Pedro Arrupe SJ. Portret człowieka wolnego - Wojciech Żmudziński SJ - ebook

Pedro Arrupe SJ. Portret człowieka wolnego ebook

Wojciech Żmudziński SJ

5,0

Opis

LIDER, KTÓRY PRZERÓSŁ SWOJE CZASY

Takich właśnie przywódców potrzebował Kościół w latach 70. i takich potrzebuje dzisiaj.

Pedro Arrupe (1907–1991) to postać o niezwykle bogatym życiorysie. Po ukończeniu studiów medycznych wstąpił do Towarzystwa Jezusowego i podczas ostatniego etapu formacji zakonnej angażował się w pracę duszpasterską wśród ubogich i więźniów w USA. Następnie przez 27 lat pracował w Japonii jako misjonarz, gdzie w roku 1945 przeżył wybuch bomby atomowej w Hiroszimie, po którym sprawnie zorganizował pomoc potrzebującym. Jako generał jezuitów promował dialog i dążył do jedności przeżywającego kryzys Kościoła, powołał również do życia organizację Jezuicka Służba Uchodźcom. Z powodu swoich bezkompromisowych działań zmierzających do posoborowej odnowy Kościoła zmagał się z bolesną krytyką ze strony oponentów, doświadczył nawet nocy duchowej. W 1981 po udarze, którzy przykuł go do łóżka, zrzekł się urzędu generała.

Pierwsza książka w Polsce, pokazująca koleje losu tego niezwykłego jezuity, który zawsze potrafił zrezygnować z własnych planów i udać się tam, gdzie go najbardziej potrzebowano.

Mądrość ojca Arrupego nie opierała się na jego wielkiej wiedzy czy na dobrej znajomości licznych kultur i języków, lecz na odwadze bycia z innymi i dla innych. Bez względu na to, kim ten inny jest.

 

Wojciech Żmudziński SJ (ur. 1961) – teolog biblijny i pedagog, publicysta, autor książek z dziedziny duchowości i edukacji. Założyciel Centrum Kształcenia Liderów i Wychowawców im. Pedro Arrupe, którym kierował w latach 1996–2018. Od 2019 jest socjuszem przełożonego Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej Towarzystwa Jezusowego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 197

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wprowadzenie

Kim był człowiek, którego życie zainspirowało tak wielu jezuitów do zaangażowania się w szerzenie sprawiedliwości, otworzyło na współpracę ze świeckimi i na różnorodność kulturową w Kościele katolickim? Co najbardziej fascynuje w postaci generała jezuitów, który wprowadził Towarzystwo Jezusowe w Kościół posoborowych przemian i nie bał się dialogu z ludźmi wrogo nastawionymi do chrześcijaństwa? Te pytania skłoniły mnie do zebrania w jednym miejscu wszystkiego, co o Pedrze Arrupem czytałem i słyszałem od starszych współbraci.

Nie jest to książka historyczna, trudno ją także nazwać kompletną biografią, gdyż powstawała w czasie procesu beatyfikacyjnego znakomitego jezuity i wiele tekstów źródłowych pozostawało niedostępnych. Chociaż starałem się trzymać faktów, gdy opisywałem odczucia tegoż Sługi Bożego lub zamieniałem relacje świadków w dialogi, pozwoliłem dojść do głosu również wyobraźni. Nie ma tu jednak fikcyjnych postaci ani spreparowanych historii. Wszystko, o czym piszę, naprawdę się wydarzyło. O większości przywołanych tu sytuacji ojciec Arrupe sam opowiada we wspomnieniach, a niekiedy odwołuje się do nich również w swoich homiliach, przemówieniach i listach.

Rodzące się powołanie, czas zakonnej formacji i misję w Japonii ilustruję najważniejszymi i najbardziej poruszającymi wydarzeniami w każdym z tych okresów. Okres sprawowanych przez ojca Arrupego rządów w zakonie charakteryzuję, odnosząc się w dużej mierze do jego poglądów i stylu zarządzania, do dylematów towarzyszących trudnej sztuce kierowania zmianą, do dokumentów i doniesień medialnych.

Ponieważ był osobą podejmującą ważne decyzje w czasie kryzysu i odnowy Kościoła, miał też wielu wrogów i do dziś uważany jest przez niektórych sceptyków posoborowych przemian za postać kontrowersyjną. Musiał stawić czoła wielu konfliktom i nie zawsze był rozumiany, często pozostawał samotny, miał jedynie nielicznych zwolenników. Opuszczę w książce zdecydowaną większość debat, w których generał uczestniczył podczas kongregacji generalnych Towarzystwa Jezusowego, aby czytelnika nie zanudzić. Chcę przede wszystkim przedstawić jego życie i apostolskie zaangażowanie oraz poglądy na tematy, które prowadziły, a nawet prowadzą nadal, do ­żarliwych dyskusji wśród katolików w Polsce.

Nie znałem go osobiście, ale brałem udział w jego pogrzebie. Pamiętam trumnę wynoszoną z kościoła del Gesù w Rzymie oraz słowa jednego z moich współbraci: „Dlaczego nie pochowają go w kościele? Przecież to był święty człowiek”.

Ciało ojca Arrupego powróciło do macierzystego kościoła jezuitów 14 listopada 1997 roku. Wtedy też zostało w Polsce oficjalnie zarejestrowane Centrum Kształcenia Liderów i Wychowawców im. Pedro Arrupe. Przełożony Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej założył je niemal rok wcześniej, 19 grudnia 1996 roku. Kierowałem tą instytucją przez ponad 20 lat. Wraz ze świeckimi współpracownikami zajmowaliśmy się prowadzeniem zajęć w ramach doskonalenia zawodowego nauczycieli w wielu krajach, głównie Europy Wschodniej. Przykład niestrudzonego Baska, generała jezuitów z czasu wielkiego przełomu w Kościele, napędzał entuzjazm trenerów wprowadzających w szkołach nowatorskie metody nauczania i promujących ignacjański model pedagogii.

Niech ta książka będzie hołdem złożonym wielkiemu misjonarzowi i przywódcy przez jego młodszego współbrata. Dzięki ojcu Pedru Arrupemu zrozumiałem, że doświadczenie miłości Boga jest siłą napędową każdego sensownego czynu. Od niego zaraziłem się pragnieniem docierania tam, gdzie inni nie mogą lub nie chcą dotrzeć – na granice Kościoła, do ludzi różnych przekonań i różnych pomysłów na zmianę niesprawiedliwych struktur społecznych. Przestałem się wymądrzać i bać popełniania błędów. Zacząłem z wiarą podejmować odważne decyzje, a także bronić się przez popadnięciem w marazm. To jego zasługa, że nie przestałem śnić. Marzenia są po to, aby je realizować, bez względu na trudności, a pierwszym krokiem na tej drodze jest wejście do swej izdebki, zamknięcie drzwi i modlitwa do Ojca, który jest w ukryciu (por. Mt 6,6). Na to ojciec Pedro nigdy nie żałował czasu i nigdy nie miał go przez to mniej dla drugiego człowieka.

Mądrość ojca Arrupego nie opierała się na jego wielkiej wiedzy czy na dobrej znajomości licznych kultur i języków, lecz na odwadze bycia z innymi i dla innych. Bez względu na to, kim ten inny jest.

Wojciech Żmudziński SJ

Mistrz szybkiego reagowania

Nazywali go człowiekiem utopii, uważali za mistyka i proroka albo widzieli w nim rzecznika ludzi ubogich. Ojciec Pedro Arrupe też doświadczył niedostatku, więzienia i horroru wojny. Był człowiekiem ubogim, kochał ubogich i nie dbał o opinię, jaką miał o nim świat ludzi bogatych i wpływowych. W liście do jednego z przełożonych zakonnych pisał:

Jakże często szukamy usprawiedliwień dla naszych działań i postaw, które są całkowicie przeciwne duchowi ubóstwa! Spójrzmy na nasz poziom życia, który, ujmując to delikatnie, nie jest z pewnością świadectwem ubóstwa. […] Jest tylko jeden sposób, by człowiek mógł pojąć znaczenie i bogactwo tej tajemnicy: musi sam doświadczyć rzeczywistego ubóstwa – nie wystarczy samo pragnienie bycia ubogim1.

Ojciec Pedro Arrupe, z urodzenia Bask, z wykształcenia lekarz, po święceniach kapłańskich został skierowany na studia do Stanów Zjednoczonych, a następnie na trzecią probację2. Latem 1938 roku zapadła w Rzymie decyzja, na którą długo czekał: postanowiono wysłać go do pracy w Japonii. Do Jokohamy przybył już jesienią. Tam też trafił do aresztu – za rzekome szpiegostwo. Podczas wybuchu bomby atomowej był w Hiroszimie, gdzie niósł pomoc poszkodowanym. Misjonarz, mistrz nowicjuszy, prowincjał Japonii i 28. Generał Towarzystwa Jezusowego. Gorący zwolennik Soboru Watykańskiego II. W grudniu 2018 roku rozpoczęto jego proces beatyfikacyjny. Dla piszącego te słowa był przede wszystkim mistrzem szybkiego reagowania.

Od końca lat 70. przez ponad dekadę świat oglądał w telewizji setki tysięcy boat people – ludzi uciekających przed represjami, głównie z Wietnamu i Kambodży. W przepełnionych łodziach dopływali do krajów, które – mimo że nie były na to przygotowane – chciały ich przyjąć. Ojciec Arrupe z uwagą śledził doniesienia na ich temat. Też musiał uciekać, gdy na początku lat 30. rząd II Republiki Hiszpańskiej kazał wszystkim jezuitom opuścić ojczyznę. Dobrze wiedział, co znaczy być niechcianym we własnym kraju. W listopadzie 1980 roku wysłał alarmujący list do przełożonych wszystkich prowincji, w którym poprosił o natychmiastową reakcję na kryzys migracyjny. Na odpowiedzi nie musiał długo czekać: obozy dla uchodźców powstały w Singapurze, Tajlandii i Australii. W ciągu roku jezuici założyliliczne ośrodki udzielające pomocy ludziom uciekającym przed represjami, a działania Jezuickiej Służby Uchodźcom (JRS – Jesuit Refugee Service) stały się jednym z priorytetów rozproszonych po całym świecie synów Ignacego Loyoli.

Przez stulecia jezuici stracili wiele z pierwotnej chęci do wyruszania w odległe rejony świata. Prowadzenie kolejnych szkół i uczelni sprawiało, że coraz mniej członków zakonu mogło bez przeszkód przenosić się z miejsca na miejsce. Tymczasem właśnie ta gotowość była sercem jezuickiego powołania. Jezuicka Służba Uchodźcom przywróciła Towarzystwu istotny wymiar charyzmatu. Ojciec Arrupe wezwał współbraci, by porzucili to, czym się aktualnie zajmują, ruszyli w drogę do nieznanych im krajów i uczyli się nowych języków – czasem rozumianych jedynie przez małe grupy przerażonych uciekinierów. „Dzisiaj świat zmienia się tak szybko, że trudno trzymać się programów. Trzeba podejmować ryzyko, wciąż rozeznawać na nowo, eksperymentować, być elastycznym i nie bać się popełniania błędów”3 – mówił w sierpniu 1981 roku. Minęło 40 lat, a jego przesłanie pozostaje aktualne. Jezuici wciąż chcą iść tam, gdzie inni nie docierają, nie czekając, aż Kościół ich o to poprosi.

Wspominając swojego poprzednika, nieustraszonego orędownika walki o społeczną sprawiedliwość i godność człowieka, 29. Generał Towarzystwa Jezusowego Peter-Hans Kolvenbach mówił do ­członków zakonu:

Jeśli chcemy pracować na rzecz sprawiedliwości w sposób poważny i bez względu na konsekwencje, będziemy musieli również pogodzić się z obecnością krzyża w naszym życiu. Jeśli pozostaniemy wierni naszemu charyzmatowi kapłańskiemu i zakonnemu, nawet działając roztropnie, rychło spotkamy się ze sprzeciwem ze strony tych, którzy w krajach wysoko uprzemysłowionych postępują niesprawiedliwie. Niektórzy z nich uchodzą za doskonałych chrześcijan i naszych dobroczyńców i przyjaciół, a nawet są członkami naszych rodzin, ale i tak oskarżą nas o marksizm i burzenie porządku społecznego. Przestaną nam okazywać życzliwość i zaufanie, odmówią materialnego wsparcia. Czy jesteśmy gotowi przyjąć tę odpowiedzialność, wejść na trudną drogę krzyża, mimo niezrozumienia ze strony władz cywilnych i kościelnych oraz naszych najlepszych przyjaciół? Czy jesteśmy gotowi dać temu świadectwo w naszej pracy i w naszym stylu życia?4

Ojciec Arrupe twierdził, że ludzie niezwykle łatwo wynajdują przeszkody dla działania Ducha. Wolimy Kościół bez radykalnego przesłania Ewangelii i wiarę, w której Bóg jest przewidywalnym egzekutorem prawa. A wszystko dlatego, że boimy się konsekwencji, które uderzałyby w nas samych. Był stanowczo przekonany, że bez osobistego i głębokiego nawrócenia nie będziemy w stanie ­odpowiadać na wyzwania współczesności.

Przypominał współbraciom o szacunku dla drugiego człowieka i o tym, by akceptować cudze wybory. Zdecydowanie odrzucał sięganie po siłę i przymus oraz narzucanie innym tego, o czym sam był przekonany. Głęboko przeżywał słowa świętego Pawła: „Ku wolności wyswobodził nas Chrystus” (Ga 5,1). Nie bał się oskarżeń o słabość, dwuznaczność czy niejasność intencji. „To cena za pokonywanie bezdroży i przecieranie wyboistej drogi”5 – podkreślił na konferencji w 2007 roku ojciec Kolvenbach.

Jego poprzednik był odnowicielem, nieliczącym kosztów i niebaczącym na zniewagi, którymi go obrzucano. Gdy w sierpniu 1981 roku doznał udaru i nie mógł już mówić, można było pomyśleć, że poczuje się bezużyteczny. W końcu dotąd prowadził bardzo aktywne życie. Ale właśnie wtedy, cierpiąc tak mocno, znalazł się „bardziej niż kiedykolwiek w rękach Pana”. To jego własne słowa, zapisane z trudem podczas długiej choroby.

1 P. Arrupe SJ, Nie wystarczy samo pragnienie bycia ubogim. List do o. Vincenta D’Souza SJ, przełożonego Prowincji Goa-Poona w Indiach, 8 stycznia 1973, „Jezuici w Polsce” 2019, nr 1, s. 28.

2 Trzecia probacja jest ostatnim etapem podstawowej formacji jezuity, rozpoczynanym po kilkunastu latach życia w zakonie. Jej ukończenie jest warunkiem złożenia ostatnich ślubów.

3 P. Arrupe, Swan Song, przemówienie do członków Jezuickiej Służby Uchodźcom, Bangkok, 6 sierpnia 1981, https://arrupe.jesuitgeneral.org/en/testimonials-2?view=archivo&id=40, dostęp 23 lipca 2019.

4P.H. Kolvenbach SJ, P. Pedro Arrupe, Profeta de la Renovación Conciliar, [w:] Arrupe y Garáte: dos modelos, Bilbao 2008, s. 108.

5 Tamże, s. 112.

Dyspozycyjność jezuity

Sekret szybkiego reagowania jezuitów na wyzwania historii tkwi przede wszystkim w zakonnym posłuszeństwie i zarazem ciągłej gotowości do pójścia tam, gdzie inni jeszcze nie poszli, choć iść niewątpliwie trzeba. O zakonnym poczuciu misji i chęci do natychmiastowego działania pisał ojciec Arrupe w 1977 roku w skierowanym do jezuitów liście o dyspozycyjności.

Należymy do ciała z istoty swej misyjnego, dyspozycyjnego wobec Chrystusa i Jego Namiestnika, a zasadą i głównym fundamentem tego organizmu jest całkowita gotowość do bycia posłusznym w sprawach misji; jasną jest zatem rzeczą, że ta radykalna dyspozycyjność stanowi fundament naszej jezuickiej tożsamości.

Odnosi się to jednak nie tylko do indywidualnej dyspozycyjności każdego jezuity, obojętnie jaki byłby jego stopień i funkcja, ale także do dyspozycyjności całego ciała Towarzystwa i każdej jego wspólnoty. Dyspozycyjność ta zakłada nie tylko indywidualne poszukiwanie woli Bożej, lecz również wspólnotowe, realizowane metodą ignacjańskiego rozeznania. Dyspozycyjność i rozeznanie: jedno potrzebuje drugiego. Bez obojętności6 i dyspozycyjności niemożliwe jest rozeznanie, a bez rozeznania nie można wymagać dyspozycyjności.

Dzisiaj sam Kościół ustami Namiestnika Chrystusowego dobitnie stwierdza, że dyspozycyjność jest naszą rodzimą, oryginalną i nie do wyrzeczenia się cechą: „Oryginalność Ignacego polegała, wydaje się, na zrozumieniu, że ówczesne czasy wymagały ludzi całkowicie dyspozycyjnych, zdolnych do oderwania się od wszystkiego i do przyjęcia jakiejkolwiek misji potrzebnej dla dobra Kościoła, a wskazanej przez papieża i określonej według jego uznania” (Z przemówienia papieża na Kongregacji Generalnej XXXII).

Sytuacje prawdziwej rewolucji kulturalnej, podobnie jak za czasów św. Ignacego, tak i dzisiaj wymagają wspólnot dyspozycyjnych i ludzi, których osobowa integracja nie może skostnieć w fałszu i dopuszczać najmniejszej nawet formy egoizmu. […]

Pogodzenie się z brakiem mobilności wskutek niedyspozycyjności jednostek i konsekwentnie obawa przełożonych powierzenia im misji, jakich domaga się apostolat, byłoby ciężką raną zadaną naszemu powołaniu w samych jego korzeniach7.

Święty Ignacy Loyola pisał, że w Towarzystwie istnieje pragnienie, „żeby wędrować po świecie z jednego jego krańca na drugi […]. Stąd też duch i istota Towarzystwa polega na przemieszczaniu się z miasta do miasta i z jednego miejsca w drugie, prowadząc przy tym surowe i ubogie życie i nie przywiązując się na dłużej do żadnego konkretnego miejsca”8. Gotowość do przerwania tego, co się aktualnie robi, by pójść tam, gdzie przełożony posyła, fascynowała i fascynuje nie tylko jezuitów. Kiedy zmarł papież Paweł VI, na klęczniku w jego prywatnej kaplicy znaleziono wyblakłą kopię cytowanego listu o dyspozycyjności. To wiele znaczy, bo konflikt między Pawłem VI a ojcem Pedrem Arrupem, o którym mówiło się w kościelnych gremiach, mógł być tylko pozorny. W rzeczywistości te dwie wybitne postaci wiele łączyło.

6 Obojętność – jedno z kluczowych pojęć duchowości ignacjańskiej. Nie oznacza ono bierności i braku zaangażowania, lecz wewnętrzną wolność, stawanie się obojętnym wobec wszystkiego, co rozprasza nasze siły w dążeniu do głównego celu naszego życia. Więcej na ten temat – zob. https://jezuici.pl/2013/10/obojetnosc-ignacjanska-jak-ja-rozumiec/, dostęp 26.11.2021.

7 P. Arrupe SJ, List o dyspozycyjności, Rzym, 17 października 1977 (fragmenty).

8 I. Loyola, Listy wybrane, Kraków 2017, s. 99–101.

Dzieciństwo i młodość

Pedro Arrupe (Pedro de Arrupe y Gondra) urodził się 14 listopada 1907 roku w Bilbao, w Kraju Basków. Jego rodzinne miasto było uprzemysłowionym portem, otoczonym górami i liczącym ponad 80 tysięcy mieszkańców. Dzisiaj to prawie 350-tysięczna stolica prowincji Vizcaya, największe miasto regionu. Rodzicami przyszłego jezuity byli architekt Marcelino de Arrupe y Ugarte i całkowicie skupiona na wychowaniu dzieci Dolores Gondra y Robles. Ich jedyny syn dostał imię po dziadku. Pedro był najmłodszym z rodzeństwa i miał cztery starsze siostry – Catalinę, Margaritę, Marię oraz Isabel.

Bilbao zyskało prawa miejskie już na początku XIV wieku i od zawsze szczyciło się mianem stolicy Kraju Basków. Pedro należał do narodu, który zamieszkiwał tereny Pirenejów już w starożytności, jego pochodzenie nie jest jednak znane do dzisiaj. Język baskijski to jeden z najstarszych języków na świecie, jeśli w ogóle nie najstarszy. Baskiem był również Ignacy Loyola.

Nazwisko Arrupe pochodzi najprawdopodobniej od baskijskiego rzeczownika arru, czyli wąwóz, i oznacza dosłownie: pod wąwozem. Można też szukać jego związków z rzeczownikiem arr, tj. kamień9. To stwarza pokusę odczytania symbolicznego: ojciec Pedro Arrupe był przecież tym, który położył kamień węgielny pod ­budowę ­posoborowego Towarzystwa Jezusowego.

W wieku niespełna siedmiu lat Pedro został wysłany do kolegium pijarów w Bilbao, szkoły scalającej wychowanie w chrześcijańskiej pobożności z solidną edukacją humanistyczną. Religia nie była tu tylko jednym z przedmiotów, wpływała na wszystkie działania pedagogiczne ojców pijarów. Swoim przykładem chcieli pokazać uczniom, że nie należy oddzielać wiary od idei humanistycznych. Tam po raz pierwszy Pedro uczył się łączyć ze sobą kwestie społeczne i religijne.

Dwa lata później, w 1916 roku, umarła matka późniejszego zakonnika. Ojciec i pięcioro dzieci klęczeli przy zwłokach i odmawiali różaniec, a kiedy skończyli, Marcelino powiedział do syna: „Miałeś świętą matkę”. Potem spojrzał na obraz patronki Basków, Matki Bożej z Begoñi, i dodał: „Spójrz! Teraz masz matkę jeszcze świętszą, a do tego nieśmiertelną”.

W tym trudnym momencie Pedro po raz pierwszy w swoim życiu spotkał jezuitę – ojca Ángela Basterrę, który kierował kongregacją mariańską w Bilbao. Był znany jako duszpasterz młodzieży i skupiał wokół siebie rzesze uczniów. Pedro dołączył do kongregacji 29 marca 1918 roku, a po czterech latach został jej wiceprzewodniczącym. W jednym z numerów „Flores y Frutos”, pisma wydawanego przez młodych członków, możemy odnaleźć tekst, w którym z wielką pasją pisze o Japonii i o św. Franciszku Ksawerym10. Wyraża w nim też pragnienie, by móc uczynić tyle dobra, co ten jezuicki misjonarz. To pierwsze sygnały misyjnego powołania, które zaprowadzi go ­później do Kraju Kwitnącej Wiśni.

Po dziewięciu latach spędzonych w kolegium pijarów w Bilbao Pedro rozpoczął w 1923 roku studia medyczne na Uniwersytecie w Madrycie (dziś Universidad Complutense de Madrid). Już na pierwszym roku zaangażował się w wolontariat i jako członek konferencji św. Wincentego á Paulo odwiedzał wraz z kolegami biedne rodziny. Zetknął się wtedy „ze straszliwym bólem nędzy i opuszczenia”. „Poznałem wdowy obarczone dziećmi, na próżno błagające o chleb; chorych bezskutecznie żebrzących o leki, gdy żaden miłosierny Samarytanin ich nie dawał. Przede wszystkim jednak spotykałem dzieci; jedne na wpół opuszczone, inne maltretowane, większość z nich źle ubrana i prawie wszystkie głodne”11 – pisał.

Któregoś popołudnia zobaczył chłopca jedzącego ziemniaka.

– Jesz podwieczorek? – zapytał, licząc, że to zachęci malca do rozmowy.

– Nie, śniadanie – odpowiedział chłopiec.

– O czwartej po południu?

– Dla pana byłby to podwieczorek, a dla mnie to śniadanie, bo nic jeszcze dzisiaj nie jadłem.

Chłopak przyznał, że nie ma ojca i nigdy nie je częściej niż raz dziennie. Arrupe był zdumiony, nie spotkał się dotąd z taką nędzą. Obraz zgłodniałych dzieci przemierzających ulice w poszukiwaniu kawałka wyschniętego chleba nigdy go już nie opuścił.

Innego dnia odwiedził dwie samotne matki mieszkające z dziećmi w jednym małym pokoiku. Nie mógł uwierzyć, że osiem osób mieści się w jednym łóżku. „Tak śpią całą noc, nie ruszają się i nigdy się nie budzą (…). Z nami jest trochę gorsza sprawa, bo dzieciaki są lekkie, zsuwają się do naszego wgłębienia i spadają na nas. Bardzo to przeszkadza, ale to przecież nasze dzieci i wszystko się im wybacza”12 – wspominał później słowa jednej z kobiet.

Życie ludzi ubogich mocno go poruszyło. Jednocześnie coraz trudniej było mu godzić wolontariat w slumsach ze studiami. Zaczął też zadawać sobie pytania o przyszłość, zastanawiać się, czego pragnie najbardziej. Wiedział już, że oprócz świata, w którym się wychował, istnieje także świat umorusanych i głodnych dzieci, którym poświęcał czas między wykładami na uczelni, „świat, w którym tak wiele było do zrobienia”13. A zarazem miał swoje aspiracje i nie chciał z nich rezygnować. Przeciętność go nie pociągała, wręcz uważał, że nie pozwala na wartościowe życie.

Pozostawał wtedy pod wielkim wpływem jezuity Józefa Marii Rubia Peralty14, kanonizowanego przez Jana Pawła II w 2003 roku. Ten niestrudzony apostoł Madrytu, uformowany w szkole Ćwiczeń duchowych św. Ignacego Loyoli, prowadził głębokie życie duchowe i poświęcał się duszpasterstwu w najbiedniejszych i najbardziej zaniedbanych dzielnicach miasta. Jego kazania były proste i przełożeni nie rozumieli, jak to się działo, że przemieniały rzesze ludzi. Przed konfesjonałem Peralty zawsze formowały się długie kolejki. Pedro postrzegał go jako człowieka, który całe swoje życie złożył w Bożych rękach.

Podczas studiów nie brakowało wypadów do teatru i na koncerty. Arrupe lubił szczególnie operę Cyrulik sewilski Gioacchina Rossiniego, ale pasjonowały go też romantyczna egipska historia niewolnicy Aidy i opera Thaïs, oparta na powieści Anatole’a France’a. Z zainteresowaniem oglądał również operę o księciu Lohengrinie Richarda Wagnera. Na ile te dzieła i ich autorzy ukształtowali artystyczne gusta Pedra Arrupego? Czy miały wpływ na jego późniejsze poglądy, podobnie jak doświadczenia z ubogich dzielnic Madrytu?

Autor Cyrulika sewilskiego krytykuje ówczesne zwyczaje ustami żartownisia. Aida Giuseppego Verdiego z kolei to tragiczna opowieść o młodym wojowniku wojsk egipskich Radamesie i jego ukochanej, z którą zbiega na pustynię, by potem zostać skazanym i zamurowanym w grobowcu, gdzie wraz ze swoją wybranką oczekują śmierci. Akcja opery Thaïs również rozgrywa się w Egipcie i opowiada o mnichu, który udaje się do Aleksandrii, aby nawrócić jawnogrzesznicę.

Gdy 11 marca 1976 roku Pedro Arrupe prowadził we Włoszech dzień skupienia dla księży, romantyczne historie, które pasjonowały go w młodości, dodawały jego słowom o „byciu dobrym i świętym” ludzkiego wymiaru. „Święty jest odważny, dowcipny i nowoczesny” oraz namiętnie kocha Kościół – przekonywał księży15.

Mając 19 lat, Pedro stracił ojca. Rodzinny dom wydawał mu się wtedy zupełnie pusty. Zdał sobie sprawę, że nikt go więcej nie zapyta, jak mu idzie na studiach, i nie ma już nikogo, na kim mógłby się oprzeć. „Były to chwile rozpaczliwej boleści, którą uciszała jedynie siła wiary16” – przyznawał po latach.

Pierwsze lato bez ojca postanowili z siostrami spędzić z dala od zgiełku miasta. Wybór padł na Lourdes. Miesięczny pobyt w tej miejscowości Pedro spędził wśród chorych oczekujących cudu uzdrowienia. Był to dla niego czas obcowania z Chrystusem i Jego łaską, czas poznawania kolejnych wymiarów ludzkiego cierpienia, wdzięczności i prostoty. Był świadkiem trzech cudownych uzdrowień, o których opowiada w swoich wspomnieniach. Przytoczymy jedną z relacji:

Kiedy przechodziliśmy przez ulicę, jedna z moich sióstr powiedziała:

– Spójrz na tego biednego chłopca na wózku inwalidzkim.

Spojrzałem we wskazanym kierunku. W istocie, zobaczyłem młodzieńca w wieku około dwudziestu lat, pozbawionego wdzięku w sposób charakterystyczny dla cierpiących na paraliż dziecięcy. Opiekowała się nim umundurowana pielęgniarka. Jego zgnębiony wygląd był rzeczywiście wstrząsający. Obok niego podążała kobieta w żałobie, prawdopodobnie jego matka, z obliczem pooranym bardziej cierpieniem niż wiekiem. Bóg jeden wie, od jak dawna i z jaką wiarą błagała o cud!

Ciżba robiła się coraz większa, w miarę jak tłumy napływały w pobliże placu; nagle znaleźliśmy się daleko od chorego. Gdy w czasie procesji udzielano błogosławieństwa Przenajświętszym Sakramentem, w chwili kiedy ksiądz wykonał znak krzyża, młodzieniec wstał ze swojego wózka i wydał okrzyk wzruszenia, na który natychmiast odpowiedziało tradycyjne: Le miracle! Le miracle! – Cud! Cud! Niemal natychmiast, zanim rozentuzjazmowany tłum zdążył się zbliżyć do młodzieńca, pielęgniarze zasłonili go, tworząc podwójny rząd. To, że udało się go uchronić przed zgnieceniem przez wzruszone masy ludzi, było drugim cudem, który uratował mu życie. Wszyscy chcieli go dotknąć, zapytać o tysiące rzeczy i w ten sposób zdobyć najbardziej niezniszczalną pamiątkę swej pielgrzymki.

Dzięki mojemu karnetowi [medyka] mogłem obserwować go z bliska w czasie oficjalnego badania, które miało potwierdzić, iż rzeczywiście dokonał się cud. Był to przypadek zupełnie oczywisty, nie pozostawiający cienia wątpliwości i nie podlegający dyskusji17.

„W drodze powrotnej z Lourdes do Bilbao, a potem w drodze do Madrytu, nosiłem już w sobie, jeszcze o tym nie wiedząc, ziarno mojego przyszłego powołania”18 – napisał zakonnik 30 lat później. Tłumaczył to następująco:

W cudach, które widziałem, poczułem Boga tak blisko siebie, że musiałem ruszyć za Nim. Widziałem Go tak blisko cierpiących, płaczących i błądzących w opuszczeniu, iż zapłonęło we mnie żarliwe pragnienie naśladowania Go w dobrowolnym zbliżeniu się do tych strzępów ludzkich, którymi społeczeństwo pogardza, bo nie przypuszcza nawet, że pod taką warstwą bólu może istnieć żywa dusza. Moje dawne niepokoje, które zrodziły się wówczas, gdy urwisy z Vallecas swoją nędzą ukazywały mi, że na świecie było wiele smutku do ukojenia, napotkały na powołanie znacznie wznioślejsze od tego, o którym śniłem19.

9 Por. N. de Goikoetxea y Araluze „Urdiola” (G.b.), Toponimia Euskara (1), „Kobie (Serie Etnografía)” 1984, nr 1, s. 93.

10 Por. P.M. Lamet, Pedro Arrupe. Un’esplosione nella Chiesa, Milano 1993 (oryginał: Arrupe: Una explosion en la iglesia, Madrid 1989), s. 30.

11 P. Arrupe SJ, Japonia, której nie znamy, tłum. M. Smul, Z. Huebner, Kraków 1970, s. 14.

12Tamże, s. 17.

13Tamże, s. 19.

14 Józef Maria Rubio Peralta (1864–1929) – hiszpański jezuita, kaznodzieja i spowiednik pracujący pośród ubogich mieszkańców Madrytu, kanonizowany przez Jana Pawła II 4 maja 2003 roku.

15 Por. P. Arrupe, Sed Buenos,przemówienie podczas rekolekcji dla kapłanów w Cagliari, 11 marca 1976, https://arrupe.jesuitgeneral.org/en/testimonials-2?view=archivo&id=11, dostęp 22 lipca 2020.

16 P. Arrupe SJ, Japonia, której nie znamy…, s. 19.

17  Tamże, s. 24–25.

18Tamże, s. 25.

19 Tamże, s. 26.

Od anioła do uchodźcy

Po krótkim pobycie w Lourdes dojrzała w nim decyzja wstąpienia do zakonu. Przez kolejne miesiące kontynuował studia niepokojony perspektywą zmiany dotychczasowego życia. W drodze do rodzinnego domu na święta Bożego Narodzenia, wstąpił do Loyoli i dopełnił wszelkich formalności związanych z przyjęciem do Towarzystwa Jezusowego. Najtrudniejsze było pożegnanie z siostrami. Więzy krwi oraz dobro, jakiego od nich doświadczył, czyniły rozstanie bolesnym zarówno dla nich, jak i dla niego.

W nowicjacie starał się być we wszystkim perfekcyjny. Pobudka, poranna modlitwa, praca w ogrodzie, rachunek sumienia, a nawet krótkie chwile czasu wolnego – każde zajęcie miało dla niego wielką wartość. Po pierwszym roku została mu przydzielona prestiżowa funkcja anioła.

Anioł to student drugiego roku, któremu powierza się grupę młodych ludzi wstępujących do nowicjatu, aby zapoznał ich z planem dnia, panującymi zwyczajami, wprowadził w obowiązki i służył im pomocą w początkowym okresie kandydatury. Pedro Arrupe został aniołem około 20 kandydatów, podziwianym przez nich za altruizm i poczucie humoru.

W listopadzie 1928 roku u mistrza nowicjatu20 ojca Martína Garmendii zdiagnozowano raka żołądka. Poprosił, by to właśnie Pedro towarzyszył mu w drodze do szpitala. Miesiąc później ojciec magister (tak nazywa się zwyczajowo mistrza nowicjatu) umierał w ramionach swojego ulubionego nowicjusza. To kolejna droga Pedru osoba, którą tak szybko utracił. Kilka tygodni później złożył swoje pierwsze wieczyste śluby zakonne i rozpoczął dwuletnie humanistyczne ­przygotowanie do studiów filozoficznych.

Jeden z jego rocznikowych kolegów wspominał zaangażowanie przyszłego generała zakonu:

Wykładowca zapowiedział swoją nieobecność na kolejnych zajęciach, postanowił jednak wyznaczyć jednego ze studentów na swojego zastępcę. Wybrał Pedra, a ten omówił Eurypidesa w sposób wybitny. Wkrótce też został prefektem, osobą pomagającą rektorowi w organizacji życia studiujących jezuitów. Przy tym wszystkim był bardzo pokorny. Podczas wakacji nad morzem zaraz po medytacji i porannej toalecie wszyscy szli na plażę. Oprócz Pedra, który – w ogóle o to nieproszony – sprzątał nasze ubikacje. Gdy zobaczył, że go nakryłem, spojrzał na mnie i powiedział, żebym nikomu o tym nie mówił21.

W 1931 roku Pedro rozpoczął studia filozoficzne w Oñi w prowincji Burgos. Szybko jednak podzielił los wszystkich członków Towarzystwa Jezusowego, uznanych w Hiszpanii za wrogów ojczyzny.

Lata 30. XX wieku były trudnym okresem dla wszystkich katolików w tym kraju, a dla jezuitów szczególnie. Konstytucja z 1931 roku wprowadziła zasadę laickości państwa, w związku z czym usunięto ze szkół nauczanie religii, a księżom i siostrom zakonnym zakazano wykonywania zawodu nauczyciela. Rządzący uważali Kościół za wroga postępu i demokracji. W 1932 roku wypędzono jezuitów, uznanych za wrogów ojczyzny i zagrażających racji stanu – a wszystko dlatego, że ślubowali posłuszeństwo Watykanowi. Musieli wyjechać z Hiszpanii w ciągu miesiąca. Pedro Arrupe nie skorzystał z pozwolenia przełożonych, by spędzić dwa tygodnie z rodziną. Poświęcił ten czas na lekturę pism wielkich filozofów i duchową refleksję nad tekstami Ignacego Loyoli. Wspominał ten czas jako okres szczególnego zachwytu nad myślą założyciela jezuitów i pełnego wejścia w ignacjańską duchowość. Czytał, modlił się i medytował, prowadzony Ćwiczeniami dawnego mistrza. Po miesiącu wyruszył, podobnie jak kilkuset innych jezuitów, profesorów i studentów, do belgijskiego Marneffe, gdzie zamierzał kontynuować studia zakonne. Z ciężką od książek walizką stał na peronie wraz z wieloma innymi uchodźcami. To właśnie w tamtym momencie został obywatelem świata.

W Hiszpanii w tym czasie palono kościoły i rozstrzeliwano duchownych. Jeden z wrogów Kościoła, Ángel Samblancat22, podczas swojego przemówienia w parlamencie powiedział, że według niego „Towarzystwo Jezusowe powinno nazywać się Kupieckim Towarzystwem Jezusowym – i nie mówię tu bandą złodziei przez szacunek dla tych ostatnich”23.

Zwolennicy republikańskiej rewolucji zabijali księży tylko dlatego, że byli księżmi, gwałcili zakonnice, naigrawali się z wiary, parodiując Mszę świętą. Organizowali też prześmiewcze parady w szatach liturgicznych. Ale egzekucji osób duchownych dokonywali również walczący z republikanami frankiści. Ich ofiarami padali zazwyczaj księża narodowości baskijskiej i katalońskiej. Kraj Basków, ojczyzna ojca Arrupego, uniknął największych okrucieństw republikańskiej rewolucji. Nie płonęły tam kościoły i niewielu duchownych straciło życie. Tylko generał Francisco Franco rozstrzeliwał księży w tym regionie.

Wygnanych z Hiszpanii jezuitów Towarzystwo rozesłało w różne zakątki świata. Studenci, którzy w lutym 1932 roku przybyli do Belgii, z trudem mieścili się w starym budynku z czerwonej cegły, niezdolnym przyjąć 350 mężczyzn. Nie narzekali na niewygody i humor ich nie opuszczał, gdy każdego dnia pytali, czy będzie coś do jedzenia. Pedro Arrupe od razu zaczął wykonywać obowiązki pielęgniarza.

Gdy wciąż jako kleryk napisał do Rzymu o swoim pragnieniu pracy misyjnej w Japonii, otrzymał jedynie lakoniczną odpowiedź, która niczego nie przesądzała. Tuż po jej przeczytaniu, rozczarowany i przybity, spotkał na korytarzu rektora kolegium.

– Człowieku, co się stało? – spytał przełożony, widząc, w jakim uczeń jest stanie.

Pedro podał mu list. Po chwili usłyszał:

– Nie martw się, pojedziesz do Japonii!

Potem – jak pisał Arrupe wiele lat później – rektor „oddalił się opanowanym krokiem, nie przypuszczając nawet, jak wiele dobrego dla mnie uczynił i jak utwierdził mnie w absolutnym przekonaniu, z jakim hołubiłem moje głębokie pragnienie. Człowiek taki jak on, taki ludzki i zarazem Boży, nie mógł się mylić”24.

Pan Bóg nigdy nie zaprzestaje dialogu z człowiekiem, najwyżej przerywa na jakiś czas rozmowę, by lepiej przygotować interlokutora na czekające go wyzwania. Gdy wypowie pierwsze słowo, można być pewnym, że pojawi się też następne, nawet jeśli odstęp między nimi będzie się wydłużał.

Młody baskijski jezuita Pedro Arrupe, wydalony wraz ze wszystkimi jezuitami z Hiszpanii, 30 lipca 1936 roku przyjął w Marneffe sakrament święceń, a następnie wyjechał na dalsze studia do Stanów Zjednoczonych. Gdy świeżo upieczony prezbiter specjalizował się w etyce medycznej, najstarsza stolica Kraju Basków została zniszczona przez wspierającą frankistów Luftwaffe. Pablo Picasso namalował wówczas słynną Guernicę – hołd dla baskijskiego miasta i desperacki protest artysty przeciwko wojnie. Obraz przedstawia nie tylko ludzi zdeformowanych bólem i rozpaczą, lecz także cierpiące niewinnie zwierzęta. Lamentująca matka trzymająca w ramionach martwe dziecko i ryczący byk tuż obok potęgują krzyk zaskoczonego miasta. Postaci kobiet, jedna na klęczkach, szukająca pomocy, druga odpędzająca bomby zapaloną świecą, trzecia wyrzucająca w górę ramiona, pojawią się potem, jako déjà vu, na peryferiach zbombardowanej w 1945 roku i konającej na oczach ojca Arrupego Hiroszimy. Japońskie miasto będzie jak rozdarty koń w centrum obrazu Picassa.

Gdy wyczerpany ciągłą nauką Pedro potrzebował chwili oddechu, prowincjał wysłał go do jednej z jezuickich parafii na południu. Tam ojciec Arrupe nie potrafił oprzeć się namowom odwiedzających parafię księży i udał się z nimi na dwa tygodnie do Meksyku. Spotkał hiszpańskie sieroty i setki dzieci odebranych rodzicom w czasach hiszpańskiej rewolucji. Płacz dziecka proszącego, aby pomógł mu wrócić do ojczyzny, pojawiał się potem wielokrotnie w jego modlitwach – jako doświadczenie bezsilności, a zarazem nadziei na to, że Bóg może zapewnić najmłodszym to, czego zakonnik dać nie może.

20 W terminologii zakonnej polskich jezuitów przełożony nowicjuszy nazywany jest do dzisiaj, tak jak w czasach obowiązującej łaciny, „magistrem”. Autor zdecydował się na używanie bardziej zrozumiałego określenia „mistrz”.

21 Por. P.M. Lamet, Pedro Arrupe…, s. 70.

22 Ángel Samblancat Salanova (1885–1963) – hiszpański adwokat, pisarz, publicysta, tłumacz, lewicowy polityk i zadeklarowany antyklerykał. Kierował redakcjami wielu lewicowych gazet i czasopism. Z początkiem Drugiej Republiki, w 1931, został deputowanym w Parlamencie, następnie prezesem sądu w Barcelonie, sędzią w Katalonii i członkiem Trybunału Ludowego.

23 Cyt. za: T. Miłkowski, Kościół w społeczeństwie hiszpańskim XIX i XX wieku. Od mnichów na wojnie do wojny z mnichami, Łask 2006, s. 73.

24 P. Arrupe SJ, Japonia, której nie znamy…, s. 29.