Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Autobiografia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 kwietnia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Autobiografia - ebook

Wspomnienia autorki bestsellerowej „Sztuki kochania”.

Michalina Wisłocka – jak na rewolucjonistkę przystało – niezwykle otwarcie opisywała siebie. W wydanych na kilka lat przed śmiercią wspomnieniach zabiera nas w podróż do miejsc, które ją wychowały i ukształtowały. W pełnej ciepła i humoru opowieści pokazuje ludzi, zdarzenia i drogę życiową, bez której nie byłoby doktor Michaliny Wisłockiej i bestsellerowej „Sztuki kochania”. 
Kanwą wspomnień są dzienniki, które po latach zaskakują literacką wyobraźnią oraz trafnością obserwacji. 

Można powiedzieć, że prawie od urodzenia byłam lekarzem. Wszystkim swoim lalkom i misiom – a było ich trzynaście – urządzałam szpital, bo bez przerwy chorowały, każde na inną chorobę. Do leczenia tej całej hałastry miałam walizeczkę, a w niej narzędzia: nożyczki, strzykawki z igłami oraz słuchawki, nici do szycia, a nawet wyszachrowane gdzieś u szewca krzywe igły, którymi zszywało się rany. […] W ten sposób odbyło się moje elementarne przeszkolenie medyczne.
Fragment książki

Michalina Wisłocka (1921–2005) – lekarz, ginekolog, cytolog i seksuolog. Autorka bestsellerowego poradnika „Sztuka kochania”. Odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8097-958-1
Rozmiar pliku: 5,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KORZENIE

Ocalić od zapomnienia

(K.I. Gałczyński)

Gdy zaczęłam pisać wspomnienia, los zdarzył, że poznałam dwie kuzynki z bocznej linii, Irenę Skarżyńską i Krystynę Dębską, które przez całe prawie życie zajmowały się z pasją gromadzeniem dokumentów oraz pamiątek i zdjęć przodków.

Sporo znalazłam opowieści o przodkach z linii Dębskich, którzy byli protoplastami mojej prababki Józefy Dębskiej. Niektóre papiery, jak na przykład nominację na wielkiego wojskiego praprapradziada Wojciecha Dębskiego, z własnoręcznym podpisem króla Stanisława Augusta, ogromnie mnie uradowały. Jak widać z historii Dębskich, król Stanisław August odgrywał w niej także rolę dość znaczną.

Król ten, niezmiernie bliski memu sercu, pieczętował się Ciołkiem (plafon sufitowy pałacu w Łazienkach ozdobiony jest czerwonym Ciołkiem na srebrnym polu), który to Ciołek był także herbem mego dziadka Ignacego Żylińskiego, w XVIII wieku zaś śluby złączyły dwie familie: Dębskich-Prawdziców i Żylińskich-Ciołków.

W rodzie Dębskich wielu znalazłam rycerzy, dostojników Rzeczypospolitej oraz rzetelnych patriotów, jak choćby Wojciecha, który pozostawiwszy włości na Podolu, ucieczką się salwował, aby nie wciągnięto go do Targowicy, zbierał natomiast ofiary dziesiątego grosza na wojska Kościuszki.

Jedna jeszcze cecha dominowała w rodzie Dębskich – wielka dbałość o dobre i patriotyczne wychowanie potomstwa (Marcin – trzynastu synów). Z dumą mogę patrzeć na rody Dębskich i Żylińskich (Kajetan – społecznik). Są mi pokrewni duchem. Moje zaangażowanie, bezkompromisowa uczciwość, miłość do ojczyzny oraz praca społeczna dla dobra młodzieży i rodziny polskiej z tych właśnie pochodzi źródeł. Wreszcie w całym moim życiu dominuje poczucie humoru oraz dowcip.

Na marginesie spraw ważnych – moje hobby to zamiłowanie do rzeczy pięknych: malarstwa, rzeźby i architektury... oraz jamników.

Tak sobie myślę, że być może niedaleko pada jabłko od jabłoni i coś z tych Ciołków i Prawdziców dostałam w spadku.

Informacje o rodzie Dębskich i Żylińskich znalazłam w źródłach rozmaitych. Są to:

Złota księga szlachty polskiej Teodora Żylińskiego, tom II, Poznań 1880;

Herby rycerstwa polskiego Bartosza Paprockiego, Kraków 1584;

Rodzina – herbarz szlachty polskiej Seweryna Uruskiego, tom III, Warszawa 1906;

Herby szlachty polskiej Zbigniew Leszczyca, tom I, Poznań 1907;

Herbarz polski Kaspra Niesieckiego S.J., tom VII, Lipsk 1841;

Dzieje oręża polskiego w epoce napoleońskiej dra Maryana Kukiela, Poznań 1912.

Starałam się pracowicie wyskubać stamtąd opowieści o przedstawicielach naszej linii Dębskich. Przypominało to pracę Kopciuszka, który wybierał mak z popiołu, ród Dębskich bowiem był bardzo rozgałęziony i miał wiele linii równoległych. Potem jedne wygasały, inne rozwijały się dalej, jednym słowem, miałam skomplikowane zadanie. Być może dla historyka sprawa byłaby znacznie prostsza, ja robiłam, co mogłam, na koniec zdecydowałam się nie wypisywać całego ciągu wszystkich członków rodu i wybrałam tylko pojedyncze i miłe memu sercu anegdoty z okresu od XV wieku do dnia dzisiejszego, starając się usilnie trzymać bezpośredniej linii naszych przodków, co mi się, mam nadzieję, w dużej mierze udało.

Przejdę teraz do fragmentów wyłowionych z wyżej wymienionych źródeł.Dębscy herbu Prawdzic

Szukałam w księgach historii herbu Prawdzic i znalazłam w Herbarzu polskim Niesieckiego opowieść niezwykle barwną, raczej legendę. Otóż za czasów rzymskich niejaki Androd, niewolnik prokonsula afrykańskiego, bity bez litości, uciekł na pustynię i tam ukrył się w jaskini. Po pewnym czasie wrócił do niej lew, jej stały mieszkaniec, ale na szczęście dla Androda miał wbity cierń w łapę. Androd usunął cierń, a lew pokochał go i dzielił się z nim zdobytym pożywieniem. Pomimo to Androd znudził się zoologicznym towarzystwem i wrócił do kolonii rzymskich w Afryce, tam jednak, pochwycony przez dawnego pana, został skazany na śmierć na arenie. Szczęśliwy los sprowadził na nią lwa przyjaciela, który nie tylko oszczędził Androda, ale jeszcze obronił go przed innymi dzikimi zwierzętami. Lud zachwycony takim obrotem sprawy obdarował Androda majątkiem i lwem. Stąd lew w herbie Dębskich. Któryś z potomków Androda ożenił się bogato z dziedziczką mającą mur w herbie, dlatego lew za murem stoi. Około roku 1123 kolejny potomek Androda wziął za żonę hrabiankę, jedyną córkę Jana Prawdy. Herb żony Prawda (koło żelazne) swojemu lwu w łapy włożył. A więc w herbie Prawdziców mamy lwa za murem trzymającego koło żelazne w łapach. A teraz przechodzę już do „moich” Dębskich.

Cytuję ze Złotej księgi: Dębscy ród swój wywodzą z województwa krakowskiego, gdzie ich rodzinnym gniazdem była wieś Dębska Wola. W połowie XVI wieku dopiero przenieśli się Dębscy w płockie, gdzie nabywszy posiadłość ziemską, na pamiątkę swego pochodzenia – osadę Dębsk ufundowali.

Pierwsze pokolenie Dębskich (XV wiek) rozpoczyna Paweł, który już w 1550 roku jako dziedziczny pan na Dębsku występuje. Żył bogobojnie siedemdziesiąt dziewięć lat i zmarł, zostawiając trzech synów.

Jeden z nich, Paweł, biskup, w XVI wieku razem z księdzem Skargą założył w Krakowie Bank pobożny (Mons pietatis), ubodzy mieli w nim prawdziwego opiekuna. Matce swojej wystawił w kościele Świętej Trójcy w Krakowie nagrobek. Sam natomiast pogrzebany został w „sklepach” katedry na Wawelu, o czym świadczy list profesora Wszechnicy Jagiellońskiej dra Józefa Łebkowskiego, pisany 10 czerwca 1877 roku:

Restaurując kaplicę Stefana Batorego, napotkałem w posadzce pod ławkami połupaną płytę pomnikową i grób księdza biskupa Pawła Dębskiego. Oto notatkowy rysunek: na tym rysunku jest herb Dębskich z infułą biskupią u góry i stosownym wkoło ornamentem Kości leżały w bezładzie, szczątki rękawicy, krzyż brązowy zniszczony śniedzią na łańcuchu, takiż pierścień z niebieskim szkłem. Kości ze szczątkami deszczek trumny kazałem zachować w bezpiecznym miejscu, płyta marmurowa pęknięta, herb i litery zatarte.

Następnie idzie Marcin – XVII wiek. Ten prowadził dalej ród Dębskich, był posłem ziemi zakrzeńskiej na elekcji króla Władysława IV.

Cytuję ze Złotej księgi: Ożeniwszy się wkrótce po powrocie z wyprawy wojennej, doczekał się 12 synów. Od rozległych dóbr królewskich jego wsie Dębsk i Kawogórę oddzielała ogromna knieja królewska, Niemyje zwana. Knieja ta, rozmaitym drzewem zarośnięta, obfitowała w żubry, niedźwiedzie i innego grubego zwierza. Król Władysław IV, zwolennik łowów, postanowił zjechać całym dworem na Niemyje na łowy. Zwyczajem było wówczas, że obywatele ziemscy dawali podwody pod przejazdy dworu królewskiego. Wiadomość zatem o każdej podróży króla na kilka tygodni naprzód już się rozchodziła. Otóż pan Marcin miał czas przygotować się na przyjęcie Miłościwego Pana. Sprawił synom swoim, z których najmłodszy miał dopiero 13 lat, jednakowe kurtki i sprowadził wybornego wina z Warszawy, a zaprosiwszy króla na obiad po łowach, kazał synom swoim usługiwać do stołu monarsze. Zwróciła uwagę króla Władysława IV tak przyzwoita służba w domu szlachcica, a domyślając się, że nie są to dworscy pana posła, zagadnął go, siedząc przy stole: – Cóż to są za młodzieńcy? – To są moi synowie, do usług Waszej Królewskiej Mości i Rzplitej – odpowiedział pan Marcin. – I waszeć masz tylu synów? – zapytał monarcha. – Nie święci garnki lepią – odrzekł z wojskową rubasznością gospodarz. Podobała się królowi szlachcicowi, jak powszechnie zwano Władysława IV, ta odpowiedź starego żołnierza. Zwracając się więc do usługujących młodzieńców, rzekł do nich: – Którzy z Waszeciów życzą sobie służyć w chorąg­wiach Rzplitej? Na to wezwanie skłoniło się królowi starszych dziewięciu. Król pochwalił dobry animusz młodzieży i rzekł: – Biorę Waszmościów do Chorągwi Hetmańskiej. Zabierajcie się z domu, bo wyruszycie razem ze mną. Pan poseł skłonił się do kolan królowi, ale smutno się zrobiło staremu i łza zakręciła się w oku. Król zapewnił go, że mieć będzie pamięć o synach, a spojrzawszy na dziesiątego z kolei bardzo młodego młodzieniaszka, który ze spuszczoną głową stał smutny, zapytał go: – A ty, piękny, czemuś taki smutny? – Nieśmiały młodzian nic nie odpowiedział. Wtedy rzekł król Władysław IV: – Biorę Waszeci za mojego pazia. – Ów paź z czasem był jednym z ulubieńców króla. Pragnąc ojcu zostawić pamiątkę po sobie, rzekł król: – Kto tylu synów przysposobił ojczyźnie, wart jest, aby ojciec ojczyzny go wynagrodził. Który jest najmłodszy z synów Waszeci? – Pan Marcin skinął na swego beniaminka, a gdy ten stanął przed monarchą, ten mu rzecze: – Siadaj Waszeć na koń z moim giermkiem, a co objedziesz, zanim od stołu powstanę, stanie się waszą własnością. – Zwinny młodzian dosiadł wierzchowca, a zanim król wstał od uczty, już był z powrotem. Wtedy zapytał król giermka: – Cóżeście objechali? – Knieję, najjaśniejszy panie! – była odpowiedź. – A więc mości Dębski, knieja twoja – rzekł Władysław IV.

2 maja 1646 roku dzień zapisał się krwawymi głoskami nie tylko w dziejach Rzplitej, ale i w rodzinnej Dębskich kronice. W dniu tym w pamiętnej bitwie pod Żółtymi Wodami kwiat rycerstwa polskiego życie swe za ojczyznę położył, między innymi poległo 9 dzielnych braci Dębskich. Pan Marcin długo był niepocieszony po stracie synów, a umierając zalecił pozostałym, aby pamięć braci swych przechowali i przekazywali ją z ojca na syna.

Dwaj pozostali synowie Marcina, Walenty i Marcin, utworzyli dwie gałęzie, z których starsza na Dębsku, a młodsza na Humięcinie i Marchatach się pisała.

I znów cytuję ze Złotej księgi: Mikołaj (wiek XVIII) – złączony ścisłą przyjaźnią z Adamem Stanisławem Goetzendorfem Grabowskim, księciem biskupem warmińskim, umierając oddał pod opiekę syna swego jedynaka Adama, będącego wówczas w wieku pacholęcym.

Adam Dębski, dziedzic majętności Dębsk, pod okiem księcia biskupa Grabowskiego staranne otrzymawszy wychowanie, wysłany przezeń został na zwiedzenie obcych krajów. Będąc we Francyi, pośpieszył do Lunewilu złożyć uszanowanie byłemu swemu monarsze, a wówczas księciu Lotaryngii i Baru Stanisławowi Leszczyńskiemu. Pozyskawszy względy tego monarchy, zatrzymany został przezeń przez czas dłuższy i różnemi pięknymi pamiątkami obdarzony. Nadto otrzymał od króla Stanisława własnoręczny list rekomendacyjny do córki jego, ówczesnej królowej francuskiej, i do zięcia, króla Ludwika XV. Przyjęty mile w Wersalu i Paryżu, tak dalece umiał sobie zjednać życzliwość rodaczki swojej królowej, iż ta, dowiedziawszy się o zamiarze jego wzniesienia kaplicy murowanej w dziedzicznym majątku jego Dębsku, ofiarowała mu do tejże dwa obrazy własną ręką malowane. Obrazy te, z których jeden przedstawia Matkę Boską Bolesną, drugi zaś Chrystusa na krzyżu, przez lat blisko 40 ozdabiały ściany kaplicy w Dębsku.

Do tejże kaplicy później Ignacy Krasicki, książę biskup warmiński, osobisty przyjaciel pana starosty Adama, ofiarował mu bardzo piękne gobeliny przedstawiające sceny z Pisma Świętego. Kaplica ta, której mury dotąd istnieją, w roku 1807 przez przechodzące wojska francuskie zrabowaną została. Obrazy ręką Marii Leszczyńskiej malowane, ofiarowane do kościoła parafialnego w Szydłowie w powiecie mławskim, wraz z tymże w roku 1863 zgorzały. Gobeliny zaś długo jako pamiątka rodzinna w familii Dębskich się przechowywały. W drodze spadku nareszcie stały się własnością p. Władysława Dębskiego, który obawiając się, aby nie spotkał ich z czasem los podobny temu, jakiemu uległy obrazy ręką Marii Leszczyńskiej malowane, w roku 1869 ofiarował je na rzecz kuchen tanich w Warszawie. Spieniężone zostały na rzecz tej instytucji za 330 rs. Bliższe szczegóły o tych gobelinach znaleźć można w warszawskim „Tygodniku Ilustrowanym” z 1869 roku.

Po powrocie z kilkuletniej podróży Adam Dębski polecany królowi Augustowi III przez swego dostojnego opiekuna otrzymał nominację na kamerjunkra dworu JKrMości. Następnie w roku 1753 mianowany został porucznikiem w regimencie konnym hetmana Jana Klemensa z Ruszczy Branickiego, a w dwa lata później kapitanem w tymże regimencie.

W roku 1758 nadał mu król godność szambelańską, a w roku 1758 bogate starostwo lipińskie. Wszystkie te urzędy i godności zachował mu i następca Augusta III, król Stanisław August, a nadto oceniając wysokie przymioty jego umysłu i serca, samego wprowadził w swe grono rodzinne. Wujowie króla, książęta Michał i August Czartoryscy, oraz siostra królewska pani hetmanowa Branicka i słynna z dowcipu Katarzyna z Potockich Kossakowska, kasztelanowa kamieniecka, zaszczycali Adama Dębskiego swymi względy. Będąc częstym gościem u księcia biskupa Grabowskiego w Heilsbergu, zaprzyjaźnił się z koadiutorem jego Ignacym Krasickim, któremu później przyczynił się u króla do pozyskania nominacji na biskupstwo warmińskie (zob. J.I. Kraszewskiego dzieło „Krasicki – życie i dzieła”). Umarł w 1775 roku, pochowany w katakumbach przy kościele parafialnym w Mławie. ŚP Adam Dębski posiadał oprócz majętności dębskiej dobra Knichnin i inne na Rusi Czerwonej, pałac w mieście Stanisławowie oraz znaczne kapitały złożone u książąt Czartoryskich w Puławach. Ożeniony był z Elżbietą De Mocchi, Włoszką słynną z urody i niepospolitych darów umysłu, która w końcu przyswoiła sobie całkiem język polski, stała się prawdziwie czcigodną polską matroną. Przeżyła męża o 30 lat z okładem i umarła w Dębsku w 1805 roku, licząc lat 70. Pozostało z niej sześcioro dzieci.

Wojciech Dębski – cytuję z tego samego źródła – (wiek XVIII–XIX) jako porucznik w regimencie Zaręby w czasie konfederacji barskiej odznaczył się nieustraszoną odwagą w bit­wie nad rzeką Widawką w woj. kaliskim. Następnie przez stosunki starszego brata umieszczony na dworze wojewody ruskiego Szczęsnego Potockiego w Tulczynie, miał sobie przez tegoż oddane dowództwo 5-tysięcznej milicji nadwornej tego możnowładcy złożonej głównie z włościan i kozaków z dóbr wojewody, w walce z hajdamakami na Ukrainie odznaczywszy się męstwem i przytomnością umysłu, ale w końcu zdradzony przez swoich, wydany został w ręce jenerała Kreczetnikowa i wtrącony do podziemnego lochu w mieście Głuchowie w guberni smoleńskiej, 9 miesięcy na wiązce zgniłej słomy o chlebie i wodzie przebolał. Po uśmierzeniu hajdamaczyzny przez Stępkowskiego, wojewodę kijowskiego, za staraniem Szczęsnego Potockiego uwolniony został. Wywdzięczając mu się, Potocki wypuścił mu w dzierżawę klucz babanowski, z 11 wsi się składający, w okolicach miasta Winnicy na Podolu położony. Stęskniony do rodziny przybył dla jej odwiedzin w strony ojczyste w 1775 roku, a z uniesieniem przez braci szlachtę przyjęty, jednomyślnie wojskim większym przasnyskim okrzyknięty został.

W tymże roku poślubił Różę Lipską herbu Grabie, podstolankę lubaczewską Sprzyjające okoliczności dały mu możność udzielania znacznych pożyczek sąsiednim obywatelom, i to tak dalece, że nawet Szczęsnemu Potockiemu za pośrednictwem jego plenipotenta 60 tysięcy złp. ówczesnych wypożyczył. Używał też wielkich względów na tulczyńskim dworze tak dalece, że po zawiązaniu Targowicy pod laską Szczęsnego tenże mu godność konsyliarza konfederacji ofiarował. Wojski jednak nie przyjął jej, opuścił znaczne na Podolu gospodarstwo, nie odebrawszy nawet rozpożyczonych kapitałów, w rodzinne strony powrócił. Obrany komisarzem do poboru ofiary dziesiątego grosza za czasów Kościuszki, dopełnił powierzonego sobie obowiązku sumiennie. W nabytych przez siebie dobrach Bolewo, Kliczki i Kątki w dawnej ziemi ciechanowskiej poświęcił się wyłącznie pracy ziemiańskiej i wychowaniu dzieci. Kwotę wypożyczoną Szczęsnemu Potockiemu po długich staraniach przez syna swego Piotra, wszakże ze stratą, odebrał. Umarł w 1817 roku, pozostawiwszy pięcioro dzieci.

Był to dziadek naszej prababki Józefy, małżonki Kajetana Żylińskiego herbu Ciołek, właściciela dóbr Sławogóra w powiecie mławskim.

Dokument wydany przez króla Stanisława Augusta, nominujący Wojciecha Dębskiego na urząd wielkiego wojskiego

Żylińscy herbu Ciołek

Cytuję z Herbarza polskiego Niesieckiego: Ciołek z herbu pierwszego księcia polskiego Lecha dopiero później Lech zamienił go na białego orła. W aktach sądowych radomskich z 1411 roku znajduje się opis herbu Leszka Białego pod nazwą Biała. Gdy zawołanie to poszło w zapomnienie, oznaczono herb wedle godła umieszczonego w tarczy, tj. Ciołka, czyli cielęcia Herb podobno został sprowadzony z Włoch przez Roberta Viteliusa z Rzymu, który pieczętował się Ciołkiem. Był on arcybiskupem gnieźnieńskim, w 972 brat jego również przybył do Polski, osiadł na stałe i nazwisko swoje Vitelius przetłumaczył na Ciołek, jest on zatem protoplastą rodziny Ciołków.

Po tym wstępie historycznym, chociaż Leszek Biały trochę legendą trąci, wracam co prędzej do miłego Ciołka, który już nie jest królewsko-heraldyczny, przypomina mi raczej byczka Fernando, który mówił o sobie: „Na co mi bójki i wojny? Ja jestem byczek spokojny. I stokroć bardziej wolę bławatki i kąkole”.

Chociaż z tym spokojem to różnie bywało, szczególnie w dawnych wiekach. W herbarzach wielu spotykamy byczków wojowniczych, którzy znaczne odnosili wiktorie i słynęli z krzepy niezwykłej, choćby już w Krzyżakach wspomina się rycerza Ciołka, podnoszącego bez wysiłku konia husarskiego w pełnej zbroi.

Trzeba przyznać, że i Fernando, gdy usiadł na trzmielu, wpadł w szał i stał się niebezpieczny. Z czego wniosek prosty, że nie należy doprowadzać Ciołków do ostateczności, bo tracą cierpliwość i pokazują rogi.

Na przestrzeni wieków różnie, jak widać, bywało. Zdarzali się Ciołkowie wojowniczy i bohaterscy, a im bliżej naszych czasów, tym mniej mieczem wojują, za to bardziej talentami rozlicznymi i sztuką miłosną, jak choćby moi wielcy ulubieńcy: król Stanisław August, Tadeusz Boy-Żeleński czy dziadek mój Ignacy Żyliński, który też był kochaś niemały.

Boy ugodził mnie prosto w serce brakiem szacunku dla mego byczka Fernando – Ciołek mu się nie podobał! Cytuję:

Mam wrażenie, że aby należycie usatysfakcjonować Cazina, trzeba by wskrzesić od dawna pogrzebany obyczaj, trzeba by mu nadać polski indygenat. To nawet brzmiałoby bardzo dobrze: Paweł Kaziński herbu?... Daję słowo, sam bym po koleżeńsku a starodawną modą przypuścił do herbu, gdyby nie to, że mam trochę kompromitujący: Ciołek! Ale może się zaofiaruje jakieś szlachetniejsze bydlę, a zwłaszcza intelektualniejsze.1

Teraz przychodzi kolej na moich bezpośrednich przodków, prababkę Józefę Dębską herbu Prawdzic i pradziadka Kajetana Żylińskiego herbu Ciołek. Dzieci mieli ośmioro: czterech chłopaków – Adama (fotografa), Ignacego (szewca – mego dziadka), Hipolita (stolarza) oraz Mieczysława, i cztery córki: Józefę, Ewę, Pelagię i Leokadię (bliźniaczki).

Prababka Józefa Dębska wniosła w małżeństwo spory majątek – Sławogórę. Była bardzo wytworną i światową damą i – jak niesie wieść rodzinna – dużą część majątku przebalowała, bo też stale była w rozjazdach i wizytach po dworach okolicznych i dalszych. Jak ona godziła to „światowe” życie z domem i nadzwyczaj liczną rodziną? – Ośmioro dzieci – cóż, zapewne mamki, niańki i bony je wychowywały. Ciąże, jak widać, nie przeszkadzały jej w życiu i wizytowaniu przyjaciół, bo jednego syna urodziła w drodze, w karecie. Była podobno despotyczna i twardą ręką trzymała dzieci i domowników. Na zachowanych do dziś dagerotypach wygląda srogo i godnie.

Prababka Józefa z Dębskich Żylińska z synem Ignacym

Pradziadek Kajetan Żyliński był zgoła innym człowiekiem, społecznikiem wielkiej miary. Uwłaszczył swoich chłopów na kilka lat przed dekretem uwłaszczeniowym. Po tym uwłaszczeniu została mu niecała połowa majątku. Współczując głęboko nędzy życia wędrownych handlarzy żydowskich, skupujących po majątkach podroby i różne zbędne rzeczy, zorganizował spółdzielnię dla najbiedniejszych Żydów. Pożyczył im pieniędzy na założenie kasy zapomogowo-pożyczkowej. Spółdzielnia ta umożliwiła wielu rodzinom żydowskim przeżycie w jakich takich warunkach.

Następnie odziedziczył po pradziadku żony tytuł wielkiego wojskiego, tym razem ziemi mławskiej, ale z tytułem tym wiązały się liczne obowiązki, zwłaszcza że żył w okresie powstań narodowych. W czasie powstania 1863 roku, gdy wojska rosyjskie paliły dwory i wywoziły na Sybir rodziny powstańców, pradziadek we dworze udzielał schronienia tym, którym udało się uciec. Przemieszkiwali u niego aż do końca powstania, po czym rozjechali się po dalszych i bliższych rodzinach. Niestety, władze rosyjskie nie były zachwycone tą jego działalnością i za karę zakwaterowały mu we dworze pułk kozaków na przezimowanie. Poszły na ogniska sady i zabudowania dworskie, pod nóż bydło i trzoda chlewna. Gdy wreszcie kozacy odeszli, zostały z majątku smutne szczątki.

Pradziadek, przewidując, że tak się to skończy, żeby mu dzieci z głodu nie wymarły, posłał chłopaków na naukę do zaprzyjaźnionych rzemieślników, aby zdobyli fach, który da im utrzymanie. Adama oddał do fotografa (dagerotypisty) w Płocku, i ten syn rzeczywiście zdobył sobie zawód na całe życie. Otworzył w Żytomierzu zakład „Foto Paris” i dobrze na tym zarabiał. Pozostały po nim dwa zdjęcia prababki oraz portret szwagra Juliana Skarżyńskiego, męża Józefy, siostry Adama, które to zdjęcie umieszczam wraz z rewersem z pięknie wydrukowaną reklamą zakładu.

Mój dziadek Ignacy terminował u szewca. Nigdy wprawdzie nie pracował w tym zawodzie (obejmował posady w majątkach ziemskich), ale reperował sandałki wnuków, gdy u nas mieszkał. O słynnym kufrze dziadka będzie jeszcze mowa.

Hipolit uczył się u stolarza meblarstwa artystycznego, ale coś mu się odmieniło i wyjechał do dalekich krewnych we Francji. Mama często nam opowiadała, jak to pewnego dnia odwiedzi nas wytworny pan mówiący po francusku i to będzie dziadek Hipolit – nigdy jakoś jednak nas nie odwiedził.

O Mieczysławie nie wiem nic bliższego.

O córki pradziadek się nie martwił, bo przy jego popularności wśród braci szlachty łatwo mężów dostały.

Józefa Żylińska (córka) wyszła za Juliana Skarżyńskiego (1850–1911), a córka ich Jadwiga Skarżyńska poślubiła Bronisława Cissowskiego. Mieli oni dwie córki, Krystynę i Anię, która pojawia się w Orawce w moich dziennikach.

Dwaj bracia Cissowscy byli inżynierami i brali udział w budowie kolejki grójeckiej oraz tramwajów łódzkich (gdzie dostał pracę kontrolera nasz dziadek Ignacy – stąd sławne tramwajarskie buty dziadka, które pamiętam z dzieciństwa).

Ród Juliana Skarżyńskiego, męża Józefy Żylińskiej, mimo że tylko jednym pazurkiem zahacza o moją rodzinę, wart jest jednak wzmianki, bo składał się z niezwykle ciekawych, a także bohaterskich postaci.

Degerotyp Juliana Skarżyńskiego. Na rewersie reklama zakładu fotograficznego Adama Żylińskiego w Żytomierzu

Idąc w górę po drabinie genealogicznej, Mieczysław Skarżyński (1813–1880), ojciec Juliana (brodatego), inżynier, był budowniczym kolei warszawsko-wiedeńskiej.

Ojciec Mieczysława, a dziadek Juliana Skarżyńskiego (herbu Bończa), Fortunat Skarżyński (1769–1841), służył w kawalerii narodowej w Polsce, potem wojował w powstaniu kościuszkowskim, po upadku zaś powstania z całym stadkiem rozmaitych Skarżyńskich (było ich kilkunastu) zawędrował do legionów i brał udział w wojnach napoleońskich. Tam dostał liczne odznaczenia w bitwie dowodzonej przez generała Lefeb­vre’a, w bitwie pod Strugą w maju 1807 roku dostał Krzyż Legii Honorowej. W 1831 wrócił do Polski w randze pułkownika i był jednym z organizatorów powstania listopadowego. Po upadku powstania przedostał się do Francji i zmarł w Marsylii.

Jak widać, prowadził bardzo ruchliwe życie pomimo okazałej tuszy.

Fortunat Skarżyński

Ambroży Skarżyński natomiast, daleki krewny Fortunata, w 1814 roku ocalił życie Napoleonowi w bitwie pod Arcis-sur-Aube. Ponadto brał udział w licznych bitwach, dosłużyw­szy się stopnia kapitana i szefa szwadronu w 1812 roku. W nagrodę za liczne zasługi otrzymał tytuł barona fran­cuskiego. Uczestniczył także w szarży pod Somosierrą.

Był bardzo przystojnym mężczyzną – prawie jak książę Józef Poniatowski.

Wracam do czasów nam bliższych i Skarżyńskich skoligaconych już z Żylińskimi przez cioteczną babkę Józefę Żylińską. Miała ona z Julianem Skarżyńskim trzech synów. Jeden z nich, Mieczysław (1891–1940), wiódł życie niezwykle barwne. Jako młody chłopak z poboru trafił do wojska rosyjskiego, a ponieważ prezentował się świetnie i znał języki obce, przydzielono go do gwardii carskiej w Petersburgu.

Mieczysław Skarżyński jako artylerzysta

W 1918 roku skorzystał z zamieszania w czasie rewolucji i uciekł do Polski. Zaciągnął się do legionów jako lotnik w 1920 roku. Po odzyskaniu niepodległości został zawodowym oficerem w 31. Pułku Artylerii Lekkiej w Toruniu.

Tablica zamordowanych w Starobielsku (wśród nich M. Skarżyński

Musiał mieć wiele fantazji, bo to i gwardzista carski, i lotnik, i na koniec artylerzysta. Niestety, to bogate życie trwało tylko czterdzieści osiem lat i skończyło się w Starobielsku, gdzie Mieczysław został zamordowany przez Sowietów. I tak koło się zamknęło, a diabeł doprowadził go okrężną drogą na miejsce śmierci, jak Twardowskiego do karczmy „Rzym”.

Syn brata jego Jana, Julian, plutonowy AK, pseudonim „Balilla”, odznaczony Krzyżem Virtuti Militari, poległ w Warszawie 1 sierpnia 1944 roku.

Jak widać, nasza cioteczna babka Józefa wydała potomstwo bojowe i godne swych napoleońskich przodków.

Koniec z historią rodu Skarżyńskich.

Wracam do moich dziadków. Dziadek Ignacy Żyliński (1851–1929) był bardzo przystojny i elegancki i, jak słyszałam, cieszył się wielkim powodzeniem u kobiet. Pomimo że nie miał żadnych majętności, wszystkie się o niego zabijały. Jeździł w konkury to tu, to tam, panny były bogate, ale przeważnie brzydkie jak noc bezksiężycowa, i w czasie tych wizyt w jednym z dworów dziadek wypatrzył guwernantkę, nauczycielkę języka francuskiego. Cztery panny na wydaniu kazały jej grać na fortepianie, żeby stworzyć nastrój poetyczny, i obsiadły ciasno pana Ignacego, czarując go na wszelkie sposoby. Może i zauważyły, że dziadek zerka na pannę Kazimierę, ale nigdy, gdy bywał gościem we dworze, nie spuszczały ich z oka.

Któregoś dnia w połowie wizyty przyjechali pod ganek nowi goście, a panny wybiegły ich witać. Dziadzio błyskawicznie padł na kolana przed panną Pińkowską (1861–1906) i oświadczył się. Gdy liczne towarzystwo wróciło, była już jego narzeczoną. Gdyby się ożenił z którąś z panien, dostałby solidny posag, ale on wolał miłość, więc zostali we dwójkę, biedni jak myszy kościelne. Dobrze, że dziadek Kajetan miał wielu przyjaciół i familiantów i w ten sposób udało mu się uzyskać posadę rządcy w Krzywonosi. Mieszkali tam dziadkowie ładnych parę lat i w Krzywonosi właśnie urodziły im się trzy córki: Janka, Anna (moja mama) i Zosia.

Dwór w Krzywonosi

W Krzywonosi urodziła się także Michalina Czyżewska (pierwsza żona prezydenta Mościckiego). Potem dziadek pracował w Lipkowie leżącym na skraju Puszczy Kampinoskiej. Ze zdjęć wynika, że Lipków był dostojniejszy niż Krzywonoś, a osnuty legendami ze wszystkich stron, bo to i król Stanisław August z panią Grabowską wiele czasu w nim spędzał (tam urodził im się syn). Jest też w parku kamień Bohuna, o którym wieść niesie, że się tam z Wołodyjowskim pojedynkował, jednym słowem, dworek to urokliwy. I w tym dworku właśnie urodziła się ostatnia córka dziadka Ignacego, ciocia Kazia.

Biedna babcia Kazimiera pewno już jako guwernantka miała chore płuca, a po wyjeździe dziadka z rodziną z Lipkowa do Łodzi stan zdrowia babci pogarszał się stale. Mała Kazia została sierotą w wieku dziesięciu lat, a Janka i mama zaraziły się gruźlicą. Jankę leczył wytworny i bogaty mąż, wysyłając do różnych kurortów, mama zaś wyjeżdżała na świeże powietrze do ciotki Wandy Graffsteinowej, siostry jej matki, najpierw do Gardyn w Prusach Wschodnich, a potem do Czerlina w Poznańskiem.

Dziadzio Ignacy był przystojny, kochliwy i utalentowany artystycznie, sądząc po przepięknych wycinankach i rzeźbionych w drzewie zabawkach dla wnuków. Sądzę natomiast, że specjalnych talentów gospodarskich nie posiadał, bo nie zagrzał miejsca ani w Krzywonosi, ani w Lipkowie. Na koniec wylądował, jak Borowiecki z Ziemi obiecanej Reymonta, w Łodzi. Dostał tam pracę kontrolera na tramwajach dzięki Cissowskiemu, zięciowi Józefy Skarżyńskiej – jego siostry. Odkąd sięgam pamięcią, ród Żylińskich był zawsze bardzo zżyty i wszyscy wszystkim pomagali w potrzebie.

Na zdjęciu nie ma już babci Kazimiery, bo niedługo po przeprowadzce do Łodzi ze świeżego wiejskiego powietrza gruźlica się szybko rozwinęła i zabiła ją w czterdziestym piątym roku życia.

W wiele lat po wojnie mój brat Janek i kuzyn Józio Marczyński wybrali się pod Mławę, szukając jakichś śladów po Sławogórze i pradziadku Kajetanie. Znaleźli górkę niedużą, porośniętą trawą w pobliżu lasku, a tam tylko trochę kamieni, i to było wszystko, co po Sławogórze zostało.

Ignacy Żyliński z córkami

Miejsce to jest odległe o dwanaście kilometrów od Mławy. Na cmentarzu przy kościele w Mławie żadnych nagrobków nie znaleźli. W kościele natomiast był ksiądz staruszek, który przypomniał sobie historię pogrzebu Kajetana Żylińskiego, którą to historię słyszał od starego proboszcza, gdy był jeszcze wikarym, a tamten poznał ją przez swego poprzednika. Jednym słowem, ta niezwykła opowieść przetrwała trzy pokolenia księży – podobno takiego pogrzebu nigdy w okolicy nie było. Kondukt pogrzebowy ciągnął się od Sławogóry do Mławy, a ludzi zeszło się tylu, że po głowach można było przejść te dwanaście kilometrów. Całe ziemiaństwo z bliższej i dalszej okolicy oraz tłumy biednych Żydów i chłopów przez pradziadka uwłaszczonych.

Na tym koniec wstępu. Dalsze dzieje rodziny Żylińskich znajdą się już w moich pamiętnikach.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

KORZENIE

POCZĄTEK MOJEGO ŚWIATA

DZIADEK I KOZA

PAN BOMBA I SKARBNIK

I ZNOWU STARA SZKOŁA – NASZA CHATKA NIEBOGATA

SŁUŻĄCE NA PRZYCHODNE

STARA BIEDA

BRATEK

WAKACJE W CHRUSTACH

TRĄBA POWIETRZNA I NOWA SZKOŁA

ŻYCIE NASZYCH PODWÓREK

NA KONIEC MIESZKANIE PANA KIEROWNIKA

ZACZAROWANY OGRÓD MOJEJ MAMY

KORZENIE PRZESZŁOŚCI W KREDENSIE

WESELE CIOCI KAZI

PRZEDSZKOLE PANI PASZKÓWNY

GNIAZDKO RODZICÓW

NASZ DZIADEK – CZARODZIEJ DZIECINNYCH LAT

STRACHY I CZARY DZIECINNEGO POKOJU

KINOMANIA

NASZE POWIEŚCI

MOJE DZIENNIKI – PIERWSZE WCIELENIE

ORAWKA

USZY – DO GÓRY NOGAMI

KRUK I HONORKA

BAŁUCCY ŻYDZI

PRZYGODY ORTOSTATYCZNE

ŻÓŁTACZKA I GAŁKÓWEK

DWIE MICHALINKI

CHĘTKI CIOCI ANDZI

KRÓLESTWO POZNAŃSKIEGO

WAKACJE POD JELENIEM

LZAŃ I MORDERCA MUCH

JAK NIE GÓRY – TO POMORZE

W STARYM DWORKU

JAK TO SIĘ ZACZĘŁO?

GIMNAZJUM CZAPCZYŃSKIEGO

ŚMIERĆ MARSZAŁKA

A ŻYCIE TOCZY SIĘ DALEJ

ORAWKA PO RAZ OSTATNI

JEJ PIERWSZY BAL

NASZE LEKTURY

CZY TO KOZAK, CZY TO PICCARD?

TĘTNIĄCE ŻYCIE GIMNAZJALNE

PECHOWY ŚLUB

GWIAZDY NA TEATRALNYM FIRMAMENCIE

BALUJEMY DALEJ

ROK SIĘ SKOŃCZYŁ BOGATO

IRENKA... I INNE

JEDZIEMY DO LWOWA

1 Paul Cazin czy Paweł Kaziński?, Tadeusz Boy-Żeleński, Pisma, t. 18 (felietony t. III), str. 133.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: