Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Marilyn na Manhattanie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
23 listopada 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Marilyn na Manhattanie - ebook

Niezwykła biografia opisująca najlepszy rok w życiu boskiej MM. Fascynujące uzupełnienie obrazu inteligentnej, wrażliwej kobiety, który znamy z opublikowanych sześć lat temu sensacyjnych Fragmentów, zbierających intymne zapiski jednej z największych gwiazd Hollywood.

Autorka ukazuje Marilyn Monroe przez pryzmat roku spędzonego w Nowym Jorku, gdzie aktorka uciekła w listopadzie 1954 roku, zostawiając daleko za sobą szaleństwa Hollywood i małżeństwo, które okazało się katastrofą. Zapierający dech w piersiach Manhattan pozwala Marilyn na zachowanie anonimowości, za którą tak tęskniła. Może biegać po Central Parku, wychodzić do klubów, godzinami oglądać obrazy w Metropolitan Museum of Art, spotykać się ze znajomymi.

To tutaj głupiutka Sugar z Pół żartem, pół serio pokazuje swoje nowe ja – poznaje Trumana Capote, zaczyna romansować z przyszłym mężem, Arthurem Millerem, poszerza grono przyjaciół i postanawia zrobić porządek ze swoją karierą, zrywając kontrakt z Fox Studios i zakładając własną wytwórnię.

Dla Marilyn to rok wolności, inspiracji, nowych wrażeń, szczęścia. Dla czytelników – jedyna w swoim rodzaju okazja, by przemierzyć ulice Nowego Jorku w towarzystwie boskiej MM!

Porywająca książka! Winder jest utalentowaną pisarką, a Monroe fascynującą i złożoną bohaterką. Fani aktorki z pewnością nie będą mogli się oderwać od tej książki.

Publishers Weekly

Pięknie napisana opowieść o roku z życia dzielnej kobiety o złożonej biografii, której takie cechy charakteru, jak inteligencja i ambicja, były przysłonięte przez jej ikoniczną urodę. Winder zabiera czytelników razem z Marilyn w fascynującą i intymną podróż, która niestety skończyła się zbyt szybko.

Kate Anderson Bower, autorka bestselleru o żonach amerykańskich prezydentów

Elizabeth Winder – amerykańska poetka i pisarka. Publikowała w „Chicago Review”, „Antioch Review” i „American Letters”. W Polsce ukazała się jej książka Sylvia Plath w Nowym Jorku. Lato 1953 (Marginesy, 2015).

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-08-06621-8
Rozmiar pliku: 4,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Osoby

(w kolejności pojawiania się na scenie)

MILTON GREENE – fotograf mody, w latach 1954–1956 najlepszy przyjaciel Marilyn i jej partner w interesach

AMY FRANCO GREENE – bliska przyjaciółka Marilyn, żona Miltona Greene’a

SHELLEY WINTERS – hollywoodzka przyjaciółka Marilyn, członkini Actors Studio; razem uczęszczały na warsztaty aktorskie w 1955 roku

DARRYL F. ZANUCK – producent wykonawczy i szef wytwórni Twentieth Century Fox

JANE RUSSELL – przyjaciółka Marilyn, która razem z nią zagrała w filmie Mężczyźni wolą blondynki

JOE DIMAGGIO – zawodnik Major League Baseball, w 1954 roku przez dziewięć miesięcy mąż Marilyn

CHARLIE FELDMAN – w 1954 roku agent Marilyn

BILLY WILDER – wyreżyserował Słomianego wdowca z udziałem Marilyn

JAY IRA KANTER – agent Marilyn w latach 1955–1956

FRANK DELANEY – prawnik Marilyn w latach 1955–1956

MICHAIŁ CZECHOW (MICHAEL CHEKHOV) – w latach 1953–1954 uczył Marilyn aktorstwa metodą Stanisławskiego

SAMMY DAVIS JR. – aktor, piosenkarz, artysta estradowy i przyjaciel Marilyn

ELSA MAXWELL – dziennikarka pisująca do rubryki towarzyskiej, organizatorka wystawnych przyjęć i przyjaciółka Marilyn

KITTY OWENS – kucharka Greene’ów; zaprzyjaźniła się z Marilyn pod koniec 1954 roku

GEORGE NARDIELLO – projektant mody; poznał Marilyn pod koniec 1954 roku

NORMAN NORELL – projektant mody; poznał Marilyn pod koniec 1954 roku

ELI WALLACH – członek Actors Studio; zaprzyjaźnił się z Marilyn w 1955 roku i pozostali bliskimi przyjaciółmi aż do jej śmierci

BEN GAZZARA – członek Actors Studio, w 1955 roku uczęszczał na warsztaty aktorskie razem z Marilyn

DEAN MARTIN – aktor, piosenkarz, artysta estradowy i przyjaciel Marilyn

JERRY LEWIS – aktor, piosenkarz, artysta estradowy i przyjaciel Marilyn

MILTON BERLE – aktor i gospodarz programów telewizyjnych, przyjaciel Marilyn i jej dawny kochanek

CARSON MCCULLERS – amerykańska pisarka; zaprzyjaźniła się z Marilyn w 1955 roku

TRUMAN CAPOTE – nowojorski pisarz; zaprzyjaźnił się z Marilyn w 1955 roku

CONSTANCE COLLIER – angielska aktorka i pedagożka teatralna, pierwsza nauczycielka Marilyn w Nowym Jorku

CHERYL CRAWFORD – producentka i reżyserka teatralna; zaprzyjaźniła się z Marilyn w 1955 roku

LEE STRASBERG – aktor i reżyser, dyrektor artystyczny Actors Studio i mentor Marilyn

LEO LYONS – nowojorski dziennikarz; zaprzyjaźnił się z Marilyn w 1955 roku

EARL WILSON – nowojorski dziennikarz, przyjaciel Marilyn

ROBERT STEIN – dziennikarz; kompan Marilyn w marcu 1955 roku

ED FEINGERSH – fotograf; kompan Marilyn w marcu 1955 roku

EDWARD R. MURROW – wybitny dziennikarz i gospodarz programów telewizyjnych; w marcu 1955 przeprowadził z Marilyn wywiad

ELLEN BURSTYN – członkini Actors Studio, w 1955 roku uczęszczała razem z Marilyn na warsztaty aktorskie

DELOS V. SMITH JR. – członek Actors Studio, w 1955 roku uczęszczał razem z Marilyn na warsztaty aktorskie

MARLON BRANDO – przyjaciel Marilyn i członek Actors Studio, w 1955 roku uczęszczał razem z nią na warsztaty aktorskie

JACK GARFEIN – reżyser, członek Actors Studio, w 1955 roku uczęszczał razem z Marilyn na warsztaty aktorskie

CARROLL BAKER – członkini Actors Studio, w 1955 roku razem z Marilyn uczęszczała na warsztaty aktorskie

MAUREEN STAPLETON – członkini Actors Studio, w 1955 roku uczęszczała razem z Marilyn na warsztaty aktorskie

LOUIS GOSSETT JR. – członek Actors Studio, w 1955 roku uczęszczał razem z Marilyn na warsztaty aktorskie

KIM STANLEY – członkini Actors Studio, w 1955 roku uczęszczała razem z Marilyn na warsztaty aktorskie

JACK LORD – członek Actors Studio, w 1955 roku uczęszczał razem z Marilyn na warsztaty aktorskie

MARGARET HOHENBERG – psychoanalityczka Marilyn w 1955 roku

PAULA STRASBERG – była aktorka teatralna, żona Lee Strasberga, przybrana matka Marilyn i jej powiernica

SUSAN STRASBERG – aktorka, córka Lee Strasberga i przyjaciółka Marilyn

JOHN STRASBERG – aktor, syn Lee i Pauli Strasbergów

SAM SHAW – nowojorski fotograf i przyjaciel Marilyn; poznali się w 1954 roku podczas kręcenia Słomianego wdowca

NORMAN ROSTEN – nowojorski poeta, przyjaciel Arthura Millera; w 1955 roku zaprzyjaźnił się z Marilyn

HEDDA ROSTEN – żona Normana; w 1955 roku zaprzyjaźniła się z Marilyn

MAURICE ZOLOTOW – dziennikarz, który wiosną i latem 1955 roku przeprowadzał z Marilyn wywiady

JIMMY HASPIEL – nastoletni wielbiciel, który zaprzyjaźnił się z Marilyn w 1955 roku

THE MONROE SIX (SZÓSTKA MONROE) – sześciu nastoletnich wielbicieli, którzy zaprzyjaźnili się z Marilyn w 1955 roku

ARTHUR MILLER – amerykański dramatopisarz, od 1955 roku kochanek, a w latach 1956–1961 mąż Marilyn

ELIA KAZAN – reżyser teatralny i filmowy, przyjaciel i były kochanek Marilyn

JOHN GILMORE – członek Actors Studio, w 1955 roku uczęszczał razem z Marilyn na warsztaty aktorskie

JOSHUA LOGAN – amerykański reżyser teatralny i filmowy; nakręcił Przystanek autobusowy (1956), w którym zagrała Marilyn

JAYNE MANSFIELD – aktorka i blond piękność, z której chciano uczynić rywalkę Marilyn

TERENCE RATTIGAN – brytyjski dramatopisarz, autor sztuki The Sleeping Prince, na podstawie której został nakręcony film Książę i aktoreczka (1957); poznał Marilyn w styczniu 1956 roku

LAURENCE OLIVIER – brytyjski aktor, reżyser i partner Marilyn w filmie Książę i aktoreczka

CECIL BEATON – brytyjski fotograf mody i portrecista; w lutym 1956 roku fotografował Marilyn

DON MURRAY – aktor, partner filmowy Marilyn w Przystanku autobusowymOd lewej: aktor Jacques Sernas, muzyk i aktor Sammy Davis Junior, Marilyn Monroe, fotograf Milton H. Greene i jazzman Mel Tormé. Klub Crescendo, Los Angeles, 1954 rok.
FOT. ARCHIVE PHOTOS/GETTY IMAGES

.

Kto w tym żałosnym mieście w ogóle może myśleć o sztuce?

Kathy Acker

.

Lato 1953

Na pozór wszystko wydawało się pociągające – przyjęcia przy Doheny Drive, kieliszek martini (bez oliwek) w dłoni, wilgotne czerwone usta, chmura platynowych włosów, biały, wiązany na szyi top, spodnie capri, czerwone czółenka bez palców i dobrany do nich lakier na paznokciach. Zawsze blada, skóra niczym mleko wśród opalenizny prosto z plaż Malibu.

W wieku dwudziestu siedmiu lat Marilyn Monroe była u szczytu popularności. Jej najbardziej jak dotąd kasowy film – Mężczyźni wolą blondynki (1953) – wyniósł ją na wyżyny i uczynił z niej prawdziwą gwiazdę. W ciągu niecałych pięciu lat wychowanka sierocińca, która jako podlotek wyszła za mąż, przeszła drogę od pracownicy fabryki, modelki reklamującej samochody, dziewczyny z plakatów dla żołnierzy, statystki w studiu, kochanki potentata filmowego, bohaterki rozkładówki „Playboya” aż do aktorki (nominowanej później do nagrody BAFTA). Była: pierwszą Playmate, Królową Karczocha, Miss Sernika, Dziewczyną Zdolną Roztopić Alaskę, Najszybciej Wschodzącą Gwiazdą według „Photoplay”, Najbardziej Dochodową Młodą Osobowością zdaniem magazynu „Redbook”, Najbardziej Obiecującą Debiutantką według „Look” i Najlepszą Przyjaciółką, Jaką Kiedykolwiek Miały Diamenty. Zagrała w dwudziestu jeden filmach, znalazła się na trzystu okładkach czasopism, przed nią było zdobycie trzech Złotych Globów. Była teraz najbardziej kasową aktorką w Hollywood. Całkiem nieźle jak na ubogą półsierotę, która wychowywała się w domach dziecka i rodzinach zastępczych, a w wieku szesnastu lat rzuciła szkołę.

Ale napięty grafik, trwające do świtu próby i nieustanne podróże zaczęły dawać się jej we znaki. Śniadanie z surowych jajek wbitych do ciepłego mleka z dodatkiem mnóstwa sherry; przerwy na sok marchwiowy w Stan’s Drive-In; Giuseppa, jej chihuahua, załatwiająca się na dywan; surowe hamburgery i krakersy jedzone samotnie w porze lunchu; kłótnie z agentem w Schawab’s Pharmacy; awantury z kolejnymi chłopakami w restauracjach La Scala i Romanoff’s; walka z bezsennością, w której ulgę tylko czasem przynosiły seconal i nembutal.

Po ceremoniach rozdania nagród wymykała się z imprezy i znikała przed północą jak Kopciuszek. W garderobie zrzucała szpilki, ściągała rękawiczki i rozpinała suknię, która do niej nie należała. Odklejała sztuczne rzęsy i ścierała makijaż chusteczką zanurzoną w tłustym kremie marki Pond’s. Boso, w dżinsach i koszulce polo szła do swojego samochodu, wrzucała szpilki Ferragamo na tylne siedzenie i jechała na zachód pustym Wilshire Boulevard, rozpędzając się do niemal 130 kilometrów na godzinę. Wreszcie bezpieczna w domu wypijała szklaneczkę sherry, połykała kilka tabletek i zapadała w otępiający sen.

Na planie uchodziła za słodką idiotkę, nieprzytomną lalę, która między ujęciami ucieka na bok z książką. Ilekroć ktoś wykonywał w jej kierunku przyjacielski gest, Marilyn zamykała się w sobie. Była zbyt poważna na błahe pogaduszki i uważała je za stratę czasu. Co się zaś tyczy plotek, aż za dobrze wiedziała, jakich szkód mogą narobić. Siedząc w charakteryzatorni, starała się ignorować szepty o tym, kto ma brzydką cerę, kto z kim sypia i kto właśnie miał aborcję. Wszelkie próby wyciągnięcia z niej smakowitych kąsków natychmiast ucinała. „Nic nie wiem – mówiła z westchnieniem – bo nigdzie nie bywam”.

W Hollywood ploteczki ze studia i imprezowe pogawędki stanowiły filary przyjaźni zawieranych często podczas zamkniętych przyjęć w prywatnych domach. Marilyn tego nienawidziła – niby o czym miałaby mówić? Przecież nikogo nie interesowało, jaką powieść Turgieniewa właśnie czyta. „Nie bywałam, bo nie potrafiłam prowadzić salonowej konwersacji – powiedziała kiedyś. – Byłam kiepska w small talkach i nie umiałam rozmawiać o niczym, stwierdziłam więc: «A do diabła, po prostu zostanę w domu»”^(). Ilekroć miała ochotę na towarzystwo, wolała się wybrać do któregoś z nocnych klubów, takich jak Crescendo czy Mocambo, gdzie mogła zjawić się niezauważona i wymknąć się, kiedy chciała, unikając złośliwych żarcików i salonowych gierek.

Takie nastawienie skazywało na wyjątkową samotność w Hollywood, gdzie wszelkie relacje opierały się na koteriach, powiązaniach i przyjaciołach przyjaciół. Na Manhattanie można było bez problemu powłóczyć się w pojedynkę po barach, zajrzeć do ulubionych miejsc, żeby zobaczyć, na kogo się wpadnie. W Los Angeles ludzie spotykali się w domach Charliego Chaplina w Calabasas czy Jacka Warnera przy Doheny Drive. Wyglądało na to, że wszyscy mają własne grupki – wszyscy oprócz Marilyn, której raz zdarzyło się nawet samotnie spędzić sylwestra: „Każdy jest dziś z kimś umówiony, tylko nie ja. Jeśli nie masz żadnych planów, może zjedlibyśmy razem kolację?”.

„Osobę tak absolutnie niepewną siebie jak Marilyn, skłonną do podejrzliwości wobec ludzi z powodu tego, co w przeszłości wycierpiała, niełatwo jest poznać” – pisała Rita Malloy w „Motion Picture”. Rzeczywiście tak było. W Hollywood zawsze nieco się dziwiono, że ucieka z przyjęć organizowanych przez wytwórnię, żeby pojeździć na kolejce górskiej, albo w przerwie na lunch rozmarzonym głosem czyta Proroka Khalila Gibrana. Kim była ta istota nie z tej planety, która taszczyła ze sobą słowniki, paplała niczym naćpany szczeniak i wyglądała jak francuskie ciastko? Zresztą, kto by tam zrozumiał dziewczynę, która gubi się po drodze do łazienki, potrzebuje sześćdziesięciu ujęć, żeby nauczyć się kwestii, a potem wraca sama do domu, by poczytać Heinego.

Tak jak wielu innych nieśmiałych, obdarzonych bujną wyobraźnią odmieńców Marilyn uciekała w świat książek. W 1949 roku otworzyła swój pierwszy rachunek w księgarni Martindale’s – osobliwy wybór jak na gwiazdkę. Książki dotrzymywały jej towarzystwa podczas długich popołudni w Schwab’s Pharmacy, gdzie ostatnią pięciocentówkę wydawała na koktajl słodowy, który jadła łyżeczką, żeby starczył na dłużej. Przerzucała stronice Waldena czy Damy kameliowej, czekając, aż zwróci na nią uwagę jakiś łowca talentów, a potem wracała taksówką do swojego obskurnego pokoiku, włączała lampkę i szukała pociechy na kartach Spójrz ku domowi, aniele.

Zyskawszy status gwiazdy, karmiła swój umysł najlepiej jak umiała. Brała lekcje jogi u Indry Devi, jako wolna słuchaczka na Uniwersytecie Kalifornijskim (UCLA) uczęszczała na zajęcia z literatury starożytnej i sztuki renesansu. Rozpaczliwie próbując znaleźć swoją niszę, chodziła na warsztaty do Actor’s Lab przy Crescent Heights Boulevard. Nawet wtedy jednak była outsiderką – siadała z tyłu z nosem w książce, głodna, z sięgającymi ramion rozczochranymi, rozjaśnionymi w domu włosami. Pozostali uczestnicy warsztatów rzadko zapraszali ją na kawę do Barney’s Beanery czy na drinka do Musso & Frank Grill przy Hollywood Boulevard. Być może pisarz William Saroyan miał rację, wieszcząc tonem kostuchy: „Jesteś samotnicą, Marilyn, i zawsze będziesz sama”.

Tylko jeden, może dwoje przyjaciół wyczuwało w Marilyn głębię. Należała do nich aktorka Shelley Winters, z którą mieszkała w 1951 roku. Wiosną w mieście bawił Dylan Thomas i Shelley zaproponowała, że przygotuje dla niego kolację. Upiekła schab z czosnkiem, zrobiła purée ziemniaczane z dymką i kwaśną śmietaną, przyrządziła sałatę z sosem z roqueforta. Nie oczekiwała pomocy od współlokatorki: „Gdyby dać jej łopatkę jagnięcą, tylko by się na nią gapiła”. Marilyn miała zająć się deserem – otworzyć słoik musu jabłkowego, przelać zawartość do rondelka, podgrzać i dodać odrobinę cointreau. Wszystko się jej jednak poplątało i zamiast kropli wlała całą zawartość butelki.

Gdy Shelley robiła kolację, Marilyn zerwała białe polne kwiaty rosnące po sąsiedzku na pustej działce, wstawiła je do wysokich szklanek i ustawiła na stoliku karcianym, który wyniosła na maleńki balkon. Zawiesiła japońskie lampiony, zapaliła świece, przygotowała dżin z martini w butelkach po mleku i rozstawiła szklaneczki do soku.

Marilyn i Shelley skosztowały po jednym drinku – całą resztę wypił Dylan Thomas prosto z butelki. Osuszył także butelkę czerwonego wina, butelkę białego i sześć piw, które kupił w sklepie spożywczym. (W jego rodzinnej Walii w spożywczakach nie sprzedawano papierosów ani alkoholu – już choćby z tego powodu mógłby się przeprowadzić do Los Angeles). Oczywiście nie narzekał, kiedy gospodynie podały mus jabłkowy zaprawiony alkoholem, tak jakby to był koktajl.

„Chociaż pan Thomas przekomarzał się ze mną i nie szczędził mi pikantnych walijskich docinków – pisała Shelley – w stosunku do Marilyn był ostrożny i traktował ją z szacunkiem. Widocznie zdawał sobie sprawę, że platynowe włosy i boskie ciało kryją kruchą, wrażliwą istotę (...). Owszem, był napalonym Walijczykiem, ale w żaden sposób nie próbował przystawiać się do Marilyn, nawet słownie (...). Myślę, że wyczuwał, jak bardzo potrzebowała, żeby nie traktowano jej jak słodkiej cizi”^().

Pod koniec kolacji Marilyn była już zadurzona, choć odmówiła, gdy zaproponował, by wskoczyli do jego zielonego horneta i pojechali razem do domu Chaplina w Calabasas. Zanim poeta opuścił oświetlony świecami balkon z widokiem na roziskrzoną hollywoodzką noc, zaśpiewał w tonacji molowej walijską piosenkę, która poruszyła Marilyn do łez: „Come all ye fair and tender maids, who flourish in your prime / Beware, beware, keep your garden fair, let no man steal your time / A woman is a branch, a tree – a man a clinging vine / And from her branches carelessly he takes what he can find, find, he takes what he can find”^().

Rok 1953 był dla Marilyn przełomowy – to właśnie wtedy zaczęła się buntować. Na planie filmu Mężczyźni wolą blondynki musiała błagać o własną garderobę, poza tym dostała znacznie mniejszą gażę niż partnerująca jej Jane Russell. Rygory pracy w wytwórni kiepsko wpływały na jej zdrowie, i to zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Właśnie skończyła zdjęcia do komedii Jak poślubić milionera – trzeciego filmu w ciągu dziewięciu miesięcy, w którym zagrała główną rolę. Wyraźnie było widać, że nękana migrenami, bezsennością, infekcjami wirusowymi i zapaleniem oskrzeli słabnie. Budziła się roztrzęsiona, z nerwami w strzępach, i łykała tabletkę przeciwbólową, zanim w ogóle zwlekła się z łóżka. Nieodmiennie towarzyszyły jej także mdłości: często wymiotowała, nie mogąc utrzymać w żołądku niczego poza mieszanką soku pomarańczowego i żelatyny. Tak jak u reszty Hollywood zdiagnozowano u niej anemię, co oznaczało konieczność przyjmowania zastrzyków z witaminy B i picia obrzydlistw w rodzaju soku pomidorowego z dodatkiem sproszkowanej wątroby („Nawet limonka i sos worcestershire z trudem maskują smak”). „W ogóle nie miałam poczucia satysfakcji, ani trochę – mówiła w wywiadzie dla «Modern Screen». – I byłam przerażona”.

Marilyn, najpopularniejsza aktorka na świecie, była osobliwie ubezwłasnowolniona. Ukochana seksbomba Ameryki stanowiła własność Twentieth Century Fox, a w owym czasie, czyli na początku lat pięćdziesiątych, wytwórnia decydowała o wszystkim: jaką rolę dostaniesz, z którym reżyserem będziesz pracować, jak często możesz iść do toalety, a czasami nawet za kogo wyjdziesz za mąż lub z kim się ożenisz. Szefowie studia nie darzyli swoich aktorów, a zwłaszcza aktorek, zbytnim szacunkiem i próbowali wywoływać między nimi nakręcające rozgłos kłótnie. Reżyserzy często czuli się zbędni i swoją frustrację wyładowywali na wykonawcach. Na porządku dziennym było zastraszanie, Marilyn zaś stanowiła wyjątkowo łatwy cel. „Każą ci uronić jedną łzę – skarżyła się – a jeśli czujesz, że powinnaś dwie, i ronisz dwie, okazuje się, że to błąd. Poprawiają cię, kiedy zamienisz «jaki» na «który». Aktorka nie jest robotem, a oni traktują ją, jakby nim była”.

Marilyn wiedziała, że zasługuje na więcej. Tylko w tym roku zarobiła dla wytwórni górę pieniędzy. Była jej słońcem, kurą znoszącą złote jajka, tymczasem Fox traktował ją jak tępą dojną blond krowę. Stojący na czele studia Darryl Zanuck twierdził, że „pod względem uczuciowym przypomina dziecko” i „brakuje jej umiejętności”, żeby zadbać o własną karierę (nie brakowało jednak, by zapewnić wytwórni połowę dochodu).

Fox dołączył ją do obsady Rzeki bez powrotu (1954), głupawego westernu ze scenariuszem kiepskim nawet jak na standardy Zanucka. Marilyn miała zagrać Kay, łatwą panienkę, saloonową pieśniarkę. Od tego typu ról robiło jej się niedobrze – musiała biegać w butach na wysokich obcasach, potykając się na śliskiej od potu podłodze, i znosić złośliwe przytyki kamerzystów, którzy spoglądali na nią złym okiem. Nienawidziła, gdy zmuszano ją, by grała lalunie. Najbardziej zaś nienawidziła Zanucka, który za plecami nazywał ją Strawhead^(), a potem szybko inkasował kasę za filmy z jej udziałem, żeby utrzymać Foxa na powierzchni. Niestety, kontrakt wiązał Marilyn ręce. Zacisnęła zęby i przyjęła kolejną propozycję poniżej własnych możliwości.

Marzyła o czymś bardziej treściwym, o roli Heddy Gabler albo Gruszeńki z Braci Karamazow. Niedawno skończyła czytać Nanę Emila Zoli i zakochała się w zmysłowej francuskiej kurtyzanie. Podekscytowana zadzwoniła do George’a Cukora, żeby spytać, czy nie zechciałby nakręcić filmowej adaptacji z jej udziałem. Ale Cukor, zwany reżyserem kobiet, odmówił. Stwierdził, że to zbyt ryzykowne, bo czy rzeczywiście znalazłaby się publiczność gotowa wybrać się do kina na ekranizację dekadenckiej francuskiej powieści z XIX wieku?

Marilyn potrzebowała kogoś, kto by w nią wierzył. Jej prawnicy i agenci zasypywali ją komplementami przy sałatce i Dom Pérignon i mieli łzy w oczach, gdy wspominała o bitwach staczanych z wytwórnią. Zaczęła tracić nadzieję. Nikt nie chciał zaryzykować, nikt nie wierzył w jej talent. Fox, Paramount, MGM, nawet samo Los Angeles nie pozwalały jej oddychać. Dusiła się w oparach mizoginii, nie mogła dłużej znieść artystycznej konfekcji i cuchnących pieniędzy.

Potrzeba było drugiego outsidera, artysty o łagodnym głosie, fotografa z szalikiem w czerwoną kratę i akcentem z Brooklynu, żeby rozniecić w Marilyn płomień buntu, dać jej siłę, by mogła się przeciwstawić Darrylowi Zanuckowi i na zawsze odmienić stosunki panujące w Hollywood.

Marilyn od początku zdawała sobie sprawę z potęgi wizerunku, od pierwszych zdjęć, do których pozowała jako modelka pod koniec lat czterdziestych. Od dziecka była wzrokowcem. W sierocińcu godzinami leżała w łóżku na brzuchu, przeglądając czasopisma filmowe z końca lat trzydziestych i czterdziestych: „Movie Mirror”, „Photoplay” i „Screen Gems”. Przez lata studiowała podobizny gwiazd – rozchylone usta, wyskubane brwi i powłóczyste spojrzenie spod półprzymkniętych powiek. Kiedy więc obiektyw zwrócił się w jej stronę, była gotowa.

W przeciwieństwie do innych modelek i aktorek Marilyn blisko współpracowała z fotografami, charakteryzatorami i kostiumologami, a co więcej, zwykle to oni uczyli się od niej. Wiedziała, że jej podbródek kiepsko wygląda z boku, lewy profil ma ładniejszy od prawego i meszek na jej brodzie tworzy poświatę, dzięki której twarz zyskuje miękki rysunek à la Greta Garbo. Ćwiczyła wydymanie ust, żeby nie pokazywać dziąseł w uśmiechu. Jeśli nie podobało jej się jakieś zdjęcie, dziurawiła je szpilką do włosów.

W 1953 roku postanowiła skończyć z wymuskanymi fotosami bez wyrazu, potrzebowała tylko odpowiedniego fotografa. Przeglądając stosy rozmaitych portfolio, natknęła się wreszcie na zdjęcia, które przykuły jej uwagę. Zrobił je młody fotograf mody Milton Greene. Były zmysłowe i spontaniczne – zwłaszcza te Marlene Dietrich. Ze śnieżnobiałą szyją i wygiętymi w łuk plecami aktorka wyglądała na nich jak łabędź. „Jakie piękne – westchnęła Marilyn. – Chcę, żeby mnie sfotografował”. Wykonała kilka telefonów i niebawem Milton siedział na pokładzie samolotu do Los Angeles.

Zblazowany i krytyczny Greene nie był szczególnym wielbicielem gwiazd. W wieku trzydziestu jeden lat miał na koncie fotografie Liz Taylor, Avy Gardner, Cary’ego Granta i obu pań Hepburn. Jego zdjęcia pojawiały się na łamach „Harper’s Bazaar” i „Vogue’a”. Lubił kobiety eleganckie, z klasą i europejskim sznytem – wyzywające królowe ekranu nie robiły na nim wrażenia: „Tak naprawdę Marilyn nie należała do kobiet, za którymi bym się oglądał, choć wielu facetów kręciła. Widziałem kilka filmów z jej udziałem, wyglądała interesująco, ale mnie nie powaliła. W moim stylu są raczej Dietrich, Garbo, Audrey i Katharine Hepburn, a nawet pod pewnymi względami Judy Garland”. Gdy jednak poznał Marilyn, wszystko się zmieniło: „Od samego początku dobrze się ze sobą czuliśmy. Jakbyśmy mieli się umówić na randkę. Wyciągnęła rękę i powiedziała: «Jaki z pana chłopak», a ja na to: «A z pani dziewczyna». Właściwie od razu między nami zaiskrzyło”.

Milton Greene pojawił się w życiu Marilyn w odpowiedniej chwili, niosąc ze sobą powiew rześkiego powietrza ze Wschodniego Wybrzeża. Wszystko, co się z nim wiązało, stanowiło obietnicę ożywczej alternatywy wobec Los Angeles z jego ostentacją i duszną atmosferą: kocie ruchy, marynarki, które zamawiał w Rzymie, a nawet akcent – brooklyńskie staccato. W przeciwieństwie do zwalistego, niechlujnego Darryla Zanucka Milton nie rzucał się w oczy – w czarnym golfie, czarnej lnianej marynarce, czarnych dżinsach i butach wyglądał jak bitnik wśród hollywoodzkich pawi. Urodzony w Nowym Jorku żył niemal po europejsku. Jego studio, które miał na środkowym Manhattanie przy Lexington Avenue 480, wyglądało jak żywcem wyjęte z filmów Felliniego. Pisarze, aktorzy i charakteryzatorzy bawili się tam, robili makijaż i pili sherry. Milton imprezował w towarzystwie muzyków jazzowych, a nie modeli, toteż zdarzało się, że nocą Max Roach albo Gene Krupa „wpadali do studia na jam session”. Nie był ani oślizgłym typkiem (wyjątek wśród fotografów mody), ani rutyniarzem. Nie robił wielkiego halo wokół oświetlenia („Jeśli nie potrafisz oświetlić czegoś za pomocą jednego światła, to po prostu nie potrafisz tego oświetlić”). Zamiast strzelać fotki bez opamiętania i dyrygować modelami, wyłączał telefon, nalewał sherry i bez pośpiechu wybierał płytę dla danej osoby i na daną okazję (w przypadku Marlene Dietrich był to zawsze Strawiński).

Na potrzeby pierwszej sesji Milton starł z Marilyn hollywoodzki make-up i zmył lakier z włosów, odsłaniając jej nową twarz. „Pozbyłem się mnóstwa tapety, była jak skorupa – wspominał. – Zrobiłem dużo delikatniejszy makijaż, żeby cera wyglądała świeżo. Marilyn nie była do tego przyzwyczajona, bo zwykle mocno się malowała. Może w filmach Felliniego aktorzy używali tylko odrobiny podkładu albo pudru, większość jednak przywykła do bardzo wyrazistego makijażu”. Zdjęcia zostały zrobione w Laurel Canyon, ale Marilyn, w bluzce z kołnierzykiem bebe, spódnicy w kwiatki i z fryzurą prawie na pazia, wyglądała jak dziewczyna z college’u Vassar^() – promienna i książkowo zmysłowa w niczym nie przypominała panienki ze świerszczyka. Fotografie Miltona podbiły jej serce i natychmiast wysłała mu dwa tuziny róż.

Do czasu drugiej sesji Marilyn i Milton zdążyli się zakumplować. Ulokowawszy się na tyłach wytwórni, przetrząsnęli garderoby i znaleźli spódnicę z grubego płótna, a do tego chodaki, które Jennifer Jones nosiła w Pieśni o Bernadetcie (1943) („To był absolutny szczyt – wspominała potem ze śmiechem Amy Greene – żeby symbol seksu ubrać w strój świętej”). Francuska wioska z What Price Glory (1952) stanowiła idealne tło do zdjęć, które nazywali potem The French Peasant Sitting (sesją francuskiej chłopki). W grubych czarnych pończochach i ciężkich klasztornych sabotach Marilyn zdawała się świecić wewnętrznym światłem, jasnowłosa hollywoodzka święta, olśniewająca, a zarazem zmęczona i wcale nie tak różna od samej Bernadetty. Niczym Kopciuszek na opak z pomocą Miltona w roli wróżki Marilyn zamieniła biżuterię Van Cleef na zgrzebne płótno.

Miltonowi jakimś cudem udało się to, czego nie zdołał osiągnąć żaden inny fotograf przed nim: wydobył najgłębsze pokłady osobowości Marilyn. Jego zdjęcia były żartobliwe i figlarne – zupełnie inne niż okrutnie wymuskane hollywoodzkie fotosy. „Chciałabym, żeby mnie fotografował zawsze – mówiła Marilyn. – Mam mnóstwo zdjęć, ale dopiero Milton dał mi nadzieję i otworzył przede mną nową perspektywę. Tak naprawdę nie podobał mi się sposób, w jaki mnie fotografowano – dopóki nie zobaczyłam jego zdjęć. Jest nie tylko fotografem, ale też prawdziwym artystą. Nawet ze zdjęć mody, zwykle nudnych, potrafi wydobyć coś pięknego”.

Marilyn była także pod wrażeniem sposobu pracy Greene’a: „Pierwszy raz w życiu nie musiałam pozować. Pozwolił mi po prostu myśleć, choć ani na chwilę nie przestawał robić zdjęć (...). Zupełnie nie byłam tego świadoma”. Milton wydawał kojące pomruki, słuchał swoich modeli i dyskretnie dostosowywał się do ich potrzeb. Promieniował spokojem i opanowaniem – nawet Judy Garland odprężała się w jego towarzystwie. „Niektórzy fotografowie albo przesadzają ze wszystkimi tymi «skarbie», «kochanie» – pisał wiele lat później jeden z rzeczników prasowych Marilyn – albo zachowują rezerwę. Milton potrafił sprawić, że gwiazdy czuły się przy nim swobodnie, a osoba taka jak Marilyn musiała mieć wrażenie, że ktoś się o nią troszczy, że może się rozluźnić”^().

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: