Audrey Hepburn. Uosobienie elegancji - Sean Hepburn Ferrer - ebook

Audrey Hepburn. Uosobienie elegancji ebook

Sean Hepburn Ferrer

4,5

Opis

Biografia Audrey Hepburn autorstwa jej syna.
Słynna aktorka, ikona kina, jako matka, żona i córka.
I jako kobieta, której nie wystarczyło bycie legendą – postanowiła wykorzystać swoją sławę, aby pomagać biednym i pokrzywdzonym.

Opowieść o dziewczynce i jej stanowczej matce, która uczyła ją, jak być uczciwą i cenić ciężką pracę. Opowieść o dziewczynce, która przeżyła II wojnę światową i na zawsze zapamiętała, czym jest nędza, głód i cierpienie. Opowieść o dziewczynce, która nie bała się pracować i osiągnęła w życiu niezwykłą sławę. Opowieść o wielkiej gwieździe, która nie dostrzegała własnego blasku. Opowieść o żonie, która dwukrotnie nie zaznała szczęścia w małżeństwie, bo ciągle cierpiała po odejściu ojca.
Pełna ciepła opowieść o wspaniałej aktorce, gwieździe światowego kina i niestrudzonej działaczce UNICEF-u. O dziewczynie ukochanej przez miliony ludzi – Audrey Hepburn.

Książka, będąca czymś więcej niż hollywoodzką biografią, napisana przez syna Hepburn, zawiera blisko 300 unikatowych zdjęć z prywatnych archiwów rodziny aktorki oraz reprodukcje kilku jej obrazów.

Audrey Hepburn nigdy nie napisała autobiografii, choć prosiło o to wielu przyjaciół. Zawsze powtarzała, że jej życie było „zbyt zwykłe”, by być ciekawe. Ale jej syn, Sean Hepburn Ferrer, udowadnia, że to nieprawda. „Audrey Hepburn. Uosobienie elegancji” to napisana z gracją, przejrzysta i uczciwa książka, która opisuje życie Hepburn od dzieciństwa w rozdartej wojną Holandii, przez kulisy filmowych sukcesów, aż po niestrudzoną działalność na rzecz UNICEF-u. Jest pełna osobistych wspomnień, również tych poświęconych chorobie.
BookPage

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 149

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (11 ocen)
8
1
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
martaelizak

Nie oderwiesz się od lektury

pięknie napisana historia opatrzona wspaniałymi fotografiami
00

Popularność




Tytuł oryginału:

AUDREY HEPBURN. AN ELEGANT SPIRIT

Published by arrangement with Atria Books, an imprint of Simon & Schuster Inc.

Inside images (not copyrighted) © Sean Ferrer and Luca Dotti 2003

Audrey Hepburn photo (page 2) © Steven Meisel/A & C Anthology 1991

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2020

Polish translation copyright © Monika Joanna Nowakowska-Kulesza

i Monika Janina Nowakowska 2008

Zdjęcie na przedniej stronie okładki: Philippe Halsman, 1995 © Halsman Archive, archiwum autora

Redakcja: Barbara Nowak

Projekt graficzny wydania oryginalnego: Julian Peploe

Projekt graficzny okładki: Kasia Meszka

Przygotowanie okładki do druku: Plus 2 Witold Kuśmierczyk

ISBN 978-83-8215-257-9

Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.

Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa

wydawnictwoalbatros.com

Facebook.com/WydawnictwoAlbatros|Instagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Konwersja do formatu EPUB oraz MOBI

Katarzyna Rek

woblink.com

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
PODZIĘKOWANIA
PRZEDMOWA. TAJEMNICA
WSTĘP. CAŁUS
ROZDZIAŁ 1. GŁÓD UCZUĆ
RYSUNKI AUDREY
ROZDZIAŁ 2. „DO DZIŚ PAMIĘTAM…”
ROZDZIAŁ 3. NIEZAPOMNIANA
W OBIEKTYWIE MOJEGO OJCA
ROZDZIAŁ 4. JEDNA Z NICH
ROZDZIAŁ 5. MILCZENIE DUSZY
ROZDZIAŁ 6. RAZEM JESTEŚMY ZDOLNI DO WSZYSTKIEGO
ROZDZIAŁ 7. CENA ZA WIECZNOŚĆ

Mojej mamie Jane

PODZIĘKOWANIA

Kto tu powinien być?

Kirk, który pierwszy namówił mnie do napisania tej książki.

Mój agent Alan Nevins i jego asystentka Mindy Stone. Wasza pomoc okazała się nieoceniona dla takiego jak ja debiutanta.

Starszy redaktor z Atria Books, Mitchell Ivers. Jako pierwszy wcielił myśli w czyn. Twoja mądrość, gust i upór dadzą się porównać tylko z cierpliwością, z jaką przez trzy lata czekałeś, aż oddam Ci gotową pracę. Pomocnik redaktora, Joshua Martino.

Wiceprezeski Atria Books i Washington Square Press, Judith Curr i Karen Mender, oraz Seale Ballenger i Louise Braverman z Atria Publicity.

Linda Dingler, Twisne Fan, Linda Roberts, Linda Evans, Dana Sloan i Davina Mock z działu produkcji i projektowania graficznego oraz projektant Julian Peploe, za wspaniały układ graficzny książki i okładkę.

Moja konsultantka do spraw ilustracji i fotografii, Jessica Z. Diamond. Wniosłaś niezaprzeczalny wkład w ostateczny piękny i trwały wygląd tej książki. Szczerze oddana mi dyrektor Ellen Erwin z Audrey Hepburn Children's Fund; mój przyjaciel i doradca Paul Alberghetti razem z asystentką Caroline Bloxsom; Ronnie.

Wszyscy fotograficy, których talent i sympatia, z jaką traktowali moją matkę, przyczyniły się do wzbogacenia naszego rodzinnego archiwum. Na pewno będziemy z niego chętnie korzystać jeszcze przez całe pokolenia. To spuścizna, z której możecie być niezaprzeczalnie dumni.

Fotograficy, ich spadkobiercy i agenci. Choć wymienieni są alfabetycznie, to każdy z nich powinien znaleźć się na pierwszym miejscu za udostępnienie zdjęć, które znalazły się na następnych stronach. Byliście niezwykle hojni i potrafię to docenić.

Allied Artists Pictures Corporation, Richard Avedon, Ron Avery/mptv.net, Stephanie Belingard/Camera Press, Steve Bello, Lina Bey, Alessandro Canestrelli/Reporters Associati, Elisabetta Catalano, Columbia University Oral History Project, Howell Conant II, Fiona Cowan/Norman Parkinson Ltd., Sue Daly/Sotheby's London, Foulques De Jouvenel/Colette Estate, Andrea Denzler, Werther Di Giovanni, Mel Ferrer, Foto Locchi S.R.L. Firenze, David Green i Tina Calico/Corbis, Irene Halsman, Yvonne Halsman, Jeremy Hartley, Hearst Corporation, Marcel Imsand, John Isaac, pani Yousufowa Karsh, Sally Leach/Performing Arts Collection Uniwersytetu Teksaskiego w Austin, Kate Lillienthal, Carmen Masi/Photo Masi, Steven Meisel, Ruby Mera, James Moffat/A+C Anthology, Leigh Montville / Condé Nast Publications, Inc., Ellen Ornitz, Paramount Pictures, Irving Penn, Betty Press, Stefania Ricci/Salvatore Ferragamo, Vincent Rossell, Andre Schmidt/Colette Estate, Larry Shaw/Shaw Family Archives, Martin Singer/Irving Lazar Trust, Kevin Smith/Splash News, Bruce Stapleton/Playbill, Inc., Bert Stern, Norma Stevens, Michael Stier/Condé Nast Publications, Inc., John Swope Trust, Twientieh Century Fox, Unicef Photo Library, United Nations Photo Library, Universal Studios Licensing, Connie Wald, Warner Brothers, Bob Willoughby, Robert Wolders.

Wszyscy, którzy przy czytaniu uronili łzę i tym samym dali mi do zrozumienia, że poszedłem prawidłową drogą.

Moja żona Giovanna i dzieci, Emma i Giorgio, które są całym moim życiem. Ojciec i matka, którym zawdzięczam to, że żyję.

Dziękuję.

■ „La Vigna” na przedmieściach Rzymu, 1955 rok. Fot. Philippe Halsman. © Halsman Estate

■ Nowy Jork, około 1967 roku. Fot. Howell Sonant.

PRZEDMOWA TAJEMNICA

Piszę przedmowę niemal dziewięć lat po tym, jak odeszła od nas Audrey Kathleen Hepburn-Ruston. Kobieta, która była – lub raczej powinienem powiedzieć „jest” – moją matką. Pracę nad książką zacząłem już dzień po jej śmierci, czyli 21 stycznia 1993 roku. Minęły jednak prawie cztery lata, zanim przelałem pierwsze słowa na papier.

Samo pisanie zajęło mi zaledwie kilka miesięcy. O wiele dłużej trwało wszystko to, co wydarzyło się przedtem i potem. Teraz już wiem, że praktycznie każdy, kto straci matkę lub ojca, zdoła napisać podobną książkę. Może jedyną – tak jak to było ze mną. Między każdym zapisanym zdaniem mijają dni, miesiące, lata… W pewnym momencie zdajesz sobie sprawę, że to nie tylko zwykła niemoc twórcza. Przecież nie chodzi wcale o ciebie, ale o kogoś dużo ważniejszego! W moim wypadku o osobę, która była mi bardzo bliska, która wydała mnie na świat i osłaniała własnym ciałem, kiedy potrzebowałem jej pomocy. A ja nie zdołałem… nie potrafiłem jej obronić. Siedziałem i w myślach obracałem słowa niczym kamyki na dnie rzeki, aby się stały gładkie, warte przeczytania i godne ducha mojej matki. Chciałem wiedzieć, co jest naprawdę ważne i co nie zburzy jej spokoju.

Teoria głosi, że jedne części ciała są trwalsze od innych. Na przykład płuca – najcierpliwszy i najbardziej nam potrzebny organ – żyją około sześćdziesiątki. Kłopotliwy, ale najmniej użyteczny mózg – wykorzystywany tylko w dziesięciu procentach – żyje ponad sto pięćdziesiąt lat. Pisząc tę książkę, odkryłem coś nowego i ciekawego:

Moja pamięć przetrwa jeszcze dłużej.

Jeszcze długo po własnym zgonie i śmierci mojego mózgu – bardzo długo (z tego powodu chcę, żeby mnie spalono lub pochowano z szachownicą) – będę pamiętał wszystko… łącznie z zapachami. Zamknę oczy i przypomnę sobie jej niezwykłą woń: sypki, elegancki, mocny i bezpieczny zapach bezwarunkowej miłości. Spojrzę w dół i zobaczę jej delikatne ręce, skórę tak cienką, że widać pod nią drobne żyły, i okrągłe, gładkie paznokcie. Ręce, które mnie trzymały i nosiły, które przemawiały do mnie. Które mnie pieściły, prowadziły do szkoły i mogłem się ich złapać, kiedy byłem przestraszony. Och, jak bardzo za nimi tęsknię! Ile bym dał, żeby jeszcze raz przez chwilę pogładziły mnie po włosach… choćby we śnie.

Co się stało? Kręci mi się w głowie. Jak byście się czuli, gdyby waszą matką była Audrey Hepburn? Moja matka zmarła w 1993 roku… a przecież ciągle jej pełno: w telewizji, w wypożyczalniach kaset, w kioskach i księgarniach, na olbrzymich reklamach w drodze na lotnisko i przy autostradach, na przystankach autobusowych w śródmieściu i we wszystkich rozmowach, które kiedykolwiek wiodłem, w mojej pracy, w myślach – zwłaszcza od chwili, kiedy zasiadłem do pisania książki. W snach… czasami.

Wielka i wspaniała postać. Metr siedemdziesiąt wzrostu i pięćdziesiąt kilogramów wagi.

To bardzo dobrze, że tak ciepło wciąż ją wspominamy. Trochę przypomina to ciche czuwanie w pustym pokoju, w smudze słonecznego blasku. Ciągle czujemy jej obecność – czasami silniej, a czasami słabiej, ale zawsze zmieszaną ze smutkiem i słodyczą. To jej słodycz, jej smutek.

Długo myślałem nad tą książką. Zastanawiałem się bez końca, czy wolno mi to powiedzieć. Aż wreszcie po dziewięciu latach znalazłem rozwiązanie. Tak, powiem o tym, bo przecież to nic wstydliwego, a może pomóc wielu ludziom.

Moja matka miała pewną tajemnicę.

Chyba się na mnie za to nie pogniewa, bo wiem, że… stamtąd dużo lepiej widać pewne rzeczy. A zatem proszę – oto tajemnica.

Była smutna.

Ale nie dlatego, że życie jej nie pieściło. Wręcz przeciwnie, ciężko pracowała, lecz na nic nie mogła narzekać. Była smutna, kiedy patrzyła na to, co się dzieje z dziećmi na tym świecie. Zatem częściowo była smutna przez nas. Nie złościła się, że jesteśmy źli, lecz martwiła ją nasza bezradność. Wiem to na pewno, bo pamiętam, jak pod koniec życia zaangażowała się w pracę dla UNICEF-u. Sam też czasami działam na rzecz dzieci i wtedy mnie również ogarnia smutek. Moja książka dotyczy także tych dwóch jakże ważnych kwestii. Smutek i dzieci. Niezbyt szczęśliwe połączenie, ale nic na to nie poradzę. Ktoś, kto zna całą prawdę, nie potrafi otrząsnąć się z przygnębienia. Dlatego też tego nie zrobię. Nie powiem wszystkiego. Dowiecie się tylko tyle, ile trzeba.

Będzie i uśmiech. Tak, tak… uśmiech. To najdoskonalsza forma śmiechu. A poza tym troszeczkę łez. Łzy są dobre dla oczu i duszy. Upiększają.

■ Kilkutygodniowy Sean w domu w 1960 roku. Fot. Mel Ferrer.

■ 1939 rok, w którym wybuchła wojna. Arnhem, Holandia. Fot. Manon van Suchtelen. Audrey Hepburn Estate Collection.

WSTĘP CAŁUS

Oto opowieść o dziewczynce i jej stanowczej matce, która uczyła ją, jak być uczciwą i cenić ciężką pracę.

Oto opowieść o dziewczynce i jej ojcu, który porzucił ją, zanim skończyła siedem latek.

Oto opowieść o dziewczynce, która przeżyła drugą wojnę i na zawsze zapamiętała, czym są nędza, głód i cierpienie.

Oto opowieść o dziewczynie, która nie bała się pracować i osiągnęła w życiu wielką sławę, zauważona przez najlepszych aktorów, scenarzystów i reżyserów, obdarzonych niepoślednią wizją i talentem.

Oto opowieść o aktorce, która wstawała bladym świtem, zazwyczaj między czwartą a piątą rano, żeby poćwiczyć dłużej niż inni i przemóc swoje słabości.

Oto opowieść o wspaniałej gwieździe, która nie dostrzegała własnego blasku. Do końca życia uważała, że jest za chuda, ma krzywy nos i za duże stopy do swojego wzrostu. Była wdzięczna ludziom za okazywane dowody sympatii i uznania. Dlatego też nigdy się nie spóźniała, znała każdą linijkę tekstu i traktowała wszystkich uprzejmie i z szacunkiem.

Oto opowieść o dorosłej córce, która potrafiła docenić to, że ojciec nie próbował odcinać kuponów od jej sławy. Chociaż zniknął z jej życia na dwa dziesięciolecia, opiekowała się nim aż do jego śmierci. Nie przeszkadzało jej nawet to, że miał zupełnie odmienne poglądy polityczne.

Oto opowieść o żonie, która dwukrotnie nie zaznała szczęścia w małżeństwie, bo ciągle cierpiała po odejściu ojca. Krzywd zaznanych w dzieciństwie się nie zapomina.

Oto opowieść o kobiecie, która głęboko chciała, aby jej rodzina była zawsze razem. Która uwielbiała psy, swój ogród i niewyszukane spaghetti al pomodoro (przepis można znaleźć na s. 59). Całkiem zwyczajne życie – chyba właśnie dlatego nigdy nie spisała swoich wspomnień. Jej zdaniem byłyby po prostu nieciekawe.

Jak zatem napisać i – co gorsza sprzedać – „hollywoodzki” życiorys odarty ze skandali i sensacyjnych plotek? Jej ostatni i chyba najbardziej skrupulatny biograf, Barry Paris, napisał we wstępie: „Życie Audrey Hepburn to zarazem marzenie i straszliwy koszmar dla wszystkich badaczy. Żadna inna aktorka nie była tak podziwiana – jako źródło i podmiot licznych inspiracji – za swój dorobek twórczy i żarliwą krucjatę, którą prowadziła poza planem filmowym. Jeszcze dzisiaj kochana jest do tego stopnia, że praktycznie nie słychać o niej złego słowa. Wygląda na to, że najgorszy grzech popełniła w 1964 roku, zapominając o Patricii Neal podczas uroczystości rozdania Oscarów. Nie miała żadnych szokujących dziwactw ani wstydliwych tajemnic. Jej ciepła, miła powierzchowność skrywała jeszcze milsze wnętrze”.

I tu właśnie kryje się odpowiedź na pytanie, dlaczego moja matka nigdy nie myślała o autobiografii. Nie chciała mówić o prywatnym życiu swoich przyjaciół i znajomych. Nie potrafiła kłamać, ale jej szczerość mogła okazać się niemiła dla niektórych osób. To nie leżało w jej intencjach. Pisała i mówiła pięknie, czego dowodem są jej role. Z drugiej zaś strony była taka skromna, że mimo woli mogłaby pominąć pewne szczegóły ze swojego życia, uważając je za nieciekawe, drobne albo nieistotne. A przecież te drobiazgi składają się na sekret naszej egzystencji…

Nie miałem przyjemności czytać żadnej z siedmiu publikacji poświęconych mojej matce, z wyjątkiem pewnych urywków ze wspomnianej wyżej biografii Barry'ego Parisa. Słyszałem jednak o dwóch rzeczach, które chciałbym tutaj sprostować. Żadna z nich nie jest szczególnie ważna, ale obie świadczą o niewiedzy autorów i łatwowierności tych, którzy je podchwycili.

W kilku książkach podano, że prawdziwe personalia mojej matki brzmiały Edda Kathleen Hepburn-Ruston i że dopiero później zmieniła imię na Audrey. Taka informacja to prawdziwa gratka dla kogoś, kto stanął przed trudnym zadaniem napisania biografii praktycznie pozbawionej sensacyjnych smaczków. Dowód na to, że panna Hepburn popełniła w młodości coś niewłaściwego. Ale ja mam przed sobą jej akt urodzenia, w którym stoi jak wół: „Audrey Kathleen Ruston”. Tuż po wojnie jej ojciec, Joseph Victor Anthony Ruston, znalazł dokumenty, z których wynikało, że jego przodkowie czasem używali też nazwiska Hepburn. Dodał je więc do „Ruston” i w ten sposób oficjalnie zmienił nazwisko mojej matki. Historia „Eddy” jest zupełnie inna. W czasie wojny babka doszła do przekonania, że Audrey brzmi jednak za bardzo po angielsku. Holandia była wtedy w rękach okupanta, a Niemcy wcale nie kochali Anglików. Obce imię za bardzo zwracało uwagę i babka Ella bała się aresztowania, a może nawet deportacji. Eddę stworzyła z własnego imienia, po prostu przerabiając dwie środkowe litery „l” na „d”. W tamtych latach wszelkie przepustki i legitymacje najczęściej wypisywano ręcznie, więc wystarczyła niewielka zmiana: dwa „c” dodane do „l” – i po sprawie. Oprócz tego korekta daty urodzenia – Ella przyszła na świat w 1900 roku, a moja matka w 1929 – i tak powstała Edda van Heemstra. Babka potrafiła niejedno przewidzieć.

Imię Audrey jest dość niezwykłe nawet dla Angielki, a to, co niezwykłe, uważane bywa najczęściej za żydowskie. Ówczesne „władze” przejawiały niezdrową tendencję do przesiedlania wszystkich podejrzanych osób, więc wypada mi tylko pochwalić babkę Ellę, że w tak mądry sposób osłaniała córkę.

Dużo mniejsze znaczenie ma zdanie zamieszczone w jednej z wcześniejszych książek: „17 stycznia 1960 roku Audrey z radością powitała narodziny Seana”. Następne biografie uparcie powtarzają tę datę. Niby nic się nie stało, poza tym, że moja dobra przyjaciółka z biura podróży, Janet, cieszyła się na myśl, że będziemy razem obchodzić urodziny i była strasznie rozczarowana, kiedy ją wyprowadziłem z błędu. Tak czy owak, to 17 lipca, a nie stycznia, miałem zaszczyt wyjść z łona wspaniałej kobiety.

Matka skrzywiłaby się na dźwięk słowa „wspaniała”. Niestety, nie potrafię inaczej wyrazić dumy, jaka mnie rozpiera na myśl o niej i o tym, co zrobiła dla całego naszego społeczeństwa.

Nie napisała autobiografii. Pod koniec życia chciała zostawić jakieś wspomnienia wyłącznie dla mnie i dla mojego brata. Chciała powiedzieć nam coś o rodzinie – o tych niezwykłych ludziach i zdarzeniach, których mogliśmy nie pamiętać. Nie miała jednak na to czasu, pochłonięta pracą na rzecz UNICEF-u.

9 maja 1991 roku legendarny agent literacki Irving „Swifty” Lazar napisał do niej ostatnią prośbę. Zamiast cytatów zamieszczam jego list w całości. Widać wyraźnie, że Swifty umiał być dobrym przyjacielem, lecz jednocześnie miał niezwykły dar przekonywania.

„Kontekst filozoficzny”! To właśnie coś dla mnie. Przez minione lata bez przerwy ktoś pytał, o czym będzie ta książka. Odpowiadałem zawsze: „To wspomnienia z rozmów, które prowadziłem z matką na kilka miesięcy przed jej śmiercią. W ten sposób chcę zachować jej troski i marzenia”.

Sama nie napisała zamierzonej książki o rodzinie, życiu i pracy w UNICEF-ie. Nie zdążyła jej nawet zacząć, więc nigdy nie dostała trzech milionów dolarów, z których część – albo i wszystko – na pewno by oddała na cele dobroczynne. A zatem postanowiłem moją (relatywnie) skromniejszą zaliczkę i szczodre honorarium w całości przekazać na rzecz Audrey Hepburn Children's Fund.

Długo zastanawiałem się, czy w ogóle mam zasiąść do tej pracy. Nie wiedziałem, czy mogę, skoro matka, z powodów, które wyliczyłem przedtem, przez tyle lat nie chciała spisać swoich wspomnień. Przecież to było jej życie i jej prywatne sprawy. Nie zamierzałem zdradzać jej tajemnic. Przede wszystkim wcale ich nie miała, a jeśli nawet, to nic o tym nie wiem. Wolałem napisać o niej. O kobiecie, która w pewnym sensie była podobna do granych przez siebie postaci: uczuciowa, odważna, delikatna i romantyczna. Szukałem jednak potwierdzenia, że inni też tak ją postrzegają.

W ten sposób zamiast „szczerych wyznań” o przyjaciołach i znajomych powstała książka, w której to znajomi „wyznają całą prawdę” o Audrey.

Miłośnicy taniej sensacji będą zawiedzeni. Swoje słowa kieruję do tych, którzy tak jak ona usiłują żyć prostym i szczęśliwym życiem.

Wyruszymy w podróż w głąb czułego serca. Posłuchamy wspomnień kochającego syna z trzydziestu trzech lat spędzonych u boku najlepszej matki na świecie i wiernej przyjaciółki, o jakiej wielu ludzi może tylko marzyć. Uświadomimy sobie, że to, co czuliśmy, widząc ją gdzieś w kinie, nie było efektem świetnie zagranej roli, napisanej, wyreżyserowanej i utrwalonej na taśmie przez fachową ekipę, lecz reakcją na magię prawdziwej postaci, w pełni zasługującej na wyrazy sympatii, które do dziś jej towarzyszą niemal na całym świecie.

Najlepiej to ujął wspaniały reżyser i jeden z najbliższych przyjaciół mojej matki, Billy Wilder: „Bóg cmoknął ją w policzek i tak już zostało”.

■ Audrey Hepburn-Ruston. Dokument wystawiony w 1948 roku przez Ambasadę Wielkiej Brytanii w Hadze, potwierdzający narodowość matki i chęć podjęcia nauki w szkole baletowej.

■ Ręcznie wypisana metryka Audrey, z datą 5 stycznia 1952 roku, wystawiona przez konsulat Wielkiej Brytanii w Brukseli.

■ Metryka Audrey przepisana na maszynie, z datą 2 grudnia 1968 roku.

■ Pierwszy paszport Audrey z 1936 roku. Angielskie dzieci, dopóki nie osiągnęły wyznaczonego wieku, były najczęściej wpisywane do paszportów rodziców. Włosy: ciemne; oczy: piwne; znaki szczególne: brak? Wcale się z tym nie zgadzam!

■ Legitymacja Audrey z drugiej wojny światowej, wystawiona w 1944 roku.

■ Angielski paszport Audrey z lat 1946–1951.

■ Angielski paszport Audrey z lat 1955–1965.

■ Angielski paszport Audrey z lat 1964–1974.

■  Angielski paszport Audrey z lat 1974–1984.

■ Angielski paszport Audrey z lat 1982–1992.

■ Paszport Narodów Zjednoczonych z 1988 roku.

Irving Paul Lazar

9 maja 1991

Pani Audrey Hepburn

Tolochenaz Vaud

1131 Lozanna

Szwajcaria

Droga Audrey!

Nie pamiętam, żeby ktoś zaznał tak niezwykłych dowodów czci i uwielbienia od dnia, w którym Abraham Lincoln wkroczył do Białego Domu. Skojarzyłem sobie to wyłącz-nie dlatego, że „New York Daily News” wypisał wielkimi literami: „Audrey owacyjnie witana u Lincolna”. A od tego miejsca mowa już tylko o tym, że w końcu doceniono Elizę Doolittle. „Świat filmowy nareszcie złożył hołd gwieździe My Fair Lady, przyznając jej wczoraj doroczną nagrodę Film Society of Lincoln Center”.

Reszta utrzymana w tym samym wzniosłym tonie. Aż dziw bierze, że to nie robota sztabu specjalistów sowicie opłacanych z kieszeni klientki. Przecież wiem, że nie masz rzecznika prasowego i nie rozsyłasz swoich agentów po świecie, aby przypominali wszystkim o Twojej obecności. Tego po prostu nie potrafisz. Jesteś stworzona do wyższych celów. Ludzie witają Cię z zachwytem, kiedy pojawiasz się na festiwalach lub podczas akcji dobro czynnych.

Ale tym razem mówi się o Tobie jeszcze więcej, i to także jest czymś nadzwyczajnym, bo ci, którzy nieco dłużej siedzą w naszej branży, na ogół niezbyt skłonni są do „afektacji”, jak to zgrabnie ujął recenzent „Variety”. Zbierasz nagrody nie tylko za role filmowe, ale także za swoją działalność humanitarną w UNICEF-ie.

To coś naprawdę niezwykłego. Jako Twój przyjaciel jestem ogromnie dumny i po prostu strasznie się cieszę. Zresztą wiesz o tym, bo podobne rzeczy mówiłem Ci już nieraz. Dobrze pamiętam uroczystość w Museum of Modern Art, gdzie przecież też nie brakowało pochwał i słów uwielbienia, wyrażanych pod Twoim adresem. W takich okolicznościach nawet pokątni widzowie mogą choć trochę uszczknąć z cudzej glorii - nie mówiąc o tych, którzy na równi ze mną szczerze kochają Cię i podziwiają.

Piszę o tym, bo chcę, żebyś w spokoju przemyślała sobie pewne rzeczy i nie odrzucała z góry mojej propozycji. Pewnie już wiesz, że znowu będę mówił o książce.