Michael Collins - Tim Pat Coogan - ebook

Michael Collins ebook

Tim Pat Coogan

4,0

Opis

Michael Collins (1890-1922) to dziś w Irlandii (i nie tylko) postać legendarna. Uczestnik Powstania Wielkanocnego (1916), brytyjski więzień, jeden z dowódców Irlandzkiej Armii Republikańskiej w prowadzonej w latach 1919-1921 partyzanckiej wojnie z Wielką Brytanią, uczestnik delegacji negocjującej z Londynem traktat pokojowy, w wyniku którego powstało Wolne Państwo Irlandzkie, w końcu szef rządu tymczasowego i naczelny wódz armii irlandzkiej. Zginie w przydrożnej zasadzce jako ofiara wojny domowej, która wybuchła pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami dalszej walki z Anglikami. Barwny życiorys tego niezwykłego człowieka (tak w sferze prywatnej, jak i politycznej) Pat Coogan ‒ doskonały warsztatowo historyk i świetny narrator ‒ umieszcza na szerokim tle irlandzkiej historii. Czytelnik poznaje dzięki temu nie tylko poglądy i dokonania tytułowego bohatera, ale zyskuje też ogólną wiedzę dotyczącą uwarunkowań i etapów drogi, która prowadziła Irlandczyków ku niepodległości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 1015

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




TYTUŁ ORYGINAŁU:Michael Collins
REDAKTOR PROWADZĄCA: Elżbieta Brzozowska
REDAKCJA: Magdalena Pluta
KOREKTA: Marzena Zielonka
PROJEKT OKŁADKI I STRON TYTUŁOWYCH: Anter – Poligrafia
SKŁAD I ŁAMANIE: Agata Mościcka / biały-ogród.pl
Wydanie pierwsze
Warszawa, 2020
© Copyright Tim Pat Coogan, 1990 First published as „Michael Collins” by Hutchinson an imprint of Cornerstone. Cornerstone is a part of the Penguin Random House group of companies. © Copyright for the Polish edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, 2020 © Copyright for the Polish translation by Anna Dorota Kamińska
ISBN 978-83-8196-048-9
KSIĘGARNIA INTERNETOWA
www.piw.pl
POLUB PIW NA FACEBOOKU!
www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy
Państwowy Instytut Wydawniczy
ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa
tel. 22 826 02 01
Konwersja: eLitera s.c.

Dla Barbary, jej matki Mabel,mojego ojca Eamana Coogana,który pracował dla Collinsa,i dla mojej matki Beatrice

PODZIĘKOWANIA

Kiedy mówię, że ze wszystkich książek i projektów badawczych, nad którymi pracowałem, właśnie przy pracy nad tą biografią otrzymałem najwięcej nieograniczonej pomocy z materiałami i informacjami, świadczy to o pozycji Michaela Collinsa w oczach jego rodaków, niesłynących z nadmiaru łaskawości dla reputacji swoich bliźnich.

Jednakże na tym jasnym obrazie powszechnej życzliwości położyła się cieniem wielka tragedia. Przed ukazaniem się amerykańskiego wydania wypadek samochodowy odebrał życie osobie, która była najsilniejszym źródłem zachęty oraz wsparcia edytorskiego i psychologicznego od chwili rozpoczęcia zbierania materiałów do odesłania jej ostatniej korekty do druku: Barbarze Hayley, profesor filologii angielskiej w St Patrick’s College, Maynooth. Była cudowną osobą, nauczycielką z powołania, a jej wkład w to dzieło może służyć za ilustrację znaczenia łacińskiego słowa educare, od którego wywodzi się „edukacja” – „oprowadzać”. To Barbara doprowadziła tę książkę do końca.

Rodzina Collinsów była nieodmiennie uprzejma i chętna do współpracy. Pragnę szczególnie podziękować panom Michaelowi Collinsowi, Liamowi Collinsowi, pułkownikowi Patowi Collinsowi, generałowi Seanowi Collinsowi-Powellowi, pani Nancy Hurley i pani Mary-Clare O’Malley za wszystkie przekazane mi informacje i materiały. Przyjaciel rodziny Collinsów i historyk, nieżyjący już pan Liam O’Donnadcha, także udostępnił mi bezcenne notatki i rady. Również zmarły historyk Leon O’Broin okazał się źródłem siły i inspiracji, zanim zawiodło go zdrowie. Wspomnienia z pierwszej ręki Vinniego Byrne’a, siostry Margaret Mary i pani Eileen O’Donovan były nie tylko bardzo cenne, lecz także fascynujące. Pan Eamonn de Barra przekazał mi oprócz wspomnień również niezwykle cenne dokumenty. Lord Longford oddał mi do dyspozycji swoją niezrównaną wiedzę na temat negocjacji w sprawie traktatu i ogólnie spraw Irlandii. Mam także ogromny dług wdzięczności wobec pani Maire Molloy, która pozwoliła mi skopiować listy Michaela Collinsa pisane do jej matki, oraz córek Liama Tobina, pań Ann Thornton i Marie Tobin, za powierzenie mi papierów ich ojca i jego bliskiego towarzysza, Franka Thorntona; pana Feliksa Cronina za udostępnienie mi niepublikowanych listów Collinsa do jego matki (Kitty Kiernan), a także profesor Edith Sagarra za dane dotyczące korespondencji między Churchillem i Collinsem.

Nigdy nie będzie dość podziękowaniom za uprzejmość i pomoc, które otrzymałem od pracowników i kierowników rozmaitych bibliotek i archiwów, gdzie poszukiwałem informacji. Chociaż wymieniam kilka nazwisk szczególnie, mogę z całą szczerością powiedzieć, że spotkałem się z niemal uniwersalną gotowością do pomocy. Dziękuję doktorowi Donalowi MacCartneyowi i panu Seamusowi Helferty’emu z University College Dublin, a także pani Kerry Holland z Archives Department za udostępnienie mi bezcennych zbiorów Mulcahy’ego i O’Malleya oraz innych pism; na Dublin University doktor Bernard Meehan, kustosz Działu Rękopisów, oraz pani Felicity O’Mahony byli niezawodnie pomocni; jak również pracownicy Biblioteki Narodowej Irlandii, szczególnie pan Gerry Lyne. Dziękuję także dyrektorowi Archiwum Narodowego, doktorowi Davidowi Craigowi oraz jego uprzejmym i pełnym wiedzy podwładnym w State Paper Office i Public Records Office; panu Johnowi Toolinowi i panu Patrickowi Longowi z muzeum w Kilmainham; byłemu ministrowi obrony, ministrowi sprawiedliwości, panu Brianowi Lenihanowi za udostępnienie mi materiałów Departamentu Obrony; panu Gregoirowi O’Duillowi za jego pomoc związaną z archiwami Departamentu Finansów; panu Johnowi Teehanowi z Muzeum Narodowego za umożliwienie mi przejrzenia zbiorów po Collinsie w czasie remontu muzeum; panu Davidowi C. Sheehy’emu, archiwiście diecezjalnemu archidiecezji dublińskiej za jego pomoc w pracy z niezwykle cennymi kolekcjami arcybiskupów Byrne’a i Walsha; panu Trevorowi Parkhillowi za pomoc w Archiwum Państwowym (Public Record Office) Irlandii Północnej; pani Hilary Jones, jej kolegom z Archiwum Państwowego (Public Records Office) w Londynie oraz Johnowi i Angeli Heuston, którzy wspólnie uczynili mój pobyt w Kew zarówno przyjemnym, jak i pouczającym; panu Nicholasowi B. Scheetzowi za pomocność w przeszukiwaniu dokumentów Shane’a Leslie’ego w Georgetown University; lady Leslie za wyrażenie zgody na obejrzenie kolekcji; dr Margaret O’Donoghue za pozwolenie mi na skorzystanie z kolekcji Florriego O’Donoghue w Bibliotece Narodowej Irlandii; panu Paddy’emu Cooneyowi za możliwość przejrzenia dokumentów MacEoina w archiwum franciszkanów w Killiney, kanonikowi Johnowi Brennanowi za przekazanie mi niepublikowanych wspomnień Kathleen Napoli McKenny, arcybiskupowi Ryanowi z Perth za pomoc związaną z historią misji pokojowej doktora Clune’a; wydawnictwu Faber & Faber za pozwolenie mi na cytowanie poematu Louisa MacNeice’a Dublin.

Za uprzejmą zgodę na reprodukcję ilustracji zawartych w tej książce chciałbym podziękować także Joemu Cashmanowi; rodzinie Collinsów; Feliksowi Croninowi, Kolekcji Hulton-Deutsch; Kilmainham Jail Historical Museum; George’owi Morrisonowi; Bibliotece Narodowej Irlandii; Muzeum Narodowemu Irlandii; pani Eileen O’Donovan; pani Essie Driscoll; dr. C. O’Reilly’emu; Popperfoto; a także State Paper Office w Dublinie. Szczególnie wdzięczny jestem Kennethowi Griffithowi za jego fachową pomoc w zestawieniu ilustracji.

Za ogólne wskazówki dotyczące materiału źródłowego oraz pomoc z korektą mam dług większy, niż słowa mogą wyrazić wobec dr. Michaela Hopkinsona, pana Johna O’Mahony’ego, a także Brid i Michaela O’Siadhail, którzy wielce mi pomogli w tym zakresie. Pan Uinseann MacEoin, pan Harold O’Sullivan, dr Maurice O’Connell, dr Dermot Keogh oraz ojciec F.X. Martin także zapewnili bezcenne wskazówki i materiały. Pomoc otrzymałem ponadto od profesora J.B. Lyonsa, pani Sinead Derrig (z domu Mason), dr. Martina Gilberta, dr. Eamonna Phoenixa, dr. Johna Dalata, panów Liama MacAndrews, Liama Flynna oraz Liama Mohera. Najgorętsze podziękowania należą się lordowi Longfordowi, autorowi klasycznego studium o negocjacjach w sprawie Traktatu, Peace by Ordeal, za jego rady i zachęty. Pan Rory Brady B.L. był wielce uprzejmy przeczytać książkę pod kątem kwestii prawnych, a pani Carmel Frawley w krytycznej chwili pomogła mi z maszynopisaniem. Chciałbym także wspomnieć z dumą i wdzięcznością o pomocy w zbieraniu materiałów udzielonej przez dwójkę znakomitych dziennikarzy, moją córkę Jackie i syna Toma.

Chciałbym wyrazić szczere podziękowania Frankowi Delaneyowi za pomoc w rozpoczęciu książki oraz szczególnie Richardowi Cohenowi z Hutchinson za jego taktowne i pouczające zachęty na etapie pisania i redakcji – piszę to jako człowiek, który sam był przez 20 lat redaktorem – przed przekazaniem jej Annelise Evans, która okazała się wzorem redaktorki.

Chciałbym wreszcie oficjalnie docenić wielce irlandzkie rozwiązanie jeszcze bardziej irlandzkiego problemu polegającego na tym, że papiery de Valery w archiwum franciszkańskim w Killiney są niedostępne dla badaczy do czasu zakończenia katalogowania, co potrwa jeszcze kilka lat. Do ostatniej chwili wydawało się, że uniemożliwi mi to dostęp do dokumentów Seana MacEoina, także tam przechowywanych, ale w ostatniej chwili, gdy książka szła do druku, dzięki dobroczynnemu wpływowi ojca Benignusa Milleta OFM, pana Liama O’Lonargaina oraz pana Brendana MacGiolli Choille’a i jego żony Eilis otrzymałem dostęp do kolekcji MacEoina. Pan MacGiolla Choille, były kustosz archiwów państwowych, pozwolił mi także skorzystać ze swojej bezcennej osobistej wiedzy na tematy związane z de Valerą. Wcześniej miałem zaszczyt otrzymać pomoc z dwóch ważnych źródeł, jednego tajemniczego, ale mile widzianego – anonimowego daru w postaci fotokopii ciekawych listów de Valery, „od wielbiciela”, które nadeszły po moim występie w telewizyjnym programie dokumentalnym o Collinsie; drugiego większego i jeszcze milej widzianego – nieustannie płynących rad, dokumentów i oryginalnych rękopisów własnych na temat de Valery od dr. T.P. O’Neilla, autora jego oficjalnej biografii. Dr O’Neill mężnie zapewnił cenną pomoc podczas całego okresu powstawania tej książki, chociaż zasadniczo się nie zgadzamy w sprawie roli de Valery w opisanych wydarzeniach. Jego nieustanne wsparcie i przyjaźń, a także jego żony Marie, dowodzi, że chociaż idee się ścierają, ludzie nie muszą. Gdyby tylko podążano za tym przykładem w innych częściach naszego kraju.

WSTĘP DO WYDANIA Z 2015 ROKU

Nie ma nic dziwnego w tym, że wydawnictwo Random House zdecydowało się na drugie wydanie biografii Michaela Collinsa, gdy nadchodzi stulecie powstania 1916 roku, które w tak wielkim stopniu ukształtowało przyszłość zarówno jego samego, jak i Irlandii.

Żyjemy w czasach tumultu gospodarczego, gdy trwają dyskusje na temat pomocy Unii Europejskiej dla państw takich jak Grecja i – niestety – Irlandia. Żargon ekonomiczny atakuje nasze uszy: „nadzwyczajne finansowanie płynności”, Międzynarodowy Fundusz Walutowy, „zmiana warunków spłaty zadłużenia” i tak dalej.

Jednakże wśród tej kakofonii jedno słowo wyróżnia się swoją nieobecnością. Jest to pojęcie, które – gdyby się go trzymano – pozwoliłoby całej tej kakofonii uniknąć, pojęcie, które uosabia wręcz krótka, meteoryczna kariera Michaela Collinsa i wielu mu współczesnych.

Ten termin to idealizm. Chodzi tu o szczególny rodzaj idealizmu – twarde jak stal zdecydowanie, by podjąć czyn i okazać wytrwałość – ale był on niewątpliwy. Za sprawę – naród – walczyło się z poświęceniem i w sposób na tyle ludzki, na jaki sytuacja pozwalała.

Ten stalowy element filozofii Michaela Collinsa zaczął się kształtować jeszcze przed jego narodzeniem w 1890 roku. Bez świadomości klęski głodu, którą przeżył jego ojciec, trudno sobie wyobrazić postawy i opowieści, z jakimi stykał się rozkwitający intelekt bystrego chłopca, dorastającego w zachodnim Cork pod koniec XIX wieku. Rodzinie Collinsa powodziło się stosunkowo nieźle w porównaniu z większością katolików w tamtym miejscu i czasie. Chociaż w wieku sześciu lat stracił ojca, został wychowany w atmosferze pełnej miłości, jaką zapewniała klasyczna irlandzka matka i duża rodzina pełna zdrowych córek.

„Książki, książki” były gwiazdami przewodnimi, za którymi należało podążać według zasad domu i szkolnej klasy. Na gwiazdy padały cienie historii opowiadanych przy ogniu, szczególnie tym płonącym w miejscowej kuźni, w tamtych czasach ważnym miejscu spotkań – a do tego miejscu, gdzie produkowano piki na potrzeby odległych rebelii, efektu pełnej nieszczęść kolonialnej rzeczywistości, która spowodowała klęskę głodu.

Można zabrać człowieka z zachodniego Cork, ale zachodniego Cork się z niego nie wyciągnie. Kiedy niespełna 20-letni Collins przeniósł się do Londynu, mieszkał ze swoją najstarszą siostrą Hannie w światku irlandzkich emigrantów, którzy widzieli w sobie nie migrantów ekonomicznych, ale wygnańców. Collins żarłocznie pochłaniał książki i z zapałem chodził do teatru, ale był także zagorzałym członkiem Gaelickiego Stowarzyszenia Sportowego (Gaelic Athletic Association), gdzie grał w futbol gaelicki oraz zwłaszcza w irlandzką grę hurling. Spędzał także sporo wolnego czasu na lekcjach irlandzkiego i na irlandzkich tańcach. Dla wielu młodych mężczyzn i kobiet w tamtym świecie – a dla Collinsa szczególnie – dom był nie tylko w sercu, lecz także w znacznej części głowy. Irlandczycy tworzyli naród, który miał swoje prawa i zasługiwał na niepodległość od kolonialnych władców z Londynu.

Doświadczenia, jakie zyskał dzięki zatrudnieniu w finansach, bardzo przydały mu się później, w czasie krótkiego, ale wielce skutecznego okresu spędzonego na stanowisku irlandzkiego ministra finansów. Jak się okaże w toku dalszej lektury, Collins wykazał niezwykłą biegłość w tej dziedzinie podczas wojny angielsko-irlandzkiej, uruchamiając pożyczkę narodową, zakazaną przez Brytyjczyków jako nielegalny sposób zbierania środków przez morderczych rebeliantów. Niemniej pożyczka została zrealizowana skutecznie i bez korupcji, każdy subskrybent otrzymywał rachunek, czasami dosłownie z siodełka roweru.

Reputacja Collinsa wynika jednak nie tyle z biegłości w sprawach finansowych, ile z jego zdolności wojskowych. To on stworzył nowoczesną miejską walkę partyzancką, wzorując się na dowódcach burskiej partyzantki z Afryki Południowej, takich jak de Wet.

A przy tym jego edukacja wojskowa, jakkolwiek skąpa, podobnie jak edukacja finansowa, była całkiem konwencjonalna. W Londynie został zaprzysiężony do Irlandzkiego Bractwa Republikańskiego (Irish Republican Brotherhood, IRB) przez rodaka z Corku, Sama Maguire’a, którego pamięć czczona jest dzisiaj w formie głównej irlandzkiej nagrody sportowej – Pucharu Sama Maguire’a przyznawanego co roku zwycięzcom ogólnoirlandzkich finałów w futbolu gaelickim. Szkolenie Collinsa składało się przede wszystkim z ćwiczeń z karabinem i musztry w wynajętych salach, od czasu do czasu jakiegoś obozu, gdzie wprawiano się w strzelaniu i produkcji bomb.

Dowiedziawszy się o planowanym powstaniu, Collins wrócił do Dublina i wziął udział w jednym z bardziej pamiętnych obozów szkoleniowych. Odbył się on na terenie Larkfield w Kimmage, domu rodziny Plunkettów, której członkowie odegrali kluczową rolę w przygotowaniu rebelii. Joseph Plunkett za tę rolę drogo zapłacił: został rozstrzelany przez pluton egzekucyjny dziesięć minut po tym, jak w celi zawarł ślub ze swoją narzeczoną, Grace Gifford.

Po powstaniu Collins – w odróżnieniu od niektórych swoich najbliższych przyjaciół przetrwał to bolesne wydarzenie bez szwanku, unikając zarówno płomieni w gmachu Poczty Głównej, jak i późniejszych plutonów egzekucyjnych – nie wspominał walk tak samo jak większość jego towarzyszy. Oczywiście, wraz z nimi bolał nad porażką, dzielił żal za poległych i dumę z tego, że zachowali irlandzką tradycję wzniecania powstań, nawet beznadziejnych, w każdym pokoleniu. Tym jednak, co wyróżniało Collinsa, był fakt, że w więzieniu – obozie Frongoch w Walii – zabrał się za reorganizację IRB, by przygotować je do nowego rodzaju wojny. Rok 1916 miał stać się nie tylko kamieniem milowym w historii republikanów, lecz także odskocznią do drugiej rundy, w której Irlandczycy mieli zerwać z tradycją, tym razem wygrywając wojnę.

Collins dostrzegał bezsens zdobywania stałego stanowiska, jak to było z Pocztą Główną w Dublinie lub – jak się stało w powstaniu w 1798 roku – heroicznej obrony wzgórza (Vinegar Hill w hrabstwie Wexford), by potem zostać rozniesionym w pył przez nowoczesną artylerię i potężniejsze siły wojskowe.

Zamiast tego zastosował taktykę należącą właściwie do arsenału tajnych służb, a polegającą na eliminacji kluczowych agentów i tajnej policji, aby odebrać brytyjskim siłom oczy i uszy, zmusić ich wojska do błądzenia na ślepo w sposób coraz bardziej krwawy i nieskuteczny w kraju, gdzie śmierć obleczona w codzienny strój wychylała się zza stogów siana i skrzynek pocztowych.

W końcu to ta właśnie taktyka doprowadziła Brytyjczyków do stołu konferencyjnego, przy którym ukształtowała się nowoczesna Irlandia. I to na tej arenie, a także podczas wojny domowej, która nastąpiła potem, Collins zyskał status międzynarodowego męża stanu.

Musiał stanąć w szranki z najsilniejszym zespołem negocjacyjnym, jaki Brytania kiedykolwiek wystawiła. Na jego czele stał Lloyd George, premier, który pokonał Niemcy w niedawnej wojnie światowej. Winston Churchill zajmował dopiero czwartą pozycję w zespole, w którego skład wchodzili jeszcze przywódca brytyjskiej Partii Konserwatywnej Austen Chamberlain oraz Lord Kanclerz Birkenhead.

Collins wiedział, że jadąc z Arthurem Griffithem do Londynu negocjować traktat, podpisuje na siebie wyrok śmierci. Wiedział także, że oprócz wojskowych oponentów w IRB, działa przeciw niemu politycznie jeszcze ktoś, kto także przeżył rok 1916: Eamon de Valera, wówczas prezes Sinn Féin, który – jak zobaczymy – we wcześniejszych miesiącach podejmował starania, aby ograniczyć wpływy Collinsa, a nawet wręcz go upokorzyć. Collins nie wszedł w skład delegacji de Valery do Londynu w lipcu poprzedniego roku, kiedy Lloyd George jasno powiedział, na ile Brytyjczycy są gotowi się zgodzić albo – co ważniejsze w ówczesnej fazie dla opinii publicznej imperium – na ile są gotowi się nie zgodzić w kwestii irlandzkich aspiracji dotyczących Wszechirlandzkiej Republiki, której domagali się ludzie roku 1916.

Collins jednak udał się do Londynu nie po to, jak oznajmił, aby osiągnąć pełną wolność, do której Irlandia miała prawo, ale aby uczynić krok w stronę wolności. Wiedział, tak samo jak de Valera, że ogłoszony w lipcu rozejm to koniec jego tajnej armii. Bojownicy podziemia byli teraz jak „króliki wychodzące z nor”. Mimo to 6 grudnia 1921 roku podpisał traktat. Jak wyjaśnił de Valerze Lloyd George w lipcu poprzedniego roku w Londynie, utworzono w ten sposób Wolne Państwo Irlandzkie na południu i południowym zachodzie, składające się z 26 hrabstw, mające taki sam status konstytucyjny, jak Australia i Kanada. Sześć północno-wschodnich hrabstw protestanckich, tworzących część północnej prowincji Ulsteru, otrzymało własny parlament, opisany przez pierwszego ich premiera, Jamesa Craiga, jako „protestancki parlament protestanckiego ludu”.

Skutek tego sformułowania był taki, że na katolików spadły wszystkie sankcje, na jakie prawo pozwalało, ale nie doczekali się zapewnianej przez nie ochrony. Stworzono niesprawiedliwe, niespokojne, sekciarskie społeczeństwo, które skończyło się dopiero pod koniec wieku, po 30 latach walki partyzanckiej, eufemistycznie określanej jako „Kłopoty”.

Ponieważ Dublin nie miał ani środków, ani woli, by walczyć z podziałem, de Valera zignorował ten aspekt traktatu. Skoro został podpisany bez jego zgody, odrzucił ten dokument z furią i podjął zakrawającą na farsę próbę doprowadzenia do aresztowania Collinsa i Griffitha. To się nie udało, a traktat został ratyfikowany przez dubliński parlament niewielką większością. Podczas debaty w tej sprawie główny sprzeciw ze strony de Valery nie dotyczył podziału, ale faktu, że tak jak Australia czy Kanada Wolne Państwo Irlandzkie miało mieć Generalnego Gubernatora, a wybrani do parlamentu deputowani mieli składać przysięgę wierności królowi brytyjskiemu.

Traktat ledwo przeszedł przez Dáil (parlament). Został uznany przez znacznie większy segment irlandzkiej populacji po pełnej goryczy kampanii wyborczej, która zademonstrowała, że niezależnie od jego niedociągnięć większość Irlandczyków pragnie pokoju i uważa, że lepszy wróbel w garści.

Jednakże opowiedziawszy się po stronie odrzucających traktat, de Valera wsparł swoim ogromnym prestiżem ekstremistów i podróżował po kraju, z jednej strony podburzając do rozlewu krwi, z drugiej zaś wypierając się jakiejkolwiek odpowiedzialności za wojnę domową.

Collins nie dożył kolejnego grudnia. Zginął w sierpniu 1922 roku podczas wojny domowej – jednej z najbardziej niepotrzebnych, jakie kiedykolwiek miały miejsce. Nie zmieniła ani o milimetr postanowień traktatu i zakończyła się w maju kolejnego roku, pozostawiając po sobie dziedzictwo goryczy, które na ponad 50 lat zatruło życie polityczne Irlandii.

Niemniej to po wojnie domowej powstały dwie do dziś najważniejsze irlandzkie partie: Fine Gael i Fine Fáil. Wyłoniła się także działająca irlandzka demokracja. Co by się wydarzyło, gdyby Collins przeżył? To jedno z najważniejszych pytań irlandzkiej historii politycznej.

W rządzie byłby skuteczniejszy i bardziej innowacyjny niż jego koledzy z szeregów konserwatystów. Chociaż nie był socjalistą, śledził nowe idee, od duńskiego rolnictwa po elektrownie wodne, od armii obywatelskiej na wzór modelu szwajcarskiego po opracowanie nowego stylu architektury irlandzkiej, aby odmienić ówczesne okropne miasteczka.

Przede wszystkim zdecydowanie sprzeciwiał się korupcji. Jego hasłem była odpowiedzialność za swoje czyny, a rozmiary kłopotów finansowych aktualnie gnębiących Irlandię można w znacznej mierze przypisać temu, jak daleko nasi decydenci od tej koncepcji odeszli.

Pytanie „Co, gdyby?” wybrzmiewa najgłośniej w związku ze sprawą Irlandii Północnej. Pomimo traktatu Collins wspierał rajdy przez granicę na złożone z sześciu hrabstw nowe państwo, by uzyskać poparcie dla traktatu wśród republikańskiej części Dáilu. Obiecywał – i wierzę, że dotrzymałby słowa – pomóc nacjonalistom z Północy, kiedy już wojna domowa na Południu zakończy się zwycięstwem. Można debatować, czy rzeczywistość lub poparcie, jakim cieszyli się unioniści w ówczesnej Anglii – która podejmowała główne decyzje – udaremniłyby te próby, nawet kosztem rozpętania kolejnej wojny domowej, tym razem między Północą a Południem.

Collins z pewnością nie pozwoliłby na to, aby północne państewko trwało w odrętwiałej i niesprawiedliwej egzystencji, która w końcu przerodziła się w „Kłopoty”, a te doprowadziły wreszcie do dzisiejszego mile widzianego, ale dość chwiejnego pokoju.

Gdy nadchodzi setna rocznica wydarzeń z 1916 roku, ta niepewność oraz – co ważniejsze – ogromne, konkretne osiągnięcia Michaela Collinsa sprawiają, że jest on dzisiaj zarówno odpowiednim, jak i godnym tematem studiów.

Tim Pat Coogan

wrzesień 2015 roku

WSTĘP

Michael Collins – to nazwisko przewijało się w tle za mojego dzieciństwa w kategorii „opowiem ci o tym, jak będziesz starszy”, tak samo jak czasami widywane rewolwery ukryte w szufladzie pod lustrem toaletki. Jednakże mój ojciec, Eamon Coogan, zmarł, zanim osiągnąłem wiek świadomości politycznej takich zjawisk, jak Podział, IRA albo fakt, że podczas gdy niektórzy niemal czynili znak krzyża, inni spluwali, gdy tylko wspominano nazwisko de Valery. Musiałem więc sam się dowiedzieć, co Collins miał z tym wszystkim wspólnego.

David Neligan, przyjaciel ojca i jeden z największych mistrzów opowieści w całej Irlandii, najbardziej rozpalił moją wyobraźnię w 1965 roku, w rozmowie, która miała być krótkim wywiadem na temat „Kłopotów”, ale rozwinęła się w trwającą całe życie fascynację historią najnowszą. Przy tej okazji czytałem wszystko, co tylko mogłem znaleźć na temat Collinsa, uzupełniając informacje z wielu źródeł – od dwóch mężczyzn spotkanych na pogrzebie po jego byłych przyjaciół lub wrogów, jak Eamonn Broy, Gerry Boland czy Vivion de Valera.

Vivion de Valera pojawił się w moim życiu, gdy przypadkiem rozstrzygał w jedynej debacie, w jakiej uczestniczyłem jako student Blackrock College. Następnie zwrócił się do niego – nie uprzedziwszy mnie o tym – mój profesor historii, ojciec Michael O’Carroll Cssp., mówiąc, że ma tu „chłopca, który albo wyjdzie na geniusza, albo złamie mu serce”. Nie zrobiłem ani jednego, ani drugiego, ale w końcu zostałem redaktorem „Irish Press”, gazety założonej przez największego przeciwnika Collinsa, a ojca Viviona, Eamona de Valerę. Trzydzieści trzy lata po tamtym telefonie ojca O’Carrolla dawny nauczyciel znowu stanowczo wkroczył w moje życie: „Twoim następnym zadaniem musi być napisanie biografii Michaela Collinsa” – zawyrokował. Wtedy już usłyszałem z pierwszej ręki, jak dwunastoletni Vivion musiał siedzieć cicho, kiedy Collins, ryzykując życiem, pojawiał się co tydzień w ich domu w Greystones – z pieniędzmi, za które żywiła się rodzina, gdy de Valera odbywał swój osiemnastomiesięczny propagandowy objazd Ameryki.

Wiedziałem, że Mao Zedong studiował taktykę Collinsa i że premier Izraela Icchak Szamir używał pseudonimu „Micail” podczas izraelskiej wojny o niepodległość. Pewnego wieczora w Jerozolimie redaktor „Jerusalem Post” Ari Nath posumował pozycję państwa, które Szamir pomógł założyć, słowami: „Jeżeli oni kiedykolwiek znajdą swojego Michaela Collinsa, obudzimy się pewnego ranka i zobaczymy, że w całym Izraelu nie został ani jeden supermarket”. Bo Michael Collins był twórcą nowoczesnej walki partyzanckiej, pierwszym bojownikiem o wolność lub miejskim terrorystą. Była to rola, która czasami brała górę nad wrażliwością. Kiedy usłyszał, że jego kuzynka Nancy wraca do ich rodzimego Cork, ponieważ jej ojciec jest umierający, wyrazom współczucia towarzyszyły dwie duże paczki broni przeznaczonej dla tamtejszej IRA. Niespokojna z powodu przewożenia broni w swoim bagażu oraz zapłakana z powodu ojca Nancy przeżyła kolejny wstrząs, gdy pod koniec podróży brytyjskie oddziały zatrzymały pociąg, jakkolwiek udzieliło jej się trochę legendarne szczęście Collinsa – z powodu łez i galanterii brytyjskiego oficera jej bagaż jako jedyny ominęło przeszukanie.

Oddziały Collinsa były nieliczne: jedna z jego głównych jednostek – „Szwadron” – liczyła wszystkiego dwunastu ludzi uzbrojonych tylko w rewolwery. Kiedy oglądałem tę broń – parabella, .45, mausery i lugery – przeszył mnie dreszcz na słowa: „Każdy z nich zabił co najmniej sześciu ludzi”. W skali ofiar wojennych nie są to jednak wielkie liczby. Jak Collins uzyskał wpływ na tyle duży, że doprowadził go na Downing Street, by tam negocjować z liderami supermocarstwa, jakim było ówczesne imperium brytyjskie? Część odpowiedzi leży w doborze celów – ludzi wybranych dzięki informacjom dostarczonym przez zaprzyjaźnionych detektywów, jak Neligan. Inne przyczyny to okoliczności tamtych czasów, proirlandzkie sentymenty w Ameryce i w Dominiach, a także szerokie poparcie publiczne w samej Irlandii. Ale kluczowym czynnikiem była energia i zdolności organizacyjne Collinsa, jego odwaga i charyzma, sposób, w jaki wykorzystywał te cechy do wyplątywania się z kłopotów i dokonywania herkulesowych wyczynów, jak udane wprowadzenie nielegalnej pożyczki narodowej, której nie można było ani reklamować, ani oficjalnie subskrybować. A jednak wszyscy dostali pokwitowania.

Dla Brytyjczyków był najbardziej poszukiwanym człowiekiem w całym imperium. Ale zwykli Irlandczycy karmili go, ukrywali i przenosili dla niego wiadomości. Bez ich zaufania i wsparcia nie osiągnąłby niczego. „Ryby w morzu” Mao, „bezpieczne domy” Michaela Collinsa to niezbędne elementy wojny partyzanckiej – to, co wojskowi nazywają „cywilnym wsparciem”. Co widzieli cywile? Ważni zwolennicy Collinsa, O’Donovanowie z Rathgar, widzieli chłopięcego, przyjacielskiego, ale hałaśliwego człowieka. Eileen O’Donovan – w chwili pisania tej książki elegancka, atrakcyjna kobieta po osiemdziesiątce – pamięta, jak bawił się z jej rodzeństwem i dzielił pokój na tyłach z Gearoidem O’Sullivanem, dalekim krewnym matki. Collins musiał spać w pokoju na tyłach, daleko od drogi, bo miał zwyczaj rozpoczynania hałaśliwych, spontanicznych zapasów, stosując tak paskudne sztuczki, jak wyrywanie komuś włosów z nogi lub wylewanie na śpiącego dzbanka zimnej wody. Wciąż z podziwem wspominała dzień metamorfozy zapaśników. Trzy imponujące postaci zajechały pod jej dom państwowym samochodem. Michael Collins, głównodowodzący pierwszej Irlandzkiej Armii Narodowej, przyjechał ze swoimi generałami, O’Sullivanem i Eoinem O’Duffym (drużbą na ślubie mojego ojca), by pokazać jej matce ich nowe mundury. Pamięta także przerażający poranek rok później, kiedy o świcie O’Sullivan przyprowadził do jej domu kolejną grupę, by powiedzieć, że Collins nie żyje.

W mikrokosmosie codzienny „stół” jej matki stanowi idealną ilustrację tragedii, która spadła na Irlandię i tych irlandzkich Gaskończyków. W niedziele pani O’Donovan szykowała obiad dla towarzyszy Collinsa – zazwyczaj byli tam Neil Kerr i Sam Maguire – z Liverpoolu i Londynu, aby omówić przemyt broni, a do tego osoby z Dublina, takie jak Dick McKee, Rory O’Connor, Emmet Dalton i Kevin O’Higgins. Atmosfera na tych obiadach była pogodna, gościnna; Collins hojnie lał whiskey pani O’Donovan, każdemu oprócz siebie. Nikt jednak nigdy nie wiedział, czy nie będzie nalotu albo nagłego telefonu – jak wiadomość odebrana pewnego popołudnia od jednego z tych nieistotnych, ale odgrywających ważną rolę ludzi, którzy pomagali Collinsowi: bagażowego ze stacji kolejowej Kingsbridge. „Rozbiła się paczka jajek, a on nie dowierzał temu, co zaczyna dyżur”. Jej dwunastoletni brat zaprzągł rodzinnego kucyka i wyruszył odebrać przesyłkę karabinów w rozdartym opakowaniu, prosto spod nosów uzbrojonych detektywów, żołnierzy i szpiegów, zauważając: „Cóż, przynajmniej jeden kucyk będzie mógł powiedzieć, że zginął za Irlandię”.

Kucyk przeżył, ale los nie był łaskawy dla żadnego z gości obiadów. Collins zginął w zasadzce w Cork z rąk kilku ludzi spośród tych, dla których Nancy przemycała broń. Uwielbiający go przyjaciel Emmet Dalton błagał, by nie wyruszał tego dnia, ale Collins się uparł. Ironia losu sprawiła, że na skutek tego uporu Dalton zawsze był potem niesprawiedliwie obwiniany o przyczynienie się do jego śmierci. Dick McKee był torturowany i zastrzelony w dublińskim Zamku przez Brytyjczyków. Rory O’Connor został stracony przez Irlandczyków na rozkaz innego spośród częstych gości, Kevina O’Higginsa. A syn Neila Kerra zginął przypadkowo, testując rewolwer przeznaczony dla Collinsa.

Historia takich ludzi byłaby godna osobnej książki. Miałem jednak jeszcze jeden powód, by pójść za propozycją ojca O’Carrolla – i tu dochodzimy do prawdziwego znaczenia Collinsa dla nowoczesnej Irlandii, jak również Anglii. Pomimo krzywd, jakich doznał, od jego czasu nikt nie zdołał polepszyć warunków, jakie wywalczył dla irlandzkiego rządu w Dublinie. Im więcej myślałem o Collinsie, tym bardziej dostrzegałem, że powód jego upadku i rozpadnięcia się przyjaźni ugruntowanych przy stole O’Donovanów jest także jednym z powodów, dla których w obu państwach eksplodują dziś bomby. Nie podobał mu się traktat podpisany z Anglią, ale zarówno on, jak i większość jego najbliższych przyjaciół i doradców uważali go za krok na drodze do pełnej niepodległości i zjednoczonej Irlandii oraz za najlepsze, co mógł w danej chwili osiągnąć. Jego śmierć spowodowała, że chwila okazała się długa, a obecne pokolenie wciąż doświadcza jej skutków. Wybory, jakich Collins dokonał, napięcie i gorycz, które doprowadziły do powstania dzisiejszej Irlandii, wywierają wpływ na obecne zbrodnie i – co chyba ważniejsze – także na jutrzejsze. Jeżeli chcemy zrozumieć współczesne tragedie i może zapobiec podobnym, należy zrozumieć historię Michaela Collinsa i wyciągnąć z niej naukę. Dedykuję tę książkę, w stulecie wielkiego Irlandczyka, zarówno jego rodakom i rodaczkom, na północ i południe od Granicy, jak i mieszkańcom Anglii, w nadziei, że są w stanie ogarnąć umysłem i pojąć sposób na rozwiązanie naszych problemów.

TIM PAT COOGAN

Dublin, czerwiec 1990 r.

PROLOG

Dublin, maj 1916 roku. Kolumna więźniów maszeruje wzdłuż wybrzeża w stronę statku, który ma ich zabrać do więzienia gdzieś w Anglii. Nie była to najprzyjemniejsza perspektywa, ale przynajmniej bezpiecznie wyszli z walk, po których centrum miasta legło w gruzach, i żaden z nich nie stanął przed plutonem egzekucyjnym. Niektórzy ich przyjaciele nie mieli tyle szczęścia. Właściwie to sporo przechodniów, których mijali na ulicy, uważało, że wywinęli się zbyt małym kosztem. Tu czy tam jakiś mężczyzna wykrzyknął drwinę lub obelgę. Może miał brata czy syna na froncie. Zazwyczaj bardziej zajadłe były kobiety. To „separatki”. Ich jedyny dochód stanowiło wynagrodzenie za rozłąkę wypłacane przez rząd brytyjski, gdy ich mężowie gdzie indziej walczyli za prawa małych narodów. Wyrażały z jednej strony oburzenie na zniszczenia spowodowane przez trwające tydzień powstanie, z drugiej zaś obawy, że rząd zareaguje pozbawieniem ich jedynego źródła utrzymania.

„Dranie przeklęte, mój mąż tam za was walczy na wojnie, a wy mu tak nóż w plecy!”. „Zbyt wielkimi jesteście tchórzami, żeby walczyć, i za dużymi leniami, żeby pracować!” Jedna pani owinięta szalem krzyczy coś o swoich dwóch dorodnych synach i biegnie wzdłuż szeregu żołnierzy strzegących więźniów, by zawołać: „Każdy z was powinien dostać karę śmierci, a potem jeszcze kopa w tyłek na dokładkę”.

Ale tu czy tam więźniowie słyszą też słowa zachęty. Z dachu tramwaju nobliwie wyglądający mężczyzna w meloniku krzyczy: „Niech Bóg ma was w opiece, chłopcy – niech żyje Republika”. Inny, w uwalanym mąką fartuchu – najwyraźniej piekarz – przepycha się między żołnierzami, by wcisnąć garść czekolady i papierosów w ręce więźnia, który jest tym tak zaskoczony, że przypomina sobie o okrzyku podziękowania dopiero, gdy ofiarodawca wtopił się już w tłum. Kiedy kolumna mija ruiny Liberty Hall, zniszczonego doszczętnie podczas walk przez pociski z kanonierki Helga, przystojna i dobrze ubrana młoda kobieta, Nancy O’Brien, dogania wreszcie więźnia, którego szukała, swojego kuzyna.

Kilka tygodni wcześniej on i jego przyjaciel Sean MacDiarmada uczestniczyli w powstaniu wielkanocnym – jej kuzyn wymaszerował do walki z Liberty Hall w nowym mundurze Ochotnika. Przez tydzień wchodziła na szczyt Howth Head, by słuchać strzałów i patrzeć na płomienie buchające z budynku Poczty Głównej. Przynajmniej część jej modlitw została wysłuchana. Chociaż MacDiarmada został skazany na śmierć, jej kuzyn Michael bezpiecznie wydostał się z pożogi, nawet jeżeli skończył w niewoli.

Lekko dysząc, gdyż musiała biec, by dotrzymać im kroku, zawołała nad głową żołnierza: „Co zrobisz teraz?”. „Zrobię?” – spytał ironicznie wysoki młodzieniec o szerokich ramionach, z akcentem z zachodniego Cork. – Zrobię? Będę się szykował do następnej rundy, co innego? Mam już zapisanych parę nazwisk” – powiedział, machając dziennikiem – „najlepsi ludzie”. Nancy była zdumiona. „Ale... co?... Jak będziesz ich szkolić?” – zawołała w końcu, gdy kolumna zbliżała się do statku dla bydła, czekającego na więźniów. „A czyż rząd Jego Wysokości nie wyszkoli ich dla mnie?”

Rozdział pierwszy

MAŁY

„Pewnego dnia zostanie wielkim człowiekiem.Zrobi świetną robotę dla Irlandii”.

Michael Collins Senior, na łożu śmierci

Szanowny Panie,

Lord Edward Fitzgerald będzie tego wieczora na Wading Street. Proszę umieścić straż na Wading Street dwa domy od Usher’s Island i kolejną w stronę mostu Queen’s Bridge, trzecią na Island Street, na tyłach stajni w pobliżu Wading Street, w stronę Thomas Street i Dirty Lane, w jednym z tych trzech miejsc lord Edward się znajdzie – nosi perukę i będzie miał ze sobą jednego albo dwóch ludzi – mogą być uzbrojeni.

Zamek Dubliński, 18 maja 1798 r.[1]

Ktokolwiek zobaczyłby małego Michaela Collinsa na stryszku w słoneczny letni dzień, w rodzinnym gospodarstwie Woodfield, w zachodnim Cork, sto lat po tym, jak napisano zacytowany list, nie uwierzyłby, że w ogóle dożyje niewoli – albo że kiedyś rozniesie system informatorów i zbierania informacji, dzięki któremu major Sirr mógł się znaleźć w odpowiednim miejscu we właściwym czasie, by pojmać lorda Edwarda Fitzgeralda. Bo chłopiec pełzający po stryszku, który jego siostra wypełniła kwiatami, wyraźnie znalazł się w złym miejscu w niewłaściwym czasie. Tworząc kwietny dywan, siostry zapomniały założyć zamek na drzwiczki w podłodze i dziecko nagle zniknęło wśród zdradzieckiego kwiecia[2]. Obie dziewczynki, przerażone na myśl o tym, co mogą zobaczyć poniżej, pobiegły do otworu, by odkryć, że ich najmłodszy braciszek jest cały i zdrowy, gdyż spadł na stertę siana. Przy tej okazji Michael Collins wyrwał się z paszczy béal na mbláth, ust kwiatów. Ironia losu sprawiła jednak, że gdy śmierć przyszła po niego niemal trzydzieści lat później, znalazła go w niewielkiej dolinie w Cork, zwanej właśnie Béal na mBláth. Ale przedtem miał się stać legendą za życia i dokonać wielu niezwykłych ucieczek, przy których bezpieczne przetrwanie powstania 1916 roku było zabawą.

Wiele wysiłków w życiu Collinsa skierowanych było na zniszczenie nie tylko systemu zbierania informacji przez Zamek w Dublinie, lecz także unii prawnej między Wielką Brytanią i Irlandią, którą ten system podtrzymywał. Unia ta była rezultatem powstania 1798 roku, zakończonego pojmaniem lorda Edwarda Fitzgeralda i Theobalda Wolfe’a Tone’a, odważnego republikańskiego teoretyka, któremu udało się wyciągnąć od francuskiego Dyrektoriatu flotę w niespełnionej nadziei na wyparcie Brytyjczyków z Irlandii. Unia oznaczała, że irlandzki parlament w Dublinie był podległy parlamentowi brytyjskiemu w Westminster. Dublin, stolica Irlandii, stracił na tym wymuszonym mariażu legislacyjnym, a za upadkiem Dublina szedł równoległy upadek irlandzkiej gospodarki. To prowadziło do licznej emigracji, głodu, sporadycznych powstań i utworzenia się klasy nieobecnych protestanckich właścicieli ziemskich. Irlandzkie posiadłości często były nieskutecznie zarządzane lub podnajmowane, zazwyczaj katolikom, którzy wydzielali ich mniej urodzajne fragmenty uboższym współwyznawcom. Jeżeli ci nie nadążali z czynszem, mogli zostać wyrzuceni z dnia na dzień, a jeżeli pracowali nad poprawą stanu gospodarstwa, ich czynsz wzrastał. W hrabstwie Cork, w którym dorastał Michael Collins, też nie brakowało problemów z ziemią, które tak dokuczały Irlandii pod koniec XIX wieku. Niektóre z najbardziej zajadłych ataków na właścicieli ziemskich w ramach tzw. planu kampanii były skierowane właśnie przeciwko właścicielom z Cork, takim jak słynny ich przywódca Smith-Barry czy Bence-Jones, mający posiadłość w Clonakilty, niedaleko domu rodziny Collinsów. Plan kampanii łączył odmowę płacenia czynszu z bojkotem – odmową prowadzenia jakichkolwiek interesów z bojkotowanym. Z właścicielem, przeciw któremu rozpoczęto taką akcję, nie można było handlować, pracować dla niego ani nawet do niego się odzywać. Zarówno system własności ziemskiej, jak i bojkoty, które sprowokował, miały odcisnąć swoje piętno na rodzinie Collinsów[3].

Dwóch spośród wujów Michaela pobiło się raz z dwoma członkami klasy posiadaczy, którzy hulali konno po polach Woodfield. Collinsowie przepędzili intruzów za pomocą ich własnych szpicrut i za to spędzili rok w więzieniu w Cork. Ojciec Michaela co miesiąc odbywał całodzienną podróż konno, by ich odwiedzić. Wśród posiadaczy ziemskich była oczywiście odpowiedzialna mniejszość, która dbała o swoje posiadłości i o najemców. Ale to także mogło stać się przyczyną problemów. Któryś z miejscowych posiadaczy, protestancki duchowny, dobrze potraktował jedną z sióstr Michaela, opatrując oparzenia, jakie odniosła w Woodfield z powodu nieuwagi służącej. Gdy jednak Michael senior chciał się odwdzięczyć duchownemu, pożyczając wialnię, został pobity przez innego członka rodu Collinsów, swego kuzyna[4]. Duchowny mógł być miły, ale był jednym z „nich”, posiadaczem, którego wtedy bojkotowano. Dzielnie udostępnił wialnię duchownemu następnego dnia po pobiciu, ale dalszych ambarasów uniknął, budując nową stodołę i mocując kontrowersyjną maszynę cementem do podłogi, by nikt już nie mógł jej pożyczać! Michael senior potrafił być równie trudny do ruszenia – kiedy miejscowy kupiec ścigał go z rachunkiem, który on, jak twierdził, zapłacił, Collins pozwolił wytoczyć sobie proces tylko po to, by móc publicznie zatryumfować, demonstrując w sądzie pokwitowanie[5]. Plan kampanii padł z powodu opozycji grupy posiadaczy-unionistów pod zdecydowanym kierownictwem Arthura Smitha-Barry’ego. Przywódcy, wśród nich William Smith O’Brien i John Dillon, którzy byli jednocześnie liderami Irlandzkiej Partii Parlamentarnej, zostali pozwani do sądu, ale się nie pojawili i zniknęli na kilka tygodni, wzbudzając wiele publicznych plotek i ekscytacji. Zauważono później[6], że po raz pierwszy ujrzano ich znowu publicznie w Paryżu, w dniu narodzenia Michaela Collinsa – 16 października 1890 roku.

Dowody przeciw zbiegłym irlandzkim przywódcom zostały skutecznie zgromadzone przez główną siłę po stronie posiadaczy ziemskich i instytucje podlegające Brytanii – Królewską Policję Irlandzką (Royal Irish Constabulary, RIC), instytucję stworzoną na gruncie długiej tradycji szpiegostwa i informatorów, z ośrodkiem na Zamku w Dublinie. Rejestr Informatorów RIC[7] opisuje charakter tych źródeł, których tożsamość była pilnie strzeżona, więc zapisywano jedynie „przydomek informatora”. Mniej więcej wtedy, gdy urodził się Collins, w latach 1889–1890, rejestr, pokrywający cały kraj, zawierał wiele odniesień do ludzi i ruchów, które miały z czasem wpłynąć na jego życie – jak Gaelickie Stowarzyszenie Sportowe (Gaelic Athletic Association), Liga Gaelicka (Gaelic League), Irlandzkie Bractwo Republikańskie (Irish Republican Brotherhood), ruch laburzystów, a także do konkretnych akcji, takich jak sprawa Smitha-Barry’ego.

Nawet w odległym hrabstwie Armagh działał „Easer”, opisany jako „stary członek IRB, przyjaciel O’Donovana Rossy, daje informacje o IRB”. „Steam” z Cork pozostawał „w dobrych stosunkach z chłopcami” i członkiem IRB. „Jennings”, znany synonim zdrady, był „jednym z naszych najstarszych i najbardziej wiarygodnych ludzi” w Cork City. „Charon” był „wielce użyteczny pod kątem związków zawodowych i laburzystowskich”. „H” był wiarygodny, jeżeli chodziło o „stan dystryktu, plany zamachów i współczesne skandale z machinami piekielnymi”. Sporo zapisanych wypłat stanowiły niewielkie kwoty, funt czy dwa w ciągu roku, można więc tylko spekulować, jakie miejsce w społeczeństwie zajmował i jakie usługi świadczył „Nero”, opisany jako „wart każdych pieniędzy”, któremu wypłacono 205 funtów. Standard moralności, stworzony przez system informatorów, można ocenić na podstawie faktu, że w wielu wpisach podkreślono, iż szpiedzy byli „zaprzysięgłymi członkami IRB”.

Największy „zaprzysięgły członek IRB” ze wszystkich, Michael Collins, przyszedł na świat w klanie O’Coileain – wśród dawnych panów Ui Chonaill, dzisiaj znanego jako Górne i Dolne Connelloe w hrabstwie Limerick. Korzenie O’Coileainów sięgają zarówno tradycji bardów, jak i wojowników irlandzkich. Sean O’Coileain był w XVIII stuleciu znanym poetą, a biegłość tego rodu w sztuce wojennej wspomina starodawny poemat topograficzny autorstwa Giolli na Naomh O hUidhrin:

Ui Chonaill z batalionu Munster

Liczne jest zebranie

Wielkim rodem, z którym nie przystoi

stawać w szranki,

jest chmara O’Coileainów w szyku bojowym[1*].

Collinsowie byli ludźmi o pewnej pozycji w dystrykcie, a dzieciństwo Michaela upływało wyjątkowo szczęśliwie, ale zarodniki wspomnień, na które składały się wysiedlenie, świadomość bycia członkiem klasy wysiedlonej, system własności ziemskiej, klęska głodu, tkwiły w jego ludowej świadomości niczym wirus zarazy ziemniaczanej. Na przykład jedna z miejscowych ballad, których uczyły się dzieci Collinsów, opowiadała o sprawie Bence’a Jonesa[8]. Nie była najlepsza, ale oddziaływanie miała potężne:

Chodźcie, wszyscy szlachetni z Ligi Ziemskiej

Mam nadzieję, że podejdziecie blisko

I uronicie łzę współczucia przy marach Billy’ego Jonesa

Zmarł w Brighton wczoraj w nocy

Przez ziemskie ligowanie[2*], bojkot i wszystkie takie niedole

sprawiane przez posiadaczy[3*].

Collinsowie nie cierpieli szczególnie z powodu takich „niedoli”. Życie było ciężkie, ale jeżeli przyjąć standardy ówczesnych katolickich rolników, rodzinie nie wiodło się źle – gospodarowała na powierzchni 90 akrów, mając ośmioro dzieci do pomocy. Byli to Margaret, John, Johanna (zawsze nazywana Hannie), Mary, Helena, Patrick i Kate. Michael, jako najmłodszy, był przez wszystkich uwielbiany i rozpieszczany.

Jednym z najważniejszych czynników we wczesnym życiu Collinsa był wiek jego rodziców. Ojciec, Michael senior, miał w chwili jego narodzin siedemdziesiąt pięć lat. Zmarł w wieku lat osiemdziesięciu jeden, pozostawiając sześcioletniego chłopca z szacunkiem dla starych ludzi, który mu pozostał na zawsze. Ale śmierć ojca pozbawiła również wrażliwego Michaela ojcowskiego nadzoru i uczyniła podatnym na inne wpływy, zwłaszcza nauczyciela o nacjonalistycznych poglądach, Denisa Lyonsa, oraz równie nacjonalistycznie nastawionego kowala, Jamesa Santry’ego. O obu z nich – jak zobaczymy – można powiedzieć, że poprowadzili go drogą do powstania.

Michael John Collins miał już sześćdziesiątkę na karku, kiedy ożenił się z Marianne O’Brien, miejscową dziewczyną w wieku lat dwudziestu trzech. Jako siódmy syn siódmego syna zyskał reputację uzdrowiciela zwierząt, a do tego znał francuski, łacinę i grekę. Najwyraźniej był również utalentowanym matematykiem, człowiekiem oczytanym i obdarzonym fenomenalną pamięcią. Według rodzinnej tradycji wykształcił go kuzyn ze strony matki, człowiek w typie wędrownego, „ogrodowego nauczyciela”, który rzucał wyzwanie prawom sprzed emancypacji katolickiej (1829), by uczyć dzieci, czasami dosłownie pod przydrożnymi żywopłotami. Ó Suilleabháin miał studiować na uniwersytecie w Belgii i być przyjacielem Wolfe’a Tone’a. Jego ojciec również wstąpił do Irlandzkiego Bractwa Republikańskiego, powszechnie znanego jako fenianie, chociaż wydaje się, że nie uczestniczył w ich nieudanym powstaniu w roku 1867. I tak poprzez osobę ojca Michael Collins miał już w dzieciństwie wcale niemałe powiązanie z założycielem irlandzkiego republikanizmu.

Fakt, że człowiek równie uzdolniony czekał tak długo z ożenkiem, wiele mówi o niepewności i konserwatyzmie, jakie były owocem irlandzkiej gospodarki rolniczej. Rozważając zwykłe wady i zalety małżeństwa, należało do tego dodać po stronie „przeciw” myśl o konieczności wyjazdu z dziećmi do niepewnej Ameryki lub – co gorsza – patrzenia, jak umierają z głodu czy towarzyszących mu chorób. Oczywiście niektórzy zapatrywali się na sytuację inaczej, co pokazuje ówczesny irlandzki toast: Sláinte agus saol agat, páiste gach bliadhan agat agus bás in Éirinn. Znaczy to: „Zdrowie i życie dla ciebie, dziecka co roku dla ciebie i śmierci w Irlandii”. Dziecko co roku było zabezpieczeniem dla rodziców przed wypadkami czy starością, a śmierć w Irlandii oznaczała, że odbiorcy oszczędzone zostaną trudy związane z emigracją.

Życie Marianne O’Brien jest ilustracją spełnienia tych ostatnich dwóch życzeń. Od nastoletniego wieku musiała się zajmować licznym rodzeństwem, ojciec bowiem zginął, a matka została ranna, gdy podczas powrotu z pogrzebu spłoszył się ich koń, przewracając wózek. Najwyraźniej uznała zaloty Michaela Johna Collinsa i jego dziewięćdziesiąt akrów za lepsze wyjście niż pozostawanie w domu. Ale w Woodfield wkrótce musiała znowu zajmować się dużym gospodarstwem. Kiedy się tam przeniosła, oprócz Michaela Johna miała pod opieką jego trzech braci, Maurice’a, Toma i Paddy’ego. Dzieci zaczęły pojawiać się w tempie, jakiego domagał się ówczesny Kościół katolicki.

Woodfield było niemal całkowicie samowystarczalne. A gospodarstwo utrzymywała w ruchu głównie Marianne[9]. Gręplowaniem wełny z własnych owiec. dojeniem dwunastu krów, wędzeniem boczku z własnych świń. Pieczeniem, sprzątaniem, prasowaniem, ubijaniem masła, szyciem ubrań, rodzeniem dzieci. z pieniędzmi radziła sobie tak dobrze, że po śmierci Michaela Johna wybudowała na farmie nowy dom, chociaż zaczął tam działać złodziej łasy na wypłaty pracowników. Była tak gościnna, że w okolicy słynącej z gościnności nazywano ją „gospodynią jedyną na dziesięć tysięcy”[10]. Z pewnością na najwyraźniejszym, najłatwiej dostrzegalnym poziomie Marianne Collins dosłownie świeciła przykładem.

Chociaż pracowite życie nie zostawiało jej wiele czasu na jakikolwiek rewolucyjny prąd nacjonalizmu, miała jednak silne poczucie irlandzkości, przejawiające się od zdumiewająco wczesnego wieku. W rodzinie Collinsów krąży potwierdzana przez licznych świadków historia[11] o tym, jak mając siedem lat, uczestniczyła w ceremonii organizowanej przez szkołę w Lisavaird, wówczas prowadzoną przez pannę Collins – zbieżność nazwisk przypadkowa – na cześć rodziny z miejscowego dworu, Freke’ów. Dzieci musiały wyrecytować wiersz zawierający słowa: „Dziękuję Bogu, że jestem szczęśliwym angielskim dzieckiem”. Ale Marianne powiedziała nagle przy wszystkich dygnitarzach: „Dziękuję Bogu, że jestem szczęśliwym irlandzkim dzieckiem!”. W rezultacie została surowo zbita i poddana ostracyzmowi. Później Marianne także nauczyła się łaciny i greki od wędrownego nauczyciela, księdza alkoholika.

Jej córka, Mary, tak wspomina wieczór przed narodzinami Michaela:

Matka brała na siebie największy ciężar (pracy) i cierpiała wtedy bardzo przez ból w złamanej kostce, która pewnie nigdy nie została odpowiednio nastawiona. Pamiętam wieczór przed narodzinami Michaela – miałam wtedy dziewięć lat. Trzymałam cedzak, kiedy lała mleko, prosto od krowy, z bardzo ciężkich skopków do garnków do robienia śmietany. Pojękiwała czasem, a kiedy pytałam, czy jest chora, mówiła, że ząb ją boli i że położy się do łóżka, jak ciasta na jutro będą gotowe. Nic nie mówiłam, bo wtedy dzieci miało być widać, ale nie słychać. Następnego ranka był już cud – dziecko. Żadnego doktora. Żadnej fachowej pielęgniarki, a matka i dziecko byli zdrowi i zadowoleni! Powiedzieć, że kochaliśmy to dziecko, to jak nic nie powiedzieć – my je uwielbialiśmy. Stary stryj Paddy powiedział, jak tylko je zobaczył: „Uważajcie na to dziecko, bo on będzie wielkim i potężnym człowiekiem, kiedy o nas już dawno zapomną”[12].

Można się zastanawiać, na ile „zadowolona” była tak naprawdę Marianne O’Brien. Jakie wzburzenia krwi i intelektu tłumiła w sobie ta pełna życia i miłości młoda kobieta, gdy sztanca w Woodfield przerobiła ją na archetypiczną postać pełnej poświęcenia irlandzkiej matki? Wszystkie współczesne źródła potwierdzają, że małżeństwo było szczęśliwe pomimo różnicy wieku. Ojciec był tak pełen wigoru, że dzieci nie postrzegały go jako starca. „Mój ojciec nigdy się nie zestarzał” – napisała Mary i zdaje się, że był to powszechnie akceptowany werdykt.

Ale uisce fĕ thalamh (dosłownie: woda pod ziemią) to stare irlandzkie powiedzenie opisujące ukryte prądy, niewidoczne sprawy. Jeżeli „piękno z szumu i szmeru zrodzone” miało przenikać urodę Lucy w poemacie Wordswortha[4*], można się zastanawiać, jakie głębokie, niewypowiedziane dysonanse i napomknienia wynikające z różnicy wieku i ciężkiej pracy Marianne mogła przekazać swojemu synowi wraz z zamiłowaniem do czytania i kwiatów? Osobowość, która tak łatwo przechodziła od zachwytu do rozpaczy i z powrotem? Wybuchowy temperament? Niewyczerpaną energię, która pozwalała wykonać niemożliwe zadania i jeszcze zostawiała dość siły na żywiołowe zapasy? Rubaszność, odwagę, miłość do dzieci i starych ludzi. I gdzieś w środku, ukryty, uisce fĕ thalamh, niczym pestka w brzoskwini uroku i osobowości mieszkańca zachodniego Cork, niesłabnący umysł, który zniszczył zawiłą mozaikę Judaszów RIC. Skąd te cechy się wzięły?

Katie opowiedziała dziwnie profetyczną anegdotę z tamtych dni, dotyczącą wyboru lektur przez młodego Michaela. Zaczynając od opowieści Lamba, przegryzł się przez Szekspira i – jak to lubiący czytać młodzi patrioci tamtych czasów – przez kombinację angielskiej klasyki i sentymentalnych powieści historycznych i ballad irlandzkich. W końcu okazało się, że jego ulubioną lekturą z tej mieszaniny jest Młyn nad Flossą. Wyznał Katie, z którą był wtedy najbliżej: „Jesteśmy jak Tom i Maggie Tulliver”. Odpowiedziała, że nigdy nie mógłby być tak okrutny jak Tom. Po chwili milczenia Collins powiedział: „Mógłbym być gorszy...”[13].

Od najwcześniejszych lat Michael najwyraźniej chciał być przywódcą we wszystkim, co działo się wokół niego. Jego kuzyn Michael O’Brien napisał[14], że za czasów ich dzieciństwa Collins zawsze „upierał się, żeby wszystkim rządzić w Woodfield, gdy byliśmy dziećmi, nawet trzymać pikę (widły), kiedy staraliśmy się złowić nimi łososia”. (W rzece były tylko małe pstrągi). Historia rodzinna pełna jest czułych anegdot o młodym Collinsie. Celestine, wybierająca się do Anglii, by zostać zakonnicą, wspomina małego chłopca, który machał jej na pożegnanie, dopóki ciągnięty przez kucyka wózek nie zniknął za zakrętem. Mary opowiada, jak przez jeden dzień musiała sama doglądać gospodarstwa – dzień tak pełen pracy, że do wieczora zapomniała o wykopaniu ziemniaków. Kiedy zmęczona zmusiła się, by wyjść do kuchennego ogrodu, spotkała tam swojego trzyletniego braciszka ciągnącego wiadro kartofli, które w jakiś sposób zdołał sam wykopać. Johnny wspomina, jak dobrze radził sobie z końmi, a zwłaszcza gdy jako wciąż małe dziecko został znaleziony w stajni, gdzie spał zwinięty między kopytami wyjątkowo narowistego zwierzęcia. Ojciec na łożu śmierci powiedział bolejącej rodzinie, aby uważali na Michaela, bo, „pewnego dnia zostanie wielkim człowiekiem. zrobi świetną robotę dla Irlandii”[15]. Michael miał wtedy sześć lat.

Takie są opowieści o nim. Wiele opowieści jednak, które opowiadano jemu samemu, było wytworem nienawiści, nie miłości. Wyrastały one z historii jego rasy i miejsca, i wywarły potężny, kształtujący wpływ na jego wyobraźnię. Piki zupełnie innego rodzaju niż te do łowienia ryb były tradycyjnie produkowane w niedalekim miejscu, dla dziecka pełnym niezmiernego uroku – w kuźni w pobliskim Lisavaird, w której rządził kowal James Santry. Dziadek Santry’ego walczył w 1798 roku, a jego dziadek produkował piki dla dwóch rewolucji, które dzięki naukom Tone’a przyniosły owoce w następnym stuleciu, w 1848 i 1867 roku. Iskry rewolucji całkiem dosłownie zabłysły dla Michaela Collinsa w starej kuźni Jamesa Santry’ego. Niedaleko stamtąd, w szkole w Lisavaird, to, co zaczął Santry, kontynuował miejscowy nauczyciel Denis Lyons, aktywny członek Irlandzkiego Bractwa Republikańskiego, które rozpoczęło rewoltę fenian w 1865 roku. Lyons rządził twardą ręką. Nie dałoby się oskarżyć go o rozpieszczanie któregokolwiek dziecka przez oszczędzanie rózgi, ale znakomite wyniki, jakie osiągał, sprawiały, że miejscowa społeczność przymykała oko zarówno na jego metody, jak i na jego niebezpieczne przekonania polityczne.

Wydaje się, że Collins nigdy nie żywił niechęci do Lyonsa ze względu na jego surowość, a zachwycał się doktrynami republikanizmu używającego siły fizycznej Wolfe’a Tone’a, które nauczyciel dołączał do podstaw czytania, pisania i arytmetyki:

Odrzucić tyranię naszego godnego pożałowania Rządu, zerwać więzy z Anglią, niewyczerpanym źródłem całego naszego politycznego zła, i uzyskać niepodległość dla kraju – takie były moje cele. Zjednoczyć cały lud Irlandii, zniszczyć wspomnienia wszystkich dawnych swarów, zastąpić powszechną nazwą Irlandczyka wszystkie określenia jak Protestant, Katolik i Buntownik – takie były moje środki[16].

Później, w okresie samoanalizy[17], Collins przekazał przyjacielowi ocenę znaczenia Santry’ego i Lyonsa dla rozwoju jego myśli politycznej, pokazując, jak bardzo cenił ich wpływ:

W Denisie Lyonsie i Jamesie Santrym znalazłem pierwszych nauczycieli zdolnych – tylko ze względu na ich osobowość – do wpojenia mi dumy z Irlandczyków jako rasy. Inni mogli mi pomóc w poszukiwaniu drogi do politycznego celu. Może i sam ciężko pracowałem podczas tych długich poszukiwań, ale z pewnością Denis Lyons i James Santry pozostaną moimi pierwszymi niezłomnymi. U Denisa Lyonsa szczególnie jego zachowanie – chociaż pozornie skrywało to, co było dla niego najważniejsze – cechowała duma z irlandzkości, co zawsze było dla mnie najważniejsze.

Woodfield to porośnięte rzadkim lasem wzgórze, górujące nad żyzną, malowniczą doliną z rzeką, w której dzieci Collinsów bawiły się i łowiły ryby. Chociaż z natury fizycznie sprawny, Michael – jak większość irlandzkich chłopców z pokolenia tego i wielu następnych – nigdy nie nauczył się pływać, co stanowi komentarz do wykształcenia i pozycji wyspiarskiego społeczeństwa, którego kiedyś cenny przemysł rybołówczy został zniszczony i które widziało w morzu tylko zjawisko pozwalające na zatrudnienie w marynarce brytyjskiej lub sposób emigracji. Jedynie niewielki procent populacji zachował tradycję niebezpiecznego zarobkowania – zazwyczaj w małych, otwartych łódkach – na żyznym, ale burzliwym wybrzeżu. „Co morze zabiera, to oddaje” – mówi stare irlandzkie przysłowie. Częścią życiowej pracy Collinsa miało być zachęcenie rodaków, by znowu odebrali morzu dawniej zbierane plony. Morze było oddalone od miejsca jego urodzenia zaledwie o kilka mil – plaże, klify i fiordy West Cork, ograniczone na wschodzie przez pełne życia miasteczko Clonakilty oddalone o cztery mile, a trzy mile na zachód przez ocienioną klifami wioskę Rosscarbery, gdzie narodził się jeden z bohaterów Collinsa, O’Donovan Rossa, przywódca fenian. Raz nawet odwiedził on szkołę w Lisavaird, gdy uczyły się tam dzieci Collinsów. W Rosscarbery dzieci słuchały opowieści o Clíodhnie, królowej elfów z Munster. Popularnym sposobem spędzania niedzieli była wycieczka na klify nad skałą Clíodhny. Tutaj, jak mówi nam przyjaciel Collinsa, Piaras Beaslai, „Michael usłyszał wiele cudownych opowieści o czarach Clíodhny, o roztrzaskanych statkach i niebezpieczeństwach, o utonięciach i ukrytych skarbach”[18].

Nie wszystkie opowieści były o magii i cudach. Opisywano także cierpienia O’Donovana Rossy w angielskich więzieniach. Wspominano o Skibbereen, kilka mil na zachód od Rosscarbery, gdzie wszystkie główne sklepy należały wtedy do protestantów, o historii wysiedlenia i emigracji, upamiętnionej w balladzie Stare Skibbereen, w której ojciec opowiada osieroconemu synowi, jak dotarli do Ameryki:

O, jak dobrze pamiętam grudniowy mroczny dzień,

Gdy właściciel z szeryfem przyszli nas wszystkich wypędzić;

Podpalili mój dach z tą przeklętą angielską złośliwością.

I to kolejny powód, dla którego opuściłem stare Skibbereen[5*].

Sam Collins miał w przyszłości doczekać się podpalenia własnego dachu, a w dzieciństwie znanym widokiem dla niego była wspaniała latarnia morska na Fastnet Rock, niedaleko wybrzeża Skibbereen. Zawdzięcza ona swoje istnienie katastrofie, która wydarzyła się w trakcie najgorszej klęski głodu. W listopadzie 1847 roku statek Stephen Whitney, pod banderą amerykańską, pełen mężczyzn, kobiet i dzieci uciekających do Nowego Świata, rozbił się na Fastnet podczas sztormu.

Wczesne lata jego dzieciństwa pełne były radości i koszmarów, mitów i rzeczywistości, miłości i nienawiści, przemieszanych w sposób, który wydaje się zapowiadać jego dalsze życie. Sam’s Cross – jego rodzima osada niedaleko Woodfield – nazwano na cześć Sama Wallace’a, rozbójnika, który podobno okradał bogatych, by nakarmić biednych. Główną atrakcją rozstajów dróg jest Four Alls, pub należący do członka klanu Collinsów. Nie ma w nim na widoku zdjęć najsłynniejszego z bywalców: „Niektórym klientom mogłoby się to nie podobać”. I nawet dzisiaj drogowskaz na głównej drodze z Clonakilty, wskazujący na miejsce urodzenia Collinsa, pada ofiarą wandali: „Nie, nie wiadomo, kto robi takie rzeczy” – brzmi tradycyjne wyjaśnienie miejscowych, wypowiadane tonem sugerującym, że doskonale wiedzą, kto robi takie rzeczy.

W domu Collins poznawał łagodniejszą, bardziej kompleksową, ale i tak uzupełniającą wersję historii i polityki w stosunku do tych, których uczyli go Santry i Lyons. W odróżnieniu od rodziny i sąsiadów jego ojciec nigdy nie śpiewał rebelianckich pieśni. A jednak przeżył klęskę głodu, dołączył do fenian i mówił dzieciom, że jego zdaniem ziemia powinna należeć do ludu – innymi słowy, do ich ludu, do katolików. Ostatnie wysiedlenie w dystrykcie nastąpiło, gdy właściciel farmy znalazł się już na łożu śmierci. Rozwścieczony syn zareagował wbiciem wideł w oko agenta. To wstrzymało wysiedlenie, jak mówiono w okolicy. „Jedyne, co rozumieją, to przemoc” – brzmiał wniosek. I z tym wnioskiem Michael Collins się zgadzał. Powiedział kuzynowi, Seanowi Hurleyowi, gdy mijali dom słynnego niegdyś z wysiedleń posiadacza ziemskiego: „Kiedy będę mężczyzną, wyrzucę jego i jemu podobnych z Irlandii”[19].

Rozmowy przy kominku Collinsów – tak samo, jak rozmowy przy kominkach ich sąsiadów – często schodziły na właścicieli ziemskich i ich metody, „zawieszanie czynszów”, ich nieproporcjonalną wysokość, okazjonalne korzystanie z „prawa pierwszej nocy”. Bo wizja Wolfe’a Tone’a nigdy się nie urzeczywistniła. Protestanci i katolicy nie zjednoczyli się pod wspólnym mianem Irlandczyków, a wielkie posiadłości ziemskie i wielkie firmy – te nieliczne, które istniały – należały zazwyczaj do protestantów. Ilekroć Collinsowie chcieli udać się do Cork, musieli przejechać przez miasteczko Bandon. Ta czysto protestancka oaza w wiecznie nacierającej pustyni katolicyzmu była w czasie dzieciństwa Collinsa wciąż przepojona duchem jej twórcy, Richarda Boyle’a, hrabiego Cork, który dziękował Bogu Wszechmogącemu za to, że nie było tam ani jednego Irlandczyka czy papisty[20]. Fakt ten nigdy jednak nie wywołał żadnych antyprotestanckich emocji w Woodfield. Marianne zmarła pod opieką sąsiadów-protestantów, liczna grupa protestantów pojawiła się też na jej pogrzebie.

Nie ma żadnych dowodów na to, że w którejkolwiek fazie swojego życia, nawet w apogeum sporów z protestanckimi przywódcami Irlandii Północnej, Michael Collins kiedykolwiek wyraził się w sposób świadczący o religijnej wrogości. Znany liberalny prezbiterianin, czcigodny J.B. Armour, który przyjechał z Irlandii Północnej na studia na Cork University niedługo przed narodzinami Collinsa, napisał: „Wydaje się, że zupełnie nie ma tu tej bigoterii dotyczącej zasad religijnych, która jest aż nadto widoczna w Belfaście”[21]. Ale chociaż Armour słusznie zauważył, że katolicy i protestanci byli bliżej siebie w Cork niż w Belfaście, w przypadku posiadaczy ziemskich była to bliskość połączona z kompletną rozdzielnością. Nigdzie nie opisano jej dosadniej niż w wierszu protestanckiego poety z Irlandii Północnej, Louisa MacNeice’a:

Mgła na wzgórzach Wicklow Hills

Jest blisko, tak blisko,

Jak byli chłopi i panowie

Jak Irlandczycy i Anglo-Irlandczycy,

Jak blisko jest przez chwilę morderca

Do tego, kogo zabija[6*][22].

Co oznaczał podział protestancko-katolicki w praktyce? To, że kiedy rozpoczęła się wojna angielsko-irlandzka, to właśnie do protestantów, jako lojalistów, Brytyjczycy automatycznie zwrócili się jako do źródeł informacji, podczas gdy Collins czerpał swoje informacje przede wszystkim, chociaż nie wyłącznie, od katolików, a IRA miała być siłą w głównej mierze katolicką.

Dwie inne cechy, które Michael John i Marianne również przekazali swoim dzieciom, to silne przywiązanie do wiary katolickiej oraz zamiłowanie do nacjonalistycznej literatury i pieśni. Helena, niewinna przyczyna kontrowersji wokół wialni, po poparzeniu zaczęła chodzić dopiero w wieku lat pięciu, idąc za Marianne z pielgrzymką do sanktuarium św. Fachtny, lokalnej świętej – to wydarzenie przyczyniło się zapewne do tego, że w końcu wstąpiła do klasztoru. Michael zawsze był głęboko religijny, chociaż mieszkając w Londynie, przeszedł typowy dla republikanów okres antyklerykalizmu.

Jego siostra, Mary Collins, odegrała swoją rolę w rozbudzeniu zainteresowania młodszego brata czynami nacjonalistów i walką partyzancką. Będąc w szkole w Edynburgu, zapałała współczuciem dla Burów i podczas spędzanych w Woodfield wakacji opowiadała Michaelowi o swoich kłótniach w szkole z „popierającymi szowinistów”. To właśnie od Mary Michael usłyszał, „jak dzielni burscy farmerzy zostawiali pracę, uczestniczyli w zasadzce i wracali, żeby choćby wydoić krowy następnego ranka”[23]. De Wet został jednym z bohaterów Collinsa[24]. Mary Collins Powell cytuje ówczesną balladę, „która niewątpliwie pozostawiła trwały ślad w myślach małego Michaela”:

Wielką wiarę mam w siłę moralną

Wielkie zaufanie do myśli i pióra

Znam wartość dyskusji

W przekonywaniu ludzkich umysłów

Ale po co słowami pobudzać szał

Jeżeli nie zamierzamy uderzyć

W naszych despotycznych panów, co gróźb się nie boją

Ale szanują pikę

Och, bądźmy mądrzy, zostawmy siłę moralną

I siłę myśli i pióra

I wszystkie zalety dyskusji

Bojaźliwym tchórzom

Ale jeżeli nie chcesz umrzeć

Z głodu w rowie

Jeżeli życie, jakiego chcemy, jest na wolności

Pika – Pika – Pika[7*].

Można powiedzieć, że na swój niewyrafinowany sposób ballada nie tylko zostawiła „trwały ślad” w umyśle Collinsa. Podsumowywała też argumenty Santry’ego i Lyonsa oraz politykę, którą propagował przez całe swoje krótkie, burzliwe życie. Kondycję Irlandii można było poprawić tylko przy użyciu siły.

Młody Michael pochłaniał pisma Thomasa Davisa, nacjonalistycznego filozofa i propagandysty ruchu Młodej Irlandii, który doprowadził do rewolty w 1848 roku, pieśni i opowieści feniańskie A.M. i T.D. Sullivana, także pieśni i poezję Thomasa Moore’a. Powieści Banima i Kickhama, osadzone na tle nieszczęść najemców, systemu własności ziemi, opresji i emigracji, poruszały go głęboko. Pewnego dnia znaleziono go szlochającego nad cierpieniami chłopów w Knocknagow Kickhama.

Jego rówieśnik i biograf, Frank O’Connor, mówi: „Gdybym zapisał wszystkie przypadki, gdy płakał, wywołałbym wrażenie, że był histerykiem. Nie był – śmiał się i płakał jak dziecko (i – jak się zdaje – tak, jak to robili ludzie w dawnych wiekach), bez najmniejszego skrępowania”[25].

Siłą, która poruszała go od dzieciństwa, chociaż nie do łez, był „United Irishman” Arthura Griffitha, którego wstępniaki zaczął studiować w wieku lat dwunastu. Napisał wtedy: „W postaci Arthura Griffitha działa w Irlandii potężna siła. Nie ma w nim nic z dzikości, jak u kilku innych, których mógłbym wymienić. Zamiast tego jest obfitość mądrości i świadomość tego, co JEST Irlandią”[26]. Za to całkowicie lekceważył Irlandzką Partię Parlamentarną (Irish Parliamentary Party): ci „niewolnicy Anglii” nie byli niczym innym, jak tylko „łańcuchami na irlandzkich szyjach”[27].

Denis Lyons, dla którego napisał to w wypracowaniu, i który przypuszczalnie zapoznał go z Griffithem, musiał być ze swojego ucznia zadowolony. Wraz z separatyzmem Griffitha, jego ilustracjami, jak Anglia systematycznie niszczyła irlandzki handel, i doktrynami o irlandzkim samorozwoju, zwrócił także uwagę na apele innego redaktora, D.P. Morana z „The Leader”, propagującego „Irlandzką Irlandię”. Obaj starali się kreować wzmożoną świadomość bycia Irlandczykami wśród licznych grup, zachęcając do wspierania irlandzkich towarów, gier, sztuki, literatury, muzyki i języka. Rodzice Collinsa mówili po irlandzku, ale tylko wtedy, gdy nie chcieli, by dzieci ich rozumiały. Jak wielu spośród ówczesnych patriotycznych irlandzkich rodziców, bali się, że język irlandzki stałby się dla ich potomstwa przeszkodą w anglojęzycznym świecie.

Jako chłopiec Michael był lubiany, ale uważany za nieco „dzikiego”. Galopował tam i z powrotem na siwej klaczy Collinsów, Gypsy. Grał w piłkę nożną i hurling, a także w popularny sport z Cork – „bowling”, polegający na rzucaniu żelazną kulą na wiejskich drogach, z większym entuzjazmem niż biegłością, ale za to z częstymi wybuchami temperamentu. Dokazywał nierzadko z Seanem Hurleyem, kuzynem-równolatkiem, z którym łączyło go zainteresowanie sportem i – coraz bardziej – sytuacją polityczną. Marianne martwiła się, że jeżeli zostanie w domu, może popaść w złe towarzystwo. „Jest pierwszy w klasie i boję się, że popadnie w tarapaty” – mówiła jego siostrom[28]. Teraz już jedynym mężczyzną w Woodfield był jego najstarszy brat Johnny, starszy od Michaela o dwanaście lat. W dystrykcie możliwości zatrudnienia były ograniczone. RIC ani Służby nie pociągały kogoś o jego poglądach. Obserwując najmłodszego syna w nastoletnim wieku, Marianne, która czuła, że zdrowie zaczyna jej szwankować, uznała, iż jego przyszłość leży w Londynie.

W okolicy istniała tradycja, że gdy w Clonakilty rodził się chłopiec, sąsiedzi mówili: „A niech to, niech go Bóg błogosławi. Dobry będzie z niego sortowacz”[29]. Jego siostra Johanna – „Hannie” – była już w Londynie, gdzie pracowała dla poczty, a Michaela wysłano do Clonakilty, by uczył się do egzaminów pocztowych, mieszkając u swojej siostry Margaret, której mąż, P.J. O’Driscoll, był właścicielem „West Cork People”, lokalnej gazety, założonej przez niego z „łaskawą pomocą” Marianne. To tutaj rozwinęło się u Collinsa zainteresowanie gazetami, które już nigdy go nie opuściło. Nauczył się pisać na maszynie, pracował jako goniec i relacjonował wydarzenia sportowe.

Po półtora roku w Clonakilty zdał egzamin pocztowy i dostał pracę w Post Office Savings Bank w West Kensington. W lipcu 1906 roku piętnastoletni Collins przeniósł się do Londynu, by zamieszkać z Hannie przy 5 Netherwood Road w tej dzielnicy. Według rodziny był to jego dom przez kolejne dziewięć lat, chociaż tabliczka, umieszczona tam przez władze Hammersmith, upamiętnia tylko ostatni rok tam spędzony, 1914–1915, kiedy to fakt jego zamieszkiwania pod tym adresem odnotowano na liście wyborców[30].

Marianne zmarła na raka w następnym roku, okazując „chrześcijański hart ducha” po „długiej i ciężkiej chorobie... zimna woda... jej pożywieniem i napojem przez siedem tygodni przed szczęśliwym uwolnieniem od cierpień”. Kiedy odeszła, „jeden z tych, co ją znali”, napisał wiersz, przedrukowany w „West Cork People”[31]. Zawierał następujące słowa:

Przyjaciel i obcy przy jej uśmiechu i stole

Znaleźli zawsze ciepłe przyjęcie;

Puls jej przyspieszał żywo

I przemawiał bujny rumieniec.

Przyjemność szczera lśniła w jej oku;

W jej domu zawsze było tak –

Że ci, co przyszli, nie chcieli odchodzić;

To była prawdziwa irlandzka gościnność[8*].

Collins zachował go w kopercie zawierającej również kartę z mszy za Marianne[32]. Jej wiek podany jest tam jako „54 lata”. Pod tą liczbą Collins – jak zwykle sentymentalny i dokładny – napisał po prostu maleńkimi cyferkami „52”. Nie przekreślił niewłaściwego wieku, nie jest też prawdopodobne, by w jego pamięci albo charakterze skreślone zostało wiele z tego, co przekazała mu Marianne. Siedemnaście lat to wiek zbyt wrażliwy na to, by patrzeć, jak matka podąża do grobu za ojcem, którego ledwie się znało.

Biorąc pod uwagę bagaż ideologiczny, jaki Collins zabrał ze sobą do Londynu, trudno się dziwić, że pogrążył się w irlandzkim, a nie angielskim świecie tego miasta. Chociaż zabrano go z zachodniego Cork, zachodniego Cork nigdy nie zdołano zeń usunąć. Jego najbliższym przyjacielem w Londynie był najbliższy przyjaciel z Clonakilty, kuzyn Sean Hurley. Dołączył do Gaelickiego Stowarzyszenia Sportowego (Gaelic Athletic Association, GAA), grał w futbol i hurling – im bardziej rósł fizycznie, tym lepszym sportowcem się stawał, zwłaszcza w hurlingu i skoku w dal. Chociaż grał fair, jego wybuchowy temperament sprawiał, że jeżeli na boisku dochodziło do awantury, zazwyczaj to on był jej przyczyną lub uczestnikiem. Poza boiskiem, gdy Collins miał lat mniej więcej osiemnaście, rozpętała się afera w sprawie członków GAA grających w piłkę nożną, jeden z czterech sportów zalecanych przez Stowarzyszenie. (Pozostałymi były rugby, hokej i krykiet). Collins należał do tych, którzy kategorycznie sprzeciwiali się „grom garnizonowym”[33], uważając, że dopomagają w „pokojowej penetracji Irlandii”. Żadnej piłki nożnej dla Irlandczyków.

Londyńskie GAA podzieliło się w tej sprawie, część klubów się odłączyła i pozostały tylko trzy, w tym Geraldines Collinsa, którego został skarbnikiem. W jego raporcie za drugą połowę 1909 roku stoi:

Rok pełen wydarzeń po dosyć burzliwym walnym zgromadzeniu. Wielkie nadzieje nie zostały spełnione, ale brutalnie unicestwione... Nasze wewnętrzne kłopoty były przygnębiające, ale nasze wysiłki w futbolu i hurlingu doprowadzały do rozpaczy. W żadnym starciu nasza flaga nie została wzniesiona na dowód zwycięstwa... W hurlingu... wylosowano nas do pięciu meczów, ale trzeba ze wstydem przyznać, że tylko w jednym przypadku wystawiliśmy pełną drużynę. Jeżeli członkowie nie będą gotowi działać w większej zgodzie i ogólnie ponosić więcej ofiar... klub niedługo pogrąży się w niechlubnym, choć zasłużonym zapomnieniu[34].

Podejście Collinsa przyniosło efekty, Geraldines wzrastali i rozkwitali. Jego kariera w londyńskim światku irlandzkim[35] była połączeniem logicznego przejścia od idei i postaw wszczepionych mu przy kominku w Woodfield, w kuźni i szkole w Lisavaird, przez czytanie irlandzkiej historii, po własną determinację – jak to określił Michael O’Brien, „by nalegać na kierowanie każdą sytuacją”, jakakolwiek by była. W roku 1909 zaangażowany był też w inne kontrowersyjne sprawy ze względu na swój zdecydowany wówczas antyklerykalizm. Rok przed jego przyjazdem, w 1905 roku, Arthur Griffith założył partię polityczną, Sinn Féin („My Sami”) jako sposób na realizację idei z „United Irishman”.

Zaproszony przez klub Sinn Féin do przeczytania rozprawki na temat Kościoła katolickiego w Irlandii, Collins wygłosił krytykę podejścia tej instytucji do nacjonalizmu irlandzkiego, kończąc rekomendacją, że sposobem na poradzenie sobie z irlandzkimi hierarchami jest „ich eksterminacja”. Najważniejszy krok, jaki uczynił tamtego roku, otoczony był jednak nie kontrowersją, ale absolutną tajemnicą, co paradoksalnie jest teraz co roku upamiętniane przez nieświadome, ale pełne entuzjazmu tłumy w trakcie głównego wydarzenia sportowego Irlandii, All-Ireland Gaelic Football Final. Otóż w listopadzie 1909 roku, w Barnsbury Hall, Michael Collins został zaprzysiężony jako członek Irlandzkiego Bractwa Republikańskiego przez kolegę z poczty, Sama Maguire’a. Maguire, który zmarł w zapomnieniu, a uhonorowany został pod postacią nagrody wręczanej zwycięskiej drużynie – Pucharu Sama Maguire’a. W irlandzkim świecie Collins został z czasem skarbnikiem zarówno IRB na Londyn i Południe Anglii, jak i londyńskiego GAA.

W zewnętrznym, komercyjnym świecie przeszedł na pozycje niezwiązane ze szczególnym autorytetem, chociaż gromadził wiedzę o transakcjach finansowych i organizacji – bardzo się przydała, gdy jej potrzebował – i to w sposób sugerujący, że być może celowo starał się takie umiejętności zebrać. Z pewnością byłoby to w zgodzie z polityką IRB, by infiltrować każdą możliwą gałąź działalności, która może się okazać przydatna dla Bractwa. Bo chociaż rozeznanie w sprawach finansowych nie sprawiało mu trudności oraz wydaje się oczywiste, że stosunkowo łatwo mógłby zostać człowiekiem zamożnym, w głębi ducha odczuwał brak satysfakcji, „inaczej” usposobiony pod względem zwykłych wartości związanych z karierą. Napisał kiedyś:

Jakkolwiek szczęśliwy byłbym w danej pracy, zawsze towarzyszy mi myśl, że moja przyszłość znajduje się gdzie indziej niż wśród faktów i liczb dotyczących pieniędzy. A jednak nie marzę właściwie o większych sprawach... po prostu ta myśl zawsze we mnie tkwi[36].

Potem tak pisał o sobie:

Fach, który znam najlepiej, to fach finansowy, ale dzięki studiom i obserwacji zgromadziłem szeroką wiedzę na temat warunków społecznych i gospodarczych, a także studiowałem specjalnie budownictwo i pracę niewykwalifikowaną. Biegle piszę na maszynie, ale szybkości nigdy nie badałem. Gruntowna wiedza na temat reguły podwójnego zapisu i wprawa w przygotowywaniu zestawień obrotów i sald, a także bilansów[37].