Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W autobiografii „Na balu szczęścia” Edith Piaf opowiada swoją historię, która rozpoczyna się 19 grudnia 1915 roku, gdy na schodach kamienicy przy jednej z paryskich ulic przyszła na świat jako Édith Giovanna Gassion , a kończy w 1958 roku, w którym publikacja została wydana po raz pierwszy (5 lat przed śmiercią diwy). Wydawnictwo uzupełniają unikalne fotografie artystki.
W 2013 świat obchodzi 50-tą rocznicę śmierci Edith Piaf.
Czy słyszeliście popis słowika? Trudzi się. Waha. Pokasłuje. Dławi się. Wzlatuje i opada. I nagle znajduje. Wokalizuje. Bulwersuje. – Jean Cocteau
Edith Piaf zafascynowała mnie. To artystka życia. – Patricia Kaas
Od małego chłopaka wychowywałem się muzycznie m.in. na piosenkach Edith Piaf. Ta fascynacja trwa do dzisiaj i na koncertach przekazuję ją dalej. – Michał Bajor
Głos, który płonął nienasyceniem, pasją i pożądaniem, który narodził się, by żyć do nieprzytomności. Piaf jest dla mnie symbolem artyzmu w najczystszej formie – bez kompromisu, kamuflażu, udawania. – Abel Korzeniowski
Im dłużej Jej nie ma, tym bardziej Jej brakuje. Niezwykły Głos, zniewalająca osobowość. Prawda. Bezpretensjonalność. Uwielbiam Jej piosenki... – Marek Niedźwiecki
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 202
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: AU BAL DE LA CHANCE
Copyright by © L’Archipel, 2003
The cover photo © Roger Viollet („Edith Piaf”) / Getty Images / Flash Press Media
All other images in this book are reproduced by kind permission of © Les Amis d’Edith Piaf
Copyright © for the Polish edition by Dream Books (A division of Dream Music Ltd.), Warsaw, Poland 2013
Cover designed by Piotr Mackowiak (Dream Books)/Hubert Zieliński
(nujim design)
Copyright © for the Polish translation by Magdalena Pluta & Dream Books, 2013
Tłumaczenie: Magdalena Pluta
Redakcja: zespół
Korekta: Dorota Kassjanowicz, zespół
Wydanie I
ISBN: 978-83-934595-9-9 (oprawa twarda)
ISBN: 978-83-936945-0-1 (e-book)
Dream Music Sp. z o.o.
ul. Wspólna 50 lok. 9, 00-687 Warszawa, Polska
Tel. +48-22-4035713
Fax +48-22-4035713
E-mail:info@dreammusic.pl
Website: www.dreammusicbooks.com.pl, www.dreammusic.pl
Skład i łamanie: Ewa Majewska
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
T’avais un nom d’oiseau et tu chantais comm’cent
Comm’cent dix mille oiseaux
qu’auraient la gorge en sang…
A une chanteuse morte1
LÉO FERRÉ
Z wyjątkiem Georges’a Brassensa i Jacques’a Brela żadnemu innemu artyście piosenki francuskiej nie poświęcono tylu dzieł, co Edith Piaf. Biografie, wspomnienia bliskich – i bardziej dalekich – albumy z fotografiami, zmory anegdot mniej lub bardziej prawdziwych, mniej lub bardziej fantastycznych, próby analiz tematycznych etc. Niektóre wydawane nawet po dwa czy trzy razy, tak lukratywna wydawała się złota żyła.
Dzisiaj całość tych dzieł zamyka się liczbą pięćdziesięciu tomów, do których należy dorzucić kilka publikacji zagranicznych (Polska, Szwecja, Wielka Brytania…), ukazujących, do jakiego stopnia sława la Môme wykroczyła poza granice publiczności frankofońskiej, stając się niepodważalną uniwersalną renomą.
Edith Piaf sama weźmie udział w tworzeniu tego bibliograficznego pomnika, podpisując swoim nazwiskiem dwie książki wspomnieniowe zatytułowane Na balu szczęścia orazMoje życie. Rzecz jasna, nie napisała żadnej z nich: obydwie powstały w wyniku spotkań z dziennikarzem, który podjął się następnie nadać bogatej surowej materii określoną formę. Efektem są opowieści w pierwszej osobie: Piaf zdaje się swobodnie prowadzić pióro ścieżkami pamięci.
Na balu szczęścia - książka, którą trzymacie w rękach – została w ten sposób napisana przez Louis-René Dauvena, dziennikarza Radio-Cité i La Vie Parisienne i, nawiasem mówiąc, specjalistę od historii cyrku. Po raz pierwszy ukazała się drukiem wiosną 1958, z przedmową Jeana Cocteau2.
Moje życie pojawiło się w księgarniach na początku 1964 roku, trzy miesiące po śmierci śpiewaczki3. Jest to kompilacja artykułów i wywiadów już publikowanych przez Jeana Noli w tygodniku France-Dimanche, w latach 1961-1963, a następnie poddanych obróbce stosownie do okoliczności, w celu nadania im jednolitego stylu i możliwie dużej spójności narracyjnej.
Wiele rzeczy w tych dwóch dziełach zostało wymyślone. Ich równoległa lektura często odsłania nam całkowicie różne wersje tej samej anegdoty lub tego samego epizodu z życia śpiewaczki. Fabuła, przerysowanie czy proste przeinaczenie prawdy nie leżą daleko od siebie. Istotnie, w zbiorze wspomnień powstałych około dziesięciu lat później – tym razem podpisanym własnym nazwiskiem – poświęconych nieżyjącej już pieśniarce, Jean Noli wyjaśnia niejednokrotnie, że żadne z nich nie zawracało sobie głowy prawdą historyczną, gdy chodziło o to, by poruszyć czytelnika. Dwoje wspólników, wymyślających i ubarwiających wedle własnej woli anegdoty, przytaczane później przez niektórych biografów jako potwierdzone fakty – które stanowią odtąd część największych mitów „legendy Piaf”.
Jeden z wielu przykładów. Na długo zanim została la Môme Piaf, w czasach gdy jeszcze jako biedna dziewczyna śpiewała na ulicach, by się z dnia na dzień utrzymać, Edith miała córeczkę Marcelle, która żyła niespełna osiemnaście miesięcy, bo w ciągu kilku dni zabrało ją śmiertelne zapalenie opon mózgowych4. Nie mając złamanego grosza na zapłacenie kosztów pogrzebu ani sił na śpiewanie, by coś zarobić, Edith pożycza od różnych osób kilkadziesiąt franków. Jest to jednak kwota dalece niewystarczająca i by ją uzupełnić, młoda kobieta nie ma innego wyjścia, jak się prostytuować. „Jakiś typ, który szedł za mną w górę ulicy Belleville, zaczepił mnie jak dziewkę. Zgodziłam się. Poszłam z nim za dziesięć franków. Żeby urządzić pogrzeb mojemu dziecku!”5.
Aby ten obraz uczynić jeszcze bardziej rozdzierającym – a zarazem godnym realizmu ulicznych piosenek, które stanowiły wówczas trzon jej repertuaru – Piaf opowiada ten epizod w Swoim życiu, sowicie okraszając go patosem i sentymentalną nutą: wzruszony historią dziewczynki, która zmarła tego samego ranka, klient pozwala jej odejść z umówionymi dziesięcioma frankami, niczego w zamian nie żądając.
Jean Noli zdradza nam genezę tej budującej i melodramatycznej wersji. Nie zapominajmy, że w chwili, gdy Noli przeprowadza swój wywiad, Edith Piaf nie jest już anonimową uliczną żebraczką, którą dopiero odkryje Louis Leplée, lecz gwiazdą, której sława szeroko wykroczyła poza granice Europy. Po prostu jedną z największych gwiazd na świecie.
„Obawiam się, Edith, że jeżeli opowie pani, iż oddała się temu mężczyźnie, to ten upadek zaszokuje czytelniczki…
– Ma pan rację. Co by pan sugerował?
– Powiedziałbym, że kiedy znalazła się pani z nieznajomym w pokoju, wybuchnęła pani płaczem.
– To dobry pomysł. A co dalej?
– Dalej facet zapytał o powód łez, a pani opowiedziała mu o śmierci dziecka. To wzbudziło jego litość, dał pieniądze i nie tykając pani, wyszedł.
– Ma pan rację. To ładniejsze i pouczające6”.
Po czym Noli dorzuca komentarz, który wiele mówi o sile autosugestii, jaką mają niektóre osoby: „Kilka dni później Edith, wracając do tego epizodu, opowiedziała mi go z takim zakończeniem, jakie jej zasugerowałem. Zapytałem ją wtedy niewinnie:
– I ten poczciwiec nawet pani nie tknął, Edith?
– Ani odrobinę. Okazał się gentlemanem”.
W ten sposób Edith utrwalała większość legend, które tworzą jej mit, przy czym najczęściej robiła to, zachowując pozory absolutnej szczerości. Tak jakby sama przekonała się w końcu, że wszystko to zdarzyło się naprawdę. Warto się przy tym zatrzymać, gdyż z pewnością nie było w tym żadnego świadomego pragnienia oszustwa. A zwłaszcza chęci oszukania swojej publiczności, którą Edith zawsze darzyła ogromnym szacunkiem; nawet gdy czasami śpiewała dla niej aż do całkowitego wyczerpania. Możemy mieć pewność: Edith Piaf nie była oszustką ani kłamczuchą. Tę kobietę cechowały głęboka uczciwość i szczerość; była przy tym trochę sentymentalna, przez co niekiedy padała ofiarą własnej naiwności. A także ofiarą chciwości tych, którzy w bliższym lub dalszym otoczeniu potrafili nadużywać jej niewyczerpanej wspaniałomyślności. Do tego stopnia, że umierała, tonąc w długach… Ona, jedna z najlepiej opłacanych gwiazd na świecie.
Ów cichy współudział Piaf w tworzeniu tej mitologii, w którą koniec końców sama uwierzyła, nie jest jako taki zjawiskiem wyjątkowym. Wiele osób publicznych, w tym artyści, lubi wnosić poprawki w spisywane wspomnienia czy powierzane osobom trzecim opowieści o swoim dzieciństwie, początkach kariery i osiągnięciu sławy, która nie zniesie odtąd, żeby cokolwiek położyło się na niej najmniejszym cieniem. Te przeinaczenia historii zmierzają na ogół ku idealizacji lub – w najgorszym razie – utrzymywaniu tajemnicy. W przypadku Edith Piaf idzie to zawsze w kierunku nadmiaru patosu i żałosności, za którymi kryje się niezaprzeczalny masochizm. A także idea odwetu.
Odwetu marzenia za bolesne lata dzieciństwa i młodości, naznaczone nędzą ulicy, rozpaczą i głodem. Także odwetu za pewną banalność nieszczęścia: jeśli nawet przeżyła dzieciństwo w nędzy, to wyolbrzymia biedę i tarapaty, żeby wydawały się jeszcze bardziej wzniosłe. Jakby pragnęła silniej podkreślić przebytą drogę i wydobyć na tyle, na ile można, kontrast między rynsztokiem początków i szczytem sukcesu.
Pomiędzy tymi dwoma obrazami Épinalu, jakimi są wyżyny i koleiny, osoba Edith Piaf poddawana jest opisom i analizom już przeszło pół wieku… i wcale nie jest łatwo oddzielić w nich prawdę od fałszu.
Fakt, że Piaf sama uwierzytelniła większość opowieści, które tworzą jej mitologię, i że były one szeroko rozpowszechniane przez prasę brukową, z pewnością nie ułatwia pracy biografom, którzy – w j ej wypadku – wydają się przepisywać jeden od drugiego, nie usiłując dotrzeć do źródeł tych opowieści ani podjąć rzeczywistego trudu poszukiwania. Tym bardziej że legendy te tak dobrze przystają do owego uniwersum złych chłopców, ulicznych dziewczyn, żołnierzy wyruszających do kolonii, pozbawionych skrupułów sutenerów, „Mômes de la Cloche” i miłości jednej nocy, które stanowić będą trzon repertuaru śpiewaczki – przynajmniej w pierwszym okresie jej kariery.
Poza tym, jak podać w wątpliwość prawdziwość wydarzeń, jeśli ostatecznie ręczą za nie osoby publiczne, i to ręczą do tego stopnia, że grawerują je na płytach pamiątkowych tablic? I tak, poniżej wejścia do budynku pod numerem 72 przy ulicy Belleville w Paryżu możemy zobaczyć tablicę z jasnego marmuru z takim oto napisem:
Na stopniach tego domu
19 grudnia 1915 r.
urodziła się w największej nędzy
EDITH PIAF,
której głos miał poruszyć później
cały świat.
Te narodziny na ulicy, w samym środku zimy, okraszone malowniczymi szczegółami są – by rzec prawdę – jednym z mocniejszych akcentów legendy Piaf.
Czując pierwsze bóle, jej matka7 rzekomo wybrała się z mężemOjciec Edith Piaf, Louis Gassion, urodził się w Falaise (Calvados)
10 maja 1881 roku. Jako wędrowny akrobata opiekował się córką, zabierając ją ze sobą na tournées, kiedy opuściła ją matka. Pozostał z Edith w dobrych stosunkach aż do swojej śmierci 3 marca 1944 roku. na piechotę do najbliższego szpitala; zaskoczona rozpoczynającym się porodem, miała się schronić we wnękę drzwi, Louis zaś pobiegł po karetkę. Jednak wstępując do pobliskich bistro, by zawczasu świętować szczęśliwe wydarzenie, wrócił do żony grubo po rozwiązaniu, na wpół pijany i, rzecz jasna, z niczym. W tym czasie zajęli się nią jakoby dwaj policjanci, którzy rozciągnęli na chodniku swoje peleryny, żeby matka i dziecko nie zmarzli, a zamieszkała w pobliżu pielęgniarka podobno przecięła pępowinę zwykłymi nożyczkami, oczywiście nie sterylizując ich.
Czy trudno sobie wyobrazić Fréhel lub świetną Berthę Sylvę, jak o tym śpiewają?
Jak zwykle rzeczywistość jest jednak bardziej banalna. Wystarczy z ciekawości zajrzeć do archiwum oddziału położniczego szpitala Tenon, przy rue de la Chine, kilkaset metrów od ulicy Belleville, żeby się dowiedzieć – a potwierdza to rejestr – że owego słynnego 19 grudnia 1915 roku niejaka Anita Maillard, po mężu Gassion, wydała na świat córeczkę o imionach Edith Giovanna, korzystając z pomocy doktora Jules’a Defleura, internisty Jacques’a Govieta oraz położnej Jeanny Groize.
Pozostaje chyba tylko zacytować jedną z ostatnich kwestii z pięknego westernu Johna Forda Człowiek, który zabił Liberty Valance’a. W tym klasycznym dziele swojego gatunku główny bohater, grany przez Jamesa Stewarta, zdradza przeprowadzającym z nim wywiad dziennikarzom, że jego reputacja, a następnie błyskotliwa kariera polityczna opierają się na nieporozumieniu, na oszustwie: nie on bowiem jest człowiekiem, który zabił krwiożerczego Liberty Valance’a, wiele lat wcześniej terroryzującego okolicę. Na co, drąc w jego obecności tekst wywiadu, redaktor naczelny lokalnego dziennika oświadcza: „Panie Stoddard, kiedy legenda jest piękniejsza od rzeczywistości, zawsze drukujemy legendę!”.
I tak właśnie jest z życiem Edith Piaf.
Koniec końców bez wątpienia jej to ciążyło… Rzecz jasna, nieświadomie, gdyż nigdy nie przestała rozgłaszać tych historii, w które ostatecznie sama – jak widzieliśmy – wierzyła. Ciążyło do tego stopnia, że któregoś dnia stwierdziła: „Kiedy już umrę, tyle zostanie o mnie powiedziane, że tak naprawdę nikt nie będzie wiedział, kim byłam”8.
Na balu szczęścia to pierwsza spośród wszystkich ogłoszonych drukiem książek o Piaf i jedna z dwóch, które ukazały się za jej życia9. W porównaniu z tym, co później mogło zostać napisane o śpiewaczce, zawiera względnie mało ekstrawagancji, jeżeli oczywiście zaakceptujemy opowieść o narodzinach na schodach przy ulicy Belleville, o której wiemy już, co należy myśleć, i nad którą artystka wcale się nie rozwodzi. Co do reszty, chodzi głównie o drobne przeinaczenia faktograficzne, mogące wynikać z niedokładnej pamięci, z celowych pominięć osłaniających życie osobiste jej i pewnej liczby panów, którzy się w nim pojawili, lub nieznacznych upiększeń anegdot zasadniczo wiarygodnych. Nie ma zatem nic głęboko ukrytego w dziele, które czyta się z wielką przyjemnością. Edith przedstawia się w nim żywo i ze smakiem, woli nie zatrzymywać się zbyt długo przy tych, którzy ją zranili, aby lepiej wyrazić swoje uczucie i podziw wobec drogich jej przyjaciół czy śpiewaczek, chętnie uważanych za groźne rywalki: Damii, Fréhel, Marii Dubas itp.
Pomijając fakt, że należały niezupełnie do tego samego pokolenia – większość była już u szczytu sławy, kiedy la Môme Piaf debiutowała10 – Edith nie ominęła nigdy żadnej okazji, abypublicznie wyrazić głęboki szacunek do nich i podkreślić to, co według niej im zawdzięczała. Istnieje na ten temat charakterystyczna anegdota. 3 lipca 1953 roku Marie Dubas i Edith spotykają się w Metz, gdzie obie śpiewają. Edith jest wówczas gwiazdą znaną na całym świecie – zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych – podczas gdy Marie Dubas, zresztą uchodząca za „monument piosenki”, podąża śladami Tour de France, z miasta do miasta, by śpiewać na kolejnych etapach wyścigu. Spotkanie odbywa się po występach obu artystek.
„Podczas rozmowy zauważyła, że mówię do niej per pani. Zwróciła mi na to uwagę:
– Nie mówisz mi po imieniu, Edith?
– Nie, Marie – odpowiedziałam. – Zbyt panią podziwiam. Miałabym wrażenie, że coś jest nie w porządku…”11.
Taka właśnie była Edith Piaf. Niewątpliwie największa śpiewaczka w całych dziejach piosenki francuskiej…, ale przede wszystkim urocza kobieta o tak wielkim sercu, że, jak słusznie zauważył Guy Béart, „był to płomień, który płonął, oświetlając innych”.
W tej książce Edith Piaf i jej „skryba” Louis-René Dauven zdecydują się rozpocząć opowieść w momencie spotkania tej nieznanej jeszcze wtedy ulicznej śpiewaczki z Louisem Lepléem, człowiekiem, który da jej pierwszą prawdziwą szansę, pozwalając zadebiutować w swoim kabarecie Gerny’s, i nada jej pierwszy pseudonim sceniczny: la Môme Piaf. Mamy zatem październik 1935 roku, młoda kobieta za kilka tygodni skończy dwadzieścia lat. Dwadzieścia lat, przywołanych tu jedynie szczątkowo, w błyskawicznych reminiscencjach, ale mających zasadnicze znaczenie dla zrozumienia jej osoby, rozwoju i tego niepohamowanego pragnienia życia, kochania i bycia kochaną – które Bruno Coquatrix określił w następujący sposób: „Przez całe życie mściła się za swoją straszliwą młodość”.
Straszliwą! Przymiotnik nie jest żadną miarą przesadzony, nawet jeżeli zdarzało się czasami, że chwila względnego szczęścia łagodziła obraz całości.
Kiedy Edith Giovanna Gassion przychodzi na świat, 19 grudnia 1915 roku, Europę pustoszy jedna z najbardziej przerażających wojen w całej historii ludzkości. Mężczyźni są na froncie, grzęzną w błotach okopów, a na tyłach cywile radzą sobie, jak mogą, żeby przeżyć. Anita Maillard, zwana Line Marsa, jest uliczną śpiewaczką. Edith jest córką artystki o kabylskich korzeniach, która pod pseudonimem AïchaAïcha (Emma Saïd Ben Mahamed) urodziła się w Mogadorze (Maroko)
10 grudnia 1876 roku. Zmarła w 1930 roku. prezentuje w wędrownym cyrku numer z tresowanymi pchłami. Świętując swoje dziewiętnaste urodziny, w dniu powszechnej mobilizacji, poślubia12 akrobatę i mima, poznanego na Foires de Paris Louisa Gassiona, silnego, postawnego mężczyznę, który przestał już nawet liczyć swoje miłosne przygody.
Kiedy żona Anita uprzedza go, że wkrótce będzie rodzić, Louis stara się o przepustkę. Nawet jeżeli przyjechał do Paryża na kilka dni przed rozwiązaniem, nie ma żadnego potwierdzenia, że był obecny przy porodzie w szpitalu Tenon – być może rzeczywiście akurat świętował to wydarzenie w okolicznych barach.
Dziewczynka, która przychodzi na świat, niemal w wigilię Bożego Narodzenia, otrzyma na chrzcie imiona Edith Giovanna. Edith w hołdzie dla Edith Cavell, angielskiej pielęgniarki mieszkającej w Belgii i zastrzelonej przez Niemców 12 października 1915 roku za zorganizowanie ewakuacji rannych aliantów zebranych w jej szpitalu. O sprawie zrobiło się wówczas głośno i dzielna pielęgniarka stała się popularną bohaterką. Jeśli chodzi o Giovannę – imienia tego Edith zawsze będzie nienawidzić – jest to po prostu, zgodnie z dosyć powszechną wówczas praktyką, drugie imię jej matki, urodzonej we Włoszech, chociaż niemającej żadnej rodziny pochodzenia zaalpejskiego.
Kilka dni po narodzinach Edith Louis Gassion wraca na front. Ponownie ujrzy córkę dopiero w roku 1917, przy okazji nowej przepustki. Dziecko szybko staje się ciężarem dla matki, która zarabiając wyłącznie śpiewaniem, nie wie, jak sobie z tym brzemieniem poradzić. Aby odzyskać swobodę działania, powierza niemowlę babce Aïchy, która mieszka w ruderze przy ulicy Rébeval, wąskiej i krętej przecznicy Belleville, nieopodal słynnego numeru 72. Mimo jej kabylskiego pochodzenia nakazy Koranu nie przeszkadzają Aïchy całkowicie pogrążyć się w alkoholizmie. Kiedy Louis Gassion wraca do Paryża po dwóch latach nieobecności, odkrywa ze zgrozą, że mleko dla jego córki jest rozcieńczane czerwonym winem, pod pretekstem, iż to wzmacnia dziecko i zabija zarazki. Poza tym córeczka jest przeraźliwie chuda i brudna, chodzi boso zarówno zimą, jak i latem, cała pokryta robactwem i strupami.
Ojciec decyduje się powierzyć dziecko swojej matce, Louisie, która mieszka w Bernay, w Eure, gdzie klimat powinien być lepszy dla tego małego szkieleciku, jakim stała się Edith. Wywodząca się z rodziny, w której było dwadzieścioro dwoje dzieci, Louise – sama urodziła ich czternaścioro – pracuje jako kucharka… w domu publicznym prowadzonym przez swoją kuzynkę. To materiał na jedną z owych „realistycznych” piosenek. Prostytutki z przybytku są bowiem zachwycone, przygarniając dziewczynkę, na którą mogą przenieść zawiedziony często instynkt macierzyński. Dla Edith jest to szczęśliwy okres. Wszyscy się nią zajmują i rozpieszczają. Na zdjęciu z tamtej epoki widać śliczną dziewczynkę o pełnych policzkach i bezkresnym spojrzeniu, pozującą niczym dziecięcy model z piękną jasną wstążką we włosach. Tymczasem na skutek źle leczonego zapalenia rogówki Edith prawie ślepnie. Całe Bernay jest tym poruszone. Pewien lekarz, codzienny klient „przybytku” z ulicy Saint-Michel, zapisuje krople do oczu i zaleca nosić czarną przepaskę przez wiele tygodni, które zmienią się w długie miesiące.
Wielki poeta angielski William Blake mawiał, że „burdele [powstają] z cegieł religii”. W tym konkretnym wypadku to najświętsza prawda. Mimo klątw miejscowego proboszcza pensjonariuszki z ulicy Saint-Michel są wierzące i to tak głęboko, że zdeterminowane koniecznością zapewnienia Bożego wsparcia medycynie, postanawiają wraz z Louisą zorganizować pielgrzymkę do Lisieux. Scena godna jest opowiadania Dom Pani Tellier Maupassanta: umówionego dnia damy te przywdziewają najpiękniejsze toalety, zamykają przybytek i udają się lekkim powozikiem modlić się do świętej Teresy, by przywróciła wzrok ich małej pupilce.
Kilka tygodni później, kiedy kuracja doktora libertyna w końcu przynosi efekty, Edith wreszcie może zdjąć przepaskę. Widzi! Wszyscy – czy raczej wszystkie – wpadają w zachwyt, wychwalając świętą z Lisieux.
Mamy tu do czynienia z drugim mocnym punktem legendy Piaf. W ten „cud” ona sama będzie wierzyć bardzo mocno, do tego stopnia, że nigdy nie rozstanie się z portretem świętej, do której będzie się modlić przed każdym istotnym wydarzeniem – jak na przykład premiera w Olympii czy ważne walki Marcela Cerdana – podobnie jak ze złotym medalikiem z wizerunkiem swojej protektorki, który będzie nosiła na szyi aż do śmierci. Z czasem, w wywiadach, sensacyjnych artykułach i powtarzanych w nieskończoność biografiach, zwykłe zapalenie rogówki stanie się całkowitą ślepotą. Sama Edith będzie mówiła o czasie, kiedy była „niewidoma” i „cud” zostanie jako taki ostatecznie zatwierdzony. Odzyskawszy wzrok, dziewczynka uczęszcza trochę do szkoły Paul-Bert w Bernay, aż do dnia, kiedy przybywa po nią ojciec i włącza ją do wędrownego spektaklu, który akurat wystawia. Edith ma wtedy dopiero siedem lat i nie potrafi robić nic, co mogłoby dostarczyć rozrywki tłumom, ale Louis Gassion myśli, że gdy takie małe dziecko będzie zbierało datki, publiczność się wzruszy i zarobek okaże się większy.
Na dalszych stronach Edith wyznaje wstydliwie: „Ojciec Gassion nie był czuły. Nie raz dostałam w twarz, i to mocno. Nie umarłam od tego”. Faktycznie, różne świadectwa, jakimi dysponujemy na temat tej epoki, zgodnie potwierdzają, że akrobata miał rękę, delikatnie mówiąc, szybką i że Edith ściągała na siebie razy częściej, niż powinna. Ma to swoje znaczenie, gdyż tego „zwyczaju” nie pozbyła się nigdy… I z pewnością nie przez przypadek ani też nie dla lepszego efektu wspomnieliśmy wyżej o niezaprzeczalnym masochizmie śpiewaczki.
Śpiąc najczęściej pod gołym niebem albo na zapleczach bistro, niekiedy w nędznych hotelowych pokoikach – gdy udało się zebrać więcej datków albo Louis Gassion znalazł sobie kogoś na jedną noc – ojciec i córka wiedli ten cygański żywot, pełen przygód i nędzy, przez osiem lat, nie dojadając, ale zawsze mając pod dostatkiem wina i kiepskiego koniaku na rozgrzewkę, kiedy zimno stawało się zbyt dokuczliwe. Dorastająca dziewczynka przyzwyczajała się stopniowo do alkoholu, i to w wieku, kiedy wystarcza raczej syrop rozcieńczony wodą.
Wydaje się, że trochę przypadkowo, w ciągu tych lat włóczęgi, Edith odkryła siłę oddziaływania swojego głosu na tłumy. W każdym razie w pewnym momencie ojciec i córka spostrzegli, że dochód jest większy niż zwykle. Od tej pory Edith śpiewała na zakończenie każdego przedstawienia, zanim podsunęli publiczności kapelusz. Nabierając pewności siebie i wzbogacając repertuar o modne piosenki, jeszcze przez jakiś czas występowała z ojcem, aż w wieku dokładnie piętnastu lat zdecydowała się rozwinąć własne skrzydła.
Kolejne lata należą do trudnych. Edith żyje z dnia na dzień, śpiewając na ulicach i podwórkach, w towarzystwie swojej przyjaciółki Momone13. Zwłaszcza zimy są bardzo ciężkie, gdyżz powodu mrozu ludzie nie otwierają okien, a więc śpiewanie na podwórkach traci sens. Zostaje tylko ulica… pod warunkiem, oczywiście, że będzie się uważać na funkcjonariuszy żandarmerii, którzy nie lubią zgromadzeń, rozpędzają publiczność i przeganiają linoskoczków.
Aby tego uniknąć, Edith wpada na pomysł, żeby śpiewać w koszarach. Wprawdzie za każdym razem trzeba się ubiegać o pozwolenie pułkownika, ale kiedy się już to załatwi, publiczność jest zapewniona, a miejsce występu – jadłodajnia albo foyer – ogrzewane.
Nastolatka jest wtedy w okresie pełnego rozbudzenia seksualnego i ci dobrze odżywieni mężczyźni, czyści i męscy, w mundurach marynarzy, legionistów lub kawalerzystów, ją podniecają. Nie ma potrzeby gdzie indziej szukać źródeł owych fantazmatów „dziewczyny żołnierza”, które Edith Piaf pielęgnować będzie przez całe życie i które odnajdujemy w jej licznych piosenkach.
Wiosną 1932 zamieszkuje z młodym posłańcem, Louisem Dupontem, któremu urodzi wkrótce córkę o imieniu Marcelle. Ponieważ wynagrodzenie „Małego Louisa” nie wystarczało na zaspokojenie trzech wygłodniałych żołądków, Edith wraca do śpiewania na ulicy, z dzieckiem w ramionach. Może się to wydawać melodramatyczne, ale Edith, cierpiąca na syndrom porzucenia przez matkę, za żadne skarby nie chciała rozstawać się z córeczką.
Jednak mimo dobrej woli ani Edith, ani Momone nie wiedzą, jak właściwie zajmować się niemowlęciem – skąd by zresztą miały wiedzieć, skoro żadna nie miała nigdy prawdziwej rodziny, i same są jeszcze dużymi dziećmi? Niespełna osiemnaście miesięcy później maleńka Cécelle umiera na zapalenie opon mózgowych. Małżonkowie nie wytrzymują tego dramatu, tym bardziej że Edith nie jest wierną żoną, i „Mały Louis” znika, aby już nigdy nie powrócić. Nie mając grosza na pokrycie kosztów pogrzebu, Edith zmuszona jest się prostytuować, aby pochować córkę.
Zbyt wiele złych wspomnień wiąże ją z Belleville. Nagle odczuwa potrzebę zmiany klimatu i decyduje się zamieszkać w dzielnicy Pigalle. Jej towarzystwo zmienia się wówczas całkowicie i Edith w mniejszym lub większym stopniu ulega wpływom środowiska. Nie tego sutenerów najgorszego kalibru, ale alfonsów na malutką skalę, żałosnych zuchwalców, łobuzów jednego dnia, którym zdarzy się ukradkiem wyjąć majcher. Jeden z sutenerów, który został jej kochankiem, usiłuje wyprowadzić ją na ulicę. Edith, mimo że musi zmienić swoje obyczaje, konsekwentnie się broni, aż zostanie zawarte szczególne porozumienie: będzie nadal śpiewała na ulicach, ponieważ nie chce robić nic innego, ale przekazując co wieczór swojemu protektorowi taką samą kwotę, jak ciesząca się dobrym zdrowiem prostytutka.
Te lata na Pigalle mocno zaciążą na jej życiu. Nie tylko dlatego, że związki z tym środowiskiem będzie jej wytykała policja nazajutrz po śmierci Louisa Lepléego i że gazety pewnego typu bez żenady będą pisały o tym wielką czcionką. Przede wszystkim dlatego, że Edith stworzy w swoim dziele pewną osobistą mitologię, w której idealizować będzie złego chłopca i dziewczynę z ulicy tak dalece, iż uczyni z niech archetypy popularnych bohaterów, symbole pewnej koncepcji wolności, trochę tak, jak mógł to zrobić Aristide Bruant w końcu XIX stulecia. Za to, dzięki nowym kontaktom, śpiewaczka otrzymuje swoje pierwsze angaże w tancbudach na Pigalaku, w Juan-les-Pins, Tourbillon czy Chantilly i na zabawach ludowych, gdzie występuje, w zależności od humoru, pod różnorodnymi pseudonimami: Tania, Denise Jay czy Huguette Hélia. Jednakże, nawet jeśli epoka ta wkrótce przejdzie do przeszłości, Edith należy do ulicy. Dlatego pomiędzy kolejnymi angażami nie omieszka tam wracać, by śpiewać ludowe piosenki i sycić się klimatem ulicy zawsze, gdy odczuje taką potrzebę.
I właśnie z ulicy nadejdzie jej największa życiowa szansa. Ta, która zadecyduje o jej przyszłości i przeznaczeniu, tak jak się to czasami zdarza. Doskonale wiedzą o tym wytrawni gracze – kiepska karta z pierwszego rozdania może przynieść zwycięstwo.
Zdarzenie to ma miejsce pewnego październikowego popołudnia roku 1935. Tego dnia, wraz z Momone, zdecydowały się śpiewać w zamożnych dzielnicach miasta. Stanęły u zbiegu ulicy Troyon i alei Mac-Mahon, w pobliżu placu Étoile. W grupie otaczających je gapiów stał elegancki mężczyzna, przysłuchując się Edith ze szczególną uwagą; kiedy Momone zbierała pieniądze, skorzystał z tego, żeby się przedstawić…
Ale nie odbierajmy sobie przyjemności słuchania samej Edith, która opowie nam ciąg dalszy…
Marc ROBINE
L