Słowacki. Wychodzenie z szafy - Marta Justyna Nowicka - ebook

Słowacki. Wychodzenie z szafy ebook

Marta Justyna Nowicka

3,6

Opis

Juliusz Słowacki nigdy się nie ożenił, nic nie wiadomo o jego dzieciach. Kobiety w jego życiu to raczej siostry niż kochanki. A mężczyźni? Związki poety z innymi artystami są pełne namiętności; to relacje z nimi kształtują jego życie. Listy Słowackiego do Krasińskiego płoną żywym ogniem, tymczasem w korespondencji do matki poeta pracowicie udaje idealnego syna, heteryka. Czy w historii polskiej literatury znajdzie się miejsce dla queerowego dandysa, którego portret Marta Nowicka odmalowuje w swojej książce?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 452

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (27 ocen)
5
10
7
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Voncohn

Z braku laku…

Był homo? Nie był? Chyba nie był. Ale mógł być. A to wystarczy. Żeby przypuścić, że był. Albo nie był. No bo chyba był. Bo się nie ożenił. A taki Krasiński się ożenił. Chociaż też chyba był. Tu dałbym wielokropek, ale to podobno oznaka homoseksualizmu. Albo przynajmniej nieheteronormatywności. Paręset stron z cytatami, mądrościami, teoriami, ustaleniami przykrojonymi do apriorycznych założeń. I pełne poczucia wyższości względem innych badaczy kiwanie palusiem. Jakby się te nowe genderomądrości wiadrem jadło. Szkoda tylko, że zdaniem autorki żona Mickiewicza nazywała się Celina Szymańska.
278
bxbwjsk

Z braku laku…

Szkoda,że w opisie książki brakuje wzmianki, że jest to praca doktorancka i jako taka jest przeznaczona dla czytelników z dyplomem Erudyty. Jest to obszerna praca naukowa, oparta na wielu źródłach i badaniach przeprowadzonych wcześniej przez wielu specjalistów interesujących się twórczościąJ. Słowackiego. Spodziewałam się ciekawych analiz treści listów pisanych przez wieszcza do matki i przyjaciół. Tymczasem lektura okazała się nudna, naszpikowana wiedzą przeznaczoną dla literaturoznawców. Pomimo tego określenie Słowackiego jako "queerowego dandysa" skłania do obaw, czy niedługo to nazwisko nie zniknie z listy lektur szkolnych.
31
yumechu

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna książka o cudownym pisarzu.
01

Popularność




Wychodzenie z szafy czas zacząć

Krzysztof Tomasik

Niemal siedemdziesiąt lat temu Jan Lechoń zapisał w swoim Dzienniku: „Mickiewicz i żona wariatka, Krasiński – i żona niekochana, i Delfina, Słowacki – załgany zupełnie na ten temat – przepraszam, ale chyba onanista, jeżeli nie nieświadomy pederasta, Chopin – za słaby na George Sand i niezdolny zatrzymać żadnej innej kobiety. Wyspiański – ożeniony z rezygnacji z prostą kuchtą. Stanowczo – nie mamy co się uskarżać na nasz los. Jesteśmy w niezłym towarzystwie”[1]. Te słowa przywołuje w swojej książce także Marta Justyna Nowicka. Nic dziwnego, mogą być dobrym punktem wyjścia do rozważań na temat życia osobistego romantycznych wieszczów, w tym Juliusza Słowackiego. Pokazują intuicje konserwatywnego poety, zarazem homoseksualisty (który notabene nawet w krótkim cytacie aspiruje do bycia jednym z wielkich). Słowacki w tym kręgu odgrywa wyjątkową rolę. Z nim Lechoń utożsamiał się najmocniej, twierdził zresztą, że spełniał pragnienie matki: „Gdzieś w podświadomości czułem się Słowackim, którym chciała mnie mieć moja Matka”[2]; „Zrobiono mnie słabym i pragnącym wielkich dzieł i czynów. Właściwie moja Matka chowała mnie na Julka Słowackiego. Myślę, że prawie świadomie. Że jego wady i słabości wydawały jej się piękne i gotowa była widzieć je we mnie”[3].

Zajmowanie się Słowackim, także w wymiarze osobistym, było u Lechonia uwikłane w sprzeczności. Wynikały z rozdarcia między autentycznym zainteresowaniem a wyobrażeniem, o czym nie powinien pisać, nawet w osobistych notatkach. Pilnie zbierał jednak intrygujące opowieści świadczące o nienormatywnym wyglądzie wieszcza.

Słowacki był maleńkiego wzrostu, ktoś mi kiedyś powiedział: „Jak Gienio Żak”[4]. Miał śniadą cerę, czarne włosy i często chodził w fezie czerwonym czy raczej krymce, takiej, jaką widzimy na portrecie jego wuja Teofila. Prof. Pappillars, który robił badania po ekshumacji, powiedział, że gdyby nie miał dokumentów, że to czaszka Słowackiego, byłby pewny, że to czaszka kobiety. A Norwid mówi, że „uśmiech Słowackiego zdawał się smagać tych, na których spoczywał”[5].

Notując tego rodzaju opowieści, Lechoń jednocześnie odczuwał potrzebę zapewniania, że tak naprawdę nie mają znaczenia, bo liczy się tylko wielkość literackiego dzieła.

Podobno (tak mi mówił kiedyś Staś Wasylewski) Mickiewicz był sadystą i tak bił żonę, że aż zwariowała. Podobno (to samo źródło informacji) Słowacki palił opium i niszczył się przez onanizm. Podobno Krasiński podsłuchiwał spowiedzi Mickiewicza u ks. Kajsiewicza, a pani Róża Raczyńska mówiła o jego listach do Delfiny: „Gdybym nie wiedziała, że to pisał wariat – nie chciałabym się przez szczypce dotknąć do tych papierów”. No i co z tego? Co to wszystko ma wspólnego z Panem Tadeuszem, Fantazym i Nie-Boską komedią?[6]

Zapiski Lechonia świetnie pokazują istniejący do dziś problem ze stosunkiem do nienormatywności seksualnej u romantycznych wieszczów. Wciąż brakuje języka, którym można poważnie i zrozumiale na ten temat rozmawiać; w efekcie pozostaje kolekcjonowanie sensacyjnych plotek. Zarazem każde postawienie tej kwestii wydaje się nietaktem, prędzej czy później spotka się z zarzutem ahistoryczności i projektowania współczesnych kategorii na życie osób w innej rzeczywistości historycznej, zupełnie jakby w XIX wieku ludzie nie zakochiwali się w osobach tej samej płci i nie uprawiali z nimi seksu.

Jak to działa w praktyce kolejny raz zobaczyliśmy pod koniec listopada 2020 roku, kiedy szwajcarski dziennikarz Moritz Weber w swojej audycji radiowej uznał listy Fryderyka Chopina do Tytusa Woyciechowskiego za korespondencję miłosną. Tezę powtórzył autor artykułu w „Guardianie” i wzmocnił zarzutem tuszowania niewygodnych treści. Wtedy się zaczęło! Nawet w redakcjach liberalnych tytułów na wyścigi zaprzeczano, wyśmiewano i pouczano. „Moritz Weber nie dokonał żadnego odkrycia” – napisała Anna S. Dębowska[7]. Dorota Szwarcman dodała, że listy Chopina są warte uwagi, tylko „trzeba umieć je czytać”[8], a profesor Krzysztof Skwierczyński z Wydziału Nauk o Kulturze i Sztuce Uniwersytetu Warszawskiego poinformował: „Modę na badanie homoerotyki w historii wprowadził w latach 80. amerykański mediewista i gej John Boswell”[9]; nie dodał, niestety, kiedy ta „moda” dotrze do Polski.

Publicystki pouczające Webera, że zbyt literalnie podszedł do listów Chopina, również dosłownie traktowały tezę o cenzurowaniu wątku z Tytusem. Wyjaśniały, że przecież korespondencja została wydana, więc w czym problem? Co niezmiernie znaczące, żadna nie potrafiła wskazać krytycznego omówienia ani nowoczesnej polskiej biografii kompozytora problematyzującej wątek relacji z Woyciechowskim albo (homo)seksualności Chopina w ogóle. Kiedy Dębowska pisała, że w jego przypadku nie można niczego być pewnym, miała na myśli zapewne jedynie relacje z mężczyznami, bo gdy chodzi o kobiety, Szwarcman na przykład nie ma wątpliwości, że „Fryderyk był zakochany w Konstancji Gładkowskiej”.

Nie odnoszono się też do książek o Chopinie napisanych przez homoseksualistów Ryszarda Przybylskiego czy Jarosława Iwaszkiewicza, którzy okazali się w znacznej mierze strażnikami heteroseksualnej legendy. Ciekawy do interpretacji jest szczególnie Iwaszkiewicz. Nie mógł pisać zupełnie szczerze, a zdawał sobie sprawę ze znaczenia Tytusa dla kompozytora, starał się więc jakoś wytłumaczyć to uczucie do mężczyzny, zarazem je wyróżniając i banalizując.

Stosunek Fryderyka Chopina do Woyciechowskiego jest owym młodzieńczym zakochaniem się, typowym dla tego wieku, w jaki wstępował Frycek. Znamy te uczucia z życia, znamy z literatury. Nikt chyba nie dał takiego obrazu podobnej przyjaźni jak Lew Tołstoj opisując w swojej Młodości nagłe olśnienie, jakie uderza w jego bohatera przy spotkaniu z Niechludowem. Jakieś wewnętrzne fermenty nieokreślonych uczuć szukają sobie ujścia, wszystko co wzbiera wiosenną burzą, kształtuje się w przemożne uczucie. Jest to zakochanie w samym sobie, w swoim geniuszu, w swojej witalności, przeniesione na przypadkowo spotkanego człowieka. Jest to projekcja własnych możliwości i przeczucie wszystkich przyszłych uczuć, które krystalizują się naokoło postaci wymarzonego przyjaciela. Zanim zaczniemy marzyć o kochance, marzymy o przyjacielu. Ma on być naczyniem, powiernikiem, nosicielem naszej miłości[10].

Rzeczywiście, wkrótce Woyciechowski stał się powiernikiem.

Chopin spotyka na swojej drodze Konstancję Gładkowską. Miłość ta, tak egzaltowana, opiera się głównie na możności mówienia o niej Tytusowi. […] Przy tych zwierzeniach nie wiadomo, kto jest droższy: czy przedmiot zwierzeń, czy ten, komu się zwierzamy: „Tobie przyślę, jak tylko będę mógł najśpieszniej, chcesz tego, więc mieć będziesz, ale nikt prócz Ciebie [Tytusie – przyp. J.I.] mojego portretu mieć nie będzie. Mogłaby jeszcze mieć osoba jedna tylko – i to nigdy przed Tobą, bo Tyś mi najdroższy”[11].

Zupełnie inaczej wyglądają u Iwaszkiewicza opisy zakochań Chopina w kobietach, na przykład w Marii Wodzińskiej. Są wyzute z jakiejkolwiek namiętności.

Nie było w tym uczuciu nic z burzy romantyzmu – może coś niecoś raczej z marzenia o „domku pustelnika”, które to marzenie nawet Słowacki wyśmiewał. Nie było to owo fantastyczne, kosmiczne uczucie, które rzuciło panią d’Agoult w ramiona 23-letniego Liszta, nic z jeziora Garda, po którym Krasiński włóczył Delfinę przebraną za pazia, nic z owej „vallée d’Obermann”, romantycznego podnoszenia się ku śnieżnym szczytom, nic z owej Wenecji, gdzie pani Bobrowa, Musset i nawet George Sand wydawali się czymś nierzeczywistym, bladym widziadłem w czarnej trumnie gondoli. Było to uczucie znacznie prostsze, zwyczajniejsze, bardziej ludzkie. Cóż zwyklejszego od marzenia o domu, dziecku, o dłoni mądrej, dobrej kobiety dotykającej czoła, na które występują krople potu, krople zmęczenia i choroby?[12]

***

Obowiązujący życiorys Fryderyka Chopina pod wieloma względami przypomina oficjalną biografię Juliusza Słowackiego. Niemal rówieśnicy, zmarli w tym samym roku (1849). Obaj byli genialni, delikatni, nie wpisywali się w tradycyjne kategorie męskości, nigdy się nie ożenili. Łączono ich z wieloma kobietami, które nieszczęśliwie kochali, w biografiach obu pojawia się nawet to samo nazwisko – Maria Wodzińska. Chopin zaczął już wychodzić z szafy, teraz pora na Słowackiego. Mam nadzieję, że po lekturze książki Marty Justyny Nowickiej przynajmniej dla niektórych, podobnie jak dla Jarosława Iwaszkiewicza przed laty, Słowacki stanie się kimś bliskim, zwyczajnym, Julkiem podobnym do chłopaka spotkanego przypadkiem na ulicy.

W autobusie dwóch maturzystów z koleżanką. Jeden z chłopców dość nikły, wątły, o olbrzymich oczach, położonych w niezwykle głębokich oczodołach, mówił szybko i wesoło. Miał czarne potargane włosy. Przypominał Słowackiego. Wyobraziłem sobie, że Julek także tak mówił (bo jakoś musiał mówić), że był taki młody i chyba czasami ożywiony – i zrobiło mi się dziwno. Tak bardzo stawiamy „ich” na koturnach, że trudno nam sobie jest nawet wyobrazić, że byli zwyczajnymi ludźmi. Że rozmawiali z sąsiadami w dyliżansie, mieli specjalny timbre głosu, jakieś swoje tiki. Chłopak podobny do Słowackiego był zupełnie pospolity, zwyczajny. Czy mógłby być Słowacki taki sam[13].

[1] Jan Lechoń, Dziennik 2. 1 stycznia 1951 – 31 grudnia 1952, wpis z 2 lutego 1952, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1992, s. 365.

[2] Tamże, wpis z 5 września 1952, s. 527.

[3] Tamże, wpis z 10 września 1952, s. 531.

[4] Malarz i rysownik, niskiego wzrostu, żył w latach 1884…1926.

[5] Jan Lechoń, Dziennik 3. 1 stycznia 1953 – 30 maja 1956, wpis z 8 listopada 1955, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1993, s. 726.

[6] Tamże, wpis z 10 września 1955, s. 692…693.

[7] Anna S. Dębowska, Może Chopin był gejem, ale to żadne odkrycie, „Gazeta Wyborcza”, 27 listopada 2020.

[8] Dorota Szwarcman, „Kochankowie” Chopina, „Polityka” 2020, nr 51.

[9] Agnieszka Krzemińska, Czy Joanna była mężczyzną?, „Polityka” 2020, nr 52.

[10] Jarosław Iwaszkiewicz, Chopin, wyd. 2, Polskie Wydawnictwo Muzyczne, Kraków 1956, s. 45.

[11] Tamże, s. 47.

[12] Tamże, s. 243.

[13] Jarosław Iwaszkiewicz, Dzienniki 1956…1963, wpis z czerwca 1960, Czytelnik, Warszawa 2010, s. 394.

Zamiast wstępu

Po co pisać o romantyzmie?

Zdanie „Słowacki wielkim poetą był”, jedna z najsłynniejszych fraz z powieści Witolda Gombrowicza, weszło do kanonu polskich powiedzonek i wyłącznie dzięki niemu wielu współczesnych odbiorców ma na temat wieszcza jakąkolwiek opinię. Wikipedyczna informacja i streszczenia (najczęściej nieczytanych) lektur nie sprzyjają przybliżeniu jego postaci[1]. Tym trudniej znaleźć osoby zainteresowane nie jego twórczością literacką, lecz dorobkiem epistolograficznym. Szkoda, bo listy Słowackiego zawierają wiele informacji nie tylko na temat fascynującego życiorysu poety, ale też jego osobowości.

Biografię literacką, jaką tworzył w dziesiątkach listów, albo odczytywano dotychczas metodami konwencjonalnego historycyzmu…skupiano się na mowie ezopowej skrywającej treści związane z zainteresowaniem poety losami ojczyzny, którą opuścił na prawie dwadzieścia lat…albo czyniono obiektem psychoanalitycznych interpretacji. Psychoanaliza, wywodząca się z psychopatologii, nie potrafiła w swoim początkowym wariancie wyzbyć się oceny oraz postrzegania postaw w kategorii normalnych i zdrowych albo przeciwnie…takich, które wymagają terapii. Późniejsze zasługi psychoanalizy nie przesłoniły jej wyjściowych słabości, a jej dyskurs, opierający się na stałości i niezmienności wybranych konstruktów, na przykład płci czy świadomości, stał się jeszcze jednym dyskursem umacniającym istniejące strukturę społeczną i hierarchię władzy[2].

Jak pisać o romantyzmie?

W drugiej połowie XX wieku narodziły się nowe dziedziny nauk, a także nowy rodzaj dyskursu. Zaczęto podważać kwestie uznawane wcześniej za oczywiste. Dyskurs mniejszościowy umożliwił dojście do głosu tym, którzy wcześniej go nie mieli lub których przekazem nikt się nie interesował. Położył także nacisk na inne, pomijane wcześniej kwestie.

Korespondencja Juliusza Słowackiego rozpatrywana przy użyciu dyskursu mniejszościowego nabiera zupełnie nowego znaczenia. Po co je odkrywać? Czy kolejne iteracje interpretacji mają sens? W analizie epistolografii poety często próbuję porównać go do innych postaci, z którymi…moim zdaniem…więcej go łączy, niż dzieli. Dostrzegam na przykład podobieństwa między Słowackim a Marcelem Proustem, istotne mimo różniących obu mężczyzn pochodzenia, używanego na co dzień języka, a przede wszystkim czasów i warunków, w jakich przyszło im żyć. Jan Błoński, polski badacz Prousta, w przedmowie do zbioru artykułów poświęconych wciąż dyskutowanemu francuskiemu pisarzowi i jego największemu dziełu udzielił moim zdaniem odpowiedzi na wyżej postawione pytanie: „Postęp w rozumieniu zawsze dodaje, a nigdy niemal nie skreśla [ … ]. Jest tak, że otrzymujemy niejako coraz więcej Proustów do przeczytania, odczucia, pokochania: i chociaż się oni nieraz wykluczają, czujemy, że jest to wina naszej ułomności, niepełności, nie zaś geniuszu, w którym wszystkie możliwe interpretacje nie tylko tkwią nie rozpoznane, ale nawet zachowują tajemniczą jedność”[3].

Więcej twarzy Słowackiego do dziś czeka na przeczytanie, odczucie i pokochanie…z takim wrażeniem chciałabym pozostawić czytelników i czytelniczki po lekturze niniejszej pracy. Choć moje interpretacje listów wieszcza do różnych adresatów nie są pierwszymi próbami queerowych odczytań polskiej literatury czy epistolografii, wciąż nie możemy się pochwalić ich wystarczającą liczbą[4].

Queer po polsku

Słowo queer oznacza dziwnego, innego, a także nieheteronormatywnego[5]. Nie poświęcam miejsca szczegółowemu wytłumaczeniu tego ani innych pojęć z dziedziny queer studies, nie tylko z tego powodu, że na pierwszy rzut oka ich użycie w kontekście twórców urodzonych w XIX wieku wydaje się ahistoryczne. Poszczególne części niniejszej książki powstawały na przestrzeni sześciu lat. Pierwotną treść rozdziału poświęconego relacji wieszcza z matką, tutaj mocno zmienioną, zaprezentowałam w 2015 roku w Toruniu na konferencji dotyczącej nieheteronormatywności. Kolejne wystąpienia podejmujące problematykę, którą opisuję w pozostałych rozdziałach, za każdym razem musiałam zaczynać od przybliżenia ogólnej koncepcji mojej pracy. W pewnym stopniu opowiadałam więc tę samą historię, kładąc jednak nacisk na różne kwestie i oświetlając je przy pomocy rozmaitych pojęć związanych z feminizmem, metodologią gender i queer studies. W ten sam sposób skonstruowałam całość wywodu tworzącego psychobiografię (jej idea wywodzi się od dokonanej w 1910 roku przez Zygmunta Freuda analizy osobowości Leonarda da Vinci) czy może superbiografię Juliusza Słowackiego. Superbiografia to…jak chce krakowska komparatystka Anita Całek (to ona jako pierwsza poświęciła temu podgatunkowi biografii literackiej więcej uwagi)…postmodernistyczne przedstawianie faktów i możliwych wydarzeń, które pierwszoplanowy narrator-badacz wybiera i komentuje[6]. W mojej pracy za kryterium wyboru przyjęłam hipotezę odmieńczości Słowackiego. Pozwoliła mi stworzyć problemową biografię tematyczną skupioną właśnie na tej cesze. Każdy z rozdziałów można czytać jako zamkniętą całość, lecz dopiero wszystkie razem dają szeroki ogląd korespondencji Juliusza Słowackiego odczytywanej pod kątem płci i odmienności.

Próby opisu seksualności w jej dzisiejszym rozumieniu były zdaniem Anthony’ego Giddensa możliwe dzięki rozszerzeniu pojęcia „miłość romantyczna”; wyszło ono poza swoje pierwotne ramy i przez kolejne dziesiątki lat strukturyzowało wyobraźnię mas. Zdaniem brytyjskiego socjologa między innymi upowszechnienie ideałów miłości romantycznej wyzwoliło związek małżeński z szerszych, nadających mu specjalne znaczenie relacji rodzinnych[7]. Określenie „miłość romantyczna” w życiu Słowackiego przystaje zarówno do jego uczuć i próby zapisu emocji w charakterystyczny dla tej epoki sposób, jak i utartego zwrotu językowego. W obydwu przypadkach warto rozpatrywać to pojęcie i jego znaczenie z uwzględnieniem dzisiejszej wiedzy o płci i seksualności. Jako romantyczne możemy więc traktować także związki poety z mężczyznami.

Inny Słowacki

Słowacki nigdy nie założył rodziny w rozumieniu XIX-wiecznym, nie zawarł związku małżeńskiego. Niniejszą książkę poświęciłam specyfice jego relacji z przestrzenią i domem rodzinnym, kluczowej relacji z matką, silnym i wpływającym na jego życie i twórczość związkom z mężczyznami, wreszcie relacjom z kobietami, z którymi wcześniejsi historycy literatury łączyli wieszcza najchętniej i najczęściej. W aneksie dokonuję próby zastosowania przytoczonych przeze mnie teorii w analizie i interpretacji Godziny myśli, odczytywanej zgodnie z kluczem używanym wcześniej w całym tekście. Interpretacja poematu wieszcza ma zachęcić do podążania moją ścieżką i tropienia śladów nieheteronormatywności również w innych utworach Słowackiego.

Zastosowane przeze mnie narzędzia i metody badawcze są związane przede wszystkim z teorią Judith Butler i z jej wizją heteroseksualnej matrycy oraz konieczności stosowania strategii maskarady[8] (Uwikłani w płeć), opracowaną przez Davida Halperina teorią prehomoseksualnych relacji męsko-męskich (Jak uprawiać historię męskiego homoseksualizmu), badaniami Eve Kosofsky Sedgwick i jej koncepcją męskiej homospołeczności (Between Men: English Literature and Male Homosocial Desire [ Między mężczyznami. Literatura angielska a męskie pragnienie homospołeczne ]), a także Germanem Ritzem i jego ideą dramatu romantycznego jako dramatu płci, romantycznej figury Innego i postrzegania Słowackiego jako postaci okresu przejścia (Nić w labiryncie pożądania, Poeta romantyczny i nieromantyczne czasy). Ich teorie staram się przenieść na rodzimy grunt i pokazać, w jaki sposób można je zastosować w ramach naszej kultury, zwłaszcza rozwijającej się w okresie szczególnego skupienia się na kwestii niepodległości. Stawiam je w opozycji do wniosków interpretacyjnych wcześniejszych literaturoznawców (Piotra Chmielowskiego, Ferdynanda Hoesicka, Józefa Tretiaka), a czasem po prostu uzupełniam teorie Juliusza Kleinera, Eugeniusza Sawrymowicza czy Zbigniewa Sudolskiego, zachowując szacunek dla ich osiągnięć i stanu wiedzy w okresie prowadzonych przez nich badań.

Moim celem nie było pokazanie, kto kłamie, a kto przekazuje jedyną słuszną prawdę. Do kategorii prawdy podchodzę zresztą ostrożnie. Podobnie jak Tomasz Nastulczyk i Piotr Oczko, autorzy Homoseksualności staropolskiej, starałam się położyć nacisk na sferę dyskursu, nie zaś na „bezowocne dociekanie, jak było naprawdę, czyli, by ująć to dobitnie, kogo kochali i z kim sypiali nasi przodkowie”[9], w tym przypadku…Juliusz Słowacki.

Postanowiłam przybliżyć współczesnemu odbiorcy poetę, autora niezwykłych, wiele mówiących o nim listów, a także pokazać, w jaki sposób ten może najsamotniejszy z wieszczów decydował o sobie, selekcjonował i ujawniał informacje na swój temat, a przede wszystkim w jaki sposób wymykał się wszelkim binarnym podziałom, do których wbrew pozorom jesteśmy dziś przyzwyczajeni niemal tak samo jak nasi przodkowie żyjący w XIX wieku, pod pewnymi względami odległym kulturowo i światopoglądowo. Mam nadzieję, że udało mi się osiągnąć zamierzony cel.

[1] „Poezja i szkoła, natchnienie i obowiązek, liryzm i klasyfikacja! Można by powiedzieć, że szkoła zbiera z grzędy literatury bukiet najwonniejszych kwiatów i skrapia je asafetydą nudy i przymusu”…tak o przymusie czytania i zaznajamiania się nawet z najwybitniejszymi postaciami pisze Tadeusz Żeleński (Boy), prekursor w kwestii „odbrązawiania” polskiego romantyzmu, po czym dodaje: „Jedną z najtrudniejszych rzeczy jest odzyskać ludzki szacunek do pisarzy i utworów, z którymi zetknęło się w szkole”. T. Żeleński (Boy), Reflektorem w mrok. Wybór publicystyki, PIW, Warszawa 1984, s. 460.

[2] J. Mizielińska, (De)konstrukcje kobiecości. Podmiot feminizmu a problem wykluczenia, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2004, s. 278. Badaczka powołuje się na koncepcję Judith Butler, która krytykuje psychoanalizę za jej esencjalizm i „zafiksowanie różnic płci poprzez metanarrację wspólnego dziecięcego rozwoju”. J. Butler, Bodies that Matter. On the Discursive Limits of Sex, Psychology Press, New York 1993, s. 325.

[3] J. Błoński, Przedmowa, [ w: ] Proust w oczach krytyki światowej, red. J. Błoński, PIW, Warszawa 1970, s. 7.

[4] Powoli stan ten ulega zmianie, czego dowodem są wydane niedawno Dezorientacje. Antologia polskiej literatury queer (wstęp, wybór, opracowanie A. Amenta, T. Kaliściak, B. Warkocki, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2021). W monumentalnym (niemal tysiąc stron) opracowaniu, pośród kilkudziesięciu autorów i autorek znalazło się miejsce również dla Słowackiego jako autora wierszy o Ludwiku Spitznaglu i Zygmuncie Krasińskim.

[5] Tomasz Kaliściak w swojej książce Płeć Pantofla. Odmieńcze męskości w polskiej prozie XIX i XX wieku postuluje używanie terminu „odmieńczość” zamiast „odmienność”. Wykazuje, że słowo to wywodzi się od słowa „odmieniec”, a nie „odmienny”. Odmieńcza męskość jest więc (nie)tożsamością, odbiegającą od przyjętych w danej kulturze norm społecznych, obyczajowych czy seksualnych, przełamaniem binarnych opozycji, którego przykładem może być zniewieściały mężczyzna. Alan Sinfield, angielski szekspirolog, teoretyk queer i gender studies, specjalista od seksualności u Szekspira, zauważa, że od czasu procesu Oscara Wilde’a w 1895 roku zniewieściałość stała się synonimem odmienności seksualnej, mimo że przedtem nie była z nią kojarzona (w tej kwestii badacz zgadza się z przytaczanymi przeze mnie i prezentowanymi szerzej w rozdziale czwartym poglądami Davida Halperina). T. Kaliściak, Płeć Pantofla. Odmieńcze męskości w polskiej prozie XIX i XX wieku, Instytut Badań Literackich, Uniwersytet Śląski, Warszawa…Katowice 2016, s. 13…23.

[6] A. Całek, Adam Mickiewicz…Juliusz Słowacki: psychobiografia naukowa, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków, cop. 2012, s. 38…44.

[7] A. Giddens, Przemiany intymności. Seksualność, miłość i erotyzm we współczesnych społeczeństwach, przeł. A. Sulżycka, PWN, Warszawa 2006, s. 36.

[8] Termin ten nasuwa skojarzenia z opublikowanym w 1929 roku artykułem Joan Riviere Womanliness as a Masquerade (Kobiecość jako maskarada). Znaczenia pracy Riviere, brytyjskiej badaczki z początku ubiegłego wieku, jednej z pierwszych tłumaczek Freuda na język angielski, nie da się przecenić, mimo to moje użycie terminu „maskarada” nie jest bezpośrednio związane z jej tekstem.

[9] T. Nastulczyk, P. Oczko, Homoseksualność staropolska. Przyczynek do badań, Collegium Columbinum, Kraków 2012, s. 19.

1

Ten wszędzie obcy

O przyczynach nieodnajdywania się Juliusza Słowackiego w przestrzeni

Pierwsze miejsce autobiograficzne

Krzemieniec, niegdyś polskie miasto, w roku urodzin Juliusza Słowackiego należał już do Rosji i pozostawał w jej granicach jeszcze przez ponad sto lat; dziś znajduje się na terytorium Ukrainy. Używając rozróżnienia zaproponowanego przez Małgorzatę Czermińską, można stwierdzić, że było to dla poety miejsce wspominane. Jego specyfiką jest wpisana w nie utrata. Według słów tej samej badaczki, opisującej podobne postrzeganie Nowogródka, miasta dziecinnego Adama Mickiewicza, utratę powoduje „kataklizm historyczny”[1], w tym przypadku…sytuacja Polski w pierwszej połowie XIX wieku. Każdy z wieszczów odwiedził w życiu jeszcze niejedno miejsce, jednak wszystkie zdecydowanie lepiej będą pasować do kategorii miejsc dotkniętych i wybranych. Czermińska definiuje je jako pobieżnie poznane w trakcie podróży, ale jednocześnie zapamiętane przez pisarza w utworze lub będące chwilowym schronieniem, na przykład dla poetów na emigracji. Nie należy ich utożsamiać z miejscami przesuniętymi, czyli możliwymi do zaakceptowania przez emigranta w takim stopniu, by uznać je za „drugą ojczyznę”[2].

Drugiej ojczyzny, miejsca naprawdę „swojego” i bliskiego sercu, Słowacki nigdy nie znalazł. Odczuwał potrzebę powrotu do Polski, a raczej do terenów kojarzonych z dzieciństwem, lecz myśl o wybraniu się akurat w te rejony wzbudzała w nim równie ambiwalentne uczucia, co potrzeba kontaktu i spotkania z matką (zwłaszcza po długich latach rozłąki zarówno z nią, jak i krajem rodzinnym). Do Krzemieńca ostatecznie nie wróci, a z matką zobaczy się dopiero w 1848 roku we Wrocławiu, na rok przed swoją śmiercią.

Juliusz Słowacki urodził się w szlacheckim domu. Nad poprawnością eleganckich zachowań czuwała w nim Salomea Bécu, „dama najpierwsza białego Krzemieńca”, jak nazwał ją Jan Lechoń w wierszu Pani Słowacka[3]. Słynęła z dużych wymagań względem syna. Aleksander Kozieradzki, bliski domowi Słowackich krzemieniecki lekarz, darzył ją…podobnie jak spora część tamtejszego towarzystwa…ogromną sympatią, choć jednocześnie dostrzegał jej niewątpliwy, a niekoniecznie pozytywny wpływ na syna i uważał, że jak na „ogólnie dobrą osobę” miewała czasem skłonność do przebiegłych spekulacji[4]. Salomea umiejętnie przywiązywała jedynaka do siebie, a wymuszanymi na synu przejawami miłości rekompensowała sobie życiowe zawody…śmierć mężów i odejście przyjaciela, Edwarda Odyńca[5]. Działania Salomei miały na celu trzymanie syna bliżej siebie i zaprojektowanie jego charakteru oraz przyszłości w taki sposób, by stał się potomkiem idealnym. Świadoma jego nieprzeciętnych zdolności, wiązała z chłopcem nadzieje na własne szczęście.

Od najmłodszych lat Juliusz usiłował sprostać oczekiwaniom Salomei. Do śmierci dręczyły go wyrzuty sumienia z powodu opuszczenia matki i próbował spłacić dług wdzięczności za wysyłaną mu co miesiąc „pensję” z pieniędzy po zmarłym ojcu, Euzebiuszu Słowackim, ale jednocześnie czynił pewne starania, aby wyzwolić się spod przemożnego wpływu rodzicielki. Pełna ekspresja tych wzajemnie sprzecznych zachowań nastąpiła dopiero pod koniec życia poety. Można zaryzykować stwierdzenie, że do podobnie przyciągających i odpychających go kobiet będzie trwale żywić tak samo ambiwalentne uczucia. Choć ich potrzebował, jednocześnie zachowywał do nich dystans. Wiele jego gestów i zachowań dowodzi lęku przed bliskością. Warto zauważyć, że chociaż przez większą część życia utrzymywał dobre relacje z wieloma kobietami, w żadnym z pozostałych po nim dokumentów nie figuruje zapis jednoznacznie świadczący o tym, że zmiana stanu cywilnego i założenie rodziny z „wybranką serca” figurowały wysoko na liście jego potrzeb.

Un petit diablotin

Z nerwowego dziecka, starającego się jednocześnie sprostać wymaganiom matki i zaakcentować pierwsze własne osądy i chęci, wyrósł Juliusz na neurotycznego młodzieńca. Jego pierwszy guwerner, Hipolit Błotnicki, zajmujący się chłopcem w latach 1818…1821, określał małego Julka jako „płaksę, rozpieszczonego od matki, czułego i wpadającego w zapał”[6]. Drugi guwerner, Józef Massalski, choć żywy i wesoły, a przede wszystkim nieoceniony organizator życia towarzyskiego, miał mniejsze niż Błotnicki talenty pedagogiczne. Nie radził sobie z podopiecznym. Zniecierpliwiony nazywał go mon petit diablotin i uważał, że Julek znajduje przyjemność w dokuczaniu innym. Porównał go do złośliwego karła z Pieśni ostatniego minstrela Waltera Scotta[7], zdradliwego i jednocześnie strachliwego sługi Lorda Kranstona:

Karzeł [ … ] udał więc trwogę i fochy dziecięce,

Tupał nogami, załamywał ręce,

Wrzeszczał, i jęczał, i łez lał potoki.

Aż przerażone piastunki i świadki,

Z trwogą oznajmić przybiegły do matki,

Że nań ktoś widać złe rzucił uroki.[8]

Na szczęście dla otoczenia przyszłego poety, a zwłaszcza mających z nim najczęstszy kontakt wychowawców i członków rodziny, nie we wszystkich zachowaniach przypominał karła, choć różne warianty tej postaci towarzyszyć będą Słowackiemu przez długie lata…uczyni karła jednym z bohaterów między innymi IX pieśni Beniowskiego, a także dramatuHorsztyński i powieści poetyckiejJan Bielecki. Jan Zieliński zwraca uwagę na upodobanie przez Słowackiego tego motywu, charakterystyczne także dla jednego z ulubionych renesansowych malarzy poety, Paola Veronesego[9]. W pisanym pod koniec życia liście do matki Słowacki z furią zwraca się do tych, którzy chcieliby z niego znów zrobić „duchowego karła”[10], przez co rozumie zawrócenie go z obranej drogi z powrotem do niższych celów, takich jak błahe rozmowy, plotki i ludzkie zawiści.

Nieznany autor, za Paolo Veronese, Karzeł halabardnik z chartem

Kiedy młodziutki Słowacki nie wrzeszczał ani nie jęczał, budził w bliskich prawdziwą sympatię. Wykazywał się poczuciem humoru i żartował z rodziną, choć w jednej chwili potrafił przejść z nastawienia niefrasobliwego do melancholii. Biografowie często wspominają o ruchliwości chłopca…ważne były dla niego taniec i sport. Jego bohaterską walkę z Aleksandrem Spitznaglem opisuje we wspomnieniu Antoni Odyniec: „Ujrzałem tam jakiegoś malca idącego w zapasy z młodszym bratem Ludwika [ Spitznagla…przyp. M.N. ], do których on i brat najmłodszy okrzykami zachęcali szermierzy. Malec ten nieznajomy zwrócił moją uwagę przez szczególniejszy jakiś wyraz fizjonomii, a zwłaszcza przez duże, czarne, pałające oczy, które utkwił we mnie, gdy wszedłem i kiedy moje wejście położyło koniec zabawie”[11].

Sztukom walki będzie poeta z przyjemnością się oddawał również w późniejszych latach, między innymi w towarzystwie rudego Anglika zafascynowanego boksem. O tym, że się nie może dalej w „[ boksowania…przyp. M.N. ] szlachetnej sztuce egzercytować”[12], wspomina w liście do matki. Z obrazem poety pięściarza kontrastuje wizerunek Juliusza tańczącego, uwieczniony między innymi w wielu listach Salomei do Odyńca[13], na przykład: „Hersylka z Julkiem 240 taktów przetańcowali bez odpoczynku, to jest przez 6 walców, [ … ] co stanowi 240 kółek, a dodać teraz koła około pokoju małego, które od kręcenia w głowie coraz mniejsze robili, a zatem podwójnym było kręcenie się. Julek triumfował, że mu się mniej głowa kręciła jak Hersylii”[14].

Odciągnąć Julka od tej rozrywki mogły wyłącznie za ciasne trzewiki[15]. Był matce wdzięczny, że nauczyła go tańczyć. W liście z Genewy z 24 marca 1834 roku opisuje wieczór taneczny, podczas którego zaraził swoich ziomków pasją do mazura; to zasługa matki, że nie poruszał się niezgrabnie jak niedźwiedź[16].

Choć w listach Słowackiego znajdziemy niejeden fragment dotyczący jego bokserskich wyczynów z przyjaciółmi albo tańców, nie rozpatrywano tych zajęć jako istotnych dla osobowości nadawcy[17]. Podobnie jak jego biografowie chętniej podkreślał inne jej aspekty; kreował własny obraz dziwnego i niezrozumianego romantycznego dziecka.

Co wyjątkowe dla romantycznych biografii, choć Juliusz od najmłodszych lat cierpiał z powodu rozmaitych dolegliwości, nie czynił ze słabego zdrowia tematu literackiego ani w żaden sposób nie łączył go ze swoją odmiennością. Niejeden przyszły XIX-wieczny poeta, chociażby Zygmunt Krasiński, w epistolografii z okresu dzieciństwa znacznie więcej niż Słowacki pisał do bliskich o zdrowiu, wszelkiego rodzaju stanach chorobowych i przypadłościach psychofizycznych. Powszechną romantyczną pozę ciekawie połączyła ze stanami malarycznymi i opisała w swojej pracy doktorskiej Diana Saniewska[18]. Białostocka badaczka zauważa, że do choroby jako fenomenu kulturowego ma zastosowanie słownictwo z zakresu konkretnej poetyki: scena, fabularyzacja, dramatyzacja, scenariusz, rola[19]. Mały Słowacki wyraźnie się w takiej kreacji nie odnajdywał. Nie chciał, by traktować go jak chorego, problemów zdrowotnych nie uważał za warte wzmiankowania w listach. Przedstawiał siebie jako żywotnego chłopca, entuzjastycznie reagującego na różne formy aktywności fizycznej.

Niedyspozycja zdrowotna i twarz, na której malowały się uczucia odbierane przez innych jako duma i zimno[20], przeszkadzały poecie i początkowo nie chciał lub nie potrafił ich zaakceptować. Niemiecka psychoanalityczka Karen Horney, jedna z czołowych reprezentantek nurtu neopsychoanalizy, uznaje poczucie szkodzenia sobie za jedną z cech typowych dla neurotyków[21]. Łączy proces nerwicowy z lękiem zarówno kulturowym, jak i prywatnym, odczytuje go więc inaczej, niż czynili to przedstawiciele klasycznego nurtu freudowskiego. Za główny problem neurotyków uważa odczuwanie własnej odmienności jako przyczyny kompleksu niższości lub nadmiernej potrzeby aprobaty. Wskazuje też, że nieagresywnie domagają się oni swoich praw, mają problem z asertywnością oraz uświadomieniem sobie własnych pragnień[22].

Z listów i biografii wynika, że wszystkie te zachowania już od dzieciństwa cechowały również Słowackiego. Wydaje się, że jako chłopiec nie radził sobie z jednoczesnym odnajdywaniem się w relacjach z rówieśnikami i poczuciem odmienności. Był mocno zależny od opinii matki. Z nadmiernej troski o to, czy spełnia jej wymagania, i prób ukrycia, że odbiega od mniej lub bardziej wyimaginowanego wzorca idealnego syna, wynikały częste, frenetyczne wręcz zmiany jego ulubionych rozrywek, pasji oraz towarzyszących im nastrojów. Tego typu zachowania można odczytywać jako jedną z pierwszych, kompulsywnych form obrony przed lękiem podstawowym[23]. Z czasem Słowacki tym częściej będzie uciekać metaforycznie w nowe, odmienne od poprzedniego hobby, nową relację, która się skończy, zanim na dobre się rozpocznie, ale także uciekać w sensie bardziej dosłownym. Przez całe dalsze życie będzie się wycofywać (czy może raczej migrować, podróżować)…równie często do świata wewnętrznego, jak i kolejnych, nieznanych i wiecznie niesatysfakcjonujących go miejsc.

„Pierwszy mój żywot był księdza”

Dzieciństwo często kojarzy się z sielanką, lecz Słowacki ten idylliczny okres charakteryzował w szczególny sposób. Pod koniec życia, 16 października 1842 roku, pięć dni po wystąpieniu z grona towiańczyków, postanowił sporządzić bilans przeżytych lat. W enigmatycznej notatce zapisał: „Myślałem o różnych żywotach, które ja przechodzić musiałem w dzieciństwie; pierwszy mój żywot był księdza, drugi rycerza, trzeci naturalisty, czwarty malarza…potem miłość objęła to wszystko i strawiła w ogniu swoim”[24].

Notatka powstała w czasie, kiedy myśli poety częściej niż we wcześniejszych okresach jego życia krążyły wokół kwestii duchowych; z kolejnego zapisku, pochodzącego prawdopodobnie z tego samego dnia, dowiadujemy się, jakie modlitwy odmawiał i które fragmenty Pisma Świętego czytał. Nawet częste w obliczu śmierci zajmowanie się sprawami wiary nie tłumaczy postrzegania własnego dzieciństwa i dorastania przez pryzmat księdza…figury aseksualnej i uduchowionej. W okresie pierwszego „żywota” w największym stopniu rozpoznajemy siebie i zdobywamy podstawową samowiedzę. Pokazując, że wszystkie pozostałe wcielenia Słowackiego wywodzą się od konstytutywnej dla niego figury duchownego, mającej znamiona odmieńca żyjącego poza tradycyjnym heteroseksualnym modelem życia, wieszcz jeszcze raz podkreśla, że swoje dzieciństwo postrzega jako dzieciństwo Innego.

Chęć zostania duchownym objawiała się u małego Słowackiego między innymi tym, że jako dziecko często w trakcie zabawy wcielał się w księdza i wykonywał podpatrzone u katolickich kapłanów gesty i zachowania, jakby odtwarzał fascynujący go widocznie obrządek. „Mając lat 6, koniecznie musiałem ubierać się w ornaty i msze odprawiać”[25]…wspomina w liście do matki napisanym w Paryżu 10 września 1845 roku. Salomea postrzegała te aktywności jedynaka wyłącznie w kategoriach dziecięcej, przejściowej i niegroźnej zabawy. Nie łączyła jej z faktyczną chęcią wstąpienia w stan duchowny, o czym świadczy ton listów, które matka z synem wymieniali w okresie genezyjskim. Syn próbuje w specyficzny sposób uspokoić matkę przerażoną jego nagłą próbą realizacji dziecięcego marzenia i możliwymi tego konsekwencjami. W mistycznym charakterze listów z tego szczególnego okresu oraz ich odmiennym od dotychczasowego odcieniu emocjonalnym Salomea dostrzega pragnienie syna, by zmienić sposób swojego życia.

Najdroższa moja…Nie tracąc chwili odpisuję, abym Cię wyprowadził z trwogi i uspokoił, bo pojmuję, ile Cię taki straszny domysł zatrważać musi. Nie…nie zostanę nigdy księdzem… Oni to faryzeusze miłość udający, obrzydzali mi próg kościelny i pokazywali do Boga drogę maleńką i pełną fałszów, po której tylko robactwo ludzkie pełznąć mogło…[26]

Pomimo kategorycznego, ocierającego się wręcz o antyklerykalną niechęć zapewnienia, swoistą fascynację poety nie tylko duchowieństwem, ale i choćby sposobem życia mnichów można zaobserwować także w okresie między dzieciństwem Słowackiego a przeistoczeniem w dojrzałego mężczyznę. Bezproblemowo odnalazł się w klasztornej homospołeczności w Libanie…czterdzieści dni spędzonych wśród mnichów wspominał później z rozrzewnieniem i tęsknotą. Zakon jest typowym, archetypowym wręcz przykładem Männerhausu, modelu społeczności męskiej z koncepcji Heinricha Schurtza i Hansa Blühera[27]. Pobyt w gronie nastawionych na duchowość mężczyzn był dla Słowackiego najwyraźniej doświadczeniem bardzo pozytywnym, skoro w liście do matki z 19 maja 1838 roku napisze, że klasztor Betcheszban (w języku arabskim „dom wśród drzew”), w którym medytował w czasie podróży na Wschód, opuszczał niemal ze łzami w oczach[28]. Duchowość doświadczana w zbiorowości nie łączy się najczęściej ze zgrupowaniami o charakterze koedukacyjnym. Dziecięce marzenie Słowackiego, aby zostać księdzem, i odczuwane przez niego później spokój i satysfakcja, jakie odnalazł w klasztorze w libańskich górach, również są związane z wiarą: duchowni przeżywają ją w towarzystwie wyłącznie własnym lub innych mężczyzn, pełniących podobną funkcję w strukturze danej religii.

Krzysztof Charamsa, suspendowany duchowny katolicki (były sekretarz Międzynarodowej Komisji Teologicznej przy Kongregacji Nauki Wiary), łączy młodzieńcze pragnienie zostania księdzem ze specyficznym typem wrażliwości i duchowości, charakterystycznym dla wielu osób homoseksualnych. Cechy te czynią ludzi szczególnie otwartymi na transcendencję, boskość i religię[29]. Odgrywały istotną rolę nie tylko w życiu ludzi z pokolenia księdza Charamsy, urodzonych pod koniec XX wieku, ale również za czasów autora Genezis z Ducha. Charamsa uważa, że swoista wrażliwość i powaga, a także pewnego rodzaju przedwczesna dojrzałość i świadomość bycia nietypowym dzieckiem, rzadko oddającym się dziecięcym rozrywkom, mogą zapowiadać późniejszą odmienność dorosłego mężczyzny.

„Zawsze byłem poważny, jakby zbyt dojrzały na swój wiek; nigdy nie pozwalałem sobie na to, na co dzieci powinny sobie pozwalać. Może to był sposób na ukrycie się, zbudowanie już w dzieciństwie muru pomiędzy moją delikatną i wrażliwą duszą a światem?”…rozważa Charamsa w swojej debiutanckiej książce Kamień węgielny. Mój bunt przeciw hipokryzji Kościoła[30]. Słowacki wyraża podobną intuicję co do sposobu wypowiadania inności pozwalającego jednocześnie pokazać i ukryć własną odrębność. Warto podkreślić, że Charamsie zakazano wykonywania aktów władzy święceń[31] oraz noszenia stroju duchownego właśnie za odwagę mówienia o własnej odmienności i publiczny coming out. Dodatkowo Stolica Apostolska stwierdziła, że nie może on wykonywać swoich zadań w Kongregacji Nauki Wiary i na uniwersytetach papieskich[32].

Faza mistyczna w życiu Słowackiego zdaje się potwierdzać tezy Charamsy o możliwych konsekwencjach inności. Żadnemu z nich nieheteronormatywna, wyczulona na odmienność i poczucie obcości wrażliwość nie ułatwiła życia. O ile jednak zachowanie księdza Charamsy było wielokrotnie komentowane, wrażliwość i rozwój duchowy Słowackiego, choć stały się tematem licznych prac biografów i literaturoznawców, nie doczekały się szerszych interpretacji w kontekście związku seksualności z religijnością[33].

Koniec idylli?

Krzemieniec, czyli utracone miejsce wspominane, poeta ostatecznie opuścił w wieku lat dwudziestu. Idea wsi, o której zdarzało mu się marzyć, z czasem ulegnie transformacji. Wieś cicha i spokojna była elementem sielskich marzeń poety, ale również konkretnych planów. Rozważał zakup „własnego Czarnolasu”, lecz planom tym wyraźnie sprzeciwiały się miłująca życie miejskie pani Salomea oraz Olesia, jej przybrana córka z drugiego małżeństwa. Matka przedstawiała wieś, nieodłącznie w jej wyobrażeniu związaną z samotnością i pisaniem, jako opozycję dla salonów, towarzystwa i upojnych konwersacji[34]. W liście z 13 października 1827 roku skarżyła się Odyńcowi:

Nie wiem, co po skończonym roku z Julkiem zrobimy, chce on, abyśmy kupili wioseczkę dla zabezpieczenia naszych sumek, bo to teraz tak wszystkie lokacje pomiędzy niepewne, ale jak kupimy, to wleziemy w kłopoty gospodarskie, a to dla mnie straszne. Julkowi tak te projekta wszystkie zajmują głowę, że się może i Warszawy dla nich wyrzeknie. A przynajmniej w początkach, nim się rozkoszami wszystkimi nie nasyci, a potem wyrzuci mnie, jeżeli tego dożyję, i pójdzie sobie w świat, a mnie każe gospodarować[35].

Po latach wizję idealnej wsi z niezrealizowanych młodzieńczych marzeń zastąpi w głowie Słowackiego obraz osadzony w realiach geograficznych i społecznych.

Salomea była współwłaścicielką dworku w Ubieniu. Od roku 1846 mieszkała w nim jej rodzina…brat Teofil Januszewski z żoną Hersylią. Słowacki ostatecznie nigdy tam nie pojechał. Często odwiedzany przez panią Bécu dworek, który po jakimś czasie stanie się wyłącznie jej własnością, w najpóźniejszych wizjach Juliusza był swoistym ucieleśnieniem marzeń o idylli nie tylko rodzinnej, ale także społecznej: chłopi w Ubieniu posiadali w nich małe gospodarstwa, a ich „oczynszowanie ostatecznie doprowadziłoby do przezwyciężenia ustroju feudalnego”[36]. Wizję „wsi spokojnej, wsi wesołej” uzupełnił więc poeta o niezbędny jego zdaniem element społeczny i ekonomiczny, dając tym samym wyraz swojemu nierzadko racjonalnemu podejściu do spraw finansowych. Jak zauważa Ewa Nawrocka, z perspektywy mistycznej transfiguracji Słowacki dokonuje demistyfikacji marzenia o utopijnej wsi. Widzi ambiwalencję tego ideału, przestrzega wujostwo przed budowaniem sztucznych rajów (w liście do matki z października 1847 roku domaga się konkretnych informacji: „Piszcie mi o Ubieniu, czy jest na czym gospodarować? A nie róbcie sobie z niczego raj, bo za to Bóg karze”[37], nie chce już budowania wspólnoty z matką na utopiach[38]).

Ubień, dworek, którego współwłaścicielką była matka Juliusza Słowackiego, Salomea Bécu

Stereotypowe widzenie wsi, którego fałsz dostrzega Słowacki i stara się od niego uciec, to wieś rozumiana jako miejsce bezpieczne, locus amoenus, gdzie można istnieć bez trosk i problemów. Jego odpowiednikiem w czasie, nie przestrzeni, są lata dziecięce. Warto zauważyć, że za bezproblemowe wielu biografów i literaturoznawców uważało oprócz dzieciństwa także relacje młodego Słowackiego z kobietami[39]: „XIX-wieczny heteronormatywizm”[40] badaczy objawiał się w postrzeganiu poety głównie przez pryzmat relacji z płcią przeciwną. A przecież Słowacki zdecydowanie nie patrzy na siebie w tym kontekście; uważa się w pierwszej kolejności za „obywatela świata”[41]…tak właśnie nazywa siebie w liście wysłanym do matki z Genewy 30 grudnia 1832 roku. Nie wróci do korzeni, nie osiądzie ponownie na ojcowiźnie ani się nie ożeni, a więc nie „uziemi się” nawet metaforycznie. Był typem człowieka, który nie powracał…ani w rejony, z których pochodził, ani (z kilkoma wyjątkami) do ludzi, nawet jeśli uznawał ich za ważnych. Cechę tę uważał za jedną ze swoich wad, specyficzną dla osób stale zmieniających miejsce zamieszkania, i w tym samym liście nazwał ją „sercem tułacza”[42].

Ten obcy

Małżeństwo nie było celem Słowackiego, mimo niewątpliwych zalet tego stanu cywilnego, również ekonomicznych, czyli stabilizacji finansowej. Tak samo nie dążył poeta do osiedlenia się w konkretnym miejscu. Ani miejsca stałego, ani osoby, która zostałaby z nim na lata, nie znalazł. Poszukiwania towarzystwa i podróże nie zdawały się prowadzić do konkretnego celu, były raczej celem same w sobie. Jego życie, czy może życiopodróżowanie, polegało na nieustannym ruchu: co rusz opuszczał jedno środowisko i wchodził w nowe, zarówno ludzkie, jak i geograficzne. Podobnie jak Róża Żabczyńska, tytułowa bohaterka powieści Marii Kuncewiczowej Cudzoziemka („No i tutaj eine Fremde... Czyż nieprawda? Zawsze i wszędzie tak: cudzoziemka”[43]), Słowacki wszędzie, niezależnie od długości i szerokości geograficznej, jest obcym, wiecznym cudzoziemcem, a ludzie w najgorszym razie traktują go z dystansem i niechęcią, w najlepszym zaś nie wiedzą, jak go postrzegać, na czym polega jego inność i z czego wynika.

Przed czym ucieka Słowacki, co pcha go z miejsca na miejsce? W każdej z miejscowości, w których zamieszkiwał choćby krótko, nawiązywał przecież przyjaźnie, a nierzadko, opuszczając kolejne państwo czy miasto, porzucał też kolejną dobrze mu życzącą kobietę, która mogłaby zapewnić mu spokojne życie i wsparcie nie tylko materialne, ale i emocjonalne.

Trudno stwierdzić, do czego ucieka kierowany wewnętrznym imperatywem Słowacki, ale bez wysiłku w jego niemal kompulsywnym pragnieniu oddalenia się od kolejnej bliskiej mu, czułej i zakochanej w nim kobiety można odnaleźć jeden ze sposobów obrony przed lękiem podstawowym. Wycofanie się jest reakcją neurotyczną na pragnienie miłości u osób do niej niezdolnych[44]. Nie poprzestanę na wyjaśnieniu, jakie proponuje Karen Horney w Neurotycznej osobowości naszych czasów. Pokuszę się o kontynuację jej wywodu i spróbuję dociec, do jakiej miłości nie jest zdolny Juliusz Słowacki. Co sprawia, że wydaje się oziębły czy nieczuły, zwłaszcza na kobiece wdzięki?

Nadszarpnięta pępowina

Chociaż współcześni poecie mawiali o nim, że jest zimny[45], Słowacki postrzegał siebie raczej jako „nerwowego lunatyka”[46]. Nerwowość i silne emocje u poety łączono w tradycyjnym literaturoznawstwie z poczuciem odrzucenia[47], wynikającym z pechowego lokowania uczuć w niekochających go lub niewłaściwych kobietach. Dopatrywano się w nich jednej z przyczyn ukształtowania się charakterystycznego dla Słowackiego typu twórczości. Moim zdaniem jednak nie tylko, a na pewno nie przede wszystkim kobiety wytrącały młodego Juliusza z emocjonalnej równowagi.

W okresie dojrzewania napięcia powodowała przede wszystkim relacja Słowackiego z matką. Mimo apodyktyczności pani Bécu Juliusz starał się decydować o swojej autonomii, towarzystwie i miejscach, w których przebywa. Próbował stopniowo wyzwolić się spod despotycznej władzy matki. Nie było to łatwe, ponieważ Salomea miała klarowny obraz przyszłości syna i za wszelką cenę dążyła do wcielenia go w życie. Matczyną wizję świetnie charakteryzuje Kwiryna Ziemba, gdańska badaczka zajmująca się biografią i wyobraźnią Słowackiego: „Julek pojedzie do Warszawy robić karierę w służbie publicznej (i być może z pomocą Odyńca zdobędzie imię w salonach literackich i czasopismach stolicy), ona zaś do niego dołączy i będzie mu prowadzić dom, oraz, być może, salon (który zapewne pozwoli jej znowu często widywać Odyńca)”[48].

Jak pokazuje Ziemba, Salomea o swoich planach na życie syna informowała przyjaciela w listach i starała się robić wszystko, by je urzeczywistnić, choćby dalece odbiegały od planów głównego zainteresowanego. Jako dziecko grał taką rolę, jaką mu wymyśliła; początkowo nie ośmielał się przeciwstawiać woli rodzicielki. Dlatego kiedy w 1827 roku prawie pełnoletni już Słowacki wrócił do Wilna, aby zgodnie z życzeniem matki kontynuować studia prawnicze na Wydziale Nauk Moralnych i Politycznych Uniwersytetu Wileńskiego, Salomea była niezadowolona, że zamieszkał u cieszących się nie najlepszą opinią Domańskich; jej zdaniem powinien był wybrać mieszkanie pani Marii Spitznaglowej. Pół roku wcześniej straciła ona syna, Ludwika, serdecznego przyjaciela Juliusza. Zakochany bez wzajemności w Anieli Rdułtowskiej Ludwik wielokrotnie podejmował nieudane próby pożegnania się z tym światem, zawsze jednak ratowali go będący w pobliżu koledzy. O tym, że wreszcie dopiął swego, Salomea dowiedziała wcześniej niż Maria…przed matką przez kilka tygodni usiłowano zataić śmierć syna. Obie kobiety próbowały zrozumieć, co było przyczyną śmierci młodzieńca: „szus mentalny”, nieszczęśliwa miłość czy może melancholia, uznawana za chorobę XIX wieku[49].

Salomea, przekonana, że matka zmarłego tragicznie Ludwika będzie idealną opiekunką Juliusza i kontynuatorką matczynej roli w jego życiu, kilkukrotnie usiłowała doprowadzić do ulokowania syna w mieszkaniu Marii Spitznaglowej. O pośrednictwo w załatwieniu tej sprawy prosiła Odyńca w liście z 6 lipca 1827 roku, życzenie swoje powtórzyła kilka dni później. 12 lipca zwróciła się do przyjaciela: „Pisałam już o tym do Pana i jeszcze raz powtarzam moją prośbę: niech Pan bardzo ostrożnie i delikatnie wyrozumie u Spitznaglowej, na przypadek, jeśli mój Julek nie ulokuje się tak, jak projektujemy, czyby go nie przyjęła do siebie za opłatą mieszkania i stołu, bo bez opłaty nie chcę i nie mogę żadną miarą i dlatego nie śmiem z nią o to traktować”[50].

Tym razem Juliuszowi udało się postawić na swoim. Zdecydowanie nie chciał mieszkać z przyjaciółką matki, rozpaczającą po stracie jedynego dziecka; może nie chciał razem z nią przeżywać żalu i wspominać Ludwika. Może właśnie z powodu nieprzepracowanej straty „żegnanie się, zapisywanie pożegnań, zapisywanie braku” stanie się kluczowe dla twórczości wieszcza, na co zwracają uwagę Tomek Kitliński i Mateusz Skucha. Łączą brak z utratą pierwszego obiektu pożądania, którego figurą jest według nich Ludwik[51].

Zdaniem Zbigniewa Sudolskiego bracia Domańscy słynęli raczej z zamiłowania do tańca niż do nauki[52]. Bardzo im zależało, by Juliusz dzielił mieszkanie właśnie z nimi. Salomea wspomina o tym w liście do Odyńca z 29 kwietnia 1827 roku: „Antypody [ dawni sąsiedzi w Wilnie Domańscy…przyp. M.N. ] ślicznie się znaleźli: ofiarowali mieszkanie i stół Julkowi i tak o przyjęcie tego prosili, jakby o największą łaskę. Domański starszy ze łzami mówił, słowem, że od tylu osób doznaję coraz więcej przychylności, że byłabym najniewdzięczniejszą istotą, żebym bez żalu opuszczała Wilno, ale nie jestem, bo żałuję, i nawet aż nadto żałuję”[53].

Salomea wydaje się zdziwiona intensywnością próśb uniwersyteckich kolegów syna. Z przytoczonych listów wynika, że w sprawie dyplomatycznej rozmowy z pogrążoną w żałobie Spitznaglową naciskała już po złożeniu propozycji przez Domańskich. Później napisze jeszcze do przyjaciela, że żałuje wyboru syna, byłaby o niego spokojniejsza, gdyby zamieszkał z matką Ludwika[54]. Jej niepokój nie dziwi, mimo że braci Domańskich znała osobiście od dawna; zdawać by się mogło, że bardzo ich lubiła i całkowicie akceptowała jako towarzyszy zabaw swojego jedynego syna. W Wilnie Julek miał się jednak uczyć, a nie bawić. Mieszkając w domu kuratora Nikołaja Nowosilcowa, zapraszała pod jego nieobecność braci, znanych już wtedy jako świetni tancerze. Domańscy nie chcieli pojawiać się na imprezach tanecznych w jej domu, jeśli miało nie być tam Juliusza, słynącego ze znakomitego wyczucia rytmu i zamiłowania do improwizacji.

Kiedy młodzieńcy nie oddawali się tańcom, z przyjemnością zajmowali się śpiewem i przebierankami, poniekąd na specjalne życzenie pani Bécu. Młodzi darzyli ją sympatią, więc chcieli trochę gospodynię rozweselić i wyrwać z „czarnej melancholii” (ograniczała się wszak do obserwowania zabaw). Jeden z wieczorów wyglądał następująco:

Julek, przebrany za kobietę, poszedł zwieść sąsiadów; zastał tylko młodszego Domańskiego w domu, czekali więc na tamtych trzech, radząc o sposobie i tamtych zwiedzenia. Na koniec wchodzą tamci, spotyka ich w sieniach namówiony lokaj, niosący samowar, i zaaferowany krzyczy: „Puszczajcie mnie, panowie, mamy jakąś panią u siebie!”. Zdziwieni niezmiernie, co za panią i o takiej porze, bo to była 9-ta godzina wieczór, wchodzą do pokoju, widzą w drugim damę siedzącą przy stoliku tyłem do drzwi, naprzeciwko zaś niej Edwardka, z uszanowaniem aranżującego na stoliku filiżanki do herbaty. Zbliżają się z nieśmiałością, stają wszyscy trzej z boku damy w pozycji do ukłonu, dama się poważnie odwraca i zagadka rozwiązana[55].

Tamtej jesieni pogłębiała się nie tylko zażyłość pomiędzy młodym Słowackim, Domańskimi oraz braćmi Czarnockimi (także ich zwiódł swoim przebraniem Juliusz). Kwitła też homeostaza między matką a synem, wspólnie pracowali nad Dumką ukraińską, pierwszym dłuższym utworem poety[56]. Salomea była poematem wyraźnie zachwycona; wysłała go nawet Zofii Balińskiej (siostrze Ludwiki Śniadeckiej) i nazwała „śliczniutką dumeczką”[57]. Zmiany, o których pilnie donosiła Odyńcowi, obmyślali z Juliuszem wspólnie. Dyskutowali, jakie poprawki warto wprowadzić do tekstu. Z listów wynika, że redakcji Dumki było aż pięć, a przynajmniej tyle razy pani Bécu informuje o nich przyjaciela. Kiedy jednak w lutym 1827 roku syn wysłał wreszcie tekst do Odyńca, okazało się, że nie uległ on znaczącej zmianie. Matka była rozczarowana finalną wersją utworu i niezadowolenie to wyraziła w liście do ukochanego przyjaciela, pierwszego powiernika jej trosk: „Spodziewałam się po pierwszym zarysie, że on to więcej ukształci i coś z tego zrobi, ale on niewiele odmienił i zawsze zostało wiele, wiele wierszy, czyli słów i porównań, a mało rzeczy”[58].

Co ciekawe, tekst Dumki nie zostanie opublikowany za życia poety (może miało to związek z sugestiami Salomei). Niestety, nie wiemy, których spośród zmian wspólnie przedyskutowywanych z matką w długie jesienne wieczory Juliusz nie zdecydował się wprowadzić.

Poeta z dziecka próbował przeistoczyć się w samodzielnego mężczyznę, stawiał opór żądaniom matki. W ciągu roku nadeszła nieubłagana zmiana, znacząca niczym rozwód czy separacja dwóch zrośniętych istnień: Słowacki po raz pierwszy zdjął maskę idealnego nastolatka, wyszedł z roli syna myślącego identycznie jak rodzicielka i samodzielnie wybrał miejsce do życia. W latach 1827…1828 dzielił pokoje z braćmi Domańskimi i kontynuował pisanie utworów zgodnych z własną wizją artystyczną.

Maski Juliusza

Pod maskami Słowacki nie ukrywał jedynej prawdziwej, esencjonalistycznej twarzy. Można zaryzykować tezę, że jedne role odgrywał chętniej, a innych wręcz nienawidził. Maskę grzecznego, posłusznego synka, jedynaka, który już wtedy wiele zawdzięczał matce, a jednocześnie pozostawał pod stałym wpływem jej mniej lub bardziej subtelnych manipulacji, nosił niemal do końca życia. Choć trwało to lata, nie wydaje się, by do tego przywykł.

Pani Bécu, modelowa matka neurotyka, cierpiała na nerwicę, potęgowaną stanami lżejszej lub cięższej melancholii (i hipochondrii). Zdarzało się, że nagle przechodziła od nadmiernej opiekuńczości do pogardliwego odrzucania syna i jego potrzeb, coraz wyraźniej przecież przez niego artykułowanych. Zauważalnie ingerowała w intymność i pragnienia syna, na przykład starała się wpłynąć na kształt dziecięcych przyjaźni oraz podważała pierwsze próby niezależnego myślenia i tworzenia. Te zachowania można za Karen Horney odczytywać jako dowód na to, że równie jak syn neurotyczna pani Bécu nie tworzyła satysfakcjonujących związków seksualnych ani emocjonalnych, więc czyniła pierworodne dziecko obiektem swojej miłości[59].

Słowacki, podejmując próbę usamodzielnienia się, uciekał przed matką w życie. Ucieczka nie spowodowała jednak, że przestał grać. Zgodnie z metaforą teatralną Ervinga Goffmana człowiek wchodzi w wiele ról: dziecka, przyjaciela, kochanka, pisarza… Każda z tych autokreacji jest codziennie aktualizowana, a więc podlega zmianom; nie możemy mówić o jednej sztywnej i stałej roli. Amerykański socjolog widzi całe życie społeczne jako scenę. Aby rozpocząć nowy występ, wystarczy znaleźć się w towarzystwie innego człowieka. Gra nieustannie toczy się także wewnątrz jednostki[60]. Porzucenie roli, nawet mniej lubianej, której…jak Słowacki…ma się już dość, nie jest więc w pełni możliwe. Poeta, zmęczony odgrywaniem idealnego syna, nie chciał dłużej w niego się wcielać. Próbował odciąć się od Salomei; udało mu się to fizycznie, lecz nie psychicznie. Wyprowadził się, ale jednocześnie stale przypominał matce o sobie, a z chęci zobaczenia się z nią stworzył lejtmotyw przez lata występujący w ich korespondencji. Inne rozstania zdawały się dla niego znacznie łatwiejsze albo może z jakiegoś powodu zależało mu na tym, by inni myśleli, że pożegnania z każdym oprócz matki nie robią na nim wrażenia.

W czerwcu 1828 roku Ludwika Śniadecka, często nazywana pierwszą miłością poety, wyjechała do Bołtupia. Słowacki pożegnał się z nią wręcz obojętnie. Opisał ten epizod w Pamiętniku. Poszczególne, uporządkowane według tylko poecie znanego klucza (do materii przeżyć i historii zawartych w Pamiętniku Słowacki miał bowiem podejście teleologiczne[61]) zapiski powstały wiele lat po przedstawionych w nim wydarzeniach. Ludwika nie odwzajemniała jego uczucia; pożegnał się z nią słowami: „Nie zobaczymy się nigdy może”[62]. Nie podał jej nawet ręki, gdy wsiadała do kocza mającego ją wywieźć daleko od Wilna. Może odgrywał rolę niewzruszonego i zimnego, bo nie był świadomy istnienia innych form relacji z kobietami. Zaplanowane pożegnanie, do którego ze strony poety werbalnie nie doszło (nie padło słowo „żegnaj”), przebiegło dokładnie według obmyślonego wcześniej planu. „Powiedziałem sobie, że na twarzy żadnego wzruszenia nie ukażę”[63]…postanowił i postanowienie to zrealizował, a przynajmniej tak wynika ze stworzonego przez niego opisu tej teatralnej sceny. Jego pragnienie, by postrzegać siebie jako zimnego i obojętnego, może rzucać światło na wiersze, w których cechy te przypisuje swoim aktualnym „wybrankom serca”.

Miejska nuda kontrolowana

Po wyjeździe Ludwiki Juliusz, pozbawiony chwilami toksycznej opieki matki, zażywał „wolności” i miejskości w pełnej krasie…najpierw w Warszawie, potem w Paryżu. Jeden z pierwszych polskich nowoczesnych inteligentów[64] odbierał jednak miasta w sposób nakazany przez epokę i dandysowską „modę”, czyli nie wyrażał radości z powodu „wyzwolenia się” spod bezpośredniego wpływu Salomei, ale raczej eksponował znudzenie. W listach do przyrodniej siostry, Olesi, dwukrotnie uskarża się na nudę, na jaką cierpi w towarzystwie niejakiej panny Kickiej: „Ty zapewne myślisz, że ja dostawszy się do Warszawy jestem zupełnie moim w niej pobytem zachwycony; zdziwisz się, gdy Ci doniosę, że mi nigdy tak smutno nie było, jak mi jest tutaj: nudzą mnie etykietalne wieczory panny Kickiej, która tu na wielkim tonie żyje, a jeszcze bardziej mnie nudzą w innych domach wizyty, najczęściej więc uciekam do mego samotnego mieszkania i znakiem krzyża świętego odpędzam spleen i wszystkie mary, które mnie teraz częściej niż kiedykolwiek napastują”[65].

W powyższym cytacie poeta nie skupia się wyłącznie na nieciekawym i smutnym czasie spędzanym z panną Kicką (o tym, że nie należy ona do najweselszych i najbardziej interesujących kompanek, wspomina również w liście z 6 stycznia 1830 roku[66]), ale też nie usiłuje ukryć niechęci do „etykietalnych wieczorów” i „wielkiego tonu”. Z Warszawy przeniesie się do Wrocławia, następnie do Drezna i Londynu, wreszcie na dłużej osiądzie w Paryżu.

Większość aglomeracji opisywał bez sympatii i głębszego zainteresowania; tylko Londyn polubił niemal od pierwszych dni pobytu. Spędził tam ponad miesiąc w ramach realizacji misji zleconej mu przez Rząd Narodowy (polegała na wezwaniu jednego z bawiących w stolicy Anglii generałów francuskich do wzięcia udziału w kierowaniu wojną). Młody Juliusz, przedproustowski malarz życia obyczajowego, spacerował ulicami ciągle niewłaściwych miast. Z kolejnych nie uciekał już przecież ani z przyczyn politycznych, ani przytłoczony matczyną nadgorliwością (zresztą w każdym nowym miejscu dosięgnąć mogła go ona listownie z taką samą intensywnością). Co zatem nim powodowało?

Kwiryna Ziemba znajduje trzy przyczyny wyjazdu Słowackiego z kraju. Po pierwsze, podejrzewa, że w obliczu klęski powstania listopadowego poeta nie chciał się poczuwać do odpowiedzialności za swą patriotyczną lirykę, która mogła zainspirować rodaków do powstańczego zrywu. Po drugie, zdecydowanie skłania się ku odczytaniu wyjazdu jako formy ucieczki od Krzemieńca i matki. Po trzecie, zakłada, że Słowackim mogła kierować niechęć do spotkania się z ojczymem; jego zachowanie opisze Mickiewicz w trzeciej części Dziadów, a nieco wcześniej Joachim Lelewel[67]. O nie najlepszych stosunkach pomiędzy dorastającym poetą a ojczymem zdaniem Juliusza Kleinera, najbardziej znanego badacza życia i twórczości Słowackiego, mogło świadczyć również spokojne przyjęcie przez Juliusza oskarżenia doktora Bécu, przedstawionego w utworze Mickiewicza jako zausznika Senatora, o zdradę patriotycznych ideałów; zabolało go wyłącznie, że po publikacji Dziadów nazwisko matki zostało okryte hańbą[68].

Szkaradna Francja!

Do kolejnych stolic Słowacki ani nie zapałał miłością, ani nie udało mu się w nich zakorzenić. Szczególnie zauważalne jest to we Francji…zawsze odnosił się do tego kraju więcej niż z dystansem, bo wręcz z niechęcią. Kilkukrotnie określił go mianem szkaradnego. Skrytykował Francję już na początku sierpnia 1831 roku w liście zawierającym wrażenia z przyjazdu. Zaczął go pisać podczas pięciotygodniowego pobytu w Londynie: z niesmakiem wspominał francuskie tereny, które mijał po drodze do Anglii; bynajmniej go nie zachwyciły. „Szkaradna Francja…miasteczka gorsze od naszych…nędza”…informuje matkę, by po chwili jeszcze raz podkreślić, że „Londyn przepyszny…Paryż ani w porównanie iść nie może”[69]. Prześlizgiwał po paryskich ulicach spojrzenie flaneura, niezaangażowanego obserwatora spektaklu przestrzeni miejskiej, ocenianego tak samo negatywnie jak paryskie przedstawienia teatralne: „Byłem na kilku teatrach; nie możecie sobie wystawić, jak Francuzi szkaradnie grają tragedie…każdy wiersz przez nadprzyrodzone głosu przechodzi gamy. W publiczności żadnego gustu…na piękne kawałki świszczą…nic nie lubią, tylko małe komedyjki…w każdej musi być dej algierski; tego wiecznie dręczą…i zdaje im się, że to jest sława narodowa”[70].

Francuska sztuka nudzi go, wręcz brzydzi; podobnie Słowacki nie aprobuje gustów francuskiej publiczności ani nawet wina…je również uznaje za „zwyczajnie szkaradne”[71]. Paryż jako miasto budzi w nim tak samo silne negatywne odczucia jak wszystko, co francuskie. Francję uważa za snobistyczną, nieciekawą artystycznie i burżuazyjną. Znudzony, czasem wręcz zniesmaczony niesatysfakcjonującymi go intelektualnie ani estetycznie francuskimi zwyczajami i miejscami, nie przestaje jednak czytać miasta. Anna Zeidler-Janiszewska we wprowadzeniu do tomu poświęconego próbie odczytania aglomeracji miejskich zauważa, że o mieście możemy mówić jak o „języku”, „piśmie”, „dyskursie” bądź „palimpseście”[72], a ludzi, którzy je zamieszkują lub choćby odwiedzają, traktować (za Rolandem Barthes’em, Walterem Benjaminem czy Siegfriedem Kracauerem) jak „swego rodzaju czytelników”[73]. Słowacki niejako wyprzedza wspomnianych spacerowiczów z późniejszych czasów i również oddaje się temu szczególnemu rodzajowi lektury. Podobnie jak inni artyści z XIX wieku mogący sobie pozwolić na zanurzenie się w miejskiej scenerii i jej kontemplację (na przykład Charles Baudelaire), poświęca godziny elitarnemu zajęciu, jakim są niespieszne przechadzki połączone z obserwacją stolicy Francji.

Trzeba przyznać, że w roli flaneura Słowacki odnajdywał się znakomicie. Spacerowanie było w XIX wieku zajęciem nie dla każdego, a wyłącznie dla ludzi dysponujących dużą ilością wolnego czasu i dochodami, które umożliwiały życie w zwolnionym tempie, od niechcenia, polegające na kolekcjonowaniu wrażeń. Słowacki w Paryżu wciela się w rolę samotnego artysty spacerowicza, wyrafinowanego estety, zniesmaczonego i znudzonego, a zarazem w jakiś sposób zafascynowanego miejską scenerią. Podczas spaceru postrzega ją jak widz w teatrze, na wzór wyimaginowanej sceny dramatycznej. Wszędzie doszukuje się potencjału dramatycznego, oczami wyobraźni widzi zwroty akcji i te same miejsca w innej scenerii, tych samych ludzi w innych okolicznościach.

W trakcie przechadzek znajduje oczywiście i takie zakątki, które mu się podobają…na przykład cmentarz Père-Lachaise (niestety, nie zostanie na nim pochowany) czy Wersal. Nawet jednak gdy w liście z 26 maja 1832 roku opisuje matce zjawiskowe, najwyższe w owym czasie na świecie fontanny w wersalskich ogrodach, oczyma wyobraźni dostrzega inne, ponure oblicze stolicy Francji:

kiedy ten dzień nadejdzie, to cały Paryż wylewa swoich mieszkańców do Wersalu. Wtenczas to miasto ożywać się zdaje. Ale widziałem je w inne dnie…wtenczas żadne jeszcze miasteczko nie wydało mi się tak smutne. Pałac ogromny i pusty, przed pałacem ogromny plac, otoczony domami dość nędznymi…i po całym placu ledwo gdzie można ujrzeć żywą duszę…wyjąwszy dragonów, którzy zajmują będące naprzeciwko pałacu i taką samą architekturą stawiane koszary[74].

Trudno poecie zarzucać nieracjonalność czy brak obiektywności. Spacerując, poznając po swojemu, krążąc niemal na granicy świadomości, doświadczamy przecież miasta subiektywnie, dokonujemy własnej interpretacji jego tekstu. Przechadzki nie poddają się racjonalizacji ani funkcjonalizacji; są odwleczeniem spełnienia (czyli dojścia do celu), doświadczeniem „progowym”, intermezzo codziennej egzystencji, bytem nietrwałym i przygodnym[75].

Podobne cechy, co niespieszne, bliskie błądzeniu przechadzanie się wieszcza, zwłaszcza po szczelinach przestrzeni miejskiej, mają niektóre utwory poetyckie Słowackiego. Zarówno o jego spacerach, jak i wierszach można powiedzieć, że są nastawione nie na cel, lecz na proces. Interpretację poezji Słowackiego jako wieloznacznej, wielozmysłowej i histerycznej proponują Paweł Leszkowicz i Tomek Kitliński[76]. Ich zdaniem wiersze Słowackiego opowiadają o stawaniu się, poszukiwaniu siebie, czyli procesie, w którym zresztą tworzą podmiot (według koncepcji Julii Kristevej). Także jego listy pozwalają na zapoznanie się z wielością ról (również płciowych), jakie przed różnymi adresatami odgrywał, oraz efektami jego nieustającej autokreacji.

Również znajomości z kobietami wspominane w listach do bliskich nie były dla niego celem samym w sobie. Zarówno paryskie, jak i późniejsze genewskie relacje z kobietami, z którymi poeta flirtował bądź się przyjaźnił, były raczej środkiem na drodze do celu, służyły ułatwieniu i uprzyjemnieniu sobie życia. Na dłuższą metę odczuwał zmęczenie i znużenie przedstawicielkami płci pięknej, nawet tak istotnymi dla jego komfortu i twórczości jak Eglantyna Pattey czy Joanna Bobrowa. Choć znaczenia żadnej z nich nie można kwestionować, kiedy odwiedzą poetę w Paryżu pod koniec jego życia, ich pobyt uzna on za tak męczący, że nie będzie w żaden sposób próbował go przedłużyć.

Podczas pierwszej wizyty w Paryżu Słowacki nieustannie skarżył się na swój los i wymieniał wciąż nowe, sprawiające wrażenie wymyślonych na poczekaniu, niesatysfakcjonujące go cechy Francji. Po wyliczeniu kolejnych szkaradnych budynków, głupich zwyczajów i irytujących go przywar paryżan, a zwłaszcza paryżanek, domaga się (bynajmniej nie żartem) „pożałowania go” przez innych. W cytowanym już liście do matki z 26 maja 1832 roku pisze: „Kochana Matko, otóż to są szczegóły mego życia w Paryżu…jeżeli się nad nimi zastanowicie, to żałować mnie będziecie, że nie mam żadnych przyjemności uczuć, tylko przyjemności wrażeń”[77].

Poeta, choć otoczony przez szczebioczące, tryskające radością i próbujące go adorować Francuzki, nie czuje radości, a przynajmniej nie przebija ona z jego korespondencji z tamtego okresu. Może problem tkwi w tym, że nie ma jej z kim dzielić…oddalony od matki informuje ją co prawda o szczegółach swojego życia, lecz osoby naprawdę mu bliskiej nie znalazł w Paryżu od razu. Panny, o których wspomina w listach do rodziny, są dla niego znajomymi do kurtuazyjnych pogawędek, nie do głębokich rozmów. W Dreźnie i Londynie odbywał przechadzki z kimś głównie wtedy, gdy jakaś sympatyczna mieszkanka danego miasta miała mu być po nim przewodniczką. Po stolicy Francji spaceruje samotnie.

Znudzony szatan

Jedną z najważniejszych przewodniczek po Paryżu, która jednak w żadnym stopniu nie wpłynęła na wzrost sympatii poety do czegokolwiek francuskiego, była Kora Pinard. Znajomość Słowackiego z pannami Pinard…nie tylko bowiem Kora, ale i zamężna Anaïs oraz Nelly były oczarowane przystojnym młodym polskim poetą…to świetny przykład relacji nastawionej na realizację jakiegoś celu, a nie na osobę. Jaki cel przyświecał młodemu Słowackiemu, angażującemu się w pewien sposób w uwodzenie nastoletniej wówczas Kory? Poznane w marcu 1832 roku panny Pinard opisuje szczegółowo w liście do matki i liście do Edwarda Odyńca, wysłanych w krótkim odstępie czasu. Co było powodem do dumy dla Słowackiego w tamtym czasie i przez jaki pryzmat widział tamtą znajomość?

We fragmencie listu do matki zarysował akcję, przedstawił bohaterki, scharakteryzował ich urodę oraz inne zalety.

Dnia 12 marca, poniedziałek. Panny Pinard, córki drukarza mego, który przez kilkoma miesiącami umarł, zaprosiły mnie na obiad. [ … ] Średnia z panien nazywała się Kora. Śliczna [ … ]. Dziewczynka młoda, ma lat 15 i coś hiszpańskiego w twarzy. [ … ] Po obiedzie zostałem sam z pannami…i panna Kora śpiewała mi śliczne romanse. [ … ] Nazajutrz posłałem Korze kilka ładnych romansów[78].

Z Odyńcem Słowacki był w tamtym czasie najbliżej. Nic dziwnego, że to jemu zwierzył się, w jaki sposób postrzegał tę znajomość: „Jak szatan obłąkiwam młodą, szesnastoletnią panienkę, która już od dwóch dni ma gorączkę z maligną. Otóż to jest diament do moich wspomnień…braknie tylko, żeby zwariowała [ … ] ale dosyć tych bredni”[79].