Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Milionerki. Fortuny Polek - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 maja 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Milionerki. Fortuny Polek - ebook

Milionerki. Fortuny Polek

Helena Rubinstein, Misia Sert, Barbara Piasecka-Johnson i Martha Stewart. Na pierwszy rzut oka bohaterki tej książki bardzo się od siebie różnią, lecz mają też pewne cechy wspólne. Pomimo całkiem odmiennych rodowodów i różnych miejsc urodzenia wszystkie one przyznawały się do polskości i wszystkie zaczynały swoje kariery praktycznie od zera. Fortunę zdobywały w mniej lub bardziej kontrowersyjny sposób, miały też wielu osobistych wrogów. Sukces zawsze bowiem przyciągał zawistników, którzy z reguły nie potrafili zrozumieć, kosztem jakich wyrzeczeń został osiągnięty. Portrety milionerek skreślone przez znanego historyka to inspiracja dla kolejnych pokoleń Polek, które nie boją się perspektywy, że zostaną bogate.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66630-30-7
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AUTORA

Od autora

Zawsze inte­re­so­wały mnie kariery w stylu „od pucy­buta do milio­nera” i podzi­wia­łem ludzi, któ­rzy dzięki inte­lek­towi i pracy docho­dzili do wiel­kiego majątku. Jesz­cze więk­sze uzna­nie wzbu­dzali we mnie ci, któ­rzy zdo­bytą for­tunę potra­fili utrzy­mać. Zada­wa­łem sobie też pyta­nie, czy żeby dojść do praw­dzi­wego bogac­twa, pierw­szy milion naprawdę trzeba ukraść, bo dopiero następny można uczci­wie zaro­bić.

Przy­zwy­cza­ili­śmy się uwa­żać, że dużego majątku zde­cy­do­wa­nie czę­ściej dora­biają się męż­czyźni niż kobiety, ale od tej reguły są prze­cież zna­czące wyjątki. Gdy zatem posta­no­wi­łem napi­sać książkę o ulu­bień­cach for­tuny, auto­ma­tycz­nie skie­ro­wa­łem swoją uwagę na przed­sta­wi­cielki płci pięk­nej. Ponadto ogra­ni­czy­łem zakres moich zain­te­re­so­wań do pań pocho­dzą­cych z naszego kraju i dzia­ła­ją­cych na prze­strzeni ostat­niego stu­le­cia. Jestem co prawda histo­ry­kiem, a nie dzien­ni­ka­rzem, i raczej uni­kam rela­cji o ludziach żyją­cych współ­cze­śnie, jed­nak w tej książce zro­bi­łem pewien zna­czący wyją­tek.

Helena Rubin­stein, Misia Sert, Bar­bara Pia­secka-John­son i Mar­tha Ste­wart. Na pierw­szy rzut oka boha­terki tej książki bar­dzo się od sie­bie róż­nią, lecz mają też pewne cechy wspólne. Pomimo cał­kiem odmien­nych rodo­wo­dów i róż­nych miejsc uro­dze­nia wszyst­kie one przy­zna­wały się do pol­sko­ści i wszyst­kie zaczy­nały swoje kariery prak­tycz­nie od zera. For­tunę zdo­by­wały w mniej lub bar­dziej kon­tro­wer­syjny spo­sób, miały też wielu oso­bi­stych wro­gów. Suk­ces zawsze bowiem przy­cią­gał zawist­ni­ków, któ­rzy z reguły nie potra­fili zro­zu­mieć, kosz­tem jakich wyrze­czeń został osią­gnięty.

Pocho­dząca z kra­kow­skiego Kazi­mie­rza Helena Rubin­stein zaczy­nała swoją karierę w Austra­lii i w ciągu kil­ku­na­stu lat zbu­do­wała ogól­no­świa­towe impe­rium kosme­tyczne. Misia Sert przy­była do Paryża jako córka pol­skiego rzeź­bia­rza i nie­ba­wem stała się naj­bar­dziej zna­czącą osobą w świe­cie euro­pej­skiej kul­tury i sztuki. Bar­bara Pia­secka-John­son życie w USA zaczy­nała jako poko­jówka, a do majątku doszła przez mał­żeń­stwo, ale odzie­dzi­czoną po mężu for­tunę potra­fiła znacz­nie powięk­szyć. Nato­miast Mar­tha Ste­wart jest zna­ko­mi­tym przy­kła­dem kariery w ame­ry­kań­skim stylu. Wszystko, co osią­gnęła, zawdzię­cza wyłącz­nie sobie, a w swoim życiu prze­ży­wała zarówno wzloty, jak i upadki.

Opi­su­jąc moje boha­terki, nie ogra­ni­cza­łem się wyłącz­nie do spraw biz­ne­so­wych, bo zgod­nie ze swo­imi zain­te­re­so­wa­niami zają­łem się także ich życiem pry­wat­nym. I muszę przy­znać, że w każ­dym z tych czte­rech przy­pad­ków było ono nie­zwy­kle cie­kawe. Pro­blemy rodzinne Heleny Rubin­stein komen­to­wano na salo­nach Nowego Jorku, Paryża i Lon­dynu, a kolejne mał­żeń­stwa Misi Sert stały się tema­tem kilku ksią­żek i sztuk sce­nicz­nych publi­ko­wa­nych jesz­cze za jej życia. Pro­ces Bar­bary Pia­sec­kiej z dziećmi zmar­łego męża przez trzy lata elek­try­zo­wał Ame­rykę, podob­nie było z praw­nymi pery­pe­tiami Mar­thy Ste­wart.

Zdaję sobie sprawę, że dobór przed­sta­wio­nych przeze mnie postaci może wydać się nieco kon­tro­wer­syjny, ale auto­rzy mają podobno prawo do subiek­tyw­nych decy­zji – i z tego prawa posta­no­wi­łem sko­rzy­stać. A poza tym mam nadzieję, że niniej­sza książka będzie miała swoją kon­ty­nu­ację, w któ­rej opo­wiem o innych wywo­dzą­cych się z Pol­ski kobie­tach suk­cesu. Bo takich pań na szczę­ście nie bra­kuje.

_Sła­wo­mir Koper_ROZ­DZIAŁ 1. CESA­RZOWA URODY

Roz­dział 1

Cesa­rzowa urody

Ona to sobie wymy­śliła – twier­dził jeden z byłych współ­pra­cow­ni­ków Heleny Rubin­stein. – Nie­mal każda osoba pocho­dząca z egzo­tycz­nych rejo­nów świata roz­gła­sza opo­wie­ści o pro­duk­cji cudow­nego elik­siru wedle rodzin­nej recep­tury, powo­łu­jąc się na jakie­goś dziadka z Tran­syl­wa­nii. Pro­szę mi wie­rzyć, ta kobieta w Pol­sce nie miała poję­cia o niczym. Umiała jedy­nie robić pie­nią­dze i barw­nie o tym opo­wia­dała. Rów­nie dobrze mogłaby zaj­mo­wać się sprze­dażą toka­rek i też by na tym świet­nie wyszła”¹.

Z upły­wem lat życie Heleny Rubin­stein obra­stało w mity, a naj­bar­dziej przy­czy­niła się do tego sama zain­te­re­so­wana. Z roz­my­słem kon­fa­bu­lo­wała i opo­wia­dała nie­praw­dziwe histo­rie na temat swo­jego życia, przez co dzi­siaj tak trudno jest odróż­nić prawdę od legendy. Helena wypie­rała się swo­jego pocho­dze­nia i pod żad­nym pozo­rem nie chciała przy­znać się do tego, że przy­szła na świat w ubo­giej rodzi­nie. Była pierw­szą kobietą, która samo­dziel­nie zbu­do­wała impe­rium finan­sowe, ale ni­gdy nie zro­zu­miała, że gdyby mówiła o sobie prawdę, jej kariera byłaby jesz­cze bar­dziej godna podziwu.

Chaja, córka Hercla

„Zanim doro­słam – wspo­mi­nała Helena – byłam naj­star­szą z ośmiu sióstr. Nasz jedyny brat zmarł w dzie­ciń­stwie. Kra­ków był i wciąż jest śre­dnio­wiecz­nie wyglą­da­ją­cym mia­stem, ośrod­kiem inte­lek­tu­al­nym i kul­tu­ral­nym. Tutaj wszy­scy dora­sta­li­śmy. Żyli­śmy w obszer­nej, sta­rej kamie­nicy nie­da­leko Rynku, bli­sko uni­wer­sy­tetu. To był dom zapeł­niony do gra­nic moż­li­wo­ści pięk­nymi XIX-wiecz­nymi meblami i róż­nymi zbio­rami ojca, który miał zami­ło­wa­nie do archi­wa­liów i ksią­żek. Do oświe­tla­nia poko­jów uży­wa­li­śmy lamp naf­to­wych, a w zimie utrzy­my­wa­li­śmy cie­pło dzięki wyso­kim kaflo­wym pie­com, w któ­rych dniami i nocami palił się ogień”².

Rze­czy­wi­stość nie wyglą­dała jed­nak tak różowo, bo przy­szła kró­lowa kosme­ty­ków ni­gdy nie miesz­kała w pobliżu kra­kow­skiego Rynku. Prawdą jest, że uro­dziła się w Kra­ko­wie, ale jej rodzina żyła na Kazi­mie­rzu, czyli w żydow­skiej dziel­nicy mia­sta. Nie było też żad­nej „obszer­nej, sta­rej kamie­nicy”, tylko bar­dzo skromne miesz­ka­nie w jed­no­pię­tro­wym domu przy ulicy Sze­ro­kiej. Nato­miast rze­czy­wi­ście mogły tam jasno pło­nąć lampy, gdyż ojciec panny Rubin­stein zaj­mo­wał się han­dlem naftą.

Helena tak bar­dzo przy­wy­kła do upięk­sza­nia swo­jej mło­do­ści, że z cza­sem prze­stała zwra­cać uwagę na to, że sama sobie zaprze­cza. W notce na okładce książki _Food for Beauty_ z 1938 roku twier­dziła, że „pocho­dzi z Kra­kowa, z rodziny lekar­skiej od poko­leń”, nato­miast we wstę­pie do _The Art of Femi­nine Beauty_ jej fan­ta­zja podą­żyła w cał­kiem innym kie­runku.

„Uro­dzi­łam się w Kra­ko­wie jako pier­wo­rodne dziecko zamoż­nych rodzi­ców. Rodziny mojej matki i ojca były sza­no­wane w śro­do­wi­sku, bowiem cecho­wały je przed­się­bior­czość, dobre maniery i poczu­cie wła­snej war­to­ści. Moi dwaj dziad­ko­wie mieli znaczne udziały w kopal­nic­twie i ban­ko­wo­ści w Pol­sce, mój ojciec zaj­mo­wał się eks­por­tem. Dzie­ciń­stwo i mło­dość spę­dzi­łam w szczę­śli­wej atmos­fe­rze w wiel­kim, sta­rym domo­stwie. Pokoje były zapeł­nione zbio­rami ojca, który kolek­cjo­no­wał bibe­loty, antyki i książki”³.

W rze­czy­wi­sto­ści jeden z dziad­ków han­dlo­wał bydłem, a drugi był lichwia­rzem. Ojciec Heleny, Her­cel (Herzel, Her­schel?) Rubin­stein, pro­wa­dził na Kazi­mie­rzu nie­wielki sklep, w któ­rym obok nafty ofe­ro­wał pro­dukty żyw­no­ściowe. Uzy­ski­wane dochody z tru­dem wystar­czały na utrzy­ma­nie licz­nej rodziny, a dodat­kową zgry­zotą pana domu było to, że zgod­nie z ówcze­snymi oby­cza­jami każda z ośmiu córek powinna otrzy­mać posag. Tym­cza­sem rodzina Rubin­steinów nie posia­dała ani oszczęd­no­ści, ani żad­nej kolek­cji anty­ków.

Żydzi osie­dlali się w pod­kra­kow­skim Kazi­mie­rzu od końca XV wieku i z upły­wem lat mia­sto to stało się waż­nym ośrod­kiem juda­izmu. U schyłku Rze­czy­po­spo­li­tej Obojga Naro­dów zostało włą­czone w gra­nice Kra­kowa, ale przez dzie­siątki lat zacho­wy­wało odręb­ność, a miej­scowi Żydzi nie asy­mi­lo­wali się z pol­skim oto­cze­niem. Na Kazi­mie­rzu znaj­do­wały się liczne syna­gogi i szkoły reli­gijne, dziel­nica miała typową dla miast żydow­skich zabu­dowę z mykwami i rytu­al­nymi jat­kami. I wła­śnie taki obraz utrwa­lił się w pamięci Heleny, co zapewne skła­niało ją do fał­szo­wa­nia swo­jego życio­rysu.

„Kiedy skoń­czyła się moja nauka w gim­na­zjum – kon­fa­bu­lo­wała po latach – ojciec pra­gnął, bym stu­dio­wała medy­cynę. Choć trak­to­wa­łam naukę poważ­nie, zasko­czyło mnie, że ojciec wybrał taką karierę dla jed­nej ze swo­ich córek. Kobiety w szko­łach medycz­nych i szpi­ta­lach nale­żały wów­czas do rzad­ko­ści i nie były mile widziane przez śro­do­wi­sko lekar­skie, wciąż uwa­żane za wyłącz­nie męskie. Chcia­ła­bym móc powie­dzieć, że czas spę­dzony na stu­diach medycz­nych był udany. Nie był. Choć podo­bała mi się praca w labo­ra­to­rium, to jed­nak źle się poczu­łam na widok sali ope­ra­cyj­nej i zemdla­łam. Nie­za­leż­nie od tego, że byłam bar­dzo pilna, prze­zwy­cię­że­nie wła­snej sła­bo­ści oka­zało się nie­moż­liwe. Gro­ziło mi wyrzu­ce­nie z uni­wer­sy­tetu, bałam się o tym powie­dzieć rodzi­com, ale matka odga­dła, dla­czego sta­łam się chuda i nie­szczę­śliwa”⁴.

Kobiety dopusz­czono do stu­dio­wa­nia medy­cyny w Kra­ko­wie dopiero w 1900 roku, a wtedy Helena już od kilku lat prze­by­wała w Austra­lii. Nie mogła zatem uczęsz­czać na zaję­cia uni­wer­sy­tec­kie, nie miała zresztą zda­nej matury. Nie uczyła się też w gim­na­zjum, tylko w szkole dla dziew­cząt na Kazi­mie­rzu, a naukę prze­rwała w wieku 16 lat. Na ogół wła­śnie tak postę­po­wano w jej śro­do­wi­sku, w któ­rym prze­zna­cze­niem kobiety było zamąż­pój­ście, opieka nad domem i rodze­nie jak naj­więk­szej liczby dzieci. O eman­cy­pa­cji jesz­cze tam wtedy nie sły­szano, a jeśli nawet, to zapewne uzna­wano ją za pomysł z pie­kła rodem.

Helena (a wła­ści­wie Chaja), jako naj­star­sza z rodzeń­stwa, poma­gała matce w pro­wa­dze­niu domu, prze­szła też prak­tyczny kurs buchal­te­rii w skle­pie ojca. Po latach wspo­mi­nała, że to wła­śnie wtedy nastą­pił jej debiut w dzie­dzi­nie biz­nesu:

„Dokład­nie pamię­tam jedną ze swo­ich pierw­szych ini­cja­tyw. Dopiero co ukoń­czy­łam szes­na­sty rok życia. Mój ojciec był zbyt chory, by wziąć udział w waż­nym biz­ne­so­wym spo­tka­niu i nie miał czasu, żeby je odwo­łać. Posta­no­wi­łam go zastą­pić, co wyma­gało ode mnie odby­cia podróży koleją. W tam­tych cza­sach była to poważna eska­pada! Wzię­łam sobie na wspól­nika sta­rego słu­żą­cego, który towa­rzy­szył mi na spo­tka­niu z biz­nes­me­nem, któ­remu śmiało przed­sta­wi­łam punkt widze­nia mojego ojca. Zała­twiw­szy tę sprawę, wró­ci­łam do Kra­kowa”⁵.

Rodzice pra­gnęli jak naj­szyb­ciej wydać ją za mąż, więc gdy tylko tra­fił się kan­dy­dat, który zgo­dził się poślu­bić pannę bez posagu, posta­no­wili natych­miast sfi­na­li­zo­wać ten zwią­zek.

„Ojciec wybrał boga­tego 35-let­niego wdowca jako ide­al­nego męża dla mnie – wspo­mi­nała Helena. – Bar­dzo go lubi­łam, ale mia­łam 18 lat i byłam roman­tyczką, i ni­gdy nie zaak­cep­to­wa­ła­bym go jako mał­żonka. Zako­cha­łam się bowiem w przy­stoj­nym, mło­dym stu­den­cie medy­cyny. Nosił imię Sta­ni­sław i pamię­tam, że miał krę­cone włosy i ude­rza­jąco nie­bie­skie oczy. Gdy zgod­nie ze zwy­cza­jami tam­tej epoki popro­sił Ojca o moją rękę, ten wpadł we wście­kłość. Były krzyki, łzy i złość. To było dla mnie zbyt wiele. Czu­łam się roz­bita; mia­łam zostać starą panną. Nic mi w Pol­sce nie zostało”⁶.

Mał­żeń­stwo z gojem oczy­wi­ście nie wcho­dziło w rachubę, przy czym w ogóle wydaje się wąt­pliwe, czy ów Sta­ni­sław naprawdę ist­niał. Praw­do­po­dob­nie była to kolejna legenda, gdyż Helena nie miała raczej moż­li­wo­ści pozna­nia pol­skiego stu­denta medy­cyny. Nie bywała na Uni­wer­sy­te­cie Jagiel­loń­skim, nie odwie­dzała kawiarń, w któ­rych spo­ty­kała się mło­dzież z uczelni. Świat żydow­skiego Kazi­mie­rza był her­me­tycz­nie zamknięty, a dziew­czyny nie było stać na roz­rywki.

Poza tym dość trudno uwie­rzyć w to, że Helena stra­ciła głowę dla jakie­goś mło­dzieńca. W póź­niej­szych latach sprawy uczuć i ero­tyki trak­to­wała w spo­sób mar­gi­nalny, cał­ko­wi­cie pod­po­rząd­ko­wu­jąc życie pry­watne swo­jej karie­rze zawo­do­wej. Wpraw­dzie zawsze chciała podo­bać się męż­czy­znom, ale uwa­żała, że to tylko spo­sób na spraw­dze­nie sku­tecz­no­ści zabie­gów kosme­tycz­nych. Z nikim też nie flir­to­wała, nie inte­re­so­wały jej romanse nie­ma­jące prze­ło­że­nia na sprawy zawo­dowe.

Wie­działa na pewno, że nie chce być podobna do swo­jej matki i jej przy­ja­ció­łek. Ze zgrozą obser­wo­wała, jak Gitel co rok zacho­dzi w ciążę, a kolejne porody nisz­czą jej urodę. Nie zamie­rzała zmar­no­wać życia, pra­gnęła za wszelką cenę wyrwać się z dusz­nego świata kra­kow­skiego Kazi­mie­rza.

Wie­deń

W notce z książki _Food for Beauty_ Helena napi­sała, że po nie­uda­nej przy­go­dzie z medy­cyną zaczęła spe­cja­li­zo­wać się w che­mii, a następ­nie stu­dio­wała w Wied­niu. To kolejna kon­fa­bu­la­cja. Nie miała na to pie­nię­dzy, a poza tym uczel­nia nie przyj­mo­wała osób, które nie miały matury i nie znały bie­gle nie­miec­kiego. Tym­cza­sem panna Rubin­stein prze­ja­wiała cał­ko­wity brak talentu do języ­ków obcych. Wpraw­dzie w ciągu dłu­giego życia udało się jej opa­no­wać kilka z nich, ale w stop­niu dale­kim od dosko­na­ło­ści. Zawsze mówiła z sil­nym akcen­tem, a co gor­sza – w jed­nym zda­niu zda­rzało się jej mie­szać wyrazy pocho­dzące z róż­nych języ­ków. Tak naprawdę dobrze znała tylko pol­ski i jidysz.

Praw­dziwą przy­czyną jej wyjazdu z Kra­kowa był kon­flikt z rodzi­cami, który nara­stał od chwili odmowy zamąż­pój­ścia. Wresz­cie Her­cel wyrzu­cił córkę z domu, a ona poje­chała do Wied­nia, w któ­rym sio­stra matki i jej mał­żo­nek mieli sklep z futrami.

W sto­licy Austrii pro­wa­dziła dom wujo­stwa i pra­co­wała w ich skle­pie. To wła­śnie wtedy poja­wiło się u niej zami­ło­wa­nie do ele­ganc­kich futer – pasja, któ­rej pozo­stała wierna do końca swego życia. Przy oka­zji uczyła się nie­miec­kiego i pozna­wała zasady han­dlu eks­klu­zyw­nymi towa­rami. Obser­wu­jąc zamożną klien­telę, zauwa­żyła, że kobiety gotowe są bar­dzo dużo zapła­cić za popra­wie­nie swo­jego wyglądu. Zro­zu­miała też, że ele­gancki towar musi mieć odpo­wied­nio wysoką cenę, bo tylko wtedy zapew­nia nabywcy poczu­cie wyjąt­ko­wo­ści. Tę lek­cję miała zapa­mię­tać na całe życie.

Helena spę­dziła w Wied­niu trzy lata. Podobno odrzu­ciła tam kilku kolej­nych kan­dy­da­tów na męża, co dopro­wa­dziło jej matkę do roz­pa­czy. Nie wiemy, czy odwie­dzała Kra­ków, wia­domo jed­nak, że z ojcem nie pogo­dziła się już ni­gdy. W 1896 roku wujo­stwo posta­no­wili zli­kwi­do­wać swoje inte­resy nad Duna­jem i prze­nieść się do Antwer­pii, przy czym w ich pla­nach nie było miej­sca dla sio­strze­nicy. Zapa­dła decy­zja, że Helena wyje­dzie do braci matki, któ­rzy wyemi­gro­wali do Austra­lii. Ta decy­zja miała zawa­żyć na całym życiu panny Rubin­stein.

Na anty­po­dach

„Ojciec napi­sał do wujka Louisa – wspo­mi­nała Helena – że jeśli chce, to mogę do niego przy­je­chać na tak długo, jak będzie sobie życzył. Wujek odpi­sał ser­decz­nie, a ja byłam tak pod­eks­cy­to­wana jego zapro­sze­niem, że zigno­ro­wa­łam zawarte w liście ostrze­że­nie: »Życie tutaj jest naprawdę inne, a kli­mat jest gorący«. Inne życie to było dokład­nie to, czego chcia­łam. Uzna­łam, że jeżeli jest gorąco, to będę miała oka­zję nosić moje wszyst­kie pli­so­wane, białe sukienki, słom­kowe kape­lu­sze i para­sole. (Zawsze inte­re­so­wa­łam się modą i uwiel­bia­łam mieć piękne stroje, w więk­szo­ści z nich cho­dzi­łam po domu). Byłam młoda, chcia­łam zerwać z prze­szło­ścią i odna­leźć praw­dziwą sie­bie”⁷.

Wuj naprawdę miał na imię Ber­nard (Louis był jego młod­szym bra­tem) i wyemi­gro­wał do Austra­lii po śmierci żony w połogu. Jego córka Ewa pozo­stała w Kra­ko­wie, przez kil­ka­na­ście lat wycho­wy­wali ją rodzice Heleny, z którą zresztą bar­dzo się zaprzy­jaź­niła. Potem Ewa wyje­chała do ojca i kore­spon­do­wała z Heleną, prze­ko­nu­jąc ją, że życie w Austra­lii jest znacz­nie bar­dziej inte­re­su­jące niż w Kra­ko­wie. Rodziny żydow­skie roz­siane po świe­cie utrzy­my­wały dość bli­skie kon­takty, więc zapro­sze­nie kuzynki nie było niczym szcze­gól­nym. Poza tym Ber­nard Sil­ber­feld miał dług wdzięcz­no­ści wobec sio­stry i szwa­gra, a w Austra­lii nie powo­dziło mu się naj­le­piej. W tej sytu­acji dar­mowy pra­cow­nik był tym bar­dziej mile widziany.

Ber­nard osiadł w Cole­ra­ine leżą­cym około 350 kilo­me­trów na zachód od Mel­bo­urne. Była to mie­ścina zamiesz­kała przez hodow­ców owiec, dzia­łały tam urząd pocz­towy, kilka skle­pów, rzeź­nik, kuź­nia i warsz­taty rymar­skie. Wuj Heleny wcale nie był wła­ści­cie­lem „roz­le­głego ran­cha”, jak wspo­mi­nała po latach, tylko mar­nego sklepu ofe­ru­ją­cego wszyst­kiego po tro­chu: od spodni po olej rycy­nowy. Nie wia­domo, czy wyjeż­dża­jąc z Wied­nia, zda­wała sobie z tego sprawę, ale jeśli nawet, to w grun­cie rze­czy nie miała wyboru i musiała udać się do Austra­lii.

Na sta­tek zaokrę­to­wała się w Genui, choć jed­nostka zaczy­nała rejs w Bre­mie. Jej wie­deń­scy opie­ku­no­wie potra­fili liczyć pie­nią­dze: bilet kole­jowy z Wied­nia do Genui był znacz­nie tań­szy niż do Bremy, a poza tym odpa­dał koszt podróży stat­kiem dookoła Europy. Dzięki tym oszczęd­no­ściom Helena dostała miej­sce w przy­zwo­itej kla­sie, a dwa mie­siące rejsu do Austra­lii miały się oka­zać jedy­nym urlo­pem w całym jej doro­słym życiu.

Wyjeż­dża­jąc na drugi kra­niec świata, panna Rubin­stein zmie­niła swoje dane per­so­nalne – prze­stała być Chają i od tej pory zaczęła uży­wać imie­nia Helena. Pod­czas rejsu bawiła się zna­ko­mi­cie i nie narze­kała na brak ado­ra­to­rów, albo­wiem pomimo niskiego wzro­stu (147 cm) zawsze cie­szyła się zain­te­re­so­wa­niem męż­czyzn. Zna­jo­mo­ści, jakie wtedy zawarła, miały jej się przy­dać w przy­szło­ści. Zgod­nie ze swoją mak­symą życiową nie­wiele mówiła, ale bar­dzo pil­nie obser­wo­wała swo­ich towa­rzy­szy podróży.

Zde­rze­nie z austra­lij­ską rze­czy­wi­sto­ścią oka­zało się bar­dzo bole­sne. Cole­ra­ine było zapo­mnianą przez Boga i ludzi mie­ściną, zamiesz­ki­waną przez dwa tysiące bar­ba­rzyń­ców. Tam­tejsi męż­czyźni nie dbali ani o kul­turę, ani o higienę oso­bi­stą, a ich główną roz­rywkę sta­no­wiło nad­uży­wa­nie alko­holu w obskur­nych barach. Poza trun­kami inte­re­so­wały ich tylko wyścigi konne i licy­ta­cje miej­sco­wych ban­kru­tów.

Kobiety z Cole­ra­ine w niczym nie przy­po­mi­nały wie­deń­skich ele­gan­tek robią­cych zakupy w skle­pie z dro­gimi futrami. Ubie­rały się kom­plet­nie bez gustu, nie nosiły prze­ciw­sło­necz­nych para­so­lek i nie uży­wały żad­nych kosme­ty­ków. Helena od razu zwró­ciła uwagę na ich wysu­szone, pomarsz­czone twa­rze, w któ­rych już wkrótce dostrze­gła szansę na swoją życiową karierę.

Począt­kowo miała obok sie­bie Ewę, któ­rej austra­lij­skie dzieje dale­kie były od sie­lanki. Kuzynka wyszła bowiem za mąż za nie­ja­kiego Louisa Levy’ego – alko­ho­lika i dam­skiego bok­sera, któ­remu uro­dziła dwoje dzieci. Gdy była po raz kolejny w ciąży, mał­żo­nek dwa razy pobił ją do nie­przy­tom­no­ści i wyprze­dał nie­mal cały mają­tek rodzinny. Umiesz­czono go w zakła­dzie psy­chia­trycz­nym, skąd wkrótce zbiegł i znik­nął bez śladu.

Tym­cza­sem według ówcze­śnie obo­wią­zu­ją­cych prze­pi­sów kobieta nie miała praw rodzi­ciel­skich. Fakt, że mał­żo­nek wylą­do­wał w zakła­dzie zamknię­tym, a następ­nie prze­padł bez wie­ści, w niczym nie zmie­niał praw­nej sytu­acji Ewy. Wobec tego zło­żyła ona pozew roz­wo­dowy, doma­ga­jąc się rów­nież przy­zna­nia opieki nad dziećmi. Był to bar­dzo odważny czyn, albo­wiem żąda­nie roz­wodu przez kobietę ucho­dziło za skan­dal, a w rodzi­nach orto­dok­syj­nych Żydów w ogóle było czymś nie do pomy­śle­nia.

Gdy Helena przy­była do Austra­lii, Ewa miesz­kała razem ze swym ojcem, jed­nak po pomyśl­nym wyroku sądo­wym wyje­chała do Mel­bo­urne. Panna Rubin­stein została więc sama z wujem, który oka­zał się czło­wie­kiem trud­nym we współ­ży­ciu. Był wyjąt­ko­wym skąp­cem, ocze­ki­wał od niej pro­wa­dze­nia domu (dziew­czyna nie potra­fiła goto­wać) i pracy w skle­pie. Nie pła­cił jej jed­nak pen­sji, uwa­ża­jąc, że dach nad głową i wyży­wie­nie sta­no­wią wystar­cza­jące wyna­gro­dze­nie. Na domiar złego w Cole­ra­ine poja­wiał się czę­sto inny z braci matki, Louis, który pro­wa­dził sklep w pobli­skim Merino. Ten z kolei w bru­talny spo­sób dobie­rał się do swo­jej sio­strze­nicy, która z naj­wyż­szym tru­dem powstrzy­my­wała jego zapędy. Jej opór skut­ko­wał zaś tym, że była przez niego wyzy­wana od ladacz­nic i sodo­mi­tek.

Helena nie zamie­rzała do końca życia pozo­sta­wać w tej mie­ści­nie, wie­działa jed­nak, że bez zna­jo­mo­ści języka ni­gdy nie zdoła się usa­mo­dziel­nić. Dla­tego zapi­sała się do miej­sco­wej szkoły, nie­spe­cjal­nie zwa­ża­jąc na to, że musi uczęsz­czać na zaję­cia z dziećmi młod­szymi od niej o wiele lat. Uwa­żała, że cel uświęca środki, a miała prze­cież swoje ambi­cje i za wszelką cenę sta­rała się je zre­ali­zo­wać.

Cudowny krem

Twier­dziła, że przy­wio­zła do Austra­lii 12 sło­icz­ków kremu do twa­rzy, który wyra­biała jej matka. Nie jest to wyklu­czone, bo w tam­tych cza­sach w wielu rodzi­nach z poko­le­nia na poko­le­nie prze­ka­zy­wano sobie tajem­ni­cze recep­tury róż­nych spe­cy­fi­ków, w tym rów­nież kosme­tycz­nych. Moż­liwe też, że przed wyjaz­dem do Austra­lii dostała od matki więk­szą par­tię tego kremu. Być może wła­śnie dzięki niemu w Cole­ra­ine wyróż­niała się piękną cerą, na co zwró­ciły uwagę miej­scowe panie.

„Moja skóra pozo­stała miękka i gładka nawet w tym okrop­nym kli­ma­cie – opo­wia­dała po latach. – Naj­pierw jedna z kobiet popro­siła, by mogła wypró­bo­wać mój krem, potem kolejna, aż wieść roze­szła się lotem bły­ska­wicy i musia­łam spro­wa­dzić więk­szy zapas pierw­szym moż­li­wym stat­kiem”⁸.

Histo­ria ta brzmi dość inte­re­su­jąco, ale wydaje się mało praw­do­po­dobna. Prze­syłka z Europy do Austra­lii wędro­wała w tam­tych cza­sach około 80 dni, a w przy­padku kremu docho­dziło jesz­cze ocze­ki­wa­nie na zgodę władz na wwie­zie­nie go do kraju. Do tego nale­ża­łoby doli­czyć czas trans­portu z Kra­kowa do jed­nego z euro­pej­skich por­tów, a następ­nie z Mel­bo­urne do Cole­ra­ine. Można zatem przy­pusz­czać, że od zło­że­nia zamó­wie­nia do otrzy­ma­nia prze­syłki musia­łoby upły­nąć co naj­mniej pół roku. Helena na pewno od razu zdała sobie sprawę z tego, że krem musi pro­du­ko­wać na miej­scu, gdyż nie może liczyć na szyb­kie i regu­larne dostawy od matki. Jed­nak, jak to ona, cza­ro­wała swoje klientki barwną histo­rią na temat pocho­dze­nia spe­cy­fiku:

„Gosz­cząca czę­sto u nas w domu przy­ja­ciółka, aktorka Modrze­jew­ska, zapre­zen­to­wała krem mojej matce. Krem zro­bił dla niej węgier­ski che­mik, dok­tor Jakub Lyku­sky, osia­dły w Kra­ko­wie. Modrze­jew­ska powie­działa, że zro­biony został z mie­szanki ziół i wyciągu z mig­da­łów, plus eks­trakt z kory drzewa igla­stego. Moja matka była ocza­ro­wana, nale­gała, by poznać dok­tora Lyku­sky’ego, i od tam­tej pory dom Rubin­ste­inów miał stały zapas kremu. Cho­ciaż bowiem moja matka była nieco sta­ro­modna, to odwie­dzała przed snem swoje córki i deli­kat­nie wcie­rała odro­binę kremu w nasze policzki. »Uczyni cię to piękną«, szep­tała, cału­jąc nas na dobra­noc”⁹.

Jak można się domy­ślić, Helena Modrze­jew­ska ni­gdy nawet nie sły­szała o rodzi­nie Rubin­ste­inów. Bada­cze usta­lili rów­nież, że w tam­tym cza­sie pod Wawe­lem nie miesz­kał żaden czło­wiek o nazwi­sku Lyku­sky. Ale Helena Rubin­stein bar­dzo wcze­śnie odkryła, że reklama jest dźwi­gnią han­dlu, a nazwi­sko świa­to­wej sławy aktorki oraz auto­ry­tet naukowy tajem­ni­czego pro­fe­sora robią o wiele więk­sze wra­że­nie niż powo­ły­wa­nie się na jakąś domową recep­turę.

Bez względu na to, skąd pocho­dził prze­pis na spe­cy­fik, Helena wie­działa, że jest on dla niej jedyną szansą na wyrwa­nie się z Cole­ra­ine. Do roz­po­czę­cia eks­pe­ry­men­tów nad wytwa­rza­niem kremu potrzebne były jed­nak pie­nią­dze, a tych prze­cież nie miała. W tej sytu­acji zwró­ciła się o pomoc do jed­nej z zaprzy­jaź­nio­nych nauczy­cie­lek.

„Opo­wie­działa mi, że Helena suge­ro­wała jej wyjazd do Mel­bo­urne i zało­że­nie tam salonu kosme­tycz­nego – wspo­mi­nał wnuk tej nauczy­cielki, pro­fe­sor John Poyn­ter z Uni­wer­sy­tetu w Mel­bo­urne. – Moja babka odrzu­ciła jed­nak tę pro­po­zy­cję. Nie sądziła, że można się doro­bić na pro­duk­cji kremu do twa­rzy”¹⁰.

Panna Rubin­stein nie nale­żała jed­nak do osób łatwo rezy­gnu­ją­cych ze swo­ich pla­nów. Opu­ściła dom wuja i ruszyła do Queen­sland, gdzie miesz­kała pewna Angielka, którą poznała pod­czas podróży do Austra­lii. Dzięki jej pro­tek­cji została opie­kunką dzieci guber­na­tora stanu, lorda Laming­tona, po latach jed­nak wsty­dziła się etatu niani i twier­dziła, że była guwer­nantką uczącą fran­cu­skiego i nie­miec­kiego. To oczy­wi­sta nie­prawda, gdyż dzieci guber­na­tora były wów­czas zbyt małe (jedno miało pół roku, a dru­gie trzy lata), a sama „guwer­nantka” nie znała jesz­cze fran­cu­skiego. Nie jest też prawdą, że zanim dotarła do Queen­sland, pra­co­wała u sta­rego apte­ka­rza o nazwi­sku Hen­der­son, który miał ją wpro­wa­dzać w taj­niki swo­jego zawodu. Bio­gra­fo­wie „kró­lo­wej kosme­ty­ków” nie odna­leźli w Cole­ra­ine żad­nego wła­ści­ciela apteki o tym nazwi­sku…

Mel­bo­urne i lano­lina

Helena ni­gdy nie zapo­mniała lat spę­dzo­nych na austra­lij­skiej pro­win­cji. Nie były to wspo­mnie­nia przy­jemne, toteż nawet pół wieku póź­niej, gdy była już sławna i bogata, nie chciała odwie­dzić Cole­ra­ine. Nie obcho­dziło jej rów­nież to, że w mia­steczku chlu­biono się tym, iż kie­dyś w nim miesz­kała.

„Nie, nie chcę tam wra­cać – tłu­ma­czyła swo­jemu asy­sten­towi. – Po co? W tym okrop­nym miej­scu byłam głodna, samotna i biedna”¹¹.

Rok spę­dzony w Queen­sland pozwo­lił jej dojść do sie­bie. Pil­nie obser­wo­wała gości swo­jego pra­co­dawcy i po raz kolejny utwier­dziła się w prze­ko­na­niu, że ele­ganc­kie kobiety gotowe są wiele zapła­cić, aby popra­wić swoją urodę.

Po kil­ku­na­stu mie­sią­cach lord Laming­ton zakoń­czył jed­nak swoją kaden­cję i panna Rubin­stein stra­ciła posadę. Wów­czas uznała, że nad­szedł wła­ściwy czas, i prze­nio­sła się do Mel­bo­urne. Wie­działa już, że Austra­lia jest ide­al­nym miej­scem do reali­za­cji jej pla­nów.

Były to bowiem czasy buj­nego roz­woju ruchu eman­cy­pa­cyj­nego (nazwy femi­nizm jesz­cze wtedy nie znano), a kobiety coraz gło­śniej doma­gały się rów­no­upraw­nie­nia. Wpraw­dzie w Euro­pie nowe prądy przyj­mo­wano z opo­rami (w Zjed­no­czo­nym Kró­le­stwie na­dal obwią­zy­wała uchwała Izby Gmin z 1866 roku, która gło­siła, że przed­sta­wi­cielki płci pięk­nej nie potra­fią pojąć reguł rzą­dzą­cych poli­tyką!), ale na anty­po­dach pano­wały zupeł­nie inne nastroje. Już w 1893 roku przy­znano paniom prawa wybor­cze na Nowej Zelan­dii, a dzie­więć lat póź­niej to samo zro­biono w Austra­lii. Na połu­dnio­wej pół­kuli nie­po­trzebne oka­zały się akcje sufra­ży­stek spod znaku Emme­line Pan­khurst.

Przy­zna­nie praw wybor­czych było usank­cjo­no­wa­niem ist­nie­ją­cego już stanu rze­czy, gdyż Austra­lia zde­cy­do­wa­nie róż­niła się od państw Sta­rego Kon­ty­nentu oraz Sta­nów Zjed­no­czo­nych. W liczą­cym ponad dwa miliony miesz­kań­ców Mel­bo­urne bli­sko 40 pro­cent ogółu zatrud­nio­nych sta­no­wiły kobiety, gorzej wpraw­dzie wyna­gra­dzane od męż­czyzn, ale pomimo to aspi­ru­jące do nie­za­leż­no­ści finan­so­wej. Panna Rubin­stein szybko zro­zu­miała, że były one jej poten­cjal­nymi klient­kami.

Początki nie oka­zały się jed­nak łatwe, bo Helena miała wpraw­dzie pomysł, ale nie dys­po­no­wała środ­kami finan­so­wymi na jego reali­za­cję. Wła­ści­wie to bra­ko­wało jej pie­nię­dzy nawet na swoje utrzy­ma­nie, więc począt­kowo znowu została opie­kunką do dzieci. Następ­nie zatrud­niła się jako kel­nerka i rano pra­co­wała w kawiarni La Maison Dorée, a popo­łu­dniami i wie­czo­rami – w her­ba­ciarni Win­ters Gar­den. Oka­zało się to zna­ko­mi­tym posu­nię­ciem, bo wła­śnie tam poznała ludzi, któ­rzy póź­niej mieli jej pomóc w zro­bie­niu kariery.

Na razie jed­nak nic tego nie zapo­wia­dało. Helena wynaj­mo­wała skromny pokój i pró­bo­wała odtwo­rzyć for­mułę „kremu z Kra­kowa”. Zapewne dostała od matki dokładną recep­turę, ale musiała dopa­so­wać do niej miej­scowe skład­niki. Przy oka­zji wpa­dła na genialny pomysł, aby swo­jemu pro­duk­towi nadać zapach zachę­ca­jący kobiety do jego sto­so­wa­nia. Dotych­czas bowiem woń spe­cy­fi­ków do cery (łącz­nie z mat­czy­nym pro­duk­tem) koja­rzyła się raczej z salą szpi­talną albo pral­nią che­miczną. Nato­miast jej pro­dukty miały się stać syno­ni­mem świe­żo­ści, piękna i ele­gan­cji.

„Kiedy na kilka mie­sięcy przed śmier­cią Madame prze­glą­dała stertę papie­rów odna­le­zio­nych w piw­nicy swo­jej pary­skiej rezy­den­cji – wspo­mi­nał jej sekre­tarz Patrick O’Hig­gins – wrę­czyła mi ory­gi­nalną for­mułę kremu Valaze.

– Oto ona – powie­działa. – Może kie­dyś się panu przyda…

Ponie­waż wie­dzia­łem, że zawsze strze­gła tej for­muły z pie­czo­ło­wi­to­ścią lwicy chro­nią­cej swoje lwiątka, waha­łem się, czy przy­jąć tę pożół­kłą i znisz­czoną kartkę.

– Niech pan weź­mie! Ona należy do histo­rii…

Nie było tam wzmianki o nie­zwy­kłych zio­łach, orien­tal­nych mig­da­łach ani o korze drzewa igla­stego. For­muła była po pro­stu listą zwy­kłych, natu­ral­nych arty­ku­łów, takich jak wosk roślinny, olej mine­ralny i seza­mowy. Bra­ko­wało tylko spo­sobu uży­cia, bez któ­rego ta for­muła nie miała żad­nej war­to­ści”¹².

Helena spę­dziła wiele godzin w swo­jej kuchni zamie­nio­nej w domowe labo­ra­to­rium. Pod­sta­wo­wym skład­ni­kiem kremu stała się lano­lina – wosk otrzy­my­wany przy czysz­cze­niu wełny owczej. Zawie­rała ona wiele war­to­ścio­wych sub­stan­cji, miała jed­nak wyjąt­kowo nie­przy­jemny zapach. Począt­kowo Helena usi­ło­wała masko­wać go olej­kiem róża­nym, póź­niej zaczęła sto­so­wać eks­trakt z kory austra­lij­skiej sosny i lawendę. Cho­ciaż z pracy wra­cała do domu bar­dzo zmę­czona, to dłu­gie godziny spę­dzała na mie­sza­niu, ucie­ra­niu i ubi­ja­niu róż­nych skład­ni­ków. I chyba to naj­bar­dziej lubiła…

Kon­tro­wer­sje

Panna Rubin­stein nie zamie­rzała ogra­ni­czyć się wyłącz­nie do pro­duk­cji i dys­try­bu­cji kremu. Marzyła o wła­snym salo­nie kosme­tycz­nym, to jed­nak znacz­nie pod­no­siło koszty i sta­wiało całe przed­się­wzię­cie pod dużym zna­kiem zapy­ta­nia. Z pomocą przy­szedł jej przy­pa­dek, albo­wiem w kawiarni poznała czwórkę przy­ja­ciół, sta­łych bywal­ców lokalu. Byli to: malarz Cyril Dil­lon, han­dlarz winem Abel Isa­ac­son, wła­ści­ciel dru­karni Her­bert Far­row i dyrek­tor Robur Tea Com­pany John Thomp­son. Wszy­scy czte­rej oddali jej nie­oce­nione zasługi, a mimo to Helena cał­ko­wi­cie wyma­zała ich z pamięci.

„ moja szczę­śliwa gwiazda musiała być w zeni­cie – wspo­mi­nała po latach. – Od razu po przy­by­ciu do Mel­bo­urne odszu­ka­łam jedną z moich zna­jo­mych pozna­nych na statku, panią Helen McDo­nald. Powie­dzia­łam jej o swoim pla­nie, a ona zachę­cała mnie, powta­rza­jąc w kółko: »Musisz uwie­rzyć w sie­bie, tak jak ja wie­rzę w cie­bie«. Zro­biła zresztą jesz­cze wię­cej. Była daleka od bycia zamożną, ale nale­gała, by poży­czyć mi swoje oszczęd­no­ści życia, 250 fun­tów (wtedy około 1500 dola­rów). Musia­łam zacząć moje przed­się­wzię­cie. To była jedyna suma, którą kie­dy­kol­wiek poży­czy­łam, ale ni­gdy tego nie żało­wa­łam. W ciągu kilku mie­sięcy została spła­cona wraz z odset­kami.

Za połowę tej sumy zamó­wi­łam hur­tową par­tię kremu, pro­sto z Pol­ski od dok­tora Lyku­sky’ego. W miej­sco­wych skle­pach kupi­łam nie­zbędne sło­iki i ety­kiety. Opi­sa­łam je wła­sno­ręcz­nie. Resztę pie­nię­dzy wyda­łam na czynsz i wypo­sa­że­nie dużego pokoju na dru­gim pię­trze budynku przy Col­lins Street 274, w samym sercu Mel­bo­urne”¹³.

Nie­stety żadna Helen McDo­nald nie była pasa­żerką statku, któ­rym panna Rubin­stein przy­była do Austra­lii, zatem 250 fun­tów (rów­no­war­tość 27 tysięcy euro) musiał poży­czyć jej ktoś inny. Praw­do­po­dob­nie był to John Thomp­son.

„Kiedy w 1958 roku poje­cha­łem z Madame do Mel­bo­urne – wspo­mi­nał sekre­tarz Heleny, Patrick O’Hig­gins – zamiesz­ka­li­śmy w hotelu Men­zies. Pew­nego razu do apar­ta­mentu Madame nie­spo­dzie­wa­nie wszedł star­szy, nędz­nie wyglą­da­jący czło­wiek. Tam, podob­nie jak w biu­rze i wszę­dzie, gdzie ona prze­by­wała, drzwi pozo­sta­wały uchy­lone. Lubiła nie­ocze­ki­wane wizyty.

– Nazy­wam się Abel Isa­ac­son – przed­sta­wił się.

Madame bar­dzo dobrze to usły­szała, a mimo to, przy­ło­żyw­szy do ucha zwi­niętą dłoń, zwra­ca­jąc się do mnie ści­szo­nym gło­sem, zapy­tała: »Cze­góż on chce, do dia­bła? Pie­nię­dzy… jak sądzę?«.

– Spo­tka­li­śmy się przed sześć­dzie­się­cioma laty! Poda­wała pani w kawiarni Doré – oświad­czył pan Isa­ac­son bez zbęd­nych wstę­pów.

– To jakiś wariat… Niech pan każe mu wyjść! – krzyk­nęła Madame. Wyglą­dała na zanie­po­ko­joną i trza­snąw­szy drzwiami, zamknęła się w swoim pokoju. Pan Isa­ac­son usiadł na krze­śle, które Madame przed chwilą opu­ściła.

– Ani tro­chę się nie zmie­niła! Zawsze ner­wowa… Pan jest jej synem? – zapy­tał, zwi­ja­jąc papie­rosa.

Jako że trudno było szybko wyja­śnić, jakie są moje obo­wiązki, dałem mu jakiś nie­ja­sny znak głową.

– Jestem w Austra­lii od 1898 roku. Począt­kowo miesz­ka­łem w rodzin­nym pen­sjo­na­cie pod Mel­bo­urne – w Saint Kilda przy Grey Street. Pen­sjo­na­tem tym kie­ro­wała kobieta, pani Stern. »Madame« – powie­dział, wska­zu­jąc na drzwi pokoju – miesz­kała tam w 1904 roku. Wcho­dziła w skład zespołu Sen­se­berg’s girls w kawiarni Doré. Miała nawet zwy­czaj poda­wa­nia mi dwóch por­cji napoju w cenie jed­nej. To było na długo przed tym, jak wyna­jęła miesz­ka­nie przy Col­lins Street i zaczęła sprze­da­wać kremy do twa­rzy. Wtedy była zwy­kłą pra­cow­nicą! Bez pana Thomp­sona, dyrek­tora Robur Tea Com­pany, »Madame« nie mogłaby osią­gnąć tego, co osią­gnęła. On jej pomógł. On ją nauczył… On ją stwo­rzył! Niech pan dobrze słu­cha tego, co mówię – on był mózgiem, który kie­ro­wał tą kobietką!

Następ­nie, zga­siw­szy papie­rosa i wło­żyw­szy nie­do­pa­łek do kie­szeni, wyszedł”¹⁴.

John Thomp­son został kochan­kiem Heleny, któ­rej wcale nie prze­szka­dzał fakt, że jej part­ner był żonaty. Bar­dziej liczyło się dla niej to, że miał dużo pie­nię­dzy i dosko­nale znał się na pro­wa­dze­niu inte­re­sów. Helena zresztą nie zamie­rzała wycho­dzić za mąż, Thomp­son ze swo­imi pie­niędzmi był jej potrzebny do roz­po­czę­cia dzia­łal­no­ści. Trzej pozo­stali zna­jomi rów­nież oka­zali się uży­teczni – Dil­lon zapro­jek­to­wał logo firmy i fol­dery rekla­mowe, które wydru­ko­wał Far­row. W tyle nie pozo­sta­wał też Isa­ac­son – ten z kolei zajął się logi­styką.

Firma Helena Rubin­stein Com­pany została zare­je­stro­wana w 1903 roku. Zapewne począt­kowo Helena nie była jej ofi­cjalną wła­ści­cielką, gdyż nie posia­dała jesz­cze austra­lij­skiego oby­wa­tel­stwa. Potwier­dzają to dal­sze wspo­mnie­nia Patricka O’Hig­ginsa:

„ kilka dni póź­niej poja­wiła się pewna wie­kowa, star­sza od pana Isa­ac­sona dama. Jej kape­lusz zdo­biły pióra raj­skiego ptaka. Z szyi zwi­sała jej kamea, a ona krę­ciła białą, prze­ciw­sło­neczną para­solką, pomimo że mie­li­śmy śro­dek zimy.

– Jestem pani Ded­man, moja droga.

Madame bez mru­gnię­cia okiem oglą­dała wszyst­kie jej bły­skotki.

– Niech pani sobie przy­po­mni! Byłam pani sąsiadką w budynku Glen przy Col­lins Street, kiedy pani zaczy­nała.

Następ­nie zwró­ciła się do mnie. Jej głos był łagodny, ale zde­cy­do­wany.

– My dwie były­śmy jedy­nymi praw­dzi­wymi damami w tym inte­re­sie. W sąsied­nim miesz­ka­niu było dwu­dzie­stu czte­rech pro­fe­so­rów śpiewu. Cięż­kie doświad­cze­nie… To dla­tego słynna śpie­waczka Nel­lie Melba została jedną z naszych klien­tek. Po jed­nej pró­bie regu­lar­nie wra­cała, by kazać sobie robić maseczkę. Twier­dziła, że to poma­gało jej osią­gnąć wyso­kie c.

Bar­dzo chcia­łem posłu­chać jej dłu­żej, ale pani Ded­man nie osią­gnęła wię­cej niż pan Isa­ac­son. Madame wyrzu­ciła ją za drzwi, a kiedy zosta­li­śmy sami, powie­działa do mnie: »Następna stuk­nięta… Kogo może obcho­dzić prze­szłość?«.

Podobne sceny powta­rzały się w więk­szo­ści sto­lic świata. Zauwa­żyw­szy wagę, jaką do nich przy­kła­dam, Madame pod­su­nęła mi pod nos zaci­śniętą pięść i powie­działa:

– Niech pan nie traci swo­jego… i mojego czasu z tymi nie­cie­ka­wymi posta­ciami”¹⁵.

Helena dostała oby­wa­tel­stwo austra­lij­skie w 1907 roku, gdy jej firma odno­siła już ogromne suk­cesy. W natu­ra­li­za­cji pomógł jej Fre­de­rick Grim­wade, pre­zes wiel­kiej firmy far­ma­ceu­tycz­nej Fel­ton, Grim­wade & Co. Oso­bi­ście porę­czył za Helenę na piśmie, podej­rze­wano zresztą, że rów­nież był jej kochan­kiem. Nie można tego wyklu­czyć, wia­domo jed­nak, że firma Grim­wade’a w tym cza­sie była mono­po­li­stą w desty­la­cji klu­czo­wego dla kremu Heleny eks­traktu z kory sosny austra­lij­skiej…

Suk­ces

Recep­tura kremu była wresz­cie gotowa, wybrano rów­nież odpo­wied­nie miej­sce na salon kosme­tyczny. Helena wypro­wa­dziła się z wynaj­mo­wa­nego dotych­czas pokoju i prze­nio­sła do trzy­po­ko­jo­wego miesz­ka­nia w dobrej dziel­nicy. Wła­ści­cielka eks­klu­zyw­nego salonu musiała być żywą reklamą swo­jej firmy, więc nie mogła miesz­kać w pod­łych warun­kach.

Helena i jej doradcy nie zanie­dbali żad­nego szcze­gółu. Krem miał mieć sta­tus towaru luk­su­so­wego i dla­tego musiał być ofe­ro­wany w ele­ganc­kich sło­icz­kach z logo firmy. Wtedy też naro­dziła się osta­teczna nazwa spe­cy­fiku – krem panny Rubin­stein miał się nazy­wać Valaze.

Nie wia­domo, skąd wzięła się ta nazwa. W języku węgier­skim ozna­cza ona bufo­ro­wa­nie (wyrów­ny­wa­nie szans) i moż­liwe, że była alu­zją do mitycz­nego dok­tora Lyku­sky’ego. Praw­do­po­dob­nie jed­nak słowo to nic nie zna­czyło, a Hele­nie spodo­bało się tylko jego brzmie­nie. Dobrze koja­rząca się nazwa była prze­cież jedną z klu­czo­wych kwe­stii w pro­mo­cji towaru.

Koszt pro­duk­cji sło­iczka kremu wyno­sił zale­d­wie kilka pen­sów, tym­cza­sem Thomp­son zasu­ge­ro­wał cenę deta­liczną w wyso­ko­ści 2 szy­lin­gów i 10 pen­sów (czyli 34 pensy, bo szy­ling skła­dał się z 12 pen­sów). Ozna­czało to bar­dzo wysoki zysk, jed­nak Helena miała inne zda­nie na ten temat. Wyka­zała się nie­zwy­kłym instynk­tem han­dlo­wym i zna­jo­mo­ścią kobie­cej psy­chiki. Oświad­czyła zdu­mio­nemu Thomp­sonowi, że klientki nie będą kupo­wały zbyt taniego kosme­tyku, w związku z czym usta­liła cenę na 3,5 szy­linga za mniej­szy i 5,5 szy­linga za więk­szy sło­iczek. Sta­no­wiło to rów­no­war­tość 17 i 26 euro, pod­czas gdy prze­ciętne mie­sięczne zarobki kobiet w Austra­lii odpo­wia­dały wtedy mniej wię­cej 220 euro.

Krem nie był więc tani, ale panna Rubin­stein dosko­nale wie­działa, co robi. Wysoka cena miała sta­no­wić dodat­kową atrak­cję pro­duktu i tej zasa­dzie Helena pozo­stała wierna w przy­szło­ści. Gdy któ­raś linia jej kosme­ty­ków słabo się sprze­da­wała… ona pod­no­siła jej cenę, co natych­miast zwięk­szało zain­te­re­so­wa­nie klien­tek.

Jed­nakże dobry pro­dukt i efek­towne opa­ko­wa­nie to tylko połowa suk­cesu i dla­tego panna Rubin­stein oraz jej doradcy sta­ran­nie zapro­jek­to­wali wnę­trze salonu przy 138 Eli­za­beth Street. Jego wystrój był odważny, ale też bar­dzo kobiecy. Zna­ko­mi­cie dobrano tu kolory, meble i zasłony. Salon koja­rzył się z iście pary­ską ele­gan­cją, dzięki czemu klientki mogły się tam poczuć praw­dzi­wymi wybran­kami losu.

„Pole­ci­łam poma­lo­wać ściany mojego pierw­szego salonu na biało – wspo­mi­nała Helena. – Zasłony zro­bi­łam z moich pięk­nych, bia­łych sukie­nek, które przy­wio­złam z Pol­ski. Bam­bu­sowe i rat­ta­nowe krze­sła były uży­wane w austra­lij­skich oran­że­riach i wie­dzia­łam, że są nie­dro­gie. Wypeł­ni­łam trzy małe pokoje tymi krze­słami, poma­lo­wa­łam je na biało, by paso­wały do ścian i zasłon, przy­kry­łam sie­dze­nia jasnym per­ka­lem . W chwili, gdy otwie­ra­łam swój pierw­szy salon, trzy pokoje były tak bar­dzo jasne, przy­ja­zne i atrak­cyjne, jak tylko mogłam to osią­gnąć.

Oso­bi­ście nama­lo­wa­łam szyld po raz pierw­szy oznaj­mia­jący światu moje imię: Helena Rubin­stein, Salon Pięk­no­ści”¹⁶.

Thomp­son bar­dzo dbał o odpo­wied­nią reklamę na łamach prasy, a jego firma wyku­py­wała w celach pro­mo­cyj­nych całe szpalty w naj­po­czyt­niej­szych dzien­ni­kach. Heleny nie było stać na podobne eks­tra­wa­gan­cje, lecz mimo to nie zanie­dby­wała tego tematu.

„Valaze dok­tora Lyku­sky’ego, naj­sław­niej­szego euro­pej­skiego spe­cja­li­sty w dzie­dzi­nie pie­lę­gna­cji cery, naj­le­piej odżywi skórę – gło­sił anons rekla­mowy w jed­nym z miej­sco­wych pism. – Valaze w mie­siąc poprawi kon­dy­cję każ­dej skóry. Sło­iczki po 3 i pół oraz 5 i pół szy­linga, prze­syłka dodat­kowo 6 szy­lin­gów. Dostępny w fir­mie Heleny Rubin­stein”¹⁷.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1.

Za: L. Woodhead, _Barwy wojenne. Helena Rubin­stein i Eli­za­beth Arden_, War­szawa 2004, s. 46.

2.

H. Rubin­stein, _My Life for Beauty_, Nowy Jork 1972, s. 15 (tłum. G. Koper).

3.

Za: L. Woodhead, _op. cit._, s. 35.

4.

H. Rubin­stein, _op. cit._, s. 19.

5.

H. Rubin­stein, _Je suis esthéticienne_, Paryż 1957, s. 55. (tłum. W. Grzech­nik).

6.

H. Rubin­stein, _My Life…_, s. 19–20.

7.

_Ibi­dem_, s. 20.

8.

Za: L. Woodhead, _op. cit._, s. 45.

9.

Za: _ibi­dem_, s. 16.

10.

Za: _ibi­dem_, s. 47.

11.

Za: R. Bran­don, _Wsty­dliwa histo­ria piękna. Jak Helena Rubin­stein i L’Oréal stwo­rzyli kobietę_, War­szawa 2012, s. 17.

12.

P. O’Hig­gins, _Madame. Dans l’enfer doré d’Helena Rubin­stein_, Paryż 1972, s. 181 (tłum. W. Grzech­nik).

13.

H. Rubin­stein, _My Life…_, s. 29.

14.

P. O’Hig­gins, _op. cit._, s. 178–179.

15.

_Ibi­dem_, s. 179–180.

16.

H. Rubin­stein, _My Life…_, s. 28.

17.

Za: R. Bran­don, _op. cit._, s. 21.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: