Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jacek Kuroń spędził łącznie blisko 10 lat życia w więzieniu, areszcie czy ośrodku odosobnienia. Podstawową formą kontaktu były wtedy listy – pisane głównie do Gai. Jest to korespondencja pod wieloma względami wyjątkowa: przez lata pozostawała w rękach SB, dziś pomaga zrozumieć rzeczywistość przełomowych momentów w historii PRL-u. Obrazki więzienne Jacka przeplatają się w niej z opisem codzienności na wolności Gai. Możemy w nich odnaleźć głębokie przemyślenia czy echa lektur, możemy być świadkami narodzin wielu koncepcji, które przekształciły się później w wielkie idee zmieniające historię Polski.
Listy są świadectwem bardzo osobistym – tworzą obraz poruszającej więzi dwóch bliskich sobie osób, które mimo fizycznego rozdzielenia, budują przestrzeń miłości i porozumienia wykraczającą ponad ingerencję władzy.
Listy Gai i Jacka poruszają do głębi. Czytając je, widzimy parę kochających się, młodych ludzi, bezwzględnie rozdzielanych przez Los i Historię, którzy potrafili nawzajem się wspierać i utwierdzać w słuszności wybranej drogi. Piszą do siebie często i o wszystkim, piszą przejmująco i tkliwie, zabawnie i z rozczuleniem.
Chciałabym zobaczyć twarz cenzora czytającego tę korespondencję. Niemożliwe, żeby nie robiła na nim wrażenia.
Agnieszka Glińska, reżyserka
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 624
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Andrzej Friszke
Wdał się w politykę, gdy miał 14 lat. Pewnie była to kwestia wychowania – dorastał w rodzinie o socjalistycznych tradycjach sięgających rewolucji 1905 roku. Ojciec – działacz Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS) – zabierał kilkuletniego Jacka na robotnicze demonstracje we Lwowie. Od pierwszych lat oddychał więc atmosferą aktywności politycznej, zaangażowania, mitu klasy robotniczej walczącej o lepsze jutro własne i całego społeczeństwa. Także opowieściami o walce PPS o socjalizm i Polskę zarazem, bo taka była tradycja niepodległościowej lewicy, która odbudowała państwo w 1918 roku. Wiele razy wspominał, że od małego uczono go, iż więzienie jest normalnym losem działacza lewicy. Historia więzienna rzeczywiście jest nieodłączną częścią historii polskich walk o wolność.
Jego rodzinny Lwów był miastem wielu kultur. Jacek żył między Polakami, Ukraińcami, Żydami. Socjalistyczna tradycja, w której wyrastał, nakazywała traktować wszystkich ludzi równo, bez względu na pochodzenie. Postawy antysemickie były potępiane, budziły obrzydzenie. Zrozumienie innych, otwartość na ludzi o innych korzeniach i radykalne potępienie antysemityzmu będą trwałymi cechami osobowości Kuronia. Lwów opuścił wraz z rodzicami w 1944 roku, by przez Rabkę i Kraków dotrzeć ostatecznie w styczniu 1947 do Warszawy, do zbudowanego przed wojną domu przy ulicy Mickiewicza, w którym będzie mieszkał już zawsze.
Był rok 1948, czas budowy „nowego świata”, powstania Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (PZPR). Rządzący krajem komuniści przekonywali, że zbudują nową Polskę – bez nędzy, nierówności, nienawiści narodowej. Trzeba tylko skupić wszystkie siły postępu i zdusić reakcję. Kuroń bezkrytycznie przyjął tę wiarę. W marcu 1949 zapisał się do Związku Młodzieży Polskiej (ZMP). Zafascynowany obietnicą komunizmu, buntu społecznego, pogardy dla „mieszczańskiego” stylu życia, a przy tym bezpardonowy, dał się poznać jako jeden z najaktywniejszych działaczy na warszawskim Żoliborzu. Awansował w hierarchii ZMP, najpierw jako przewodniczący zarządu szkolnego i członek dzielnicowego na Żoliborzu, wkrótce też instruktor harcerski w Zarządzie Stołecznym. Od stycznia do grudnia 1953 był przewodniczącym Zarządu Dzielnicowego na Politechnice. Szybkie awanse zawdzięczał dynamizmowi, pomysłowości, radykalizmowi i ostrości przemówień. W 1953 roku został przyjęty do PZPR. I po paru tygodniach, w grudniu 1953, wyrzucony z partii i aparatu ZMP. Jego pryncypializm ugodził bowiem w interesy aparatu partyjnego. Zarzucono mu też, że podał nieprawdziwe dane personalne, ukrywając pochodzenie matki, która rzeczywiście pochodziła z inteligenckiej rodziny o ziemiańskich korzeniach.
W 1952 roku zdał maturę i rozpoczął studia historyczne w Wyższej Szkole Pedagogicznej, która miała być kuźnią nauczycieli zaangażowanych politycznie. Studiował, ale przede wszystkim działał w Organizacji Harcerskiej Związku Młodzieży Polskiej (OH ZMP), która łączyła elementy dawnego harcerstwa z wychowaniem komunistycznym. Czuł się wychowawcą – przede wszystkim dzieci z biednych rodzin, którymi opiekował się na Żoliborzu. Ta warszawska dzielnica była znana jako miejsce zamieszkania lewicowej inteligencji – parę ulic dalej zaczynała się dzielnica przedwojennej kolonii oficerskiej. Ale Żoliborz to także Marymont, gdzie stały odrapane domki, których mieszkańcy gnieździli się nawet po 10 w izbie. W wielu domach nie było światła, instalacji higienicznych, szalał alkoholizm, gruźlica, przestępczość. Jacek wyciągał dzieci z tych domów, by budować im place zabaw, organizować wyjazdy. Na obozach wypoczynkowych zdobywał sławę niezwykłego instruktora, który potrafi snuć wspaniałe gawędy, śpiewać. Z umiejętnościami pedagogicznymi łączył talent zwierzchnika, starszego kolegi i kumpla. W sierpniu 1955 nad Wisłą w Wilanowie nie upilnował rozochoconej dzieciarni. Troje dzieci się utopiło. Kuroń został aresztowany. Wyszedł wprawdzie, ale trauma trwała.
W roku 1956, roku wielkich wydarzeń w Polsce, był studentem historii Uniwersytetu Warszawskiego. Tam poznał Karola Modzelewskiego, z którym przyjaźń połączy ich na dziesięciolecia. Rok 1956 przyniósł ujawnienie zbrodni Stalina. Ferment ogarniał wyższe uczelnie i niektóre środowiska robotnicze. Szukano rozwiązań, które by łączyły wartości komunizmu z prawdziwym oddaniem władzy w ręce ludu. Kuroń powrócił do partii, namówił też Modzelewskiego, by się do niej zapisał. Grupa kolegów, w której był Jacek, rozbijała ZMP, szukała kontaktów z robotnikami, mówiła o drugiej rewolucji. I przyszła „rewolucja październikowa”, jak ją nazywano, gdy zmianie na szczytach władzy i wyborowi na I sekretarza partii Władysława Gomułki towarzyszyły wiece studentów i mobilizacja robotników Warszawy. Rozpadł się ZMP, na uczelniach tworzono nowe „rewolucyjne” organizacje studenckie, w fabrykach powstawały rady robotnicze. Gomułka jednak nie dopuścił do „rewolucji” – szybko obezwładnił rozpalonych studentów, uspokoił robotników. W 1957 roku ład został przywrócony, a próbujący inspirować drugi etap zmian tygodnik „Po Prostu” zamknięty.
Tymczasem Kuroń jesienią 1956 należał do organizatorów odbudowy Związku Harcerstwa Polskiego (ZHP). Znalazł się w jego władzach obok przedwojennych instruktorów. Na posiedzeniach Rady Naczelnej ZHP prowadził z nimi spory, domagał się świeckości harcerstwa, jego koedukacyjności, sprzeciwiał się powrotowi do niektórych przedwojennych tradycji, zwłaszcza wiążących się z elementami militaryzmu. Niewątpliwie był częścią tej grupy, która przyszła z OH ZMP i mogła czuć poparcie kierownictwa partii. W ciągu 2 lat dawni harcerze zostali zmarginalizowani, następnie usunięci z kierownictwa. Kuroń należał do grupy zwycięzców i miał nadzieję na realizowanie swoich koncepcji wychowawczych, które praktykował w warszawskiej drużynie walterowskiej. Sporo także pisał w pismach harcerskich – „Drużynie” i „Harcerstwie”, miał też pogadanki radiowe, układał teksty piosenek.
Przekonanie, że Kuroń jest jednym z działaczy rozbijających tradycyjne harcerstwo, mocno się w tym czasie ugruntowało i ta negatywna ocena ciągnęła się za nim przez lata, stanowiła ważny argument jego przeciwników. Prawdą jest, że odwoływał się do radykalnie lewicowych tradycji i podważał naturalną w harcerstwie hierarchię. Pisał i mówił, że organizacja powinna nauczyć dzieci być aktywnymi społecznie i odpowiedzialnymi, zdolnymi do współpracy z innymi na zasadzie partnerstwa w małych grupach. Równość, samorządność, łączenie się w grupy dla realizacji konkretnych celów dających wyraźny efekt były nadrzędnymi celami, które propagował. W jednej z dyskusji mówił: „Ja pragnę wychowywać społecznika. Temu służy zaproponowany przez nas system”. A w liście do żony pisał: „Istotą człowieczeństwa jest bunt […]. Jest w człowieku taki bakcyl niezgody na zło, im jest on mocniejszy, tym mocniejszy jest człowiek”.
Grażynę poznał w 1955 roku na jednym z obozów. Zakochał się nieprzytomnie w młodszej o 6 lat dziewczynie. Pobrali się w 1959 roku, Grażyna miała wówczas 19 lat, rok później urodził się ich jedyny syn – Maciek. Grażyna studiowała psychologię na Uniwersytecie Warszawskim, zajmowała się dzieckiem, prowadziła – wspólnie z teściami – dom, próbując wnieść w życie Jacka rodzinne szczęście i minimum stabilizacji. Gaja, jak ją nazywał Jacek, była jego najbliższym przyjacielem, podporą psychiczną, powiernikiem, partnerem.
Tymczasem Kuroń pracował nad wielką reformą harcerstwa. W obszernym referacie przedłożonym w styczniu 1960 Głównej Kwaterze Harcerskiej wyjaśniał i projektował nowy system wychowawczy. Pisał m.in.: „Działać dla siebie nie można inaczej niż poprzez działanie dla innych. Działanie dzieci musi stwarzać szerokie możliwości aktywnego poznawania świata, musi pozwalać czuć się pożytecznym. […] Chcemy, aby nasze wychowanie było nie adaptacyjne, lecz rewolucyjne, aby młody człowiek wchodził w świat nie jak posłuszny uczeń, którego nauczyli abecadła, ale jak współgospodarz świadomy swoich obowiązków”. Planował kolejne stopnie – próbny, ochotników, odkrywców, bardziej zaawansowany wędrowników oraz najwyższy – pionierów. Akcentował sprawności nie indywidualne, ale zespołowe, bo według niego zdobywanie wyższych stopni powinno być powiązane z umiejętnością pracy w zespole i zdolnością wykonywania prac użytecznych społecznie. Zmniejszał rolę wychowawcy, drużynowego na rzecz wspólnego podejmowania decyzji przez zespół. Najważniejszą komórką ma być właśnie zespół jako grupa wspólnego działania i pokonywania trudności. W innym tekście z tego samego okresu pisał: „Chodzi tu o planowe wprowadzanie człowieka w życie społeczne poprzez działalność społeczną w działającym zespole. W tej wędrówce niezbędna jest pomoc starszego doświadczeniem człowieka, ale on także musi się rozwijać razem z wychowankami”. A zatem „instruktorami przede wszystkim powinni być ludzie, którzy wychowali się w harcerstwie”.
Ta wizja wychowywania dzieci do aktywności społecznej i samorządności zderzała się z zasadami systemu, który promował podporządkowanie i aktywność zaplanowaną jedynie odgórnie. Uderzała też w kadrę wychowawców harcerskich, którymi byli głównie nauczyciele oddelegowani do prowadzenia drużyn. Wedle przyjętych w PRL koncepcji wychowawczych ZHP powinien być organizacją szkolną, kierowaną przez nauczycieli i przyuczającą do dyscypliny. Wizja Kuronia w zasadniczy sposób zderzała się też z tradycją harcerską premiującą indywidualne osiągnięcia i podkreślającą hierarchię.
Rozpoczętą w tym duchu reformę systemu zakwestionowano w 1962 roku. W maju, po dyskusji na zebraniu Głównej Kwatery Harcerskiej, skrytykowano Kuronia i jego grupę, pisząc, że projektowany system „będzie stawiać młodzież w sytuacjach konfliktów także ze szkołą, z niektórymi grupami nauczycielstwa”. Z aparatu Komitetu Centralnego PZPR i ministerstwa oświaty szły naciski przeciw budowaniu systemu samorządności. Poza tym wyrażano obawy o utratę kontroli nad procesem wychowania. W czerwcu spór doprowadził do zawieszenia Głównej Kwatery Harcerskiej. Finał konfliktu nastąpił w październiku, kiedy Kuronia i jego pomysły, m.in. koncepcję przyjęcia karty praw i obowiązków ucznia, skrytykowano na zebraniu z udziałem przedstawiciela Komitetu Centralnego PZPR. Część reform miała być realizowana, ale bez Kuronia i z przekreśleniem jego samorządowych pomysłów. Kuroń nie wchodził już od tej pory do władz ZHP, a ostatecznie otrzymał wymówienie z pracy w grudniu 1963.
Starcie z aparatem PZPR umocniło w Kuroniu przekonanie, że powrócił system pełnej kontroli urzędników partii nad życiem społecznym. A zatem rewolucja 1956 roku została zdradzona. Pod koniec 1962 roku wraz z Karolem Modzelewskim założył Dyskusyjny Klub Polityczny na Uniwersytecie Warszawskim z nadzieją rozbudzenia politycznego młodzieży. W rozmowach z zaufanymi mówił zarazem o potrzebie powstania podobnych ośrodków w innych miastach, by być gotowym, gdy wystąpi klasa robotnicza. A jej wystąpienie z żądaniem wielkich zmian było jego zdaniem pewne.
Wiosną 1964 Kuroń, Modzelewski i kilku ich kolegów zaczęli pracować nad programem, w którym opisali dominację „centralnej politycznej biurokracji”, czyli aparatu PZPR, nad całym społeczeństwem, przede wszystkim nad klasą robotniczą. Dowodzili, że nieuniknione wobec postępujących problemów ekonomicznych napięcie musi doprowadzić do rewolucji i obalenia rządów biurokracji. Projektowali wizję nowego systemu – rad robotniczych budowanych od szczebla zakładu aż po szczebel państwowy, wolności dyskusji, wielopartyjności (by dyktatura nie mogła powrócić), powszechnych rządów ludu. Jesienią 1964 Kuroń i Modzelewski przygotowali powielenie broszury przeznaczonej do tajnego kolportażu. 14 listopada zostali zatrzymani przez Służbę Bezpieczeństwa (SB).
Władze nie chciały jednak procesu znanych działaczy młodzieżowych. Poprzestano na wyrzuceniu ich z partii i z pracy, zmontowano na UW akcję potępienia ich poglądów. Wówczas odpowiedzieli Listem otwartym do partii, który 18 marca 1965 zanieśli na uniwersytet. Nazajutrz zostali aresztowani, a w lipcu odbył się ich proces. Nierelacjonowany przez media, ale odbijający się silnym echem na uniwersytecie proces Kuronia i Modzelewskiego był pierwszym od lat prawdziwym procesem politycznym. Oskarżeni twardo bronili swych poglądów, nie wyrazili skruchy. Modzelewski dostał wyrok 3,5 roku, Kuroń 3 lat więzienia.
Kuroń siedział początkowo w więzieniu mokotowskim, 12 listopada 1965 został przewieziony do więzienia w Sztumie, gdzie panowały bardzo ciężkie warunki: „Tam jest zimno, brudno strasznie, bo tam są kible, wody nie ma, jest taka czerwona [miska] i pół wiaderka na 5 osób” – mówił adwokatowi. Pracował w więziennej pralni. W lipcu 1966 został przewieziony do więzienia w Potulicach, gdzie warunki były lepsze. Pracował tam przy produkcji mebli. O przeżyciach i doświadczeniach więziennych pisał obszernie w swoich wspomnieniach. Warto jednak zauważyć, że w tym czasie prawie nie było więźniów politycznych w Polsce, a skazanie dwóch młodych ludzi, zresztą marksistów, było sensacją odnotowywaną przez zachodnią prasę, budzącą protesty. Ich List otwarty, przemycony na Zachód, został wydrukowany w wielu językach jako ciekawy dokument radykalnej lewicy, powstały w kraju komunistycznym, okupiony więzieniem, co dodawało mu dodatkowej aury.
W czasie gdy Kuroń i Modzelewski siedzieli w więzieniach, na uniwersytecie dojrzewało środowisko wychowanków Kuronia z drużyn walterowskich, nazywanych „komandosami”, którego liderem był Adam Michnik. Za próbę organizowania akcji solidarności ze skazanymi Michnik, Seweryn Blumsztajn i ich koledzy stanęli jesienią 1965 przed komisją dyscyplinarną. Nie zostali jednak wyrzuceni z UW, a tylko zawieszeni na rok w prawach studenta. Pod koniec 1966 roku znów wywołali poruszenie na uniwersytecie, organizując jubileuszowy wykład profesora Leszka Kołakowskiego w rocznicę Października ‘56. Zostali zawieszeni, a Michnik znów postawiony przed komisją dyscyplinarną. W jego obronie zbierano podpisy pod petycją na wielu wydziałach. Ferment się pogłębiał. Michnika nie wyrzucono, po raz drugi został zawieszony na rok. „Komandosi” byli ośrodkiem szerzącego się na uniwersytecie fermentu, przypominali też o uwięzionych kolegach. Prywatnie pozostawali w przyjacielskich kontaktach z Grażyną Kuroń, która po ukończeniu studiów pracowała w poradni psychologicznej przy ulicy Grochowskiej.
Kiedy latem 1967 Kuroń i Modzelewski wyszli warunkowo z więzienia, spotkali swoich rozbudzonych politycznie wychowanków. Kilka miesięcy później decyzja władz o zdjęciu Dziadów Mickiewicza ze sceny Teatru Narodowego stała się zarzewiem protestu literatów i studentów skupionych wokół Kuronia i Modzelewskiego. Zebrano ponad 3 tysiące podpisów pod petycją protestacyjną, a na 8 marca 1968 przygotowano wiec na dziedzińcu UW. Zaczął się wielki protest studentów, który przeszedł do historii jako wydarzenia marcowe. Kuroń i Modzelewski już w nich nie uczestniczyli, bowiem 8 marca pod wieczór znaleźli się w więzieniu.
Po długim i dramatycznym śledztwie, przez które przeszło w Warszawie kilkadziesiąt osób, jesienią 1968 zaczął się cykl procesów. Kolejny – Kuronia i Modzelewskiego – odbył się w styczniu 1969. Tym razem ich uwięzieniu towarzyszyła kampania propagandowa wymierzona w „syjonistów” i wichrzycieli, z których najgorszymi byli Kuroń, Modzelewski i Michnik. Skazani na 3,5 roku więzienia pod zarzutem stworzenia i kierowania nielegalną organizacją „komandosów” Kuroń i Modzelewski odbywali karę jako recydywiści w ciężkich więzieniach.
W maju 1969 z Mokotowa Kuroń został wywieziony do więzienia we Wronkach. Zetknął się tam z ludźmi bardzo zdemoralizowanymi, często pochodzącymi z patologicznych rodzin, wielokrotnie karanymi. Po latach wspominał podczas spotkania z robotnikami Ursusa: „Oni naprawdę, naprawdę byli pełni nienawiści do Pana Boga i do religii. I dopiero odkryłem, że to mną wstrząsa strasznie, że jest to dla mnie jakaś ważna sprawa, a po drugie, tam dopiero zrozumiałem, że [...] jak człowiek nie nauczy się miłości, nie dorośnie do miłości, to nie dorośnie do religii [...], a dla mnie to było wielkie przeżycie, wielkie odkrycie”. W więzieniu nastąpił zwrot w kierunku poszukiwania sensów religijnych, osobowych relacji człowieka z Bogiem, które staną się ważne w budowaniu systemu wartości Jacka Kuronia od lat 70. W tym okresie dużo czytał, szukając porządku w myśleniu ideowym, w budowaniu systemu przekonań, który miał zastąpić porzucony system marksistowski. Kuroń bowiem nie mógł poprzestać na wyrażeniu sprzeciwu wobec tego, co jest, budował w swojej refleksji relacje między człowiekiem a społeczeństwem, starał się określić relacje między wolnością jednostki a prawami innych – szukał takiego systemu, który zapewni poszanowanie i realizację najważniejszych wartości. Wracał do dawnych wizji harcerskich, w których znaczenie miał zespół, czyli grupa ludzi dążących do zmian, złączonych współpracą i solidarnością oraz wielu takich zespołów tworzących środowiska. Wszystkich złączonych pragnieniem aktywności, samorządności, przekształcania świata.
W listach do Gai wiele pisał o swoich przemyśleniach, mało o zdrowiu i samopoczuciu. Gajka była jednak psychologiem i wnikliwą obserwatorką. SB podsłuchała jej rozmowę z mecenas Anielą Steinsbergową w marcu 1970, po powrocie z widzenia. Gaja „odniosła wrażenie, że [Jacek] nie mówił prawdy o sobie (unikał rozmów na temat zdrowia). Dowiedziała się, że pracuje w pralni więziennej jako pracz i mieszka razem z trzema więźniami, co jest dla niego uciążliwe. Narzeka też na rzadkość wizyt ze strony najbliższych. Na ten temat G. Kuroń przedstawiła, że naczelnik więzienia jest uprzedzony do Jacka i robi mu trudności z uzyskaniem widzenia. Ostatnio zwracała się do naczelnika o widzenie dla ojca, na co otrzymała odpowiedź, że o widzenie powinien starać się J. Kuroń, nie zaś ona”.
Podczas odsiadywania obu tych wyroków Gaja Kuroń zajmowała się synem, pracowała, zdobywając środki na utrzymanie, słała co miesiąc (częściej nie było wolno) do więzienia czułe listy do Jacka, podtrzymywała go na duchu, jeździła na widzenia. Z wielką godnością i bezgranicznym przywiązaniem do Jacka niosła ciężar żony więźnia. Zarazem w założonej jej przez SB w styczniu 1971 sprawie rozpracowania pisano: „Grażyna Kuroń utrzymuje ożywione kontakty z grupą osób, które na przestrzeni ostatnich kilku lat (1965–1968) prowadziły aktywną działalność wichrzycielską i rewizjonistyczną w środowiskach młodzieży akademickiej i pracowników naukowych. Organizowane przy różnych okazjach spotkania grupy mają stwarzać warunki integracji rozbitego środowiska. Dyskutowane i rozważane są różne aspekty form i metod działalności w powiązaniu oraz wykorzystaniu przebywającej na emigracji znacznej grupy b. «komandosów». W ostatnim okresie G. Kuroń utrzymuje systematyczne kontakty z Janem [Józefem] Lipskim, Anielą Steinsbergową, [Władysławem] Siłą-Nowickim, A. Michnikiem, S. Blumsztajnem, B. Toruńczyk, Natalią Modzelewską, Wł. Bieńkowskim i innymi osobami znanymi z wichrzycielskiej działalności”.
W rzeczywistości tamtych lat, naznaczonej kontrolą władzy nad wszelkimi aspektami życia oraz szeroką inwigilacją, zwłaszcza środowiska opozycyjnego, los żony politycznego buntownika i więźnia nie był łatwy. Nawet bliscy znajomi mogli się obawiać, że podtrzymywanie kontaktów z rodziną „przestępcy” spowoduje negatywne zainteresowanie Służby Bezpieczeństwa, kłopoty w pracy itd. Wielu też nie rozumiało sensu rujnowania życia własnego i swoich bliskich w imię abstrakcyjnych idei czy samobójczego w istocie gestu sprzeciwu. Wielu uważało Kuronia za dziwaka, człowieka nieprzystosowanego, fanatyka narażającego siebie i swoją rodzinę. Także takim opiniom Gaja musiała stawić czoło. Jej oparciem było przede wszystkim środowisko „komandosów”, które też przeszło przez więzienia, oraz grono starszych przyjaciół, wśród których postacią szczególnie ważną był Jan Józef Lipski.
Kiedy więc Kuroń i Modzelewski wyszli w 1971 roku z więzienia, spotkali przyjaciół, wprawdzie żyjących na marginesie, ale gotowych do pomocy. Modzelewski na kilka lat wycofał się z aktywności opozycyjnej: obronił doktorat i przygotował habilitację. Kuroń otwierał się na kontakty z innymi środowiskami doświadczonymi w 1968 roku – idąc śladem Michnika i innych „komandosów”, nawiązał kontakty z katolikami z „Więzi” i Klubu Inteligencji Katolickiej (KIK), w 1974 i 1975 roku odbył rozmowy z prymasem Wyszyńskim i kardynałem Wojtyłą. Porzucił ostatecznie marksizm i kategorie klasowe, otworzył się na wartości chrześcijaństwa, czyli podmiotowość człowieka i szukanie takiego porządku społecznego, który pozwoli na realizację różnych potrzeb duchowych i różnych wartości ideowych w ramach samorządnego, demokratycznego społeczeństwa. Jego ważnym wyznaniem był artykuł Chrześcijanie bez Boga, opublikowany w 1975 roku w „Znaku” pod znamiennym pseudonimem Maciej Gajka. Z kolei w paryskiej „Kulturze” w 1974 roku anonimowo ukazał się artykuł Kuronia Polityczna opozycja w Polsce, który był projektem takiej działalności – skupionej na odtwarzaniu solidarności społecznej, tworzeniu poza kontrolą systemu małych grup, które poszerzały zakres wolności. Tam też sformował Kuroń zasadniczy postulat działania zgodnie z obowiązującą (choć często nieprzestrzeganą przez władze) literą prawa.
Gdy Stefan Niesiołowski, główny obok Andrzeja Czumy lider grupy „Ruch”, wyszedł w 1974 roku po 4 latach z więzienia, odwiedził Kuronia. Było to ich pierwsze spotkanie: „Zapamiętałem kotlety mielone smażone przez wiecznie uśmiechniętą Gajkę i małego Maćka [...]. Wymienialiśmy się doświadczeniami o więzieniach, on opowiadał o Sztumie, ja o Barczewie, Kochu i grypserach z Iławy. Mieliśmy wspólnych znajomych kryminalistów i klawiszy” („Gazeta Wyborcza”, 4 lipca 2014). Obaj będą potem działali w różnych nurtach opozycji, ale zdolność budowania wspólnoty ponad podziałami będzie stanowić o sile polskiej opozycji.
Powrotem środowisk opozycyjnych do aktywności był protest przeciw poprawkom do konstytucji na przełomie 1975 i 1976 roku. Kuroń należał do inicjatorów Listu 59, najważniejszego wystąpienia, w którym deklarowano dążenie do wartości społeczeństwa demokratycznego i systemu parlamentarnego. Kampania konstytucyjna obudziła aktywność, wolę działania, poszerzyła znacznie krąg ludzi gotowych do wystąpienia przeciw systemowi dyktatury.
We wrześniu 1976 Kuroń należał do kilkunastu założycieli Komitetu Obrony Robotników (KOR), który postanowił bronić robotników uwięzionych i bitych za udział w czerwcowym proteście. Po raz pierwszy od dziesięcioleci powstał ośrodek organizowania sprzeciwu wobec postępowania władz, działający przy tym jawnie. Kuroń postrzegany był jako lider KOR-u, tak też był widziany przez władze. Akcja KOR-u doprowadziła do uwolnienia w lipcu 1977 wszystkich uwięzionych robotników, a następnie – wraz z przekształceniem KOR-u w Komitet Samoobrony Społecznej „KOR” – do rozwinięcia innych form działań: walki z łamaniem prawa przez władze, powstawania pism niecenzurowanych, rozpowszechnianych przez przekazywanie z rąk do rąk, stymulowania rozwoju małych ośrodków niezależnej aktywności społecznej studentów, inteligencji i robotników. Małe grupy społecznych inicjatyw poza ramami systemu tworzyły cały archipelag ruchu korowskiego, a Kuroń (i jego telefon) był centrum informacji i kontaktów tego ruchu.
Jacek Kuroń był przywódcą KOR-u z wielu względów. Posiadał niesłychaną energię, poświęcał się aktywności w ruchu całkowicie i przez cały czas, odbywał setki spotkań z kierującymi różnymi inicjatywami, dyżurował przy telefonie, dzwonił do zagranicznych korespondentów, a także na Zachód, do braci Aleksandra i Eugeniusza Smolarów, by przekazywać im wiadomości o oświadczeniach komitetu, zatrzymaniach, rewizjach, nowych inicjatywach, po czym informacje te wracały do kraju na falach audycji Radia Wolna Europa. Kuroń w swoich wypowiedziach i artykułach wytyczał główny nurt strategii politycznej ruchu. Koncepcję działania wykładał m.in. w słynnych Myślach o programie działania z 1976 roku czy w wyrażających jego poszukiwania Zasadach ideowych z 1977 roku. Wyjeżdżał do wielu miast, myląc szpiclujących esbeków, by spotykać się z opozycyjnymi studentami czy robotnikami. Dla korowskiej młodzieży był legendą ze względu na lata spędzone w więzieniach, ale też niezwykłą charyzmę, siłę przekonywania. W poczuciu beznadziejności potrafił dawać nadzieję, formułować cele, jak ten powtarzany potem wiele razy: „Zamiast palić komitety [PZPR], zakładajcie własne [samoobrony społecznej]”. Formą skupienia, budowania języka opisu rzeczywistości i wyrażania własnych myśli, dyskusji o celach aktywności była prasa wydawana poza zasięgiem cenzury. Zespoły redakcyjne, ekipy drukarskie i kolporterskie tworzyli młodsi, ale Kuroń temu patronował, bliskie związki łączyły go zwłaszcza z redakcjami „Biuletynu Informacyjnego”, „Robotnika” i „Krytyki”.
Miał przeciwników, także wśród opozycjonistów, którzy widzieli jego dominującą rolę i nie chcieli jej zaakceptować. Część nie potrafiła mu wybaczyć młodzieńczego zaangażowania w komunizm i „rozbijanie” harcerstwa. Niektórzy sami pragnęli być przywódcami, a najłatwiej było to osiągnąć przez kwestionowanie przywództwa Kuronia, także Michnika oraz ich przeszłości, przez odrzucanie języka politycznego oraz przez wysuwanie o wiele radykalniejszych celów. Inaczej zatem rozkładali akcenty, innych używali sformułowań, ale sens codziennej działalności był podobny.
Kuroń płacił za tę aktywność licznymi rewizjami w swoim domu, dziesiątkami zatrzymań na 48 godzin, dezorganizacją życia domowego, gdyż jego mieszkanie było przez lata kwaterą główną opozycji. Kiedy w maju 1977 został aresztowany i zdawało się, że władze są zdecydowane wytoczyć proces, zastępowała go Gaja. Odbierała telefony, spotykała się z dziennikarzami, dzwoniła do Smolarów, wraz z innymi kobietami – Haliną Mikołajską i Anką Kowalską – próbowała tworzyć ośrodek kontaktów. Gdy w lipcu 1977 wszyscy uwięzieni wyszli, napięcie opadło, ale nie zniknęło. Ponowne uderzenie mogło przyjść w dowolnej chwili, a codziennością byli esbecy pod oknami, podsłuch w mieszkaniu i telefonie, szpicle wędrujący za Kuroniem na ulicy, zakaz wyjazdów za granicę (to oczywistość), ale nawet inwigilacja Kuroniów na wakacjach. Krąg kontaktów z ludźmi był raczej stały, obejmował innych opozycjonistów, „zwykli” ludzie raczej bali się zaglądać do kwatery głównej opozycji.
„Zamiast palić komitety, zakładajcie własne”. Jedną z takich małych grup były utworzone w 1978 roku Wolne Związki Zawodowe Wybrzeża. 14 sierpnia 1980 ich przywódcy rozpoczęli i poprowadzili strajk w Stoczni Gdańskiej, z którego zrodziła się „Solidarność”. Jacek zdołał odebrać telefon o rozpoczęciu strajku i przekazać wiadomość na Zachód. Słał do Gdańska kurierów z radami i odbierał wiadomości, by przekazywać je na Zachód. 20 sierpnia został aresztowany podczas narady korowców, która odbywała się w jego mieszkaniu. Wkrótce otrzymał sankcję prokuratorską, podobnie jak 20 innych działaczy opozycji. Choć informacji o tym nie przekazano rodzinom aresztowanych, Gajka Kuroń zdołała ją wydobyć od prokuratora i natychmiast pojechała do strajkującej Stoczni Gdańskiej. Zawiadomiła przywódców strajku o aresztowaniach i wpłynęła na to, że postawili sprawę pryncypialnie, uzależniając podpisanie wynegocjowanego już porozumienia od zwolnienia opozycjonistów. Porozumienie podpisano, Kuroń i wszyscy inni aresztowani wyszli na wolność.
W Niezależnym Samorządnym Związku Zawodowym „Solidarność” Kuroń był jednym z najważniejszych doradców. Próbował zdefiniować sytuację polityczną, którą zmieniło powstanie niezależnego od władz wielkiego związku, a w konsekwencji wzywał „Solidarność” do obliczalności, powściągliwości, ale zarazem budowania programu wielkich reform, które będą oznaczały odbudowę samorządnego społeczeństwa i ograniczenie władzy PZPR. Program ten wykładał w artykułach, licznych wywiadach oraz na dziesiątkach spotkań z robotnikami i studentami w całej Polsce. Uczestniczył w niemal wszystkich posiedzeniach Krajowej Komisji Porozumiewawczej, brał udział w dyskusjach podczas kolejnych kryzysów czy układania projektów zmian systemowych lub stanowiska na negocjacje z władzami. Znów w tej aktywności najbliżej współpracował z Karolem Modzelewskim, który był rzecznikiem prasowym „Solidarności”. Obaj też należeli do zwolenników budowania w zakładach, obok działalności związkowej, także samorządów, które powinny przejmować kontrolę nad produkcją, a zwłaszcza wyłaniać w konkursie dyrektora. Wiara w moc samorządności budowanej od dołu szła w parze z nadzieją na wymuszenie na Moskwie biernego przyzwolenia na polski eksperyment. Jesienią 1981 Kuroń głosił potrzebę powołania rządu narodowego, akceptowanego przez najważniejsze siły w Polsce – „Solidarność”, Kościół i partię. Rząd narodowy miałby przygotować wybory i rozpocząć proces reform, wśród których nieodzowne było też odbudowanie samorządności lokalnej. W przyszłym Sejmie przewidywał podział mandatów tak, by obok wybranych na normalnych zasadach, zapewnić na okres przejściowy reprezentację dotąd rządzącej partii. Przez władzę projekt ten uznany został za wyraz kontrrewolucyjnego dążenia do jej obalenia przemocą. Przeciwko Kuroniowi jako inspiratorowi działań antypaństwowych toczono śledztwo.
13 grudnia 1981 wraz z ogłoszeniem stanu wojennego Kuroń został internowany i osadzony w więzieniu w Białołęce, jak większość internowanych z Warszawy. W więziennych celach znaleźli się też żona i syn. W uzasadnieniu internowania Grażyny pisano: „Została internowana w dniu 15 grudnia 1981 z uwagi na współuczestnictwo w redagowaniu i przygotowaniu odezw i apeli o proklamowanie strajku generalnego. Ponadto mieszkanie wyżej wymienionej, jak i Ewy Milewicz, zaczęło się stawać punktem zbornym środowiska postkorowskiego w celu zorganizowania akcji w obronie internowanych oraz ich rodzin. [...] W dniu 29.12 br. przeprowadzono rozmowę z w/wym., podczas której zdecydowanie odmówiła podpisania oświadczenia o zaniechaniu działalności szkodliwej dla PRL i przestrzegania obowiązującego porządku prawnego”. Grażyna przebywała w więzieniu grochowskim zamienionym na ośrodek internowania, następnie wywieziono ją do Gołdapi, gdzie stworzono ośrodek internowania kobiet, a w maju przetransportowano do Darłówka. W połowie maja 1982 oficer SB oceniał: „Jest przywódczynią przebywających tam kobiet i inspiruje akcje utrudniające utrzymanie porządku i dyscypliny”. Tymczasem 18 maja komisja lekarska więziennej służby zdrowia stwierdziła, że powodem dolegliwości, na które się skarży Grażyna Kuroń, „jest nowotwór, a pacjentka wymaga leczenia szpitalnego”. 30 maja Grażynę zwolniono na przepustkę.
Udała się do Łodzi, gdzie na leczenie przyjął ją Marek Edelman. Okazało się, że Gaja choruje na zwłóknienie płuc, a rokowania są jeszcze gorsze niż w przypadku raka. Choroba postępowała szybko i stan był coraz bardziej beznadziejny. Wobec perspektywy rychłej śmierci staraniem Edelmana i siostry Grażyny Ewy Dobrowolskiej uzyskano zgodę władz więziennych na umożliwienie Jackowi pożegnania się z Gają. Przywieziono go do Łodzi 22 listopada. Przez kilka godzin był przy jej łóżku, na noc zabrano go do łódzkiego więzienia. Nazajutrz Grażyna umarła.
Jej pogrzeb na Powązkach 26 listopada zgromadził około 3 tysiące osób – pozostających na wolności ludzi „Solidarności” oraz wielu zwykłych mieszkańców Warszawy, dla których nazwisko Kuroń było symbolem oporu, sprzeciwu, a śmierć Gai jeszcze jednym nieszczęściem roku 1982. Jacek stał nad trumną chudy, blady, półprzytomny.
Śmierć Grażyny była dla Jacka wielkim ciosem, odbierała siły i pogłębiała samotność w więzieniu. „Mówiłem np. «Ojcze nasz». Bardzo powoli, z wielkim namysłem nad znaczeniem każdego słowa i jego konsekwencjami. Mówiłem kilka razy: żeby zrozumieć, a potem starałem się nawiązać kontakt z Gają… – mówił w wywiadzie z 1996 roku. – To strasznie trudne, nie wiem, czy się odważę powiedzieć…” („Tygodnik Powszechny”, 11 lipca 2004).
W grudniu 1982 został oskarżony wraz z 10 innymi przywódcami „Solidarności” i KSS „KOR” o próbę obalenia ustroju, za co groził wieloletni wyrok. Proces czterech działaczy KSS „KOR” rozpoczął się w lipcu 1984 i został natychmiast przerwany. Władze ogłosiły amnestię. Po 2,5 roku Kuroń wyszedł z więzienia wraz z pozostałymi 10 przywódcami i setkami innych aresztowanych.
Wyszedł do pustki, w której nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Tęsknota za zmarłą Gają tworzyła próżnię. Był to też czas najgłębszego kryzysu ruchu. Kuroń doradzał podziemnym władzom Związku, ale był tylko cieniem dawnego Jacka.
Do sił i energii wracał po 1986 roku, kiedy władze ogłosiły kolejną amnestię i klimat zaczynał się zmieniać. Spotkał Danusię Winiarską, bardzo aktywną działaczkę podziemnej „Solidarności” z Lublina, z którą związek przywracał mu też siłę do działania. Danusia stworzyła mu dom, więź rodzinną. Pobrali się w 1990 roku.
W 1988 roku, gdy przygotowywano rozmowy Okrągłego Stołu, władze za jeden z warunków ich rozpoczęcia postawiły usunięcie Kuronia i Michnika z grona uczestników przyszłych negocjacji. Wałęsa odmówił. Okrągły Stół odbył się parę miesięcy później. Kuroń przy nim zasiadł, był też jednym z głównych negocjatorów porozumienia dotyczącego reform politycznych. Opowiadał się za zmianami zasadniczymi, ale bez wymuszania ich siłą. W marcu 1989, podczas pierwszej legalnie zorganizowanej konferencji prasowej, mówił: „Są grupy fundamentalistów, które uważają, że dopiero obalenie komunizmu może zapoczątkować proces przemian, my podejmujemy pewną próbę obecnie, przez budowę instytucji demokratycznych. Jak się to zawali, to my się skompromitujemy, a fundamentaliści [...] zbiją na tym kapitał, ale dla Polski będzie to katastrofa. Twierdzę, że wszelka przemoc jest zła, przemoc rodzi przemoc. Weszlibyśmy do pałaców władzy i co dalibyśmy później ludziom? Obiecywane podwyżki po 50 tys. i więcej? Zabrakłoby na to środków, po drodze wiele by się jeszcze zniszczyło. A zawiedziona rewolucyjna fala zmiotłaby nas samych”.
Kuroń chciał, by w budowaniu stabilnej, demokratycznej Polski mogli wziąć udział wszyscy, także dotychczasowi wrogowie. I tej zasadzie był wierny do końca. W wyborach 4 czerwca został posłem.
We wrześniu tego roku wszedł do rządu Tadeusza Mazowieckiego jako minister pracy. Cała Polska dobrze go wtedy poznała jako tego, który co tydzień z okna telewizora tłumaczył sens zmian i koniecznych poświęceń, rysował perspektywę i dawał doraźne porady. Angażował się w łagodzenie dotkliwych skutków transformacji ekonomicznej, organizując Fundację SOS. Chciał pobudzić ruch społecznej solidarności, jak najszerszego uczestnictwa Polaków w budowaniu swego otoczenia i zagospodarowywaniu kraju. Był jednym z przywódców ROAD, a od 1990 roku Unii Demokratycznej, w której skupiła się większość dawnych działaczy KSS „KOR” i przywódców podziemnej „Solidarności”. Ministrem pracy został ponownie w 1992 roku, w rządzie Hanny Suchockiej. Koncentrował się wówczas na zbudowaniu komisji trójstronnej, łączącej przedstawicieli związków zawodowych, pracodawców i władz ministerialnych, by zapewnić płaszczyznę rozwiązywania sporów i zarazem partycypacji przedstawicielstw robotniczych w procesie rządzenia. Boleśnie odczuł porażkę tej koncepcji.
Cieszył się ogromną popularnością w społeczeństwie z uwagi na swoje prospołeczne zaangażowanie, zdolność tłumaczenia społeczeństwu swego stanowiska, przekonywania, także osobny dżinsowy strój. Popularność nie przełożyła się jednak na wynik wyborczy, gdy w 1995 roku stanął do wyborów prezydenckich. Przegrał. Potem przyszła choroba.
Zabierał głos w najważniejszych debatach politycznych tego czasu. Był przeciwnikiem radykalnych rozliczeń, lustracji, brania odwetu za dawne krzywdy. Uważał je bowiem za narzędzia budowania nienawiści w społeczeństwie i tworzenia radykalnych podziałów, a sprzeciw wobec siania nienawiści należał do jego pryncypiów. Aktywnie uczestniczył w inicjatywach zmierzających do pojednania z sąsiadami, zwłaszcza z Ukraińcami, a ostatnią w życiu podróż – już bardzo schorowany – odbył w listopadzie 2002 do Lwowa, by wspólnie modlić się nad grobami polskich i ukraińskich żołnierzy poległych w walce o miasto w 1918 roku.
Wolna Polska stała się spełnieniem jego marzeń – była niepodległa i demokratyczna, otwarta na sąsiadów, w tym na szczególnie mu bliskich Ukraińców. Zarazem kształtujący się porządek społeczny i ekonomiczny budził jego sprzeciw. Nie mógł milczeć, widząc duży margines biedy i wykluczenia, które kiedyś pchnęły go do politycznego działania. Ostatnie lata poświęcił temu, by bić na alarm. Za nadzieję uznał młodzież, jej aspiracje edukacyjne, ale także buntujących się antyglobalistów. Wspominany w młodości „bakcyl niezgody na zło” nie dawał mu spocząć do ostatniej chwili.
Umarł po kilkuletniej ciężkiej chorobie 17 czerwca 2004.
Jacek Kuroń wraz z Karolem Modzelewskim napisał krytyczny wobec ustroju List otwarty do partii, za co trafił do aresztu 20 marca 1965.
21 MARCA 1965
[WARSZAWA]*
Maleńka,
No więc pierwszy list. Jest 21 marca, niedziela – tutaj dzień pisania listów.
Jak tu jest? No trudno powiedzieć, że dobrze, ale w każdym razie można żyć. Jem (na koszt państwa), śpię (w państwowej pościeli), palę (sąsiedzi z celi mają papierosy), no i oczywiście prowadzę bardzo miłe konwersacje z funkcjonariuszami państwowymi. Traktujmy tę historię jako mój urlop. Żałuję tylko, że nie zdążyłem Ci powiedzieć, jak bardzo Ciebie kocham i jak bardzo się cieszę, że jesteśmy razem.
W tej chwili najtrudniej jest Tobie, ale wiem, że jesteś pogodna i dajesz sobie radę. To wszystko, czego nie zdążyłem Ci powiedzieć przed wyjazdem, powiem po powrocie, choć oczywiście zdaję sobie sprawę, że kiedy znów będziemy razem, po pewnym czasie przyzwyczaję się i znów nie będę Ci mówić tego tak często, jak powinienem, czy raczej jak bym teraz chciał.
Może powiesz Maćkowi1, że jestem w wojsku, on zresztą pewnie wcale się nie zdziwił, że taty nie ma. Obiecuję, że po powrocie opowiem mu długą i bardzo ciekawą historię o dalekich podróżach. […]
Nie wątpię, że niedługo wrócę […]. Tyle jest tego, co chciałbym Ci powiedzieć o tym, co myślę i co czuję – bo przecież wiesz, że jesteś moją siłą, nadzieją, wszystkim. Ale chciałbym mówić tylko do Ciebie i dlatego kończę. Jeszcze raz Ci powtarzam, że czuję się naprawdę dobrze i wśród licznych kłopotów, które masz, o mnie możesz być całkiem spokojna.
Całuję Ciebie, a Ty pocałuj Maćka i ojca. Ojca poproś, żeby się nie denerwował, ja sobie tu odpocznę – wrócę i na pewno szybko zrobię doktorat.
Poza tym uściśnij wszystkich i każdemu powiedz, że go pozdrawiam z osobna. Aha – co dzień pół godziny się gimnastykuję.
Ściskam. PaJacek
PS Poproś de Viriona2, aby załatwił bon na paczkę i wyślij szczotkę do zębów i pastę oraz kapcie, chustkę do nosa i skarpety.
23 MARCA 1965
[WARSZAWA]
Jacusiu!
Oczywiście wszystko jest w porządku. Żyjemy zdrowi i cali. Jeśli przez moment pomyślisz, że jest inaczej, to należy Ci się pranie. To pismo musi być oficjalne i dlatego nie wiem zupełnie, co pisać, a chciałoby się pisać dużo.
Proszę Cię, oszczędzaj siły i myśli na lepszą przyszłość. Bądź zdrów. Chyba będzie lepiej. Wyślij talon na paczkę żywnościową. Ile paczek dziennie spalasz?
Grażyna, Maciek i rodzice
[28 MARCA 1965]
[Warszawa]
Słoneczko,
Następna niedziela – druga i drugi list. Moi współaresztanci zapewniają, że list idzie trzy tygodnie, więc czas Twego czytania od czasu mego pisania jest dość odległy.
1 kwietnia wyślę Ci bon na paczkę, tak że ten bon wyprzedzi chyba obydwa listy. Bardzo czekam na list od Ciebie, ale nie wiem, kiedy Ty dostałaś mój adres i szybko się go nie spodziewam. Ty pewnie się martwisz o mnie, ale – bardzo, bardzo Cię proszę – uwierz mi: samopoczucie mam bardzo dobre. Tutaj cała sztuka polega na tym, aby żyć czasem teraźniejszym […]. Jak dotąd udaje mi się to znacznie lepiej niż moim współwięźniom.
Bardzo dużo czytam. Odkryłem tu takiego hiszpańskiego Sienkiewicza – nazywa się [Benito] Pérez Galdós. Czytam jego trylogię poświęconą wojnie napoleońskiej3 – pasjonujące.
W absolutnym spokoju ducha przeszkadza mi troska o Ciebie – jak sobie dajesz radę w sprawach finansowych, no i czy Mak nie zabiera Ci za wiele czasu. Niestety, psiakrew, ja Ci nic nie mogę pomóc! Tylko pocieszam się, jak umiem, że sobie dasz radę.
Strasznie Ci dziękuję za przesyłkę – teraz mogę już zgodnie z Twoimi poleceniami myć dwa razy dziennie zęby (gimnastykę na Twoją cześć wciąż odprawiam). Ale ta przesyłka to było coś więcej niż pasta, kapcie, papierosy i tak dalej. To przecież były przedmioty, których dotykałaś, które wysłałaś do mnie. We wszystkim był kawałek Ciebie, a Twoje istnienie, Twoja obecność bardzo mi pomogła żyć, śmiać się, być sobą.
Jest niedziela, 28 marca, godzina 13.00. Tak sobie myślę, że jesteś w tej chwili na Mokotowie, u mamy – bardzo blisko ode mnie, ale przecież nie o odległość chodzi: myślisz o mnie, ja o Tobie. Jesteśmy razem już osiem lat. Mam niesamowite szczęście. Sądzę jednak, że na razie musisz się starać jak najrzadziej myśleć o mnie, jak najrzadziej czekać. Kiedy się czeka, każdy dzień ciągnie się w nieskończoność. Spróbuj nie czekać, a zobaczysz – minie ten czas, nim się zdążysz obejrzeć i zadzwonię do domu, że już idę.
Trzymaj się, maleńka, to niedługo potrwa – tylko Ty się trzymaj i już wszystko będzie w porządku. Będę kończył, mimo że nie wyczerpałem regulaminowo przynależnego mi miejsca (jedna kartka kancelaryjnego papieru), ale to bardzo trudno pisać list, który nie jest tylko do Ciebie.
Pa, moja maleńka. Ty jesteś mój cały świat i wiesz o tym dobrze. Pa, moje wszystkoJacek
A to jest moja kartka do Maćka. Chyba już sam przeczyta:
MAK, BĄDŹ BARDZO DZIELNY. NIE PŁACZ, ALE SŁUCHAJ MAMY. NIEDŁUGO WRACAM. TATA JACEK
4 KWIETNIA 1965
[WARSZAWA]
Moja Ty,
Już trzeci list, a więc i trzecia niedziela. Czas, wbrew pozorom, mija. Tutaj, jak łatwo zgadnąć, nic się nie zmienia, wszystko jest wciąż takie samo za wyjątkiem książek. Ostatnio przeczytałem Krzyżowców [Zofii] Kossak-Szczuckiej – nawet niezła.
Pamiętasz, wiele lat temu umawialiśmy się, że kiedy będę w wojsku, będziemy co dzień o 22.00 spotykać się na Gwieździe Polarnej. Teraz nawet tak nie możemy się spotykać. Stąd widać bardzo niewiele gwiazd. A o 22.00 zazwyczaj już śpię. W ogóle śpię tu bardzo dużo i odsypiam wszystkie minione i przyszłe lata. Jak się okazuje, nawet obecna sytuacja ma jakieś dobre strony.
Myślę teraz bardzo dużo o odpowiedzialności. Bo przecież to absolutnie bezsensowny układ. Nigdy za nasze czyny nie odpowiadamy sami. Zawsze za nas odpowiada ktoś, kto wcale nie podejmował decyzji i nie miał żadnego wyboru. Za moje decyzje i czyny odpowiadasz Ty sama, z Maćkiem. Kiedy pomyślę, jakie straszne kłopot i zmartwienia zwaliłem na Twoje barki… Gdyby nie ta sprawa, nie to poczucie odpowiedzialności, mógłbym powiedzieć, że jestem zadowolony z losu.
Tym niemniej zdaję sobie sprawę, że w tej chwili moje wyrzuty sumienia nie polepszają Twojej sytuacji, więc walczę ze sobą i staram się trzymać za twarz, co mi się na ogół udaje. A Ty pamiętaj, że o mnie w żadnym wypadku nie wolno Ci się martwić. Już niedługo o całej tej historii i wszystkich wnioskach, które musimy z niej wyciągnąć, porozmawiamy sobie na jakimś nocnym dalekim spacerze. Powiem Ci wtedy wszystko to, co jest we mnie, a co chciałbym mówić tylko Tobie i wciąż Tobie. Teraz, tak jak nigdy, czuję, jak bardzo jestem szczęśliwy, że jesteśmy razem, bo przecież – mimo różnych przeszkód – wciąż jesteśmy razem i to jest piękne. […]
Będę kończył, jest wprawdzie jeszcze papier i czas, ale nie chcę się rozklejać – lepiej już zagram w domino. Uściskaj wszystkich ode mnie. Trzymaj się. Pa, pa Jacek
MACIEK! NARYSUJ MI ŁADNY OBRAZEK. CAŁUJĘ CIEBIE. TATA JACEK
[PRZED 5 KWIETNIA 1965]
[Warszawa]
Jacusiu!
Oczywiście trzymamy się dziarsko. Spotykam się w koło z ogromną życzliwością znajomych, a to ogromnie pomaga. Niektórzy nawet martwią się bardziej niż my.
Chciałabym koniecznie wiedzieć, co Ci posłać – co w paczce żywnościowej, a co w odzieżowej. O książkach na razie nie ma mowy. Ja bardzo dużo pracuję, mam sporo propozycji chałturzenia, tak że powinniśmy przeżyć, a może nawet zarobić na kamienicę.
Maciej nie został poinformowany do tej pory o sprawie, ale na razie nie ma takiej konieczności. Dziadek bardzo serdecznie się nim zajmuje, kiedy ja nie mogę. Maciek doszedł do dużej wprawy w czytaniu i czyta nawet normalny druk gazetowy.
Ja chcę Ci powiedzieć, że strasznie tęsknię, no i czekam, kiedy się to wszystko skończy. Proszę Cię strasznie, żebyś zawsze kiedy Ci trudno i smutno, pomyślał o nas.
Całuję Cię mocnoGrażyna
[5 KWIETNIA 1965]
[WARSZAWA]
Kochany!
To jest trzeci znak życia ode mnie. Dwa pierwsze były na kartkach pocztowych, ponieważ bałam się dużego listu, nie wiedziałam, czy w ogóle jest potrzebny. Ale dostałam Twój list pisany 21 marca i zrobił mi taką przyjemność, że przełamał wszystkie opory. Zresztą list ten przyszedł w sobotę, 3 marca, kiedy mnie nie było w domu, i otworzyła go mama. A potem kolejno wszyscy czytali i pocieszali się zbiorowo. Oprócz tego czytała go pani Natalia [Modzelewska, matka Karola] i pani [Helena] Michnikowa [matka Adama], ponieważ one jeszcze nic nie dostały, a nie mogły się powstrzymać od ciekawości.
Wysłałam Ci pieniądze. Żałuję, że tak późno, ale nie wiedziałam, że to 100 złotych, które miałeś przy sobie, musiało iść do depozytu. Te błędy wynikają z braku obycia z problematyką. No ale będę się doskonalić.
Co do mnie, to zaklinam, nic się nie martw. Zachowuję się tak, jak wtedy, kiedy wychodziłeś z domu. Niektórzy podejrzewają, że nic mnie nie wiąże z Tobą emocjonalnie. Przecież oczywiste jest, że nie jestem sama. Wszyscy się bardzo przejmują i myślą o Tobie. Oczywiście każą Cię pozdrawiać w liście, ucałować, uściskać, życzyć i tak dalej. Na wymienianie osób nie starczyłoby tej kartki.
Sądzę, że Ty potrafisz genialnie panować nad nastrojami i ta świadomość ogromnie mi pomaga. A z siebie jestem dumna, bo – wyobraź sobie – potrafię pracować. Wygłosiłam już referat na seminarium – ten o literaturze francuskiej. Potłumaczyłam troszkę i to mam już za sobą. Teraz biorę się za badania, wprawdzie nie te wymarzone, ale zawsze wymagające aktywności. W sumie to nie jest bardzo dużo, ale coś. Na razie bardzo dużo sypiam, bo wiosenne osłabienie daje się we znaki, a zależy mi na dobrej formie fizycznej. Jemy również bardzo dobrze. Wykupiłam obiady na cały miesiąc, a kolacje dalej są doskonałe. Maciek zresztą zjada ilości, które zdziwiłyby ludzi najmniej skłonnych do dziwienia się. On nic nie wie o więzieniu i zachowuje się bardzo normalnie. Dużo biega na podwórku, jest silny i zdrowy. Dziadek, jak zwykle, rozpieszcza go, bo sam chce się nim sporo zajmować.
Wiesz, co mnie poza wszystkim napawa optymizmem? To, że moi staruszkowie nie tragizują, nie litują się ani nie wyrzekają. Tego się bałam i niezwykle się tym cieszę.
O pieniądze się nie martw, kredyty mamy ogromne. Trzeba będzie potem zapracować i oddać, ale to już w dalekiej perspektywie.
Jacuś, Ty musisz przysłać bon, przez adwokata tego się nie załatwia. Oczywiście, jeśli to możliwe, to bądź taki miły, żebyś zasłużył na dodatkowy. Wiem, że schudniesz, ale domyślasz się, że z tego powodu nie będę płakać. Napisz, co warto posłać, na co masz ochotę. Ja w ciągu najbliższych dni wyślę następną ratę pieniędzy. Więc korzystaj, ile możesz. Podobno prasę można prenumerować poza limitem. Skorzystaj z tej możliwości.
Ten list już kończę. Teraz będę pisać bardzo często. […] Teraz Ciebie ściskam, ile sił, od siebie i od wszystkich znajomych. Jutro siądę do nowego listu. Do zobaczeniaGrażyna
TATA, BĄDŹ ZDRÓW. MACIEK
10 KWIETNIA 1965
[WARSZAWA]
Mój miły!
Wczoraj minęły trzy tygodnie od czasu, kiedy Ciebie nie ma, i muszę przyznać, że minęły szybko. Wiem, że u Ciebie czas ma inny wymiar i wymaga innej techniki zabijania go, ale myślę, że radzisz sobie dobrze.
[…] Na wstępie tego listu chcę Cię poprosić o to, żebyś w przyszłej korespondencji udzielał mi instrukcji i żądał tego, co można przysłać i co Tobie będzie choć troszkę potrzebne. Musisz zajmować się troszkę takimi przyziemnymi rzeczami, to przecież ułatwia przeżycie tego czasu. I dlatego napisz, co przysłać z odzieży, czy wysłać buty (kupię), koszulę, sweter, skarpety i tak dalej.
O pieniądze się nie martw. Naprawdę, wcale nie jest źle, radzę sobie doskonale. Maćkowi kupiłam dresy i butki wiosenne, dostał od Jacusia4 nowe spodnie i w ten sposób jest okupiony. Ja nie muszę w siebie inwestować i dlatego Ty nie możesz mieć żadnych skrupułów. Nie dostałam ciągle jeszcze talonu na paczkę żywnościową, boję się, że schudniesz bardziej, niż bym chciała. […]
Jeśli możesz postarać się o pozwolenie na papier i długopis, to też daj znać. Czy można posłać multiwitaminę? W ciągu najbliższych dni wyślę następną porcję pieniędzy (300 złotych), wiem, że dojdą późno, ale na to nie ma rady.
Jacusiu, zaklinam Ciebie – nie martw się. Ja to świetnie znoszę i nie jest mi ani źle, ani smutno. Oczywiście wolałabym być razem z Tobą, móc rozmawiać, cieszyć się, ale pamiętaj, potrafię czekać i wolę takie czekanie od każdego innego wyboru „życia”. Ja naprawdę jestem szczęśliwa. Wiem, że Ty jesteś pogodny, że nie masz do siebie żalu, i dlatego świetnie funkcjonuję.
Byłam w teatrze na sztuce Mikołaja Reja Żywot Józefa […]. Pójdę na8 i 1/2 [Federico] Felliniego – ciekawa jestem tego filmu! Oczywiście wszystko Ci opowiem. Tylko pamiętaj, żebyś mi nie wypominał, że bez Ciebie chodzę do teatru.
Ciągle jeszcze pracy mam sporo i nie nadążam za wymaganiami, ale z tego bardzo się cieszę. Maciek jest niezwykle dzielny, kłopotów nie ma z nim wcale. Kiedyś spóźniłam się trochę i zamiast o 19.30, przyszłam do domu o 20.00. Maciek był już w mieszkaniu (przedtem biegał po podwórzu) i sam przygotowywał sobie kolację. Kiedy mnie zobaczył, powiedział: „Już dla pani wszystko przygotowane – niech pani szybko zjada”.
Ostatnio zdarzyły się dwie sytuacje, które świadczą o jego wrażliwości na problemy społeczne. Któregoś dnia, kiedy siedziałam w domu i pracowałam, a Maciek biegał, nagle zawołał pod oknem: „Idziemy do domu, to poczytasz nam książeczki”. Protestowałam, broniłam się – wszystko przez okno. W końcu Maciek wykrzyknął: „Taka jesteś, wiesz, że oni nie mają książeczek. Wiesz, że im nikt nie czyta i ty też nie chcesz”, a wszystko prawie ze łzami w oczach, no i oczywiście nie było wyjścia.
Kiedy indziej jechaliśmy tramwajem na tylnym pomoście i za szybą chłopcy czepiali się naszego wagonu, i tak jechali bardzo długo. Kiedy wysiedliśmy, Maciek zatrzymał się i prosił: „Powiedz im, żeby zeszli. Bo może ich coś zabić”.
No a ponadto toczy ze mną przeróżne uczone rozmowy. Kilka dni temu zajmował się znowu ssakami i doszedł do wniosku, że ludzie to są ssaki, ale nie wszyscy, bo panowie nie, a tylko panie. I zupełnie jak w różnych dowcipach mówił: „Pan to jest człowiek, a pani to jest ssak”. […]
Maciek coraz częściej dopytuje się o Ciebie, wie, że wyjechałeś. Ciągle powtarza, że na święta wrócisz. Sądzę, że on specjalnie tego nie odczuje i wszystko będzie w porządku. Można by opowiadać o nim godzinami, tak szybko się rozwija i jest tak żywy, że wrażeń nowych co niemiara. To jest właśnie ta cudowność czy genialność wszystkich dzieci.
Jacusiu, to jest czwarty list, będę pisała często. Chcę Ci troszkę rozjaśnić dni. Całuję Cię bardzo mocno. Pozdrawiam od wszystkich, których znasz i nie znasz, i na dziś żegnam. Trzymaj mi się dziarskoGrażyna
11 KWIETNIA 1965
[WARSZAWA]
Dzień dobry Ci, moje Słoneczko,
Jest już czwarta niedziela, a więc piszę czwarty list. W środę, 7 kwietnia, dostałem od Ciebie kartkę (wysłaną 23 marca). Tak się wzruszyłem, że o mały włos nie zacząłem płakać. Przeczytałem i zrobiło mi się lżej. Wprawdzie wiem, że niezależnie od tego, jak Wam jest naprawdę, Ty napiszesz mi, że wszystko w porządku, ale mimo to taka kartka bardzo pomaga żyć. Pewnie myślisz, że podobnie, że jeśli piszę: „Dobrze się czuję”, to tylko po to, żeby Ciebie uspokoić. Wyobraź sobie, że wcale nie – samopoczucie mam rewelacyjne.
O 16.00 jest tu apel i kolacja, od tej pory można już spać. Przez godzinę, a czasem dwie, gram w warcaby i domino, a potem kładę się i czytam. O 21.00 gaśnie światło i natychmiast usypiam. Tak, naprawdę natychmiast usypiam. Śpię twardo i zdrowo jak chyba nigdy dotąd. Budzę się wyspany i pogodny parę minut przed 6.00. Po porannej toalecie i sprzątaniu – śniadanie i znowu domino, warcaby, nauka gry w szachy i literatura. Koło 10.00 jest pół godziny spaceru, a o 12.00 obiad. Dzień mija szybko i na ogół wesoło. W celi jest bardzo czysto i sporo powietrza. Musisz przyznać, że to coś w rodzaju solidnego wypoczynku, a przecież już od bardzo dawna należał mi się wypoczynek. […]
Teraz dopiero możesz zrozumieć, dlaczego poprzednio napisałem Ci, że wszystkie złe skutki mojego postępowania spadły na Ciebie. Nie mam pojęcia, w jaki sposób Ty sobie dajesz radę – za 1000 złotych. Nie mam żadnego sposobu, żeby Ci pomóc, i właśnie ta bezsilność jest tu najgorsza. Mam prośbę: nie wysyłaj mi tu pieniędzy, obejdę się bez palenia, a w paczkach wysyłaj smalec, palmę (margarynę), boczek, cebulę. Bardzo Cię proszę, wysłuchaj mojej prośby. Zrobisz mi w ten sposób prawdziwą przyjemność. Do tej pory dawałem sobie radę bez palenia, to i w dalszym ciągu dam sobie radę. (Te 100 złotych, które wziąłem ze sobą, zostało zatrzymane, na wypadek gdybym uszkodził coś z więziennego mienia.)
Piszesz w swojej kartce: „Chyba będzie lepiej” – dziwię się, skąd ta wątpliwość. Jeśli o mnie chodzi, to wiem, że prędzej czy później będziemy razem, a to jest tak wiele, że nic więcej już nie potrzebuję. Ta rozłąka była potrzebna właśnie po to, żebym sobie uświadomił, jak wiele dla mnie znaczysz. Wszystko to opowiem Ci już niedługo na bardzo długim nocnym spacerze.
Pa, moja maleńka Dziewczynko. Pozdrów wszystkich w moim imieniuJacek
MACIEK! MUSISZ BYĆ DZIELNY I POMAGAĆ MAMIE. TATA JACEK
18 KWIETNIA 1965
[WARSZAWA]
Gaiś!
Piszę już piąty list, a więc jest piąta niedziela – Wielkanoc. U wszystkich ludów jest to święto wiosny, tym razem jednak trudno nam się cieszyć, bo chyba tę wiosnę spędzimy rozdzieleni. Paradoks, przecież właśnie w tej chwili, a jest chyba 11.00, Ty jesteś dosłownie o parę kroków stąd…
Myślałem sporo na temat naszego (Twojego i mojego) życia i doszedłem do bardzo dziwnych wniosków. Mianowicie sądzę, że tak, jak jest, to jest bardzo dobrze. Pomyśl – mijają lata, już osiem, a to, co było między nami, jest coraz większe, silniejsze, piękniejsze. Chyba możemy powiedzieć, że jesteśmy szczęśliwi. Nieczęsto spotyka się w życiu takie szczęście. Nie myśl, że to nasze szczęście wiąże się z rozstaniami i dlatego więzienie traktuję jako coś pozytywnego. Sądzę, że wartość tego, co jest między dwojgiem ludzi, zależy od treści ich życia. Im ciaśniejsze mają horyzonty, im mniejsze cele sobie stawiają, tym mniejsze i mniej trwałe jest to, co ich łączy. To wielki los na loterii codzienności, że spotkałem takiego człowieka jak Ty i że idziemy razem – jestem cholernie szczęśliwy! Nie traktuj tego stwierdzenia jak pusty slogan – naprawdę czuję, jak rozpiera mnie wielka radość, że jesteś, że prędzej czy później wrócę do Ciebie, że będziemy razem – nic więcej nie potrzebuję od życia. Aż moi koledzy w celi (czy jak tu się mówi: „pod celą”), dziwią się, czemu jestem taki pogodny i zadowolony.
W Wielki Czwartek dostałem od Ciebie paczkę, wiesz chyba, jak się cieszyłem i wiesz, że to nie z powodu zawartości. We wszystkim, co przysłałaś, była część Twojej troski, czułem to i było mi bardzo dobrze, choć trochę łzawo. Niepotrzebnie tylko załączyłaś jakąś kartkę, bo i tak została zatrzymana. Oprócz paczki dostałem wypiskę5, a więc przysłałaś pieniądze i to prawdopodobnie ponad 200 złotych, bo wiem, że wystarczy mi na jeszcze jedną wypiskę (pierwszą w maju).
Chciałbym jeszcze raz powtórzyć prośbę, wielką prośbę. Nie potrafię Ci pomóc, więc pozwól, że nie będę utrudniał – nie wysyłaj więcej pieniędzy (bo naprawdę pogniewam się na Ciebie). Nie wysyłaj takich drogich paczek: zamiast masła – palmę, zamiast kiełbasy – boczek, zamiast śliwek i żurawiny – cebulę (czosnek szkodzi mi na wątrobę). Pamiętaj, że wygrałem od Ciebie rozkaz i nie wykorzystałem go. Jeżeli nie posłuchasz mojej prośby, nie będę wysyłał talonów.
Ojcu powiedz, że nauczyłem się grać w szachy. Dziś jeszcze napiszę pismo do prokuratury z prośbą o pozwolenie na pisanie pracy naukowej. Chcę pisać na temat „Miejsce alienacji w systemie Karola Marksa”. Już teraz pracuję trochę nad tym tematem. Widzisz sama, że nie taki diabeł…
Koledzy mówią, żebym napisał, że śpię po szesnaście godzin na dobę. Trochę przesadzają, ale jakieś czternaście to śpię.
Kończy się limit papieru, kończę więc list. Ściskam wszystkich, a Ty wiesz, co chciałbym powiedzieć na dobranoc, na dzień dobry i na wszystkie inne minuty dniaJacek
POZDROWIENIA DLA MAĆKA. TATA JACEK
[23 KWIETNIA 1965]
[WARSZAWA]
Jacusiu!
Dostałam Twoje trzy listy. Wiem, że moje do Ciebie jeszcze nie przyszły, ale może kiedyś będziesz je czytał. Do tego listu dołączam obrazek Maćka. Bardzo się starał, malując go, i prosił, żeby zapytać w liście, czy Ci się podoba i czy powiesisz go sobie na macie słomianej. Wiesz, on czasami zaczyna się niecierpliwić i stwierdza: „Co? On od nas na całe życie wyjechał?” albo przykazuje mi napisać list, w którym mam Ci kazać wracać. Poza takimi krótkimi chwilami zadumy jest zupełnie pogodny i zdrowy jak ryba. Na podwórzu szaleje, a po powrocie do domu prosi: „Pouczmy się literek”. Dostał od Jacusia elementarz i ma szansę go przegonić, bo bardzo chętnie czyta […]. Szkoda, że na dworze ciągle zimno, bo jeździłabym z nim do lasu na wycieczki, a teraz to jest niemożliwe. Przed świętami miałam w domu Jacka i Maćka. Oczywiście było szaleństwo, ale nie zmęczyłam się. W czasie świąt jak zwykle obżarstwo (Tobie chyba grzech o tym pisać) i lenistwo.
[…] Przedwczoraj wysłałam pieniądze (300 złotych) przekazem telegraficznym. Martwię się tym, że może miałeś przerwę i przepadła Ci jakaś wypiska. Teraz będę wysyłać pieniądze tak, żeby na bieżąco były u Ciebie. Myślę również o paczce odzieżowej. Pewnie przydałby Ci się sweter. Czemu o takich rzeczach nie piszesz?
Ten list jest taki gderliwy, bo jak nigdy dotąd męczy mnie, że piszę nie tylko do Ciebie i że nie wiem, kiedy go dostaniesz. To oczywiście tylko chwilowy humor i w żadnym wypadku nie świadczy o tym, że w jakiś sposób jestem załamana. Funkcjonuję najzupełniej normalnie, oczywiście zgodnie z poleceniem nie czekam i czas jakoś mija. […]
Mój kochany, z okazji tego, że mija już tyle lat, chciałam Ci się oświadczyć po raz enty. I jeśli mogłeś w dniu naszego ślubu mieć jakiekolwiek problemy moralne6, to teraz na pewno nie powinieneś ich mieć. Trzymaj się, proszę Cię o to strasznie, a o mnie się naprawdę nie martw. […]
Jacusiu! Możesz prosić o dostarczenie Ci książek naukowych. Ja sama nie potrafiłabym wybrać. Napisz więc tytuły, a ja będę starać się o pozwolenie na ich przekazanie. Gdybyś sobie mógł popracować, byłoby bardzo dobrze.
Mój miły, muszę Ciebie pożegnać. Zapewniam Cię, że u nas jest bardzo dobrze i z nami również w porządku. Życzę Ci, żebyś miał dużo siły do przetrwania i dużo pogody. Żebyś nigdy nie martwił się o nas. Bądź zdrów, paGrażyna i Maciek
25 KWIETNIA 1965
[WARSZAWA]
Dzień dobry, moje Słonko!
Jest szósta niedziela, a więc piszę szósty list. Trochę mnie niepokoi, że od Ciebie nie mam listu, ale być może Ty też nie dostajesz moich. Tym niemniej piszę i chcę wierzyć, że Ty będziesz to czytać. Ten list jest ostatni z pierwszej serii – skończyły mi się znaczki, a następne dostanę dopiero w połowie maja.
Bardzo żałuję, że te listy muszą być takie wykastrowane, tutaj mam wiele czasu na luksus bezinteresownego myślenia i bardzo bym chciał pisać do Ciebie tak, jak sobie myślę. Niestety, im bardziej skomplikowana treść tej mojej pisaniny, tym mniejsze szanse, że dotrze ona do Ciebie. Dlatego to wszystko, co piszę, jest takie puste: że jem, że śpię, że czytam. Ty pewnie nie dowierzasz, że jestem bardzo pogodny, mimo że zapewniam Cię o tym co niedzielę. To właśnie dlatego, że tak niewiele mogę Ci napisać o tym, co myślę, to znaczy o sobie. […]
Pozwól, że wrócę na chwilę do rozważań z poprzedniej niedzieli (o tym, że tak, jak jest, to jest dobrze). Znacznie bardziej od zwyczajnego rozstania, więzienia – bo ja wiem, może nawet śmierci – przeraża mnie myśl o oddalaniu się ludzi, którzy są blisko siebie, którzy są razem. Kiedy to następuje […], powoli z dnia na dzień, w sposób niedostrzegalny stają się dla siebie obcy. A przecież to, co przeżyli, łączy ich, wiąże… Myślę sobie, wiem, że nam to nie grozi. Z dnia na dzień stajemy się sobie coraz bliżsi. To, co jest między nami, jest dziś pełniejsze i piękniejsze niż kiedykolwiek – a przecież zawsze było pełne i piękne. Nie wiem, czy dlatego piękne, że pełne – wyjaśnienie w kategoriach racjonalnych. Czy też pełne, bo piękne – wyjaśnienie w kategoriach mistycznych.
[…] A swoją drogą, na świecie jest już pewnie wiosna bez żadnych metafor – po prostu jest zielono. Ja tego nie widzę, ale czuję – przez okno wpada powietrze, którym można się upić. Jak zawsze na wiosnę jest mi wesoło i lekko. Ale Ty w to pewnie nie bardzo chcesz wierzyć, a szkoda.
Maciek chyba całe dnie spędza na podwórku i nie ma nawet czasu zauważyć mojej nieobecności. Za każdym razem drukuję do niego jakiś slogan i nie wiem nawet, czy on to czyta. Trudno uchacha!
Kończę, bo i tak za wiele w tym komplikacji. Uściśnij ode mnie tatę, powiedz mu, że napisałem konspekt pracy doktorskiej w myśl ostatnich uwag profesora7 i pewnie niedługo zacznę pisać.
Kłaniaj się wszystkim mamom, siostrom i innym. PaJacek
POZDROWIENIA DLA MAĆKA. TATA JACEK
27 KWIETNIA 1965
[WARSZAWA]
Jedyny mój!
Dostałam wczoraj (poniedziałek, 26 kwietnia) Twój czwarty list z 11 kwietnia. Ucieszyłam się, że i do Ciebie przyszła pierwsza moja kartka, teraz piszę już z nadzieją, że będziesz to czytał i że będzie Ci z tym lżej. Poprzednie listy pisałam zupełnie w ciemno.
Jacusiu, jeśli naprawdę potrafisz odpoczywać i zachować pogodę, to naprawdę ja już zupełnie nie mam się o co martwić. Bo przecież tutaj my radzimy sobie przyzwoicie, finansowo lepiej, niż sobie wyobrażasz – zapłacili mi za kilka felietonów. Mam mnóstwo propozycji pożyczek długoterminowych i nie widzę żadnych powodów, dla których nie miałabym z nich skorzystać, jeśli będzie potrzeba. Oprócz tego staram się zarabiać pisaniem.
Maciek chodzi do przedszkola, dużo biega po podwórzu. Często zajmuje się nim dziadek. Maciek oczywiście jest pogodny i ma dalej wspaniały apetyt. […] Nie mam zupełnie żadnych kłopotów z utrzymaniem dyscypliny, a za to wiele radości z rozmów i dyskusji, czasami bardzo uczonych. Powinnam (czuję to coraz częściej) douczać się geografii i biologii. Niedawno Maciek przekonywał mnie o istnieniu piekła i przy okazji tłumaczył, skąd się wzięły góry i morza na Ziemi. Według jego teorii piekło jest pod ziemią, w samym środku kuli. I diabli biorą tam złych ludzi. Jeśli ci się bronią i podskakują w piekle, to na powierzchni powstają góry. Morza natomiast są po to, żeby były zapasy wody do gaszenia, jak się całe piekło zapali. Oprócz takiej metafizyki uprawia również inne dyscypliny nauki – sam się przekonasz, kiedy wrócisz, jak bardzo szybko dorośleje.
[…] Bardzo dużo czasu spędzam z Maćkiem na wycieczkach. Chodzimy (jeśli tylko jest pogoda) na działkę […], jeździmy na Bielany i do Puszczy Kampinoskiej. On sprytnie chodzi po drzewach i bardzo lubi takie wyprawy. Ja sama również wspaniale odpoczywam w ten sposób. Zresztą dużo śpię i jem jak najlepiej, żeby utrzymać kondycję. Rozpuściłam się tak bardzo, że usypiam prawie o tej samej godzinie co Ty. Wprawdzie są osoby, które starają się mnie rozrywać (uważają to za swój obowiązek) – wtedy siedzę trochę dłużej. Byłam dwa razy w teatrze, raz w kinie na filmie Pingwin8. Ten film oglądali wszyscy z naszej rodziny – chcieli Cię zobaczyć. Można Ciebie tam poznać, ale trzeba być do tego przygotowanym, bo na filmie to trwa sekundę.
W niedzielę było wesele [walterowców] Muchy [Wandy Kozickiej] i Petera [Piotra Surowińskiego]. Na ślubie spotkałam setki znajomych, nawet takich, których nie widziałam od kilku lat. Potem było wesele, ale już nie takie tłumne – elitarne, proszone. Zresztą bardzo przyjemne, bo ludzie są bardzo mili. Siedziałam tam całą noc, wróciłam w poniedziałek rano i od razu odprowadziłam Maciusia do przedszkola. […]
Piszę o takim mnóstwie szczególików, ale chyba nie masz mi tego za złe? Strasznie bym chciała, żebyś był z nami i dlatego przynajmniej w ten sposób chcę Ci to przekazać.
[…] Kochany, czekamy, potrafimy czekać. Po skończeniu całej sprawy będziemy mocniejsi niż teraz. Trzymaj się. Pamiętaj, że bardzo, bardzo kochamyGrażyna i Maciek
1–2 MAJA1965
[WARSZAWA]
Mój miły!
Dziś jest 1 maja, sobota. Jutro niedziela i w sumie dwudniowa laba. Pogoda dziś dopisała, więc pojechaliśmy do Puszczy Kampinoskiej z mamą i Felkiem9. Wróciliśmy troszkę opaleni i zadowoleni ze spędzonego w ten sposób dnia. Zresztą technikę zajmowania czasu opanowałam genialnie. Przez kilka dni zaraz po odebraniu Maćka z przedszkola chodziliśmy na działkę. Mamy już zasadzony zagonek truskawek i poziomek, sporo różnych kwiatów. Pracujemy fizycznie na działce, potem mamy apetyt i świetny sen. […]
Teraz jest już 2 maja, bardzo późny wieczór. Maciek już śpi. Wróciliśmy niedawno z Mokotowa od mamy. Rano byłam z nim w teatrzyku kukiełkowym na bardzo miłym przedstawieniu. Potem na Mokotowie nie schodził z roweru. Ja gapiłam się w telewizor.
O filmie Felliniego trudno opowiadać. Moim zdaniem jest genialny i musisz go zobaczyć – ja obejrzę go z przyjemnością po raz drugi. Zresztą zawsze kiedy jestem w teatrze albo w kinie, patrzę na wszystko pod kątem, czy Tobie by się podobało i czy warto na to iść wspólnie. A o mnie różni ludzie się martwią i organizują mi czas, aż czasami nie nadążam za propozycjami. Nigdy zresztą nie byłam tak au courant w sztuce jak obecnie. Widziałam […] we Współczesnym Kto się boi Virginii Woolf?, nawet byłam na wystawach w Zachęcie i gdzie się tylko da. […]
Jacusiu, dostałam pięć Twoich listów i jestem strasznie dumna z Ciebie, że potrafisz się trzymać. Nie wyobrażasz sobie, ile siły mi to dodaje. Potrafię być naprawdę pogodna i nie dręczyć się ponurymi myślami. Zawsze kiedy dostanę od Ciebie list, dzwonię do pani Natalii. Ona opowiada, co pisał Karol10, a ja jej, co Ty. Okazuje się, że on zajmuje się głównie realiami życia i stąd mam większość informacji o warunkach. Razem z panią Natalią i Bogną [Modzelewską, żoną Karola] ustalamy skład paczek i niechbym tylko spróbowała Ciebie posłuchać, to wyszłabym na najbardziej wyrodną żonę ze wszystkich wyrodnych. I jeśli skorzystasz z groźby (ponieważ nie posłucham Ciebie tym razem), to własnoręcznie po powrocie wymierzę Ci sprawiedliwość. To, czego żądasz (w sprawie paczek i pieniędzy), byłoby epokową bzdurą – przecież należy myśleć o sobie, o swoim zdrowiu (jeśli już o zdrowiu, to może zrobisz porządek z zębami). Przecież pieniądze, które możesz tam zrealizować, to absolutne grosze. Ja nie będę posyłać Ci cukru i cebuli, ponieważ to są tanie rzeczy i w ramach wypiski możesz je sobie zamówić. Przypuszczam, że niedługo przyjdzie talon na paczkę. Chcę bardzo Ci pomóc chociaż od tej strony – nie wolno Ci tego utrudniać.
Mój miły, wierzę, że dalej będziesz pogodny. Najbardziej tego pragnę. Jeśli potrzeba Ci książek do pracy, to możesz mi podać tytuły. Może chcesz samouczek języka angielskiego?
Całuję Cię najmocniej, jak umiemGrażyna, Maciek
9 MAJA 1965
[WARSZAWA]
A więc nastąpiło oberwanie chmury i spadł prawdziwy deszcz Twoich listów. […] Wszystko wskazuje na to, że już teraz wszystko będzie od Ciebie dochodziło normalnie. Tylko – bądź taka miła – numeruj swoje listy i pisz daty.
[…] Wszystko wskazuje, że jesteś absolutnie genialna. Zapowiedziałem przerwę w korespondencji, a Ty zredukowałaś ją do jednego tygodnia, przysyłając znaczki (intuicja – telepatia!!!). Zawartość pierwszej paczki żywnościowej była z kryminalnego punktu widzenia wspaniała (rosół z drobiu czyni jadalną każdą zupę). Pomysł z pracą naukową, dentystą i całe mnóstwo innych – wszystko wskazuje, że zostałaś stworzona na żonę kryminalisty. Właśnie napisałem podanie do [Prokuratury] Generalnej o zezwolenie na dostarczenie mi z domu dzieł Marksa – może się zgodzą (temat „Problematyka pedagogiczna w pracach Karola Marksa”).
Twoje listy, choć podejrzewam, że trochę mnie bujasz (że tak mało macie kłopotów), strasznie mi pomogły – mimo różnych wątpliwości, jest mi jednak znacznie pogodniej. Bardzo się ucieszyłem, że chodzisz do teatru i do kina. Bardzo proszę, nie opuszczaj żadnego ciekawego przedstawienia ani filmu. Ustalmy, że chodzisz ze mną. […]
Wbrew Twoim optymistycznym przewidywaniom wcale nie chudnę, wręcz przeciwnie – tyję. Przecież nie mam tu innych zajęć, a głównie jem i śpię, słowem – wypoczywam. Jeśli proszę o pozwolenie prowadzenia studiów, to wcale nie z nudów. Wciąż podtrzymuję swoją tezę, że nuda jest stanem ubóstwa duchowego – i jak dotąd nie nudziłem się nawet przez dziesięć minut. Natomiast zacząłem już się wstydzić swojej nieproduktywności, czy też znikomej produktywności, bo trochę tu pracuję nad syntetycznymi formułami swoich dotychczasowych przemyśleń pedagogicznych. Poza tym przeczytałem parę interesujących książek (między innymi […] Drogi wolności [Jeana-Paula] Sartre’a), gram w szachy, a co najciekawsze, studiuję ludzi, z którymi jestem w celi…
Tyle o mnie – musisz przyznać, że nie mam się na co skarżyć. […] Dostałem list od mamy, przeproś ją, że nie odpisuję osobno, ale mam tu prawo tylko do jednego listu w tygodniu. Powiedz, że kiedy dostałem ten list, zrobiło mi się bardzo przyjemnie i jestem bardzo wdzięczny.
Uściskaj ojca, Felka i wszystkich. Do widzenia, moja maleńka DziewczynkoJacek
MAK, TWÓJ OBRAZ BARDZO SIĘ TU WSZYSTKIM PODOBAŁ, A MNIE NAJBARDZIEJ. POWIESIŁEM GO NA ŚCIANIE. DO ZOBACZENIA. TATA JACEK
16 MAJA 1965
[WARSZAWA]
Moja maleńka,
[…] Wokół więzienia nagromadziło się mnóstwo mitów, którym poddają się wszyscy, a więc zarówno więźniowie, jak i ich rodziny. Sprowadzają się one do przeświadczenia, że w więzieniu jest strasznie. Tymczasem, jeśli zracjonalizować tutejsze smutki, depresje i tym podobne, okaże się, że właściwie wszystko sprowadza się do tęsknoty. A więc to samo dotyczy ludzi, którzy wyjechali na przykład za granicę. A teraz się zastanów i powiedz: czy gdybym wyjechał do Paryża, też byś się tak o mnie martwiła?
Siedzi tu ze mną czterdziestoletni facet – dostaje paczki, a ponieważ mało pali, bierze na wypiskę sporo jedzenia. Wyobraź sobie, że twierdzi, iż tak, jak tutaj, jadł tylko na święta. Jeśli chodzi o niżej podpisanego, to zdarzało mu się jeść znacznie gorzej niż teraz. Piszę to wszystko, ponieważ narzekasz, że mało jest w moich listach „realiów życia”. Tym niemniej rozumiem doskonale, że nie możesz się zastosować do moich postulatów co do wartości paczek i niewysyłania pieniędzy. Gdybyśmy się zamienili miejscami, też potrzebowałbym postępować tak jak Ty.
Napisałem to: