Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Skazane na zapomnienie. Polskie aktorki filmowe na emigracji - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 marca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Skazane na zapomnienie. Polskie aktorki filmowe na emigracji - ebook

Wrzesień 1939 roku był dla wielu gwiazd polskiego filmu przedwojennego ostatnim aktem w ich karierze. W obliczu zupełnie nowej dramatycznej rzeczywistości niemało artystów zdecydowało się na emigrację. Tam zderzyli się z prozą życia, daleką od tej w przedwojennej Polsce. Niestety, niemal wszyscy odeszli w zapomnieniu tysiące kilometrów od ojczyzny.

Książka przypomina polskie aktorki filmowe, które zmarły na emigracji. Są to: Renata Radojewska, występowała m.in. w „Zapomnianej melodii”, zmarła w Nowym Jorku, nie miała dzieci, nie wiadomo gdzie jest pochowana; Tamara Wiszniewska, zagrała m.in. w „Trędowatej”, „Ordynacie Michorowskim”, „Dziewczętach z Nowolipek”, zmarła w Rochester , żyje jej córka Irena Race i wnuki; Nora Ney, fenomen polskiego kina przedwojennego, wystąpiła m.in. w filmach: „Gorączka złotego”, „Policmajster Tagiejew”, „Głos pustyni”, „Doktór Murek”, zmarła w 2003 roku w Encinitas w Kalifornii, żyje córka Joanna Ney; Zofia Nakoneczna, nie miała szczęścia, zaginęły wszystkie filmy, w których zagrała, w USA przez pewien czas występowała w Polskim Teatrze Artystów, zmarła w 1979 roku, nie została żadna pamiątka po utalentowanej aktorce i jej mężu, potentacie prasowym z Krakowa Mieczysławie Dobiji, małżeństwo nie miało dzieci, rozmyła się historia ich życia.; Lena Żelichowska, zaliczana do największych gwiazd filmu i teatru, była wszechstronna, wystąpiła m.in. w filmach: „Granica”, „Żołnierz królowej Madagaskaru”, „O czym marzą kobiety”, „Szpieg w masce”, żona malarza Stefana Norblina, zmarła w 1958 roku, żyje jej syn Andrzej Norblin. Prochy aktorki i jej męża zostały sprowadzone do Polski i złożone na warszawskich Starych Powązkach (2012 rok); Janina Wilczówna, zagrała m.in. w filmach: „Bolek i Lolek” i „Doktór Murek”, zmarła w 1979 roku w Dallas. Ostatnia bohaterka książki to Jadwiga Smosarska , jej biografia jest ogólnie znana, autor publikacji wypełnił pewną lukę w emigracyjnym życiu aktorki przedstawiając jej korespondencję z Janem Lechoniem.

W 2015 roku Grzegorz Rogowski podjął się niebywałego zadania, w poszukiwaniu śladów życia bohaterek przemierzył ponad 12 tysięcy kilometrów odwiedzając Nowy Jork, Rochester, San Francisco, San Jose. Dotarł do rodzin aktorek, spisał ich wspomnienia i zebrał bezcenne zdjęcia dokumentujące prywatne życie gwiazd polskiego ekranu. Zaproszony przez autora do współpracy filmograf Michał Pieńkowski, w rozdziale otwierającym publikację szuka odpowiedzi na pytanie: Jak wyglądała droga przyszłych artystek do kariery? W końcowej części książki pisze o dorobku polskiego kina międzywojennego i pracach nad jego dokumentacją. Książka jest obszerną opowieścią o kulisach życia teatralnego i filmowego w międzywojennej Polsce.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-287-0466-4
Rozmiar pliku: 15 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od Autora

Czy będą o mnie pamiętać? Takie pytanie z pewnością chociaż raz przebiegło przez myśli polskich artystek filmowych u kresu ich życia na emigracji. Słusznie zresztą niegdysiejsze filmowe diwy martwiły się o to, co przyniosą lata, gdy ich zabraknie.

Było przed wojną w Warszawie małe Hollywood. Aktorzy wcale nie gorsi od zagranicznych, filmy dorównujące poziomem czołowym europejskim produkcjom. Świat ten jednak przeminął i został pokryty grubą warstwą kurzu, a Polska Ludowa ani myślała o nim przypominać. Może dlatego dziś jego miłośnicy czują tak wielki niedosyt. Sięgając bowiem do tematyki polskiego filmu przedwojennego, trafiamy na dziurę, niechlujnie załataną powtarzanymi po wielekroć suchymi informacjami.

Największe braki występują w biografiach gwiazd srebrnego ekranu. Wrzesień 1939 roku był dla wielu z nich ostatnim aktem w filmowej karierze. Co się jednak z nimi działo, gdy na zawsze zgasły światła w atelier? Chyba żadna kinematografia na świecie nie straciła w jednej chwili tylu ulubieńców publiczności! Nowe powojenne władze skutecznie postarały się o to, by w filmie nie było miejsca dla eleganckich przedwojennych amantów i sanacyjnych diw. W obliczu takich przeciwności wielu artystów zdecydowało się na emigrację. Tam zderzyli się z prozą życia, która daleka była od znanej im wygodnej egzystencji w przedwojennej Polsce. W końcu niemal wszyscy zmarli w zapomnieniu, tysiące kilometrów od ojczyzny.

Książka niniejsza jest próbą postawienia choćby skromnego pomnika artystkom filmowym, które znalazły się na emigracji. Pomnika, którego z niewiadomych przyczyn żadnej z nich do dnia dzisiejszego jeszcze nie wzniesiono. Moje bohaterki otrzymały po wojnie wyrok, który skazał je na zapomnienie. I chociaż żadna z nich nie wierzyła, że ludzie, dawni wielbiciele, tak po prostu zapomną, wkrótce miały się o tym przekonać. Po śmierci nikt nie upomniał się o ich spuściznę, nikogo nie zainteresowały ich tragiczne i smutne życiowe historie, nikt nie poświęcił im większej uwagi. W odmętach czasu szybko zaginęły cenne pamiątki, zatarły się wspomnienia.

Bardzo długo myślałem nad kształtem niniejszej publikacji. Temat przedwojennych aktorek filmowych, które zmarły na emigracji, wydawał mi się ciekawy, ale przede wszystkim bardzo naglący. Zbieranie materiałów na dobre rozpocząłem w 2015 roku. Był to już ostatni moment, by odnaleźć ludzi pamiętających moje bohaterki. Projekt był jednak olbrzymi. Należało odszukać rodziny mieszkające za granicą, przejrzeć dokładnie prasę wypatrując najmniejszej nawet wzmianki, sięgnąć do literatury. Nagle okazało się, że książka, którą oddaję teraz Państwa surowej ocenie, stała się tym, co w filmowym świecie nazwalibyśmy „superprodukcją”.

Aby ocalić od zapomnienia unikatowe, żywe historie musiałem sięgnąć do wspomnień osób najbliższych moim bohaterkom. Zebranie ich w jedną całość było najtrudniejszym zadaniem, jakie sobie od lat postawiłem, ponieważ odnalezione przeze mnie dzieci, krewni i znajomi byli rozrzuceni niemal po całej Ameryce Północnej. W poszukiwaniu śladów życia moich bohaterek odwiedziłem Nowy Jork, Rochester, San Francisco i San Jose. Przebyłem ponad 12000 kilometrów. Czy było warto? Bez cienia wątpliwości odpowiem: tak. Udało się bowiem ocalić od zapomnienia coś bardzo ważnego. Nie tylko rodzinne opowieści, ale również cenne zdjęcia dokumentujące prywatne życie gwiazd polskich ekranów. Wnuczka Tamary Wiszniewskiej, Linda, objechała ze mną wszystkie miejsca związane z jej babcią. Bojąc się, że coś mi się stanie w dzielnicy, w której się zatrzymałem, wraz ze swoją matką, córką Tamary – Ireną, wykupiły dla mnie elegancki pokój w hotelu na przedmieściach Rochester. Wspólnie z jej rodziną spędziłem wspaniałe dwa dni, czując słynną polską gościnność, o której dziś coraz częściej w kraju zapominamy, a która jak się okazuje – jest nadal tak żywa za oceanem. Córka Nory Ney, Joanna, przyjęła mnie w swoim wygodnym mieszkaniu na Manhattanie. Pomimo napiętego grafiku i Święta Dziękczynienia, które miała już zaplanowane, znalazła dla mnie sporo czasu, magnetyzując swoim nieszablonowym charakterem. Syn Leny Żelichowskiej zaprosił mnie natomiast do przyjemnej restauracji, gdzie mogłem spróbować amerykańskiej kuchni. Odwiózł mnie następnie do mojego wynajętego mieszkania i nawet zaproponował zabranie na lotnisko kolejnego dnia. Byłem naprawdę szczęśliwy, bo te spotkania wiele dla mnie znaczyły.

Wspomnienia o poszczególnych aktorkach nie mogły być jednak oderwane od filmowego świata II Rzeczpospolitej, który rządził się kuriozalnymi niekiedy prawami. Filmy tworzono szybko, niekiedy niedbale. Do scenariuszy wtrącali się producenci, którzy finansowali obrazy. Wytwórnie filmowe pojawiały się i znikały. Do napisania tej części książki, nakreślającej Czytelnikom cały kontekst opowieści zaprosiłem najlepiej zorientowanego w tym temacie człowieka – Michała Pieńkowskiego, specjalistę od przedwojennego zbioru filmowego w Filmotece Narodowej. Aby Czytelnicy mogli się cieszyć zabawnymi anegdotkami i pikantnymi skandalami rodzimego Hollywood, Michał wykonał tytaniczną pracę, przerzucając olbrzymie tomy przedwojennych dzienników, tygodników i miesięczników. Wykorzystał przy tym także cały zasób swojej fachowej wiedzy, którą zdobył w czasie ponad 15 lat pasjonowania się polskim filmem przedwojennym.

Zapraszam teraz szanownych Czytelników w niebanalną filmową podróż przez życie kilku niezwykłych kobiet, artystek, które zostały niesłusznie zapomniane. Podróż – dodajmy – wyjątkową, bo przebiegającą przez prawdziwie magiczne czasy, nieistniejące już miejsca i dalekie kraje. Liczę, że niniejsza publikacja stanie się dla nich godnym epitafium.

Grzegorz RogowskiPodziękowania

Za podzielenie się pięknymi rodzinnymi wspomnieniami dziękuję: Irenie Race, Lindzie Race Buckbee, Joannie Ney, Zofii Fridman Paolino, Andrzejowi Norblinowi.

Specjalne podziękowania za odnalezienie wielu cennych informacji na temat bohaterek niniejszej książki oraz ogromny wkład w jej powstanie należą się: Pawłowi Potyrale, Grzegorzowi Ambroziakowi, Zbigniewowi Rymarzowi, Krystynie Malik, Hannie Redzisz i Łukaszowi Kalfasowi.

Za olbrzymie wsparcie w czasie realizacji niniejszej publikacji dziękuję uprzejmie: Elżbiecie Rogowskiej, Katarzynie i Michałowi Jurkiewiczom, Joannie Pliś, Kubie Drylowi, Bogdanowi Lechowi, Przemysławowi Wnukowskiemu, Monice Jonczyk, Błażejowi Kosmalskiemu, Michałowi Włochowi, Wojciechowi Czerskiemu, Karolowi Sienkiewiczowi, Jakubowi Wałęsie, Agnieszce Lemańskiej, Elżbiecie Wysockiej oraz Grażynie Grabowskiej.

Dziękuję także firmom i instytucjom: Filmotece Narodowej, Repozytorium Cyfrowemu Filmoteki Narodowej, Instytutowi Teatralnemu im. Zbigniewa Raszewskiego, YIVO Institute for Jewish Research, Polish Institute of Arts and Sciences of America, Józef Piłsudski Institute of America, New York Public Library for the Performing Arts oraz firmie IKEA, w której miałem przyjemność pracować w czasie pisania niniejszej publikacji, a także wydawnictwu MUZA SA, a w szczególności Redaktor Naczelnej Małgorzacie Czarzasty oraz redaktor Urszuli Lewandowskiej.Czy wszystko pozostanie tak samo, kiedy mnie już nie będzie? Czy książki odwykną od dotyku moich rąk, czy suknie zapomną o zapachu mojego ciała? A ludzie? Przez chwilę będą mówić o mnie, będą dziwić się mojej śmierci – zapomną. Nie łudźmy się, przyjacielu, ludzie pogrzebią nas w pamięci równie szybko, jak pogrzebią w ziemi nasze ciała.

Halina Poświatowska

Wielki świat Hollywood nad Wisłą

Film i show-biznes rządziły się przed wojną w Polsce własnymi, nieraz kuriozalnymi prawami. Nie zawsze więc magiczny świat kreowany przez aktorów na ekranie był tak piękny na etapie produkcji. Za kulisami przemysłu filmowego stały rozmaite układy, kontakty, pośpiech, a często najzwyklejszy przypadek. Niełatwa była także droga do filmu. Dziewczęta z całego kraju miały jednak wiele oryginalnych pomysłów, by w nim zaistnieć. Tym sposobem warszawskie Hollywood, pomimo wielu niedomagań, stworzyło najprawdziwsze gwiazdy filmowe rozpoznawalne w całym kraju.Jak zostać gwiazdą filmową?

To pytanie spędzało sen z powiek młodych panienek niemal od początku istnienia kinematografii. Większość pensjonarek marzyła o karierze artystki, chciała być podobna do amantek znanych z ekranu, żyć w pałacach lub przynajmniej willach, otaczać się luksusem, przeżywać wielkie i burzliwe romanse – tak samo jak ich ekranowe idolki. Nie zdawały sobie sprawy, że droga do sławy jest bardzo trudna, a i sama sława nie jest tak piękna, jak mogło się wydawać.

O wielkich karierach marzyły nie tylko podlotki, lecz także początkujące artystki. Każda z nich szukała sposobu, by zaistnieć, szansy na to, by wybić się z grupy koleżanek i pokazać światu, co potrafi. Wiele spośród ulubienic kinowej publiczności zaczynało jako tancerki. Niektóre z nich uczyły się w szkołach baletowych, inne zdobywały pierwsze szlify w mniej znaczących teatrzykach rewiowych.

Pierwsze kroki w karierze tanecznej stawiało się zazwyczaj w corps de ballet. O ile w świecie filmu dominują nazwy i określenia angielskie, a w świecie muzyki włoskie – o tyle w balecie językiem „urzędowym” jest francuski i to właśnie z tego języka pochodzi większość fachowych nazw. Corps de ballet – znaczy dosłownie „ciało baletu”, jego korpus, i jest odpowiednikiem teatralnej grupy statystów. Stanowił on jedynie tło. Tancerkom, którym udało się zaistnieć i w których dostrzeżono coś, co wyróżniało je wśród koleżanek, powierzano funkcję koryfejki – nie była to jeszcze solistka, ale już była kimś więcej niż tylko statystką i mogła tańczyć na przykład w kwartetach.

Największa w stolicy szkoła baletowa działała przy Teatrze Wielkim. To właśnie tu kształciły się przyszłe primabaleriny największej sceny teatralnej w Polsce. Tu pierwsze kroki stawiały także między innymi Lena Żelichowska, której poświęcono rozdział w tej książce, czy Iga Korczyńska.

W Warszawie działało także kilka szkół prywatnych. Jedna z najważniejszych była prowadzona przez Tacjannę Wysocką. Przez pewien czas miała ona w Warszawie własny Teatr Sztuki Plastycznej. W drugiej połowie lat dwudziestych jej zespół taneczny „Tacjann-Girls” święcił triumfy na scenie słynnego teatru „Qui pro Quo”. W całej Polsce jego tancerki były znane pod zdrobniałą nazwą „Tacjanki”. Wiele dziewcząt z tego zespołu robiło później kariery solowe i to nie tylko jako tancerki, lecz także jako aktorki. Jedną z najsłynniejszych była Stefcia Górska, która po latach zasłynęła jako niezrównana aktorka charakterystyczna, specjalizująca się w odtwarzaniu typów komicznych podmiejskich herod-bab. Talent aktorski odnalazł w niej Fryderyk Jarosy, który zresztą przez pewien czas był z nią w związku. To do niego skierowana była skomponowana przez Stefcię Górską znana piosenka „Nasza jest noc”. Jarosy miał niezwykłą intuicję w wyszukiwaniu talentów. To właśnie dzięki jego opiece artystycznej kariery zrobiły między innymi Hanka Ordonówna, Lena Żelichowska, Stefania Grodzieńska czy urocza pieśniarka Zofia Terné.

Drugą bardzo ważną prywatną szkołę taneczną prowadziła Irena Prusicka. U niej z kolei tańca uczyły się między innymi Stefania Grodzieńska, która później zdobyła sławę jako aktorka i satyryk, znana pieśniarka Wiera Gran czy aktorka Alma Kar, do której jeszcze wrócimy.

Nie każdej z dziewcząt udało się jednak dostać do baletu i zrobić karierę baletnicy. Często zdarzało się, że młoda adeptka, przymuszona ciężką sytuacją finansową, tańczyła w teatrzykach rewiowych. W połowie lat dwudziestych w rewiach wykształcił się specyficzny typ tancerek, tak zwane girlsy. Skąpo ubrane, zgrabne, przykuwały wzrok widzów przede wszystkim mocno wyeksponowanymi nogami. Układy choreograficzne girls polegały głównie na tym, że każda z nich poruszała się rytmicznie, dokładnie tak samo, co tworzyło specyficzny efekt. Powielane ruchy harmonizowały ze sobą i zgrywały się w jedną całość. Zespoły takie liczyły kilka, kilkanaście lub czasem więcej dziewcząt, w zależności od klasy teatru, najczęściej jednak było ich dwanaście. W lepszych teatrach dobierano je w ten sposób, by wszystkie były tego samego wzrostu i tej samej budowy ciała, jednak w mniejszych lub prowincjonalnych teatrach rzadko było to możliwe.

Życie teatralne w ówczesnej Warszawie było bardzo ważne. W czasach, kiedy kino nadal jeszcze przez niektórych uważane było za rozrywkę dla niższych warstw społeczeństwa, radio dopiero raczkowało i było luksusem, na który mało kto mógł sobie pozwolić, najpopularniejszy był teatr.

Warszawa miała wiele teatrów, w których bywali najróżniejsi widzowie. Najbardziej elitarnym z nich był Teatr Wielki, zresztą przed wojną centralnym punktem Warszawy był właśnie plac Teatralny, przy którym się mieściła, i gdzie stoi do dziś. Większość ważniejszych teatrów zarówno dramatycznych, jak i rewiowych była usytuowana w najbliższej okolicy. Słynne „Qui pro Quo” mieściło się zaraz za rogiem, w eleganckiej galerii handlowej przy ulicy Senatorskiej. W różnych latach różne teatry i teatrzyki działały przy Wierzbowej i Bielańskiej, bezpośrednio przylegających do placu Teatralnego. Liczne teatry i kinoteatry miały swoje siedziby przy pobliskim Nowym Świecie, reprezentacyjnym trakcie Warszawy, a także przy Hipotecznej, Karowej, Oboźnej. Z kolei teatr rewiowy Morskie Oko znajdował się przy Jasnej, bardzo blisko Filharmonii.

Nie brakowało też teatrzyków w mniej zamożnych dzielnicach Warszawy. Na Pradze działały: „Hel”, „Lotos”, „Rakieta” czy „Praskie Oko”; na Woli, która na początku lat trzydziestych była jeszcze dzielnicą robotniczą, przy ulicy Chłodnej mieścił się teatrzyk „Wesoły Wieczór”, później „Uśmiech Warszawy”, a następnie „Wesoły Teatr”. Większość z nich działała krótko, teatry te często zmieniały nazwy i lokalizacje, jednak kierownictwo i zespoły artystyczne miały wciąż podobne składy.

Dostać się do teatrów warszawskich było bardzo trudno. Szlify trzeba było zdobywać na prowincji, następnie w większych miastach. W ogóle można powiedzieć, że Polska podzielona była na Warszawę i prowincję. Teatralny świat stolicy był czymś niemal nieosiągalnym. W tamtych czasach nawet po sukcesach na prowincji – w Warszawie artysta traktowany był niemal jak debiutant i musiał dawać z siebie wszystko, aby dostać angaż na którąś ze scen lub scenek.

Ładna, tępa i głodna – takie było powszechne mniemanie o girlsach. To ostatnie określenie niestety często było najbliższe prawdy. Życie tancerek w podrzędnych teatrzykach było bardzo trudne. Opowiada o nim między innymi film „Strachy” z 1938 roku. Główną bohaterką obrazu jest Teresa Sikorzanka, dziewczyna z biednej warszawskiej rodziny, która marzy o karierze artystycznej. Aby zdobyć doświadczenie, wyjeżdża na prowincję, gdzie tańczy w teatrzykach i żyje w sublokatorskim pokoiku razem z kilkoma koleżankami. Film ukazuje perypetie początkujących tancerek, romanse z aktorami i bogatymi bywalcami teatrów, niechciane ciąże, niedojadanie, egzystencję w fatalnych warunkach. Wprawdzie Teresie udaje się zrobić karierę i zdobyć miłość ukochanego aktora, ale jej przyjaciółka Lilka znajduje się w tak tragicznej sytuacji, że popełnia samobójstwo. Film został nakręcony na podstawie powieści pod tym samym tytułem, napisanej przez Marię Ukniewską. Autorka z własnego doświadczenia znała trudy życia początkującej tancerki – sama była girlsą w największym teatrze rewiowym „Morskie Oko”.

Nawet w renomowanych teatrach rewiowych byt zwykłej tancerki nie był zbyt pewny. Z przyczyn finansowych większość teatrów działała dość krótko i nagle była zamykana. Stefania Grodzieńska, która także zaczynała jako girlsa, wspominała: W pewnym momencie budżet pękał, teatr się zamykał, gwiazdy pędziły co tchu angażować się do konkurencji, a szaraki zespołu zostawały nie tylko bez pracy, ale z niezapłaconą ostatnią gażą, którą zresztą już dawno miały przejedzoną na kredyt.

Okazją, na którą zwykłe girlsy czekały nieraz nawet latami, była niedyspozycja którejś z lepszych artystek. Była to szansa na zastępstwo, a ono pozwalało zaprezentować swoje umiejętności i wpaść w oko publice. Właśnie w ten sposób w 1929 roku udało się zadebiutować Elżbiecie Antoszównie, tancerce akrobatce, która zastąpiła chorą Lodę Halamę. Zastąpić artystkę tej miary co Halama – to był naprawdę wyczyn. Loda Halama była najsłynniejszą tancerką przedwojennej Polski, w swych występach z wielką pomysłowością łączyła elementy tańca klasycznego, nowoczesnego, a nawet akrobatyki. Jej występy były klasą samą w sobie. Mało kto mógł się z nią równać, więc powierzenie zastępstwa nikomu nieznanej tancerce było obarczone sporym ryzykiem: czy debiutantka da sobie radę z tak wysoko postawioną poprzeczką? Jej występ okazał się sensacją i już wkrótce Antoszówna stała się znana. Tańczyła solowe numery w rewiach, a nawet grywała epizody w filmach.

Zdarzało się jednak, że szansa na zaistnienie zjawiała się w dużo bardziej dramatycznych, wręcz tragicznych okolicznościach. Tak było w przypadku Lody Niemirzanki, która występowała wtedy w mieszczącym się przy Marszałkowskiej 114 teatrzyku rewiowym „Ananas”. Wprawdzie scena ta specjalizowała się przede wszystkim w ostrej satyrze politycznej, ale tego rodzaju przybytki nie mogły się obejść bez występów tanecznych i to właśnie z tancerkami związany był najgłośniejszy skandal w krótkim okresie działalności teatrzyku. Szóstego sierpnia 1931 roku za kulisami „Ananasa” znana tancerka Iga Korczyńska została zastrzelona przez swojego byłego narzeczonego, Zachariasza Drożyńskiego. Korczyńska, absolwentka szkoły baletowej przy Teatrze Wielkim, była wielką nadzieją polskiego baletu, której wróżono wspaniałą karierę. Popularność zdobyła w 1927 roku w teatrzyku „Mignon”, wkrótce potem jako baletnica wystąpiła w filmie „Ziemia obiecana”. Bożena Mamontowicz-Łojek w swej pracy poświęconej tańcowi scenicznemu pisała o Korczyńskiej: Skala rodzajów i układów tanecznych, w jakich występowała w czasie swojej niespełna 4-letniej kariery, zasługiwała na uwagę. Były wśród nich tańce wymagające dużej dynamiki ruchu: węgierskie, rosyjskie, cygańskie, neapolitańska tarantella; były także tańce wymagające akrobatycznej miękkości, zawierające w swym układzie liczne „szpagaty”, wykonywane na deskach scenicznych lub ramionach partnera w górze. W układach duetowych prezentowała Korczyńska dużą ilość bardzo modnych ówcześnie elementów akrobatycznych, przerzutów i póz napowietrznych, wymagających od tancerki odwagi i zwinności.

Drożyński był o swoją narzeczoną piekielnie zazdrosny, zabraniał jej kontaktów z kolegami, podobno wyłudzał od niej pieniądze. Kiedy Iga Korczyńska po dwóch latach toksycznego związku zerwała z Drożyńskim, ten w przypływie zazdrości zamordował ukochaną. Ponad pół roku później, w kwietniu 1932 roku, odbył się proces sądowy, o którym rozpisywały się gazety w niemal całej Polsce. Przyjaciółka Korczyńskiej, Loda Niemirzanka, była jednym ze świadków w sprawie. Wprawdzie Niemirzanka już wcześniej grywała małe rólki w teatrach, a nawet epizody w filmach, jednak prawdopodobnie to właśnie udział w tej głośnej sprawie przyczynił się do tego, że została zauważona. Niedługo potem jej zdjęcia zaczęły pojawiać się w prasie czy na okładkach nut, wkrótce zagrała także kilka większych epizodów w filmach.

Tancerkom stosunkowo łatwiej było zaistnieć na srebrnym ekranie. Przykładowo Arnold Waszyński, który odpowiedzialny był za dobór obsady (czyli jak by to dziś nazwać, był kierownikiem castingu), w wywiadzie dla „Światowida” powiedział o tancerkach na planie filmowym: Praca z nimi jest bardzo ułatwiona. Poruszają się z elastyczną swobodą, mają wyrobioną mimikę. Już od dawna powierzam im ważniejsze epizody. Najlepszym przykładem jest komedia „Ada, to nie wypada!” – debiut Lody Niemirzanki w pierwszoplanowej roli. Grupę pensjonarek, koleżanek głównej bohaterki w tym filmie w większości zagrały właśnie tancerki: Henryka Kamińska, Irena Kamieniecka, Zofia Karpińska, Halina Supełówna, Zofia Wernicka, Irena Irwing oraz Halina Biernacka. Już w 1927 roku w filmie „Uśmiech losu” tańczyły siostry Loda i Zizi Halama, poza tym statystowały tancerki z zespołu Tacjanny Wysockiej.

Bale mody

Najelegantsze sklepy odzieżowe także chętnie współpracowały z tancerkami i aktorkami. Niejednokrotnie wypożyczały im stroje do przedstawień teatralnych. Oczywiście w programie teatralnym widniały informacje o tym, że dana firma zapewniła kreacje tej czy innej artystki. Dotyczyło to także debiutantek. Pieśniarka Zofia Terné wspominała, że na swój debiut na scenie teatru „Qui pro Quo” ubrana była w suknię z salonu „Lucyna”. Nawet jeśli występowała jakaś mało znana aktorka czy pieśniarka, ważne było to, że występowała solo i skupiała na sobie uwagę całej publiczności. W tej sytuacji ubiór także nie pozostawał niezauważony. Trzeba pamiętać, że już wtedy to właśnie gwiazdy były wzorem do naśladowania, jeśli chodzi o modę, zwłaszcza damską.

Niektóre początkujące tancerki współpracowały z salonami odzieżowymi i dorabiały jako modelki. Do ich zadań należało między innymi pokazywanie się w najnowszych kreacjach na rozmaitych balach. Tancerka była ładnie zbudowana, umiała się dobrze poruszać, a wypracowany wdzięk i gracja czyniły z niej wspaniały materiał na modelkę. Na jej młodym i wygimnastykowanym ciele każda suknia prezentowała się bardzo dobrze, co było świetną reklamą dla domów mody. Z kolei dla początkujących artystek była to okazja, by pokazać się w pięknej kreacji w elitarnym towarzystwie, oraz by zostać zauważoną.

Największym zainteresowaniem cieszyły się doroczne bale mody. Odbywały się w okresie karnawału w Hotelu Europejskim, jednym z najelegantszych hoteli w stolicy. Można powiedzieć, że był to jeden wielki wybieg, na którym ważne osobistości z najwyższych sfer, a także aktorki prezentowały wymyślne „tualety”. Na takich balach, podobnie jak na dzisiejszych galach, było także mnóstwo reporterów. Przez kilka następnych dni prasa rozpisywała się na temat wyniku wyborów króla i królowej mody, a liczne bogato ilustrowane relacje szczegółowo opisywały, w jakim kolorze i z jakiego materiału wykonany był każdy element czy detal kreacji laureatek konkursu. Wielokrotnie wśród nagrodzonych lub chociaż wyróżnionych znajdowały się właśnie aktorki sceny i ekranu.

Było to wydarzenie na tyle ważne, że każdy, najdrobniejszy nawet defekt urody mógł doprowadzić do tragedii. Oto piękna pani zauważyła w przeddzień balu maleńką krosteczkę na nosie – zdradzał niedyskretnie „Kurjer Łódzki”. – Zrozpaczona postanowiła temu zaradzić. Zamiast jednak pójść do kosmetyczki, zastosowała się do rady jednej z przyjaciółek, która orzekła, że krostkę należy nacierać spirytusem. Po godzinie tej kuracji krostka zaczerwieniła się i powiększyła do podwójnych rozmiarów. Wówczas druga przyjaciółka poradziła wcieranie zbawczego jakiegoś kremu. Wieczorem krostka była już wielkości ziarnka grochu. Piękna pani przygotowująca się do balowych triumfów – musiała zostać w domu. Złośliwi twierdzą, że przewrotna, a zazdrosna przyjaciółka umyślnie poleciła szkodliwy krem… Trudno to sprawdzić… Jedno jest pewne, że Bal Mody odbył się w tym roku bez pani C…, która w domu opłakiwała straconą okazję ujrzenia licznych atrakcji tej zabawy.

Czy jesteśmy fotogeniczne?

Z pomocą w rozpoczęciu kariery na srebrnym ekranie przychodziły także różne plebiscyty i konkursy organizowane przez prasę filmową. Jeszcze w latach dwudziestych XX wieku w jednym z takich konkursów została wyróżniona początkująca aktorka Wanda Zawiszanka, która w późniejszych latach zagrała kilka epizodów w filmach.

W 1929 roku odbył się pierwszy oficjalny konkurs Miss Polonia. Wśród kandydatek nie brakowało także początkujących aktorek. Na liście znalazły się między innymi: Maria Bogda, Hanna Sajówna, Rena Hryniewiczówna czy Maria Balcerkiewiczówna. Niektóre z nich miały już za sobą pierwsze doświadczenia na srebrnym ekranie, inne dopiero czekały na swoją szansę. Ciekawostką był film „Moralność pani Dulskiej”, który przeszedł do historii jako pierwszy polski film dźwiękowy. Na jego planie spotkały się aż dwie laureatki konkursu Miss Polonia: rolę aktorki Matyldy Strumpf zagrała Zofia Batycka, Miss Polonia z 1930 roku, z kolei w roli Meli Dulskiej wystąpiła Hanna Daszyńska, zdobywczyni tytułu wicemiss w roku 1929.

W 1930 roku pewna nikomu nieznana dziewczyna, skrywająca się pod pseudonimem „L……t”, wysłała do redakcji tygodnika „Kino” krótki list wraz ze swoją fotografią:

Szanowna Redakcjo! Jestem zrozpaczona! Zwierciadło mówi codziennie: jesteś piękna! To samo czytam w oczach mężczyzn, pełnych zachwytu, i w oczach kobiet, pełnych zazdrości. Ale nikt nie może odpowiedzieć mi na pytanie, dla mnie zasadnicze: czy jestem fotogeniczna?

Bo przecież można być piękną i nie być fotogeniczną. Bywa też i odwrotnie. Więc proszę, bardzo proszę, krytycznym i fachowym okiem spojrzeć na załączoną tu fotografię i orzec: czy ja jestem fotogeniczna, czy nie?

Czytelniczka nazywała się Lidia Pickard. List wraz z fotografią został opublikowany na łamach „Kina” w numerze 12 z 25 maja 1930 roku. Reakcja była błyskawiczna. Już kilka dni później z redakcją skontaktował się Michał Waszyński z propozycją angażu do realizowanego przez niego filmu „Niebezpieczny romans”. Wprawdzie Lidia Pickard pojawiła się w nim tylko jako nic nieznacząca statystka (grała dziewczynę siedzącą przy stoliku na dancingu), jednak miała aż trzy zbliżenia, a to już był jakiś start.

Kandydatka na aktorkę zaczęła uczyć się tańca w szkole Ireny Prusickiej. Wkrótce dostała propozycję roli w filmie „Trzy noce Hurlema”, który jednak nie został zrealizowany. Przybrała pseudonim, pod którym już wkrótce miała objawić się światu: Alma Kar. Dwa lata później znów zagrała epizod w komedii „10% dla mnie”. Na planie filmowym zainteresował się nią aktor i producent filmowy Stefan Gulanicki. Postanowił zrobić z niej gwiazdę powierzając główne role w produkowanych przez siebie filmach. Gulanicki nie szczędził środków, by ją lansować, filmy kręcił z niezwykłym rozmachem, angażował najwybitniejsze siły aktorskie i znanych reżyserów. W „Zabawce” Alma Kar była partnerką Eugeniusza Bodo, podczas produkcji filmu „Panienka z poste restante”, w której grała z Aleksandrem Żabczyńskim, ekipa filmowa wybrała się aż do Jugosławii: zdjęcia plenerowe kręcone były między innymi w Sarajewie i Dubrowniku nad Adriatykiem, a po drodze także w Wiedniu. Alma Kar uczyła się śpiewu, pobierała także lekcje gry scenicznej u znanego w całej Europie rosyjskiego reżysera teatralnego Konstantego Stanisławskiego. W 1936 roku Gulanicki obsadził ją w głównej roli w pierwszej polskiej komedii kryminalnej „Tajemnica panny Brinx”. Do realizacji filmu zaprosił znanego austriackiego reżysera Phila Jutzi’ego oraz Bazylego Sikiewicza, rosyjskiego aktora i reżysera, związanego z teatrem Stanisławskiego.

Niestety, mimo tak wielkich wysiłków Alma Kar gwiazdą nie została. Krytyka zarzucała jej zupełny brak talentu i warunków. Mimo że w trakcie produkcji „Zabawki” zapowiadana była przez prasę jako wschodząca gwiazda polskiego ekranu, po premierze ten entuzjazm zdecydowanie zmalał. Związana z prasą kobiecą recenzentka Herminia Naglerowa stwierdziła, że: Pod odpowiednim kierunkiem pewnie dużo by się z niej dało wydobyć. Tutaj – jak to zwykle bywa w naszych filmach – sama sobie radzi jak umie, a że umie jeszcze niewiele, więc raz wychodzi to lepiej, drugi raz gorzej. Właściwie jedynym jej atutem był wysoki wzrost i posągowa sylwetka.

W innej recenzji napisano: Alma Kar olśniewa urodą świetnie zbudowanej blondynki i rewelacyjnym brakiem talentu. W momentach krytycznych operuje z wdziękiem nogami, opiętymi w jedwabne pończochy, przesłaniając nimi niemal cały ekran. Stawiając wszystko na nogi, p. Alma Kar zapominała się i przestawała grać twarzą, choć nie możemy zaprzeczyć, że chwilami następowało ocknienie i wtedy uśmiechała się bosko. Po jej ostatnim filmie w jednej z recenzji napisano wprost, że jest otyła, wyglądająca na dobrych trzydzieści… i parę lat.

Pośrednio Alma Kar przyczyniła się jednak do rozpoczęcia kariery filmowej kilku innych osób. Zaraz po opublikowaniu jej listu do redakcji „Kina” czytelnicy zaczęli nadsyłać swoje fotografie. Tak powstała cotygodniowa rubryka „Czy jesteśmy fotogeniczni?”. Pojedynczy artykuł przerodził się w plebiscyt na najciekawsze typy urody i najbardziej fotogenicznych czytelników. Laureatom redakcja ułatwiała start i pomagała zdobyć epizodyczną rolę w filmie. I tak na przykład w 1931 roku wyróżniona została Ewa Erwicz, a rok później pierwszą nagrodę zdobyła Alicja Skwarecka, która dzięki temu zagrała epizod w komedii „Jego ekscelencja subiekt”. W późniejszych latach wśród kandydatów na fotogenicznych można odnaleźć zdjęcia Jerzego Pichelskiego, Michała Plucińskiego czy Renaty Radojewskiej.

Ewa Erwicz to ciekawa, choć niezbyt znacząca postać w polskiej kinematografii. Według dzisiejszego nazewnictwa spokojnie można ją nazwać celebrytką. Naprawdę nazywała się Zofia Zielińska. W 1931 roku zdobyła tytuł najbardziej fotogenicznej czytelniczki „Kina”, dzięki czemu otrzymała propozycję roli w filmie Jerzego Dal-Atana i Adama Augustynowicza „Skarb zaginiony”. Film niestety nie został ukończony, ale już wkrótce Ewa Erwicz zagrała epizodyczną rolę w dramacie historycznym „Księżna Łowicka”. Tygodnik „Kino” chętnie lansował laureatów konkursu, i wielokrotnie podkreślał, że są właśnie jego odkryciem. W tym samym okresie Ewa Erwicz została twarzą nagłośnionej przez „Kino” niewielkiej kampanii społecznej „Długa suknia czy krótka”, dotyczącej mody kobiecej i dowodzącej wyższości krótkich sukienek nad długimi. Warto zaznaczyć, że w tamtych czasach przez krótką sukienkę rozumiano sięgającą do pół łydki ewentualnie nieco poniżej kolan. Wkrótce Ewa Erwicz wygrała konkurs na najlepsze zakończenie scenariusza filmowego „Czarny ułan” – główną nagrodą był udział w tym filmie. Zagrała także drobną rólkę w operetce „Szczęśliwej podróży” wystawionej w Teatrze 8.30. Aktorka starała się obracać w wyższych sferach. Można ją odnaleźć na fotografiach z różnych uroczystości, a nawet eleganckich rautów. Pisała ponadto słuchowiska radiowe, przede wszystkim jednak grywała w filmach. Były to przeważnie role epizodyczne. Największym jej osiągnięciem filmowym była drugoplanowa rola w filmie „Zamarłe echo” z 1934 roku.

Do redakcji „Kina” nadsyłano dziesiątki albo i setki fotografii rocznie. Widoczni na nich czytelnicy bardzo często przybierali zabawne, zachodnio brzmiące pseudonimy lub przynajmniej podawali angielskie czy francuskie odpowiedniki swoich imion. Wygląda to, jakby wychodzili z założenia, że jeśli będą nazywać się „po amerykańsku”, wytwórnie filmowe staną przed nimi otworem. Kiedy w 1935 roku pojawiły się pogłoski, że tygodnik zostanie zlikwidowany, na łamach „Orędownika” okazał się prześmiewczy wierszyk:

O kuchto foto- i fonogeniczna,

Fryzjerze z talją jak Valentino!

Nastała dla was chwila tragiczna:

Umiera „Kino”…

Smuć się i płacz wampirze z Konina!

Martw się Brygido Helm z Kołomyi!

Już fotki swojej nie wyślesz do „Kina”,

Bo ledwo żyje…

Fotogeniczny kino-kretynie

Platynowa kretyno-blondyno!

Już waszych oblicz nie będzie w „Kinie”

– Umiera „Kino”…

Lecz niechaj fotek nikt z was nie pali,

Jeszcze istnieje ostatnia z perspektyw,

Dopóki będzie wychodził dalej

„Tajny Detektyw”!

Rubryka „Czy jesteśmy fotogeniczni?” nie była jedyną tego rodzaju szansą. Jesienią 1933 roku tygodnik „Kino” ogłosił konkurs na królową „Kina”. Był to kolejny konkurs fotograficzny. Wśród kandydatek było także sporo tancerek z teatrzyków rewiowych i początkujących aktorek. Królową została Ilia Użycka, która jednak nigdy nie pojawiła się w żadnym filmie. Wicekrólowymi zostały aktorka Rita Lorma i tancerka Irena Kamieniecka. Rita Lorma zagrała wkrótce w filmie Aleksandra Forda „Przebudzenie”, natomiast Kamieniecka pojawiła się na ekranie dopiero w 1936 roku w niewielkiej rólce w komedii Konrada Toma „Ada, to nie wypada!”. Dwanaście finalistek konkursu zostało ogłoszonych Gwiazdami „Kina”, a ich zdjęcia ukazywały się na łamach kolejnych numerów tygodnika. Poza konkursem jury wyłoniło spośród finalistek trzy najbardziej fotogeniczne uczestniczki: Ritę Lormę, Elżbietę Kryńską i Lidię Wysocką. Wszystkie trzy wkrótce pojawiły się na srebrnym ekranie w filmach fabularnych, jednak tylko Lidia Wysocka zrobiła prawdziwą karierę.

Niektóre finalistki zostały zaproszone do udziału w krótkometrażowym filmie „Piękne Polki”. Film promował nie tylko wybitną urodę Polek z poszczególnych regionów: Akcja filmu rozgrywa się zarówno na wsi, jak i w mieście i daje popis dla dekoracyjnego tańca ludowego w barwnych strojach i wykwintu wielkomiejskich salonów czy dancingów.

Nie wszystkie z kandydatek zrobiły karierę filmową, ale niektóre z nich, jak na przykład Eugenia Magierówna, Malina Michalska czy Olga Sławska, stały się wkrótce sławnymi tancerkami.

Urodziwe panny, które chciały być gwiazdami filmowymi, padły ofiarą hochsztaplerów i aferzystów – tak brzmiał nagłówek jednego z licznych artykułów prasowych przestrzegających przed oszustami. W prasie nieraz ogłaszały się rzekome szkoły filmowe, które obiecywały młodym adeptom aktorstwa wielkie kariery, a w rzeczywistości naciągały łatwowiernych kandydatów na czesne, inkasowały pieniądze za kursy korespondencyjne, po czym znikały z powierzchni ziemi.

Taka sytuacja miała miejsce chociażby w Tarnowie: Podkówka organizował w Tarnowie szkołę filmową , przedstawiał się za dyrektora, ale urzędował jedynie przy pomocy skrzynki pocztowej, to jest wchodził w kontakt ze swymi ofiarami listownie i domagał się, aby wszystkie listy wraz z fotografiami kierowane były do skrzynki pocztowej. Na podstawie tych listów zapraszał do siebie dziewczęta, spisywał protokół, robił zdjęcia w rozmaitych pozach i pobierał stale 95 złotych tytułem wpisowego. W ten sposób ponaciągał setki łatwowiernych dziewcząt. W ub. tygodniu ogłosił Podkówka imprezę z udziałem Malickiej z Warszawy. Policja jednak, która już od dłuższego czasu śledziła oszusta, w ostatniej chwili aresztowała go – donosił z prowincji „Nowy Kurjer” w 1931 roku.

Od czasu do czasu, przeważnie pocztą pantoflową, rozchodziła się informacja, że przyjechał „delegat jednej z największych amerykańskich wytwórni filmowych”, który poszukuje młodych talentów do nowej produkcji. Taka okazja jak magnes przyciągała dziewczęta marzące o srebrnym ekranie. Nieraz okazywało się, że był to kolejny malwersant, który wyłudzał od kandydatek pieniądze na wpisowe. Dziewczęta zapraszane były na dalsze przesłuchania, podczas których bywały nawet molestowane seksualnie. Jak donosił łódzki „Orędownik”, poddawano je tam „próbom fotogeniczności”, które miały wszelkie cechy nierządu. Naiwne dziewczęta wierząc święcie, że „próby” te staną się pierwszym szczeblem kariery filmowej, bez szemrania znosiły poniżenia. Na skutek anonimowych doniesień w willi przeprowadzono nagle rewizję. W chwili gdy policja wkroczyła do willi, działy się tam bezwstydne orgie.

Przed podobnymi sytuacjami ostrzegano nie tylko w prasie. W 1938 roku nakręcono film „Kobiety nad przepaścią”, na podstawie powieści Antoniego Marczyńskiego „W szponach handlarzy kobiet”. Film ten opowiadał o szajce handlarzy żywym towarem, którzy spośród uczennic jednej ze szkół baletowych wybierali dziewczęta i obiecywali im kontrakty filmowe za oceanem, a w efekcie wywozili je do domów publicznych w Rio de Janeiro. Dyrektorkę szkoły zagrała Nora Ney, natomiast dziewczynę wypatrzoną przez oszustów – Tamara Wiszniewska. Obu tym aktorkom poświęcono odrębne biografie w niniejszej książce. Film był bardzo dobrze przyjęty nie tylko w kraju, lecz także za granicą: wyświetlany był między innymi na Litwie, w Rumunii, Szwecji czy USA.

Potęga prasy

Aby zrobić karierę, trzeba było często pokazywać się w towarzystwie. Bardzo liczne dziś tak zwane celebrytki wcale nie są nowym zjawiskiem. Już w latach międzywojennych początkujące, a nawet znane już artystki starały się jak najczęściej pokazywać wszędzie tam, gdzie ich obecność mogłaby zostać dostrzeżona przez prasę.

Już na przełomie XIX i XX wieku artystki zdawały sobie sprawę z potęgi prasy i starały się żyć z nią w jak najlepszych stosunkach. Jedną z pierwszych mistrzyń w tej dziedzinie była Pola Negri. Do perfekcji opanowała sztukę tworzenia własnego wizerunku, poprzez odpowiednie dawkowanie prasie informacji na swój temat, a nawet wywoływania małych skandali, tak aby uzyskać z tego jak największe korzyści. Była bodaj pierwszą kobietą, która pokazała się publicznie z pomalowanymi paznokciami u stóp. W późniejszych latach prasa poza entuzjastycznymi recenzjami kolejnych filmów często donosiła również o jej romansach ze znanymi aktorami, między innymi z Rudolfem Valentino czy Charlie Chaplinem, o zatargach z gwiazdą filmową Glorią Swanson czy reżyserką Leni Riefenstahl, o niezwykłych planach filmowych, podróżach po świecie i przede wszystkim planach przyjazdu do Polski, do której ostatecznie nigdy nie wróciła (dla przypomnienia: Pola Negri była Polką, a jej prawdziwe imię i nazwisko brzmiało Apolonia Chałupiec). Wielokrotnie podawane przez nią informacje wzajemnie się wykluczały. W niektórych wywiadach mówiła, na przykład że swój pseudonim zaczerpnęła od nazwiska włoskiej poetki Ady Negri, gdy jednak na polskim rynku pojawił się krem do opalania „Negri”, aktorka wytoczyła proces jego producentom.

Najczęściej Pola Negri raczyła prasę strzępami informacji i niedomówieniami, dzięki czemu budowała wokół siebie aurę tajemniczości. Artykuły prasowe pełne były domysłów na temat jej życia prywatnego. W latach trzydziestych krążyły nawet plotki o jej romansie z Adolfem Hitlerem. Doskonale wiedziała, kiedy podać do wiadomości kolejną sensacyjną informację, aby być cały czas w centrum zainteresowania. Umiejętności te w połączeniu z niezaprzeczalnym wielkim talentem aktorskim i tanecznym wyniosły ją na szczyty sławy. Najlepszym dowodem na to był fakt, że jej kariera filmowa trwała blisko ćwierć wieku, co w tamtych czasach nie zdarzało się często.

Sława

Na czym polegało bycie gwiazdą? Przede wszystkim wiązało się z uznaniem i wielką sympatią publiczności. Tygodniki filmowe z lat międzywojennych pełne są peanów i laurek pisanych przez czytelników – wielbicieli poszczególnych artystów. Nadsyłano wiersze, listy z podziękowaniami za występy lub role filmowe. Ciekawy zwyczaj wprowadził tygodnik „Kino”. Do specjalnej rubryki „Turniej kwiatów, gwiazd i serc” czytelnicy zamiast podarunków czy kwiatów nadsyłali drobne kwoty z dedykacjami dla swych ulubieńców, przeznaczone na cele dobroczynne. Przesyłanie pocztą bilonu nie było zbyt wygodne a przekazy pocztowe na tak niskie kwoty się nie kalkulowały, więc datki nadsyłano w… znaczkach pocztowych. Jednym z najczęstszych adresatów podziękowań i wyrazów uwielbienia w tej rubryce był Tadeusz Bocheński, najpopularniejszy spiker radiowy, któremu słuchacze i czytelnicy dziękowali za piękne recytacje poezji i audycje literackie. Anonse publikowane w „Turnieju kwiatów, gwiazd i serc”, brzmiały zwykle tak: P. Bocheńskiemu za cudowny wieczór poezji, zamiast wiązanki róż, wysyłam 2 złote w znaczkach, dla sierot. Krysia z Poznania i tym podobnie.

Oczywiście gwiazda musiała się dobrze nazywać, dlatego większość artystów przybierała sceniczne pseudonimy. Niektórzy z nich używali tylko zdrobniałej wersji imienia i prawdziwego nazwiska, na przykład Zula (Zofia) Pogorzelska, Mira (Maria) Zimińska, Mira (Tamara) Wiszniewska, Lili (Alicja) Zielińska, Żenia (Eugenia) Magierówna. Imię Loda było wówczas popularnym zdrobnieniem od Leokadii, Ina lub Nina – od Janiny, Jur od Jerzego. Ciekawe jest pochodzenie pseudonimów Szczepko i Tońko: Kazimierz Wajda (Szczepko) mieszkał we Lwowie na Gródku, niedaleko kościoła Świętej Elżbiety, porównywanego przez lwowian do wiedeńskiej katedry Świętego Szczepana. Z kolei Henryk Vogelfänger (Tońko) pochodził z Łyczakowa, gdzie znajdował się kościół Świętego Antoniego. Stąd imiona Szczepan i Antoni, których lokalne lwowskie zdrobnienia brzmią właśnie Szczepko i Tońko. Czasem używano skróconej lub spolszczonej wersji nazwiska, na przykład Nora Ney, która naprawdę nazywała się Najman, Władysław Dan – Daniłowski, Mieczysław Fogg – Fogiel, Jadwiga Smosarska podczas swego debiutu scenicznego wystąpiła jako Sarska. Bardzo często stosowano różnego rodzaju anagramy prawdziwych nazwisk, na przykład nazwisko Nasielski zmieniono na Sielański, z nazwiska Dąbrowska wzięto tylko początek „Dąbrow” i odwrócono kolejność liter – w ten sposób powstał pseudonim Wanda Vorbond. Piosenkarz Adam Aston używał czasem pseudonimu Wiński, stworzonego od skróconej spolszczonej wersji nazwiska: Lewinson – Lewiński – Wiński. Czasem pseudonim składał się z pojedynczych sylab imion lub nazwisk: najbardziej znanym przykładem jest Bodo – od Bohdan i Dorota. Jeden ze śpiewaków słynnego Chóru Dana początkowo występował pod pseudonimem Tawicz, składającym się z początku imienia i końca nazwiska: TAdeusz BogdanoWICZ. To tylko niektóre z najpopularniejszych wówczas mechanizmów tworzenia pseudonimu.

Podobnie jak dziś, gwiazdy były zapraszane, by uświetnić swoją obecnością różne uroczystości i gale. Najwyższym zaszczytem, zwłaszcza na prowincji, była możliwość goszczenia u siebie znanego artysty. W książce „Urodził go Niebieski Ptak” Stefania Grodzieńska wspomina, jak w wakacje 1939 roku Fryderyk Jarosy zabrał ją, pisarza Jerzego Jurandota oraz swoją partnerkę, pieśniarkę Zofię Terné, do eleganckiego pensjonatu na kresach wschodnich.

– Pojedziemy do Zaleszczyk. Pani Maryna ma pensjonat nad samym Dniestrem. Nie żadne tam hotele pierwszej kategorii dla nowobogackich. Drewniany dom, piękne pokoje, świetne jedzenie, towarzystwo nie niżej hrabiego. Daję głowę, że będziemy płacić marne grosze, a i to z trudem pani Marynie wepchniemy.

Przyjechaliśmy do Zaleszczyk. Furtka pięknego parku otworzyła się, a na ganek stylowego drewnianego domostwa wybiegła, podkreślam – wybiegła! – wspaniała siwa dama, wołając:

– Witam Mistrza! Prosimy, prosimy! Mają państwo najlepsze dwa pokoje z widokiem na rzekę.

Ślepy by zauważył, że Fryderyk jest wielką słabością pani Maryny i że każde jego żądanie będzie spełnione nie tylko ochoczo, ale z wdzięcznością, że raczył czegoś chcieć.

– Zostaw, co ci szkodzi przejść te dziesięć metrów, daj spokój – błagała Zosia, kiedy Fryderyk z zimną krwią kazał wbić pal, żeby cumować naszą łódkę tuż przy ścieżce pod naszymi oknami.

– Cicho, pipsztok (Zosia była pipsztokiem), ja to robię, żeby jej sprawić przyjemność. Nie mam pomysłu, czego teraz chcieć. Przestraszy się, czy się nie obraziłem.

Miał rację. Pani Maryna bez przerwy pytała, czy nam czegoś potrzeba.

A nam niczego nie było potrzeba.

W dalszym ciągu wspomnień Stefania Grodzieńska opisywała, jak zupełnie bezinteresownie ugościł ich pewien kresowy milioner z okolic Stanisławowa. Specjalnie wysłał po nich limuzynę z szoferem w liberii. Przez cały ich pobyt nadskakiwał im, aby czas u niego spędzony był jak najmilej. Nie oczekiwał nic w zamian, sam fakt, że mógł gościć swoich scenicznych idoli, był dla niego wystarczającym zaszczytem.

Na takie gesty uwielbienia mało kto mógł sobie pozwolić, zwykli widzowie zasypywali więc swoich ulubieńców kwiatami i listami. Wiele z listów zawierało wyznania miłosne młodych wielbicieli i prośby o fotografię.

Zdjęcie uwielbianego artysty z dedykacją lub chociaż autografem było marzeniem młodych kinomanów, a zwłaszcza kinomanek. Tygodnik „Kino” ułatwiał ich zdobycie: na swoich łamach w specjalnej rubryce „Między nami” publikował adresy korespondencyjne ulubieńców publiczności, oczywiście za ich zgodą. Niektórzy artyści chętnie dawali wielbicielom autografy, inni utrzymywali większy dystans i zamiast swojego adresu podawali adres teatru lub wytwórni filmowej, z którą akurat byli związani.

Zdarzyło się jednak, że wizyta z prośbą o podpis kończyła się bardzo źle: jeden z amantów został oskarżony o uwiedzenie nieletniej wielbicielki.

Przed Sądem Okręgowym w Warszawie toczył się przy zamkniętych drzwiach sensacyjny proces emerytowanego majora Zbigniewa Drzymuchowskiego, który występował w kilku filmach polskich pod pseudonimem Andrzeja Karewicza.

Drzymuchowski nie zdradzał żadnych zdolności aktorskich, jednak jego fascynująca uroda zjednała mu olbrzymie powodzenie u kobiet. Pewnego dnia do mieszkania Drzymuchowskiego-Karewicza przybyły dwie pensjonarki prosząc o dedykacje na fotografii. Jednej z nich Drzymuchowski wręczył fotografię, drugiej zaś kazał przyjść wieczorem. Wieczorem Drzymuchowski zatrzymał u siebie młodą panienkę.

Oskarżony do winy nie przyznaje się. Sąd jednak po zakończeniu przewodu sądowego wydał wyrok skazujący Drzymuchowskiego na 5 lat więzienia.

Obiektem pożądania kinomanów były filmowe fotosy. Te wywieszane w gablotach w kinach były formatu nieco większego niż A4, na ładnym, błyszczącym papierze fotograficznym. Takie fotosy było bardzo trudno zdobyć. Osiągalne były natomiast zdjęcia w formie pocztówek.

Ogromnym zainteresowaniem kinomanów, zwłaszcza najmłodszych, cieszyły się miniaturowe (około 4×5 centymetrów) fotosy na papierze fotograficznym, z reklamą na odwrocie, dołączane zazwyczaj do czekolady czy kawy. Przeważnie były to portretowe zdjęcia aktorów, choć zdarzały się także scenki z filmów. Fotki te były ozdobą kolekcji i przedmiotem handlu wymiennego wśród uczniów.S. Grodzieńska, Urodził go Niebieski Ptak, Wydawnictwa Radia i Telewizji, Warszawa 1988.

B. Mamontowicz-Łojek, Terpsychora i lekkie muzy, Polskie Wydawnictwo Muzyczne, Kraków 1972.

„Światowid” 1934, nr 15.

Ploteczki z Balu Mody, „Kurjer Łódzki” 1939, nr 4.

Czy jestem fotogeniczna? „Kino” 1930, nr 12, s. 11.

H.N., Zabawka, „Bluszcz” 1934, nr 2.

ni, Zabawka, „Pion” 1934, nr 12.

Zast., Tajemnica panny Brinx, „Prosto z Mostu” 1936, nr 40.

A. Maria, „Kino” kona…, „Orędownik” 1935, nr 85.

an, Polki słyną…, „Światowid” 1934, nr 16.

Znów jeden oszust filmowy ponaciągał setki łatwowiernych dziewcząt, „Nowy Kurjer” 1931, nr 69.

Urodziwe panny, które chciały być gwiazdami filmowymi, padły ofiarą hochsztaplerów i aferzystów, „Orędownik” 1937, nr 25.

S. Grodzieńska, Urodził go Niebieski Ptak, Wydawnictwa Radia i Telewizji, Warszawa 1988.

Artysta filmowy skazany na 5 lat więzienia za uwiedzenie pensjonarki, „Orędownik” 1938, nr 16.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: