Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rebelianci i komedianci. Teksty o literaturze - ebook

Data wydania:
17 sierpnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,90

Rebelianci i komedianci. Teksty o literaturze - ebook

Zbigniew Masternak jest prozaikiem, scenarzystą filmowym, reportażystą i… piłkarzem – co ciekawe piłkarzem utytułowanym w piłce błotnej i do tego kapitanem Reprezentacji Polskich Pisarzy w piłce nożnej, w której barwach zdobył ponad sto goli. Obok tych ciekawych zajęć jest również wnikliwym czytelnikiem, w pełni świadomie koncentrującym się na nieoczywistych wyborach literackich, szczególne zainteresowanym prowincją, wręcz twierdzącym, że „wszyscy jesteśmy ze wsi”. Autor cyklu Księstwo o swoich lekturach pisze w sposób zaangażowany, ale nie skrępowany jakimkolwiek programem, nieobojętny, bez ukrywania swoich sympatii czy antypatii, nie boi się ostrych sądów, a wreszcie z przekonaniem, ze swadą i przejmująco pod względem emocjonalnym oraz przekonywująco pod względem intelektualnym.
Czym więc są Rebelianci i komedianci? Są osobistym, miejscami intymnym, notatnikiem z lektur, w którym autor chce dostrzegać próbę odsiania ziaren od plew, a w końcu próbę stworzenia osobistego kanonu literackiego z dala od głównego nurtu obecnej krytyki literackiej.

Spis treści

Odsiać ziarna od plew, czyli słowem wstępu
Krytyk jako pasożyt, czyli jeszcze na rozgrzewkę
Część I Wszyscy jesteśmy ze wsi
Dobra ziemia dla pisarzy  (Stanisław Piętak, Jacek Podsiadło, Adolf Dygasiński, Adam Ochwanowski, Andrzej Nowak-Arczewski)
Ja z Orkana  (Władysław Orkan)
Maniek, aleś poleciał!  (Marian Pilot)
Tęsknota do śladów stóp. O Ryszardzie Smolaku
Poznajcie pisarza: Antoni Pieńkowski
Zwrot plebejski, czy jednak kres kultury chłopskiej?
Część II „Owoce z tego drzewa”. Teksty o poezji
Szczęśliwe drzewko poezji  (Krzysztof Lisowski)
Wierszczba  (Karol Maliszewski)
Grykodada, czyli rezonans słów  (Krzysztof Gryko)
Wewnętrzne światło Tesli  (Olga Lalić-Krowicka)
Krakowski spleen  (Marcin Pawlik)
Szeremeta jako stylista… modowy  (Krzysztof Szeremeta)
Chaos i harmonia  (Sławomir Rudnicki)
Jednostka jako element większej całości  (Maciej Robert)
Wieś i jej pieśń  (Michał Sobol)
Część III „Polska jak obwarzanek”. Teksty o prozie
Zwyciężony czy zwycięzca?  (Henryk Bereza)
Najlepszości, Henryku!  (Henryk Bereza)
Rozpaczliwy łopot skrzydeł  (Grzegorz Musiał)
Słodko-gorzki romans  (Bohdan Zadura)
Na(d) poziomy!  (Ryszard Szubert)
Zemsta Shutego  (Sławomir Shuty)
Grzegorczyk jak Bernanos  (Jan Grzegorczyk)
Leśniak i demony  (Paweł Leśniak)
Niegrzeczna Syrwid  (Marta Syrwid)
Klasyk a świat współczesny  (Paweł Czapczyk)
Pociągami z Goszczyckim, po Mazowszu  (Piotr Goszczycki)
Brakoniecki w Bretanii  (Kazimierz Brakoniecki)
Głos z przeszłości  (Ewa Kozłowska, Zbigniew Kozłowski)
W Odorkowie i okolicach  (Olgerd Dziechciarz)
Okrutne miraże albo rzecz o pozorze bytu i innych demonach  (Irmina Kosmala)
Polska jak obwarzanek  (Piotr Marecki)
Orła cień  (Paweł Orzeł)
Krótka nota odautorska

Kategoria: Esej
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8196-271-1
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ODSIAĆ ZIARNA OD PLEW, CZYLI SŁOWEM WSTĘPU

Mój dziadek, kiedy wspominał dzieciństwo, opowiadał o młócce cepami. Była to jedna z najuciążliwszych robót gospodarskich, w dodatku na koniec należało odsiać ziarna od plew, co nie było wcale proste. Pisanie o literaturze wydaje mi się równie trudne. A najgorsze jest właśnie to odsiewanie…

Kto chce pisać o literaturze, musi dużo czytać. Paradoksalnie jednak, wśród ludzi zajmujących się książkami zawodowo z czytaniem nie jest najlepiej. W 2008 roku jeden z dziennikarzy TVP Kultura nagrywał ze mną krótką rozmowę o mojej nowej powieści. Byłem młody i naiwny – z entuzjazmem zapytałem go o wrażenia po lekturze. Odpowiedział bez żadnego poczucia winy, że tak naprawdę to książki nie czytał, tylko blurby na obwolucie. I że na czytanie książek już od dawna nie ma czasu.

No cóż, ja książki nadal czytam, i to uważnie. Przez ostatnich dwadzieścia lat przeczytałem ich około tysiąca. Robiłem przy tym notatki, które stały się szkicami – w końcu przyszedł czas, by odsiać ziarna od plew. Właśnie czymś takim jest ta książka. Prywatnym notatnikiem z lektur, próbą naszkicowania kanonu.

Zacząłem pisać te teksty w 2000 roku. Byłem wtedy studentem wrocławskiej polonistyki. Pokazałem kilka z nich jakiemuś doktorkowi, bo chciałem usprawiedliwić nieobecność na zajęciach, które prowadził. Przeczytał i stwierdził, że tak się nie pisze, bo to za mało naukowe. Nie ma paradygmatów.

Ostatnio czytałem książkę o futbolu napisaną przez pewnego młodego polskiego trenera, który pracuje z młodzieżą w Hiszpanii. Prawie na każdej stronie pisał w książce o paradygmatach. I było w niej mnóstwo innych trudnych słów. Nie była to książka odpowiednia dla polskich trenerów. Bo niby kto miałby ją czytać? Franciszek Smuda? Adam Nawałka? Zbigniew Boniek? Trenerzy małych akademii piłkarskich? Nie wydaje mi się. Wolałbym, żeby – zamiast szukać paradygmatów w futbolu – opowiedział, jak to się stało, że mimo młodego wielu został trenerem w Hiszpanii. I jakie są różnice między polskim a hiszpańskim modelem szkolenia młodzieży. Taka lektura byłaby z pewnością wartościowa dla wszystkich futbolistów zainteresowanych szkoleniem młodych polskich zawodników: od trenerów po rodziców. Podobnie jest z pisaniem o literaturze. Nie trzeba mówić o paradygmatach, warto rejestrować ciekawe zjawiska.

Wielu pisarzy opisanych przeze mnie w niniejszym zbiorze odkryłem przypadkiem – chociażby podczas swoich licznych podróży po Polsce. Tak było z Michałem Sobolem, którego przedstawiła mi dyrektorka biblioteki w Zakrzewie pod Radomiem. Niektórych poznałem dzięki piłce nożnej – tak było w przypadku Marcina Pawlika, z którym grałem w Reprezentacji Polskich Pisarzy.

Wielu z nich to pisarze mniej znani, co nie znaczy, że gorsi. Przeciwnie. Uważam, że za dużo jest pisarzy przereklamowanych – trafili do dużych wydawnictw, które potrafiły ich wypromować. Kiedy czytałem książki niektórych z nich, zastanawiałem się, jakim cudem ktoś w nich uwierzył. Wtedy rodzi się obawa, że być może jednak nie rozumiem literatury, albo że pojmuję ją zupełnie inaczej. Pamiętam, jak jedna z początkujących pisarek, związana z Krytyką Polityczną, poprosiła mnie o rekomendację na okładkę jej debiutanckiej książki. Nie byłem w stanie napisać choćby jednego zdania, które mogłoby promować tę powieść. Nie chciałem się pod tym podpisywać. O dziwo, autorka otrzymała za swój debiut nagrodę Gombrowicza, potem wydała kolejne powieści. Niedawno przeczytałem jedno z jej nowych dzieł – uważam, że było jeszcze słabsze niż debiut… No cóż, wychowałem się na Tołstoju i Prouście, na Singerze i Salingerze. Może nie pojmuję nowoczesnych trendów. A może po prostu obniżyły się literackie standardy?

Wracając jednak do tego doktorka z polonistyki – chyba to ja miałem rację, bo nadal robię w literaturze, a on pracuje jako przedstawiciel handlowy dużych zakładów wędliniarskich.KRYTYK JAKO PASOŻYT, CZYLI JESZCZE NA ROZGRZEWKĘ

O krytykach pożytecznych i złośliwych

Krytyk jest bez wątpienia pasożytem żerującym na twórcach. Wyróżniamy dwa gatunki spośród krytyków-pasożytów: te pożyteczne i te, które tylko zatruwają swoim jadem. O krytyka pierwszego gatunku trzeba dbać, wypada, a nawet powinno się z nim żyć w symbiozie. Niekiedy nazywa się go „krytykiem towarzyszącym” – taki żeruje na jednej ofierze przez dłuższy czas. Zależy mu na pielęgnowaniu swego żywiciela – wraz z jego gorszą passą kłopoty ma często także krytyk, niekiedy musi szybko znaleźć kolejną ofiarę. Taki krytyk to prawdziwy skarb dla twórcy – potrafi śledzić drogę autora od juweniliów aż po późne dzieła, w recenzjach pracowicie dokumentuje rozwój swojej ofiary.

Drugi gatunek krytyka – ten złośliwy – trzeba bezlitośnie tępić. Krytyk złośliwy za cel numer jeden stawia sobie wykończenie upatrzonej ofiary. Potrafi być perfidny – przeciwko swojej ofierze wykorzysta każde jej uchybienie. I nie daj Boże, jeśli ofiara próbuje się bronić, wtedy jego zajadłość tylko się potęguje. Krytyk złośliwy może doprowadzić do sytuacji, w której jego ofiara kompletnie zaniecha pisania, a nawet do samobójczej śmierci autora (też się zdarzało). Ten gatunek krytyków posiada jedną bardzo charakterystyczną cechę: w większości wywodzą się oni spośród niespełnionych twórców. Mieli chłopaki (albo dziewczyny) ambicje literackie, poszli na polonistykę, żeby się nauczyć pisać, a tutaj już po kilku zajęciach im powiedziano, że to nie jest szkółka dla początkujących pisarzy. I mają zacząć uczyć się gramatyki opisowej albo języka staro-cerkiewno-słowiańskiego i przestać gryzmolić wierszyki albo opowiadanka po kątach. Bo jak nie, to wypad z uczelni. Tu się szkoli przyszłych pedagogów, akademików nawet, a nie pisarzy. No i dziewięćdziesiąt kilka procent spośród nich prędko rezygnuje z pisania. Kształcą się na nauczycieli. Niektórzy zostają właśnie złośliwymi krytykami. Potem gnębią tych, którzy nie ugięli się przed polonistycznym rygorem i – porzuciwszy edukację – zostali pisarzami.

Spotkałem oba gatunki krytyków; tych pierwszych, towarzyszących, było na szczęście więcej. Zaczęło się od Henryka Berezy, który jako pierwszy przeczytał moje wczesne opowiadania i zarekomendował je do „Twórczości” – to jemu zawdzięczam debiut. Z czasem o moich książkach i filmach pisali dobrze tacy krytycy jak Małgorzata Niemczyńska, Robert Ostaszewski, Barbara Hollender, Piotr Marecki, Paweł Jaskulski, Tomasz Mizerkiewicz, Justyna Sobolewska, Karol Maliszewski, Leszek Bugajski. Nie chodzi tylko o to, że pisali dobrze – pisali przede wszystkim rzetelnie. Moje książki i filmy nie były od razu skreślane, miały możliwość się bronić, nie eksponowano wyłącznie ich niedostatków.

Spotkałem także kilku krytyków jadowitych. Na szczęście mogę policzyć ich na palcach u jednej ręki. Czy jestem w stanie wymienić ich nazwiska? W tym właśnie problem, że nie bardzo – to były zwykle wpisy na portalach internetowych, recenzyjki pisane na kolanach, bez ładu i składu, z których sączył się jad. Teksty owe, które z trudem można określić recenzjami, były zwykle podpisane jakimiś pseudonimami, czytelnymi głównie dla mnie. Bo pisali je tylko moi znajomi.

Na palcu wskazującym mogę umieścić krytyka, który jako pierwszy zaczął mnie rąbać po kostkach na portalach internetowych. To krytyk o ksywie „Bazyl3”. Pod tą ksywą skrywa się gość z mojej okolicy, sługus wójta, pracownik gminy Baćkowice, którego dotknęły moje książki. Jest ode mnie trzy lata starszy, chodziliśmy do tej samej podstawówki, a potem do ogólniaka. Jest niespełnionym pisarzem. Szczytem jego pisarstwa jest historia o tym, jak to jednego razu tak się zdenerwował, że wyszedł z domu („Naszło go”, cytuję) i wyruszył pieszo na górę… Szczytniak. Niedługa to była droga, bo Bazyl ma długie nogi, a góra Szczytniak jest niewysoka (coś koło 600 metrów). Nic się podczas tej wędrówki nie wydarzyło, co najwyżej trochę się zasapał (wiadomo, siedzący tryb życia urzędniczka gminnego robi swoje), to i nic szczególnego nie napisał. Jego historia, w porównaniu z moimi przygodami (lewe interesy, poszukiwanie listem gończym przez policję, wielka eskapada autostopem po Europie), była nijaka, więc dał sobie spokój z pisaniem. Został domorosłym krytykiem. Nikt nie chciał drukować jego rewelacji, więc założył bloga pod jakże trafnym tytułem „Śmieciuszek życiowy” i zaczął sobie bezkarnie używać na innych. Skupiał się przede wszystkim na mnie. W końcu jestem jednym z jego literackich „krajanów” (zamiast „krajan”, taki to z niego krytyk). Gnoił mnie od pierwszej książki – amatorsko wydanej księgi drugiej Księstwa, którą jakimś cudem udało mu się zdobyć, choć nie było jej w oficjalnym obiegu. Żeby przypodobać się wójtowi, wysmażył recenzyjkę, w której zarzucał mi sztubacki styl. Tak jakby zapomniał, że trudno o inny styl, skoro bohater mówi w pierwszej osobie i jest sztubakiem. Miał wygłaszać monologi niby późny Sokrates? Albo przynudzać jak Robert Musil? A co ze sztubackim stylem Buszującego w zbożu Salingera? Tam też język był dopasowany do bohatera.

Myślał, że swoją recenzją zmiecie mnie jak kielecki wiatr. Tymczasem Księstwo systematycznie się rozrastało. To właśnie księga druga, czyli Niech żyje wolność – która zirytowała go najbardziej, bo opowiadała o czasie i miejscu, które i on próbował opisać, a co mu nie wyszło – została sfilmowana przez Andrzeja Barańskiego, a także przełożona na tak egzotyczne języki jak wietnamski, i stała się moją przepustką do literatury.

Trzeba jednak przyznać Bazylowi, że w swej zajadłości towarzyszył mi przy każdej książce i każdej z nich poświęcił recenzję. Zdeklarowanego wroga także trzeba umieć docenić. Z satysfakcją obserwowałem, jak padają po kolei wszystkie jego zarzuty.

Jak sobie radzić z krytykiem złośliwym?

Powtarzam: krytyka złośliwego trzeba bezlitośnie tępić. Zwłaszcza wtedy, kiedy recenzja, którą popełnił, jest mało merytoryczna. Recenzję złośliwą, ale fachową, na której napisanie krytyk poświęcił nieco czasu i energii, przerył dzieło od okładki do okładki, jeszcze jestem w stanie strawić. Niekiedy jednak ewidentnie widać, że krytyk się odgrywa, bo kiedyś autor omawianego dzieła nastąpił mu na odcisk.

Niedawno miałem zatarg z autorem dwóch książek z Łodzi, który jest także szefem łódzkiego portalu kulturalnego oraz krytykiem (często się zdarza, że złośliwy krytyk lęgnie się w twórcy, który czuje się niedoceniany). A było tak. Kiedy zakładałem Reprezentację Polskich Pisarzy w Piłce Nożnej, która w dniach 9–17 maja miała zagrać na Mistrzostwach Europy Pisarzy, wysłałem zaproszenie do tej drużyny około sześćdziesięciu pisarzom – w tym poetom, dramaturgom, kabareciarzom, eseistom. Warunkiem podstawowym było wydanie przynajmniej jednej książki oraz elementarne umiejętności piłkarskie. Kiedy tylko dowiedziałem się o jakimś twórcy, że lubi i umie grać, kontaktowałem się z nim. Zwykle okazywało się, że ta umiejętność gry w nogę była wyimaginowana (przypadek choćby Wojtka Kuczoka), choć czasem ktoś pozytywnie mnie zaskakiwał. W końcu udało mi się zebrać drużynę – polscy pisarze, ze mną w roli kapitana, wywalczyli wicemistrzostwo Europy (niestety, znowu wygrali Niemcy). Jednak nie wszystkich udało mi się sprawdzić. Niedoceniony pisarz z Łodzi stał się wtedy moim zawziętym krytykiem. Zwyzywał mnie na jakimś forum od grafomanów, ewidentnie nie mając nigdy moich książek w ręku (wskazywały na to liczne błędy faktograficzne, gdzieś tam coś wyczytał w Internecie) oraz naubliżał mi od łamag sportowych (mnie, który grałem w Koronie Kielce i zostałem w 2011 roku Mistrzem Polski w piłce błotnej w barwach BKS Roztocze Krasnobród!). Puściłem mu to płazem, bo byłem zajęty Euro. Kiedy jednak zarządzany przez niego portal zamieścił bardzo niesprawiedliwą recenzję filmu Księstwo (na podstawie trzech moich książek), nie zdzierżyłem.

Recenzja została podpisana przez jednego z jego redakcyjnych podwładnych, który zajmuje się… dziennikarstwem sportowym i zbieraniem reklam. Cóż za zbieg okoliczności, że była to akurat pierwsza recenzja napisana przez tego sportowca. Łódź to filmowe miasto, widocznie magia kina udziela się tam wszystkim. W recenzji są przez to takie kwiatki, jak „sprawna gra aktorów”, albo że „nie ma musu” (żeby obejrzeć ten film). Styl informacyjny miesza się ze stylem mocno kolokwialnym. Autorowi recenzji zdaje się, że Puławy leżą w północno-wschodniej Polsce i że wydałem niby wszystkie swoje książki własnym sumptem. Oto, co pisze: „I trudno się dziwić – kim jest Masternak? Zapewne 95% społeczeństwa nie ma pojęcia. I nie będzie. Czy warto go poznać? Nie ma musu i nie trzeba nawet się nad tym zastanawiać. Lokalny celebryta gdzieś z północno-wschodniej Polski ma jednak sporo zapału”. W recenzji filmu atakuje autora książki? Jak najbardziej! Recenzja ukazała się 13 maja, a film pojawił się w łódzkich kinach dopiero pod koniec miesiąca… Nie sądzę więc, żeby krytyk widział ten film, chyba że w Goa albo w Kalkucie. Wyglądało na to, jakby poczytał trochę w Internecie i wypocił coś na szybko, żeby tylko mi dokopać: w imieniu szefa, na życzenie szefa, czy też – użyczając tylko szefowi swojego nazwiska?

Zadzwoniłem do owego recenzenta i przedstawiłem się jako przedstawiciel firmy produkującej prezerwatywy. Zaproponowałem, że moja firma wykupi baner na ich portalu na cały miesiąc (jest to niezła kwota) i czy im to nie przeszkadza, że chodzi o kondomy. On, skuszony wizją prowizji, odpowiada, że nie. W takim razie mówię, że to specjalna limitowana seria, dla… homoseksualistów. I czy to by im nie przeszkadzało. Ten na to, że absolutnie nie ma przeszkód. Mówię więc, że to świetnie, tylko jest jeszcze jeden problem, bo ta seria nazywa się „Chuj ci w dupę!”. Delikwenta nieco przytkało, ale mówi, że zapyta szefa, no bo to jednak wulgaryzmy. Ale dalej traktuje moją ofertę poważnie, bo już widzi prowizyjkę na swoim koncie. Poprosiłem, żeby spytał szefa, czy „Chuj ci w dupę!” może być i obiecałem wysłać oficjalną ofertę na mejla. A potem śmiałem się z tego pół godziny. Ulżyło mi, bez wątpienia.

Książka czy produkt książkopodobny?

W maju 2010 roku (trwała wtedy kampania wyborcza po katastrofie smoleńskiej) złamałem swoją zasadę, by nie angażować się w polityczne przepychanki i wydałem książkę bardzo aktualną politycznie – nowelę filmową Jezus na prezydenta! Opowiada o tym, że w Polsce pojawia się Jezus i startuje w wyborach prezydenckich, ponieważ założył się o to z szatanem – skoro Polska to taki katolicki kraj, to niech Jezus udowodni, że wygra wybory. W jego kampanię wyborczą inwestuje polska mafia. W trakcie kampanii Jezus głosi hasła, które znamy z Biblii. Zapytany o program wyborczy przez kontrkandydata, notabene polityka centroprawicowego, Mariana Świetlistego, odpowiada: „Wiara, Nadzieja, Miłość”. Jak zachowują się ci, którzy de facto powinni na niego głosować, a więc ludzie wierzący? Rozgłośnia Radio Maryja nazywa go oszustem, w najgorszym razie – wariatem. I zakazuje głosowania na Jezusa. Podobnie reagują zbliżone kręgi. Zachowują się jak faryzeusze dwa tysiące lat temu: słowa tego, na którego czekają, nie trafiają do nich. Jezus ostatecznie wygrywa wybory, bo głosują na niego prości ludzie, którzy widzą w nim anarchistę, luzaka i swojego chłopa. Ale też – prawdziwego Mesjasza. Niestety jednak wychodzi na jaw, że pieniądze na kampanię były z nielegalnego źródła i Jezus trafia do aresztu, tam zostaje ukrzyżowany przez nasłanych zbirów.

Wydałem tę książkę i wybuchł prawdziwy skandal. W krótkim czasie ukazało się mnóstwo omówień, zwłaszcza w prasie prawicowej. Niemal wszystkie złe albo bardzo złe. Jeden z recenzentów, bodajże w „Gościu Niedzielnym”, napisał, że to nie książka, a produkt książkopodobny. W pewnym sensie miał rację – to nowela filmowa, a nie proza sensu stricto. Recenzenci wykazali przy tym spore niedouczenie w tej kwestii – zarzucili mi na przykład ubogi język. A przecież w scenariuszu nie możemy napisać: „Uśmiecha się, odsłaniając perlistobiałe zęby”, piszemy jak najprościej: „Uśmiecha się”. Nadmiar środków literackich w scenariuszu jest błędem i powinien wiedzieć to każdy krytyk, nawet prawicowy.

Zmartwiło mnie tylko, że te zarzuty dyktowane emocjami kierowali do mnie nie prości ludzie, „moherowe babcie”, ale, zdawać by się mogło, wykształceni, oczytani. Intelektualiści. Jak tylko wszedłem na ich podwórko, od razu obrzucili mnie fekaliami, nie dając nawet szansy na wyjaśnienie. O rozmowie nie mogło być mowy. Doszło do tego, że gdy miałem promocję książki w jednej z bibliotek na Mazurach, ludzie tak się zbulwersowali, iż dyrektorka biblioteki musiała mnie wyprowadzić bocznym wyjściem, żebym uniknął pobicia. A ja przecież tylko usiłowałem odpowiedzieć w mojej książce na pytanie – co by było, gdyby Jezus naprawdę przyszedł? Przecież obiecał, że paruzja się dokona. Niekoniecznie w Izraelu. Może właśnie nad Wisłą? Jak zareagowali by na to ci, którzy chcą nawet koronować Jezusa Króla Polski? Moja nowela nie była wymierzona w Jezusa – miała tylko charakter antyklerykalny. Bo w siłę kosmiczną – którą możemy nazwać Bogiem, Jezusem, Allachem albo Manitou – wierzę. W kapłanów już nie. Zbyt dobrze znam historię, w szczególności historię religii, żeby ufać szamanom. Gdy wydawałem książkę, chciałem sprowokować dyskusję dotyczącą rzeczywistego stanu polskiej religijności (pamiętajmy, że 93% Polaków deklaruje katolicyzm), a nie szydzić z Jezusa. Po niezbyt merytorycznych reakcjach odniosłem wrażenie, że ta wiara, jeżeli rzeczywiście istnieje, jest strasznie powierzchowna, oparta na kilku sloganach wyniesionych z domu i lekcji religii. Nawet wśród krytyków literackich. W mojej obronie stanęło tylko „NIE”, które porównało książkę do Mistrza i Małgorzaty.

Poziom polskiej krytyki

Odnoszę wrażenie, że w ostatnim czasie krytyka literacka w Polsce zbliżyła się niebezpiecznie do poziomu notek prasowych, spisywanych pospiesznie z obwolut książek. To praktyka coraz częstsza nie tylko w podrzędnych regionalnych gazetkach, ale także w wysokonakładowych dziennikach i tygodnikach. I tutaj mamy problem, bo te ciągle jeszcze są jednak opiniotwórcze. Niedawno czytałem zbiór recenzji i felietonów Reflektorem w mrok pióra Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Jeśli porównać pierwszy lepszy tekst z tego wyboru z jakąkolwiek recenzją z, dajmy na to, „Nowych Książek”, różnica okaże się kolosalna. Na niekorzyść współczesnych krytyków. O prasie codziennej nie ma nawet co wspominać. Z czego się to bierze? Z nadmiaru książek, które trzeba zrecenzować? Z braku przygotowania krytyków? Za mało za recenzje płacą i dlatego nie ma się co przykładać? Krytykę traktuje się teraz jako sposób na zasilenie domowego budżetu, którego podstawę stanowi etat na jakiejś uczelni?

Przynajmniej raz w roku któryś krytyk wysmaży tekst, w którym czepia się wszystkiego i wszystkich, najczęściej zwykle – polskiej prozy. Że nijaka, za bardzo polska, zacofana względem Europy. W takich tekstach celuje głównie Dariusz Nowacki, pisujący do „Gazety Wyborczej” oraz „Nowych Książek”. Artykuły te są zwykle dość ogólnikowe, a przesłanie generalnie takie, że w Polsce nie ma dobrej prozy. Jak krytycy mają ją odnaleźć, skoro nie czytają? Albo czytają pobieżnie? W listopadzie 2011 roku brałem udział w Czytaniu Młodych podczas wręczania Nagrody Kościelskich. Dyskusja zgromadzonych naukowców zeszła właśnie na polską prozę. Wojciech Burszta skrytykował ostatnich dwadzieścia lat w tej dziedzinie literatury, a potem mu się wyrwało, że właściwie to nic nie czytał. Gdy w 2008 roku wydałem Scyzoryka, krytyk, który prowadził w TVP Kultura program o książkach, przyznał mi się, że w ciągu ostatnich kilku lat nie przeczytał żadnej z książek, które rekomendował. Czyta tylko to, co na obwolucie, kartkuje. I to świetnie obrazuje, jaki mamy obecnie poziom polskiej krytyki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: