Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jego portret - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 maja 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Jego portret - ebook

Ksiądz Jan Kaczkowski we wspomnieniach znajomych i przyjaciół

Bezkompromisowy, ale czuły. Zakochany w kapłaństwie. Prowadził hospicjum, jednocześnie zmagając się z chorobą. „Onkocelebryta” – tak mówił sam o sobie. I chociaż wiadomo było, że jego stan jest ciężki, śmierć w marcu 2016 roku wydawała się zdecydowanie przedwczesna.

Jednak ludzie, którzy osobiście poznali księdza Jana powtarzają – on cały czas jest z nami. W poruszających rozmowach z Katarzyną Szkarpetowską wspominają jego bliskość, pasję i… słabość do steków.

***

Katarzyna Szkarpetowska – dziennikarka, autorka bestsellerowej książki Dekalog księdza Jana Kaczkowskiego.

Jan był bardzo prawym człowiekiem i księdzem. Utożsamiał się z tym, co mówił. Nie zawsze było z nim łatwo (śmiech). Bardzo lubił bezpośredniość.

/Tadeusz Pawlicki

Jan pokazał mi, że można robić wielkie rzeczy, szałowe wręcz, mimo lęku. Zobaczyłem człowieka, który – chociaż drży – idzie do przodu.

/Grzegorz Kramer SJ

Był na wskroś autentyczny! Johnny był na 100%, dosłownie.

/Kapsyda Kobro-Okołowicz

Czego by zatem Jan chciał od nas, albo raczej, czego by sobie od nas życzył? Myślę, że to oczywiste. Żebyśmy cholernie dobrze przeżyli swoje życie. Żebyśmy byli uczciwi, więcej niż przeciętni, dokładali wszelkich naszych wysiłków, dbając o bliskość.

/ks. Krystian Krepel

Kategoria: Wiara i religia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65706-85-0
Rozmiar pliku: 610 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Drogi Księże Janie!

Gdy rok temu dotarła do mnie wiadomość o Twojej śmierci, poczułam żal. Byłam też zła – na Ciebie. Za to, że poznaliśmy się tak późno (bo co to jest niespełna rok?), że dopiero zaczęłam cieszyć się Twoją obecnością w moim życiu, a Ty odszedłeś. Nie chciałam, nie potrafiłam uwierzyć, że więcej Cię nie zobaczę i nie usłyszę.

Powiedzieć, że pokochałam Cię za całokształt, to za mało. Pokochałam Cię za Twoją autentyczność, za to, że nie byłeś ugrzecznionym księdzem, a najbardziej za zdanie, na które natrafiłam, czytając jedną z Twoich książek. Napisałeś: „Jako ksiądz muszę przyjmować na siebie wściekłość, którą człowiek ma wobec Boga”. Dziękuję za Twoje poczucie humoru, za Twoją otwartość, sumienność, rzeczowość i wszystkie z Tobą rozmowy. Lubiłam Twoje: Pacta sunt servanda (Umów należy dotrzymywać).

Często wracam pamięcią do naszego pierwszego spotkania. Pamiętam, że przy przywitaniu zwróciłam uwagę na Twoje okulary – odpowiednio dobrane do kształtu twarzy, bardzo gustowne (powiedziałeś mi kiedyś, że w okularach czujesz się bezpiecznie. Nie wiem, czy je lubiłeś – jakoś nie przyszło mi nigdy do głowy, żeby Cię o to zapytać – ale wyglądałeś w nich naprawdę dobrze). Ze znajomym księdzem złożyliśmy Ci wizytę w Twoim rodzinnym domu w Sopocie. Przywieźliśmy wtedy relikwie bł. ks. Jerzego Popiełuszki, o wypożyczenie których poprosiłam proboszcza jednej z wyszkowskich parafii. Pamiętam Twoje zaskoczenie będące reakcją na ten dość nietypowy „prezent”. Zaskoczenie, ale też radość i to, co wydarzyło się chwilę później. Gdy już przywitałeś się z nami i z ks. Jerzym, usiedliśmy przy stole, przy którym – jak się później dowiedziałam – lubiłeś spędzać czas. Wtedy powiedziałeś: „Jerzy, zapraszamy do stołu” i postawiłeś na nim relikwie.

Rozmawialiśmy, pijąc herbatę, którą Twoja mama Helena podała w jasnych, porcelanowych filiżankach. I był z nami Jerzy, z którym byłeś, Księże Janie, na ty. Wtedy pierwszy raz piłam kawę w takim towarzystwie.

Ktoś mądry powiedział, że „są ludzie, którzy niosą nadzieję, i są ludzie, którzy ją zabierają”. Ty, Księże Janie, należałeś do tych pierwszych. Ludzie prosili Cię o pomoc. Przychodzili do Ciebie po MOC i Ty im ją dawałeś. Mieli do Ciebie śmiałość, bo ośmielałeś ich swoją otwartością. Szanowałeś to, że ludzie patrzą na świat z różnych perspektyw. Że mają różne uczucia, wykształcenie i doświadczenie, wyznają różne wartości. Nie miało dla Ciebie znaczenia, czy człowiek, z którym rozmawiasz, jest narkomanem, alkoholikiem, bezdomnym czy kimś, kto piastuje jedno z najwyższych stanowisk w państwie – traktowałeś ludzi na równi.

Byłeś specjalistą od zarządzania jakością i od zarządzania talentami. Podziwiałam w Tobie to, że nie widziałeś problemów, ale wyzwania. Zawsze poszukiwałeś kreatywnych rozwiązań – najlepiej kilku, żeby było z czego wybierać. To Ty w dużej mierze nauczyłeś mnie, że swoimi talentami należy się opiekować, dawać im uwagę i czas. To Ty mówiłeś, że z marzeń, które są piękne, nie należy rezygnować, bo skoro są piękne, są też warte wysiłku, aby je spełniać… aby po nie sięgać.

Nieprawdą byłoby, gdybym napisała, że skradłeś serca ludziom. Ty ich nie skradłeś, ludzie swoje serca Ci oddawali. Wiesz dlaczego? Bo z Tobą chciało i chce się przebywać.

Gdy piszę ten list, na moim biurku leży kilka Twoich zdjęć. Kiedy na nie patrzę, łatwiej jest mi pisać. Z uśmiechem spoglądam na fotografię zrobioną podczas naszego pierwszego spotkania w Twoim domu. Na pierwszym planie Ty i ja, tłem są obrazy i drzwi do Twojego pokoju… Tego samego, w którym spotkaliśmy się kilka tygodni przed Twoją śmiercią – pamiętam, jak bardzo byłeś wtedy zmęczony, cierpiący. Leżałeś w łóżku, ja usiadłam na krześle obok. Opowiadałeś mi o dekalogu, o tym, co w życiu ważne. Opowiadałeś słowami i ciszą pomiędzy nimi – pauzy mówiły nie mniej niż słowa.

Od Twojej śmierci minął rok. Spotkałam się z Twoimi przyjaciółmi, współpracownikami, znajomymi… Rozmawiałam z nimi o Tobie. Tęsknią. Słowami namalowali ze mną Twój portret. Opowiedzieli, jak Cię poznali, co Ci zawdzięczają, z czym ich zostawiłeś i w jaki sposób dziś jesteś obecny w ich życiu.

KasiaNie mówmy o nim w czasie przeszłym

Rozmowa z Tadeuszem Pawlickim

KATARZYNA SZKARPETOWSKA: Panie Tadeuszu, ks. Jana poznał Pan podczas pracy nad filmem Śmiertelne życie, którego jest Pan pomysłodawcą i reżyserem, czy poznaliście się wcześniej?

TADEUSZ PAWLICKI: Pracuję w telewizji jako operator. Ksiądz Jan był gościem jednego z odcinków programu Pytanie na śniadanie emitowanego na antenie TVP2 – wtedy go poznałem. Wcześniej o nim nie słyszałem. Program jest lifestyle’owy – promuje młodość, zdrowie, elastyczność, modę – i nagle wśród pustosłowia i idiotycznych problemów na kanapie prawdziwy człowiek, do tego ksiądz. Po emisji programu podszedłem i zapytałem, czy zgodziłby się, żebym zrobił o nim film.

Tak od razu?

Tak od razu (śmiech). Uznałem, że taki film powinien powstać. Powiedział, że zgodzi się, ale pod warunkiem, że scenariusz przypadnie mu do gustu, że wymyślę coś, co jemu się spodoba.

Jak rodził się pomysł na film?

Zacząłem śledzić wypowiedzi Jana w mediach, przyglądać się temu, co robi i co dzieje się wokół niego. Zdałem sobie wtedy sprawę, że on z jednej strony jest blisko śmierci – praca w hospicjum, własna choroba – a z drugiej, że żyje pełnią życia. Mówił o sobie, że z powodu swojej choroby stał się „onkocelebrytą”. Pomyślałem wtedy o moim synu, Antku, który z kolei unikał fleszy, wypowiedzi w mediach itp. Skojarzyły mi się te dwie postaci. Jan miał pokazać Antoniemu swoją pracę w hospicjum. Antoni pokazał księdzu Janowi pracę na planie filmowym i w teatrze.

Podczas premiery filmu w Pucku ksiądz powiedział, że Śmiertelne życie to film o dwóch mężczyznach, z których jeden próbuje nie być celebrytą, a drugi przez przypadek nim się stał.

(Śmiech) Jan jest (nie mogę mówić „był”, nie mogę przyzwyczaić się, że go tu nie ma) trochę starszy od Antka, ale to generalnie to samo pokolenie. W tamtym czasie Antek przygotowywał się do pracy w serialu Czas honoru. W scenariuszu o powstaniu było dużo o śmierci. Zaproponowałem Janowi, że to Antek będzie z nim rozmawiał w filmie. Kiedy Jan poznał szczegóły, zgodził się natychmiast. Po kilku dniach zadzwonił do mnie i powiedział: „Krzysztof Zanussi też chce robić film”. – O kurcze – pomyślałem. – To ja odpadam. Wtedy poprosiłem Jana, aby wysłał panu Krzysztofowi to, co ja napisałem. Okazało się, że reżyser uznał mój pomysł za wart realizacji i… po jakimś czasie się wycofał.

Przed kamerą ks. Jan czuł się dobrze?

Powiedziałbym, że znakomicie! Naprawdę czuł kamerę, czuł mikrofon. Nawet podejrzewałem, że w seminarium miał jakieś zajęcia z aktorstwa – potrafił stwarzać dramaturgię, mówić ciszej, głośniej… Moja mama Barbara Rachwalska, która była aktorką, mawiała, że księża w pewnym sensie są aktorami, bo występują przed wiernymi, a to także publiczność, i że powinni umieć występować. I Janek potrafił. Dramaturgia jego wypowiedzi była na poziomie aktorskim, zdecydowanie!

Jak przebiegały prace nad Śmiertelnym życiem? Z tego, co wiem, trwały prawie dwa lata.

Prace nad filmem rzeczywiście trwały długo, a to dlatego, że umówienie się na zdjęcia, zgranie wolnych terminów Jana i Antka nie zawsze było proste. Zdarzyło się na przykład, że zbliżały się zdjęcia do Czasu honoru. Wybrałem kilka scen, w których grał Antek, takich bardziej dramatycznych, w których bohaterowie stykali się ze śmiercią, a Jan zniknął. Nie odpowiadał ani na maile, ani na telefony. Nie wiedziałem, co się stało. Okazało się, że wyjechał do Armenii. Innym razem przyjechaliśmy do Łodzi na plan zdjęciowy Komisarza Alexa, a Jan w tym czasie zorganizował kazanie u dominikanów.

Zdenerwowało mnie, że podczas zdjęć w hospicjum Jan praktycznie zakazał nam uczestniczenia w jego spotkaniach z chorymi, rejestrowania kamerą tych momentów, gdy udziela im sakramentów czy z nimi rozmawia – zgodził się jedynie na nagrywanie dźwięku. Potem zdałem sobie sprawę, że on bardzo dobrze to wyreżyserował, bo właśnie bycie na zewnątrz, słuchanie z zewnątrz było bardziej wymowne, pozostawiało większą przestrzeń dla wyobraźni. Pamiętam, przyszedł też taki moment, gdy teoretycznie zamknęliśmy już zdjęcia, a mi czegoś brakowało… Powiedziałem o tym Janowi, a on na to, że coś wymyślimy. I zaprosił nas, już poza czasem zdjęciowym, w Bieszczady, do swojego przyjaciela. Był wyluzowany, wypoczęty… I tam zostały poruszone te kwestie, które z mojego punktu widzenia były istotne. Między bohaterami nawiązał się taki kontakt, który był potrzebny do filmu.

Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: