich przy­ja­ciół i krew­nych, którzy przez lata na­no­si­li na płótno mo­je­go umysłu ciepłe bar­wy zachęty i uzna­nia – z miłością tworząc to dzieło.

Je­stem wdzięczna za wspa­niałych du­chow­nych, na­uczy­cie­li ze szkółki nie­dziel­nej i in­nych chrześci­jan, z którymi się ze­tknęłam – ich słowa od­cisnęły się złotą czcionką w moim umyśle.

Dziękuję Bogu szczególnie gorąco za wyjątko­we­go ar­tystę – moją Bab­cię ze stro­ny Mamy, która była osobą głęboko wierzącą. Jej ciepłe słowa po­chwały i zachęty w mo­jej po­nu­rej sy­tu­acji spra­wiły, że po­czułam, iż nie­za­leżnie od swo­ich osiągnięć je­stem kimś war­tościo­wym. Od najmłod­szych lat Bab­cia napełniała każdy zakątek mo­je­go umysłu dia­men­ta­mi Słowa Bożego i ozda­biała go mo­dlitwą. Te dro­gie ka­mie­nie po­zo­stały tam, go­to­we, by zabłysnąć, kie­dy w wie­ku czter­na­stu lat moją duszę wypełniło światło Chry­stu­sa i zro­zu­miałam w pełni ich zna­cze­nie.

Dziękuję Bogu również za trud­ne doświad­cze­nia, fio­le­to­we si­nia­ki na mo­jej du­szy, bo­le­sne uwa­gi i za­cho­wa­nia, które po­zo­sta­wiły roz­dar­cia na płótnie mego umysłu. Gdy­by nie wniknęły tam po­nu­re od­cie­nie przy­krych przeżyć, ob­raz byłby po­zba­wio­ny głębi. Ciem­ne bar­wy zmie­sza­ne z ja­sny­mi po­zwo­liły stwo­rzyć ide­al­ny od­cień pur­pu­ry Bożego miłosier­dzia.

Je­stem wdzięczna za Bożą eko­no­mię, w której nic nie idzie na mar­ne. Bóg po­zwo­lił mi wy­ko­rzy­stać do­bre i złe pociągnięcia pędzla, przy­ja­ciół i wrogów, aby z ich po­mocą stwo­rzyć taki ob­raz mo­je­go cha­rak­te­ru, którym war­to się po­dzie­lić – ob­raz pełnego radości zwy­cięzcy.

Szczególną wdzięczność je­stem win­na wy­mie­nio­nym poniżej.

Joan En­glan­der, dzien­ni­kar­ka, która jako pierw­sza przed­sta­wiła moją hi­sto­rię w ru­bry­ce ka­li­for­nij­skie­go cza­so­pi­sma z Ojai w 1982 roku. Na­sze spo­tka­nie było dziełem Boga. To ono za­ini­cjo­wało łańcuch zda­rzeń, które trwają do dziś.

Ger­ry King, moja dro­ga przy­ja­ciółka, re­gio­nal­na re­pre­zen­tant­ka or­ga­ni­za­cji Sto­ne­croft Mi­ni­stries. Po prze­czy­ta­niu ar­ty­kułu, który na­pi­sała Joan, Ger­ry zachęciła mnie do tego, bym zaczęła wygłaszać wykłady w ko­bie­cych or­ga­ni­za­cjach przy­kościel­nych. Dzięki nim przez po­nad dwa­dzieścia pięć lat mogłam dzie­lić się z tysiącami ko­biet w całym kra­ju dobrą no­winą – że one też mogą prze­zwy­ciężyć przeszłość.

Bet­ty Ar­thus, pi­sar­ka, oraz do inni dro­dzy mi przy­ja­cie­le z or­ga­ni­za­cji Tu­es­day’s Chil­dren Chri­stian Wri­ter’s Gro­up. Z drżeniem ser­ca wręczyłam Bet­ty pierw­szy roz­dział mo­jej książki (pierw­szy w moim życiu), prosząc ją o szczerą opi­nię. Gdy­bym do­strzegła u niej choćby cień dez­apro­ba­ty, męczące mnie wątpli­wości jesz­cze by wzrosły (oba­wiałam się, że książka będzie nud­na) i praw­do­po­dob­nie zre­zy­gno­wałabym z całego przed­sięwzięcia. Ale jej spon­ta­nicz­na re­ak­cja: „To jest świet­ne!” dodała mi otu­chy i po­mogła kon­ty­nu­ować pracę.

Etta Mae Pic­kens, moja niezłomna wo­jow­nicz­ka mo­dli­twy. Za każdym ra­zem, kie­dy ogar­niało mnie przygnębie­nie i zniechęce­nie, dzwo­nił te­le­fon i w słuchaw­ce słyszałam jej słodki głos, przy­po­mi­nający mi, że mo­dli się za mnie każdego dnia.

Shaw­na Be­dal, której je­stem bar­dzo wdzięczna za nie­oce­nioną po­moc w po­szu­ki­wa­niach bi­blij­nych.

New Hope Pu­bli­shers, które opu­bli­ko­wało ory­gi­nalną wersję tej książki pod tytułem Sins of a Fa­ther, For­gi­ving the Unfor­gi­va­ble. Będę za to wdzięczna do końca życia.

Ofi­cy­na Wy­daw­ni­cza VO­CA­TIO – en­tu­zjazm, z ja­kim pod­szedł do po­mysłu wy­da­nia wzno­wio­nej wer­sji książki Pre­zes wy­daw­nic­twa, Pan Piotr Wacławik, oka­zał się zaraźliwy. Je­stem mu nie­zmier­nie wdzięczna za jego wiarę w tę książkę i jej przesłanie.

Pat Har­ris, moja naj­droższa, wie­lo­let­nia przy­ja­ciółka (nie mogę wam po­wie­dzieć, jak długo trwa na­sza przy­jaźń, bo Pat za­rze­ka się, że nie jest aż tak sta­ra), która była moim naj­wier­niej­szym ki­bi­cem.

Jer­ry Chap­pell, mój nieżyjący już mąż, który przez czter­dzieści sie­dem cu­dow­nych lat był moim naj­większym fa­nem. Je­stem mu wdzięczna, że mnie nie opuścił, kie­dy pisałam pierwszą wersję tej książki, je­stem mu wdzięczna za jego cier­pli­wość, która cza­sa­mi wy­sta­wia­na była na ciężką próbę. Kie­dyś wkro­czył do mo­je­go biu­ra (mimo ta­blicz­ki ostrze­gaw­czej, która głosiła: „Stre­fa za­grożenia”), py­tając nieśmiało: „Ko­cha­nie, czy za­mie­rzasz jesz­cze kie­dykolwiek wy­brać się do skle­pu?”.

Wstęp

Kto z nas nig­dy nie zo­stał zra­nio­ny? Nig­dy nie po­czuł, że dzie­je mu się krzyw­da? Nie za­znał pust­ki od­rzu­ce­nia? Czy­jej du­szy nie wypełniła nig­dy piekąca niechęć czy nie­na­wiść?

Choć nie wszy­scy doświad­czy­li prze­mo­cy w pełnym zna­cze­niu tego słowa, każdy z nas czuł się kie­dyś wy­ko­rzy­sta­ny, źle po­trak­to­wa­ny. Każdy kie­dyś pod­dał się po­ku­sie użala­nia się nad sobą. Ale uwa­ga! Użala­nie się nad sobą jest ty­po­we dla men­tal­ności ofia­ry. Jeśli po­zwo­li­my temu sta­no­wi trwać i roz­wi­jać się, może za­mie­nić się w pułapkę, która przy­spo­rzy nam cier­pień znacz­nie większych niż te, których przy­czyną mógłby być ja­ki­kol­wiek na­past­nik z zewnątrz, pułapkę, w której nic nig­dy nie może ulec po­pra­wie, a tyl­ko wzra­sta zgorzk­nie­nie.

Te­ma­tem tej książki jest prze­trwa­nie i zwy­cięstwo. Mi­lio­nom lu­dzi udało się prze­trwać w trud­nych życio­wych sy­tu­acjach, ale tyl­ko nie­wie­lu po­tra­fiło na­prawdę przezwy­ciężyć przeszłość – i pójść da­lej. Na czym po­le­ga różnica? Ci pierw­si prze­trwali mimo dra­ma­tycz­nych oko­licz­ności, lecz nig­dy nie uwol­ni­li się od bólu. Przeżyli, ale jak­by nie byli żywi. Tkwią uwięzie­ni w położeniu ofia­ry, ob­wi­niając in­nych za własne pro­ble­my. Niektórzy otu­lają się w łach­ma­ny użala­nia się nad sobą, wloką za sobą swo­je krzyw­dy ni­czym brudną i postrzępioną przy­tu­lankę, nie po­zwa­lając, by im ją kto­kol­wiek ode­brał. Inni rzu­cają ogni­ste oskarżenia nie­na­wiści na niewin­nych ob­ser­wa­torów, używając słów lub po­cisków. Inni wresz­cie prze­kli­nają swo­je cier­pie­nie, patrząc pu­sto zza krat więzie­nia, które sami so­bie stwo­rzy­li swoją ne­ga­tywną po­stawą. Nie do­strze­gają klu­cza, który wisi tuż obok – klu­cza do wol­ności.

Zwy­cięzcom nie tyl­ko udało się prze­trwać w ciężkich i bo­le­snych doświad­cze­niach, lecz także do­strzec znaj­dujący się w zasięgu ręki klucz i mądrze go wy­ko­rzy­stać. Otwar­li drzwi swo­jej klat­ki, którą była ich przeszłość, i wy­ko­rzy­stali przeżyty dra­mat jako drogę do wol­ności. Za­mie­ni­li łach­ma­ny użala­nia się nad sobą na prak­tycz­ne odzie­nie od­po­wie­dzial­ności za własne życie. Stąpają z siłą i wdziękiem. Od­dy­chają pełną pier­sią i cieszą się tym życiem, wiedząc, iż żadne prze­ciw­ności losu, żadne cier­pie­nie już nig­dy im tej wol­ności nie od­bie­rze.

Choć w tej książce jest i cier­pie­nie, i strach, i roz­cza­ro­wa­nie, tak na­prawdę jest to książka o na­dziei i zwy­cięstwie. Nie zo­stała ona na­pi­sa­na przez grupę ob­ser­wa­torów cu­dze­go cier­pie­nia czy też przez zespół fa­chowców pro­wadzących teo­re­tycz­ne de­ba­ty nad tym, jak ci, którzy zo­stali do­tkli­wie zra­nie­ni, mogą po­ra­dzić so­bie ze swym bólem. Nie jest to też książka ta te­mat: „Ktoś mnie skrzyw­dził, ale ja żyję da­lej”. Jest to hi­sto­ria o Bożej mocy i łasce.

Au­to­rem tej książki jest ktoś, kto od najmłod­szych lat żył w śro­do­wi­sku pełnym prze­mo­cy, doświad­czył wie­le bólu i krzywd, a także pu­stoszącej siły gnie­wu i żalu, a jed­nak nie tyl­ko udało mu się prze­trwać, lecz także prze­zwy­ciężyć przeszłość.

Przez po­nad dwa­dzieścia pięć lat wygłaszałam wykłady dla ko­biet i w tym cza­sie co­raz bar­dziej utwier­dzałam się w prze­ko­na­niu, że większość z nas po­trze­bu­je po­mo­cy, by uwol­nić się od bo­le­snej przeszłości. Po­trze­bu­je­my kogoś, kto pomoże nam wy­ro­bić w so­bie od­po­wie­dzial­ność wo­bec Boga i lu­dzi, abyśmy mo­gli po­ra­dzić so­bie z na­szym bólem i stać się tacy, ja­ki­mi chciałby wi­dzieć nas Bóg – i ja­ki­mi my sami w głębi ser­ca pra­gnie­my być.

Część pierw­sza

Roz­dział pierw­szyGrze­chy ojca

Pa­trzyłam na stojące obok sie­bie dwie trum­ny. Jed­na po­kry­ta była kwia­ta­mi, a na wstęgach wid­niały słowa: „Na­szej uko­cha­nej mat­ce i sio­strze”. To była moja ma­co­cha. Na dru­giej nie było wieńców, tyl­ko jed­na czer­wo­na róża – sa­mot­ny sym­bol pamięci o moim ojcu.

Przy­gnie­cio­na ciężarem żalu i po­czu­cia winy, w mil­cze­niu ocie­rałam łzy. Myśli kłębiły się w mo­jej głowie: Czy znów do­znałam porażki? Czy mogłam temu za­po­biec? Może po­win­nam była go za­strze­lić daw­no temu, o czym skry­cie ma­rzyłam… Gdy­bym tak zro­biła, to wszyst­ko nig­dy by się nie wy­da­rzyło…

Oj­ciec za­wsze był agre­syw­ny. On bije mamę, a ja w prze­rażeniu kulę się w kącie – to moje pierw­sze wspo­mnie­nia z dzie­ciństwa. Za­ty­kałam uszy, żeby nie słyszeć jej krzy­ku.

Mój brat Char­les uro­dził się, kie­dy miałam trzy lata, a na­sza sio­stra Chri­sti­ne przyszła na świat czte­ry lata później. Szyb­ko zaczęłam im mat­ko­wać, i to nie tyl­ko ro­dzeństwu, lecz także na­szej młod­ziut­kiej ma­mie, star­szej ode mnie le­d­wie o piętnaście lat.

Kie­dy Char­les był mały, często przez sen wy­my­kał się nocą z łóżecz­ka i ru­szał w stronę drzwi wejścio­wych. Z ocza­mi roz­sze­rzo­ny­mi z prze­rażenia, skamląc ni­czym prze­stra­szo­ne zwierzątko, na czwo­ra­kach lu­na­ty­ko­wał w ich kie­run­ku – to były roz­pacz­li­we wysiłki małego chłopczy­ka, który podświa­do­mie pragnął uciec z miej­sca, w którym przyszło mu żyć.

Byłam od­po­wie­dzial­na za to, żeby jak naj­szyb­ciej od­nieść bra­ta do jego łóżecz­ka. Mama nie mogła tego zro­bić. Za bar­dzo się bała, że jej naj­mniej­szy ruch mógłby obu­dzić ojca. Cza­sa­mi jed­nak spałam zbyt moc­no i nie ocknęłam się na czas. Wte­dy oj­ciec, wściekły, że go obu­dzo­no, zry­wał się z łóżka i chwy­tał wątłe ciałko Char­le­sa.

– Już ja od­uczę tego gnoj­ka… bu­dzić mnie w środ­ku nocy – mam­ro­tał, wy­mie­rzając ko­lej­ne ude­rze­nia skórza­nym pa­sem.

– Cly­de, błagam cię, prze­stań, to tyl­ko dziec­ko! – jęczała mama, chwy­tając ojca za ręce.

– Za­mknij się, Es­ther! Nie wtrącaj się! – od­po­wia­dał.

– Ale on nie zro­bił tego umyślnie! On cho­dzi we śnie! – łkała.

– W ta­kim ra­zie to go obu­dzi – war­czał oj­ciec.

Próby po­wstrzy­ma­nia ojca za­wsze kończyły się dla mamy tak samo. Po­wa­lo­na na podłogę, zo­sta­wała już na niej, ze­sztyw­niała ze stra­chu. Wie­działa, że dal­sza in­ter­wen­cja tyl­ko bar­dziej go rozwście­czy i spra­wi, że Char­les obe­rwie jesz­cze moc­niej. Wzdry­gałam się, słysząc sma­gnięcia pa­ska, który ude­rzał w de­li­kat­ne, małe ciałko mo­je­go bra­ta. Jego krzyk roz­dzie­rający spokój nocy wypełniał moje ser­ce co­raz głębszym po­czu­ciem winy.

Leżałam w bez­ru­chu, wstrzy­mując dech ze stra­chu. Do­pie­ro kie­dy do­bie­gał do mo­ich uszu re­gu­lar­ny od­dech ojca, na pal­cach pod­cho­dziłam do łóżecz­ka Char­le­sa i głaskałam jego wil­gotną twa­rzyczkę. „Prze­pra­szam, że nie obu­dziłam się na czas”, szep­tałam, a moje łzy mie­szały się z jego łzami.

– Wszyst­kie­go naj­lep­sze­go z oka­zji uro­dzin, ko­cha­nie! Od dziś nie je­steś już dziec­kiem – po­wie­działa mama z uśmie­chem na twa­rzy i błyskiem dumy w oczach. – Pomyśl życze­nie i zdmuch­nij świecz­ki.

Wpa­try­wałam się w kil­ku­war­stwo­wy cze­ko­la­do­wy tort po­kry­ty pu­szy­stym białym kre­mem. Brzeg tor­tu zdo­biły różowe kwiat­ki o drob­nych zie­lo­nych list­kach. Nad nimi zaś tkwiło roz­sta­wio­nych sy­me­trycz­nie trzy­naście bladozie­lo­nych świe­czek. „Wszyst­kie­go naj­lep­sze­go, Kit­ty!” – głosił ama­ran­to­wy na­pis, wy­ka­li­gra­fo­wa­ny sta­ran­nie na środ­ku z drob­ny­mi kwia­tusz­ka­mi za­miast kro­pek nad każdym „i”.

– Jest taki piękny, mamo! Dziękuję.

Mama za­wsze przy­wiązywała wielką wagę do uro­dzin. Nig­dy nie za­po­mniała upiec nam ulu­bio­ne­go tor­tu i jak da­le­ko sięgam pamięcią, za­wsze zachęcała nas, żebyśmy za­pra­sza­li tego dnia na­szych ko­legów i koleżanki. Ale nie tym ra­zem.

Za­mknęłam oczy i w myślach wy­po­wie­działam życze­nie. Chciałabym, żeby tata umarł.

Choć trzy­na­ste uro­dzi­ny miały dla mnie szczególne zna­cze­nie, w ostat­niej chwi­li odwołałam przyjęcie. Nie chciałam, żeby mama czuła się skrępo­wa­na. Miała pod­bi­te i opuch­nięte pra­we oko, a na szczęce wyraźne sińce. Wie­działam, że będzie chciała kryć tatę i skłamie, a tego bym nie zniosła.

Mama spra­wiała wrażenie po­god­nej, mimo to at­mos­fe­ra była ra­czej posępna. Rzu­ciłam okiem na Char­le­sa, którego te­raz na­zy­wa­liśmy Chuc­kiem. Sie­dział wspar­ty na łokciach, ze zwie­szoną głową. Nie byłam pew­na, czy ma za­mknięte oczy, czy też wpa­tru­je się po pro­stu we wzór na ce­ra­cie. Z le­wej stro­ny sie­działa na­sza sześcio­let­nia sio­stra, Chris. Jej złote włosy lśniły. Z oka­zji mo­ich uro­dzin wy­szczot­ko­wała je szczególnie sta­ran­nie. Nie mogła ode­rwać wzro­ku od tor­tu; nie­cier­pli­wie cze­kała, kie­dy od­kroję pierw­szy kawałek – wie­działa, że to ona do­sta­nie następną porcję. Ni­czym pełen wdzięku mo­tyl ma­chała drob­ny­mi rączka­mi, sta­rając się roz­pro­szyć dym tlących się świe­czek, pod­czas gdy ja i mama wyj­mo­wałyśmy je z tor­tu i zbie­rałyśmy na spodek.

Miej­sce taty było pu­ste. Ze­rwał się od stołu już wcześniej, jak zwy­kle rzu­cając groźby pod na­szym ad­re­sem. Po­nie­waż w cza­sie posiłku zbie­ra­liśmy się za stołem w kom­ple­cie, była to dla nie­go do­sko­nała oka­zja do gro­mie­nia nas za wszyst­kie na­sze występki, rze­czy­wi­ste lub uro­jo­ne. Kto nie stra­ciłby ape­ty­tu, słysząc za­po­wiedź kary, która go spo­tka, gdy tyl­ko skończy jeść? Uro­dzi­ny nie sta­no­wiły wyjątku.

– Mniam, jest taki pysz­ny! To naj­lep­szy tort, jaki kie­dy­kol­wiek zro­biłaś, ma­mu­siu! – po­wie­działam z ożywie­niem, zer­kając w stronę Chuc­ka. Mla­skałam głośno, zli­zując krem z palców, kie­dy nałożyłam so­bie pierw­szy nasączo­ny pon­czem kawałek. Ob­ser­wo­wałam re­akcję bra­ta, wie­działam, jak bar­dzo lubi cze­ko­la­do­wy tort. Po­wo­li pod­niósł głowę i śle­dził wzro­kiem porcję, którą prze­su­wałam w jego kie­run­ku. Kie­dy ta­le­rzyk ze sma­kołykiem zna­lazł się tuż przed nim, jego smut­ne nie­bie­skie oczy od­zy­skały blask.

Okru­cieństwo ojca i jego zmien­ne na­stro­je były bez­u­stan­nie przy­czyną na­szej dez­orien­ta­cji. Choć wy­da­wało się, że lubi niektóre na­sze do­mo­we zwierzątka, inne po­tra­fił zabić bez wyraźnego po­wo­du.

Pew­ne­go so­bot­nie­go popołudnia wróciłam do domu od sąsiadów, których dziećmi zaj­mo­wałam się przez cały dzień. Umie­rałam z głodu, a już od pro­gu po­czułam ape­tycz­ny za­pach smażone­go kur­cza­ka.

– Pach­nie prze­pysz­nie! – zawołałam do mamy, stając w drzwiach kuch­ni. Mama nie odwróciła się w moją stronę, nie przy­wi­tała mnie uśmie­chem, jak to miała w zwy­cza­ju. Na­wet mi nie od­po­wie­działa. Tkwiła nie­ru­cho­mo przy ku­chen­ce.

– Coś się stało, mamo? – za­nie­po­koiłam się.

W końcu odwróciła się do mnie. Po jej twa­rzy spływały łzy.

– Two­ja sio­strzycz­ka cię po­trze­bu­je – po­wie­działa z tru­dem.

– Dla­cze­go? Co się stało?

Mama za­gryzła górną wargę, sta­rając się po­wstrzy­mać jej drżenie, i skinęła głową w kie­run­ku po­ko­ju Chris.

Przez chwilę stałam pod drzwia­mi, słuchając szlo­chu, który do­bie­gał ze środ­ka.

– Ko­cha­nie, to ja – po­wie­działam w końcu, po­wo­li otwie­rając drzwi. Chris sie­działa na podłodze opar­ta o łóżko, z twarzą ukrytą w dłoniach. Miała na so­bie swoją ulu­bioną marsz­czoną su­kienkę, którą tak trud­no się pra­so­wało. Wie­działam, jak bar­dzo się za­wsze sta­rała, żeby jej nie ubru­dzić, dla­te­go byłam za­sko­czo­na, widząc na niej ciem­no­czer­wo­ne pla­my. Sio­stra rzu­ciła się w moje ra­mio­na.

Czy to krew? Ser­ce we mnie za­marło.

– Co się dzie­je, maleńka? Ska­le­czyłaś się?

Chris za­rzu­ciła mi ręce na szyję i przy­tu­liła się do mnie z całej siły. Jej ciałem wstrząsały dresz­cze, kie­dy za­nosząc się od płaczu, wy­krztu­siła w końcu:

– Moja Hen­riet­ta nie żyje.

O nie! Tyl­ko nie jej ulu­bio­ne pi­sklę!

Po­przed­niej wio­sny je­den z na­szych zna­jo­mych po­da­ro­wał każdemu z nas far­bo­wa­ne wiel­ka­noc­ne pi­sklę. To były najsłod­sze i naj­mil­sze stwo­rze­nia, ja­kie kie­dy­kol­wiek wi­działam w życiu. Trzy pu­szy­ste ku­lecz­ki – różowa, nie­bie­ska i po­ma­rańczo­wa – dzięki którym na­sze dni stały się jaśniej­sze. Chris od razu na­zwała swo­je pi­sklę Hen­riettą i wkrótce stały się nie­rozłączne. Mie­siąc później z dumą pre­zen­to­wała nam, jak to na­uczyła Hen­riettę przy­bie­gać na zawołanie. Co­dzien­nie po po­wro­cie ze szkoły Chris z im­pe­tem wpa­dała w ku­chen­ne drzwi, otwie­rała je z roz­ma­chem i od pro­gu wołała: „Hen­rietta! Hen­rietta!”.

Hen­riet­ta po­ja­wiała się nie­mal na­tych­miast i za­czy­nała ocie­rać się pie­rzastą główką o nogi Chris, prze­ci­skając się w tę i z po­wro­tem pomiędzy jej nóżkami, dopóki Chris nie uniosła jej z podłogi i nie wzięła w objęcia.

„Tyl­ko du­sza dziec­ka może pojąć głęboką miłość łączącą zwierzątko i kogoś, kto się o nie trosz­czy – za­pi­sałam w swo­im pamiętni­ku tego dnia. – Wszyst­kie żywe stwo­rze­nia od­wza­jem­niają miłość. Dziec­ko także po­trze­bu­je tego uczu­cia i pra­gnie je oka­zy­wać”.

Myślałam o tym, że Chris całą swoją miłość do ojca, który nig­dy nie oka­zał nam cie­plej­szych uczuć, prze­lała na to małe stwo­rze­nie, w pełni tę miłość od­wza­jem­niające. „Moja Hen­riet­ta” – mru­czała często, szczęśliwa, gładząc czer­wo­ne piórka swo­jej ulu­bie­ni­cy, którą tuliła w ra­mio­nach. Hen­riet­ta przy­my­kała oczy, nig­dy się nie wy­ry­wała, nie próbowała ucie­kać. Te piesz­czo­ty naj­wy­raźniej spra­wiały jej przy­jem­ność. O zmierz­chu niechętnie po­zwa­lała mo­jej sio­strze umieścić się klat­ce, w której miała bez­piecz­nie spędzić noc ra­zem z po­zo­stałymi kurczętami.

– Jak to się stało? – za­py­tałam, od­su­wając Chris od sie­bie na tyle, żebym mogła zo­ba­czyć jej buzię.

Nie byłam przy­go­to­wa­na na jej od­po­wiedź. Oczy Chris zwęziły się. Drżącymi war­ga­mi wy­ce­dziła przez zaciśnięte zęby:

– Tata ją zabił. – Drżała, uwal­niając po­wstrzy­my­wa­ny dotąd ból. – Zabił je wszyst­kie. Na­sze kur­czacz­ki. Two­je­go, Chuc­ka i moją Hen­riettę. I zmu­sił mnie, żebym na to pa­trzyła. Nie po­zwo­lił mi odejść.

Nie! Jak on mógł to zro­bić! Łzy popłynęły mi z oczu, spływały na włosy wtu­lo­nej we mnie Chris. Przy­garnęłam ją moc­no do sie­bie. Obie drżałyśmy.

– Tak mi przy­kro, ko­cha­nie – płakałam ra­zem z nią.

Ale ona chciała mówić. Mu­siała wy­ra­zić słowa­mi to prze­rażające przeżycie.

– Wyszłam na dwór, bo chciałam się po­ba­wić z Hen­riettą, ale tata już tam był. Stał nad klatką. Po­wie­dział, że na mnie cze­kał. Kazał mi stanąć obok, bo chce mi coś po­ka­zać. Po­tem chwy­cił two­je­go kur­cza­ka, wyciągnął go z klat­ki i za­trzasnął drzwicz­ki. Trzy­mał go wy­so­ko i po­wo­li zaczął wykręcać mu szyję. Zaczęłam płakać. Odwróciłam się i po­biegłam w stronę domu, ale wte­dy wrzasnął: „Wra­caj tu na­tych­miast! Masz się stąd nie ru­szać!”. Kwia­tu­szek, twój kur­czak, rzu­cał się po zie­mi, umie­rając w kon­wul­sjach, a tata tym­cza­sem złapał kurczątko Chuc­ka. Kie­dy zro­bił to samo z Bes­sie, wie­działam, że moją Hen­riettę zo­sta­wił so­bie na ko­niec.

Kie­dy Chris wresz­cie wy­rzu­ciła to z sie­bie, za­niosła się szlo­chem. Przy­tu­liłam ją z całej siły, ale jej ból był jak la­wi­na, której nie sposób za­trzy­mać. Do­tarła wresz­cie do punk­tu kul­mi­na­cyj­ne­go swej strasz­nej opo­wieści.

– Zaczęłam krzy­czeć. Wołałam: „Tato, proszę, nie rób krzyw­dy Hen­riet­cie!”. Ale on nie zwra­cał na mnie uwa­gi. Wie­działam, że Hen­riet­ta jest prze­rażona. Przed chwilą wi­działa, jak jed­no po dru­gim umie­ra jej ro­dzeństwo. Ma­chała skrzydłami, próbując wy­do­stać się z klat­ki. Nie chciałam oglądać jej śmier­ci, ale kie­dy się odwróciłam, tata zno­wu zaczął wrzesz­czeć: „Jeśli cho­ciaż drgniesz, stłukę cię tak, że po­pa­miętasz do końca życia!”. Sięgnął po Hen­riettę i złapał ją za główkę. Jed­nym skrzydłem za­cze­piła o drzwicz­ki i wte­dy zaczęła głośno gda­kać. Wie­działam, że to ją boli, ale tata po pro­stu szarpnął jesz­cze moc­niej i wy­do­był ją wresz­cie z klat­ki. Potrząsał nią i ob­ra­cał, trzy­mając ją za głowę, i pod­cho­dził do mnie co­raz bliżej, żebym mu­siała na to pa­trzeć. W końcu cisnął nią o zie­mię tak moc­no, że jej szyj­ka się złamała i krew trysnęła na­około, aż na moją su­kienkę.

Sie­działam ze ściśniętym ser­cem, z tru­dem po­wstrzy­my­wałam spazm płaczu. Bied­na mała Chris. Za­wsze tak bar­dzo bała się wi­do­ku krwi!

– Krzy­czałam co­raz głośniej, ale tata nie po­zwa­lał mi się po­ru­szyć. „Za­mknij się!”, wrzesz­czał. „I nie za­my­kaj oczu. Nie po­win­niście tak bar­dzo przy­wiązywać się do rze­czy. Masz pa­trzeć!”. Stał tam i uśmie­chał się, kie­dy ciało Hen­riet­ty w drgaw­kach rzu­cało się po zie­mi. Zo­ba­czyłam w tra­wie jej małą główkę. Miała otwar­te oczy, tak jak­by i ona mu­siała to wszyst­ko oglądać. Usko­czyłam, kie­dy jej pióra otarły się o moje nogi, a tata, widząc to, zaczął się śmiać. Pod­ska­ki­wałam da­lej, tupiąc i próbując strząsnąć z sie­bie krew. A tata śmiał się co­raz głośniej i głośniej.

Chris, zupełnie wy­czer­pa­na, wtu­liła twarz w moje ramię. Łkała ci­chut­ko, z tru­dem łapiąc od­dech. Usiadłam na łóżku, obej­mując moc­no sku­loną na mo­ich ko­la­nach siostrę. Kołysałam ją w mil­cze­niu. Co mogłam po­wie­dzieć, żeby złago­dzić jej ból?

Na­gle prze­rażająca myśl prze­mknęła mi przez głowę i ser­ce we mnie za­marło. Och, nie! Nic dziw­ne­go, że mama była taka zdru­zgo­ta­na! Ona, która za­wsze pielęgno­wała każdego przy­nie­sio­ne­go przez nas do domu ran­ne­go ptasz­ka, ona, która ko­chała wszyst­ko, co ma pióra, zo­stała zmu­szo­na przez ojca do opra­wie­nia i przyrządze­nia na ko­la­cje na­szych ulu­bieńców! To strasz­ne! Nie wiem, jak w ogóle uda nam się prze­brnąć przez cze­kający nas posiłek!

Pod­czas ko­la­cji pa­no­wała praw­dzi­wie gro­bo­wa at­mos­fe­ra. Tyl­ko oj­ciec za­ja­dał ze sma­kiem, głośno mlaszcząc i ob­li­zując pal­ce z tłuszczu. Chris na­wet pod groźbą la­nia nie przełknęłaby ani kęsa ze stojącej przed nią por­cji kur­cza­ka. Żeby odwrócić od niej uwagę taty, sta­ra­liśmy się robić jak naj­więcej za­mie­sza­nia. Nakłada­liśmy mięso, dzie­li­liśmy je na kawałki, przekłada­liśmy z ta­le­rza na ta­lerz… Ale nie bra­liśmy go do ust. Sku­ba­liśmy tyl­ko wa­rzy­wa, pod­czas gdy Chris wo­dziła wi­del­cem po ziem­nia­cza­nym purée i gme­rała w fa­sol­ce, od­dzie­lając jed­no ziarn­ko od dru­gie­go.

Na szczęście tata nie za­uważył, że nie jadła.

Po­zwo­lił Chris odejść od stołu do­pie­ro wte­dy, gdy zaczęła wy­mio­to­wać. Kie­dy ru­szyła bie­giem do łazien­ki, zawołał za nią:

– Jesz­cze nig­dy nie jadłem tak pysz­ne­go kur­cza­ka!

I roześmiał się. Już wcześniej zda­rzało mi się od­czu­wać do nie­go nie­na­wiść, ale nig­dy dotąd nie paliła mo­jej du­szy z taką siłą. Kie­dy odkładał kost­ki na od­dziel­ny ta­le­rzyk, ukryłam prędko dłonie pod stołem i za­cisnęłam je w pięści. „Nie­na­widzę cię, nie­na­widzę! – krzy­czałam w du­chu, prze­pełnio­na wściekłością. – Kie­dyś cię za­biję!”.

Kie­dy miałam czter­naście lat, nie­na­wi­dziłam ojca z całego ser­ca. Byłam bez­sil­na, czułam się, jak­bym tkwiła w pułapce. Często bu­dziłam się w nocy, wy­czer­pa­na po­wta­rzającymi się kosz­ma­ra­mi. Śniłam, że ręce miałam skrępo­wa­ne na ple­cach, ale ka­za­no mi robić różne rze­czy. „Nie mogę, mam związane ręce!” – krzy­czałam. Ale jakiś głos bez twa­rzy wciąż po­wta­rzał po­le­ce­nia. Miałam wy­ko­ny­wać pro­ste czyn­ności, ale nie byłam w sta­nie tego zro­bić bez użycia rąk. Wie­le razy bu­dził mnie mój własny krzyk. Słyszałam swój głos: „Nie mogę, nie mogę!”. Ze stra­chem kładłam się spać.

W końcu zdałam so­bie sprawę z rze­czy oczy­wi­stej: choć bar­dzo tego pragnę, nie je­stem w sta­nie chro­nić swo­jej ro­dzi­ny. Ma­rzyłam, że pew­ne­go dnia uciek­nie­my gdzieś da­le­ko, ale wie­działam, że to nie­możliwe. Oj­ciec ostrze­gał nas: „Jeśli piśnie­cie ko­mu­kol­wiek cho­ciaż słówko, gorz­ko tego pożałuje­cie!”.

Czuł się bez­piecz­nie w na­szym małym tek­sańskim mia­stecz­ku. Był tam zna­ny i lu­bia­ny. „Żaden sąd mnie nie skaże – prze­chwa­lał się. – Za­wsze mogę się wytłuma­czyć chwi­lową nie­po­czy­tal­nością”. Nikt nie po­dej­rze­wał praw­dy, na­wet moi naj­bliżsi przy­ja­cie­le. Nie mie­li pojęcia, ile cier­pie­nia i bólu kryło się za za­mkniętymi drzwia­mi na­sze­go porośniętego różami i oto­czo­ne­go sta­ran­nie sko­szo­nym traw­ni­kiem domu. Dla nich byłam zwykłą, bez­troską na­sto­latką, której naj­większym zmar­twie­niem jest to, w co się ubrać i z którym chłopcem umówić się na randkę.

Na­sze życie było tak ide­al­nie z po­zo­ru, że niektóre moje koleżanki na­wet mi za­zdrościły.

– Ty to masz szczęście, Kit­ty! – po­wie­działa mi kie­dyś koleżanka z kla­sy. – Two­ja mama jest młoda, ślicz­na i prze­miła, a twój tata jest naj­przy­stoj­niej­szym mężczyzną, ja­kie­go wi­działam. Te fan­ta­stycz­ne nie­bie­skie oczy, fa­lujące kasz­ta­no­we włosy… Tak ci za­zdroszczę! Chciałabym być na two­im miej­scu.

– Nig­dy tak nie mów! Nig­dy nie pra­gnij być na cu­dzym miej­scu – od­po­wie­działam szorst­ko, chwy­tając ją za ra­mio­na i sil­nie potrząsając. – Bądź wdzięczna za to, kim je­steś i za ta­kie życie, ja­kie to­bie przy­padło w udzia­le.

Pa­trzyła z za­sko­cze­niem w moje wypełniające się łzami oczy. Odwróciłam się i odeszłam szyb­kim kro­kiem.

Swój strach i nie­na­wiść ukry­wałam sta­ran­nie pod maską uśmie­chu i po­czu­cia hu­mo­ru, ale zda­wałam so­bie sprawę z tego, że długo tak nie wy­trzy­mam. Mu­siałam coś zro­bić. Ale co? Jaki mie­liśmy wybór?

Uro­dziłam się w połowie lat trzy­dzie­stych i do­ra­stałam w okre­sie, w którym Sta­ny Zjed­no­czo­ne nie podźwignęły się jesz­cze po wiel­kim kry­zy­sie1. Nie było jesz­cze ośrodków dla mal­tre­to­wa­nych ko­biet i dzie­ci, które ofia­rom do­mo­wej prze­mo­cy udzie­lałyby po­mo­cy fi­nan­so­wej czy bezpłat­nej po­ra­dy praw­nej. Większość bi­tych i wy­ko­rzy­sty­wa­nych ko­biet przyj­mo­wała taką po­stawę jak moja mat­ka, stwier­dzając: „Przy­zwo­ici lu­dzie nie piorą pu­blicz­nie swo­ich brudów”.

Zresztą co mógł zro­bić ktoś z zewnątrz? Mu­sie­liśmy ra­dzić so­bie sami.

Byłam sfru­stro­wa­na. Próbowałam do­ciec przy­czyn, dla których oj­ciec tak nas trak­tu­je, ale nie byłam w sta­nie tego zro­zu­mieć. Nie był al­ko­ho­li­kiem, nie znęcał się nad nami w pi­jac­kim oszołomie­niu. Pił rzad­ko. Zda­rzyło się, że parę razy wrócił do domu po kil­ku pi­wach. Był wte­dy tak po­tul­ny, że w ogóle się go nie baliśmy. Żałowałam wręcz, że nie pije częściej.

Nie raz, nie dwa za­sta­na­wiałam się, dla­cze­go moja mama za nie­go wyszła, zwłasz­cza że była wówczas taka młod­ziut­ka. Wkrótce po­znałam od­po­wiedź na to py­ta­nie, ale ona tyl­ko wzmogła moje pra­gnie­nie uwol­nie­nia się od ojca.

Roz­dział dru­giNieświa­do­ma pan­na młoda

Któregoś dnia, wkrótce po mo­ich czter­na­stych uro­dzi­nach, mama i ja pra­co­wałyśmy w ogro­dzie. Przy­ci­nałyśmy więdnące iry­sy na ra­ba­cie, z której mama była bar­dzo dum­na. Popołudnio­we słońce ob­le­wało światłem przej­rzy­ste płatki kwiatów, spra­wiając, że wyglądały ni­czym barw­ne pla­my w od­cie­niach głębo­kiej pur­pu­ry, błękitu, żółci i złota, wypełniające po­wie­trze słod­kim za­pa­chem przy każdym le­ciut­kim po­wie­wie wia­tru.

– Mamo, dla­cze­go wyszłaś za tatę w tak młodym wie­ku? – za­py­tałam, wręczając jej bu­kiet, do którego zaczęła dołączać ucięte przed chwilą iry­sy.

Nic nie od­po­wie­działa.

– Wiem, że two­ja mama i twój tata byli świet­ny­mi ro­dzi­ca­mi. Z ro­dzeństwem też się do­ga­dy­wałaś. Wiem, że byliście bied­ni, bo dzia­dek był in­wa­lidą. Pew­nie było wam ciężko prze­pro­wa­dzać się ciągle z miej­sca na miej­sce w po­szu­ki­wa­niu pra­cy, ale byliście prze­cież szczęśliwi. Co cię pod­ku­siło, żeby w wie­ku czter­na­stu lat opuścić ro­dziców i wyjść za mąż? Ja so­bie na­wet nie mogę wy­obra­zić, żebym te­raz miała iść do ślubu.

Ciągle nie było od­po­wie­dzi.

– Jak to możliwe, że bab­cia ci po­zwo­liła?

Mama uniosła się z klęczek, od­chy­liła się, roz­pro­sto­wała ple­cy i po­wo­li zaczęła snuć opo­wieść.

– Ktoś przed­sta­wił mi Cly­de’a wkrótce po tym, jak prze­pro­wa­dzi­liśmy się do Okla­ho­my. Zaczął nas od­wie­dzać. Często ze mną roz­ma­wiał. Był przy­stoj­nym, pew­nym sie­bie osiem­na­sto­lat­kiem i jego za­in­te­re­so­wa­nie mi po­chle­biało. Ucho­dził za naj­lepszą par­tię w na­szym mia­stecz­ku, a tym­cza­sem to właśnie ja mu się spodo­bałam. Ja, nieśmiała dziew­czy­na, która le­d­wie co skończyła czter­naście lat.

– Naj­lepszą par­tią? Na czym to właści­wie po­le­gało?

– Tak się o nim mówiło po pro­stu. Wi­działam, jak inne dziew­czy­ny wciąż się koło nie­go kręcą. Ale two­ja bab­cia nie po­zwa­lała mu się ze mną spo­ty­kać. Uważała, że je­stem za młoda. Ale on i tak do nas przy­cho­dził. Był cza­rujący. No i sta­le prze­ko­ny­wał bab­cię, żeby nie bro­niła nam się wi­dy­wać. W końcu po­wie­działa mu, że jeśli chce, może cho­dzić z nami do kościoła i sia­dać obok mnie. Ale nadal nie zga­dzała się, żeby za­brał mnie na randkę. Na­sza ro­dzi­na nig­dy nie opusz­czała nie­dziel­ne­go nabożeństwa. Wkrótce i Cly­de zaczął bywać w koście­le re­gu­lar­nie.

– Sko­ro bab­cia nie chciała się zgo­dzić na­wet na to, żebyście się spo­ty­ka­li, jak mogło dojść do ślubu? – chciałam wie­dzieć.

Mama za­milkła. Zmarsz­czyła brwi i szu­kała właści­wych słów. Niełatwo jej było od­po­wia­dać na te wszyst­kie moje py­ta­nie. Obcięłam kil­ka przy­więdłych kwiatów i cze­kałam, aż mama zno­wu za­cznie mówić.

Z domu do­biegły mnie wesołe głosy. Chuck i Chris śmie­li się ze swo­imi przy­ja­ciółmi. Uwiel­biam ich śmiech, pomyślałam. Tu­taj nieczęsto mają po­wo­dy do radości. Bar­dzo się ko­cha­my, a prze­cież wciąż się ze sobą kłócimy. Zmar­twiła mnie ta myśl. Byłam naj­star­sza i uważałam, że po­win­nam im dawać lep­szy przykład. Ale cza­sa­mi po pro­stu nie mogłam się opa­no­wać, a to spra­wiało, że sta­wałam się jesz­cze bar­dziej roz­drażnio­na.

Zdrętwiały mi nogi. Kie­dy uniosłam się, żeby je roz­pro­sto­wać, nad głową prze­le­ciał mi prze­drzeźniacz2, głośno skrzecząc. Ostrze­gał mnie w ten sposób: „Nie waż się zbliżyć do drze­wa, na którym uwiłem so­bie gniaz­do!”.

– Mamo? – przy­po­mniałam jej w końcu o so­bie. Wzięłam do ręki se­ka­tor i znów po­chy­liłam się nad grządką.

– Może to za­brzmi dziw­nie – od­parła, wyciągając rękę w stronę wy­so­kiej rośliny – ale nie zda­wałam so­bie spra­wy z tego, że wy­chodzę za mąż.

Odwróciłam się do niej z sze­ro­ko otwar­ty­mi ze zdu­mie­nia ocza­mi. Za­nim zdążyłam coś po­wie­dzieć, dodała:

– Na­tu­ral­nie, dopóki nie stanęliśmy w urzędzie przed sędzią po­ko­ju.

– Chy­ba żar­tu­jesz! Jak mogłaś nie być świa­do­ma tego, że właśnie masz wziąć ślub?

Usiadłyśmy obie. Mama strzepnęła trawę ze spódni­cy i od­parła:

– Wte­dy jesz­cze nie wie­działam, co Cly­de na­opo­wia­dał mo­jej ma­mie. A powie­dział jej, że chce się ze mną ożenić, że je­steśmy w so­bie za­ko­cha­ni bez pamięci i jeżeli ona i tata nie udzielą nam po­zwo­le­nia na za­war­cie małżeństwa, uciek­nie­my i po­bie­rze­my się bez ich zgo­dy. A co ważniej­sze, że nie wie, dokąd po­tem po­je­dzie­my… i może moi ro­dzi­ce już nig­dy mnie nie zo­baczą.

– Zro­biłabyś coś ta­kie­go? Uciekłabyś, nie wiedząc, czy kie­dy­kol­wiek zo­ba­czysz znów mamę?

– Oczy­wiście, że nie. Mówiłam ci już, że nic nie wie­działam o ich roz­mo­wie.

– Nie ro­zu­miem, jak to się stało, że bab­cia tak mu się dała omo­tać! Ona, która sta­wiłaby czoło na­wet sa­me­mu diabłu! I dla­cze­go zgo­dziła się na coś tak poważnego jak de­cy­zja o małżeństwie, nie py­tając cię na­wet o zda­nie?

– Cóż, twój oj­ciec po­tra­fił być nie­zwy­kle prze­ko­nujący. Był spryt­ny. Wszyst­ko sta­ran­nie za­pla­no­wał. Kupił mi na­wet nową su­kienkę, co praw­da o wie­le za dużą… Bab­cia uwie­rzyła, że wiem o wszyst­kim, że tego właśnie pragnę. Sąsiad­ki ciągle pa­plały do­okoła, jaki to wspa­niały z Cly­de’a chłopak. Wciąż po­wta­rzały: „Jakaż to wspa­niała oka­zja dla małej Es­ther, pani Wat­son. Jaki przy­stoj­ny! Jak ciężko pra­cu­je! No i wszy­scy go lubią. Każda mat­ka w tym mieście dałaby so­bie rękę uciąć, byle tyl­ko zo­stał jej zięciem!”.

– Ale ty byłaś taka młoda!

– W tam­tych cza­sach wie­le na­sto­la­tek wy­cho­dziło za mąż, i to z błogosławieństwem ro­dziców. Myślę, że bab­cia zgo­dziła się na to małżeństwo przede wszyst­kim dla­te­go, że za­mar­twiała się o Marthę. Two­ja ciot­ka, a moja star­sza sio­stra, wy­czy­niała w tym cza­sie nie­wy­obrażalne rze­czy. Bab­cia była wprost cho­ra ze zmar­twie­nia. Mar­tha prze­cho­dziła okres bun­tu i zupełnie wy­mknęła się spod kon­tro­li. Zaczęła pić. Całe noce bawiła się w to­wa­rzy­stwie mężczyzn o wątpli­wej re­pu­ta­cji. Moi ro­dzice od­cho­dzi­li od zmysłów. I właśnie wte­dy po­ja­wił się Cly­de, in­for­mując ich, że za­mie­rza­my się po­brać w przyszłym ty­go­dniu.

– Ale dla­cze­go bab­cia na­wet nie próbowała z tobą o tym po­roz­ma­wiać?

– Wszyst­ko to wy­da­rzyło się tak szyb­ko… Tyle się w ogóle działo w tym okre­sie. Wy­bry­ki Mar­thy, kłopo­ty z pracą… Bab­cia pew­nie uznała, że wszyst­ko już usta­lo­ne, a im nie po­zo­sta­je nic in­ne­go, jak tyl­ko to za­ak­cep­to­wać. A może w głębi du­szy myślała, że będę bez­piecz­na, jeśli poślubię tego miłego młode­go człowie­ka. Z całą pew­nością mogę ci po­wie­dzieć jed­no. Wiem, jak bar­dzo cier­piała, że się zgo­dziła na to małżeństwo.

Bied­na bab­cia. Ile razy mi mówiła: „Do śmier­ci so­bie nie wy­baczę, że po­zwo­liłam mo­jej małej Es­ther poślubić two­je­go ojca!”. Skąd mogła wie­dzieć, jak złym człowie­kiem się okaże…

– Więc jak to się stało? Kie­dy w końcu w pełni pojęłaś, że ma­cie się po­brać?

– Kie­dy twój oj­ciec po­da­ro­wał mi nową su­kienkę, nie miałam pojęcia, że to ma być moja suk­nia ślub­na. Wręczył mi tę su­kienkę, mówiąc, że moja mama nie ma nic prze­ciw­ko temu, żebym ją za­trzy­mała. Po­wie­dział, że kupił mi ją na wyjątkową okazję, bo już wkrótce wy­bie­rze­my się na całodzienną wy­cieczkę do po­bli­skie­go mia­sta, a on chciałby, żebym ją właśnie wte­dy założyła. Żebym pięknie dla nie­go wyglądała. W tam­tych cza­sach suk­nie ślub­ne nie wyglądały tak jak dziś, nie były białe i stroj­ne. Tego dnia ko­bie­ty zakładały po pro­stu najład­niejszą su­kienkę, jaką miały. Ta su­kienka była zupełnie od­po­wied­nia na jakąś spe­cjalną okazję. Pamiętam, jak byłam przejęta, kie­dy w następną so­botę za­pa­ko­wa­liśmy się wszy­scy do sta­re­go for­da two­je­go wuja Ver­no­na i ru­szy­liśmy do mia­sta. Twój oj­ciec i ja sie­dzie­liśmy na tyl­nym sie­dze­niu roz­kle­ko­ta­ne­go auta. Do­pie­ro wte­dy, kie­dy sędzia w urzędzie zaczął nam za­da­wać ce­re­mo­nial­ne py­ta­nia, do­tarło do mnie, że właśnie od­by­wa się mój ślub.

– Dla­cze­go nic nie po­wie­działaś?

– Sza­lałam wte­dy za two­im oj­cem. Pomyślałam, że sko­ro go ko­cham, to dla­cze­go nie…?

Nie mogłam uwie­rzyć własnym uszom.

– Mamo, nie­za­leżnie od tego, jak bar­dzo byłaś w nim wte­dy za­ko­cha­na, jak mogłaś wyjść za mąż za człowie­ka, który wpro­wa­dził w błąd two­ich ro­dziców i nic ci nie po­wie­dział o two­im własnym ślu­bie? Zwłasz­cza za kogoś tak bez­względne­go i okrut­ne­go?

– Mówiłam ci. Nie wie­działam, co na­wy­ga­dy­wał moim ro­dzi­com. Byłam za­sko­czo­na. Ale to wszyst­ko wydało mi się ta­kie ro­man­tycz­ne. Cly­de jawił mi się ni­czym ry­cerz w lśniącej zbroi, który ze wszyst­kich pa­nien w mia­stecz­ku wy­brał właśnie mnie, i który ko­chał mnie tak bar­dzo, że zgo­to­wał mi taką nie­spo­dziankę, po­rwał mnie na swe­go białego ru­ma­ka i powiódł w stronę za­chodzącego słońca. Jak w baj­ce. Poza tym nig­dy dotąd nie za­cho­wy­wał się agre­syw­nie. Prze­ciw­nie, im­po­no­wały mi jego do­sko­nałe ma­nie­ry, za­wsze uprzej­me trak­to­wa­nie lu­dzi. Nie miałam pojęcia, jaki był w głębi du­szy. Żaden mężczy­zna w mo­jej ro­dzi­nie nie bił swo­jej żony ani dzie­ci. Coś po­dob­ne­go na­wet nie przyszłoby mi do głowy. Myślałam, że będzie­my żyli długo i szczęśli­wie…

– Kie­dy ude­rzył cię po raz pierw­szy? – za­py­tałam.

– Byliśmy małżeństwem od mie­siąca. Pew­ne­go dnia, kie­dy twój oj­ciec był poza do­mem, ja za­mia­tałam podłogę w kuch­ni. Pro­mie­niałam ze szczęścia. Je­stem żoną, która sprząta na­sze własne małe gniazd­ko! Wte­dy za­uważyłam ob­lu­zo­waną deskę. Z dzie­cięcą cie­ka­wością uniosłam ją i zaj­rzałam do środ­ka. Nic nie było widać, ale kie­dy moje oczy przy­wykły do ciem­ności, zo­ba­czyłam rząd leżących na zie­mi bu­te­lek, wypełnio­nych ciem­nym płynem. Ależ byłam pod­nie­co­na! To ta­kie ta­jem­ni­cze! Nie mogłam się wprost do­cze­kać po­wro­tu mo­je­go męża do domu, żeby mu o tym opo­wie­dzieć. Kie­dy tyl­ko stanął w drzwiach, chwy­ciłam go za rękę i w pod­sko­kach za­pro­wa­dziłam do kuch­ni, mówiąc: „Muszę ci coś po­ka­zać!”. Uklękłam na podłodze i po­spiesz­nie uniosłam deskę. „Zo­bacz, co zna­lazłam! Jak myślisz, co jest w tych bu­tel­kach? Skąd one się tam wzięły?”. Cly­de wpa­try­wał się we mnie bez słowa. Jego błękit­ne oczy sta­wały się co­raz zim­niej­sze. Na­gle za­cisnął pięść i ude­rzył mnie z całej siły. Upadłam na podłogę. Byłam prze­rażona i zupełnie zdez­o­rien­to­wa­na. To był człowiek, którego ko­chałam i który ko­chał mnie. Dla­cze­go mój ry­cerz, który to miał mnie bro­nić, obrócił się prze­ciw­ko mnie? Cała twarz mnie bolała, szczęka za­czy­nała już puchnąć. To jakaś strasz­na pomyłka!, myślałam. „Ale dla­cze…”. Nie zdążyłam dokończyć py­ta­nia. Ude­rzył mnie zno­wu. Zaczęłam krzy­czeć. Szlo­chałam roz­pacz­li­wie, a on bił co­raz moc­niej. „Nig­dy więcej nie wspo­mi­naj mi o tych bu­tel­kach. I nie waż się po­wie­dzieć o nich ko­mu­kol­wiek. To cię od­uczy wpy­chać nos w nie swo­je spra­wy. Jeśli będę chciał, żebyś się o czymś do­wie­działa, sam ci o tym po­wiem”. A po­tem po pro­stu wy­szedł, zo­sta­wiając mnie sku­loną na podłodze, płaczącą i za­krwa­wioną. Jak­bym go nic nie ob­cho­dziła.

Uświa­do­miłam so­bie na­gle, że przez cały czas w napięciu wstrzy­my­wałam od­dech, słuchając pełnych bólu słów pa­dających z ust mo­jej mat­ki. Wes­tchnęłam, prze­pełnio­na smut­kiem. Co za strasz­ne doświad­cze­nie dla młod­ziut­kiej, świeżo upie­czo­nej mężatki. Ja­kie to strasz­ne, do­wie­dzieć się w taki sposób, że naj­bliższy człowiek nie jest tym, za kogo się go uważało. Moja bied­na ma­mu­sia…

– Tak mi przy­kro – wy­krztu­siłam z tru­dem. Przy­lgnęłam do niej, objęłam z całej siły. Przy­tu­lo­ne, płakałyśmy obie, a na­sze łzy mie­szały się ze sobą.

Przej­mujący ból za­sznu­ro­wał mi gardło, dławił tak bar­dzo, że nie mogłam wy­du­sić z sie­bie ani słowa. Kie­dy spazm minął i byłam już w sta­nie coś po­wie­dzieć, za­py­tałam:

– Dla­cze­go go wte­dy nie zo­sta­wiłaś? Wte­dy, kie­dy zro­zu­miałaś, jaki jest na­prawdę? Dopóki nie mie­liście dzie­ci, byłoby to dużo łatwiej­sze.

Mama od­garnęła z twa­rzy ko­smyk długich, lśniących, kru­czo­czar­nych włosów, przy­le­pio­ny do jej wil­got­ne­go od łez po­licz­ka. Miała piękną je­dwa­bistą skórę, na której tym wyraźniej z pra­wej stro­ny twa­rzy od­ci­nały się bladą smugą ślady sińca. Jest taka piękna! I taka de­li­kat­na… Wygląda jak królowa, wygląda zupełnie jak królowa Es­te­ra z Bi­blii, po której nada­no ma­mie imię. Nic dziw­ne­go, że oj­ciec wy­brał ją spośród tylu in­nych dziewcząt. Na samą myśl o tym, przez co mu­siała przejść, ści­skało mi się ser­ce. Spoj­rzała na mnie ciepło swo­imi wiel­ki­mi orze­cho­wy­mi ocza­mi.

– Nie opuściłam go, po­nie­waż go