Bauman. Biografia - Izabela Wagner - ebook

Bauman. Biografia ebook

Wagner Izabela

3,8

Opis

Głośna międzynarodowa biografia Zygmunta Baumana przetłumaczona na kilka języków w końcu w Polsce. Profesor Izabela Wagner przyjrzała się życiu jednego z najwybitniejszych polskich – i światowych – intelektualistów. Jako pierwsza dotarła do niepublikowanych wcześniej zapisków Baumana, które odsłaniają jego nowe oblicze.

Zygmunt Bauman – dla jednych socjolog, pisarz, światowej sławy twórca teorii płynnej nowoczesności. Dla innych – postać w najlepszym razie kontrowersyjna, zdrajca, który aktywnie kładł fundamenty pod budowę opresyjnego systemu.

Z Polski uciekał dwukrotnie, raz tuż po wybuchu II wojny światowej, potem znów w roku 1968. Dwukrotnie ucieczka wymuszana była nasilającymi się nastrojami antysemickimi i przemocą, która za nic miała życie, dokonanie i tożsamość Baumana.

Mimo towarzyszących mu od najmłodszych lat przeciwności, Bauman zdołał zdobyć wykształcenie, a następnie zbudować karierę akademicką. Z uniwersytetu został usunięty przez tę samą władzę, której podobno tak gorliwie służył. Bronił idei, w które wierzył, a jego dzieła, niekiedy dojmująco pesymistyczne, zawsze miały w sobie pewnego rodzaju czułość i nadzieję.

Izabela Wagner drobiazgowo analizuje kolejne wydarzenia z życia Baumana, próbując odgadnąć, kim tak naprawdę był. Z dziesiątek czy setek dokumentów, zeznań i świadectw wyłania się obraz nie tylko człowieka wyjątkowego, lecz także tego, jak my – jako polskie społeczeństwo – z tą wyjątkowością się obchodzimy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 1281

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (6 ocen)
4
0
0
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
RBuzz

Nie polecam

Przerażająca. Tak jednym słowem można opisać tę biografię, a raczej panegiryk. Napisać coś takiego można byłoby w 1950, nie w 2020. Autorka traktuje sowiecką wersję historii promowaną przez majora Baumana jako obiektywnie prawdziwą, wbrew faktom. Polacy to źli i podli żydożercy, sowieci niczym anioły niosą nadzieję i wolność. Szkoda, że szerszy kontekst sterowanego antysemityzmu w Rosji radzieckiej jakoś umyka bystremu oku autorki. Pozycja tylko dla wypranych mózgów, które zamarynowane w marksistowskiej wizji świata nie dopuszczają do siebie logiki faktów oczywistych.
11
HollyR

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam.
00

Popularność




Retro­to­pia3

Wro­cław, 22 czerwca 2013 roku

Duża, piękna, o pojem­no­ści około sze­ściu­set osób aula Uni­wer­sy­tetu Wro­cław­skiego, znaj­du­ją­cego się w mie­ście, które w 2016 roku będzie Euro­pej­ską Sto­licą Kul­tury.

Sala wypeł­niona po brzegi stu­den­tami i ich wykła­dow­cami. Część mło­dych ludzi stoi stło­czona z tyłu pod ścia­nami w pobliżu kamer tele­wi­zyj­nych, które będą reje­stro­wać wykład. Zapro­szo­nym mówcą jest świa­to­wej sławy inte­lek­tu­ali­sta – Zyg­munt Bau­man. Ten wysoki, szczu­pły, osiem­dzie­się­cio­ośmio­letni męż­czy­zna sie­dzi już na sce­nie pomię­dzy orga­ni­za­to­rem wyda­rze­nia pro­fe­so­rem Uni­wer­sy­tetu Wro­cław­skiego Ada­mem Chmie­lew­skim i pre­zy­den­tem Wro­cła­wia Rafa­łem Dut­kie­wi­czem. Za gościem czu­wają dwaj ochro­nia­rze zatrud­nieni przez uczel­nię. Poja­wiają się kolejne osoby, zamie­niają z pre­le­gen­tem kilka słów i odcho­dzą. Napię­cie rośnie. Dwa mie­siące wcze­śniej Daniel Cohn-Ben­dit, fran­cu­sko-nie­miecki lewi­cowy poli­tyk, z powodu pogró­żek odwo­łał swoje wystą­pie­nie w tym miej­scu. Także tego dnia orga­ni­za­to­rzy oba­wiają się zakłó­ceń wykładu przez kse­no­fo­biczne, nacjo­na­li­styczne grupy.

Bau­man to wyśmie­nity ora­tor. Wiele jego ksią­żek (w 2013 roku miał ich na swoim kon­cie ponad 50) jest best­sel­le­rami – napi­sane przy­stęp­nie są adre­so­wane do sze­ro­kiej publicz­no­ści. W per­spek­ty­wie glo­bal­nej jego wizja świata sta­nowi inspi­ra­cję dla zaan­ga­żo­wa­nej mło­dzieży i roz­ma­itych ruchów spo­łecz­nych XXI wieku. Bau­man jest jed­nym z nie­wielu inte­lek­tu­ali­stów, któ­rzy stali się cele­bry­tami. Jego wystą­pie­nia przy­cią­gają tysiące ludzi od Włoch po Bra­zy­lię, od Gre­cji po Por­tu­ga­lię. Także w Pol­sce Bau­man ma swoją publicz­ność. Jak podaje orga­ni­za­tor imprezy pro­fe­sor Adam Chmie­lew­ski, „tema­tem spo­tka­nia są ide­ały lewicy – sta­rej i nowej – i wyzwa­nia, jakie stają przed lewi­co­wymi ruchami na obec­nym eta­pie kapi­ta­li­zmu”4.

Kiedy pre­zy­dent mia­sta sięga po mikro­fon, aby powie­dzieć kilka słów, zostaje zagłu­szony przez grupę kil­ku­dzie­się­ciu ludzi tło­czą­cych się w głębi sali, któ­rzy weszli w ostat­niej chwili. Wzno­szą okrzyki, groź­nie machają wycią­gnię­tymi przed sie­bie pię­ściami: „Dut­kie­wicz, kogo zapra­szasz?”, „Raz sier­pem, raz mło­tem czer­woną hołotę!”, „Precz z komuną!”, „Dla komuny – Norym­berga!”, „A na drze­wach zamiast liści będą wisieć komu­ni­ści!”.

Nie­któ­rzy z tego agre­syw­nego tłumu wzno­szą ręce, hailu­jąc5. Bau­man wydaje się prze­jęty i zde­ner­wo­wany, ale zacho­wuje zimną krew. Publicz­ność uni­wer­sy­tecka jest rów­nie prze­ra­żona, co zdzi­wiona tym, co się roz­grywa przed jej oczyma. Kon­ster­na­cja rośnie.

Pro­te­stu­jący wykrzy­kują także „NSZ – Naro­dowe Siły Zbrojne!”, przy­wo­łu­jąc odłam rady­kal­nego naro­do­wego pod­zie­mia woj­sko­wego, które w cza­sie dru­giej wojny świa­to­wej wal­czyło z nazi­stami, ale i z pol­skim lewi­co­wym pod­zie­miem. Dla­czego aku­rat takie hasło? Otóż po zakoń­cze­niu wojny dwu­dzie­sto­letni Zyg­munt Bau­man zostaje ofi­ce­rem Kor­pusu Bez­pie­czeń­stwa Wewnętrz­nego (KBW). Nie jest to jego oso­bi­sta decy­zja, ale efekt dekretu o wcie­le­niu IV Dywi­zji Woj­ska Pol­skiego, w któ­rej słu­żył, do KBW – nowo utwo­rzo­nej for­ma­cji. KBW w latach powo­jen­nych zwal­czało wła­śnie grupy takie jak NSZ. To stara histo­ria, ale wskrze­szone w ostat­nich latach rady­kalne ugru­po­wa­nia nacjo­na­li­styczne dzia­łają w taki spo­sób, jakby kon­flikt powo­jenny zda­rzył się wczo­raj. Powo­łują się na spu­ści­znę NSZ i iden­ty­fi­kują się z jego skraj­nym nacjo­na­li­zmem, kse­no­fo­bią i anty­se­mi­ty­zmem. Nie­któ­rzy z pro­te­stu­ją­cych noszą koszulki NOP-u, Naro­dowego Odro­dze­nia Pol­ski6 – to ugru­po­wa­nie zor­ga­ni­zo­wało ten pro­test wspól­nie z Obo­zem Naro­dowo-Rady­kal­nym (ONR)7. Obie par­tie uży­wają falangi – sym­bolu prze­ję­tego jako część spu­ści­zny ide­olo­gicz­nej od popu­lar­nych przed drugą wojną świa­tową anty­se­mic­kich i faszy­stow­skich ugru­po­wań8. To wła­śnie falanga wid­nieje na trans­pa­ren­tach trzy­ma­nych przez skan­du­ją­cych agre­sywne hasła męż­czyzn. Po kil­ku­na­stu minu­tach poja­wia się poli­cja, witana okla­skami uni­wer­sy­tec­kiej publicz­no­ści. Zakłó­ca­jąca spo­kój grupa opusz­cza salę, ale gro­żąc, że powróci.

Bau­man sie­dzi osa­mot­niony na sce­nie – wygląda na zała­ma­nego.

Wystą­pie­nie zaczęło się z opóź­nie­niem. Po tych zaj­ściach nie­wielu uczest­ni­ków pamięta, co pre­le­gent mówił. Wszyst­kim nato­miast zapa­dło głę­boko w pamięć agre­sywne zacho­wa­nie poka­zu­jące, że faszyzm ma cią­gle jesz­cze silną moc przy­cią­ga­jącą mło­dych ludzi i że są w Pol­sce siły poli­tyczne, które odma­wiają prawa do bycia Pola­kiem takim oso­bom jak Zyg­munt Bau­man.

Bau­man nie komen­to­wał publicz­nie tego incy­dentu, lecz sym­bole na trans­pa­ren­tach i nie­które hasła wykrzy­czane przez pro­te­stu­ją­cych mogły wywo­łać u niego wra­że­nie déjà vu9. Pamię­tał dobrze czasy dzie­ciń­stwa spę­dzo­nego w Pozna­niu, kiedy bole­śnie doświad­czył anty­se­mic­kich prze­śla­do­wań. Życie w kraju, w któ­rym obo­wią­zy­wało prawo raso­wej segre­ga­cji, ozna­czało bycie oby­wa­te­lem gor­szej kate­go­rii. W przy­padku uczniów obja­wiało się to przy­pi­sa­niem do getta ław­ko­wego10.

Być może to wła­śnie w tam­tej chwili poprze­dza­ją­cej wro­cław­ski wykład, w obli­czu ataku „naro­dow­ców” Bau­man poczuł, że jego życie zato­czyło koło. Dwu­dzie­sto­wieczna uto­pia, która żywiła jego nadzieję na rychły koniec wojen, zanik kon­flik­tów raso­wych i etnicz­nych, a także moż­li­wość zbu­do­wa­nia spra­wie­dli­wego spo­łe­czeń­stwa – nagle ode­szła. Oto świat staje w obli­czu sta­rych demo­nów kse­no­fo­bicz­nej nie­na­wi­ści do „innego”.

Trzy lata po tam­tych zaj­ściach na Uni­wer­sy­te­cie Wro­cław­skim w cen­trum mia­sta w trak­cie demon­stra­cji naro­dow­ców spa­lono zdję­cie Zyg­munta Bau­mana11. Dla­czego był on obiek­tem takiej nie­na­wi­ści? Z jakich powo­dów ci mło­dzi ludzie doma­gali się jego pro­cesu? W jaki spo­sób Bau­man stał się kozłem ofiar­nym, na któ­rym sku­pia się nie­na­wiść pew­nej czę­ści pol­skiego spo­łe­czeń­stwa? Jak to się stało, że osoba sza­no­wana, ceniona i podzi­wiana przez miliony ludzi na świe­cie była zara­zem obiek­tem nagonki w swej ojczyź­nie? Kim był Zyg­munt Bau­man?

Zmarły 9 stycz­nia 2017 roku, w wieku 92 lat, Bau­man był socjo­lo­giem, filo­zo­fem, wio­dą­cym przed­sta­wi­cie­lem nowej dzie­dziny nauki zwa­nej cul­tu­ral stu­dies, a w ostat­nich latach swego życia – zaan­ga­żo­wa­nym publicz­nie inte­lek­tu­ali­stą. W śro­do­wi­sku socjo­lo­gicz­nym był znany już w latach sześć­dzie­sią­tych, kiedy jako młody pol­ski uczony uczest­ni­czył w mię­dzy­na­ro­do­wych kon­fe­ren­cjach. Sławę w świe­cie aka­de­mic­kim zapew­niła mu publi­ka­cja dzieła Nowo­cze­sność i Zagłada (Moder­nity and the Holo­caust, 1989, wyd. pol. 1992). Książka ta, wyróż­niona licz­nymi nagro­dami, przy­nio­sła odmienną inter­pre­ta­cję Holo­kau­stu i sta­no­wiła ory­gi­nalną kry­tykę nowo­cze­sno­ści. Bau­man – nie­zwy­kle zdy­scy­pli­no­wany uczony i myśli­ciel, który sztuki komu­ni­ka­cji uczył się na linii frontu wojen­nego, kiedy „uświa­da­miał poli­tycz­nie” czę­sto nie­pi­śmien­nych i star­szych od sie­bie pol­skich żoł­nie­rzy – stał się klu­czową figurą w roz­woju post­mo­der­ni­stycz­nego nurtu. „Współ­cze­sny Sim­mel” – tak nazy­wali Bau­mana (nawią­zu­jąc do postaci wybit­nego nie­miec­kiego socjo­loga Geo­rga Sim­mela) jego kole­dzy zain­spi­ro­wani eklek­ty­zmem i huma­ni­stycz­nym podej­ściem twórcy kon­cep­cji płyn­nej rze­czy­wi­sto­ści.

Będąc już na eme­ry­tu­rze, Bau­man odszedł od aka­de­mic­kiego stylu pisa­nia i zwró­cił się ku sze­ro­kiej publicz­no­ści. Ten bar­dzo nie­kon­wen­cjo­nalny krok w życiu 75-let­niego uczo­nego oka­zał się prze­ło­mem. Eme­ry­to­wany bry­tyj­ski pro­fe­sor, Polak i Żyd z uro­dze­nia, zdo­był wiel­kie uzna­nie u czy­tel­ni­ków na całym świe­cie. Śle­dzili oni jego kolejne publi­ka­cje roz­wi­ja­jące kon­cep­cję płyn­no­ści. Już pierw­sza z nich – Płynna nowo­cze­sność (Liquid Moder­nity, 2000, wyd. pol. 2006) – stała się natych­miast po wyda­niu best­sel­le­rem. Książki te upo­wszech­niły Bau­ma­now­ską wizję świata i ana­lizy współ­cze­snych zachod­nich spo­łe­czeństw, spo­tkały się z zain­te­re­so­wa­niem milio­nów czy­tel­ni­ków, czy­niąc Bau­mana nie tylko płod­nym, ale zara­zem poczyt­nym auto­rem i wpły­wo­wym inte­lek­tu­ali­stą począt­ków XXI wieku.

Bau­man pre­zen­tuje swą wizję świata w spo­sób, który prze­ma­wia do licz­nych odbior­ców: jest cyto­wany przez dzien­ni­ka­rzy, pisa­rzy, dzia­ła­czy, arty­stów, a także naukow­ców i zaan­ga­żo­wa­nych publicz­nie inte­lek­tu­ali­stów. Nie­kiedy był wręcz postrze­gany jako pro­rok, mimo iż on sam ni­gdy nie podej­mo­wał się prze­po­wia­da­nia przy­szło­ści. Mawiał cza­sami, że świat napeł­nia go pesy­mi­zmem, ale nie­zwy­kła kre­atyw­ność ludzka pozwala na nie­śmiały opty­mizm. Prze­ma­wiał gło­sem doj­rza­łego inte­lek­tu­ali­sty, który przez doświad­cze­nia wojny i wygna­nia, dys­kry­mi­na­cji i prze­śla­do­wań stał się szcze­gól­nie wyczu­lony na pro­cesy pro­wa­dzące do dyk­ta­tur i wojen.

Bau­man nie­chęt­nie mówił o swoim życiu pry­wat­nym. Pod­czas cyto­wa­nych w tej książce wywia­dów zastrze­gał, że jego bio­gra­fia nie wpły­nęła w żaden zna­czący spo­sób na jego twór­czość. Nie­mniej jed­nak, stop­niowo zgłę­bia­jąc szcze­góły życia Bau­mana, nabra­łam prze­ko­na­nia, że wbrew tym dekla­ra­cjom jego prace są głę­boko zako­rze­nione w oso­bi­stym doświad­cze­niu, zwłasz­cza w serii dra­ma­tycz­nych wyda­rzeń z dzie­ciń­stwa, ale także tych, które prze­żył jako czter­dzie­sto­pa­ro­letni męż­czy­zna. W nie­opu­bli­ko­wa­nym manu­skryp­cie, zwra­ca­jąc się do dzieci i wnu­ków, Bau­man opi­sał klu­czowe wyda­rze­nia swo­jego życia i wska­zał, w jaki spo­sób zawa­żyły one na jego dal­szych losach12.

Bau­man chciał zbu­do­wać lep­szy świat. Nie był pasyw­nym obser­wa­to­rem rze­czy­wi­sto­ści, ale jej aktyw­nym współ­twórcą. Brał udział w świa­to­wej deba­cie o zmia­nach spo­łecz­nych, wno­sząc do niej swoje ory­gi­nalne idee.

Był świad­kiem i uczest­ni­kiem wielu tra­gicz­nych wyda­rzeń, które w spo­sób fun­da­men­talny zmie­niły nasz świat. Doświad­czył anty­se­mi­ty­zmu13 w dzie­ciń­stwie spę­dzo­nym w Pozna­niu, pierw­szych tygo­dni oku­pa­cji i ucieczki przed nazi­zmem, uchodź­czego życia w Związku Radziec­kim, głodu, żoł­nier­skiej walki fron­to­wej pod koniec dru­giej wojny świa­to­wej. Był też ofi­ce­rem komu­ni­stycz­nej pro­pa­gandy wspie­ra­ją­cym nową wła­dzę i jej zwy­cię­skie woj­ska, a następ­nie prze­żył upa­dek sta­li­ni­zmu. W powo­jen­nej Pol­sce obser­wo­wał nie­sta­bil­ność sys­temu waha­ją­cego się pomię­dzy czę­ściową demo­kra­ty­za­cją a auto­ry­ta­ry­zmem. Bau­man był dwa razy uchodźcą. Po raz pierw­szy od 1939 do 1944 roku i po raz drugi w roku 1968. Nie wybrał noma­dycz­nego stylu życia, lecz został mu on narzu­cony. Przez więk­szość swo­jego życia sta­rał się być dobrym Pola­kiem – tak jak tysiące innych o podob­nych bio­gra­fiach – jed­nak Pol­ska go nie zaak­cep­to­wała, jego pol­ska toż­sa­mość była kwe­stio­no­wana. To, w jaki spo­sób on sam się iden­ty­fi­ko­wał (jako Polak), nie było akcep­to­wane przez tych, któ­rzy posia­dali wła­dzę.

Poczu­cie toż­sa­mo­ści (kim jestem?) i master sta­tus (jak inni mnie postrze­gają?) to dwie osie, które krzy­żują się w tej pracy. Wyko­rzy­stuję kon­cep­cję master sta­tus przed­sta­wioną w 1945 roku przez chi­ca­gow­skiego socjo­loga Eve­retta Hughesa. Tym ter­mi­nem okre­śla on toż­sa­mość spo­łeczną narzu­coną przez innych. Sprzecz­no­ści sta­tusu (con­tra­dic­tions of sta­tus) poja­wiają się wów­czas, gdy dana osoba pró­buje odgry­wać pewną rolę spo­łeczną, lecz bra­kuje jej nie­zbęd­nych cech przy­pi­sa­nych tejże roli i narzu­co­nych przez spo­łe­czeń­stwo14. Taka sytu­acja wystę­puje czę­sto, gdy ludzie z dys­kry­mi­no­wa­nych grup zaj­mują pre­sti­żowe sta­no­wi­ska lub się o nie sta­rają.

Już jako dziecko Bau­man nie mógł zostać szkol­nym pry­mu­sem, pomimo iż na to zasłu­gi­wał. Naj­wyż­sze miej­sce w kla­sie było zare­zer­wo­wane dla nie­ży­dow­skiego Polaka. W przy­padku Bau­mana jego master sta­tus (był postrze­gany jako Żyd) sta­no­wił główny czyn­nik deter­mi­nu­jący jego życie poprzez powra­ca­jące ogra­ni­cza­nie mu ról spo­łecz­nych. Napię­cie mię­dzy toż­sa­mo­ścią Bau­mana („jestem Pola­kiem”) a jego master sta­tus („jesteś Żydem”), narzu­co­nym przez oto­cze­nie, powra­cało jak bume­rang w trak­cie jego życia w Pol­sce15. Nie było to doświad­cze­nie wyjąt­kowe – w okre­sie przed­wo­jen­nym Bau­man był przed­sta­wi­cie­lem jed­nej z tych spo­łecz­no­ści, które jako tzw. mniej­szo­ści etniczne doświad­czały dys­kry­mi­na­cji.

Bau­man, jak każda osoba, odgry­wał wiele ról spo­łecz­nych. Był uczniem, stu­den­tem, uchodźcą, żoł­nie­rzem, ofi­ce­rem, szko­le­niow­cem – spe­cja­li­stą od pro­pa­gandy, naukow­cem, nauczy­cie­lem aka­de­mic­kim, ojcem, mężem, emi­gran­tem i imi­gran­tem. Nie­mniej jed­nak wszyst­kie te role były nazna­czone przez jego etniczno-kul­tu­rowe pocho­dze­nie, sil­nie wpły­wa­jące na inte­rak­cje z oto­cze­niem.

O tym, w jaki spo­sób ple­mienne postrze­ga­nie świata powo­duje dzie­le­nie ludzi na dwie grupy: „my” i „oni”, Bau­man dowie­dział się, oso­bi­ście doświad­cza­jąc dys­kry­mi­na­cji. Jest to kon­flikt, jak pisał, „o kolor krwi – która jest bar­dziej czer­wona” (to cytat ze wspo­mnia­nego już nie­opu­bli­ko­wa­nego eseju16). Bau­man nie­ustan­nie wspo­mi­nał o tym kon­flik­cie, postrze­gał go jako źró­dło pro­ble­mów ludz­ko­ści. Z pew­no­ścią jego wła­sne życie byłoby inne, gdyby świat był wolny od zawi­ro­wań spo­wo­do­wa­nych try­ba­li­zmem – ple­mien­nym podej­ściem do innych.

Pierw­szy etap życia Bau­mana zdo­mi­no­wały krań­cowe doświad­cze­nia, które spo­wo­do­wały, że miał bar­dzo ogra­ni­czone poczu­cie spraw­czo­ści. Wyda­wało mu się, że dys­kry­mi­na­cja, jaka spo­tyka ucznia gim­na­zjum i jego rodzinę, jest czę­ścią „natu­ral­nego” stanu rze­czy. Także wyda­rze­nia wojenne spra­wiły, że życie Bau­ma­nów poto­czyło się w spo­sób nie­za­leżny od ich woli. To naj­praw­do­po­dob­niej ta dyna­mika ukształ­to­wała prze­ko­na­nie Bau­mana, że życie składa się z ciągu nie­bez­piecz­nych sytu­acji, a kon­trola osoby nad jej wła­snym życiem jest sil­nie ogra­ni­czona; dzięki swo­jemu cha­rak­te­rowi czło­wiek może dosto­so­wać się do danej sytu­acji, ale o sytu­acji decy­dują histo­ria i poli­tyka. Taka wizja jed­nostki uwię­zio­nej w potęż­nym świe­cie pozo­sta­ją­cym poza jej kon­trolą (świe­cie wojen i auto­ry­ta­ry­zmów) jest sprzeczna z popu­larną w dru­giej poło­wie XX wieku ide­olo­gią, która gło­siła, że każdy czło­wiek kształ­tuje swój los. Pod­czas gdy neo­li­be­ralny pogląd gło­sił: „jeśli chcesz, możesz to dostać”, Bau­man twier­dził ina­czej. Opi­sy­wał spo­łe­czeń­stwo, któ­rego ide­olo­gia skła­nia oby­wa­teli do wiary w to, że ich spraw­czość potwier­dza kon­sump­cja – jest to wszech­obecna ilu­zja siły jed­nostki.

Jego książki, skie­ro­wane do czy­tel­ni­ków żyją­cych w spo­łe­czeń­stwach tzw. cywi­li­za­cji Zachodu, opo­wia­dają o tym, że choć kapi­ta­lizm obie­cy­wał, iż poprzez zakupy i kon­sump­cję wsze­la­kich dóbr można osią­gnąć szczę­ście, w isto­cie desta­bi­li­zo­wał wszystko, co te spo­łe­czeń­stwa uprzed­nio stwo­rzyły: sto­sunki spo­łeczne, zasady, moral­ność, miłość, war­to­ści. W uję­ciu Bau­mana wszystko to zostało „upłyn­nione”. Nie­gdyś trwałe, wyra­zi­ste pro­cesy i zasady typowe dla „nowo­cze­sno­ści”, z cha­rak­te­ry­stycz­nym poczu­ciem cią­głego roz­woju i postępu, stały się teraz płynne i cechuje je zami­ło­wa­nie do kolej­nych, coraz to nowych, jesz­cze lep­szych roz­wią­zań – do inno­wa­cji dla inno­wa­cji.

Poczu­cie „płyn­no­ści”, tym­cza­so­wość i brak sta­bil­no­ści (które stwo­rzyły pre­ka­riat) są zna­kiem naszych cza­sów. Wcze­śniej­szy domi­nu­jący tryb życia, postrze­gany jako solidny, stały i przej­rzy­sty, ustą­pił miej­sca nowemu, jesz­cze nie­usta­lo­nemu porząd­kowi – to pewien rodzaj pro­jektu w trak­cie reali­za­cji. Nasze czasy są okre­sem pośred­nim, w któ­rym każdy czło­nek roz­wi­nię­tego spo­łe­czeń­stwa musi być ela­styczny, ponie­waż poprzed­nie ramy, zasady i war­to­ści są już nie­ak­tu­alne. Wszech­obecna nie­pew­ność jest kon­se­kwen­cją zmian, jakie doko­nują się w spo­łe­czeń­stwach Zachodu.

W płyn­nym świe­cie wszystko zmie­nia się tak szybko, że mamy poczu­cie, iż nasze życie jest pro­wi­zo­ryczne. Czas płyn­no­ści jest defi­nio­wany przez nie­pew­ność. Jeśli w poprzed­nich poko­le­niach znaczna część człon­ków spo­łe­czeństw zachod­nich całe życie wią­zała z tym samym miej­scem pracy, wyko­nu­jąc ten sam zawód, a przy tym czę­sto pozo­sta­jąc z tym samym part­ne­rem, zamiesz­ku­jąc z rodziną wie­lo­po­ko­le­niową w tym samym domu, to miesz­kańcy Świata Płyn­nego muszą zmie­niać miej­sce pracy i zawód, dosto­so­wu­jąc się do dyna­micz­nego śro­do­wi­ska. Ta nie­sta­bil­ność kon­tek­stowa zwią­zana jest z wyso­kim stop­niem mobil­no­ści geo­gra­ficz­nej. Dyna­mika płyn­no­ści zmo­dy­fi­ko­wała rela­cje spo­łeczne, które zwiot­czały. Więzi spo­łeczne stały się wątłe, zwięk­sza­jąc samot­ność ludzi. Wszech­obecne prze­ko­na­nie, że kupno naj­now­szego, mod­nego pro­duktu ozna­cza otrzy­ma­nie szczę­ścia, obnaża swą ilu­zo­ryczną naturę. Oto Bau­ma­now­ska dekon­struk­cja naszych zachod­nich spo­łe­czeństw.

Bau­man dużo wie­dział o prze­ko­na­niach, przy­na­leż­no­ści, zaan­ga­żo­wa­niu i złu­dze­niach. W mło­do­ści był misjo­na­rzem komu­ni­zmu, a następ­nie socja­li­zmu, uczył się zaan­ga­żo­wa­nia, dążąc do zbu­do­wa­nia nowego spo­łe­czeń­stwa. Drugą część swo­jego życia spę­dził na opo­wia­da­niu o nie­bez­pie­czeń­stwach zwią­za­nych z zaan­ga­żo­wa­niem i ide­olo­giami, które lek­ce­ważą czło­wieka. Inte­lek­tu­alna droga Bau­mana róż­niła się od tej, jaką prze­cho­dziły osoby z jego śro­do­wi­ska, które kry­ty­ku­jąc wcze­śniej­sze sys­temy prze­ko­nań, dały się uwieść ich prze­ci­wień­stwu – zamie­nia­jąc komu­nizm na kapi­ta­lizm. Bau­man pozo­stał wierny swoim war­to­ściom i marze­niom. Nie opusz­czała go nadzieja, że wypra­co­wa­nie sys­temu spra­wie­dli­wo­ści spo­łecz­nej jest moż­liwe. Jed­no­cze­śnie pod­da­wał ostrej kry­tyce powsta­jące sys­temy, które utrzy­my­wały, iż reali­zują jedy­nie szla­chetne cele.

Niniej­sza bio­gra­fia, poprzez szcze­gó­łowe przed­sta­wie­nie kolej­nych eta­pów życia twórcy Płyn­nej nowo­cze­sno­ści, uka­zuje jego doświad­cze­nia jako kon­tekst powsta­wa­nia jego prac. Mam nadzieję, że pozwoli ona czy­tel­ni­kom Bau­ma­now­skich dzieł na ponowne przej­rze­nie spu­ści­zny autora Nowo­cze­sno­ści i Zagłady. Patrząc przez pry­zmat bio­gra­fii Bau­mana, można w odmienny spo­sób odczy­tać jego prze­sła­nia, które są wyni­kiem nie tylko wiel­kiej eru­dy­cji i prze­ni­kli­wych ana­liz, ale także jego trud­nych i zło­żo­nych doświad­czeń życio­wych.

Książka ta – z powodu osa­dze­nia losów boha­tera w cen­trum wiel­kich i tra­gicz­nych wyda­rzeń XX wieku – pozwala na spoj­rze­nie z per­spek­tywy jed­nostki na dyna­mikę zmian, spe­cy­fikę nowych nur­tów i zło­żo­ność zaan­ga­żo­wań w naprawę świata. To nie tylko książka o życiu wybit­nej jed­nostki. To także histo­ria spo­łe­czeń­stwa, które tę jed­nostkę pięt­no­wało, hołu­biło, wygnało, czę­ściowo przy­jęło, a czę­ściowo znisz­czyło mową nie­na­wi­ści. To jest rów­nież książka o nas – o pol­skim spo­łe­czeń­stwie i jego rela­cjach z tymi, któ­rzy będąc abso­lut­nie nie­roz­łączną czę­ścią pol­skiej tkanki spo­łecz­nej, zostali opa­trzeni ety­kietką „innego” – a następ­nie odrzu­ceni.

To nasza odwieczna skaza spo­łeczna – nasze auto-immuno17.

Roz­dział 1

Szczę­śliwe dzie­ciń­stwo w trud­nych „oko­licz­no­ściach”18 Poznań (1925–1932)

Zyg­munt Bau­man uro­dził się 19 listo­pada 1925 roku w Pozna­niu. Tego dnia poranne wyda­nie „Kur­jera Poznań­skiego”19 – naj­po­pu­lar­niej­szej w tym mie­ście gazety – dono­siło pro­sto z Rzymu: „Faszyzm zwy­cię­żył na całej linji! Entu­zja­styczne owa­cje na cześć Mus­so­li­niego”. Na dru­giej stro­nie wid­niał nagłó­wek: „Wspa­niała mowa prem­jera na otwar­ciu sesji par­la­mentu”, a poni­żej można było prze­czy­tać:

Rzym, 18. 11 (Radjo wł.) Wśród nie­by­wale pod­nie­co­nego nastroju, peł­nego entu­zja­zmu oraz rado­snych pory­wów ku czci Mus­so­li­niego – roz­po­częło się dzi­siej­sze posie­dze­nie Izby Depu­to­wa­nych. Już na długo przed nazna­czoną godziną nie­prze­li­czone wprost tłumy zale­gły ulice, wita­jąc gło­śno a ser­decz­nie każdą wybitną oso­bi­stość ze świata poli­tycz­nego, wszakże wszy­scy ocze­ki­wali z upra­gnie­niem przy­by­cia „Il Duce”, by dopiero wów­czas dać upust swej rado­ści, roz­sa­dza­ją­cej piersi, z powodu nie­daw­nego szczę­śli­wego oca­le­nia wodza faszy­stów20.

Wie­czorne wyda­nie „Kur­jera” zawie­rało część siódmą z serii arty­ku­łów zaty­tu­ło­wa­nych „Spo­łe­czeń­stwo Poznań­skiego i Pomo­rza w odbu­do­wa­nej Pol­sce”21, napi­sa­nych przez Romana Dmow­skiego22. Pierw­sza część cyklu została opu­bli­ko­wana 12 listo­pada, dzień po siód­mej rocz­nicy odzy­ska­nia nie­pod­le­gło­ści przez Pol­skę. W arty­kule Dmow­ski pod­kre­ślał zna­cze­nie „nacjo­na­li­stycz­nej świa­do­mo­ści mas”. Wedle niego Poznań­skie i Pomo­rze powinny dawać przy­kład innym regio­nom Pol­ski, wyróż­niają się bowiem naj­wyż­szym pozio­mem „świa­do­mo­ści opi­nii publicz­nej”. Zda­niem Dmow­skiego „skła­dał się na to i wyż­szy bez porów­na­nia niż w innych zabo­rach poziom oświaty i uświa­do­mie­nia naro­do­wego całej masy spo­łecz­nej, i pro­stota, jasność głów­nych zagad­nień naro­do­wego bytu na tym grun­cie, i wresz­cie jed­no­li­tość pol­skich sze­re­gów, w któ­rych nie było Żydów”23.

Taki obraz świata odzwier­cie­dlała naj­po­czyt­niej­sza gazeta opu­bli­ko­wana w dniu i miej­scu, w któ­rym uro­dził się Zyg­munt Bau­man.

To był nie­po­myślny dzień dla tych, któ­rzy nale­żeli do nie­chcia­nej „mniej­szo­ści etnicz­nej” – wów­czas ter­minu tego jesz­cze nie uży­wano. Żydzi miesz­kali na pol­skiej ziemi od bli­sko tysiąca lat24, ale byli na ogół uwa­żani za „obcych”, „innych” – byli dru­go­rzęd­nymi człon­kami pol­skiego spo­łe­czeń­stwa25. O ile w okre­sie zabo­rów to oku­pu­jące kraj mocar­stwa dyk­to­wały prawa regu­lu­jące życie swo­ich pod­da­nych, o tyle po 1918 roku trudno już było mówić o braku moż­li­wo­ści rów­nego trak­to­wa­nia wszyst­kich oby­wa­teli II Rze­czy­po­spo­li­tej. Nie­stety, w odro­dzo­nej po pierw­szej woj­nie świa­to­wej Pol­sce bycie Żydem ozna­czało nie tylko sta­tus reli­gijny (tak jak to było np. we Fran­cji). Żydów przed­sta­wiano jako odrębną popu­la­cję w wielu kate­go­riach, takich jak kul­tura, naro­do­wość czy pocho­dze­nie etniczne – aby wyka­zać, że cho­ciaż od wie­ków żyli na tej samej ziemi co kato­liccy Polacy (czy też pol­scy chrze­ści­ja­nie), to byli odręb­nym „naro­dem”.

W nie­opu­bli­ko­wa­nym eseju zaty­tu­ło­wa­nym „Polacy, Żydzi i ja. Roz­wa­ża­nia nad tym, co uczy­niło mnie, kim jestem” i skie­ro­wa­nym do swych córek Bau­man w taki oto spo­sób wyja­śniał spe­cy­fikę bycia pol­skim Żydem:

(…) nie mogę unik­nąć histo­rii. Histo­ria przez dłu­gie wieki wyma­gała i na­dal wymaga, aby stan „bycia Pola­kiem” był sprawą decy­zji, wyboru i dzia­ła­nia. Aby był czymś, o co trzeba wal­czyć, czego trzeba bro­nić, świa­do­mie kul­ty­wo­wać, czuj­nie strzec. „Bycie Pola­kiem” nie zna­czyło ochrony ufor­mo­wa­nych już i ozna­czo­nych gra­nic, ale raczej nakre­śle­nie gra­nic jesz­cze-nie-ist­nie­ją­cych, two­rze­nie rze­czy­wi­sto­ści raczej niż jej wyra­ża­nie. W poję­ciu pol­skość krył się nie­ustan­nie cień nie­pew­no­ści, tym­cza­so­wo­ści – jakaś wąt­pliwa pro­wi­zo­rycz­ność, o jakiej inne, czu­jące się pew­niej narody nie mają poję­cia.

W tych warun­kach można się było spo­dzie­wać, że osa­czony, wiecz­nie zagro­żony naród będzie obse­syj­nie pod­da­wał wie­lo­krot­nym pró­bom lojal­ność swo­ich sze­re­gów; że zże­rać go będzie para­no­iczny strach przed zato­pie­niem, roz­pusz­cze­niem, roz­wod­nie­niem i roz­bro­je­niem; że będzie podejrz­li­wie patrzył na przy­by­szów nie posia­da­ją­cych stu­pro­cen­to­wych listów uwie­rzy­tel­nia­ją­cych, że będzie czuł się oto­czony przez wro­gów i bar­dziej niż kogo­kol­wiek innego [będzie] bał się „wewnętrz­nego wroga”. W takich warun­kach nale­żało także przy­jąć, że decy­du­jąc się być Pola­kiem (zwłasz­cza jeśli nie zde­cy­do­wali o tym przod­ko­wie tak odle­gli, że ich wybór zdą­żył ska­mie­nieć i stać się twardą jak skała rze­czy­wi­sto­ścią), decy­do­wało się jed­no­cze­śnie o przy­stą­pie­niu do walki bez gwa­ran­cji zwy­cię­stwa i bez nadziei, że zwy­cię­stwo będzie kie­dy­kol­wiek zapew­nione. Od wie­ków nikt nie okre­ślał się jako Polak po to, by mieć łatwiej­sze życie. Tych, któ­rzy okre­ślali się jako Polacy, trudno było oskar­żać o chęć zapew­nie­nia sobie wygody i bez­pie­czeń­stwa. W więk­szo­ści zasłu­gi­wali oni na bez­wa­run­kowe uzna­nie moralne i przy­ję­cie z otwar­tymi ramio­nami.

Że te same oko­licz­no­ści przy­niosą wręcz odwrotne kon­se­kwen­cje, sprzeczne ze sobą nawza­jem i w rezul­ta­cie powo­du­jące kon­flikt, wydaje się nie­lo­giczne. No cóż, upa­trujmy w tym winę oko­licz­no­ści26.

Okre­śle­nie sie­bie jako Polaka było decy­zją indy­wi­du­alną, która musiała zostać zaak­cep­to­wana przez przyj­mu­jące spo­łe­czeń­stwo. Mówie­nie o „asy­mi­la­cji” Żydów lub o toż­sa­mo­ści spa­ja­ją­cej pol­ską i żydow­ską kul­turę było nie tylko kwe­stią oso­bi­stej iden­ty­fi­ka­cji, lecz także nie­uchron­nie anga­żo­wało pol­skie spo­łe­czeń­stwo jako całość. W tym przy­padku „oko­licz­no­ści”, o któ­rych mówił Bau­man, róż­niły się od tych, które umoż­li­wiły asy­mi­la­cję Żydów we Fran­cji i Niem­czech przed nasta­niem nazi­zmu. Może to zobra­zo­wać popu­larne w XX wieku, a także dzi­siaj powie­dze­nie, że cho­ciaż można być Żydem fran­cu­skim lub ame­ry­kań­skim, nie ma kogoś takiego jak „pol­ski Żyd”. Trzeba było wybrać – albo jedno, albo dru­gie!27

Bau­man wyja­śnił tę spe­cy­fikę pol­skiej toż­sa­mo­ści z per­spek­tywy dłu­giego trwa­nia (lon­gue durée28): „Jedną z tajem­nic psy­cho­lo­gii spo­łecz­nej jest fakt, że grupy, któ­rych toż­sa­mość jest sprawą woli i decy­zji, skłonne są odma­wiać innym prawa do samo­okre­śle­nia; kwe­stio­nu­jąc i dys­kre­dy­tu­jąc waż­ność samo­okre­śle­nia, pra­gną, być może, zapo­mnieć o kru­cho­ści pod­staw wła­snej egzy­sten­cji. To wła­śnie stało się w Pol­sce mię­dzy­wo­jen­nej”29.

Histo­ryk Paweł Bryk­czyń­ski w książce Gotowi na prze­moc: mord, anty­se­mi­tyzm i demo­kra­cja w mię­dzy­wo­jen­nej Pol­sce zauważa, że anty­se­micki nacjo­na­lizm był zna­czącą siłą w kul­tu­rze i poli­tyce, w więk­szym stop­niu, „niż część pol­skich histo­ry­ków gotowa jest przy­znać30, i dodaje: „Z pew­no­ścią jed­nak nie była to siła hege­mo­niczna. Anty­se­micki nacjo­na­lizm miał silną kon­ku­ren­cję, kie­ro­waną przez zdol­nych i cha­ry­zma­tycz­nych lide­rów poli­tycz­nych na czele z Pił­sud­skim, two­rzoną przez silne obozy socja­li­stów, rady­ka­łów, libe­ra­łów i umiar­ko­wa­nych kon­ser­wa­ty­stów, któ­rzy się wokół niego sku­pili”31. Bryk­czyń­ski suge­ruje, że „istotą kon­fliktu mię­dzy zwo­len­ni­kami Dmow­skiego i Pił­sud­skiego32 były – para­fra­zu­jąc Bene­dicta Ander­sona33 – różne spo­soby poj­mo­wa­nia wspól­noty wyobra­żo­nej34. O ile według Pił­sud­skiego spo­łe­czeń­stwo pol­skie obej­mo­wało wszyst­kich pol­skich oby­wa­teli, bez względu na ich reli­gię lub pocho­dze­nie etniczne, o tyle dla Dmow­skiego sta­tus Polaka wyklu­czał pol­skich Żydów. Tak więc pro­blem anty­se­mi­ty­zmu ode­grał klu­czową rolę w kon­flik­cie mię­dzy zwo­len­ni­kami Dmow­skiego i Pił­sud­skiego.

W dwu­dzie­sto­le­ciu mię­dzy­wo­jen­nym sto­sunki mię­dzy spo­łecz­no­ściami Pola­ków żydow­skich i nieżydow­skich były dyna­miczne, z wyraź­nym zróż­ni­co­wa­niem w poza­bo­ro­wych regio­nach. Odzie­dzi­czone regu­la­cje obej­mo­wały pozwo­le­nia na zamiesz­ki­wa­nie pew­nych dziel­nic i dostęp do okre­ślo­nych pro­fe­sji, odmienne wobec daw­nych pod­da­nych cara, cesa­rza bądź kaj­zera. Reguły sto­so­wane odno­śnie do lud­no­ści żydow­skiej wpły­wały także na zalud­nie­nie. Koniec pierw­szej wojny świa­to­wej i utwo­rze­nie pań­stwa pol­skiego spo­wo­do­wały duże zmiany demo­gra­ficzne. Poznań – sto­lica Wiel­ko­pol­ski – w 1921 roku zamiesz­ki­wało 169 422 miesz­kań­ców, z czego tylko 1,2% sta­no­wili Żydzi35. Sytu­acja ta była wyjąt­kowa, ponie­waż w więk­szych mia­stach w Pol­sce Żydzi sta­no­wili śred­nio około jed­nej trze­ciej popu­la­cji (dane z 1921 roku wska­zują, iż War­szawa była zamiesz­kana w 33,13% przez Żydów, Łódź – w 34,6%, a Kra­ków – 25%). Naj­wy­raź­niej Dmow­ski był tak entu­zja­stycz­nie nasta­wiony do Pozna­nia, gdyż mia­sto wyróż­niało się skromną „liczbą Żydów”, co było jed­no­znaczne w uję­ciu współ­twórcy ende­cji z „uświa­do­mie­niem naro­do­wym spo­łe­czeń­stwa pol­skiego”36. Ter­mi­nem powszech­nie uży­wa­nym w tym okre­sie było „zaży­dze­nie”, które ozna­czało „dużą” liczbę oby­wa­teli pol­skich pocho­dze­nia żydow­skiego w sto­sunku do nie­ży­dow­skich miesz­kań­ców danego obszaru. Słow­nik war­szaw­ski z 1927 roku defi­niuje ten ter­min jako obszar „zanie­czysz­czony Żydami”, „tery­to­rium prze­peł­nione Żydami” czy też „tery­to­rium prze­lud­nione Żydami”. Jako przy­kład uży­cia tego ter­minu auto­rzy słow­nika przy­wo­łują cytat z powie­ści Marzy­ciel Wła­dy­sława Rey­monta, w któ­rym boha­ter stwier­dza: „Umrę tam i zapo­mnę o tym śmier­dzą­cym, zaży­dzo­nym kraju”. W gaze­tach i cza­so­pi­smach zauwa­żano, że Poznań jest jed­nym z pol­skich miast naj­mniej „zaży­dzo­nych”.

W arty­kule, który uka­zał się 13 listo­pada w „Kur­je­rze Poznań­skim” (z przy­wo­ła­nego już wcze­śniej cyklu), Dmow­ski odwo­łuje się do postę­pów Pozna­nia w „pro­ce­sie cywi­li­za­cyj­nym”: „Wiel­ko­pol­ska, jako naj­star­sza i naj­bar­dziej zachod­nia część Pol­ski, była wyżej cywi­li­zo­wana od innych; przy­tem w mia­stach jej było tro­chę wię­cej Niem­ców, a tro­chę mniej Żydów”37. „Roz­wój gospo­dar­czy”, o któ­rym wspo­mina Dmow­ski, był eko­no­micz­nym alibi dla dobrze roz­wi­nię­tego, sze­roko roz­po­wszech­nio­nego anty­se­mi­ty­zmu.

Cho­ciaż w 1925 roku liczba osób zali­cza­nych do spo­łecz­no­ści żydow­skiej w Pozna­niu była znacz­nie mniej­sza niż jesz­cze dzie­sięć lat wcze­śniej, anty­se­mi­tyzm w tym mie­ście był w latach dwu­dzie­stych ubie­głego wieku sze­roko roz­po­wszech­niony. Nie zawsze jed­nak tak było.

Od końca XIX wieku aż do 1918 roku Żydzi sta­no­wili ważną część życia gospo­dar­czego i poli­tycz­nego Pozna­nia. W tym okre­sie lud­ność żydow­ska sil­nie iden­ty­fi­ko­wała się z Niem­cami, a jej sytu­acja była podobna do innych spo­łecz­no­ści żydow­skich w Pru­sach. Trzy grupy etniczne – pru­scy Niemcy, Polacy i Żydzi – zamiesz­ki­wały mia­sto, któ­rego języ­kiem urzę­do­wym był nie­miecki. Po pol­sku mówiło się w domu, gdyż poli­tyka ger­ma­ni­za­cyjna narzu­cona przez Bismarcka dys­kry­mi­no­wała uży­cie w miej­scach publicz­nych innego języka niż nie­miecki. Pomimo tego ogra­ni­cze­nia przed­sta­wi­ciele mniej­szo­ści żydow­skiej zna­leźli się we wła­dzach miej­skich.

W 1853 roku po raz pierw­szy Żydzi natu­ra­li­zo­wani zna­leźli się w radzie miej­skiej, liczeb­nie prze­wa­ża­jąc nad dele­ga­tami pol­skimi. Pogor­sze­niu ule­gły i tak już nad­szarp­nięte sto­sunki z lud­no­ścią pol­ską. Dla dążą­cych do utra­co­nej nie­pod­le­gło­ści Pola­ków, zniem­czeni Żydzi, afi­szu­jący się pro­pru­ską lojal­no­ścią i wier­no­pod­dań­stwem, stali się grupą znacz­nie bar­dziej wrogą, w wielu przy­pad­kach, niż sami ger­ma­ni­zu­jący Pola­ków Niemcy. Stan ten bole­śnie odczuli poznań­scy Żydzi po I woj­nie świa­to­wej38.

Pod koniec pierw­szej wojny świa­to­wej Niemcy i Polacy wal­czyli o kon­trolę nad mia­stem i tere­nami wokół Pozna­nia. Kul­mi­na­cją kon­fliktu było powsta­nie wiel­ko­pol­skie (1918–1919). Sil­nie ger­ma­ni­zo­wana lud­ność żydow­ska tego regionu wspie­rała w tej kon­fron­ta­cji Repu­blikę Weimar­ską, zakła­da­jąc, że nie­pod­le­głe pań­stwo pol­skie nie prze­trwa. Kiedy Pol­ska osta­tecz­nie prze­jęła kon­trolę nad Wiel­ko­pol­ską, więk­szość rodzin żydow­skich opu­ściła mia­sto, zasie­dla­jąc tereny kon­tro­lo­wane przez Niemcy. Z pol­skiej per­spek­tywy byli to Żydzi, któ­rzy „zdra­dzili” pań­stwo pol­skie, wspie­ra­jąc Niem­ców w Pozna­niu. Jed­no­cze­śnie rewo­lu­cja paź­dzier­ni­kowa 1917 roku stała się przy­czyną przy­jazdu do sto­licy Wiel­ko­pol­ski tzw. Żydów wschod­nich. Była to naj­czę­ściej bur­żu­azja ucie­ka­jąca ze Związku Radziec­kiego na zachód. Żydzi ci prze­nie­śli się do Pozna­nia, gdzie wspie­rali pań­stwo pol­skie, jed­nak mimo ich propol­skiego zaan­ga­żo­wa­nia nara­stał anty­se­mi­tyzm, jako kon­se­kwen­cja dzia­łań pol­skich orga­ni­za­cji nacjo­na­li­stycz­nych, które w latach mię­dzy­wo­jen­nych cie­szyły się wiel­kim powo­dze­niem. Nie­ży­dow­scy miesz­kańcy Pozna­nia naj­czę­ściej nie roz­róż­niali róż­nych grup żydow­skich i nie wni­kali w takie szcze­góły jak wspar­cie dla Niem­ców czy prze­ciw­nie – popar­cie udzie­lone nowym wła­dzom odro­dzo­nej Pol­ski. Dla więk­szo­ści nieżydow­skich miesz­kań­ców Pozna­nia przed­sta­wi­ciele obu grup (tych, któ­rzy wyje­chali, i nowo osie­dlo­nych) byli po pro­stu „Żydami”.

Histo­ryk Rafał Wit­kow­ski, bada­jący dzieje spo­łecz­no­ści żydow­skiej Wiel­ko­pol­ski, zauważa, że w 1922 roku język nie­miecki na­dal był języ­kiem urzę­do­wym sto­so­wa­nym w radach gminy i sto­wa­rzy­sze­niach dzia­ła­ją­cych przy syna­go­gach, ale w 1931 roku już tylko 15% poznań­skich Żydów było Żydami „nie­mieckimi” w takim zna­cze­niu, że mówili po nie­miecku i iden­ty­fi­ko­wali się jako Niemcy39. Te dane poka­zują, że nie­obecna już popu­la­cja emi­gran­tów została „zastą­piona” imi­gran­tami ze Wschodu40.

Rodzina

Rodzice Zyg­munta Bau­mana także byli nowymi miesz­kań­cami Pozna­nia od 1921 roku. W reje­strze admi­ni­stra­cyj­nym wid­nieje infor­ma­cja, że ojciec Zyg­munta, Mau­rycy, 1 czerwca 1923 roku wpro­wa­dził się na ulicę Prusa 1741. Poni­żej zamiesz­czona jest infor­ma­cja o dacie i miej­scu uro­dze­nia Mau­ry­cego: 20 lutego 1890 roku, Słupca (poło­żona około 50 kilo­me­trów od Pozna­nia). Spo­łecz­ność żydow­ska osie­dliła się w tym mia­steczku około 1870 roku i w 1900 sta­no­wiła około 20% miesz­kań­ców42. Gdy Mau­rycy Bau­man wyjeż­dżał do Pozna­nia, w Słupcy co czwarty miesz­ka­niec był Żydem. Matka Bau­mana, Zofia, uro­dziła się 10 lutego 1894 roku w Rypi­nie koło Wło­cławka, gdzie już od 1620 roku miesz­kała liczna spo­łecz­ność żydow­ska. Jej nazwi­sko panień­skie wid­nieje w róż­nych doku­men­tach zapi­sane na wiele spo­so­bów. Zofia Kon na kar­cie mel­dun­ko­wej, Zofia (Zywa) Cohn w innych doku­men­tach, głów­nie dato­wa­nych po dru­giej woj­nie świa­to­wej. Trze­cią osobą, któ­rej dane wid­nieją na tejże kar­cie, jest Tauba – star­sza sio­stra Zyg­munta. Według tych doku­men­tów uro­dziła się ona w Słupcy 29 stycz­nia 1919 roku. Infor­ma­cja doty­cząca Zyg­munta, dru­giego i ostat­niego dziecka Bau­manów, wypeł­nia ostat­nią rubrykę.

Infor­ma­cje z tej karty mel­dun­ko­wej róż­nią się od wid­nie­ją­cych w innych doku­men­tach, które powsta­wały już po woj­nie głów­nie na pod­sta­wie oświad­czeń Bau­mana. Jed­nym z nich jest czter­na­sto­stro­ni­cowa „ankieta spe­cjalna” prze­cho­wy­wana przez Urząd Bez­pie­czeń­stwa i dato­wana na 1950 rok.

Daty uro­dze­nia, imiona i nazwi­ska zostały zapi­sane odmien­nie w róż­nych doku­men­tach dostęp­nych w tecz­kach Bau­mana (więk­szość prze­cho­wy­wana w Archi­wum IPN). Jest to bar­dzo typowe dla okresu po 1945 roku, choć czę­ściowo prak­tyki takie sto­so­wano już wcze­śniej43. Było to kon­se­kwen­cją wojen­nych losów, depor­ta­cji, ucie­czek, w trak­cie któ­rych zmie­niano nazwi­ska, imiona, daty i miej­sca uro­dze­nia.

Bau­ma­no­wie zmie­nili nazwi­sko z Bau­mann – czyli „budow­ni­czy” w języku nie­miec­kim – na bar­dziej „pol­skie”: Bau­man. Stało się to praw­do­po­dob­nie w pierw­szych latach po odzy­ska­niu przez Pol­skę nie­pod­le­gło­ści w 1918 roku (wspo­mniana karta mel­dun­kowa zało­żona w 1921 roku jest wysta­wiona na nazwi­sko Bau­mann, imię ojca – Moryc).

Cza­sami zmiany te były nie­za­mie­rzone i nastę­po­wały w wyniku urzę­do­wych tłu­ma­czeń, gdyż admi­ni­stra­cja tere­nów leżą­cych w gra­ni­cach odro­dzo­nej Pol­ski posłu­gi­wała się w poprzed­nich dwóch stu­le­ciach roz­ma­itymi języ­kami. Czę­sto zda­rzało się, że języki, w któ­rych były spo­rzą­dzane doku­menty, róż­niły się od powszech­nie uży­wa­nych przez miej­scową lud­ność. W obiegu były zatem pol­ski, nie­miecki, rosyj­ski, jidysz i hebraj­ski, a więc języki wyko­rzy­stu­jące trzy alfa­bety: cyry­licę oraz hebraj­ski i łaciń­ski44. Należy też uwzględ­nić, że nawet w ramach tego samego alfa­betu mogą poja­wić się róż­nice w pisowni w poszcze­gól­nych języ­kach (na przy­kład język pol­ski zawiera kilka liter odmien­nych od nie­miec­kiego). Prze­pi­su­jąc imię czy nazwi­sko z jed­nego języka (i alfa­betu) na inny, można z łatwo­ścią wpro­wa­dzić zmiany, celowo lub nie.

Na przy­kład nazwi­sko matki Bau­mana jest typowe dla spo­łecz­no­ści żydow­skiej (nie tylko wśród spo­łecz­no­ści posłu­gu­ją­cej się jidysz) i w pisowni łaciń­skiej wystę­puje w nastę­pu­ją­cych for­mach: Kon, Kohn, Kahn, Con, Cehn lub Cohn. Źró­dła gene­alo­giczne podają, że wszyst­kie te wer­sje są warian­tami nazwi­ska Cohen, co w hebraj­skim zna­czy „kapłan”, przez odnie­sie­nie do cza­sów biblij­nych, kiedy to Cohe­nom wywo­dzą­cym się z ple­mie­nia Levi powie­rzono rolę straż­ni­ków Świą­tyni. Oczy­wi­ście nie wszyst­kie osoby noszące to nazwi­sko peł­niły funk­cje reli­gijne, jest to bowiem nazwi­sko popu­larne wśród dia­spory żydow­skiej i wystę­puje w kil­ku­dzie­się­ciu wer­sjach45.

W pierw­szej poło­wie XX wieku zmiany doko­ny­wane w hebraj­skich nazwi­skach nie nale­żały do rzad­ko­ści, ponie­waż urzęd­ni­kami były osoby posłu­gu­jące się języ­kiem pol­skim lub rosyj­skim, jak to na przy­kład było w przy­padku spo­rzą­dza­nia doku­men­tów przez żoł­nie­rzy radziec­kich posłu­gu­ją­cych się cyry­licą (to im w trak­cie dru­giej wojny świa­to­wej i po jej zakoń­cze­niu czę­sto zle­cano wypeł­nia­nie ofi­cjal­nych doku­men­tów). Zarówno spo­rzą­dza­jący doku­ment, jak i osoba, któ­rej nazwi­sko zostało zmo­dy­fi­ko­wane, mogli je rów­nież zmie­nić celowo, głów­nie po to, aby wyka­zać przy­na­leż­ność (lub jej brak) do danej grupy etnicz­nej. Rodzina Bau­ma­nów jest świet­nym przy­kładem powszech­nych prak­tyk mają­cych na celu polo­ni­za­cję.

Sio­stra Bau­mana uro­dziła się jako Tauba. Pod takim imie­niem jest zare­je­stro­wana w doku­men­tach spo­rzą­dza­nych przez spo­łecz­ność żydow­ską, w któ­rej naro­dziny nowych człon­ków odno­to­wy­wano w doku­men­ta­cji gminy żydow­skiej – gro­ma­dzo­nej przy syna­go­dze – podob­nie zresztą jak w przy­padku pol­skich kato­li­ków, któ­rych chrzest był reje­stro­wany w księ­gach para­fial­nych. Następ­nie Tauba została Teo­filą. W taki spo­sób zmie­niono imię żydow­skie na odpo­wied­nik pol­ski. O stop­niu polo­ni­za­cji Bau­ma­nów świad­czy zdrob­niała forma imie­nia Teo­fila, jakiej rodzice i Zyg­munt uży­wali w domu, nazy­wa­jąc ją Tosią. Po prze­pro­wadzce do Pale­styny Tauba / Teo­fila / Tosia przy­jęła hebraj­ską wer­sję imie­nia Tauba – Tova. W doku­men­tach powo­jen­nych zmo­dy­fi­ko­wano także jej miej­sce uro­dze­nia: zgod­nie z poznań­ską kartą mel­dun­kową uro­dziła się w Słupcy, ale w doku­men­tach powo­jen­nych (ankiety wypeł­niane przez Zyg­munta Bau­mana) miej­scem uro­dze­nia jest Wło­cła­wek, gdzie miesz­kała rodzina jej matki. Oba mia­sta dzieli 110 kilo­me­trów, a przed 1918 rokiem nale­żały one do róż­nych państw (Słupca była pru­ska, a Wło­cła­wek rosyj­ski).

W stycz­niu 1919 roku, w mie­siącu naro­dzin Tauby, Wło­cła­wek nie był spo­koj­nym miej­scem. Kon­flikt pomię­dzy człon­kami Par­tii Komu­ni­stycz­nej a ich prze­ciw­ni­kami dopro­wa­dził do serii pogro­mów w dziel­nicy żydow­skiej46. Nie miało to związku z nasta­wie­niem anty­pol­skim, ponie­waż w prze­ci­wień­stwie do Pozna­nia spo­łecz­ność żydow­ska Wło­cławka wspie­rała pol­skie woj­sko i nowy, nie­za­leżny rząd. W mie­sią­cach nastę­pu­ją­cych po zakoń­cze­niu pierw­szej wojny świa­to­wej pogromy z udzia­łem żoł­nie­rzy i lud­no­ści cywil­nej były czę­stym zja­wi­skiem w mia­stach, w któ­rych zamiesz­ki­wała spo­łecz­ność żydow­ska47. Wło­cław­skiego pogromu z 1919 roku nie można tłu­ma­czyć innymi moty­wami niż nie­na­wiść do mniej­szo­ści etnicz­nej, któ­rej sytu­acja eko­no­miczna budziła zazdrość. Wło­cław­scy Żydzi byli wła­ści­cie­lami około 60% przed­się­biorstw i od dzie­się­cio­leci sta­no­wili dobrze zasy­mi­lo­waną grupę. Wśród zna­nych żydow­skich wła­ści­cieli ziem­skich, posia­da­czy nie­ru­cho­mo­ści, a także oso­bo­wo­ści mia­sta było wielu Koh­nów. Ojciec Zofii miał firmy budow­lane i kamie­nice, tak więc nale­żał do miej­sco­wej bur­żu­azji. Zofia uro­dziła się w zamoż­nej rodzi­nie. W jej doku­men­tach figu­rują dwie różne daty uro­dzin, co także nie jest odosob­nio­nym przy­pad­kiem. Matka Zyg­munta według doku­men­tów przed­wo­jen­nych była uro­dzona w roku 1894, a według powo­jen­nych w 1896. Wiele osób korzy­stało z oka­zji wojen­nego i powojen­nego biu­ro­kra­tycz­nego cha­osu, aby się odmło­dzić. Nie cho­dziło tutaj o sym­bo­liczne czy kokie­te­ryjne odję­cie sobie lat. Taki zabieg był stra­te­giczny, gdyż w spo­łe­czeń­stwach, w któ­rych pań­stwo usta­lało wiek eme­ry­talny i decy­do­wało o przy­zna­niu mizer­nych eme­ry­tur, moż­li­wość dłuż­szej pracy dawała nadzieję na lep­szą jakość życia.

Chaos w doku­men­tach umoż­li­wiał także doko­na­nie zmian w rubryczce doty­czą­cej zawo­dów i wyko­ny­wa­nych funk­cji. Mody­fi­ka­cje, jakie wpro­wa­dzał Bau­man odno­śnie do pracy swo­jego ojca, wska­zują na zna­czące trans­for­ma­cje spo­łeczne i umoż­li­wiają obser­wa­cję zmian tego, co sta­no­wiło w danym momen­cie pożą­dany „kapi­tał spo­łeczny”, a zara­zem okre­ślało odpo­wied­nią „klasę spo­łeczną”. W przed­wo­jen­nych doku­men­tach zawód Mau­ry­cego Bau­mana jest zapi­sany jako „kupiec”. W chwili naro­dzin Zyg­munta jego ojciec był wła­ści­cie­lem (lub współwła­ści­cie­lem) sklepu tek­styl­nego zwa­nego wów­czas bła­wat­nym. Na początku lat trzy­dzie­stych XX wieku, po ban­kruc­twach, wiel­kim kry­zy­sie i boj­ko­cie żydow­skich skle­pów przez spo­łecz­ność nie­ży­dow­ską (a była ona szcze­gól­nie dobrze zor­ga­ni­zo­wana w Pozna­niu), przed­się­bior­stwa żydow­skie miały małe szanse na prze­trwa­nie. Mau­rycy zban­kru­to­wał, a następ­nie został księ­go­wym, jak wtedy mówiono: buchal­te­rem, poznań­skiej firmy Sła­wiń­ski & Tocz­kała. W powo­jen­nych kwe­stio­na­riu­szach admi­ni­stra­cyj­nych Zyg­munt Bau­man wpi­sy­wał w rubryce „zawód ojca” dwie różne infor­ma­cje: naj­pierw „kupiec” lub „wła­ści­ciel sklepu”, a następ­nie „księ­gowy”. Na przy­kład w doku­men­cie „Wyja­śnie­nie do życio­rysu” z 3 stycz­nia 1950 roku czy­tamy: „Do 1939 r., po ban­kruc­twie ojciec pra­co­wał jako buchal­ter i jed­no­cze­śnie czę­ściowo jako komi­wo­ja­żer, naj­pierw w fir­mie Tocz­kała, a potem Skow­roń­scy w Pozna­niu”48.

Tak przed­sta­wiona kariera zawo­dowa ojca miała na celu poka­za­nie pocho­dze­nia Bau­mana w spo­sób osła­bia­jący jego „kapi­ta­li­styczny” rodo­wód. W powo­jen­nej Pol­sce posia­da­nie ojca, który przed wojną był wła­ści­cie­lem firmy lub sklepu, a więc kapi­ta­li­sty zali­cza­nego do bur­żu­azji, sta­no­wiło ogromną prze­szkodę w roz­woju kariery, szcze­gól­nie w woj­sku, par­tii i innych waż­nych insty­tu­cjach pań­stwo­wych. Bycie komi­wo­ja­że­rem lub buchal­te­rem wyglą­dało znacz­nie lepiej niż bycie wła­ści­cie­lem sklepu – „zgni­łym kapi­ta­li­stą” (jak wtedy okre­ślano wła­ści­cieli pry­wat­nych inte­re­sów). Prze­szłość zawo­dowa ojca była jed­nym z pro­ble­ma­tycz­nych punk­tów w bio­gra­fii Zyg­munta w oczach jego prze­ło­żo­nych (zob. rozdz. 6 i 7). Pod koniec lat czter­dzie­stych mniej­szym pro­ble­mem były jego żydow­skie korze­nie niż tzw. pocho­dze­nie spo­łeczne i zawo­dowa histo­ria człon­ków rodziny. Trudno było ukryć, iż Zyg­munt Bau­man pocho­dził z rodziny kupiec­kiej, drob­no­miesz­czań­skiej, nawet jeśli to Coh­no­wie (rodzina matki) byli bar­dziej zamożni od Bau­manów.

W czę­sto przy­wo­ły­wa­nym tu, nie­opu­bli­ko­wa­nym dotych­czas eseju Zyg­munt Bau­man w nastę­pu­jący spo­sób pisał o rodzi­nie ze strony ojca:

Ojciec mojego ojca był wiej­skim skle­pi­ka­rzem i repre­zen­to­wał mniej­sze odga­łę­zie­nie rodziny, któ­rej inne gałę­zie, jak mi mówiono – chlu­biły się uczo­nymi rabi­nami i słyn­nymi cady­kami. Swój inte­res zało­żył Dzia­dek w małej wio­sce Zagó­ro­wie, by po pew­nym cza­sie prze­nieść się do powia­to­wego mia­steczka Słupcy. O ile mi wia­domo, nie posia­dał innego wykształ­ce­nia49 niż reli­gijne, jakie zdo­był w che­de­rze50.

Zagó­rów jest nie­wielką wsią pod Słupcą, któ­rej popu­la­cja pod koniec XIX wieku wyno­siła mniej niż 3000 osób, z czego około jedną piątą sta­no­wili Żydzi. Dzia­dek Zyg­munta prze­pro­wa­dził się do Słupcy przed naro­dzi­nami Mau­ry­cego. Dwoje jego pozo­sta­łych dzieci było rów­nież kup­cami, a trzeci syn został inży­nie­rem. Bra­cia Mau­ry­cego i jedna sio­stra wyemi­gro­wali: naj­star­szy przed pierw­szą wojną świa­tową do Karls­ruhe w Niem­czech, a następ­nie do Pale­styny51; drugi, Szy­mon, w 1905 roku do Sta­nów Zjed­no­czo­nych, gdzie, jak napi­sał Zyg­munt w cyto­wa­nym powy­żej „Wyja­śnie­niu do życio­rysu” z 1950 roku52, był „praw­do­po­dob­nie wła­ści­cie­lem fabryczki” w Lit­tle Rock w Arkan­sas53. Trzeci brat ojca, Benia­min, w 1923 roku wyemi­gro­wał bez­po­śred­nio do Pale­styny, gdzie osiadł w Tel Awi­wie. Sio­stra Mau­ry­cego, Zofia Izbicka, wyszła za mąż za kupca lub/i agenta han­dlo­wego i wyemi­gro­wała do Szwaj­ca­rii w 1908 roku (zamiesz­kała w Lucer­nie). Takie wzorce emi­gra­cyjne nie były wyjąt­kowe dla osób miesz­ka­ją­cych wów­czas w tej czę­ści świata54. Uprze­my­sło­wie­nie Europy Zachod­niej i USA przy­cią­gnęło wielu mło­dych ludzi, któ­rzy pozo­sta­wili nie­pew­ność, biedę i dys­kry­mi­na­cję dla obiet­nicy lep­szego życia. Nie wia­domo, czy któ­ry­kol­wiek z człon­ków rodziny pozo­stał w Słupcy w 1939 roku.

W swym maszy­no­pi­sie Bau­man przed­sta­wia tra­dy­cyjną stra­te­gię edu­ka­cyjną jego dziadka, a także losy poszcze­gól­nych człon­ków rodziny. Dzieje rodu Bau­manów są pod tym wzglę­dem ilu­stra­cją zmian spo­łecz­nych, jakie zacho­dziły w Euro­pie Środ­ko­wej w pierw­szych deka­dach XX wieku:

Dzia­dek z dużym opo­rem zgo­dził się łożyć na świec­kie wykształ­ce­nie naj­młod­szego z synów. Mój ojciec nie był naj­młod­szy, więc podob­nie jak pozo­stali bra­cia uczył się jedy­nie u wiej­skiego mela­meda55. Jed­nakże wszy­scy syno­wie prócz naj­star­szego, który pozo­stał z ojcem, by wraz z nim zaj­mo­wać się skle­pem, zbun­to­wali się i jeden po dru­gim wynie­śli się z domu. (…) Bunt mojego ojca przy­brał inną formę i nie wyra­żał się w zmia­nie kraju. Ojciec znał nie­źle pol­ski i uczył się obcych języ­ków. Opa­no­wał dosko­nale nie­miecki i w dużym stop­niu rosyj­ski. Orien­to­wał się nie­źle we fran­cu­skim i angiel­skim. Dopro­wa­dził też do per­fek­cji zna­jo­mość hebraj­skiego – rzadki wypa­dek w cza­sach, kiedy język Biblii ogra­ni­czał się do rytu­ału reli­gij­nego56.

Mau­rycy był samo­ukiem, miło­śni­kiem ksią­żek i marzy­cie­lem. Cechy te są nie­zbyt przy­datne w życiu wła­ści­ciela sklepu czy księ­go­wego. Zawód, który wybrał Mau­ry­cemu jego ojciec w posza­no­wa­niu tra­dy­cji, był także kon­se­kwen­cją obo­wią­zu­ją­cych sto­sun­ków spo­łecz­nych. W Euro­pie Środ­ko­wej początku XX wieku Żyd ze śred­niego mia­sta zaj­mo­wał się naj­czę­ściej han­dlem. W tam­tych cza­sach była rów­nież taka reguła, że syno­wie podą­żali za zaję­ciem ojca – był to naj­częst­szy spo­sób obra­nia zawo­do­wej tra­jek­to­rii. To był wybór, który tak naprawdę nie był wybo­rem.

Ponie­waż Ojciec pocho­dził z dobrej kupiec­kiej rodziny – pisał Bau­man w 1986 roku – zakła­dano widocz­nie, że będzie robił dobre inte­resy. Posag Matki miał umoż­li­wić mu start. Reszta zale­żała od niego. Chyba nikt nie przyj­rzał mu się z bli­ska. Przy­pusz­czam, że nie zauwa­żono, iż jego bogate życie duchowe szło w parze z cał­ko­wi­tym bra­kiem zmy­słu prak­tycz­nego. Marzył, by stać się uczo­nym, gdy inni usi­ło­wali zro­bić z niego kupca. Jego świa­tły umysł przy­jęli za głowę do inte­re­sów57.

W cyto­wa­nym eseju Bau­man opi­suje Zofię i Mau­ry­cego jako „źle dobraną” parę. Pocho­dzili z róż­nych rodzin, róż­nych regio­nów, byli wycho­wani w odmienny spo­sób i mieli różne zain­te­re­so­wa­nia. Ojciec Zyg­munta chciał skrom­nego, samot­nego życia skon­cen­tro­wa­nego na czy­ta­niu i stu­dio­wa­niu, nato­miast jego matka była wul­ka­nem ener­gii – córką boga­tego miesz­cza­nina z pro­win­cjo­nal­nego mia­steczka. Ale Wło­cła­wek nie był uśpio­nym dzie­więt­na­sto­wiecz­nym mia­stecz­kiem, a dzia­dek Bau­mana ze strony matki nie był tra­dy­cjo­na­li­stą.

Ojciec mojej matki był jed­nym z (…) „pio­nie­rów postępu”, któ­rych wiarę w postę­powy cha­rak­ter wła­snych umie­jęt­no­ści i poczy­nań utwier­dzało i wzmac­niało prze­ko­na­nie o postę­po­wej natu­rze ich świeżo naby­tej pol­sko­ści. Matka, podob­nie jak jej cztery sio­stry i jedyny brat, otrzy­mała ści­śle pol­skie wykształ­ce­nie; jej zna­jo­mość języka żydow­skiego ogra­ni­czała się do tego tylko, który sły­szała na uli­cach Wło­cławka – w póź­niej­szych latach wystar­czyło jej to, by roz­ma­wiać z mężem przy dzie­ciach o spra­wach nie prze­zna­czo­nych dla ich uszu. Była też wycho­wana w duchu prze­strze­ga­nia manier i oby­cza­jów wła­ści­wych bar­dziej pol­skiej inte­li­gen­cji niż tra­dy­cjom sztetl. Wdro­żono ją do czy­ta­nia roman­tycz­nych powie­ści, pro­wa­dze­nia inte­li­gent­nej kon­wer­sa­cji, słu­cha­nia muzyki58.

Postę­pową rodziną Coh­nów kie­ro­wał jed­nak despo­tyczny ojciec o „patriar­chal­no­ści ści­śle biblij­nej”, jak zde­fi­nio­wał swego dziadka Bau­man, zbiór libe­ral­nych idei pro­pa­go­wa­nych w świec­kich szko­łach nie powstrzy­mał go bowiem przed aran­żo­wa­niem mał­żeństw swo­ich córek, także Zofii: „Wszyst­kie wyszły za nie­źle pro­spe­ru­ją­cych i względ­nie zamoż­nych kup­ców lub przed­się­bior­ców. Podobny los przy­padł mojej matce – tak się z początku wyda­wało. (…) Źle dobrana para zawarła mał­żeństwo i prze­nio­sła się do Pozna­nia w pod­nio­słej chwili powrotu tego mia­sta pod rządy pol­skie po stu prze­szło latach nie­prze­rwa­nej oku­pa­cji pru­skiej”59.

Według karty mel­dun­ko­wej Mau­rycy przy­był do Pozna­nia w sierp­niu 1921 roku i miesz­kał naj­pierw przy ulicy Masz­ta­lar­skiej z rodziną Sze­fe­rów, a kilka mie­sięcy póź­niej przy ulicy Bukow­skiej z rodziną Pro­bań­skich. Naj­praw­do­po­dob­niej były to wyna­jęte pokoje. Pierw­szy adres znaj­do­wał się w dziel­nicy żydow­skiej, a drugi w dziel­nicy Jeżyce, gdzie w 1923 roku rodzina wyna­jęła miesz­ka­nie przy ulicy Prusa 17. Wybór tego miej­sca odzwier­cie­dla chęć wto­pie­nia się w typowe życie miesz­kań­ców Pozna­nia:

Wieczny sprze­ciw mojej matki wobec rze­czy­wi­sto­ści (…) na początku wyra­ził się w wyna­ję­ciu miesz­ka­nia w dziel­nicy, gdzie ni­gdy w ciągu wie­ków burz­li­wej histo­rii Pozna­nia nie miesz­kali Żydzi. Była to spo­kojna, czy­sta i ładna dziel­nica, powa­żana przez miesz­kań­ców i sza­no­wana przez innych. Ulice nosiły nazwi­ska naro­do­wych i lokal­nych lumi­na­rzy pol­skiej kul­tury i zamiesz­kane były przez ludzi wol­nych zawo­dów, urzęd­ni­ków pań­stwo­wych, woj­sko­wych, pań i panów z wyż­szych sfer oraz kilka wdów pozo­sta­wio­nych przez słyn­nych mężów w bla­sku minio­nej chwały60.

Zyg­munt przy­pusz­czał, że wybór miesz­ka­nia był sprzeczny z życze­niami jego ojca i sta­no­wił dla niego dodat­kowe źró­dło cier­pie­nia. Mau­rycy wolałby pozo­stać w żydow­skiej dziel­nicy Pozna­nia – na Sta­rym Mie­ście. Ale głów­nym zmar­twie­niem ojca Zyg­munta była jego nie­zdol­ność do peł­nie­nia funk­cji żywi­ciela rodziny, głów­nie z powodu jego kom­plet­nego braku zain­te­re­so­wa­nia han­dlem. „Sklep bła­watny zało­żony w han­dlo­wej dziel­nicy mia­sta był jego wię­zie­niem i pie­kłem. (…) Nim jesz­cze zaczęła się Wielka Depre­sja, Ojciec zban­kru­to­wał”61.

Mau­rycy pró­bo­wał rato­wać sytu­ację, uda­jąc się do Paryża, gdzie miał nadzieję na otwo­rze­nie nowego sklepu, dzięki nowym pożycz­kom, obiet­ni­com i pro­po­zy­cjom han­dlo­wym. Trwało to zale­d­wie trzy tygo­dnie, jak odno­to­wano bowiem w kar­cie mel­dun­ko­wej, Mau­rycy był nie­obecny od 22 wrze­śnia do 14 paź­dzier­nika 1931 roku. Zyg­munt opo­wiada swej rodzi­nie o tym zda­rze­niu w nastę­pu­jący spo­sób:

Pod­czas jego nie­obec­no­ści, dzięki dozor­czyni, która wspa­nia­ło­myśl­nie zaofia­ro­wała nam beczkę kiszo­nej kapu­sty, przez kilka tygo­dni żywi­li­śmy się wyłącz­nie kapu­śnia­kiem. Po pew­nym cza­sie nad­szedł z Paryża tele­gram. Usły­sza­łem, że Matka, dotąd jak zwy­kle pełna ener­gii, gło­śno pła­cze w dru­gim pokoju. Ni­gdy nie czy­ta­łem tego tele­gramu, ale jego treść znam na pamięć. Oszu­kany przez pary­skich cwa­nia­ków, któ­rzy pod pre­tek­stem wynaj­mo­wa­nia mu sklepu wyłu­dzili od niego wszyst­kie pie­nią­dze i teraz śmieli się zapewne w kułak z pro­win­cjo­nal­nego fra­jera, Ojciec pytał w roz­pa­czy, czy żona wciąż jesz­cze chce, by do niej wró­cił. To jest moje pierw­sze, cał­ko­wi­cie wła­sne, żywe i nie­za­tarte wspo­mnie­nie: łomot do drzwi, nosze, a na nich Ojciec – nie­ogo­lony, w płasz­czu ocie­ka­ją­cym brudną wodą, pokryty wodo­ro­stami i szla­mem.

Po powro­cie z Paryża przez kilka dni darem­nie szu­kał pracy u zamoż­nych żydow­skich kup­ców, a kiedy stra­cił nadzieję, wszedł na piękny zabyt­kowy most i sko­czył do Warty. Mostem prze­cho­dził hufiec har­cer­ski. Chłopcy wsko­czyli do lodo­wa­tej wody i wbrew woli Ojca wyło­wili go z rzeki62.

Ban­kruc­two Mau­ry­cego przy­ćmiło wszyst­kie wspo­mnie­nia z dzie­ciń­stwa Zyg­munta. W roz­mo­wie z Toma­szem Kwa­śniew­skim63 Bau­man powie­dział, że jego ojciec sko­czył do Warty, bo stra­cił wszystko: „Ojciec, mimo że miał aku­rat tyle talen­tów do skle­pi­kar­stwa co ja, był wtedy skle­pi­ka­rzem. Zban­kru­to­wał i wie­rzy­ciele zabrali mu wszystko. Pamię­tam, jak wyno­szono z naszego miesz­ka­nia meble. Komor­nik czę­sto nas wizy­to­wał. Ale gdy roz­nio­sło się po Pozna­niu, że ojciec popeł­niał samo­bój­stwo, dano mu z łaski pracę buchal­tera. Marna pen­sja, pomia­tany był i poni­żany, ale jakoś nas utrzy­mał”64.

Bau­man powie­dział, że jego ojciec ni­gdy nie wyja­śnił dzie­ciom swo­jej próby samo­bój­czej. On sam inter­pre­to­wał akt Mau­ry­cego w nastę­pu­jący spo­sób: „Ist­niało wtedy takie sta­ro­modne dziś poję­cie »ojca rodziny«. On miał żonę i dwoje dzieci, musiał zaro­bić na ich chleb, buty, szkołę. Jeżeli nie potra­fił, był do niczego, był nik­czem­ni­kiem nie­war­tym życia. Jeśli nie był w sta­nie oca­lić swo­ich dzieci i żony od głodu i upo­ko­rze­nia, godzien był pogardy”65.

Histo­ria nie­uda­nego samo­bój­stwa ojca tym bar­dziej dotknęła rodzinę, iż stała się sprawą publiczną. Prasa dono­siła: „Żyd pró­buje popeł­nić samo­bój­stwo. Ura­to­wany przez pol­skich har­ce­rzy”66. Bau­man twier­dził, że to brak talen­tów han­dlo­wych i nie­kom­pe­ten­cja jego ojca, a nie boj­kot żydow­skich skle­pów w Pozna­niu, spo­wo­do­wały ban­kruc­two Mau­ry­cego. Nie­mniej jed­nak boj­koty, któ­rych wystę­po­wa­nie było masowe w cza­sach wiel­kiej depre­sji, zaczęły się już w 1920 roku. W dniu uro­dzin Zyg­munta Bau­mana, 19 listo­pada 1925 roku, „Kur­jer Poznań­ski” opu­bli­ko­wał ogło­sze­nie o zebra­niu orga­ni­za­cyj­nym Związku Obrony Prze­my­słu Pol­skiego67. Pomysł boj­ko­to­wa­nia żydow­skich skle­pów i firm był już wtedy popu­larny i stał się waż­nym punk­tem pro­gramu anty­se­mic­kiej ende­cji Dmow­skiego68.

Nie­któ­rym boj­ko­to­wa­nym han­dlow­com uda­wało się wdro­żyć takie stra­te­gie, które umoż­li­wiały im prze­trwa­nie. Córka wła­ści­ciela sklepu odzie­żo­wego, który miał sie­dzibę kil­ka­dzie­siąt metrów od sklepu Mau­ry­cego Bau­mana (ten mie­ścił się przy ulicy Wro­niec­kiej), Fira Meła­me­dzon-Salań­ska, wspo­mina, że jej ojciec wybie­rał na sprze­daw­ców tylko Pola­ków, ponie­waż nie chciał, aby jego firma koja­rzyła się klien­teli z żydow­skim wła­ści­cie­lem69. Ojciec Firy był świet­nym biz­nes­me­nem, który miał pomysł na to, w jaki spo­sób unik­nąć boj­kotu. Mau­rycy nie­stety nie. Obie rodziny nale­żały do klasy śred­niej, ale Bau­ma­no­wie mieli ogra­ni­czone zasoby, a ich styl życia był odmienny od tego, który w latach dwu­dzie­stych odpo­wia­dał współ­cze­snemu okre­śle­niu „styl życia klasy śred­niej”. Nie ozna­czało to jed­nak, że byli „bied­nymi Żydami”. Nie żyli od poko­leń w bie­dzie typo­wej dla szte­tli czy też nędzy panu­ją­cej w dziel­ni­cach robot­ni­czych miast prze­my­sło­wych. Żyli skrom­nie i ich ogra­ni­czone moż­li­wo­ści finan­sowe nie umoż­li­wiały im korzy­sta­nia w pełni z zaso­bów kul­tu­ro­wych, które posia­dali jako przed­sta­wi­ciele klasy śred­niej. To sytu­acja finan­sowa powo­do­wała, że trudno ich okre­ślić zarówno jako rodzinę miesz­czań­ską, jak i robot­ni­czą – Bau­ma­no­wie byli pomię­dzy.

Byłem (…) biedny. Czy raczej biedni byli moi rodzice – pisał Zyg­munt. – Nie żyli­śmy w nędzy w porów­na­niu ze strasz­liwą bie­dotą gnież­dżącą się o kilka blo­ków dalej, gdzie wła­ści­ciele nędz­nych warsz­ta­ci­ków na próżno wypa­try­wali przy­pad­ko­wych klien­tów, a dzieci bez­ro­bot­nych, czę­sto przy­by­łych za chle­bem ze wsi, bosymi sto­pami udep­ty­wały błoto na pozba­wio­nej chod­ni­ków ulicy. Nie pamię­tam, abym kie­dy­kol­wiek cho­dził głodny, choćby w cza­sie pamięt­nych „tygo­dni kapu­ścia­nych”. A prze­cież nasze życie było nie­ustanną walką o prze­trwa­nie, gdy Matka roz­pacz­li­wie pró­bo­wała zwią­zać koniec z koń­cem, gdy pie­nię­dzy bra­ko­wało już w poło­wie mie­siąca, wszelki, naj­drob­niej­szy bodaj zby­tek był nie­osią­galny, a wszystko, co nie zaspo­ka­jało pod­sta­wo­wych potrzeb, sta­no­wiło luk­sus. (…) Uwa­ża­łem za rzecz natu­ralną, że buty i skar­petki dostaje się jako pre­zenty uro­dzi­nowe. Nie pamię­tam, abym miał jakieś zabawki, a książki, które przez wiele lat były mi naj­wier­niej­szymi przy­ja­ciółmi, wypo­ży­cza­łem z miej­sco­wej biblio­teki70.

Może wła­śnie z powodu tego, że książki na wła­sność były wiel­kim luk­su­sem, matka Zyg­munta wysłała w 1930 roku jego zdję­cie na „wielki tur­niej pięk­no­ści dzieci” ogło­szony przez „Nasz Prze­gląd”, gazetę żydow­ską wyda­waną w języku pol­skim. Nagrodą w tym kon­kur­sie (a raczej ple­bi­scy­cie, gdyż to głosy czy­tel­ni­ków decy­do­wały, które zdję­cie dziecka zwy­cięży) były publi­ka­cje tejże gazety, a więc opo­wia­da­nia dla dzieci i mło­dzieży. Na stro­nie kwiet­nio­wego wyda­nia gazety (z 2 kwiet­nia 1930 roku) wid­nieje zdję­cie czte­ro­let­niego Zyg­munta Bau­mana z filu­ter­nym uśmie­chem grzecz­nego dziecka pozu­ją­cego u foto­grafa71. Pod spodem infor­ma­cja dla gło­su­ją­cych: „ZYGUŚ BAU­MAN, 4 lata, Poznań, Nr 57 (Grupa II)”72. „Zyguś” nie został lau­re­atem tegoż kon­kursu73 i ni­gdy nie wspo­mi­nał swej rodzi­nie o tym epi­zo­dzie. Nie wia­domo, z jakich powo­dów ta histo­ria rodzinna została usu­nięta w cień74. Nie jest pewne, czy sam Bau­man o tym wie­dział. Jed­nak można wywnio­sko­wać z tego wyda­rze­nia, że zasoby rodzinne nie były zawsze tak ogra­ni­czone, aby nie można było sko­rzy­stać z usługi foto­grafa75.

Nawet przy skrom­nych finan­sach Zofia i Mau­rycy Bau­ma­no­wie mieli aspi­ra­cje zgodne z ich drob­no­miesz­czań­skim pocho­dze­niem. Nale­żało do nich prze­ko­na­nie, że dzieci powinny otrzy­mać wykształ­ce­nie muzyczne. Kiedy zapy­ta­łam Bau­mana w 2015 roku, czy pobie­rał lek­cje gra­nia na instru­men­cie, odpo­wie­dział, że tak, zgod­nie z życze­niem jego matki.

Ona chciała, żebym… nie było wtedy słowa „for­te­pian” w gło­wie – małe miesz­ka­nie, małe pia­nino, ale ona chciała, żebym grał, a to cie­kawe, bo to prze­cież było uwa­żane za nie­zbędny ele­ment wypo­sa­że­nia córki. A ja mia­łem sio­strę (star­szą) i jej nikt nie zmu­szał do niczego, a mnie zmu­szano – nie wiem dla­czego.

Chłopcy z rodzin żydow­skich z klasy śred­niej w tej czę­ści Europy zwy­kle grali na skrzyp­cach76. Ale Zofia Bau­man nie do końca podą­żała za modą. Bau­man powie­dział Kwa­śniew­skiemu w jed­nym z wywia­dów: „Moja matka była pełna pro­jek­tów, ambi­cji i ani­mu­szu. Wykształ­cona, roz­czy­tana, przy­go­to­wana do cie­ka­wego życia, a została ska­zana przez los na bycie gospo­dy­nią domową, która musi łatać dziury”77.

Zofia pocho­dziła z regionu, w któ­rym spo­łecz­ność żydow­ska miała długą tra­dy­cję eman­cy­pa­cji reli­gij­nej. Pierw­sza świecka szkoła dla żydow­skich dzieci została otwarta we Wło­cławku w 1859 roku i wła­śnie w tym mie­ście pro­ces seku­la­ry­za­cji i polo­ni­za­cji Żydów był bar­dzo zaawan­so­wany. Nic więc dziw­nego, że Zofia była ate­istką, wyeman­cy­po­waną i wykształ­coną kobietą. Nie­stety w Pozna­niu była postrze­gana głów­nie jako Żydówka. O takich jak ona mówiło się „zasy­mi­lo­wana Żydówka”, ale co to zna­czyło?

Wspo­mnie­nie miesz­kanki Pozna­nia Firy Mała­me­dzon-Salań­skiej sta­nowi dosko­nały opis życia „zasy­mi­lo­wa­nych Żydów”, który można odnieść także do miej­sca i cza­sów dzie­ciń­stwa Bau­mana:

Reli­gij­nymi Żydami nie byli­śmy, żyli­śmy jak chrze­ści­ja­nie. Ani nie trzy­ma­li­śmy koszer­nego domu – jada­łam wie­przową kieł­basę i szynkę – ani nie urzą­dza­li­śmy sza­ba­so­wej kola­cji. Nie cho­dzi­li­śmy też do syna­gogi, choć miesz­ka­li­śmy tuż obok niej. W soboty nasz skład był otwarty, jak pra­wie wszyst­kie żydow­skie inte­resy w Pozna­niu. Jedy­nie gdy nasta­wało wiel­kie święto – Nowy Rok albo Jom Kipur – i wstyd było pra­co­wać, tatuś zamy­kał inte­res. Wycho­dził na dzie­siątą do syna­gogi modlić się – w sercu, bo słów modlitw nie znał – a w domu pościł i pił her­batę, co naj­wy­żej zjadł kanapkę w ciągu dnia. Ja robi­łam tak samo. Ale już w Pesach, choć kupo­wa­li­śmy macę, jedli­śmy także zwy­kły chleb na zakwa­sie – nie do pomy­śle­nia u reli­gij­nych Żydów. A takich świąt jak Sze­wuot czy Purim w ogóle nie obcho­dzi­li­śmy78.

Praw­do­po­dob­nie Mau­rycy miał jesz­cze bar­dziej wątłą rela­cję z juda­izmem niż ojciec Firy. Zyg­munt powie­dział w trak­cie wywiadu: „Mój ojciec był prak­ty­ku­ją­cym Żydem, ale nie­wie­rzą­cym. Zawsze pościł w Dzień Sądny (Jom Kip­pur), a także spę­dzał dzień w syna­go­dze – to była jego prak­tyka”79.

W pol­skich rodzi­nach żydow­scy dziad­ko­wie czę­sto pod­trzy­my­wali tra­dy­cje reli­gijne, jak to działo się w przy­padku ojca Mau­ry­cego, któ­rego Bau­man opi­sy­wał w nastę­pu­jący spo­sób: „Pamię­tam, że był wysoki i miał brodę, którą można by nazwać siwą, gdyby nie pożół­kła od tabaki. Pra­wie nie mówił po pol­sku i nie znał innych języ­ków z wyjąt­kiem żydow­skiego i hebraj­skiego. Tak więc nasze kon­takty były bar­dzo ogra­ni­czone. Dzia­dek chciał koniecz­nie prze­ka­zać mi wie­dzę o Biblii, bo nie mia­łem o niej naj­mniej­szego poję­cia. A że nie zna­łem hebraj­skiego, a jego zna­jo­mość pol­skiego ogra­ni­czała się do słów, jakich potrzeba, gdy spę­dza się życie za ladą wiej­skiego skle­piku, Biblia pozo­stała dla mnie nie­zgłę­bioną tajem­nicą przez wiele lat”80.

Dzia­dek zaan­ga­żo­wany w trans­mi­sję reli­gij­nej tra­dy­cji do swych wnu­ków ilu­struje zmiany, jakie zacho­dziły wów­czas na tere­nach Pol­ski. Starsi miesz­kańcy małych mia­ste­czek zanu­rzeni w XIX wieku bar­dzo róż­nili się od poko­le­nia swych dzieci, któ­rych urzekł syjo­ni­styczny ideał81. Pod tym wzglę­dem rodzina Bau­ma­nów była bar­dzo typowa. Zyg­munt opo­wie­dział mi o swoim ojcu: „On był wie­rzący w ideę – w ideę syjo­ni­zmu. Wszy­scy wie­dzieli o tym, że marzyła mu się Zie­mia Obie­cana. Od czasu, kiedy go zna­łem, to zawsze był syjo­ni­stą, a co było przed moim uro­dze­niem, to nie wiem, ale przy­pusz­czam, że też nim był”82.

Przed drugą wojną świa­tową syjo­nizm – a więc powrót do ziemi przod­ków – był marze­niem, o któ­rym wielu opo­wia­dało, nato­miast nie­wielu udało się je speł­nić. Ilu­struje tę powszechną sytu­ację stary dow­cip opo­wie­dziany w trak­cie wywiadu przez Bau­mana: „Kto to jest syjo­ni­sta? Syjo­ni­sta to jest taki Żyd, który za pomocą dru­giego Żyda wysyła trze­ciego Żyda do Pale­styny”.

Kwe­stię tę Bau­man roz­wi­nął w swoim maszy­no­pi­sie: „Myślę, że syjo­nizm Ojca – szczery, trwa­jący całe życie i pod­sta­wowy dla jego wizji świata – sta­no­wił ważny ele­ment buntu. Był jego bun­tem. (…) Syjon był czymś, co nie pozo­sta­wiało miej­sca dla sza­rzy­zny i brudu sztetl, dla chci­wo­ści i znie­czu­licy, dla licze­nia się z każ­dym gro­szem i prze­kształ­ca­nia ludzi w woły robo­cze. Był, jak sądzę, pew­nym rodza­jem bra­ter­stwa i powszech­nej dobroci, gdzie praca i twór­czość sta­no­wiły jedyne źró­dło ludz­kiej rado­ści. Ojciec nie odna­lazł swo­jego Syjonu w Izra­elu, kiedy się tam naresz­cie osie­dlił. I to była jego osta­teczna porażka”83.

Mau­rycy naj­chęt­niej doko­nałby alii, ale jego żona odmó­wiła. Zyg­munt powie­dział w wywia­dzie, że jego matka nie chciała wyjeż­dżać do Pale­styny. W inny spo­sób pisała o zamia­rach swo­ich teściów Janina Bau­man w swej auto­bio­gra­fii zaty­tu­ło­wa­nej Ni­gdzie na ziemi:

Raz, gdy byłam w domu sama, na Poznań­skiej [w War­sza­wie] zja­wiła się bez uprze­dze­nia moja przy­szła teściowa. (…) [N]ieco uro­czy­stym tonem oświad­czyła, że przy­szła, żeby w tajem­nicy przed synem pomó­wić ze mną o waż­nych spra­wach. (…) Przez całe swoje życie, mówiła Pani Zofia, jej mąż marzył o Pale­sty­nie. W póź­nych latach trzy­dzie­stych byli gotowi wyemi­gro­wać. Nie miała na to ochoty, ale nie pro­te­sto­wała. Córka chciała wyje­chać, Zyg­munt był jesz­cze dziec­kiem, więc nie pytali go o zda­nie. Wybuch wojny pokrzy­żo­wał ich plany84.

Z tej wypo­wie­dzi wynika, iż Bau­ma­no­wie pla­no­wali wyjazd do Pale­styny. Nie było to łatwe ani tanie przed­się­wzię­cie. Zarobki Mau­ry­cego ledwo wystar­czały na utrzy­ma­nie rodziny i zma­ga­nie się z codzien­no­ścią przy­sła­niało plany emi­gra­cji. Zyg­munt wyrósł z wieku, gdy dziecko pozo­staje w domu, i zaczął uczęsz­czać do szkoły pod­sta­wo­wej. Był to prze­łom w jego życiu odmienny niż u więk­szo­ści poznań­skich uczniów pierw­szej klasy, doświad­cze­nie bowiem zewnętrz­nego świata zwią­zane było z dys­kry­mi­na­cją. To bar­dzo kon­tra­sto­wało z jego życiem rodzin­nym, jak wspo­mi­nał ponad czter­dzie­ści lat póź­niej: „W ciągu całego dzie­ciń­stwa pła­wi­łem się w cie­ple rodzi­ciel­skiej miło­ści. Chro­niła mnie przed chło­dem. A prze­cież było wiele powo­dów, bym cierp­nął z chłodu”85.

Roz­dział 2

Uczeń out­si­der Poznań (1932–1939)

Dwie ojczy­zny

W two­jej ojczyź­nie karki się zgina

Przed każdą wła­dzą,

Dla zwy­cię­żo­nych – wzgarda i ślina,

Gdy ich na rzeź pro­wa­dzą.

W two­jej ojczyź­nie, gdyś hołdy skła­dał –

Przed obce trony.

W ojczyź­nie mojej, jeśli kto padał,

To krwią zbro­czony

W two­jej ojczyź­nie do obcych w wie­rze

Bóg się nie zniża.

Moja ojczy­zna świat cały bie­rze

W ramiona krzyża.

W two­jej ojczyź­nie sław­nych por­trety –

Tom w eta­żerce.

W mojej ojczyź­nie słowa poety

Oprawne w serce.

Cho­ciaż ci sprzyja ten wie­czór mgli­sty

I noc bez­gwiezdna,

Jakże mnie wygnasz z ziemi ojczy­stej,

Jeśli jej nie znasz?

Antoni Sło­nim­ski (1938)

Świat poza domem

Bau­ma­no­wie mówili w domu po pol­sku i mogłoby się wyda­wać, iż żyli w taki sam spo­sób jak więk­szość pozo­sta­łych miesz­kań­ców Pozna­nia. Róż­nili się jed­nak od więk­szo­ści, bo nie byli kato­li­kami, co deter­mi­no­wało ich życie w każ­dym obsza­rze. Bau­ma­no­wie nale­żeli do tzw. mniej­szo­ści, trak­to­wa­nej w spe­cy­ficzny spo­sób, zgod­nie z obo­wią­zu­ją­cymi „pol­skimi stan­dar­dami”.

Jak na Pol­skę Poznań był mia­stem wyjąt­ko­wym – pisał Bau­man w swym maszy­no­pi­sie. – Pra­wie zupełny brak Żydów szedł tam w parze z zaja­dłym anty­se­mi­ty­zmem. Nie­za­kłó­cany przez powsze­dnie trud­no­ści współ­ży­cia lokalny anty­se­mi­tyzm udo­sko­na­lał się; osią­gnął poziom wyra­fi­no­wa­nia teo­re­tycz­nego i reli­gij­nej żar­li­wo­ści, jaki potrafi osią­gnąć jedy­nie ode­rwana od tego świata, tysiąc­let­nia wiara. Poznań stał się mózgiem i for­tecą Naro­do­wej Demo­kra­cji, par­tii, która usi­ło­wała pozy­skać umy­sły i serca w całym kraju przy pomocy nęcą­cej wizji życia bez Żydów. W Pozna­niu zawi­łość endec­kich pro­jek­tów zwięk­szał nie­sły­cha­nie brak dla ich prak­tycz­nego zasto­so­wa­nia86.

„Aby zostać Pola­kiem, trzeba było być kato­li­kiem, w naj­gor­szym razie – chrze­ści­ja­ni­nem” – pisze o pro­ce­sach „asy­mi­la­cji”, czyli de facto kon­wer­sji w mię­dzy­woj­niu Anna Lan­dau-Czajka87. Czy byłoby ina­czej, gdyby rodzice Bau­mana prze­szli na kato­li­cyzm? Kon­wer­sje Żydów wzbu­dzały podejrz­li­wość, a nacjo­na­li­ści je odrzu­cali. Sam akt „asy­mi­la­cji” i wola strony prze­cho­dzą­cej kon­wer­sję nie były wystar­cza­jące. „Asy­mi­la­cja nie była (…) ani kwe­stią oso­bi­stej decy­zji, ani per­fek­cyj­nej zna­jo­mo­ści kul­tury, języka i oby­cza­jów, ani tra­dy­cji rodzin­nych a zale­żała jedy­nie od dobrej woli ze strony narodu pol­skiego” – pod­su­mo­wuje Lan­dau-Czajka. – „Tylko i wyłącz­nie rdzenni Polacy mogli oce­niać, kto i jakim jest Pola­kiem, do jakich pol­skich orga­ni­za­cji może nale­żeć. Przy tym taka wizja przy­na­leż­no­ści naro­do­wej prze­stała być w dru­giej poło­wie lat trzy­dzie­stych wyłącz­nie wizją nacjo­na­li­stycz­nej pra­wicy”88.

Powyż­sza kon­klu­zja nie pozo­sta­wia wąt­pli­wo­ści. Można jedy­nie zasta­no­wić się nad ade­kwat­no­ścią ter­minu asy­mi­la­cja89 w przy­padku oby­wa­teli tego samego kraju (wszy­scy od 1918 roku – II Rze­czy­po­spo­li­tej) i współ­miesz­kań­ców tych samych tery­to­riów. Dla­czego osoby wła­da­jące per­fek­cyj­nie języ­kiem pol­skim (i któ­rych przod­ko­wie od setek lat zamiesz­ki­wali te same tereny co ich sąsie­dzi), zna­jące kul­turę kraju na równi z sąsia­dami i mające głę­bo­kie prze­ko­na­nie co do swej pol­sko­ści mają się asy­mi­lo­wać?

To Zofia zade­cy­do­wała, że będą miesz­kali na Jeży­cach – dziel­nicy Pozna­nia, w któ­rej nie zamiesz­ki­wali żydow­scy Polacy. Bau­ma­no­wie zde­cy­do­wali się też na posła­nie syna do pol­skiej szkoły pod­sta­wo­wej znaj­du­ją­cej się nie­da­leko ich kamie­nicy, przy ulicy Sło­wac­kiego. Nie tylko w swo­jej kla­sie, ale i w całej szkole powszech­nej Zyg­munt Bau­man był jedy­nym żydow­skim dziec­kiem. Na początku XXI wieku odwie­dził on swoją „starą szkołę”. „Nic się tu nie zmie­niło – powie­dział mi w trak­cie wywiadu. – Cho­dzi­łem nawet po boisku, wyda­wało mi się okrut­nie malut­kie, a kie­dyś wyda­wało mi się ogrom­nie wiel­kie. Ono się chyba nie skur­czyło, ale ja się roz­sze­rzy­łem”90. Boisko było miej­scem, z któ­rym wiążą się bole­sne wspo­mnie­nia z dzie­ciń­stwa, na ogół skry­wa­jące się w krót­kim stwier­dze­niu Bau­mana: „byłem dys­kry­mi­no­wany”. Wię­cej opo­wie­dział o nich w wywia­dzie udzie­lo­nym Toma­szowi Kwa­śniew­skiemu: „Nie uży­wa­łem żad­nych spor­tów, a to z tej przy­czyny, że nie śmiał­bym wyjść na boisko, bo gdy­bym nawet wyszedł, to nie ja bym kopał piłkę, ale mnie by kopano. I to nie tylko dla­tego, że byłem gru­ba­sem, ale rów­nież Żydem. Jedy­nym na Jeży­cach”91. Wię­cej o prze­śla­do­wa­niach dozna­nych ze strony poznań­skich mło­dzień­ców można się dowie­dzieć z maszy­no­pisu adre­so­wa­nego do rodziny:

Dla anty­se­mi­tów z mojej dziel­nicy musia­łem być chyba darem zesła­nym z nieba; mówili sobie pew­nie, że gdy­bym nie ist­niał, trzeba byłoby mnie wymy­śleć. Czu­łem, że dla miej­sco­wych wyrost­ków jestem nie lada gratką. Zda­wali się kon­ku­ro­wać ze sobą o przy­wi­lej polo­wa­nia na mnie. Byłem zbyt rzad­kim łupem, by się mną dzie­lić. Zwy­cię­ski gang speł­niał podwójną rolę: jego człon­ko­wie byli moimi napast­ni­kami, a jed­no­cze­śnie chro­nili mnie przed kno­wa­niami rywali. Obser­wo­wali mnie uważ­nie, znali moje oby­czaje, cze­kali cier­pli­wie, bym poja­wił się na ulicy, po czym szli za mną krok w krok do szkoły, do sklepu, do biblio­teki i z powro­tem do domu. Po dro­dze robili obraź­liwe uwagi albo obrzu­cali mnie pomy­sło­wymi wyzwi­skami, czę­sto sztur­cha­jąc mnie przy tym, kopiąc czy nawet ciska­jąc kamie­nie. Żeby spra­wie­dli­wo­ści stało się zadość, przy­znać muszę, iż ni­gdy nie prze­kra­czali pew­nej gra­nicy: byli nie tylko myśli­wymi, lecz także tro­skli­wymi hodow­cami zwie­rzyny. Gdy któ­ryś z gan­gów zapew­nił sobie mono­pol na nieco dłu­żej, nasze wza­jemne sto­sunki przy­bie­rały cha­rak­ter praw­dzi­wie oso­bi­sty. Przy spo­tka­niach pozdra­wia­li­śmy się nawza­jem z czymś w rodzaju satys­fak­cji; dobrze znany obrzą­dek, który miał nastą­pić, gdzie wszy­scy akto­rzy znali na pamięć swoje role, więc nie było obawy, że coś może się nie udać, utwier­dzał nas w prze­ko­na­niu, że na świe­cie panuje porzą­dek i że bez­piecz­nie jest w nim żyć92.

Już w począt­ko­wych latach życia, w wieku od sied­miu do trzy­na­stu lat, Bau­man odgry­wał szcze­gólną i podwójną rolę – ofiary i kolegi. Obec­ność Zyg­munta w tej czę­ści mia­sta umoż­li­wiła mło­dym chłop­com zor­ga­ni­zo­wa­nym w grupy wyko­ny­wa­nie „rytu­ału prze­śla­do­wa­nia Żydów”. W ten spo­sób oka­zy­wali swój „patrio­tyzm”. Ponie­waż anty­se­mi­tyzm peł­nił wio­dącą funk­cję w utrwa­la­niu nacjo­na­li­stycz­nej toż­sa­mo­ści, zaan­ga­żo­wa­nie mło­dzień­ców w „obronę pol­sko­ści” obja­wiało się „polo­wa­niem na Żyda”. To zacho­wa­nie mło­dych ludzi nie było odosob­nio­nym aktem. Odzwier­cie­dlało ono prak­tyki sze­roko roz­po­wszech­nione wśród doro­słych człon­ków pol­skiego spo­łe­czeń­stwa.

W wielu lokal­nych gaze­tach mię­dzy­wo­jen­nych – w tym w cyto­wa­nym wcze­śniej „Kur­je­rze Poznań­skim” – głów­nym tema­tem był tzw. pro­blem żydow­ski. Wszyst­kie wyda­rze­nia zwią­zane z dys­kry­mi­na­cją Żydów, a więc zamieszki uni­wer­sy­tec­kie, boj­koty skle­pów czy pogromy, które wystę­po­wały na róż­nych obsza­rach Pol­ski, były w dużej mie­rze ana­li­zo­wane z per­spek­tywy anty­se­mic­kiej. Takie sta­no­wi­sko pre­zen­to­wane w naj­bar­dziej popu­lar­nej pra­sie odzwier­cie­dlało opi­nie ende­cji. „Polo­wa­nie na Żydów” było typo­wym zaję­ciem mło­dzie­żo­wych grup wal­czą­cych o kon­trolę na danym tery­to­rium w prze­strzeni miej­skiej93. Może ten rodzaj prak­tyk sta­no­wił przy­go­to­wa­nie do udziału w pogro­mach?

Według rela­cji człon­ków rodziny trauma tych doświad­czeń z dzie­ciń­stwa pozo­stała w Bau­ma­nie na zawsze. I tak pod koniec życia, gdy będąc na ulicy, stra­cił rów­no­wagę i upadł, a obecni wokół niego ludzie pró­bo­wali go pod­nieść, chwy­ta­jąc za przed­ra­miona, Bau­man gwał­tow­nie ode­pchnął pomoc­ni­ków, tak jakby był ata­ko­wany, i wyrwał się z krę­pu­ją­cych uchwy­tów.

Doświad­cze­nia Bau­mana w dzie­ciń­stwie były tym bar­dziej trau­ma­tyczne, że łączyły się z dużym poczu­ciem bez­sil­no­ści i bra­kiem nadziei na to, iż ktoś może go obro­nić przed prze­śla­dow­cami. Wspo­mina o tym w swym maszy­no­pi­sie:

(…) jedno szcze­gól­nie trau­ma­tyczne spo­tka­nie z kolej­nymi prze­śla­dow­cami zawa­żyło poważ­nie na resz­cie mojego dzie­ciń­stwa, burząc na zawsze złudne poczu­cie bez­pie­czeń­stwa. Pew­nego dnia, po zro­bie­niu zaku­pów, Matka przy­szła po mnie do szkoły. Dwaj aktu­alni posia­da­cze przy­wi­leju polo­wa­nia na mnie, kil­ku­na­sto­letni, ni­gdzie nie zatrud­nieni hul­taje, cze­kali już na poste­runku. Jeden z nich był wysoki i lekko przy­gar­biony, a jego ruchy przy­po­mi­nały skra­da­ją­cego się zło­dzieja. Drugi odzna­czał się atle­tyczną budową i niskim czo­łem nie­do­ro­zwi­nię­tej małpy. Drogę ze szkoły do domu odby­li­śmy w czwórkę. Tym razem ci dwaj szli za nami w pew­nej odle­gło­ści, ale poza tym obec­ność mojej matki nie wpły­nęła na ich zacho­wa­nie. Wyko­ny­wali skru­pu­lat­nie wszystko, co nale­żało do utar­tego obrządku, i we wła­ści­wej kolej­no­ści wyda­wali dobrze mi znane dźwięki. Zer­k­ną­łem na Matkę: trzy­mała mnie mocno za rękę, ale sku­liła się jakoś i ze wzro­kiem utkwio­nym w płyty chod­nika uni­kała spo­glą­da­nia na naszą eskortę. I nagle olśniło mnie: moja wszech­mocna i wszech­wie­dząca matka nie była w sta­nie mnie obro­nić; nie wie­działa, co począć; była poni­żona; bała się! Od tej chwili żyłem przez dłu­gie lata w stra­chu94.

Nawet dom nie dawał pew­nego schro­nie­nia i poczu­cia bez­pie­czeń­stwa. Pew­nego dnia (jak wspo­mina Bau­man w swym ręko­pi­sie) Zofia wezwała rze­mieśl­nika, który zain­sta­lo­wał dodat­kowe zabez­pie­cze­nie drzwi wej­ścio­wych w postaci dwóch cięż­kich sztab żela­znych. Miało to uchro­nić Bau­manów przed naj­ściami agre­syw­nych „patrio­tów”, któ­rzy zastra­szali miesz­kań­ców żydow­skich, sta­ra­jąc się nakło­nić ich do szyb­kiej emi­gra­cji.

W związku z tym – pisze w swym tek­ście Bau­man – ogar­nęła mnie obse­sja: nie mogłem pójść do łóżka, zanim po cichu nie otwo­rzy­łem fron­to­wych drzwi, by spraw­dzić, czy na klatce scho­do­wej nie czają się ban­dyci. Jed­nakże nawet to nie chro­niło mnie przed noc­nymi kosz­ma­rami95.

Wiele ksią­żek opo­wiada o oca­la­łych z Zagłady i ich powo­jen­nej trau­mie – ich obse­sjach i poczu­ciu zagro­że­nia, cał­ko­wi­tej utra­cie poczu­cia bez­pie­czeń­stwa. W przy­padku Bau­mana trauma spo­wo­do­wana anty­se­mic­kim prze­śla­do­wa­niem zaczęła się kilka lat przed drugą wojną świa­tową, w kraju, o któ­rym się mówi, że był w miarę demo­kra­tyczny, w cza­sach pokoju i względ­nej pro­spe­rity96.

Rodzina i dom były anti­do­tum na wszech­obecną w publicz­nej prze­strzeni dys­kry­mi­na­cję. Dom Bau­ma­nów był skrom­nym, ale cie­płym miej­scem, zarówno bowiem Zofia, jak i Mau­rycy ota­czali syna miło­ścią. Janina Bau­man z domu Lewin­son, żona Bau­mana przez ponad sześć­dzie­siąt lat, opi­sała w swej książce teścia, Mau­ry­cego Bau­mana, jako czło­wieka dys­kret­nego, który ni­gdy się nie skar­żył97. Był prze­ci­wień­stwem swo­jej żony Zofii, którą Janina tak opi­sała, wspo­mi­na­jąc ich pierw­sze spo­tka­nie przed ślu­bem z Zyg­mun­tem (zawar­tym w 1948 roku w War­sza­wie):

Osoba, która nas powi­tała w progu, od pierw­szego wej­rze­nia wzbu­dziła we mnie zachwyt i trwogę. Wyglą­dała na nieco ponad pięć­dzie­siątkę, była obfi­tych kształ­tów i miała na sobie luźną czarną suk­nię przy­braną podwój­nym sznu­rem bursz­ty­nów. Dłu­gie bursz­ty­nowe kol­czyki pod­kre­ślały bla­dość pięk­nej twa­rzy. Mądre oczy wpa­try­wały się we mnie badaw­czo. Mówiła i poru­szała się z zaska­ku­jąco mło­dzień­czym wigo­rem98.

Zofia Bau­man była wyraź­nie siłą napę­dową rodziny i syn był jej oczkiem w gło­wie, co odzwier­cie­dla tekst Bau­mana: „Dla Matki przez więk­szość dnia byłem jedy­nym towa­rzy­stwem, a chyba także jedyną obiet­nicą cie­kaw­szej i przy­jem­niej­szej przy­szło­ści”99.

W roz­mo­wie, którą prze­pro­wa­dzi­łam z Bau­ma­nem w 2015 roku, przy­wo­łał on obraz wzo­ro­wej matki, dobrze wykształ­co­nej, otwar­tej, cie­ka­wej życia i peł­nej ener­gii. Zofia oka­zała się także wyśmie­nitą kucharką. Zyg­munt Bau­man tak opi­sał scenę świet­nie odda­jącą rela­cje matki z synem:

W kuchni był taki piec z fajer­kami, zawsze roz­pa­lony, gorący, matka pich­ciła, a ja sie­dzia­łem przy stole kuchen­nym, odra­bia­łem lek­cje i na każ­dym eta­pie goto­wa­nia ona się do mnie zwra­cała: skosz­tuj, kocha­nie. Kocha­nie kosz­to­wało i puchło. (…) Jako chło­pak byłem gru­ba­sem i cier­pia­łem z tego powodu. Wyśmie­wano mnie, łatwo mnie było roz­po­znać. Oty­łość nie była wtedy tak powszechna jak dzi­siaj100.

Młody Zyg­munt był podwój­nie nazna­czony: z powodu anty­se­mi­ty­zmu i oty­ło­ści. Nie­mniej jed­nak „bycie gru­bym” nie było aż tak styg­ma­ty­zu­jące jak bycie Żydem.

Żydo­stwo było dla mnie sprawą nie­mal czy­sto rodzinną – człon­ko­wie mojej rodziny byli jedy­nymi Żydami, jakich zna­łem i o któ­rych wie­dzia­łem. Wyni­kało stąd, że bycie Żydem sta­no­wiło dla mnie pro­blem prak­tyczny raczej niż teo­re­tyczny. Pro­ble­mem prak­tycznym czy­nił go szcze­gól­nie świat zewnętrzny, poza­ro­dzinny. Spo­ty­kani na ulicy chłopcy rzadko robili uwagi na temat mojej tuszy, nato­miast bar­dzo czę­sto powia­da­miali mnie, iż nie omiesz­kali zauwa­żyć, że jestem Żydem101.

Pomimo to bycie „kimś spe­cjal­nym” w kato­lic­kiej szkole i nie­ży­dow­skiej dziel­nicy sta­no­wiło sytu­ację spra­wia­jącą małemu Zyg­mun­towi „tro­chę przy­jem­no­ści”. „Dla moich kole­gów – pisze Bau­man pięć­dzie­siąt lat po opusz­cze­niu szkoły powszech­nej – byłem »naszym wła­snym Żydem« i »naszym wła­snym gru­ba­sem«, co nakła­dało na nich pewne obo­wiązki, ale także dawało pewne prawa. (…) Nie mia­łem uczu­cia, że jestem ich ofiarą czy nawet kimś wybra­nym do szcze­gól­nego trak­to­wa­nia”102. Ambi­wa­len­cja wyni­ka­jąca ze zło­żo­nej sytu­acji – ofiary, ale też kolegi – ma praw­do­po­dob­nie przy­czynę w roli, jaką Bau­man jako uczeń odgry­wał w swej szkole. Zyg­munt był lubia­nym przez nauczy­cieli uczniem. Zachę­cali go do postę­pów i widząc jego moż­li­wo­ści, już w pierw­szych latach nauki mobi­li­zo­wali go do poma­ga­nia słab­szym uczniom. Nie­stety ta uprzy­wi­le­jo­wana pozy­cja nie obo­wią­zy­wała poza godzi­nami lek­cyj­nymi. Bau­man z powodu bycia Żydem nie mógł uczest­ni­czyć w zaję­ciach poza­lek­cyj­nych orga­ni­zo­wa­nych głów­nie przez insty­tu­cje kato­lic­kie. Był z nich wyklu­czony. Jego reak­cja na odrzu­ce­nie była typowa dla dzieci, które nie uczest­ni­czą w życiu grupy rówie­śni­czej. Młody Zyg­munt zna­lazł lek na samot­ność, odda­jąc się z pasją czy­ta­niu.

Autor prze­szło osiem­dzie­się­ciu ksią­żek tak wspo­mina swą rela­cję ze sło­wem pisa­nym:

Nie pamię­tam, abym miał jakieś zabawki, a książki, które przez wiele lat były mi naj­wier­niej­szymi przy­ja­ciółmi, wypo­ży­cza­łem z miej­sco­wej biblio­teki. Towa­rzy­stwo Czy­telni Ludo­wych było orga­ni­za­cją nie­do­cho­dową i miało na celu udo­stęp­nia­nie ksią­żek ludziom, któ­rzy nie mogli pozwo­lić sobie na ich kupno. Utrzy­my­wało sieć czy­telni, z któ­rych za drobną opłatą mie­sięczną rów­no­wartą cenie dwóch jajek, można było regu­lar­nie wypo­ży­czać książki103.

W taki spo­sób już w szkole powszech­nej Bau­man stał się zapa­lo­nym czy­tel­ni­kiem i ta pasja nie opusz­czała go przez całe życie. Zaczęło się od lite­ra­tury „dla chłop­ców”, jak napi­sał na kilka lat przed śmier­cią: „(…) wszystko, co napi­sane przez Fen­ni­more’a Coopera, Jacka Lon­dona, Zane’a Greya, Karla Maya, Jules’a Verne’a, Roberta Louisa Ste­ven­sona, Alek­san­dra Dumasa – a spo­śród pol­skich auto­rów Kor­nela Maku­szyń­skiego. Póź­niej – wszyst­kie lub pra­wie pol­skie kla­syki, proza i poezja (Mic­kie­wicz, Prus, Sien­kie­wicz, Żerom­ski, Orzesz­kowa, Sło­wacki itd.). Dwa lub trzy lata przed ucieczką z Pozna­nia roz­sta­łem się z lite­ra­turą dzie­cięcą. Vic­tor Hugo, Char­les Dic­kens i Lew Toł­stoj stali się moimi nowymi ucztami” (z listu do Keitha Testera, z 2015 lub 2016 roku).

Gdy tylko oko­licz­no­ści na to pozwa­lały, Bau­man czy­tał godzi­nami, pochło­nięty lek­turą. Podą­żał za swym ojcem, który dawał synowi przy­kład, zaczy­tu­jąc się całymi dniami. Książki w domu Bau­manów były ucieczką przed nie­ła­twym życiem. Zami­ło­wa­nie Bau­mana do ksią­żek to cenna spu­ści­zna odzie­dzi­czona po obojgu rodzi­cach, któ­rzy, choć „nie­do­pa­so­wani”, pod tym wzglę­dem byli do sie­bie bar­dzo podobni. Jako dziecko Zyg­munt obser­wo­wał czę­sto swych rodzi­ców pogrą­żo­nych w lek­tu­rze i dla­tego nic w tym dziw­nego, że jak tylko nauczył się samo­dziel­nie czy­tać, spę­dzał więk­szość dnia z książką w ręku. A takie inten­sywne obco­wa­nie z lek­tu­rami rzecz jasna pobu­dza wyobraź­nię.

Bau­man jak wiele dzieci marzył o swej przy­szło­ści, o czym opo­wie­dział Toma­szowi Kwa­śniew­skiemu:

– Mia­łem bar­dzo ambitne plany, bo chcia­łem być kosmo­lo­giem albo kosmo­nautą.

– Chciał pan latać? [pyta­nie Kwa­śniew­skiego]

– Badać, zro­zu­mieć, jak to wszystko powstało, skąd się wzięło104.

Te dzie­cięce marze­nia zapre­zen­to­wane są tutaj w spo­sób spójny z póź­niej­szym życiem Bau­mana – takie przed­sta­wia­nie swej bio­gra­fii, która układa się w kohe­rentny spo­sób, jest typowe. Nie cho­dzi tutaj o zmie­nia­nie fak­tów, ale o wybie­ra­nie takich wspo­mnień, które umoż­li­wiają opo­wia­da­ją­cemu skon­stru­owa­nie spój­nej wizji105. W tym wywia­dzie nie było opo­wie­ści o innym, ni­gdy nie­speł­nio­nym marze­niu. Otóż jako dziecko Zyg­munt marzył o psie. Jest to typowe pra­gnie­nie, zwłasz­cza jedy­na­ków i tych dzieci, które mają dużo star­sze rodzeń­stwo. Bau­ma­no­wie odmó­wili ze względu na bez­pie­czeń­stwo. Gdyby to marze­nie się speł­niło, Zyg­munt zyskałby wier­nego przy­ja­ciela, ale codzienne spa­cery, nawet bli­sko ich domu, sta­no­wiły ryzyko czę­stych ata­ków. Rodzice nie speł­nili prośby Zyg­munta106. Samot­ność i poczu­cie odmien­no­ści były wpi­sane w jego codzien­ność.

Nie wszyst­kie dzieci żydow­skie miesz­ka­jące w Pozna­niu były w podob­nej sytu­acji. Zde­cy­do­wana więk­szość cho­dziła do szkół na Sta­rówce, bo w oko­li­cach ulic Wiel­kiej czy Wro­niec­kiej miesz­kała spo­łecz­ność żydow­ska. Segre­ga­cja prze­strzenna była typowa dla więk­szo­ści pol­skich miast, co było naj­czę­ściej kon­se­kwen­cją wcze­śniej­szych prze­pi­sów, ogra­ni­cza­ją­cych miej­sce zamiesz­ka­nia Żydów. Był to także rezul­tat tra­dy­cyj­nego modelu osie­dla­nia się wśród przed­sta­wi­cieli swej kul­tury, co w przy­padku reli­gij­nych Żydów umoż­li­wiało im uczęsz­cza­nie do syna­gog, szkół reli­gij­nych, skle­pów i wspól­no­to­wych insty­tu­cji. W poznań­skiej dziel­nicy żydow­skiej dzieci uczęsz­czały na zaję­cia pro­wa­dzone przez szkoły reli­gijne (che­der i jesziwa)107 – nie było świec­kich szkół żydow­skich, takich jak funk­cjo­nu­jące w Łodzi czy War­sza­wie. Tam bowiem dzia­łała jedna z wielu świec­kich szkół żydow­skich – nale­żąca do sieci szkół CISZO108, utwo­rzo­nych i pro­wa­dzo­nych przez par­tię Bund, czyli Powszechny Żydow­ski Zwią­zek Robot­ni­czy na Litwie, w Pol­sce i Rosji109. Wspie­rały one język i kul­turę żydow­ską, przyj­mu­jąc, że jidysz jest ojczy­stym języ­kiem trzy­mi­lio­no­wej żydow­skiej spo­łecz­no­ści Pol­ski. „Rachunki, lite­ra­tura, histo­ria, przy­roda, wszyst­kie przed­mioty w mojej szkole były nauczane w języku jidysz” – wspo­mi­nał rówie­śnik Bau­mana Wło­dzi­mierz Szer110. „Codzien­nie też były lek­cje języka pol­skiego”111. Dzieci uczęsz­cza­jące do tych szkół uczyły się w atmos­fe­rze wol­nej od dys­kry­mi­na­cji i upo­ko­rzeń. Nie wyróż­niano w kla­sie uczniów „pol­skich” czy „żydow­skich”. Podobny brak dys­kry­mi­na­cji pano­wał w szko­łach wyzna­nio­wych. O takiej szkole wspo­mina z kolei Marian Tur­ski112, rok młod­szy od Bau­mana, histo­ryk i dzien­ni­karz, który uczęsz­czał do reli­gij­nego żydow­skiego gim­na­zjum w Łodzi, w któ­rym kształ­cono dzieci lokal­nych elit. Tur­ski nie zaprze­czał ist­nie­niu anty­se­mi­ty­zmu w Łodzi czy w War­sza­wie, ale pod­kre­ślał, że on sam ni­gdy takich doświad­czeń jak Bau­man w szkole nie miał.

Więk­szość dzieci z rodzin żydow­skich uczyła się w oto­cze­niu grupy rówie­śni­czej nale­żą­cej do tej samej spo­łecz­no­ści (świec­kiej lub reli­gij­nej – okre­śla­nej jako żydow­ska)113. Nie­wiele osób było w sytu­acji Bau­mana. Jed­nak on sam jako dziecko nie mógł o tym wie­dzieć i swoje doświad­cze­nia trak­to­wał jako kon­se­kwen­cję wyż­szego prawa kształ­tu­ją­cego życie Żydów.

Szkoła powszechna była dla Bau­mana miej­scem róż­no­rod­nych doświad­czeń: tych trud­nych, zwią­za­nych z powszech­nym anty­se­mi­ty­zmem, ale też pozy­tyw­nych. Bau­man był lubiany przez nauczy­cieli, bo któż nie lubi oczy­ta­nych, chłon­nych wie­dzy uczniów? Miał też trzech przy­ja­ciół, któ­rzy – jak pisze w swym maszy­no­pi­sie – byli na swój spo­sób nie­ty­powi, każdy z nich był „szcze­gól­nym przy­pad­kiem”114