Seria o komisarzu Williamie Wistingu. Kluczowy świadek - Jorn Lier Horst - ebook + audiobook

Seria o komisarzu Williamie Wistingu. Kluczowy świadek ebook

Jorn Lier Horst

3,9
47,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Książkowy debiut uznanego pisarza kryminałów Jørna Liera Horsta, Kluczowy świadek jest realistyczną opowieścią zbudowaną na autentycznej historii.

Preben Pramm leży martwy od tygodnia. Jest nagi, związany, a na jego ciele widać ślady wyszukanych tortur. Dom jest wywrócony do góry nogami, ale nie wygląda na to, żeby zabójcy znaleźli to, czego szukali.

Pramm nie miał krewnych, przyjaciół i najwidoczniej żadnego kontaktu z ludźmi z zewnątrz. Jaka była tajemnica Pramma? Czemu musiał umrzeć w tak brutalny sposób?

„O tym zabójstwie mówi się jak o jednym z najbrutalniejszych i najdziwniejszych w najnowszej norweskiej historii kryminalnej. Pierwszego dnia mojej pracy w policji w Larvik, udało mi się ominąć taśmy ostrzegawcze i wślizgnąć na miejsce przestępstwa. Podążanie śladami nieznanego mordercy było szczególnym przeżyciem. Właśnie to przeżycie, chodzenie od pokoju do pokoju i baczne przyglądanie się śladom bezlitosnej walki na śmierć i życie, było początkiem mojej przygody z pisaniem.”

- Jørn Lier Horst, komisarz policji i pisarz

„…jedna z najbardziej wiarygodnych historii, jakie miałem okazję przeczytać od bardzo, bardzo dawna.”

- Terje Stemland, Aftenposten

„Dobry kryminał, który jest absolutnie wart przeczytania.”

- Yvonne Albrigtsen, TV2

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 304

Oceny
3,9 (426 ocen)
134
164
96
30
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kamkoz77

Nie oderwiesz się od lektury

świetny kryminał
00

Popularność




1

William Wisting odłożył harmonijkę do szuflady i popchnął ku krawędzi biurka wysoki stos papierów w zielonej okładce. Mógł teraz położyć nogi na blacie. Odchylił się w fotelu i spojrzał na Larviksfjorden. Z okna swojego gabinetu na drugim piętrze komendy policji przy Brannvaktsgate sięgał wzrokiem do Stavern, czyli na odległość ośmiu kilometrów, a przy dobrej pogodzie, takiej jak tego dnia, widok roztaczał się aż do Svenner i tamtejszej latarni morskiej. Po fiordzie pływało mnóstwo żaglówek i łodzi motorowych, a na plażach roiło się od wczasowiczów.

Rzucił okiem na zegar wiszący nad drzwiami gabinetu. Za dziesięć druga. Wkrótce będzie mógł zamknąć za sobą drzwi i udać się na urlop. Wlał do filiżanki resztkę kawy z ekspresu i wyciągnął wtyczkę. Harmonijka i stary ekspres przelewowy Moccamaster należały do wyposażenia gabinetu od niemal osiemnastu lat, to znaczy od dnia, w którym rozpoczął pracę w wydziale kryminalnym.

Spod pliku papierów wystawał katalog biura podróży, przypominając Wistingowi, że z okazji dwudziestolecia ślubu chciał zaskoczyć Ingrid wycieczką dla dwóch osób do Rzymu. Od tej magicznej daty dzieliły ich już tylko trzy tygodnie, a komisarz wciąż nie znalazł czasu, by zarezerwować wycieczkę. Podniósł leżącą na biurku podkładkę, szukając kartki z bezpośrednim numerem telefonu do młodej pracownicy biura podróży, lecz przeszkodził mu telefon komórkowy, który wydał z siebie dwa krótkie sygnały. Mógł się założyć, że to kolejny sprośny dowcip od Nilsa Hammera, którego gabinet znajdował się w głębi korytarza. Wisting uśmiechnął się szeroko, gdy zobaczył, że to był esemes od córki: „Jestem w Pradze. Buziaki! Line”. A więc bilet Interrail, na który po długich namowach wyraził zgodę, zawiódł ją aż tak daleko.

Znowu zerknął na zegar nad drzwiami i lekko westchnął, stwierdziwszy z rozczarowaniem, że mechanizm spóźniał się o minutę w stosunku do zegara na wyświetlaczu komórki, a jednocześnie spieszył o minutę w stosunku do zegarka na ręce Wistinga. Uznał, że albo nauczy się nastawiać jeden z nich, albo będzie musiał przywyknąć do takich chwil irytacji, które koniec końców były błahostkami.

Rzym i biuro podróży musiały zaczekać. Wisting wziął akta sprawy do jednej ręki, filiżankę kawy do drugiej i wyszedł z gabinetu. Nie lubił się spóźniać, zwłaszcza na narady, które sam zwoływał.

Nils Hammer był już na miejscu. Gdy komisarz wszedł do pokoju, śledczy wyrwał kartkę papieru z bloku, który leżał przed nim, i zwinął ją w kulkę.

– Dwie godziny i wakacje – skomentował zadowolony z siebie policjant.

– Tak. I za dwie godziny te akta wylądują na czyimś biurku – odparł Wisting i z hukiem upuścił dokumenty na stół.

– Ojoj! Ktoś tu nie ma dzisiaj humoru.

– Żebyś wiedział, jestem wkurzony!

Wisting poprawił ułożenie kilku dokumentów, które po uderzeniu o blat wyśliznęły się z pliku kartek, i mówił dalej:

– Za to ciebie humor nie opuszcza. Upojony szczęściem po wczorajszej konfiskacie haszyszu? Przy okazji: dobra robota.

Hammer przytaknął i jednocześnie machnął ręką, jakby nie było o czym mówić.

– Nie wszyscy są tego zdania.

– Nie?

– Rodzice chłopaka z wczorajszej akcji – wyjaśnił. – Byli oburzeni sposobem, w jaki został potraktowany ich synalek, i zanim wyszli z gabinetu, zwymyślali mnie, kurwa, od najgorszych. Tym, że smarkacz jest na skraju przepaści, w ogóle się nie przejęli. Co za ludzie!

Wisting zareagował na ten wybuch żalu krzywym uśmiechem, który miał oznaczać, że rozumie kolegę z sekcji narkotykowej, ale musiał przyznać sam przed sobą, że więcej zrozumienia ma dla rodziców chłopaka. Filozofia, którą w zwalczaniu przestępczości narkotykowej kierował się Hammer, sprowadzała się do tego, by pierwsze spotkanie młodego człowieka z policją uczynić tak bardzo nieprzyjemnym, jak to tylko możliwe. Oznaczało to między innymi, że wszyscy, którzy zostali zatrzymani przez Hammera, musieli rozebrać się do naga, wystawić tyłek i rozsunąć pośladki, tak by śledczy mógł skontrolować, czy włosy łonowe nie są skierowane do wewnątrz. Jeśli były, mogło to wskazywać, że narkotyki zostały wepchnięte do środka i ukryte w odbycie. Problem w tym, że większość młodych ludzi, których Nils w ten sposób zniechęcał do narkotyków, nie miała jeszcze włosów między nogami.

Badanie naturalnych otworów ciała było jedną z tych metod, z których powodu Hammer budził wiele kontrowersji i gorących dyskusji w środowisku policyjnym i poza nim. Mimo to jego pozycja w sekcji narkotykowej była niepodważalna. Nikt nie mógł się z nim równać, jeśli chodziło o liczbę konfiskat, zatrzymań czy przyznań się do winy. To sprawiało, że patrzono przez palce na jego metody śledcze, choć czasem Hammer znajdował się niebezpiecznie blisko tego, co niedopuszczalne.

Dokładnie o godzinie czternastej zdecydowanym krokiem weszła do pokoju długonoga Torunn Borg. Zanim usiadła na krześle, Hammer rzucił okiem na jej jędrne pośladki. Borg ze swoimi jasnobrązowymi zmierzwionymi włosami i wyblakłymi, niemal niewidocznymi rysami twarzy raczej nie należała do kobiet, za którymi mężczyźni oglądają się na ulicy, ale jej piękno tkwiło w oczach. Był w nich jakiś szczególny błysk, który zauważało się dopiero po pewnym czasie, a który zdradzał, że za mało pociągającą powierzchownością kryje się tajemnicze wnętrze.

W świadomości Wistinga Torunn Borg jawiła się jako całkowite przeciwieństwo Hammera. Wszystko, co robiła, było gruntownie przemyślane. Umiała sprawić, że podręcznikowa teoria sprawdzała się w praktyce. Dzięki temu była ogromnym wsparciem dla ekipy dochodzeniowej. Wistinga często nachodziła myśl, że gdyby rozwiedziona matka dwojga dzieci miała inną sytuację życiową i nie stawiała na pierwszym miejscu domu i dzieci, to właśnie ona, a nie on, stałaby na czele wydziału. Prawdę mówiąc, nie sprawiłoby mu to przykrości. Wisting nie miał ambicji, żeby piąć się po szczeblach kariery. Na stanowisku, które obecnie zajmował, znalazł się dzięki profesjonalizmowi i zaangażowaniu, a nie marzeniu o tym, by zostać szefem. Dla niego ważniejszy od tego, kto kieruje pracą, był sam fakt, że została ona wykonana.

– Dowiedziałeś się czegoś nowego od swoich informatorów? – spytała Borg, siadając obok Hammera.

– Nie. Zdaje się, że ten napad trafi do archiwum z adnotacją „umorzono z powodu nieustalenia sprawcy” – odparł śledczy i rzucił małą papierową kulką w tablicę korkową, która wisiała na dłuższej ścianie, starając się trafić w zdjęcie opancerzonej furgonetki z otwartą tylną klapą.

Wisting skinął głową, ale nie podobała mu się ta myśl. Wyobraził sobie, jak miliony koron przechodzą z rąk do rąk i zostają wymienione na narkotyki, alkohol, papierosy i broń. Jak pieniądze z napadu zostają wessane w spiralę transakcji przynoszących coraz większy zysk i kapitał pod nowe nielegalne inwestycje. Właśnie te żywe wręcz wyobrażenia były jego siłą napędową, jedną z wielu, które sprawiały, że z własnej woli spędzał sobotnie wieczory w towarzystwie dilerów narkotyków i innych przestępców zamiast z żoną i dziećmi.

Z zamyślenia wyrwała Wistinga syrena wozu policyjnego, który wyjeżdżał z garażu. Dwóch studentów Wyższej Szkoły Policji, zatrudnionych latem na zastępstwo musiało otrzymać wezwanie, które wydało im się wystarczająco ekscytujące, by użyć sygnalizacji świetlnej i dźwiękowej. Życzył im, żeby to było coś poważniejszego niż rozgorączkowany turysta, który zatrzasnął kluczyki w samochodzie, lub pierwszy tego dnia przypadek ostrej popijawy w Bøkeskogen[1].

– Jak stoimy? – zagaił.

– Na spocznij – odparował Hammer.

– Świetnie. A jak możemy posunąć się dalej?

– Nie jestem pewna, czy jest jakieś dalej – odpowiedziała Borg. – Wydaje mi się, że zajrzeliśmy pod każdy kamień i sprawdziliśmy nawet najmniejszy trop.

– Mimo wszystko podsumujmy to, co już wiemy – zaproponował Wisting, starając się być trochę większym optymistą, niż był w rzeczywistości.

Podsumowanie wypadło jednak tak, jak się tego obawiał drzemiący w Wistingu realista. Sprawie groziło umorzenie. Po zakończeniu narady został sam w małej sali posiedzeń. Zaczął ściągać z tablicy korkowej zdjęcia i notatki dokumentujące profesjonalnie przeprowadzony napad i późniejszą ucieczkę. Zdjęcie spalonego chryslera, który stał na parkingu przy drodze krajowej nr 40 dwadzieścia kilometrów na północ od Larviku, obrazowało przebiegłość napastników. Dziewięć minut po uruchomieniu alarmu o napadzie policja otrzymała zgłoszenie o pożarze auta i skierowała cały zespół operacyjny na północ, licząc, że uda się okrążyć przestępców. Po kolejnych siedmiu minutach zgłoszono następny pożar samochodu. W okolicy Steinsholt, jeszcze dalej na północ, paliło się audi.

Nagłym ruchem ręki Wisting wrzucił zdjęcia do pudła, jakby w ten sposób chciał dać upust złości. Płonące auta wzdłuż drogi krajowej okazały się manewrem taktycznym. Przestępcy uciekli w przeciwnym kierunku. Dopiero gdy pożary w Lågendalen[2] zostały ugaszone, policja zainteresowała się zgłoszeniem dotyczącym pożaru zagajnika w Brunlanes. To tam, w pobliżu posiadłości Ulleberg, spłonął doszczętnie samochód, którym przestępcy odjechali z miejsca zdarzenia. Zdjęcie przedstawiało wrak chryslera voyagera stojącego obok zwęglonych szczątków niemal tysiącletniego dębu Ulleberg, który również padł ofiarą płomieni. Przymocowana niegdyś do drzewa metalowa tabliczka potwierdzająca, że dąb jest pomnikiem przyrody, leżała razem z dziewiętnastoma pustymi metalowymi walizkami.

Od Ulleberg bandyci musieli uciekać w kierunku wybrzeża. Ostatni raz byli widziani przez rozchichotaną parę zakochanych. Z położonej na uboczu przybrzeżnej skały w pobliżu Skråvika młodzi zaobserwowali, jak z dużą prędkością nadjeżdża białe audi i zatrzymuje się tuż przy plaży. Trzech mężczyzn ubranych w kombinezony przeniosło pięć czarnych worków na śmieci na pokład dużej łodzi wciągniętej na kamienistą plażę. Jedyne, co zakochani mogli powiedzieć o mężczyznach, którzy odpłynęli łodzią, to że jeden z nich być może był cudzoziemcem. Gdy późnym wieczorem policjanci dotarli do Skråvika, auta już tam nie było, ale zabezpieczono ślady opon samochodowych i motocyklowych. Tej samej nocy spalona łódź została znaleziona w Aulielva[3].

Komisarz już miał zerwać z tablicy zdjęcie zabezpieczonej łuski, gdy do pokoju wszedł Eskild Anvik.

– Tutaj jesteś – powiedział. Miał poważny wyraz twarzy i sprawiał wrażenie, jakby szukał odpowiednich słów.

– Tak, ale już niedługo – odparł Wisting. Szybko jednak zrozumiał, że komendant nie szukał go po to, żeby życzyć mu udanego urlopu.

– Masz jakieś plany na weekend?

– Na weekend i na kolejne trzy tygodnie.

Zrobił sztuczną pauzę. Czuł, że coś się stało. Coś poważnego. Coś, co oznaczało, że urlop nie będzie wyglądał tak, jak go sobie zaplanował.

– Ale nie aż takie, żeby nie dało się ich zmienić – dodał z uśmiechem. Czuł łaskotanie w żołądku jak zawsze, gdy kroiła się duża sprawa. Został policjantem, żeby urzeczywistnić swoje chłopięce marzenie, a takie nieprzewidziane wypadki czyniły to marzenie wiecznie żywym.

– Możesz pojechać do Stavern? – spytał komendant. – Właśnie znaleziono tam zwłoki.

[1] Bøkeskogen (pol. las bukowy) – pierwszy w Larviku publiczny teren rekreacyjny, przekazany mieszkańcom w 1884 roku przez właściciela ziemskiego Treschowa; od 1980 roku objęty ochroną krajobrazową. (Wszystkie przypisy w książce pochodzą od tłumaczki).

[2] Lågendalen – dolna część doliny biegnącej wzdłuż rzeki Numedalslågen w okręgach Vestfold i Buskerud.

[3] Aulielva – rzeka w gminie Tønsberg.

2

Jechali na sygnale przez centrum małej miejscowości letniskowej. Wisting znał dobrze okolicę, chociaż czterdzieści lat temu krajobraz wyglądał zupełnie inaczej. Las i góry z jaskiniami i szałasami z jedliny – idealne miejsce dla małych kowbojów i Indian. Wisting zawsze grał szeryfa i właśnie tu, gdzie rzędy domów wyparły wspaniały gęsty las, postanowił, że zostanie policjantem. Czuł, że zaraz się zarumieni, gdy pomyślał, że właściwie od dziecka lubił reprezentować prawo i porządek.

Przed Auserødsvingen 11 przywitał go młody funkcjonariusz policji w idealnie wyprasowanych spodniach od munduru i wypolerowanych butach. Palący się do pracy i ciekawi wszystkiego studenci Wyższej Szkoły Policji stanowili pewną oznakę lata. Wielu jego kolegów patrzyło na nich jak na żółtodziobów i niejednokrotnie traktowało ich szorstko i lekceważąco. Ale nie Wisting. Pamiętał, jak sam był w ich wieku, i dlatego robił, co mógł, by czuli się pewni i potrafili sprostać wyznaczonym zadaniom. Niski chłopak, który stał przed nim w postawie na baczność niczym żołnierz przed swoim dowódcą, nazywał się Jarle Evanger, natomiast jego młody partner był zajęty rozwijaniem taśmy policyjnej wokół żywopłotu okalającego mały, pomalowany na czerwono dom. Nagle Wisting poczuł mimowolnie rozdrażnienie. Świeżo upieczony funkcjonariusz przekrzywił taśmę, tak że słowo POLICJA znajdowało się do góry nogami, a poza tym ani on, ani jego kolega nie nosili czapki. Obecnie traktowano to jak nieistotny szczegół, ale zgodnie z przepisami dotyczącymi umundurowania policjantów nakrycie głowy wciąż było obowiązkowe. Wisting nie uważał się za służbistę, ale nie lubił niechlujstwa.

– Zgłoszenie wpłynęło do centrali o godzinie 14:03 – zameldował Evanger lekko drżącym głosem. Widać było, że jest zdenerwowany tym, co widział i co musi zrelacjonować. Wisting już miał poprosić młodszego kolegę, żeby się rozluźnił i wszystko spokojnie wyjaśnił, ale pomyślał, że w ten sposób podkopie zaufanie chłopaka do samego siebie, i dlatego słuchał go uważnie.

– Na miejsce zdarzenia przybyliśmy o godzinie 14:16 – mówił dalej Evanger, a jego jabłko Adama poruszało się w górę i w dół pod jasnoniebieskim kołnierzykiem koszuli. – Zawiadomił nas sąsiad, Knut Seljesæter. Ich skrzynki pocztowe wiszą na tym samym statywie. Gdy opróżniał swoją, zauważył, że skrzynka sąsiada jest wypełniona po brzegi. Zadzwonił do niego, a potem pukał do drzwi, ale nikt mu nie otworzył. Wtedy obszedł dom i zajrzał do środka przez okno. Zobaczył, że sąsiad leży martwy na kanapie. Zupełnie nagi.

– Powiedziałeś nagi?

Młody policjant przytaknął gorliwie.

– Byliście w środku?

Wisting ruszył w stronę okien salonu. Funkcjonariusz podążył za nim.

– Nie, drzwi są zamknięte. Nie widzieliśmy nic ponad to, co zobaczył sąsiad. Ale mężczyzna na pewno został zamordowany!

– Skąd to wiecie?

– Jest nagi. Leży z tyłkiem do góry i ma związane ręce i nogi. Na pewno sam sobie tego nie zrobił!

Drugi policjant zdążył otoczyć miejsce zdarzenia taśmą i podszedł do nich. Wisting pamiętał z rundy prezentacyjnej, że chłopak nazywa się Boger. Ciekawe, czy jest spokrewniony z moim starym wykładowcą ze szkoły policyjnej?, pomyślał komisarz.

– Na pewno nie żyje od długiego czasu – odezwał się Boger, starając się sprawiać wrażenie pewnego siebie i nieporuszonego tym, co zobaczył. – Jego głowa jest całkiem granatowa. Niemal czarna. Nie było sensu wzywać karetki ani włamywać się do środka, żeby sprawdzić puls. Uznaliśmy, że najlepiej będzie zostawić miejsce zdarzenia nietkniętym.

– Dobrze. Kto tu mieszka? – spytał Wisting.

Pierwszy funkcjonariusz był lekko zażenowany faktem, że pominął tak kluczową informację w swoim wstępnym meldunku.

– Preben Pramm – odparł.

– Mieszka sam?

– Tak. W każdym razie na skrzynce pocztowej widnieje tylko jego nazwisko.

Komisarz podszedł do tarasu przed oknami salonu. Pokonał dwa stopnie schodów i zajrzał do środka przez szparę między zasłonami. Osłonił oczy dłońmi, żeby lepiej widzieć, ale pilnował się, żeby przez przypadek nie dotknąć szyby. Komendant zrobił to samo.

– O cholera! – wyrwało mu się.

– No właśnie – potwierdził Boger.

Opis ofiary zabójstwa przedstawiony przez młodego policjanta był trafny. Z tarasu Wisting dostrzegł mężczyznę przewieszonego przez oparcie czerwonej welurowej kanapy. Mógł mieć około siedemdziesiątki, ale komisarz nie był w stanie stwierdzić tego z całą pewnością. Mężczyzna leżał z głową do dołu, lekko przekrzywioną w bok. Był niemal łysy, tylko kilka siwych kosmyków zwisało mu ze skroni. Zanim nastąpił zgon, krew zebrała się w najniższym punkcie ciała, przez co głowa była teraz czarnogranatowa. Oba nadgarstki miał związane niebieskim nylonowym sznurem, który przywiązano ciasno do nóg kanapy. Nagie ciało było zbroczone krwią, która zastygła, zamieniła się w strupy i sczerniała.

– Evanger? – zaczął Wisting, zwracając się do niskiego funkcjonariusza. – Najlepiej będzie, jeśli włożysz czapkę. Jutro znajdziesz się na pierwszych stronach gazet i jeśli szef nie będzie miał się do czego przyczepić, to da ci wykład na temat umundurowania policjantów.

3

O wpół do piątej Finn Haber, stary wyga, był już na miejscu zdarzenia. Zbliżał się do pięćdziesiątych siódmych urodzin i wieku emerytalnego w policji. Jego praca, którą wykonywał nieprzerwanie od trzydziestu pięciu lat, polegała głównie na szukaniu odcisków palców i innych śladów kryminalistycznych. W ciągu tak długiej służby Haber był świadkiem ogromnego postępu, jaki się dokonał w kryminalistyce. Trzydzieści lat temu na podstawie włosów znalezionych na miejscu przestępstwa można było wysunąć nieśmiałe przypuszczenia, że sprawca był rudy, czy też był blondynem. Dzisiaj włos długości milimetra albo kropla potu mogły doprowadzić do schwytania sprawcy.

Haber szedł z duchem czasu. Zeszłego lata przyczynił się do wyjaśnienia głośnej sprawy gwałtu na Solplassen Camping. W zagajniku za polem kempingowym doszło do próby gwałtu na mieszkance Oslo. Sprawca przekonał kolegów, żeby dali mu alibi, ale fragmenty jego naskórka, które Haber znalazł pod paznokciami dziewczyny, okazały się wystarczającym dowodem. Dzięki analizie porównawczej DNA udało się skazać chłopaka.

Szczupły, siwy technik kryminalistyki włożył biały jednorazowy kombinezon i taki sam czepek, na buty naciągnął niebieskie plastikowe ochraniacze, a na dłonie gumowe rękawiczki. Najpierw sfotografował drzwi wejściowe i sprawdził, czy nie ma na nich odcisków palców. Gdy stwierdził brak śladów włamania, otworzył drzwi wytrychem i wszedł do środka.

Wisting ubrał się tak jak Haber, ale postanowił skorzystać z rady, jakiej w Wyższej Szkole Policji udzielono im na zajęciach z oględzin miejsca zdarzenia: włożył obie ręce głęboko do kieszeni.

Zanim przekroczył próg i udał się za Haberem, rzucił okiem na swoje buty na szorstkich betonowych schodach. Plastikowe ochraniacze przypomniały mu dzień, w którym odwiedził Ingrid w szpitalu i po raz pierwszy zobaczył bliźnięta – dzień przed niemal dwudziestoma laty, gdy na świat przyszły jego dzieci. Wspomnienie przyćmiła szybko myśl, że ten, kto niedawno pozbawił życia Prebena Pramma, stał dokładnie w tym samym miejscu i teraz on, Wisting, kroczy po śladach zabójcy. Poczuł, że jeżą mu się włosy na karku. Pełen podekscytowania uśmiech zakamuflował suchym kaszlem.

Ściany przedsionka były pokryte ciemną tapetą w zielone kwiaty. Przypomniało mu się, że podobna tapeta wisiała w kuchni ich domu na Herman Wildeveys gate, który kupił pod koniec lat siedemdziesiątych. Ingrid zatroszczyła się jednak o to, żeby od tamtej pory ściany zmieniły kolor cztery lub pięć razy.

Na podłodze w wąskim korytarzyku leżały rzeczy, które wyglądały tak, jakby zostały zerwane z wieszaka na ubranie. Kieszenie niebieskiej wiatrówki i brązowych sztruksowych spodni były wywinięte na zewnątrz, tak że widać było podszewkę. Wisting zerknął przez otwarte drzwi na lewo i skonstatował, że w pomieszczeniu znajduje się pralka i zasobnik ciepłej wody użytkowej. Na ścianach wisiały półki garażowe, ale ich zawartość została zrzucona na podłogę – narzędzia, puszki, stare czasopisma i ubrania leżały na jednym wielkim stosie. Drzwi na prawo były uchylone, za nimi dostrzegł schody do piwnicy, skąd napływało zimne, surowe powietrze, wprawiając w ruch kilka kłębków kurzu, który zebrał się w rogu.

Poszli dalej prosto i nagle uderzyła ich mdła woń martwego ciała. Wisting zasłonił nos i usta, żeby filtrować powietrze. Oczywiście na nic się to zdało. Przez chwilę stał nieruchomo, na próżno starając się przyzwyczaić do odoru zwłok. Podłoga w korytarzu była pokryta odłamkami szkła i kawałkami drewna pochodzącymi z dwóch oprawionych w ramy obrazów. Na ścianie wisiały dwa inne, w czarnych ramach. Jeśli Wisting się nie mylił, jeden przedstawiał orła, a drugi kruka.

Na zamkniętych drzwiach widniał napis „toaleta”. Z kolei drzwi do sypialni były otwarte na oścież. Zawartość szafy na ubrania leżała rozrzucona na pojedynczym łóżku i podłodze. Materac wyglądał tak, jakby został pocięty, a szuflada stolika nocnego leżała do góry dnem na poduszce razem z kilkunastoma numerami „Lek”, „Cocktail” i „Aktuell Rapport”[4].

Haber trącił Wistinga w bok i wskazał otwarte drzwi do kuchni po przeciwnej stronie. Drzwiczki lodówki były lekko uchylone. Strużka światła padała na szarą posadzkę, na której leżały rozrzucone przyrządy kuchenne, sztućce i różne produkty spożywcze. Palec wskazujący Habera był skierowany na ślady obuwia odciśnięte w mieszaninie mąki i mielonej kawy.

Przez szparę w drzwiach prowadzących do salonu dolatywały ciche dźwięki tanga z trzeszczącego radia, które nie było odpowiednio nastrojone. Intensywne brzęczenie much i innych owadów niemal zagłuszało muzykę. Haber trzykrotnie wciągnął głęboko powietrze, zanim pchnął drzwi.

Salon był urządzony w tym samym stylu lat siedemdziesiątych, jak ta część domu, którą Wisting zdążył już zobaczyć. Podłoga z winylu była brudna i zakurzona. Muzyka płynęła z dwóch głośników, które zdjęto ze ściany i położono przed starym stolikiem RTV. Jego szuflady były wysunięte, a część zawartości leżała na podłodze razem ze stosem płyt gramofonowych.

Wisting automatycznie skierował spojrzenie na nagie ciało znajdujące się na środku pokoju, ale szybko powiódł wzrokiem dalej, jakby chciał najlepsze zostawić sobie na koniec. Zawsze tak robił bez względu na to, czy chodziło o szczegóły okrutnej zbrodni, czy o zawartość bombonierki. To był stary zwyczaj jeszcze z czasów dzieciństwa, gdy w sobotnie wieczory zawartość torebki z łakociami była selekcjonowana w taki sposób, że to, co miało słodki smak, zjadano na końcu. Rozpakowywanie prezentów w wigilijny wieczór również podlegało podobnemu rytuałowi: od paczek miękkich do twardych. Poczuł łaskotanie w żołądku, które kojarzyło mu się z nieznośnym, wielogodzinnym oczekiwaniem na chwilę, gdy leżące pod choinką prezenty można było nareszcie otworzyć. Wiedział dobrze, że to dziecięce uczucie będzie przybierać na sile wraz z kolejnymi drobnymi szczegółami i wrażeniami z miejsca zbrodni, które zbierze i przyswoi i które – pojedynczo lub połączone ze sobą – powiedzą mu coś na temat sprawcy i staną się kluczowymi elementami układanki.

Pozwolił, by jego wzrok krążył swobodnie po pokoju. W ten sposób chciał stworzyć całościowy obraz, a jednocześnie zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Zatrzymał się przed dubeltówką opartą o stołek na środku salonu. Potem jego spojrzenie padło na setki czarno-białych fotografii rozrzuconych na ławie. Domyślił się, że zdjęcia były przechowywane w dwóch pudełkach po butach, które leżały na podłodze razem ze szklanymi okruchami niebieskiego wazonu.

W pozostałej części pokoju panował taki sam chaos. Drzwiczki w meblościance były pootwierane, a zawartość wyrzucona na podłogę. Drzwi kominka i popielnika były otwarte na oścież, stary popiół leżał rozsypany na ziemi i wdeptany w plecione chodniki. Jedynym miejscem, w którym panował znośny porządek, była półka nad kominkiem, na której stało kilka wypchanych małych ptaków. Na szczycie kominka królowała sowa, śledząca wszystko swoimi szklanymi oczami.

Ogólne wrażenie, jakie wzbudzał salon, było przygnębiające. Chaos i ślady plądrowania nie były w stanie ukryć tego, że ten, kto tu mieszkał, był samotnym człowiekiem, który nie potrafił stworzyć przytulnego wnętrza. Tym bardziej wyróżniał się regał z telewizorem o przekątnej minimum dwadzieścia dziewięć cali i nowoczesnym odtwarzaczem wideo. Sprzęt elektroniczny wyglądał na nowy i drogi i nie pasował do całości.

Komisarz zrobił kilka kroków w głąb pokoju, zbliżając się do martwego ciała, choć nadal unikał go wzrokiem. W poszukiwaniu kolejnych odczuć i detali przyjrzał się ławie. Zauważył kilka gazet, kalendarz książkowy, portfel, przewróconą filiżankę kawy i cztery oprawione zdjęcia przedstawiające różne gatunki ptaków. Cztery jasne pola na ścianie zdradzały miejsce, gdzie zwykły wisieć fotografie.

Wokół ławy stały dwa fotele i trzyosobowa kanapa. Na jednym z foteli leżały brązowe spodnie, biała koszula w niebieskie prążki i para starannie złożonych szarych skarpet. Jednak rzucony na podłogę brązowy skórzany pasek i jasnoniebieskie majtki rozerwane po bokach mówiły, że ich właściciel nie rozebrał się do naga z własnej woli. Kanapa stała zwrócona tyłem do drzwi wychodzących na taras i była ozdobiona kilkoma haftowanymi poduszkami. Na oparciu kanapy leżał, jak można było domniemywać, Preben Pramm.

Z zewnątrz Wisting zdołał dojrzeć, że Pramm miał związane ręce. Teraz zobaczył, że również nogi ofiary były skrępowane. Zwłoki leżały związane, tworząc coś w rodzaju gwiazdy, z pośladkami uniesionymi w górę i stanowiącymi najwyższy punkt nad oparciem kanapy. Wistingowi bezwiednie przyszedł na myśl Hammer i to, w jaki sposób szukał narkotyków w naturalnych otworach ciała.

Plecy i nogi denata były zbroczone krwią. Wisting zauważył wiele otwartych ran i podłużnych siniaków, które sugerowały, że Pramm mógł być chłostany własnym paskiem. Na pośladkach miał kilkadziesiąt okrągłych śladów po przypaleniach. Nietrudno było się domyślić, do czego służyły walające się na kanapie niedopałki papierosów.

Wisting przyglądał się zwłokom z pewnego rodzaju satysfakcją. Po chwili zorientował się, że jego prawy kącik ust podniósł się, tworząc krzywy uśmiech, natomiast w żołądku czuł ssanie, jakby z głodu. Wypełniała go radość, ponieważ mógł obserwować z bliska zagadkę śmierci, wiedząc dobrze, że to do niego należy jej wyjaśnienie.

Widok był makabryczny. Komisarz widział wiele martwych ciał; zwłoki, które były opuchnięte, z przebarwieniami skóry, rozkładające się i częściowo zjedzone przez zwierzęta. Widział zwłoki z jelitami i innymi narządami zwisającymi na zewnątrz. Z siekierami lub nożami wbitymi głęboko w ciało, mózgi rozbryzgnięte na ścianach. Widział nawet zwłoki, które zostały poćwiartowane i zapakowane do reklamówek z Rimi. Jednak w tym ciele tutaj było coś, co uświadomiło mu, że dalsze śledztwo będzie wymagało od niego maksimum profesjonalizmu. Maksimum doświadczenia i umiejętności. Krzywy uśmieszek zamienił się w szeroki uśmiech, gdy dotarło do niego, jak trudne czeka go zadanie.

Z zamyślenia wyrwał go piskliwy kobiecy głos, który przywitał słuchaczy popołudniowego programu Radia Larvik. Spikerka poinformowała, że wkrótce rozpocznie się audycja Dwa kwadranse z country. Finn Haber wyłączył radio, tym samym pozbawiając konkurencji brzęczące owady przy zwłokach Prebena Pramma.

Komisarz okrążył kanapę, żeby przyjrzeć się ciału z bliska. Opuchnięta głowa denata niemal dotykała zakrwawionej podłogi. Skóra łuszczyła się i sprawiała wrażenie rozmiękłej. Na środku czoła widniał kolejny okrągły ślad po przypaleniu. Twarz wykrzywiał grymas zaskoczenia lub strachu. Oczy były zapadnięte i szeroko otwarte, ale obróciły się w oczodołach, przez co gałki oczne, które wpatrywały się w Wistinga, były białe i galaretowate. Krew i śluz ściekające wokół nosa i wzdłuż jego grzbietu zdążyły dawno skrzepnąć. Usta ofiary były zaklejone szerokim kawałkiem szarej taśmy klejącej.

Obok poduszki kanapowej i poplamionego krwią sekatora leżało w kałuży krwi żółte wiadro. Dziesiątki małych czarnych mrówek szły ścieżką od drzwi werandy do nogi kanapy i dalej po nylonowym sznurze, który wżynał się w opuchnięte ręce denata. Mrówki wędrowały po granatowoczarnej twarzy i znikały w uchu.

Wisting odwrócił wzrok i już miał odejść, gdy nagle coś kazało mu jeszcze raz spojrzeć na zwłoki. Nie zauważył tego od razu, lecz odnotował w podświadomości, że z dłońmi ofiary było coś nie tak. Na pierwszy rzut oka zdawało się, że mężczyzna wisiał z zaciśniętymi pięściami, ale gdy komisarz pochylił się, żeby przyjrzeć im się dokładnie, zrozumiał, co się nie zgadzało. Brakowało wszystkich opuszków palców. Wyglądało to tak, jakby paliczki dalsze obu rąk zostały odcięte.

Nie licząc brzęczenia owadów, w domu panowała idealna cisza. Haberowi i Wistingowi udzielił się podniosły nastrój. W końcu komisarz spytał półgłosem:

– Przyczyna zgonu?

– Trudno powiedzieć – odszepnął Haber. – Chyba zostawię to patomorfologom. Wydaje mi się, że mężczyzna został zaatakowany tępym narzędziem i to wielokrotnie, ale nie umiem powiedzieć, czy to było przyczyną zgonu.

– Brak bezpośrednich śladów walki.

– To też trudno stwierdzić. W każdym razie ktoś narobił tu niezłego bałaganu. Pierwsze wrażenie jest takie, że ktoś tu czegoś szukał.

– Portfel i kalendarz chciałbym mieć na biurku tak szybko, jak to tylko możliwe – powiedział Wisting, wskazując ławę.

Cichą rozmowę przerwał głośny i natarczywy dźwięk telefonu komórkowego, dobiegający z kieszeni komisarza. Wisting wyjął telefon, myśląc, że dzwoni Ingrid, żeby dowiedzieć się, jak długo ma czekać z obiadem. Zdziwił się nieco, gdy zobaczył numer zaczynający się od 22[5], i zanim rozpoczął rozmowę, wyszedł z pomieszczenia wypełnionego stęchłym, mdlącym powietrzem.

– Cześć, Williamie! – pozdrowił go ktoś w dźwięcznym bergeńskim dialekcie. – Z tej strony Torbjørn! Słyszałem, że przydałaby ci się pomoc na Solkysten[6].

Gdy Wisting zrozumiał, że będą potrzebowali pomocy z Kripos, pomyślał o swoim dawnym koledze z Wyższej Szkoły Policji. W przeciwieństwie do wielu innych funkcjonariuszy z Centrali Policji Kryminalnej Torbjørn Angell był spokojnym policjantem, który trzymał się nieco na uboczu i pozwalał lokalnej policji prowadzić dochodzenie, a sam drobiazgowo analizował materiał śledczy. Dokładność była tylko jedną z wielu cech Angella, które Wisting wysoko cenił. Problem polegał na tym, że czasami Angell tak bardzo zagłębiał się w szczegóły, że zanim zdążył zaprezentować wyniki swoich analiz, sprawę udawało się wyjaśnić innymi metodami.

– Owszem. Serdecznie zapraszamy! – odpowiedział Wisting.

– Co tam macie?

– Sam jeszcze nie wiem. Starszy mężczyzna, skrępowany i zamordowany we własnym salonie, i jeden lub kilku napastników, którzy mają nad nami wiele dni przewagi.

– Zdaje się, że stoi przed wami prawdziwe wyzwanie.

Wisting spojrzał na zegarek. Minęła siedemnasta.

– O której możesz tu być?

– Poproszono mnie, żebym zjawił się u was jutro o ósmej rano, ale przyjadę dziś wieczorem. Powiedzmy, że będę o dziewiątej.

– Doskonale! Do tego czasu wpuszczę na miejsce zdarzenia twoich techników. Spotkamy się w komendzie.

– Jesteśmy umówieni.

Wisting zakończył rozmowę na schodach. Ruszył żwirową alejką w stronę furtki, gdzie dwaj młodzi funkcjonariusze stali z rękami założonymi na plecy i z wyraźną niechęcią odpowiadali wymijająco na pytania ciekawskich sąsiadów i przechodniów. Zatrzymał się i spojrzał pustym wzrokiem na mniszka pospolitego porastającego cały trawnik Prebena Pramma. Komisarz musiał to wszystko przetrawić i przemyśleć. Wyrobić sobie własne zdanie na temat możliwego przebiegu zdarzeń, stworzyć hipotetyczną historię i w miarę trwania dochodzenia wzbogacić ją o nowe szczegóły lub dokonać w niej zmian.

Jednak tym razem miejsce zbrodni zrobiło na nim zbyt silne wrażenie, by był w stanie wymyślić jakieś logiczne wytłumaczenie tego, co się stało. Nigdy nie widział nic podobnego. Mimo to miał niejasne przeczucie, że czegoś tam brakuje. Zrozumiał czego, gdy jego myśli zaczęły krążyć wokół ojca, który mógł być rówieśnikiem Prebena Pramma. W salonie ojca na ścianach wisiały zdjęcia dzieci i wnuków. Ozdoby znajdujące się na stołach i blatach były prezentami, których nie potrzebował i na które nie było miejsca, ale które bardzo cenił, ponieważ został nimi obdarowany przez kochających go ludzi. Najwyraźniej Pramm wiódł samotne życie. W jego domu Wisting nie dostrzegł niczego, co świadczyłoby o tym, że Pramm był w jakimś związku lub że ktoś był mu szczególnie bliski. To dziwne – w jaki sposób samotny człowiek może doprowadzić do konfliktów, których konsekwencją jest tak brutalne zdarzenie? Dlaczego Pramm stał się ofiarą zbrodni? Jakie skrywał tajemnice?

Pytań było mnóstwo. Koniecznie trzeba było znaleźć kogoś, kto potrafiłby na nie odpowiedzieć. Kogoś, kto mógłby nakreślić obraz ofiary. Wisting postanowił zacząć od mężczyzny, który znalazł Pramma, to znaczy od jego sąsiada, Knuta Seljesætera. Ledwie jednak dotarł do furtki, gdy Nils Hammer przeszedł pod biało-czerwoną taśmą policyjną.

– A więc jesteś na urlopie – powiedział, uśmiechając się szeroko i odsłaniając rząd żółtobiałych zębów i kawałki snusu, które wystawały spod górnej wargi.

– Nie słyszałeś o feriach jesiennych? – zażartował Wisting.

Hammer jeszcze bardziej wyszczerzył zęby i wybuchnął gromkim śmiechem.

– Idź do Habera – ciągnął komisarz. – Przede wszystkim musimy zidentyfikować ofiarę. W pokoju leży portfel. Zobacz, czy nie ma w nim prawa jazdy, żebyśmy mogli porównać zdjęcie z mężczyzną zwisającym z kanapy.

Hammer skinął głową.

– Do wieczora musisz też sporządzić listę członków jego najbliższej rodziny i dopilnować, żeby zostali powiadomieni – wyliczał dalej Wisting. – Wieczorem musimy wydać oświadczenie dla prasy, zanim sobotnie gazety pójdą do druku. Trzeba dotrzeć do ludzi, którzy widzieli go w ciągu ostatnich dziesięciu dni. Nie chciałbym, żeby ciotki i wujowie dowiedzieli się o jego śmierci z pierwszych stron gazet.

Przytakując, Hammer wyjął notes i zapisał w nim kilka słów.

– Potrzebujemy też jego zdjęcia do gazet. Sprawdź w rejestrze paszportów albo spytaj Habera, czy w domu są jakieś fotografie, których moglibyśmy użyć. Wszystko powinno być gotowe przed dwudziestą pierwszą.

– Zrobi się – odparł Hammer. – Coś jeszcze?

Komisarz przypomniał sobie, co zwykła mówić Ingrid, gdy nie mógł ruszyć dalej ze sprawą. Była nauczycielką historii i często podkreślała, jak ważna jest przeszłość.

– Musimy dowiedzieć się jak najwięcej o Prebenie Prammie. Przejrzyj wszystkie bazy danych i sprawdź, czy kiedykolwiek miał jakiś kontakt z policją.

Hammer znowu przytaknął, schował notes do kieszeni i pewnym krokiem ruszył w stronę domu ofiary. W tej samej chwili zadzwonił telefon Wistinga, a na wyświetlaczu ukazał się dobrze znany numer. Zatroskana kobieta po drugiej stronie linii otrzymała krótką wiadomość, że nie ma najmniejszego sensu, żeby czekała na niego z obiadem.

[4] Tytuły czasopism pornograficznych.

[5] Numer kierunkowy do Oslo.

[6] Słoneczne Wybrzeże; norweski odpowiednik hiszpańskiego Costa del Sol. Tu nazwa użyta żartobliwie.

4

Wisting zatrzymał się obok skrzynek pocztowych przymocowanych do statywu tuż przy żywopłocie na granicy między Auserødsvingen 11 i 9. Oprócz skrzynek Pramma i Seljesætera znajdowała się tam również skrzynka pocztowa numer 13 należąca do rodziny Omholtów oraz skrzynka mieszkańców domu przy Auserødsvingen 10, to jest Grety i Georga Lutnesów.

Skrzynka Pramma była tak zapchana, że nie dało się porządnie zamknąć wieka. Wisting wyjął jej zawartość i doliczył się pięciu wydań „Østlandsposten”. Ostatni był z tego dnia, a najstarszy pochodził z poniedziałku, 24 czerwca. Główny materiał dotyczył „Wspaniałych obchodów nocy świętojańskiej”. Poniżej znajdowało się zdjęcie ogromnego ogniska na Omlidstranda Camping w Nevlunghamn. Pierwsza strona małej lokalnej gazety wyglądała typowo i zawierała same oczywistości. Komisarz nie mógł powstrzymać się od śmiechu, gdy zobaczył nagłówek nad zdjęciem zdeformowanego wraku auta: „Poważny wypadek komunikacyjny”. Pokręcił głową z rezygnacją, zastanawiając się, jakie nagłówki ukażą się w „Østlandsposten” następnego dnia. To, że Pramm wyjął ze skrzynki sobotnie wydanie gazety, a poniedziałkowego już nie zdążył, oznaczało, że został zamordowany w weekend. Wisting przywołał w myślach obraz małego czerwonego domu. Wewnątrz paliło się światło. W sypialni była włączona lampka nocna, a w salonie kilka kinkietów ściennych. Mogło to świadczyć o tym, że do zdarzenia doszło, kiedy było ciemno, co zawężało czas zabójstwa do kilku godzin nocnych.

Poza gazetami i różnymi ulotkami reklamowymi w skrzynce znajdowały się trzy listy. Duża biała koperta z logo „if...”[7], list z Centrali Windykacji i z Telenor, wszystkie nadane w ciągu ostatniego tygodnia. Wisting uznał, że chodzi o rachunki, i wcisnął pocztę z powrotem do skrzynki, starając się jednocześnie pamiętać o tym, by korespondencja została przeniesiona do komendy.

Zarówno dom, jak i ogród przy Auserødsvingen 9 były znacznie lepiej utrzymane niż sąsiednia posiadłość. Plac przed garażem był wyłożony płytami i ani jedno źdźbło trawy z krótko przyciętego trawnika nie miało szansy zabłąkać się na kamienną ścieżkę. Bujna rabata różana przed pomalowanym na biało domem była zupełnie pozbawiona chwastów, a trzy liście leżące pod krzewem azalii na środku trawnika musiały spaść w ciągu tego popołudnia, skoro właściciel domu nie zdążył ich usunąć.

Wisting nie znalazł dzwonka, więc trzykrotnie uderzył w drzwi wiszącą na środku mosiężną kołatką. Nad nią widniała elegancka, starannie wypolerowana tabliczka z wygrawerowanym napisem: Erna i Knut Seljesæterowie.

Knut Seljesæter natychmiast otworzył drzwi. Wisting przedstawił się, podając mu rękę na powitanie.

– William Wisting, z policji.

Mężczyzna mocno uścisnął mu dłoń.

– Knut Seljesæter. Proszę wejść!

Komisarz został wprowadzony do kuchni. W domu panował taki sam porządek, jak na zewnątrz. Mimo to Seljesæter przeprosił za to, że na blacie stoi talerz i szklanka po obiedzie. Wyjaśnił, że właśnie mija pięć lat, odkąd owdowiał, i że nie ma takiego drygu do prowadzenia domu, jaki miała jego zmarła żona.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

[7] Nazwa towarzystwa ubezpieczeniowego.

5

Dostępne w wersji pełnej

6

Dostępne w wersji pełnej

7

Dostępne w wersji pełnej

8

Dostępne w wersji pełnej

9

Dostępne w wersji pełnej

10

Dostępne w wersji pełnej

11

Dostępne w wersji pełnej

12

Dostępne w wersji pełnej

13

Dostępne w wersji pełnej

14

Dostępne w wersji pełnej

15

Dostępne w wersji pełnej

16

Dostępne w wersji pełnej

17

Dostępne w wersji pełnej

18

Dostępne w wersji pełnej

19

Dostępne w wersji pełnej

20

Dostępne w wersji pełnej

21

Dostępne w wersji pełnej

22

Dostępne w wersji pełnej

23

Dostępne w wersji pełnej

24

Dostępne w wersji pełnej

25

Dostępne w wersji pełnej

26

Dostępne w wersji pełnej

27

Dostępne w wersji pełnej

28

Dostępne w wersji pełnej

29

Dostępne w wersji pełnej

30

Dostępne w wersji pełnej

31

Dostępne w wersji pełnej

32

Dostępne w wersji pełnej

33

Dostępne w wersji pełnej

34

Dostępne w wersji pełnej

Tytuł oryginału: Nøkkelvitnet

Copyright © 2016 Jørn Lier Horst

Published by agreement with Salomonsson Agency

All rights reserved

Copyright © 2017 for the Polish edition by Smak Słowa

Copyright © for the Polish translation by Milena Skoczko

Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być publikowana ani powielana w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.

Edytor: Anna Świtajska

Redakcja i korekta: Anna Mackiewicz

Projekt graficzny i skład książki: Agnieszka Karmolińska

Projekt okładki: Agnieszka Karmolińska

Zdjęcie wykorzystane na okładce: ©istockphoto.com / amite

ISBN 978-83-64846-99-1

Smak Słowa

ul. Sobieskiego 26/4,

81-781 Sopot

Tel. 507-030-045

Szukaj nas także na

Plik ePub przygotowała firma eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: [email protected]

www.eLib.pl